|
|
|
|
|
Wędkarstwo podlodowe razem z Grupa Media Informacyjne |
|
|
|
|
Wędkarstwo razem z Grupa Media Informacyjne Wędkarstwo jest formą ucieczki od dnia codziennego. Szum wody, piękne krajobrazy, możliwość złowienia dużej ryby, oraz fascynujący hol jest to, to czego chcemy. Wędkarstwo jest sportem, hobby stosunkowo niedrogim. Można czerpać z doświadczenia innych, czytając prasę i książki o tej tematyce. Wyprawy wędkarskie są obecnie dobrze zorg. i opisane.
|
|
|
|
|
|
|
Strona producenta :
www.ppp.com |
|
|
|
Dokonując zakupu, dokonujesz właściwego wyboru |
Grupa Media Informacyjne - Sklep GMI |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Nasi partnerzy |
|
|
|
Zakupy |
Zakupy |
Zakupy |
000 000 000 |
000 000 000 |
000 000 000 |
Zakupy |
Zakupy |
Zakupy |
000 000 000 |
000 000 000 |
000 000 000 |
Zakupy |
Zakupy |
Zakupy |
000 000 000 |
000 000 000 |
000 000 000 |
Zakupy |
Zakupy |
Zakupy |
000 000 000 |
000 000 000 |
000 000 000 |
Zakupy |
Zakupy |
Zakupy |
000 000 000 |
000 000 000 |
000 000 000 |
Zakupy |
Zakupy |
Zakupy |
000 000 000 |
000 000 000 |
000 000 000 |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Wędkarstwo podlodowe
Takie łowienie to coś więcej, niż zwykłe wypełnienie zimowej przerwy w wędkowaniu zwykłym, rozciąganie sezonu na cały rok. Wielu zapaleńców wręcz z niecierpliwością wyczekuje pojawienia się pokrywy lodowej. Ubożeje wprawdzie zestaw osiągalnych gatunków; niektóre, jak lin, karaś, sum, zapadają w całkowite odrętwienie. Inne w mniejszym lub większym stopniu tracą żywotność: wolniej oddychają, dłużej trawią (a więc i mniej pokarmu potrzebują), na wędce słabiej walczą. Pozostaje wystarczająco dużo zwykłych uroków wędkarskich. Dochodzą też nowe, w postaci zasadniczo odmiennej techniki łowienia.
Zdecydowanie najpopularniejszymi łowiskami podlodowymi są wody stojące, wliczając w to zbiorniki zaporowe. Występujące w nich gatunki: okoń, płoć, leszcz, sandacz i szczupak cechują się nieznacznym tylko spowolnieniem procesów życiowych. Stanowią zatem zdobycz atrakcyjną. Jedynie ten ostatni wymyka się wędkarskim staraniom, a to za sprawą okresu ochronnego, zaczynającego się 1 stycznia; rzadko się zdarza, by do tego czasu wytworzył się lód wystarczająco gruby.
W zbiornikach pod lodem ustala się trwały układ temperatur. Tuż pod nim woda ma zero stopni, niżej staje się cieplejsza, by w pewnej odległości osiągnąć plus cztery stopnie i tak już zostaje aż do dna. Większość gatunków, zwłaszcza zaś przedstawiciele białorybu, z najpopularniejszą płocią, trzymają się tej warstwy o temperaturze stałej. Także sandacz trzyma się pobliża swoich zimowych stanowisk i jeśli od nich odpływa, to tylko niedaleko.
Do typowych natomiast zimowych wędrowców należą ryby planktonożerne, jak sieje czy stynki, oraz okonie. Te ostatnie podchodzą pod sam lód nie tylko w poszukiwaniu drobnicy, lecz także by zdejmować z jego spodniej powierzchni kiełże czy inne bezkręgowce.
Znacznie mniejszą popularnością cieszą się rzeki. Najczęściej łowi się tylko w ich partiach wolnych od lodu, głównie tradycyjną przepływanką. Niemniej są warte także zainteresowania podlodowców. Zestaw osiągalnych gatunków rozszerza się tu o klenie i brzany, a także o jazie, występujące przecież nie we wszystkich wodach stojących. Zimą ryby unikają żwawego nurtu, w którym utrzymanie się pochłania dużo energii. Omijają jednak również miejsca całkiem bezprądowe, gdyż w nich z kolei brakuje przeważnie tlenu. Najlepiej ich zatem szukać w spokojniejszych rozlewiskach, wstecznych prądach, głębszych dołach, za przeszkodami, choćby w postaci filarów mostowych, a nade wszystko - w mających stałe połączenie starorzeczach, gdzie wiele ryb gromadzi się na zimowiska.
Zima nie zmienia w jakiś zasadniczy sposób upodobań pokarmowych. Owszem, jak to w porze zimnej, zdecydowanie wzrasta skuteczność przynęt mięsnych: ochotek, chruścików, dżdżownic. W niektórych okolicach wędkarze przyzwyczaili nawet ryby do przynęty tak nietypowej, jak skrawki wołowiny; okazują się tam one skuteczniejsze niż np. ochotka. Nie można jednak tych spostrzeżeń uogólniać. Podobnie jak w łowieniu zwykłym, nie zimowym, pewne przynęty nienaturalne, w rodzaju mamałygi, płatków czy makaronów, dobrym braniem owocują tylko tam, gdzie są często stosowane.
Przynęt roślinnych używa się także w łowieniu podlodowym: kasze i ciasta na płocie, topiony serek i kostki manny na brzany. Ze względów praktycznych duże znaczenie zyskują też przynęty sztuczne, ewentualnie wzbogacone naturalnym dodatkiem.
Zimowe spowolnienie procesów życiowych sprawia, że pokarm długo zalega w rybich przewodach pokarmowych. Stąd po krótkotrwałym żerowaniu następuje dłuższy czas przerwy. Należy to mieć na uwadze przy dawkowaniu zanęty, która tak w ogóle przy łowieniu podlodowym także daje dobre wyniki.
Tafla lodowa odcina wodę od wpływu licznych czynników atmosferycznych. Ocieplenia i oziębienia nie oddziałują na temperaturę wody, powodują co najwyżej cienienie lub grubienie pokrywy. Wplywają natomiast na technikę łowienia, gdyż nie jest obojętne, czy odkryta powierzchnia wody ma skłonność do natychmiastowego pokrywania się warstewką lodu, czy nie. Żadnego skutku, jeśli chodzi o aktywność ryb, nie wywołuje wiatr. Liczą się natomiast zmiany ciśnienia. Zdecydowanie lepsze brania notuje się przy jego ustaleniu. Najczęściej wiąże się ono z ustaniem wiatru i ogólnym ociepleniem. Stąd zapewne bierze się zauważona przez wielu wędkarzy prawidłowość, że wyniki są lepsze, gdy jest cieplej.
Dodatkowym czynnikiem wpływającym na ożywienie ryb jest oświetlenie. Im ono silniejsze, tym szybciej przebiega fotosynteza, tym obficiej więc woda natleniona.
Zimowe osłabienie ryb natura wyrównuje, obdarzając je podwyższoną czujnością. Jednocześnie woda, wolna od glonów, a więc wybitnie przezroczysta, nie maskuje żyłki i wszystkiego co na niej. Toteż delikatność zestawu stanowi jeden z warunków powodzenia. Żyłka 0,15 to najwięcej, co można stosować; raczej jednak 0,12 i mniej. Lód z kolei stwarza tę wygodę, że pozwala łowić znad stanowiska ryby, zbędne zatem staje się długie wędzisko. Przynosi jednak pewne niewygody, a nawet niebezpieczeństwa. Trzeba się nad nimi zatrzymać na dłużej.
Najważniejsze z nich to możliwość załamania się lodu. Zagraża ono zwłaszcza na początku i pod koniec sezonu, kiedy to wyniki skądinąd bywają najlepsze. Zachodzi przy tym dość istotna różnica między lodem pierwszym a ostatnim. Pierwszy, choć jeszcze stosunkowo cienki, ma na całym zbiorniku grubość jednakową. Chyba że gdzieś biją podwodne źródła, czy istnieją inne punkty szczególne. Jest przy tym zwarty i mocny, tak że można - z zachowaniem środków ostrożności - wchodzić na niego już przy 5 cm grubości tafli. 10 cm zaś zapewnia wytrzymałość zadowalającą.
Lód ostatni cechuje się grubością bardzo zmienną. Z dołu działają smugi cieplejszych prądów, pochodzących np. od wód spływających z otaczających pól. Od góry grzeje słońce. W jednym więc miejscu można bezpiecznie siedzieć na kiIkudziesięciocentymetrowej jego warstwie, a metr dalej zaś grubość może wynosić już tylko 15 cm. Przy lodzie wiosennym, rozmokniętym, jest ona niewystarczająca i łatwo może dojść do oberwania się. Na ostatnim lodzie nie ma żadnej reguły. Trzeba zatem wytrzymałość sprawdzać za każdym razem i w każdym miejscu.
W niepewnych warunkach nigdy nie należy wchodzić na lód w pojedynkę; co najmniej we dwójkę. Zawsze też trzeba mieć ze sobą mocną linkę, długości przynajmniej dwudziestu metrów. Na lodzie mocniejszym powinna być zaopatrzona w obciążenie (np. większy ołów denny). umożliwiające jej zarzucanie na większą odległość. Na lodzie pierwszym i ostatnim partnerzy bezwzględnie muszą być nią spięci, tak aby w razie załamania lodu pod jednym drugi mógł asekurować. Konieczne jest też w tych warunkach zaopatrzenie się w półtorametrową tyczkę, której rolę może też pełnić pierzchnia, o której niżej; w razie czego pomoże ona zaczepić się o brzegi otworu.
Zawsze trzeba nieufnie odnosić się do lodu niewidocznego pod śniegiem, nawet jeśli tak w ogóle tafla jest gruba. Ok. 30 lat temu straż rybacka jednego z północnych okręgów PZW postradała ,,Tarpana" właśnie przez to, że za kłusownikami uganiała się nim po pozornie bezpiecznym lodzie jeziora; w jednym miejscu jednak okazał się zbyt słaby.
Natychmiast powinno się reagować na podejrzane trzaski skorupy. Nie należy też kuć otworów zbyt gęsto. Nie ma to zresztą sensu. Przy poszukiwaniu łowiska trudno byłoby w ten sposób rozeznać większą połać. Kiedy zaś trafi się już na rybę, to kolejnych otworów też nie warto wiercić zbyt blisko pierwszego. A już odległość jednego metra przy, 10 cm grubości lodu nie grozi jego załamaniem. Całkiem traci ona znaczenie później, po wzmocnieniu pokrywy. Ważna staje się na powrót dopiero przy lodzie ostatnim.
Kolejne niebezpieczeństwo wynika ze śliskości powierzchni. Nie grozi ona wprawdzie najgorszym, ale złamanie czy skręcenie nogi też do przyjemności nie należą. Z tychże powodów swoje otwory trzeba odchodząc dobrze oznaczać, np. przez wetknięcie wiązki trzciny, aby kto inny (a może i my sami, za następnym pobytem) o nie się nie potykał.
Takie zabezpieczenie otworów daje tę dodatkową korzyść, że opóźnia ponowne jego zamarzanie, można więc wrócić nie tylko w to samo miejsce, ale i prawie na gotowe. Nie ma natomiast sensu zalecane czasem zalewanie w tym celu przerębla olejem. Pomijając już wymogi kultury ekologicznej, mija się to z celem. Olej gęstnieje, utrudnia łowienie, zapaskudza żyłkę, a za jej pośrednictwem przenosi się także na kołowrotek; przy delikatnym obciążeniu nie ma potem mowy, żeby żyłka się z niego zesnuwała, zwłaszcza jeśli używa się modelu o szpuli stałej.
Wreszcie konieczność zabezpieczenia się przed mrozem. To już jednak kwestia wyposażenia dodatkowego. W łowieniu podlodowym stanowi ono tak nieodzowny warunek powodzenia, że należy się nim zająć bliżej.
Wyposażenie
Do przebicia się przez skorupę lodową używa się pierzchni lub świdrów. W ostateczności może do tego służyć siekierka. Nawet jednak jeśli ma obuch długi i wąski, umożliwiający wyrąbanie otworu nie nazbyt się ku górze rozszerzającego, trudno ją polecać. Jeśli już do niej zmuszą okoliczności, to dolną część otworu należy raczej odłupać styliskiem (rys. 1); sam obuch zaś można wykorzystać do wybrania kawałków lodu z przerębla.
|
1. Przyrządy do drążenia otworów w lodzie
a - pierzchnie (z pilnika, z pręta zbrojeniowego i z wycinka rury szerokiej, przyspawanego do rurki wodociągowej), b - świdry (konstrukcja pierwsza nadaje się szczególnie do otworów większych), c - siekierka (w końcowej fazie lód odbić członkiem).
Urządzeniem, które powinien mieć każdy, jest pierzchnia, czyli rodzaj dłuta; w niektórych wersjach pełni ona też funkcję łopatki. Najpospolitsze kształty pokazano na rys. 1. Do sprzedaży w sklepach ten element nieszczególnie się nadaje. Pozostaje więc sporządzenie go samemu. Doskonałym materiałem na ostrze jest duży, płaski pilnik, jednostronnie zaostrzony na szlifierce magnesowej i oprawiony w drążek drewniany - np. stylisko od łopaty. Na wszelki wypadek lepiej uchwyt przewiercić i umocować przepuszczoną na wylot śrubą. Podobnie można wykorzystać kawałek pióra od resoru. Pierzchnię ciężką lecz prostą otrzymuje się z pręta stali zbrojeniowej o średnicy 20 mm. Końcówkę trzeba w kuźni sklepać i zahartować (dla nadania odpowiedniej wytrzymałości), a następnie oszlifować na wybrany kształt. Warto taką pierzchnię zaopatrzyć w rękojeść, np. gumową, gdyż w odróżnieniu od trzonka drewnianego jest zbyt zimna.
Wersję łopatko podobną sporządza się z rury o dużej średnicy, z której wycina się ćwiartkę walca, zaostrza ją jednostronnie i spawa do pół lub trzyczwartocalowej rurki wodociągowej. |
|
|
Każdą pierzchnię trzeba zaopatrzyć w pętlę, najlepiej rzemienną, do zakładania na przegub. Dna zbiorników są usiane tymi pożytecznymi urządzeniami, uronionymi przez mało doświadczonych. Drążenie otworu bowiem polega na opuszczaniu pierzchni z niewielkiej wysokości, aby własnym rozpędem zagłębiała się w lód. Pod koniec przebija już go na wylot; kiedy zawiedzie refleks, pozostaje tylko owa pętla, jeśli pierzchnia nie ma się pogrążyć w wodzie.
Istnieje wiele konstrukcji świdrów (rys. 1). Najwięcej wysiłku zaoszczędza ten zasadą zbliżony do wiertła piłkowego. Skruszyć bowiem wystarcza tylko wąski pierścień lodu przy krawędzi otworu. Środek się wyjmuje w całości. Spotykane czasem wersje z pałąkiem są o tyle mniej praktyczne, że głębokość wiercenia jest ograniczona jego wysokością. No, ale z drugiej strony jest to zmartwienie na wyjątkowo gruby lód.
Choć świder wydaje się urządzeniem nowocześniejszym, ma swoje wady. Zapewnia wprawdzie pracę sprawniejszą i cichszą, ale to drugie nie zawsze bywa zaletą. Przynajmniej w wypadku okoni zdarza się, że odgłos rąbania loduje wabi. Świdra nie można też użyć do poszerzania otworu, kiedy zdarzy się ryba nadto okazała. Pierzchnia nadaje się do tego wyśmienicie. Może ona wreszcie służyć jako tyczka ratunkowa. Niestety, przy większym oddaleniu łowiska jest ona sprzętem tylko dla zmotoryzowanych. Trudno z nią bowiem podróżować pociągiem, autobusem. Świder natomiast po złożeniu mieści się w torbie.
|
Nieodzownym składnikiem wyposażenia jest czerpak do lodu (rys. 2). Można go sporządzić samemu z płaskiej platerowej łyżki wazowej, wiercąc w niej gęsto otwory. W każdym razie warto zadbać, aby było to urządzenie wygodne w użyciu. Należy nim dokładnie oczyścić przerębel z kawałków lodu pozostałych po drążeniu. Przy silnym mrozie powierzchnia wody pokrywa się po jakimś czasie kaszką lodową. Ją również trzeba usuwać, zwłaszcza przy metodzie spławikowej. Ale także przy łowieniu na błystkę lub mormyszkę unika się pozostawiania w przeręblu kawałków lodu, mogących blokować żyłkę. |
2. Czerpak do lodu i kosz na płozach |
|
Czasami jednak zachodzi konieczność zaciemnienia otworu. Dzieje się tak przy słonecznej pogodzie, kiedy lód jest pokryty śniegiem. Wówczas również trzeba otwór oczyścić z grudek i narzucić śniegu. Przykrywanie tekturką czy płytką styropianu jest z wielu względów niepraktyczne: tworzy się wyraźna, kontrastująca ciemna plama, potem przy holowaniu coś zawsze zawadza. Przy pogodzie pochmurnej zaciemnianie w ogóle nie jest potrzebne, podobnie przy lodzie wolnym od śniegu.
Kolejnym elementem wyposażenia jest mała osęka. Delikatność żyłki nie pozwala na bezpośrednie wyciąganie ryb innych niż naprawdę małe. Użycie podbieraka czy chwyt dłonią ze zrozumiałych względów nie wchodzą w grę. Osęką zahacza się rybę pod pokrywą skrzelową lub - sztuki bardziej okazałe - od spodu pyska. Można je w ten sposób przytrzymać bezpiecznie także na czas powiększania otworu - kiedy wielkość zdobyczy do tego zmusza. Doradzane czasem w takich wypadkach posunięcia doraźne, jak zanurzenie szczytówki w wodzie (rys. 3), traktujmy raczej jako ostatnią deskę ratunku. Przy lodzie grubszym tak czy owak zresztą trudno się obejść bez pomocy kolegi, który wykuje obok otwór duży, a następnie wąski kanalik na przeprowadzenie żyłki. Poszerzanie otworu przy niej niechybnie prowadzi do jej przecięcia.
|
Kryjówki ryb często znajdują się w pobliżu krzaków i innych zawad, o które łatwo zaczepiają się błystki czy mormyszki - z reguły te jedyne, najcenniejsze. Do ich uwalniania nieodzowny jest pierścień metalowy na grubej żyłce lub Iince. Latem przydaje się także, ale wówczas mamy i inne możliwości uporania się z zaczepem. Zimą pozostaje praktycznie tylko on. Po pionowo naprężonej żyłce łatwiej się go przy tym opuszcza.
Do transportowania tak rozbudowanego wyposażenia niezmiernie przydatne okazują się sanki. Można do kosza wędkarskiego dorobić płozy. Zaopatrzenie go w otwór w górnej części pozwoli wrzucać ryby do środka bez wstawania z siedziska. Osobna przegródka pomieści między innymi termos, którego zawartość (bezalkoholowa) znakomicie pozwala wytrzymać dłuższy pobyt na mrozie.
|
3. Poszerzanie otworu w razie zacięcia dużej ryby |
|
Przede wszystkim jednak. konieczne jest do tego właściwe ubranie. Doskonale służy ortalionowy kombinezon narciarski. Wysokie spodnie, lekkie i nieprzewiewne (bardzo ważne!), nie odsłaniają pleców i nie krępują ruchów w razie nieszczęścia; do tego kurtka z kapturem. Wbrew potocznej opinii nie takie znów praktyczne okazują się ubrania watowane: niezbyt ciepłe, a przy tym ciężkie i nieporęczne.
Na nogi najlepiej nakładać gumowce albo buty śniegowe z wkładką z pianki. Niezależnie od tego dobrze jest mieć ze sobą 2 cm grubości płytkę styropianu lub czegoś podobnego, na czym można by oprzeć stopy. One przy metodach statycznych najszybciej marzną i przez nie najczęściej schodzi się z łowiska przedwcześnie - lub przypłaca dłuższy pobyt grypą czy katarem. Ten drobny dodatek (płytka, a nie katar) okazuje swą przydatność zwłaszcza wiosną, kiedy już lód pokrywa cienka warstewka wody. Na głowę szczególnie nadaje się kominiarka. Chroni twarz przed odmrożeniami.
Nieco bardziej skomplikowanie przedstawia się sprawa rąk. Muszą przecież zachować możność operowania sprzętem, o co trudno zarówno przy rękawicach grubych i ciepłych, jak i przy lekkich; zgrabiałymi palcami niewiele się zdziała. Praktyczne rozwiązanie stanowią dwie pary rękawic. Wewnętrzne, pięciopalczaste, najlepiej stylonowe, dakronowe itp. (nie wełniane!), powinny mieć obcięte końce trzech palców operatywnych: środkowego, wskazującego i kciuka (rys. 4). Na wierzch zakłada się porządne, ciepłe, najlepiej jednopalczaste. Zdejmuje się je tylko na czas zmiany przynęty, przezbrojenia wędki itd.
|
Coraz większą popularność zyskują wiatrochrony. Wobec dokuczliwości niewielkiego nawet wiatru stanowią one szalone udogodnienia przy łowieniu zasiadkowym - spławikowym i mormyszkowym; w łowieniu na błystkę, kiedy przeczesuje się większą przestrzeń, nie mają sensu. Składają się na nie trzy pręty, np. maszty namiotowe, i płachta folii, np. takiej jak na inspekty. Rozstawia się to wszystko w trójkąt, środkowy maszt napinając jednym odciągiem, każdy ze skrajnych - dwoma. Do ich umocowania wystarczają zwykłe gwoździe. Bez kłopotu dają się wbijać w lód - młotkiem albo, żeby nie mnożyć rzeczy do zabrania, pierzchnią. Urządzenie to nie tylko pozwala podczas np. zamieci kilkakrotnie dłużej wytrzymać na lodzie; w szczęśliwym przypadku, kiedy wiatr wieje stąd, skąd świeci słońce, zastępuje zaciemnienie otworu. |
4. Rękawice wewnętrzne z wyciętymi palcami i wiatrochron |
|
Mając już skompletowane wyposażenie można przystąpić do łowienia. Wyróżnia się tu trzy metody: spławikową, na błystkę podlodową oraz na jej szczególną odmianę - mormyszkę.
Spławikówka
Metodą spławikową można, zależnie od rodzaju przynęty, łowić wszelkie gatunki ryb. Używa się jej jednakże przede wszystkim w stosunku do płoci i innych karpiowatych. W pierwszej połowie zimy żerują one raczej słabo. Właściwy zatem sezon tej metody przypada na koniec lutego i marzec.
Do jakości i długości wędziska tradycyjnie przywiązywano niewielkie znaczenie. Utarło się bowiem używać sprzętu prymitywnego, z kołowrotkiem obrotowym lub jakimś motowidełkiem, spławika zaś stałego; przy większych zatem (powyżej 2 m) głębokościach łowienia zatopienie zestawu i wyholowanie ryby wymagało wzięcia żyłki w rękę. Jej luźne zwoje odkładało się na lód, o którego kawałki zahaczała, co jakiś czas się plątała, ale co było począć. Ale już dość dawno temu, postęp dotyczył i tej metody. Sięgnięto po kołowrotki o szpuli stałej, wykorzystując wszystkie ich zalety w postaci szybkiego zwijania, dokładnej regulacji oporu itd. W połączeniu z przelotowym mocowaniem spławika umożliwiło to pełne wykorzystanie wędziska. Nie powinno być zbyt długie; jeden metr to raczej granica; najporęczniejsze są takie między 60 a 80 cm.
Wędziska do spławikówki podlodowej, nie składane, z włókna pełnego, bywają w sklepach. Bez większego trudu można też zrobić takie z pręta, np. pełnej szczytówki. Trzeba obciąć do potrzebnego wymiaru i oszlifować papierem ściernym do potrzebnej elastyczności. Sama końcówka musi być szczególnie cienka i delikatna. Następnie zaopatruje się wędkę w przelotki i rękojeść drewnianą albo korkową oraz uchwyt kołowrotka (rys. 5).
|
Transport przy tej długości nie nastręcza kłopotów, ale kto ma stare połamane teleskopówki, może dla pełnej wygody zestawić z nich wędkę składana; co 20 cm. Szczytówkę jednak trzeba zrobić z pełnego włókna, gdyż tylko wówczas można jej nadać odpowiednią miękkość.
Przelotki powinny być co najmniej dwie - szczytowa i wprowadzająca. Często spotykanym błędem jest ograniczanie się tylko do tej pierwszej.
Kołowrotek, jak zwykle przy użyciu żyłek cienkich, najlepiej kiedy jest albo bezkabłąkowy, albo - jeśli kabłąkowy - to ze szpulą kołnierzową. Można też tradycyjnie zakładać kołowrotek obrotowy, ze znacznym jednak uszczerbkiem dla wygody i precyzji łowienia.
Spławik powinien być smukły. Doskonale nadaje się kolec jeżozwierza. Malunki na korpusie są w tym wypadku szczególnie bezsensowne. Sposób mocowania: jedno czy dwupunktowo, zależy od tego, co kto woli. Za pierwszym przemawiałoby zagrożenie obmarzaniem górnej przelotki spławika. Z drugiej jednak strony, pod koniec zimy, kiedy to głównie łowi się tą metodą, często panuje już temperatura dodatnia i owo przymarzanie raczej nie grozi. Dwa oczka mają natomiast swoje zalety: pewniejsze jest opadanie zestawu, bo żyłka ma mniejsze szanse przywierania do spławika, lepiej widać niektóre rodzaje brania.
Pzzy ujemnej temperaturze wskazane jest takie umieszczenie spławika, by się całkowicie skrył tuż pod powierzchnią wody. Nie polega to na odpowiednim wyważeniu, jak piszą niektórzy autorzy, bo przecież tak przeciążony by tonął. Trzeba po prostu odpowiednio dobrać grunt, tak żeby ciężarek przeciążający, najbliższy haczyka i możliwie najdrobniejszy (pyłek), spoczął na dnie, kiedy tylko antenka się zanurzy (rys. 5). Mamy więc do czynienia z rodzajem bardzo lekkiej przystawki. Coś takiego, rzecz jasna, nie wchodzi w rachubę przy łowieniu znad dna. Przynajmniej znikoma część spławika musi wtedy wystawać, aby zapewnić niezbędną nadwyżkę wyporności nad obciążeniem. |
5. Podlodowe łowienie spławikowe - wędzisko i zestaw przeciążony w celu zanurzenia spławika |
|
Obciążenie powinno być rozłożone równomiernie (nigdy punktowe!), jak zwykle w wodach stojących. Należy przy tym unikać śrucin, gdyż przypominają małe skorupiaki i stają się przedmiotem ataków ryb, co owocuje licznymi fałszywymi braniami. Do zimowego przewrażliwienia ryb na wszelkie podejrzane opory świetnie pasuje obciążenie ze styli, miękkie, pozwalające zestawowi płynnie się poddawać podczas brania.
Haczyk co najwyżej nr 16; to raczej do łowienia na ciasta, pasty. Do przynęt naturalnych, jak ochotka, numer 18, a nawet 20. Wobec zimowego osłabienia wystarcza to do holowania nawet dużych leszczy, a przy tym pozostaje we właściwej proporcji do grubości żyłki - 0,12 i mniej.
Branie przejawia się czasem ledwie dostrzegalnym drgnięciem spławika lub jego lekkim przesunięciem, któremu najczęściej towarzyszy niewielkie uniesienie. Natychmiast po zacięciu trzeba płynnym ruchem wędziska, jeszcze bez kręcenia kołowrotkiem, odprowadzić rybę w górę, aby nie płoszyła pozostałych na łowisku. Nie każda, co prawda, da się tak unieść. Jeśli trafi się większy Ieszcz, to może być trudno. Dopiero od tej pozycji zaczyna się normalne holowanie - ze zwijaniem żyłki na kołowrotek, czy zbieraniem ręką.
Na błystkę
Szybko i łatwo wyciągać dużo okoni - tak można by hasłowo określić istotne cechy łowienia na błystkę podlodową. Ciężka przynęta błyskawicznie pogrąża się w wodzie, względnie gruba żyłka pozwala holować pewnie, bez wyszukanej ostrożności. Raz - i po wszystkim.
Niestety, ma to i drugą stronę: nadaje się tylko na rybne łowiska, w okresach dobrego żerowania. Toteż całosezonową skuteczność metoda wykazuje tylko w okolicach obfitujących w jeziora nie poddane szczególnemu naporowi wędkarzy. Do takich należą przede wszystkim Mazury i Pomorze. Przyjezdnych zimą nie tak tam wielu, miejscowi mają więc luźno. Mogą zresztą wybierać nie tylko miejsca, ale i czas. Przy braniach dobrych łowią dużo, przy braniach słabych - wcale. Nic ich nie przymusza do finezji. Tam, gdzie proporcje są odwrotne: wód niewiele, a na nich zagęszczenie wędkarzy, na błystkę łowi się tylko na początku zimy i w samej końcówce. Najlepiej jednak - z pierwszego lodu.
Długość wędziska w tej metodzie należy dostosować do wzrostu i budowy łowiącego. Zaskakujące może nieco, ale uzasadnione. Chodzi mianowicie o to, by stojąc swobodnie i poprawnie trzymając wędkę móc szczytówką dotykać otworu. Tak więc w skrajnych wypadkach długość ta może sięgać metra dwadzieścia, jeśli ktoś jest nie tylko wysoki, ale ma krótkie ręce. Na ogół jednak bywa mniejsza. Trzeba, dobierając ją. mieć na uwadze, że wędziska nie trzyma się za sam koniec; chwyt musi być wygodny, palce niech swobodnie sięgają do kołowrotka itd.
6. Sprzęt i przynęty do błystki podlodowej
a - wędzisko typu "Pimpel" (w pozycji spoczynkowej do ugięcia jest potrzebna siła większa niż po wyprostowaniu), b - błystki okoniowe (cyframi rzymskimi oznaczono etapy sporządzania przez nalutowanie cyny na wygiętą blaszkę; powyżej - wiązanie bezpośrednie, z zabezpieczeniem żyłki koszulką igielitową), c - błystka sandaczowa, d - zwiększanie chwytności (1 - przez zamontowanie większego haczyka, 2 - przez danie dwóch haczyków).
Rzecz w technice łowienia. Konieczne jest mianowicie ścisłe kontrolowanie aktualnego położenia błystki. Brzeg otworu stanowi zaś punkt odniesienia. Tym dokładniejszy, im bliżej niego znajduje się szczytówka. Powiedzmy, że łowimy przy dnie, od czego zresztą zawsze należy zaczynać. Opuściwszy na nie błystkę nawijamy nadmiar żyłki, aż przy naprężonej (ale przy błystce nadal przy dnie) szczytówka dotknie otworu. Jeśli ją teraz uniesiemy o 5 cm, to wiemy, że w tej samej odległości od dna znalazła się błystka (rys. 7). Możemy jej położenie zmieniać z dokładnością choćby do pół centymetra, co bynajmniej nie stanowi przesady. Gdyby koniec wędziska znajdował się o pół metra od lodu, już ocena 5 cm różnicy poziomów byłaby zawodna, a co dopiero mówić o skokach malutkich, półcentymetrowych.
7. Łowienie na błystkę podlodową
a - przez unoszenie i opuszczanie przynęty, b - obracanie, c - stawianie i kładzenie błystki sandaczowej.
Krótszych wędek (rys. 6) można używać raczej tylko wtedy, kiedy się zna łowisko i wie się, że jest się akurat w miejscu żerowania, na przykład okoni - i tylko się czeka, aż podpłyną. Mają one bowiem zwyczaj podchodzenia falami; przemieszczają się w granicach kilkudziesięciu metrów, do jakiejś skarpy czy innego żerowiska, a za kwadrans czy pół godziny wracają. Wówczas można się za nimi nie uganiać, nie kuć wciąż nowych otworów. Zamiast tego - usiąść nad jednym przeręblem, ustalić, że np. kiedy szczytówka dotyka krańca cholewy, to błystka znajduje się przy dnie. Wystarczy teraz czekać, aż stado podejdzie.
Tak właśnie łowią Szwedzi. Pokrywa Iodowa jest u nich gruba, jej przebijanie żmudne. Nie szuka się więc ryby, tylko jeździ na pewne łowiska i zasiada. U nas natomiast, by mieć dobre wyniki, trzeba na ogół dobrze się nachodzić. Wybić otwór, poruszać kilka razy błystką; nie ma brań - iść dalej. Rozkładanie za każdym razem stołka czy innego siedziska, rozsiadanie się po to, by za chwilę ruszać znów, nie miałoby sensu. Stąd właśnie użyteczność wędziska, które można dokładnie orientować względem otworu.
Drugorzędne znaczenie ma jego długość przy zacinaniu i holowaniu, choć liczą się takie względy jak możliwość manewru, zdolność amortyzowania itd. W wędkach typu Pimpel zastosowano natomiast szczególne rozwiązanie konstrukcyjne. Polega ono na wygięciu szczytówki do góry. Powoduje to odwrócenie normalnej kolejności działania sił. Przy zwykłej, prostej, zacięcie jest miękkie, a potem, w trakcie holowania, siły reakcji wędziska narastają w miarę jego uginania się. Przy podgiętej samo zacięcie jest twarde. Dopiero po wyprostowaniu pod wpływem oporu ryby szczytówka zaczyna pracować jak zwykła; wiąże się to z utworzeniem między nią a żyłką kąta prostego. Czyli wędka jest twarda, kiedy trzeba wbić haczyk, a staje się miękka, kiedy przechodzi czas łagodzenia ataków ryby.
Nietrudno zauważyć, że efekt Pimpela można by - teoretycznie! - uzyskać przy wędzisku zwykłym. Wystarczyłoby trzymać je skośnie, aby z żyłką tworzyło kąt ostry i zacinać ruchem całego, a nie samej szczytówki. Podczas holowania natomiast trzeba by wrócić nim do poziomu, aby utworzyło z żyłką kąt prosty. W praktyce coś takiego wymagałoby niebywałych łamańców.
Szczytówkę wędziska warto zaopatrzyć w elastyczną końcówkę, tzw. kiwak. Jest on jednak charakterystyczny przede wszystkim dla łowienia na mormyszkę.
Żyłka, jak już wspomniano, może być gruba - w szczególnie sprzyjających warunkach nawet do 0,20, co w innych odmianach łowienia podlodowego byłoby nie do przyjęcia. Do kołowrotka odnoszą się uwagi sformułowane przy opisie wędki spławikowej. Co najwyżej przy żyłkach grubszych można ryzykować wersję ze szpulą wewnętrzną.
Kształty błystek są dostosowane do pracy w trakcie poruszania się w pionie (rys. 6). Cechę wspólną stanowi umiejscowienie środka ciężkości poniżej połowy, zazwyczaj w okolicy jednej trzeciej wysokości. Inaczej szybciej opadałaby część górna, kotwiczka lub haczyk zaczepiałyby więc o żyłkę i stale byśmy się borykali ze splątaniami. Długość błystek okoniowych mieści się najczęściej w granicach 2 do 3 cm; z zasady nie przekracza 5 cm. Większych, nawet 10 cm, używa się na sandacza.
Barwa zależy od tego, jaki rodzaj pokarmu drapieżników przeważa w zbiorniku. Tam, gdzie występuje dużo uklei czy stynek, błystki powinny być jaśniejsze, ewentualnie nawet z elementami niebieskimi, jak to się praktykuje przy łowieniu siei. Kiedy jest więcej gatunków ciemnych, jak karaś, lepiej skutkują takie barwy. Oprócz tego działają zwykłe zależności: im ciemniej, tym błystka jaśniejsza. Na głębokościach dużych, gdzie zresztą także dociera niewiele światła, dobrze sprawdza się kolor żółty. Nie sposób jednak podać jakichś niezawodnych reguł ogólnych.
Uzbraja się błystki bądź wtopionymi haczykami, bądź swobodnie (na kółku łącznikowym) zawieszonymi kotwiczkami. Przy tym drugim sposobie należy unikać ostrych szarpnięć błystką (niewskazanych zresztą i z innych powodów). Prowadzą one często do zaplątania kotwiczki w żyłkę - nawet mimo poprawnego wyważenia samej przynęty. Pożytecznym dodatkiem bywa czerwony wabik. Nie ma on, jak się często uważa, maskować haczyka; stanowi tylko dodatkowe uatrakcyjnienie. Może być z wełny, ale lepiej z tworzyw syntetycznych, gdyż w takim wypadku mniej zakłóca pracę błystki.
Ją samą, a przynajmniej prostsze jej wersje, można sporządzić samemu. Jeden ze sposobów polega na nalutowaniu cynowego korpusu na odpowiednio wygięty kawałek blachy. Jeśli wytnie się go z puszki po konserwach, pokrytej od wewnątrz żółtym metalem (coraz rzadziej się takie spotyka), to zależnie od tego, którą stronę pozostawimy wolną, uzyskamy grzbiet rozbłyskujący srebrzyście lub złociście. Cynę ostatecznie uformujemy palnikiem. Pracę błystki trzeba sprawdzić w wodzie, na przykład w wannie, i ewentualnie podoginać lub dopiłować. Podobnych zabiegów wymagają często także błystki kupowane.
Ważne jest też właściwe ustawienie haczyka. Jego ostrze powinno być równoległe do żyłki. Jeśli łączy się to ze zmniejszeniem chwytliwości, to nie należy go odginać na zewnątrz, co często się czyni, tylko raczej zmienić na większy lub na dwa, tworzące jakby dwuramienną kotwiczkę. Trzeba przy tym uważać, by nie popaść w kolizję z prawem; należy żywić nadzieję, że wcześniej czy później, ale wreszcie jednak, doczekają się sprecyzowania stosowne (tzw. dotyczące uzbrojenia błystek podlodowych).
Błystkę trzeba dowiązywać za pośrednictwem kółka łącznikowego. Nie potwierdzają się teorie, że dodatkowe ruchome elementy metalowe powodują głośną jej pracę, trzeba więc ich unikać. Stąd dość rozpowszechniona praktyka wiązania żyłki bezpośrednio, co najwyżej z zabezpieczeniem cienką koszulką igelitową (rys. 6). Być może zresztą w pewnych okolicznościach istotnie skutkuje to lepszymi braniami. Normalnie jednak zdecydowanie korzystniejsze okazuje się zapewnienie błystce większej swobody drobnych ruchów - właśnie przez zastosowanie dodatkowego przegubu w postaci kółka łącznikowego.
Choć łowienie na błystkę podlodową określa się często jako odmianę spinningowania pionowego, to sam jej ruch w górę i dół ma znaczenie niejako pomocnicze. Branie następuje z reguły w momencie jego zatrzymania, rzadziej - rozpoczynania. Praktycznie nigdy podczas.
Podstawowy (rys. 7) sposób polega na płynnym uniesieniu błystki znad dna, na wysokość kilkudziesięciu centymetrów do pół metra, i zatrzymywaniu. Jeśli przez chwilę nie ma pobicia, to się ją opuszcza, ale nie do samego dna, tylko zatrzymując kilka centymetrów, powiedzmy - pięć, nad nim. Wykorzystujemy przy tym wspomniane wcześniej wymierzenie szczytówki względem otworu. Kształt błystki powoduje, że opada ona nie prosto, lecz kołysząc się, krążąc, uciekając na boki - to właśnie sprawdzamy zawczasu w wannie i ewentualnie doregulowujemy. Z chwilą zatrzymania wędziska wchodzi w powoli gasnące wahnięcia. Właśnie w tym momencie najczęściej następują brania.
Odczekujemy do momentu całkowitego uspokojenia błystki. Jak długo to trwa - też można z grubsza ustalić w wannie. Trzeba jednak pamiętać, że może się tu liczyć także głębokość łowienia; ściślej - długość żyłki, czyli naszego wahadła. Pewnych wskazówek dostarcza też obserwacja kiwaka. Skoro na tej głębokości brań się nie doczekamy, przenosimy się z przynętą wyżej. Skręcamy na kołowrotek dziesięć, dwadzieścia czy pięćdziesiąt centymetrów żyłki i powtarzamy ten sam ruch: płynnie do góry, chwila odczekania, opuszczenie. Tym razem nie trzeba już rygorystycznie dbać o zatrzymanie błystki w precyzyjnie ustalonym miejscu, gdyż nie grozi jej opieranie się o dno, co w poprzednim wypadku spowodowałoby wyhamowanie wahań. Potem ewentualnie podnosimy o kolejne pół metra i tak dalej.
Repertuar ruchów można, rzecz jasna, wzbogacić. Na przykład - opuszczając przynętę na raty. Zwiększa się wtedy liczbę jej zatrzymań, przy których najczęściej następują brania. To samo przy podnoszeniu jest mniej skuteczne, ale spróbować nie zawadzi. Nie zaszkodzi także co jakiś czas powprawiać ją w obroty czy rozhuśtać przez zataczanie szczytówką odpowiednich łuków w poziomie lub prawie w poziomie.
Inaczej się pracuje błystką sandaczową - długą i o szczególnie nisko umiejscowionym środku ciężkości. Nie odrywa się jej od dna, tylko krótkimi ruchami szczytówki stawia i kładzie na przemian. Sprawia to wrażenie, jakby chora rybka bezskutecznie usiłowała oderwać się od dna. Złowienie sandacza to duża sztuka; wymaga wysokich umiejętności i nastawienia się już tylko na tego drapieżnika. Okonia w ten sposób się nie skłoni do brania.
W pewnym sensie przeciwnie prowadzi się błystkę przy łowieniu siei: podciąga się ją i opuszcza przez całą wysokość łowiska, od dna do lodu. Niegdyś szanse brania podwajano, kując dwa otwory w odległości równej głębokości wody, umieszczając w każdym z nich po błystce i chodząc od jednego do drugiego. Kiedy jedna przynęta wędrowała w górę, druga opadała. Obecnie przepisy jednoznacznie wykluczają używanie dwóch wędek jednocześnie. Sama metoda na chodzonego, tyle że z jedną błystką, nadal bywa stosowana. Odległość wędkarza od przerębla stanowi w niej miarę położenia błystki, podobnie jak przy normalnym operowaniu przynętą - odległość szczytówki od krawędzi otworu.
Powróćmy jednak do łowienia okoni, w naszych warunkach stanowiącego podstawę tej metody. Dodatkowe uatrakcyjnienie błystki można osiągnąć zakładając na haczyk przynętę naturalną. Najczęściej używa się larwy ochotki. Doskonałe wyniki daje także oko już złowionego okonia, tak zakładane, aby nie uszkodzić źrenicy.
Branie tej ryby przejawia się często ledwie odczuwalnym trąceniem. Czasem - także zmniejszeniem naprężenia żyłki lub jej przesunięciem w bok. Wyczucie go wymaga stałego skupienia uwagi. Bardzo pomocny bywa wspomniany wyżej kiwak. Zacinać trzeba natychmiast, ale łagodnie. Holować nie nazbyt energicznie, żeby nie urwać kruchej okoniowej wargi.
Mormyszka
Nazwa mormyszka pochodzi z rosyjskiego, w którym to języku oznacza kiełża. W praktyce wędkarskiej używa się jej w stosunku do grupy przynęt, niekoniecznie do tego skorupiaka podobnych, ale mających pewne wspólne cechy, o czym poniżej.
Metoda należy do finezyjnych. Wymaga delikatnego sprzętu i wysokiego kunsztu w posługiwaniu się nim. Toteż szeroko jest stosowana głównie tam, gdzie sytuacja do tego zmusza: okolice wielkich skupisk miejskich, niezbyt zasobne w wody. Krótkość dnia zimowego powoduje dodatkowe zagęszczenie wędkarzy na łowiskach, gdyż siłą rzeczy daleko się nie chodzi, a więc wszyscy spotykają się niemal w jednym miejscu. W odróżnieniu od przemysłowej niemal błystki, mormyszka pozwala uzyskiwać w takich okolicznościach wyniki w
ciągu całego sezonu, nie tylko na początku i końcu. W jego części środkowej, między pierwszym lodem a przedwiosennym ożywieniem białorybu, stanowi praktycznie jedyny pewny sposób na wydarcie ryby; o ile w ogóle można mówić o czymkolwiek pewnym w wędkarstwie. Jest skuteczna w stosunku do wszystkich ryb, z wyjątkiem dużych drapieżników, jak sandacz czy miętus.
Wędzisko w tej odmianie łowienia podlodowego powinno być jak najkrótsze. Przepisy wprowadzone w połowie lat 80., ustaliły najmniejszą jego dopuszczalną długość na 30 cm, co akurat należałoby uznać za granicę górną. Szczęśliwie jednak nie sprecyzowały, za które miejsce należy je trzymać. Daje to możliwość pogodzenia wymogów formalnych z praktycznymi - przez zwykłe przedłużenie wędziska w drugą stronę, poza rękojeść.
Przy tak mimo wszystko symbolicznej długości z powodzeniem wystarcza jedna tylko przelotka, szczytowa jeśli nie liczyć drugiej, umieszczonej na nieodzownej w tej metodzie końcówce sygnalizacyjnej, zwanej pospolicie kiwakiem (rys. 8). Jego funkcja nie ogranicza się zresztą do samej tylko sygnalizacji; łagodzi on także zbyt nerwowe ruchy wędziska. Za najlepszy materiał powszechnie uważa się gruby włos ze szczeciny dzika (z partii grzbietowej nad łopatką, tzw. chybu). W użyciu są też rozmaite inne materiały: grubsza żyłka lub zbliżony do niej lecz jeszcze grubszy włos z plastikowej szczotki do zamiatania, cienka struna gitarowa, sprężynka taka jak od długopisu, kawałek gumki wentylowej. Te dwa ostatnie mogą zarazem pełnić rolę przelotek, lecz to rozwiązanie, raczej prymitywne, należy traktować jako ostateczność.
Porządny kiwak powinien być zaopatrzony w maleńką przelotkę szczytową z cienkiego drutu, a do wędziska zamocowany poprzez uchwyt umożliwiający skracanie lub wydłużanie jego pracującej części, zależnie od ciężaru przynęty i głębokości łowienia. Dłuższy zapewnia czulszą sygnalizację. ale też utrudnia przekazywanie mormyszce delikatnych ruchów wędziska. Do najprostszych regulatorów wysunięcia kiwaka należy kawałek rurki wentylowej. Zdecydowanie pewniejszy jednak jest miniaturowy zacisk, w którym położenie sygnalizatora ustala się za pomocą śruby. Mosiężny korpus można uzyskać ze starej oprawki żarówkowej lub innego podobnego urządzenia, łeb śruby natomiast trzeba zeszlifować i dolutować do niego okrągłą tarczkę z blachy, o radełkowanych brzegach.
8. Sprzęt i przynęty do łowienia mormyszkowego
a - wędzisko, b - kiwak ze szczeciny dzika w uchwycie śrubowym, c - zamocowany rurką gumową,
d - z wentyla z ósemką drucianą i plastikową, e - ze sprężynki, f - kilka rodzajów mormyszek
(na rysunku ostatnim - widok od strony haczyka).
lstnieje grupa wędzisk całkowicie odmiennych. Szczytówka jest w nich wprawiana w ruch za pomocą napędu bateryjnego. Warte zainteresowania są tylko te, które zapewniają regulację szybkości ruchów w bardzo szerokich granicach (elektroniczne). Jeśli cały jej zakres mieści się między - powiedzmy - dwieście pięćdziesiąt a trzysta ruchów na minutę, to nie warto sobie głowy zawracać. Przydatność bowiem taka wędka wykaże tylko w okresach natężonego żerowania ryb - na lodzie pierwszym i ostatnim.
Żyłka w tej metodzie musi być jak najcieńsza - 0,12 lub nawet 0,10. Odpowiednio też trzeba dobrać kołowrotek.
Przynętę, czyli właśnie ową mormyszkę, stanowią bryłki metalu o różnych kształtach i wielkościach (rys. 8). Wspólną ich cechą jest sposób wtopienia haczyka. W większości modeli tworzy on z żyłką kąt prosty, w niektórych, jak fasolka czy ziarno owsa - 45° (ściślej: 135°). Muszą się przy tym znajdować w jednej płaszczyźnie; ma to decydujące znaczenie dla chwytliwości. Nie może więc żyłka wchodzić w bok od linii trzonka ani płaszczyzna łuku kolankowego odbiegać od pionu.
Ogólnie mormyszka jest tym skuteczniejsza, im mniejsza. Z kolei dla poprawnego posługiwania się nią, kierowania jej ruchami, ważne aby była jak najcięższa. Te dwa sprzeczne dążenia godzi się sporządzając korpus z metalu możliwie ciężkiego. Najbardziej ceni się wolfram, o ciężarze właściwym przeszło 19 g/cm , a więc zbliżonym do złota. Niestety, jest mało dostępny i trudny w obróbce; nie wchodzi w grę odlewanie, wobec bardzo wysokiej temperatury topnienia (przeszło trzy tysiące stopni). Toteż najpowszechniej używa się ołowiu (c.wł. 11,3). Ze względu na możliwość lutowania stosuje się też czasem jeszcze lżejszą cynę (c.wł. 7,3). Niekiedy także łatwo obrabialne i nieco od niej cięższe stopy: brąz i mosiądz.
Sam kształt mormyszki nie odgrywa aż tak wielkiej roli. Dobierając go dąży się często nie tyle do wiernego naśladowania konkretnego żyjątka (choć to nigdy nie zaszkodzi), co do nadania odpowiednich cech hydrodynamicznych. Chodzi o to, by opadając przynęta wchodziła w ruchy kołyszące. Całkiem drugorzędne znaczenie ma barwa.
Choć mormyszki można kupić, warto opanować umiejętność ich sporządzania samemu. Forma gipsowa nadaje się raczej do modeli większych. Jeśli się w niej umieści drucik stalowy, to po jego wyciągnięciu z gotowego odlewu uzyskuje się od razu kanalik na żyłkę. Można go też wywiercić w gotowym odlewie. W każdym wypadku trzeba jego brzegi następnie złagodzić, by nie uszkadzały żyłki. Do wzorów mniejszych, o prostych kształtach, za formę może służyć wyżłobienie w połówce surowego ziemniaka. Dla uzyskania kanalika można wbić pod odpowiednim kątem igłę, którą się potem z ostudzonej bryłki wyciąga.
Jeszcze mniejsze, a zarazem dwubarwne (czerwono lub złocisto-srebrzyste) uzyskuje się przez wycięcie płatka cienkiej folii miedzianej lub mosiężnej, wyciśnięcie w nim wgłębienia stalową kulką (np. od łożyska) lub owalnie uformowanym końcem twardego pręta, a następnie wlutowanie w to haczyka z pozostawieniem dużej kropli cyny. Kanalik na żyłkę trzeba w tym wypadku przewiercić lub przebić igłą. Można wreszcie - jeśli się rozporządza materiałem i narzędziami - wytoczyć mormyszkę z wolframu, miedzi lub któregoś z jej stopów i wypolerować. Otwór zaś na wklejenie lub wlutowanie haczyka i na żyłkę - wywiercić.
Łowimy, jak już wspomniano, na mormyszkę najmniejszą, jaka tylko przy danej głębokości prostuje żyłkę. To jeden z głównych powodów, dla których ta powinna być jak najcieńsza. O ile do głębokości dwóch - trzech metrów potrzeba przynęty wielkości ziarnka pieprzu, o tyle przy przejściu na płyciznę jednometrową okaże się ona o połowę za duża. Można, oczywiście, i na nią łowić, ale brań wtedy będzie dużo mniej. Kiedy się z kolei przechodzi na głębokość większą, trzeba i mormyszkę założyć odpowiednio dużą. Przy owym ziarenku pieprzu wskaźnik nie będzie reagował na ruchy przynęty.
Na mormyszkę pustą (bez dodatkowej przynęty) łowi się tylko w okresach natężonego żerowania: na samym początku zimy i pod koniec, kiedy już pod lód podpływają wody roztopowe. W tym okresie można do repertuaru ruchów włączyć dość szybkie pionowe drgania przynęty. W ich uzyskaniu pomagają właśnie wspomniane wyżej wędki elektryczne. Skutkuje to jednak tylko do głębokości 2 - 2,5 m. Przy większej, rozciągliwość żyłki powoduje, że wędzisko drga, mormyszka zaś pozostaje w bezruchu.
W pozostałym okresie liczy się praktycznie tylko mormyszka wzbogacona założoną na haczyk przynętą naturalną. To podstawowy sposób posługiwania się tą metodą. Najczęściej stosuje się larwy ochotki i innych owadów oraz oko okonia. Stosownie do gatunku oczekiwanych ryb oraz ich przyzwyczajeń pokarmowych można też zakładać wszelkie inne przynęty naturalne, w tym także roślinne. Potrząsanie tak wzbogaconą mormyszką tylko odstrasza ryby. Pozostają więc ruchy powolne - opuszczanie, podnoszenie, kołysanie, przesuwanie itd. (rys. 9).
9. Łowienie na mormyszkę - sposób trzymania wędki i rodzaje ruchów
Cały czas trzeba przy tym pilnie obserwować kiwak. Ułatwimy to sobie, trzymając wędkę pod kątem w stosunku do przedramienia, tak jak naturalnie układa się dłoń (rys. 9). Chwyt taki daje tę dodatkową korzyść, że można precyzyjniej operować przynętą. A ruchy szczytówki czasami muszą być dosłownie milimetrowe - co zresztą stanowi kolejny argument za tym, aby wędzisko było jak najkrótsze; im ono dłuższe, tym większy efekt w jego końcu daje znikomy nawet ruch przy rękojeści.
Przygięcie, wyprostowanie czy inne ruchy kiwaka (oczywiście z wyłączeniem tych spowodowanych poruszaniem przynęty przez łowiącego) sygnalizują branie. Zacięcie powinno być natychmiastowe lecz delikatne. Ze zrozumiałych względów trzeba też ostrożnie holować.
GRUPA MEDIA INFORMACYJNE & ADAM NAWARA
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
FACEBOOK |
|
YOUTUBE |
|
TWITTER |
|
GOOGLE + |
|
DRUKUJ |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|