Park Krajobrazowy Dolina Słupii
Powstał w 1981 roku, a jego powierzchnia, łącznie z otuliną obejmuje ponad 120 tyś. ha, z czego 70% stanowią lasy. Oś parku wytycza rzeka Słupia wraz z dorzeczem. Deniwelacje terenu wahają się od 20 do 160 m n.p.m. tworząc krajobraz o charakterze podgórskim z bogatą szatą roślinną, licznymi strugami i zbiornikami wodnymi.
Na obszarze parku znajduje się 50 jezior rynnowych, wytopiskowych i tzw. „oczek polodowcowych” oraz 8 jezior lobeliowych.
Zinwentaryzowano 748 gatunków roślin naczyniowych tym 26 gatunków podlegających całkowitej ochronie. W parku występuje również 197 gatunków porostów i rzadkie okazy grzybów.
Faunę parku reprezentują daniele, dziki, sarny, jelenie, lisy, borsuki, wydry, kuny, norki, a z ptaków: derkacze, siewki, sowy błotne, bociany czarne, orły bieliki, żurawie…Nad brzegami rzeki gniazdują zimorodki, pliszki górskie i brodżce.
Słupię i jej dopływy zasiedlają pstrągi potokowe i lipienie Sporadycznie pojawia się pstrąg tęczowy. W śladowych ilościach, prawdopodobnie, wciąż utrzymuje się troć jeziorowa, a pod zaporę elektrowni w Krzyni docierają trocie wędrowne i łososie. Ponadto w rzece bytują klenie, jelce, miętusy, głowacze białopłetwe, minogi strumieniowe i węgorze. Wiosną, z jeziora Głębokiego do rzeki wstępują licznie płocie i ukleje. Ża białorybem podążają szczupaki i okonie.
Bogato ukształtowany przez naturę i rzadko zaludniony obszar Doliny Słupi, otoczony zielonym wieńcem grzybno-jagodowych lasów, to wymarzony teren na wędkarskie eskapady z dala od cywilizacji. Status Parku Krajobrazowego, ochronił rzekę przed inwestycjami, zabudową brzegów i tuczarniami tęczaków, których tak wiele powstało nad innymi ciekami.
Ciekawostką parku jest system energetyczny Słupi. Na przełomie XIX i XX wieku na Słupi, między miejscowościami Soszyca i Krzynia został utworzony system energetyczny, który obejmuje cztery elektrownie wodne i związane z nim jeziora zaporowe, kanały, podziemne sztolnie, zapory i budynki. Całość stanowi unikatowy w kraju zespół elektrowni wodnych, który pracuje nieprzerwanie blisko sto lat. Warto dodać, że w najstarszej elektrowni Struga w Soszycy do dziś funkcjonują żarówki, zainstalowane w 1898 roku, co jest odnotowane w Księdze Guinessa.
W momencie powstania parku, rybostan środkowej Słupi zachwycał swą liczebnością spinningistów i muszkarzy. Dominującym gatunkiem był lipień, występujący w licznych stadach we wszystkich partiach rzeki. Największe osobniki dochodziły do 1 kg wagi, przy długości 45 – 52 cm. Jesienią, w krystalicznie czystej wodzie, na jasnych płatach dna, lipienie można było liczyć nawet bez polaroidów. Podczas okresów żerowania, na poszczególnych odcinkach rzeki, ujawniało się po kilkadziesiąt ryb. Muszkarzowi pozostawało jedynie wybrać właściwe oczko, i podać imitację wyrośniętej rybie. Lipienie specjalnie nie grymasiły – brały dobrze zarówno na muchy mokre i suche, jak i na podawane z brzegu, podciągane oraz przeprowadzane w poprzek nurtu nimfy.
Urozmaicone koryto rzeki, z wieloma zakolami, dołami i przeszkodami w nurcie, jest również idealnym siedliskiem dla pstrągów potokowych, których populacja była także liczna. Małe dopływy Słupi były zarybiane wylęgiem i przynosiło to efekty.
Podczas cieplejszych zim, potokowce stawały się aktywne już w lutym i marcu. W tym okresie sprawdzały się srebrne i mosiężne wahadłóweczki oraz imitujące małe rybki streamery, wykonane z piór tzw. mallardów. Najczęściej łupem wędkarzy stawały się sztuki w granicach 35 – 45 cm, ale niejednokrotnie były to ryby znacznie większe, nawet takie pod sześćdziesiąt. Niekiedy gwałtowny atak szczupaka kończył się obcięciem blachy lub woblera.
Jednak prawdziwym wędkarskim świętem był okres wyróbki jętki majowej. W tym czasie rzeka ujawniała swoje prawdziwe bogactwo. Obfite wyróbki owadów, nierzadko rozpoczynały się w południe i trwały do zmierzchu, a dorodne klenie, potokowce i lipienie dosłownie obżerały się nimi, niemal całkowicie ignorując obecność nad wodą pojedyńczych muszkarzy.
Autochtoni, zamieszkujący okoliczne wsie, polowali na ryby od zawsze, łowiąc je na spławik, w co głębszych dołach i zastawiając na noc sznury na węgorze, klenie i miętusy. Znacznie uciążliwsze dla rzeki stały się najazdy pseudowędkarzy, których przed laty nazwałem mianem „gumofilców”, głównie ze Słupska, którzy przeczesywali wodę zabójczymi dla lipieni i pstrągów zestawami z ikrą troci, „ziarkiem”, i czynią to nadal , wszędzie tam, gdzie ryby z płetwą tłuszczową jeszcze są.
Na śródleśnych łączkach, z dala od szosy, czuli się pewnie i bezkarnie, jako że Straż Rybacka w te rejony zapuszczała się nader rzadko.
Pomimo tych najazdów, pogłowie pstrągów i lipieni, chociaż znacznie uszczuplone, wciąż się w Słupi utrzymywało.
Na początku lat dziewięćdziesiątych zaczęło przybywać muszkarzy, brodzących o każdej porze roku, którzy zaczęli penetrować nimfami, i to nadzwyczaj skutecznie, wszystkie rewiry rzeki, a zawody wędkarskie , nie tylko nad Słupią, rozgrywano w owym czasie z pominięciem zasady „no kill”.
Brzegi Słupi są twarde, łatwo dostępne, woda czytelna, niezbyt głęboka i szeroka – umożliwia to wjechanie z przynętą w każdy dołek, pod każdy krzak.
Lipieni, szczególnie większych, zaczęło gwałtownie ubywać, co odbiło się negatywnie na efektywności tarła.
Na domiar złego, mniej więcej w tym samym okresie, nastąpił wzrost populacji drapieżników: wydr i norek amerykańskich. Zwierzęta te nie mając wrogów naturalnych, zwielokrotniły swoje pogłowia i objęły we władanie koryta cieków na Pomorzu.
Pierwszymi ofiarami ich agresji stały się szczury piżmowe i karczowniki, których nad Słupią już się nie spotyka. Później zaczęły dziesiątkować lipienie i pstrągi potokowe, szczególnie w porach zimowych, gdy inne ryby spłynęły do jezior. Wędkarze coraz częściej napotykali nad brzegami ponadgryzane, niedojedzone szczątki ryb. Szczególnie groźne dla gniazdujących nad rzeką ptaków są krwiożercze i niezwykle zwinne norki amerykańskie, które w szybkim czasie wyparły norki europejskie. Wyjadają ptakom jaja i pisklęta, potrafią uśmiercić zajęczy miot, czasem ot tak, dla zabawy i rozładowania nadmiernego temperamentu.
Nad Słupią została zachwiana równowaga w przyrodzie, ale ani leśnicy, ani pracownicy parku, oraz ichtiolodzy, nie dostrzegają tego problemu. W folderach i opracowaniach turystycznych Dolinę Słupi wciąż reklamuje się jako pełną harmonii enklawę przyrodniczą i atrakcyjne łowisko wędkarskie, co mija się z prawdą. Aby obraz i ocena Słupi były pełne należy również przytoczyć wyniki ostatnich raportów Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska w Gdańsku, z których wynika, że wody rzeki, oraz sąsiedniej Łupawy z Bukowiną i Charstnicą, zawierają bakterie coli typu fekalnego, związki fosforu i azotynów, i na wielu odcinkach są wodami pozaklasowymi.
Ale najgorsze dopiero miało nadejść…i nadeszło.
Kilka lat temu do Słupi oraz do innych rzek Pojezierza Kaszubskiego, dobrały się ekipy kolesi wyposażone w plecakowe agregaty prądotwórcze, wybijając niemal wszystko co miało skrzela, zamieniając je na wielu odcinkach w bezrybne cieki. Rosnące bezrobocie i bieda w okolicznych miastach, oraz popegeerowskich wsiach, wzmogły także kłusowniczą presję na jeziora usytuowane w otulinie parku.
Przez wiele lat dolina Słupi była wędkarskim rajem, obecnie jest wędkarską pustynią, w którą zamienili ją pozbawieni wyobraźni, pazerni ludzie.
Rzeka nic nie straciła ze swej urody, lecz dziś, nawet wielogodzinne wędkowanie nie przyniesie efektów. Zdobyczą może być, co najwyżej, mizerny klenik, jelec lub uklejka.
Czasem z podbitej żwirem bystrzynki wyskoczy do muszki niewielki, ocalały z pogromu pstrążek albo lipienik, lecz ich szanse na dłuższy żywot, i chociażby jedno tarło są minimalne.
Gdy podrosną do 15-20 cm, już będą się nadawały na patelnię.
Bez systematycznych zarybień, bez należytej ochrony, bez właściwego, troskliwego gospodarza, wody górnej i środkowej Słupi nieprędko się odrodzą.
©® GRUPA MEDIA INFORMACYJNE & ADAM NAWARA |