Metoda odległościowa
Powstała z potrzeby sprostania brytyjskim mgłom, deszczom, wiatrom. Około 40 lat temu pojawiła się też na kontynencie europejskim. Jak to często bywa, zaczęło się od zawodów. Podczas wędkarskich mistrzostw świata w Luksemburgu, w roku 1963, powszechną uwagę zwracał sympatyczny, korpulentny zawodnik. Podczas gdy wokół niemal niepodzielnie panował sprzęt wyszukany, idealnie wyważony, w większości na modłę roubaisienne, on z niespotykanym mistrzostwem władał wędką - jak na okoliczności - zgoła prostacką: kij bambusowy, kołowrotek o stałej szpuli, spławik z kolca jeżozwierza. To Billy Lane, Anglik. Ku ogólnemu zaskoczeniu zwyciężył w klasyfikacji indywidualnej, z pięknym połowem składającym się z okazałych płoci.
Metodą szybko zainteresowali się zwykli wędkarze. Doceniali bowiem uroki i zalety łowienia spławikowego. Jednocześnie jednak chciało się sięgnąć w miejsca oddalone: do głębszej wody, oddzielonej pasem płycizny, pod przeciwległy, niedostępny brzeg stawu czy rzeki, w okolice karpiodajnych wysepek w wyrobiskach pożwirowych. I gdziekolwiek, byle dalej od siebie, żeby swym widokiem nie płoszyć dużych i czujnych płoci, leszczy, karpi. Ze zwykłym zestawem trudno coś zdziałać, nawet uporawszy się z zarzuceniem go bez splątania. Jeśli jest lekki, to pada wprawdzie cicho i dobrze reaguje na każde trącenie przynęty, ale też ulega byle podmuchowi wiatru. Wędkarz nie ma nad nim żadnej kontroli. Zestaw ciężki znów czyni wiele hałasu, na długo odstraszającego ryby co czujniejsze, a więc i cenniejsze. Prócz tego jest mało czuły.
Niewiele tu pomagają wymyślne konstrukcje w rodzaju spławika Kutzata. Metoda angielska jest wolna od takich komplikacji. Zarazem zaś pozwala pogodzić dwie sprzeczności: lekko łowić zestawem ciężkim. Na tym nie koniec. Charakterystyczne dla niej łowienie z opadu umożliwia dosięgnięcie ryb, które już opuściły poranne żerowiska przydenne i na środek dnia przeniosły się w połowę wody. Tak więc do wykorzystania stają się pory tradycyjnie uznane za niewędkarskie.
Miłośnicy odległościówki angielskiej powiadają, że łowią ryby, które później wstają. Żarty zaś odkładając na bok: dzięki tej metodzie można znacznie pełniej wykorzystać jednodniowy wypad, którego znaczna część bywała zmarnowana.
Oczywiście, postępy techniki nie ominęły także metody angielskiej. Pierwszy jej mistrzowski pokaz publiczność polska miała sposobność obserwować podczas mistrzostw świata w roku 1975 w Bydgoszczy. Znacznie odbiegał on od tego, co pokazał Billy Lane dwanaście lat wcześniej. Zwycięzca tych z kolei zawodów, Anglik lan Heaps (przeszło dziesięć kilo: dwa karpie, osiem leszczy, cztery płocie), używał już oczywiście wędzisk pustych. Mimo nowych materiałów jednak odległościówka angielska pozostała w istocie swej tym, czym była: nieomal odmienną filozofią wędkowania. To więcej niż zwykłe łowienie z większej odległości.
W dużym uproszczeniu można powiedzieć, że główna jej zasada toń szczególny rodzaj spławika i obciążenia. Aby jednak wykorzystać to, co układ ten daje, trzeba równie ściśle dostosować i pozostałe elementy sprzętu, i sposób posługiwania się nim. Tak zresztą bywa najczęściej, nie tylko w wędkarstwie.
Przed przystąpieniem do systematycznego opisu metody należy jeszcze poczynić pewne zastrzeżenie. W Iiteraturze zagranicznej, także brytyjskiej, pod pojęcie metody angielskiej podciąga się także omówione poprzednio przystawki ze szczytówkowymi wskaźnikami brań. My to pojęcie zawęzimy do łowienia spławikowego - ze względów czysto porządkowych, bez jakiegoś szczególnego uzasadnienia rzeczowego; po prostu tak się u nas utarło.
Sprzęt
Wędzisko powinno być na tyle długie, by umożliwiać dokładne kierowanie zestawem i skuteczne zacinanie z dużej odległości; ale i wystarczająco krótkie do operowania jednorącz. Musi też umożliwiać zarzucanie zestawów kilkugramowych na dziesiątki metrów, ale przy tym nie narażać na zerwanie delikatnych przyponów. Im lżejsze, tym lepiej, a prócz tego niezbędne jest wyposażenie w przelotki o szczególnym kształcie i rozmieszczeniu.
Warunki takie najlepiej spełnia wędzisko o długości od 3,6 do 4,5 m, o akcji B, trzyczęściowe, ze złączami czopowymi lub nasadowymi (rys. 1). Ostatnio, wobec rozwoju techniki łowienia w rzekach, rozpowszechnia się stosowania wędzisk dłuższych, do 6 m. Ułatwiają one uniesienie żyłki na tyle wysoko, by nie zatapiała się w wodzie. Akcję B należy traktować jako najbardziej uniwersalną. Czasami bardziej pożądana bywa szczytowa, kiedy indziej - raczej paraboliczna. Kto ma możliwość zaopatrzenia się (choćby na zasadzie zrób to sam) w kilka wędzisk, może sobie przysposobić jedno o akcji szybkiej, do łowienia lekkiego, i jedno o powolnej, do ciężkiego. Złącza teleskopowe nie wchodzą w grę. Uniemożliwiłyby bowiem właściwe rozmieszczenie przelotek.
1. Wędka do spławikowej odległościówki angielskiej
One same mają postać oczek o średnicy niewielkiej, około 3 - 5 mm (jedynie wprowadzająca, czyli najbliższa kołowrotka, 7 mm), na delikatnych, lekkich stopkach wysokości 1,5 - 2,5 cm. Na wędzisko długości 3,6 m potrzeba ich 11 do 13 - rozmieszczonych, jak zwykle, odpowiednio do ugięcia. Dolnik powinien być zaopatrzony w długą rękojeść korkową z pierścieniami przesuwnymi do mocowania kołowrotka w dowolnym jej miejscu.
Wędziska tego rodzaju można kupić w prawie każdym sklepie. Kogo zaś wybór na miejscu nie zadowala, bez trudu sprowadzi któreś ze specjalnie do tej metody produkowanych: Mitchell 360, Professional, Fario, Hardy, Shakespeare, DAM, Shimano, Cormoran. Wielu jednak na to nie stać. lm pozostaje dostosować krótkie wędzisko teleskopowe - ze starego zapasu lub tanie, specjalnie po to kupione.
Ma być niezbyt zbieżne i pracować na 1/3 długości; krótkie, 3 - może być nieco bardziej giętkie. Jeśli jest zbyt sztywne, to na ogół wystarczy zmienić samą szczytówkę; ostatnio do kupienia. Jeśli ma mniej niż 3,6 m, to dolnik trzeba przedłużyć kawałkiem starej teleskopówki lub rurką duraluminiową (rys. 2). Oryginalne złącza trzeba skleić na stałe najlepiej żywicą epoksydową, po zmatowieniu powierzchni.
2. Wędziska do odległościówki angielskiej
a - sporządzanie z krótkiej teleskopówki, b - wygląd gotowego.
Następnie przeciąć wędzisko na trzy części równej długości. Dopasowujemy czopy, najlepiej z duraluminium, a w każdym razie z materiału innego niż wędzisko; wykonane z tego samego miałyby skłonność do zacierania się. Grubszy sporządzamy z rurki, cieńszy z pręta pełnego. Oba mają po 10 cm długości, z czego połowa zostanie wklejona w segment, połowa będzie wystawać. Średnicę tej części wystającej trzeba dobrać tak , by po złożeniu wędki między końcami segmentów pozostał odstęp 0,5 do 1 cm. Jeśli zbliżą się zanadto, można złącze pokryć cienką warstewką żywicy lub po prostu skrócić jeden z segmentów. Jeśli odległość będzie zbyt duża, zeszlifowuje się powierzchnię czopa drobnym papierem ściernym.
Pozostaje jeszcze dolną część wędziska zaopatrzyć w rękojeść korkową długości około 60 cm. W dużych korkach laboratoryjnych wierci się otwory o średnicy dolnika, nakleja się je jeden obok drugiego, zeszlifowuje wstępnie, wypełnia szczeliny przesianym pyłem korkowym zmieszanym z klejem i ostatecznie wygładza drobnym papierem ściernym.
Wszystkie końce rurek, zarówno zewnętrzne części sklejonych złączy teleskopowych, jak i przy nowych złączach czopowych, wzmacnia się omotkami i zaopatruje wędzisko w przelotki. Bywają w sklepach. Z braku możliwości kupienia można je bez trudu uformować samemu z drutu - dentaIu, twardszego kantalu, chromonikieliny. Wędzisko gotowe.
Kołowrotek może być dowolny, byle o niezbyt małej średnicy szpuIi i z wysokim przełożeniem. Najlepsze są bezkabłąkowe, obudowane, z szerokim otworem. Należą do tej grupy wyroby ABU z serii 501 i 506, Shakespeare International, Contact 400. Drobną ich niedogodność stanowi nieznaczne hamowanie żyłki przy wyrzucie. Poważną - dla części z nas przynajmniej - cena. Z powodzeniem jednak można się obejść zwykłymi, kabłąkowymi. Trzeba tylko mieć na uwadze, że mało obciążona i wobec tego słabo napięta żyłka będzie miała skłonność do wkręcania się w mechanizm. Stąd szczególnie starannie musi być wykonane połączenie kabłąka z dźwignią, gdyż jest to jeden z częstych punktów zaczepienia. Pożądana też jest szpula typu kołnierzowego.
Żyłka powinna być umiarkowanie sztywna. Inaczej ujmując - sztywna jak na żyłki używane do łowienia spławikowego. Zbyt miękka, a tym samym zbyt rozciągliwa, uniemożliwi skuteczne zacinanie z odległości 30 czy 40 m. Z wyrobów u nas często spotykanych można tu zalecić Tectan i Cortest. Średnica od 0,12 przy łowieniu lekkim do 0,14 - przy cięższym i w oczekiwaniu na okazalszą zdobycz. Wydawać by się mogło, że różnica tych średnic jest nieistotna. A jednak wystarcza, by przy tej grubszej żyłce rzuty były wyraźnie mniej płynne. Z tego między innymi powodu trudno zalecać gorzowską piętnastkę, choć - oczywiście - można łowić i na nią. Żyłka 0,10 okazuje się na ogół zbyt cienka: łatwo się zrywa, często się splątuje. Z kolei grubszej, 0,16, jest sens używać tylko przy zestawach naprawdę ciężkich i rybach naprawdę dużych.
Wszystko to dotyczy praktyki po nabraniu podstawowych umiejętności i przy posługiwaniu się poprawnie dobranym sprzętem, przede wszystkim zaś - jeśli żyłka jest odpowiedniej klasy; a co za tym idzie - wytrzymałości. Zrozumiałe, że jeśli się rozporządza tylko gorzowską, to najcieńsza, 0,15, może już czasem okazać się zbyt słaba. Pozostaje przestawić się na 0,20, z wyraźną szkodą dla donośności rzutów.
Ograniczenie różnorodności średnic żyłki sprawia, że dobierając przypon trzeba się kierować raczej wielkością haczyka, a dopiero w drugiej kolejności grubością linki głównej. Można przyjąć, że jeśli ma ona średnicę 0,12, to odpowiedni będzie przypon od 0,08 do 0,10. W tym ostatnim wypadku, jeśli obie żyłki są tej samej wytrzymałości, rolę bezpiecznika odgrywa jeden z węzłów - przyponowy lub haczykowy. Przy lince głównej 0,14 przypon będzie odpowiednio grubszy: 0,10 do 0,12. Jego długość jest zazwyczaj nieco większa niż przy zwykłym łowieniu spławikowym. Najczęściej przyjmuje się 40 cm. Połączenie z żyłką główną na dwie pętelki, choć szybkie, obniża elastyczność układu. Dobrze jest stosować któryś z węzłów baryłkowych.
Haczyk może być w zasadzie dowolny, byle wielkością dostosowany do przyponu. Ze względu jednak na znaczną odległość holowania lepiej jeśli ma trzonek krótki. Rzadsze są przypadki zejścia ryby. Na ogół wyraźnie lepiej sprawdzają się haczyki z długim grotem. Jako że typową przynętę stanowią białe robaczki, najczęściej stosuje się haczyki niklowane (białe).
Obciążenie, jak też spławik, to sama esencja metody. Ich dobór do warunków łowienia jest szerzej omówiony w dalszej części rozdziału. Tu zatrzymajmy się na materiałach. Zasadniczym rodzajem ciężarków są śruciny ołowiane. lch miękkość ma w tej metodzie znaczenie wyjątkowe. Oryginalne angielskie dają się nie tylko zaciskać palcami, ale i łatwo rozwierać paznokciem. Prócz tego - i oczywiście, precyzji wykonania (nacięcie) - ważne jest, by pomiędzy poszczególnymi wielkościami zachodziły proste proporcje ciężaru. Znakomicie ułatwia to dzielenie obciążenia między poszczególne części zestawu. To zaś stanowi podstawowy warunek skuteczności. Toteż Anglicy wprowadzili znormalizowany szereg, w którym każda wielkość śruciny ma inne oznaczenie:
SSG (SWAN) - 1,89 g,
AAA = 0,81 g,
BB = 0,40 g,
nr 1 = 0,28 g,
nr 4 = 0,17 g,
nr 6 = 0,10 g,
nr 8 = 0,06 g.
Jak łatwo zauważyć, każda śrucina daje się z grubsza zastąpić dwiema o numer mniejszymi:
1 SSG = 2 AAA,
1 AAA = 2 BB,
2 BB = 2 nr 1 itd.
Prosty rachunek wykazuje, że nie wszędzie zasada ta sprawdza się dokładnie. Szczególnie odstaje nr 1. Te drobne odchylenia nie stanowią jednak istotnej przeszkody. Jak się bowiem przekonamy, zasadniczą część obciążenia zestawia się przeważnie ze śrucin największych, o oznaczeniach literowych. Tam zaś zgodność jest dobra, zwłaszcza w wypadku AAA i BB, używanych zdecydowanie najczęściej. Po drugie, budowa i sposób wyważania spławików najbardziej dla metody charakterystycznych sprawiają, że nieznaczne przeważenie lub niedoważenie nie odgrywa na ogół zasadniczej roli.
Istnieją i inne numeracje. Na przykład, we francuskiej - wielkości AAA odpowiada nr 3/0; - wielkość BB - nr 1; angielskiemu nr 4 odpowiada nr 3. Warto zapamiętać, gdyż o takie może być łatwiej. Jednak w dalszych częściach rozdziału będziemy się posługiwać oznaczeniami angielskimi. Są one bowiem powszechnie przyjęte. Nawet firmowe spławiki bywają często opatrzone informacją o liczbie i rodzaju śrucin potrzebnych do wyważania - wyrażoną właśnie symbolami angielskimi. W Polsce, wobec niezbyt jeszcze szerokiego upowszechnienia metody, zestawy takie nie wszędzie można kupić. Zawsze wszelako można z tego, co się kupi lub wyprodukuje samemu, skompletować śruciny tworzące szereg zbliżony do angielskiego. Bardziej przy tym należy dbać o proporcje między nimi, niż o dokładne ich ciężary. Zwłaszcza że spławiki też zwykle mamy nie wyskalowane.
Spławik, jak się rzekło, to drugi zasadniczy element odległościówki angielskiej. Jego rola nie zaczyna się z chwilą opadnięcia zestawu na wodę. Uczestniczy już w samym zarzucaniu. I do tego - czynnie. Nie tylko bowiem dzięki wydłużonemu kształtowi stawia mały opór. Wespół z główną częścią obciążenia stanowi jakby taran, ułatwiający przebicie się przez powietrze. Poszczególne konstrukcje różnią się niekiedy znacznie. Wspólną ich cechą są względnie duże rozmiary, dostosowane do utrzymania sporego obciążenia. Spotyka się spławiki nawet 80 cm; długość 20 do 30 cm można uznać za typową.
Nieomal symbolem metody jest spławik typu waggler, pomyślany właśnie do łowienia odległościowego. Stosuje się go najczęściej. Nadaje się do większości łowisk tradycyjnie przypisanych tej metodzie: wody stojące lub o umiarkowanym nurcie, bez względu na głębokość oraz kierunek i siłę wiatru. Nazwę trudno przetłumaczyć na polski. Najbliższy chyba byłby kiwacz. Zasada jest nader nieskomplikowana: cały spławik to właściwie długa antena, tyle że wyporna, a nie tylko sygnalizacyjna, u dołu zakończona uszkiem do jednopunktowego mocowania na żyłce. Tak wygląda waggler prosty. Ma on zasadnicze cechy spławika angielskiego, ale niewielką nośność. Aby ją zwiększyć, w dolnej części daje się korpus walcowaty, gruszkowaty lub kształtu oliwki. Z nim waggler przybiera już wygląd tak charakterystyczny dla odległościówki angielskiej (rys. 3).
3. Spławik waggler
a - prosty, b - typowy z korpusem, c - ze statecznikiem mosiężnym, anteną z materiału innego niż korpus
oraz z nisko wyporną końcówką sygnalizacyjną, d - konstrukcja klubu "Cyprinus" (korpus np. z oprawki
od długopisu, wewnątrz śruciny wyważające, do przenoszenia na żyłkę wedle potrzeb zestawu, antena z polipropylenowej rurki do napojów, wymienne końcówki sygnalizacyjne) e - prosta konstrukcja z łodygą
trzciny albo pałki wąskolistnej jako anteną, f - typ „Antena".
Duże znaczenie ma dobór materiałów. Korpus powinien być możliwie wyporny. Po to przecież jest. Tradycyjnie najczęściej sporządza się go z balsy. Może też być pianka poliuretanowa lub zwykły korek. Antena natomiast nie musi, a często wręcz nie powinna być zbyt wyporna. W ogóle - tak; ale nie za bardzo. Szczególnie chodzi o jej część szczytową, biorącą bezpośredni udział w sygnalizacji brania. Bardzo wyporna wymagałaby dużej siły do zatapiania, byłaby więc mało czuła. Można ją wprawdzie ścienić, ale wtedy z dala będzie żle widoczna. Toteż balsy raczej się w tym wypadku nie stosuje. Jeśli zaś już, to szczytówkę anteny nasącza się klejem lub lakieruje na ciężko, by straciła na wyporności.
Balsa ma zresztą i drugą przywarę: niską wytrzymałość mechaniczną. A na ten spławik działają, zwłaszcza przy zacinaniu, znaczne siły boczne. Powodują one łamanie się delikatnej anteny u nasady. Dlatego najczęściej sporządza się ją z materiałów mniej wypornych, ale mocnych. Jednym z tradycyjnych jest na przykład stosina pióra pawiego. Anglicy używają także bambusa i łodyg trzcin tropikalnych. Z materiałów dostępnych u nas doskonale się sprawdza kwiatowa łodyga pałki wodnej lub trzciny. Trzeba ją zerwać po ustaniu wegetacji, późną jesienią lub z początkiem zimy, i zawieszoną pionowo dosuszyć w chłodnym, przewiewnym pomieszczeniu, np. na strychu. Swego rodzaju samoistną antenę stanowi kolec jeżozwierza (spławik Billy'ego Lane'a z Luksemburga). Zupełnie dobrze sprawują się anteny z rurek plastikowych. Niektórzy nasi wędkarze wykorzystują na to polipropylenowe słomki do napojów o średnicy około 6 mm, do kupienia niemal wszędzie.
Pogodzenie rozbieżnych wymogów, np. wyporności, wytrzymałości i czułości, uzyskuje się często przez łączenie różnych materiałów. I tak np. zaopatrzenie szczytowej części wypornej anteny w kilkucentymetrową końcówkę z bambusa o średnicy 2 - 3 mm pozwala wyraźnie zwiększyć czułość, ale zastosowanie spławika ogranicza do wód spokojnych. Wymienne końcówki, wciskane w antenę z rurki polipropylenowej, zapewniają nie tylko właściwą wyporność tej części, ale także dostosowanie kolorystyki do warunków świetlnych - a to oznacza dobrą widoczność. Przykłady różnych kombinacji materiałowych i różnych konstrukcji pokazano na rys. 3.
W katalogach spotyka się spławik zwany Anteną. Stanowi odmianę wagglera prostego ze szczytówką bambusową. Różni się od niego proporcjami - jest krótszy i grubszy. Nadaje się tylko na warunki idealne: pełny spokój, bez wiatru, żadnych ruchów powierzchni.
Przydatność wagglera kończy się, kiedy mamy łowić w rzekach o nurcie szybszym. Zwłaszcza zaś, kiedy zestaw trzeba stale prowadzić i konieczne jest jego wyrażne przytrzymywanie. Zdarza się to, co prawda, raczej w pobliżu brzegu. Można tam bez trudu sięgnąć wędką klasyczną. Sięganie po odległościówkę zakrawa więc na przesadę. Niemniej i tu metoda angielska daje niebagatelne korzyści. Choćby wydłużenie odcinka, po którym się prowadzi przynętę. Albo łatwość przejścia na dowolną odległość łowienia, bez większych zmian w zestawie. Wreszcie, co bodaj najważniejsze, rozporządza się zapasem żyłki pozwalającym na doprowadzenie do brzegu okazów nieosiągalnych sprzętem klasycznym. Znane są wypadki wyciągania w ten sposób karpi 3,5-kilogramowych na haczyku nr 16 i żyłce 0,12. Co oczywiście nie stanowi powodu, żeby zawsze, bez względu na warunki, łowić na modłę angielską; każda metoda ma swój zakres stosowalności i im trafniej się go przestrzega, tym lepiej dla wyników.
Przy łowieniu w nurcie trzeba zrezygnować z tego, co stanowi najbardziej znamienną cechę wagglera - z mocowania jednopunktowego. Toteż i kształty spławików bardziej zbliżają się do zwykłych, używanych w metodzie klasycznej.
Pierwszy z nich to Avon (od nazwy jednej z rzek w Anglii). W niektórym wykonaniu przypomina on tradycyjne marchewki, a w innych - wagglera, w którym oliwkowaty korpus przesunięto na antence do góry (rys. 4). Sam korpus jest z zasady wykonany z balsy, antenka zaś i statecznik - z bambusu, czasem z drutu. Ten spławik wyróżnia się stałością zachowania w najróżniejszych warunkach - z nurtem niespokojnym, nieregularnym włącznie. Doskonały dla początkujących w przepływance odległościowej.
Też świetny, ale tylko na warunki idealne - prąd regularny, bez zawirowań, łowienie w odległości nie przekraczającej 10 m - jest spławik typu Stick (czyli pałeczka), odpowiadający temu, co u nas nazywa się spławikiem ołówkowym. Górna jego część jest z balsy, dolne dwie trzecie - z bardzo ciężkiego bambusa. Ten statecznik pełni rolę taką jak kil w łodzi. Spławik dzięki temu doskonale utrzymuje pozycję, mimo przytrzymywania i popuszczania. Czyni to go szczególnie przydatnym do czynnego prowadzenia. Lekkie jego wersje są przez Anglików z powodzeniem używane przy łowieniu płoci, kleni i jelców.
4. Spławiki angielskie na wody bieżące:
a - "Balsa", b - "Stick", c - "Avon".
Największy spośród stosowanych w wodach bieżących jest spławik typu Balsa (rys. 4). Jego ogromna wyporność umożliwia zakładanie przynęt tak nietypowych dla łowienia delikatnego i czynnego, jak rosówki czy duże kawałki chleba, ciasta itp. Ponadto bardziej niż inne nadaje się do wykorzystania w wersji przelotowej. Przy łowieniu w szybszym nurcie mocowanie dwupunktowe stanowi jednak zasadę stałą, stąd często bywa zaopatrzony w dwa oczka - u dołu i u góry. Powinny być tak uformowane, by żyłka w żadnym punkcie nie zbliżała się do korpusu bardziej niż na 1,5 mm.
Ten zestaw spławików bynajmniej nie stanowi zamkniętej, nienaruszalnej całości. Zarówno co do kształtów, jak i sposobów wykorzystania. Trzeba tu się kierować przede wszystkim zdrowym rozsądkiem. Trudno sobie, na przykład, wyobrazić wagglera mocowanego dwupunktowo. Ale już Antena, w zasadzie przeznaczona do mocowania jednopunktowego, przy łowieniu np. karasi bardziej sprawdza się po chwyceniu żyłki również u góry. Podobnie kolec jeżozwierza może być użyty także w szybkim nurcie, w wersji przelotowej. Inna rzecz, że jest mało wyporny i przy zarzucaniu często powoduje plątanie. Ale za to jest mocny. Balsa z kolei: typowy spławik dwupunktowy. A jednak Anglicy jego wersję prostą, wyglądem zbliżoną do Anteny, tylko bez bambusowej szczytówki, zakładają jednopunktowo do paternosterowych zestawów z martwą rybką, na szczupaka i sandacza. Niemniej przynajmniej na początek warto się trzymać podanych powyżej kształtów i zastosowań. Metoda angielska bardziej niż jakakolwiek inna wymaga pewnego niezbędnego wyposażenia dodatkowego (rys. 5).
5. Wyposażenie dodatkowe do łowienia odległościowego
proca (z pojemniczkiem do zanęt zwartych; obok - miękki do luźnych), podpórka, pudło na spławiki.
Proca to urządzenie rzeczywiście nieodzowne. Trudno sobie bez niej wyobrazić precyzyjne nęcenie, bez niego zaś - skuteczne wędkowanie. Do zarzucania zanęt zwartych, w formie kul, nadaje się proca z zasobniczkiem sztywnym. Do luźnych, jak ziarna, kasze, ostatnio też coraz częściej stosowane białe robaczki same, bez żadnego lepiszcza, lepiej używać pojemniczka miękkiego, np. skórzanego. Zapewnia on celniejsze rzuty i mniejszy rozrzut luźnych drobin.
Podpórki pozwalają odkładać wędkę na czas zarzucania zanęty, odhaczania ryby. Odkładanie na ziemię, normalnie niewskazane, przy wędce z kołowrotkiem staje się wręcz zabójcze dla sprzętu. Szczególnie praktyczne są podpórki szerokie, na które można wędzisko odłożyć nie patrząc. Jest to ważne zwłaszcza w momencie zarzucenia zestawu: nie tracąc go ani na chwilę z oka odkładamy wędkę, ujmujemy procę i strzelamy zanętą w okolice spławika. Po czym, naturalnie, wędzisko bierzemy znów w ręce.
Pudełko na spławiki (lub futerał) staje się istotnym dodatkiem, kiedy mamy do czynienia z antenami tak długimi, jak przy wagglerach. Jego znaczenie będzie wzrastało w miarę jak kolekcja będzie się powiększała. Praktyczna wówczas okaże się płaska kasetka drewniana, w której nakleimy paski gąbki syntetycznej, w nich zaś powycinamy szczeliny na spławiki.
Zestaw
Przegląd rozmaitych typów zestawów rozpoczniemy od najczęściej stosowanego. Stanowi on swego rodzaju układ modelowy, najbardziej charakterystyczny dla łowienia odległościowego. I tylko dla niego; nie spotkałem się z niczym podobnym w żadnej innej metodzie. Co więcej, nadaje się na większość łowisk typowych dla metody angielskiej. Będą to wody stojące lub cieki o nurcie słabymi umiarkowanym, o głębokości co najwyżej 3,5 m, ale raczej do 3 m. Siła i kierunek wiatru nie odgrywają roli; w tym sensie, że można się do nich dostosować już to zestawem, już to sposobem jego zarzucania.
Spławik oczywiście będzie typu waggler. Jego wielkość i model zależą od obciążenia jakie ma unieść, od odległości łowienia, od stanu wody itd. Wytrawni wędkarze angielscy z dużą precyzją dobierają do tego wszystkiego nie tylko rodzaj samego spławika, ale i materiały na poszczególne części: kiedy lepiej sprawi się antena trzcinowa, kiedy bambusowa, a kiedy z pawiego pióra; kiedy ma mieć średnicę jednolitą, a kiedy węższą końcówkę. Nie ma co w te subtelności wchodzić szczegółowo, zwłaszcza wobec ubóstwa materiałów dostępnych u nas. Poprzestańmy na tym, że o ile w dobrych warunkach i przy łowieniu z niezbyt daleka wystarczają lekkie konstrukcje kilkunastocentymetrowe, o tyle przy wysokiej fali może zajść potrzeba założenia wagglera choćby 80 cm; inaczej nie poradzimy sobie ze stałym obserwowaniem go.
Spławik na żyłce unieruchamiamy zaciskając po obu jego stronach śruciny - dwie lub więcej (rys. 6). Na tym ich rola się nie kończy. Współuczestniczą też w ciągnięciu reszty zestawu podczas rzutu; to wcześniej wspomniany taran, roztrącający powietrze. Ponadto ich skupienie w górnej części zestawu pozwala zmniejszyć ciężar jego części dolnej, tej bliższej rybie. To rozmieszczenie obciążenia ma zasadnicze znaczenie dla możliwości dalekiego zarzucania wędki bez jej splątania. Toteż trzeba bardzo starannie przestrzegać zarówno proporcji ciężarów w poszczególnych punktach, jak i odległości między nimi.
6. Typowe zestawy angielskie na wody stojące i wolno płynące
Co do pierwszego, to całkowity ciężar skupiony przy spławiku musi przewyższać sumę umieszczonych poniżej, środkowy zaś musi być większy niż najniższy. Ten ostatni zależy od siły wiatru, a w pewnym stopniu także od prędkości nurtu. Im one większe, tym ta śrucina cięższa. Czasami konieczne bywa, żeby była naprawdę spora, co oczywiście wpływa na obciążenie całkowite. Co do rozmieszczenia, to trzeba przyjąć, że śruciny środkowe powinny być zaciśnięte poniżej połowy odległości od spławika do haczyka, dolna zaś poniżej połowy odległości od śrucin środkowych do haczyka. Na ogół dążymy do możliwie równomiernego rozłożenia obciążenia. Stąd przy umiarkowanych głębokościach śrucina najniższa wypada w odległości kilkudziesięciu (30 - 40) cm od haczyka. Przy silnym wietrze jednak trzeba ją przysunąć bliżej - czasem nawet na odległość 10 cm.
Kilka przykładów rozmieszczenia obciążenia pokazano na rys. 6. Ilustruje on zarazem tok postępowania. Jeśli, na przykład, nośność spławika ustalimy na siedem śrucin, głębokość łowienia zaś wynosi 2 m, to cztery śruciny zaciskamy przy spławiku, po dwie z każdej strony, dwie w odległości 90 cm od haczyka, jedną - tuż przy węźle przyponowym, o ile używamy przyponu o typowej długości 40 cm. Jeśli jednak przyjdzie nam zarzucać pod silny wiatr, to tę siódmą przeniesiemy na przypon - tym bliżej haczyka, im wiatr mocniejszy.
Inny przykład: nośność spławika ustaliliśmy na dwie śruciny, powiedzmy że wielkości AAA. Zwykły podział, z oczywistych względów, nie wchodzi w grę. Ale przecież można je zmienić na cztery śruciny BB. Dzieląc je w stosunku 2:1:1 nadal nie spełnimy sformułowanego wyżej warunku níeplątalności - że każdy wyższy element obciążenia musi przeważać nad tym, co pod nim. Nie pozostaje więc nic innego, jak jedną śrucinę BB podzielić na dwie nr 1. Wtedy przy spławiku możemy dać dwie BB plus jedną nr 1 (albo jedną AAA plus jedną nr 1), poniżej połowy zestawu - jedną BB, przy węźle przyponowym - jedną nr 1.
Tak wynika z rozważań czysto rachunkowych. Można jednak podejść inaczej. Zauważmy, że tak lekki zestaw nadaje się raczej do łowienia z niedużej odległości. Możemy sobie zatem pozwolić na nieznaczne przeciążenie spławika. Dajmy więc przy nim trzy śruciny BB (albo jedną AAA i jedną BB), pośrodku jedną BB; w ten sposób wyczerpaliśmy nośność spławika. Ale przecież zdecydowaliśmy się na jego przeciążenie. Dajmy więc przy przyponie jedną śrucinę nr 8. Nie powinna ona przeważyć na tyle, by z wody wystawał zbyt krótki odcinek antenki, a pozwoli na dochowanie zasady.
Jak do każdej, i do niej jednak należy zawsze podchodzić z głową. I tak na przykład przy delikatnym łowieniu z dużej odległości w wodzie wzburzonej może się opłacić zrezygnowanie z ciężarków pośrednich (rys. 7). Dla zwiększenia czułości zestawu można też ciężarki dolne, a czasem i środkowe, rozłożyć; trzeba się jednak liczyć z tym, że zarzucenie bez splątania będzie w takim razie wymagało sporych umiejętności. W zestawie z rys. 7b dolny ciężarek podzielono na dwa po to, by przez wleczenie najniższego po dnie uzyskać spowolnienie przynęty w stosunku do nurtu. Niektórym rybom, leszczom zwłaszcza, niezwykle to odpowiada. Wbrew teoretycznej niepopularności układ taki sprawuje się świetnie. Ma jedynie skłonność do pokazywania fałszywych brań. Można tego jednak uniknąć przez niewielkie niedociążenie spławika, tak by antenka wystawała o 2 do 3 cm bardziej niż normalnie. Brania są tak wyraźne, jak gdyby był wyważony na włosek.
7. Zestawy angielskie nietypowe
a - delikatne łowienie z dużej odległości we wzburzonej wodzie, b — leszczowy na wody płynące, dolny ciężarek podzielony, aby przez wleczenie po dnie spowolnić ruch przynęty, c — na jeziora, rzeki, szersze kanały; spławik unosi znaczny ciężar, a zarazem dzięki końcówce z trzciny bardzo czuły, sygnalizuje brania już w trakcie opadania przynęty (powolnego, bo trzy dolne śruciny są bardzo drobne), d — na wody stojące i wolno płynące do 2 m głębokości, łowienie z opadu i przy dotykającej dna śrucince dolnej, zaciśniętej 10 cm od haczyka; cienka antenka trzcinowa wynurza się na tyle, na ile ryba unosi przynętę, e – bardzo dalekie wyrzuty przy silnym wietrze, głębokość do 2,5 m, f - na wody spokojne, dobry zwłaszcza na lina; spławik z pawiego pióra, g — na wody stojące, waggler prosty.
Kiedy głębokość łowiska jest zbliżona do długości wędziska, a tym bardziej kiedy ją przekracza, łowienie ze spławikiem unieruchomionym na żyłce staje się niemożliwe. Trzeba przejść na wersję przelotową. Oczko w jego dolnym końcu musi wtedy być na tyle małe, by nie przechodził przez nie węzeł ograniczający. Sporządza się go z żyłki co najmniej 0,20, by miał odpowiednią objętość, w sposób pokazany na rys. 8. Należy pozostawić wąsy długości około 1 cm; dzięki nim będzie się znacznie łatwiej prześlizgiwał przez przelotki.
8. Zestawy angielskie ze spławikiem przelotowym
a - typowy, b - bardzo dalekie wyrzuty przy silnym wietrze, głębokość powyżej 2,5 m (rys. 84e),
c - ze spławikiem samo gruntującym; obok różne sposoby jego obciążania (statecznik w postaci wkładki mosiężnej, owinięcie drutem ołowianym, doczepienie śrucin na żyłce, oblepienie pastą).
Przy spławiku przelotowym rozkładanie obciążenia na dużym odcinku żyłki traci sens. Wystarczy, jeśli ciężar największy znajdzie się w odległości nieco ponad metr od haczyka - powiedzmy 1,2 m; ale nie bliżej, gdyż nie unikniemy częstych splątań. Następny ciężarek (jedna lub dwie śruciny) znajdzie się w połowie tej odległości, ostatni - między nim a haczykiem (rys. 8). Uwaga ogólna: przy łowieniu ze spławikiem przelotowym trzeba stosować obciążenie większe niż przy stałym. Musi ono pokonać opory przechodzenia żyłki przez oczko, powodując, że całkowite opadnięcie zestawu nie zajmie więcej niż kilka sekund.
Wadę takiego układu klasycznego stanowi, iż przy zarzucaniu obciążenie główne lubi się oddzielać od spławika. Jako lżejszy i stawiający w powietrzu większy opór, a przy tym nie zablokowany na żyłce (bo przecież węzeł jest jeszcze daleko) pozostaje on z tyłu. To rozdzielenie trzonu nośnego prowadzi do częstych splątań. Sposób na to znalazł wspomniany wcześniej lan Heaps, mistrz świata 1975 roku, dobrze znany bydgoskim kibicom. Wpadł na pomysł, by obciążyć sam spławik. Ściślej ujmując - by znane już wcześniej samo gruntujące spławiki angielskie dostosować do tego właśnie celu.
Jeśli więc na przykład nośność spławika wynosi pięć śrucin AAA, ciężar równoważny trzem takim dokłada się do spławika, pozostałe zaś dwie - lub odpowiednie ich równoważniki - rozmieszcza na zestawie. Dla uniknięcia splątań trzeba przestrzegać zasady, że ciężarek najniższy musi znajdować się bliżej haczyka niż ciężarka pośredniego, ten zaś - bliżej najniższego niż najwyższego (podtrzymującego spławik podczas rzutu). Nad tą śruciną najwyższą, stopującą spławik, należy umieścić kawałek koszulki igelitowej. Będzie on amortyzował uderzenia oczka o ołów, nie dopuszczając do uszkodzeń i odkształceń, mogących prowadzić do osłabienia żyłki.
Obciążyć spławik można na różne sposoby. Jeden z nich to zastosowanie metalowego (najlepiej mosiężnego) statecznika, od razu z oczkiem. Inny, to nawinąć drut ołowiany lub lutowniczy. Aby dobrać jego ilość, praktycznie jest dowiązać do spławika kawałek żyłki z obciążeniem przypadającym na zestaw (w naszym powyższym przykładzie - dwie śruciny AAA) i umieściwszy spławik w wysokim naczyniu (np. butelce plastikowej z uciętą szyjką) z wodą dodawać drutu aż do osiągnięcia właściwego wyważenia. Wówczas drut nawinąć na dolną część spławika starannie, zwój przy zwoju, i powlec lakierem albo klejem epoksydowym. Oryginalnym pomysłem wędkarzy z polskiej czołówki wyczynowej jest spławik z korpusem w formie zasobniczka (z oprawki długopisowej), w którym można umieścić śruciny, a w miarę potrzeby dowolną ich liczbę przenosić na żyłkę, bez zmiany wyważenia całości.
Jako sposób wybitnie doraźny (sprawdzenie innej głębokości łowienia, wstępna przymiarka wyważenia na łowisku) można potraktować przełożenie przez oczko krótkiego kawałka żyłki, złożenie go we dwoje i zaciśnięcie odpowiedniej liczby śrucin na obu końcach naraz. Jeszcze bardziej prowizoryczne jest oklejenie dołu spławika gęstą pastą przynętową lub czymś w tym rodzaju.
9. Zestawy angielskie ze spławikami mocowanymi dwupunktowo, na wody bieżące a - uniwersalny, z obciążeniem skupionym, spławik „Avon", b - lepsze podanie przynęty i łatwiejsze prowadzenie, ale tylko na idealne warunki w rzekach niezbyt szybkich, do 2,5 m głębokości; spławik "Stick", c - na nurt niespokojny, z zawirowaniami, prądami od i do brzegu; spławik "Avon" - ze statecznikiem z drutu, d - do łowienia ciężkiego (nawet z chlebem lub rosówkami na haczyku) w wodach bieżących głębokości do 3 m; spławik "Balsa", można go przeciążyć, by lepiej się trzymał w nurcie, e - ciężkie łowienie na głębokości powyżej 3 - 3,5 m; spławik „Balsa", mocowany przelotowo, f - konkretny przykład obciążenia rozłożonego (odległości w cm), do łowienia raczej przy brzegu; spławik "Avon".
Z powodów, o których będzie mowa dalej, w wodach o szybkim nurcie waggler staje się nieprzydatny. Trzeba wówczas przejść na tradycyjny sposób mocowania - dwupunktowo. Nadają się do tego spławiki typu Avon, Stick lub Balsa. Upraszcza się wówczas obciążenie. Wystarcza kilka śrucin w odległości 40 - 50 cm od haczyka oraz jedna doważająca, mniejsza niż tamte, w połowie tej odległości (rys. 9). Zwolennicy obciążenia rozłożonego mogą je zastosować z korzyścią dla wyników. Trzeba wówczas przyjąć łączny ciężar większy niż przy obciążeniu skupionym dla tych samych warunków, a więc i spławik pokaźniejszy. Uzyskuje się za to większą giętkość zestawu, lepsze podanie przynęty i łatwiejsze prowadzenie. Z kolei jednak splątania zdarzają się częściej, przynajmniej jeśli zarzuca się w sposób normalny, znad głowy. Znacznie lepiej w tym wypadku stosować rzut poziomy.
W ciekach, których głębokość przekracza 3 do 3,5 m, trzeba użyć dwupunktowo mocowanego spławika przelotowego. Nawet przy dokładnie równoległym ułożeniu oczek, dolnego i górnego, oraz należytym oddaleniu żyłki od korpusu, opory jej przesuwania są spore. Aby więc przynęta opadała wystarczająco szybko (ważne zwłaszcza przy szybkim nurcie i dużej głębokości), konieczne jest porządne obciążenie. Toteż spławik na ogół ma rozmiary imponujące.
Rozłożenie obciążenia proste: jeden ciężarek (kilka dużych śrucin lub unieruchomiona łezka) około pół metra od haczyka i w połowie tej odległości mała śrucina sygnalizacyjna. Drugą małą śrucinę zaciska się o metr albo nieco więcej od haczyka. Pełni ona rolę ogranicznika. Nie dopuszcza, by podczas zarzucania wędki spławik opadał na ciężarek główny. Nad nią również, jak w zestawie z wagglerem przelotowym, dobrze jest umieścić amortyzatorek igelitowy, by uchronić ją przed zbijaniem, sklepywaniem przez oczko ciężkiego - bądź co bądź - spławika. Stosowanie obciążenia rozłożonego nie jest w tym wypadku wskazane. Takie bowiem nie zapewni należycie szybkiego opadania przynęty.
Łowienie
Mierzenie głębokości najlepiej przeprowadzić bez śrucin. Wystarczy odpowiednio obciążyć haczyk. Na żyłkę natomiast nakładamy spławik w wersji przelotowej (bez względu na to, jak mamy potem zamiar łowić), powyżej niego zawiązując węzeł stopujący. Właściwy zestaw zmontujemy dopiero po wymierzeniu głębokości, kiedy już będzie wiadomo co i gdzie. Unikniemy w ten sposób konieczności przemieszczania śrucin już zaciśniętych, co nigdy żyłce nie służy (pomijając już kwestię zbędnego nakładu pracy). Z pełnym zestawem warto sondować tylko wtedy, kiedy już go mamy i tylko trzeba wnieść nieznaczne poprawki. Na przykład - chcemy nieco zmienić miejsce łowienia albo zmianie uległ poziom wody (częste w okolicach zapór).
Dodatkową zaletę mierzenia głębokości ze spławikiem przelotowym stanowi to, że zestaw z nim ma mniejszą skłonność do odchylania się, przybierania pozycji ukośnej. Pomiar jest więc poprawniejszy. Co prawda, przy łowieniu odległościowym nie ustalamy głębokości z dokładnością niemal milimetrową, jak przy spławikówce klasycznej. Co więcej - ponieważ nastawiamy się na ryby duże, często wręcz wskazane bywa, by 10 czy 20 cm odcinek przyponu spoczywał na dnie. Niech to jednak wyniknie ze świadomego przegruntowania, a nie z błędu pomiaru.
W wodzie stojącej sprawa jest prosta. Sonda powinna być lekka - wystarczy duża śrucina z zaciśniętą pętelką z gumki. Łagodzi ona szarpnięcia przy zarzucaniach - licznych i ze zwiększonym obciążeniem. Jeśli zaś się zdarzy, że gruntomierz uwięźnie w dnie - łatwo ją zerwać. Nie grozi, że pierwszy przypon utracimy zanim jeszcze zaczniemy łowić. Węzeł ograniczający umieszczamy w dowolnym, na wyczucie wybieranym miejscu żyłki i wędkę zarzucamy. Zależnie od tego, czy spławik się wykłada, czy mimo poluzowania żyłki tonie (przy napiętej może tonąć w razie przegruntowania - rys. 10), przesuwamy węzeł w dół lub w górę i rzuty ponawiamy, aż osiągniemy właściwą pozycję antenki (przy żyłce poluzowanej, oczywiście).
10. Gruntowanie na odległość
a - w wodach stojących; naprężenie żyłki prowadzi do mylących wskazań, właściwe położenie spławika oznaczone strzałką. b - w wodach bieżących (grunt za mały, za duży i właściwy); w kółku kostka do nakładania na antenkę.
Głębokość to mało. Trzeba jeszcze zapamiętać miejsce, w którym ją pomierzyliśmy. Jeśli nie ma żadnych punktów szczególnych, to pozostaje ustalić dwie współrzędne, żeby użyć terminu matematycznego. Jedna to kierunek. Ten najlepiej odnieść do charakterystycznego punktu na drugim brzegu, o ile jest widoczny. Jeśli nie - bo mgła, mżawka czy inne licho - trzeba zaprząc pomysłowość. Druga współrzędna to odległość. Można ją odznaczyć na żyłce - zawiązując przesuwny węzełek lub robiąc znak flamastrem do tworzyw (na jedno łowienie wystarcza). Ma się on znaleźć tuż przy kołowrotku, kiedy zestaw jest na miejscu. Można też na szpuli - po zarzuceniu wędki nakładając opaskę z cieniutkiej gumy, np. od balonika. Podczas następnych rzutów będzie w odpowiednim momencie hamować wybieg żyłki.
W wodach bieżących pomiar jest znacznie trudniejszy. Przy luźnej żyłce prąd pcha spławiki nie sposób głębokości ocenić. Sonda w tym wypadku powinna być cięższa. Najlepiej używać stożka, takiego samego jak przy metodzie klasycznej. Sposób polega na tym, że zestaw opada skośnie, spławikiem pod prąd w stosunku do ciężarka (rys. 10). Osiąga się to energicznym ruchem szczytówki w tymże kierunku, w chwili kiedy sonda opada na powierzchnię. Rzecz do opanowania.
Gdy gruntomierz oprze się o dno, prąd wody zacznie przenosić spławik do przodu, a jednocześnie siła wyporu spowoduje jego unoszenie. W wyniku tych dwóch oddziaływań zatoczy on łuk o promieniu równym odległości od haczyka. Jeśli ta odległość będzie mniejsza niż głębokość łowiska, wszystko odbędzie się pod wodą i spławika nie ujrzymy. Jeśli będzie większa, czyli zestaw będzie przegruntowany, spławik przez jakiś czas przepłynie leżąc na powierzchni. Jeśli natomiast grunt będzie w sam raz, szczytówka anteny pokaże się na krótko w chwili, kiedy zestaw przybierze pozycję bliską pionowej.
Z dużej odległości łatwo to przegapić. Dlatego na początek warto szczytówkę antenki uwidocznić, nakładając na nią jaskrawo pomalowaną kostkę z pianki poliuretanowej (twardego styropianu). Kostka ma sześć ścian i w każdej można wywiercić otwór innej średnicy. Nią jedną obsłużymy zatem sześć różnej grubości szczytówek. Zazwyczaj wystarczy to do całego posiadanego zestawu spławików. Przynajmniej w naszych obecnych warunkach.
Nęcenie przy odległościówce odbiega od tego, jakie stosuje się w metodzie klasycznej. Tam zestaw opada w praktycznie stale to samo miejsce (wody stojące) lub przemierza za każdym razem tę samą drogę (przepływanka). Zanętą staramy się ryby skupić tak, aby późniejsze łowienie przypominało wyjmowanie po sztuce z niewielkiego wiaderka. Przy rzutach kilkudziesięciometrowych trudno sobie wyobrazić tak dokładne trafienie wędką zawsze w ten sam punkt. Zresztą, nastawiamy się z reguły na ryby większe, a więc mniej skore do tworzenia zwartych stad. Toteż za wystarczające można uznać, jeśli zanęta pokryje obszar o promieniu nie przekraczającym 1 - 1,5 m. W nurcie układamy ją poniżej stanowiska, tak by zestaw zarzucony na wprost dotarł do niej osiągnąwszy pełną gotowość.
Dalsza rzecz to charakter nęcenia. Należy unikać zanęt ciężkich; chyba że w rzekach dużych i wartkich. Na ogół kilka małych kul na początek zupełnie wystarcza, a potem już pozostaje tylko donęcać. Do czego zresztą coraz powszechniej używa się zanęt sypkich, w rodzaju białych robaczków luzem - co skądinąd znów nie sprzyja dobremu skupieniu.
Jako punkt odniesienia przy celowaniu pozostaje tylko zarzucony zestaw. A jak w jego okolicę trafić - to już kwestia wprawy. Jedyna rada: ćwiczyć. Ustawić w ogródku czy gdzie indziej wiadro i z dobrej odległości celować do niego zanętą. Jeden z wędkarzy angielskich trenował rzucając do kapelusza; też dobrze. Rzucać najlepiej zgiętą ręką, zza głowy, jakby się ciskało kamień. Oczywiście, o ile nie rozporządza się procą; jej przydatność pozostaje poza dyskusją.
Zarzucanie wędki, jeśli ma być celne i bez splątania, musi przebiegać płynnie i bez użycia siły. Wędzisko stanowi swego rodzaju sprężynę i trzeba to wykorzystać. Druga rzecz to stałe czuwanie nad odwijającą się żyłką. Tu istotną rolę odgrywa praca palca wskazującego (rys. 11). Kiedy trzeba, spowalnia on wybieg żyłki, kiedy trzeba - zatrzymuje całkiem, kiedy trzeba - pozwala ulatywać bez przeszkód.
11. Łowienie odległościowe
a - zarzucanie wędki, b - prostowanie żyłki wybrzuszonej pod wpływem prądu wody.
Zaczynamy od ujęcia jedną ręką wędziska przy kołowrotku. Żyłkę przyciskamy do rękojeści palcem i otwieramy kabłąk. Drugą ręką ujmujemy dół rękojeści. Oburącz wykonujemy wymach do tyłu, po czym płynnie przenosimy wędzisko nad głową do przodu. Zatrzymujemy je lekko pochylone i zwalniamy żyłkę. Lecący spławik obserwujemy bez przerwy. Powinien zakreślić łuk obszerny, ale niezbyt rozciągnięty. Toteż kiedy zbliża się do wody, zaczynamy palcem hamować żyłkę, by w ostatniej chwili zatrzymać ją całkowicie. Zestaw powinien opaść na powierzchnię wyprostowany (rys. 11). Jeśli pozwolimy na zbytnie wydłużenie łuku, splątanie mamy prawie pewne; jak nie w powietrzu, to przy opadaniu na wodę. Dodatkowo należy uwzględnić wpływ wiatru przeciwnego lub bocznego i rzucać raczej w kierunku, z którego on wieje.
Jeśli mimo spełnienia wszystkich warunków poprawnego rzutu splątania zdarzają się często (od czasu do czasu przytrafi się każdemu), przyczyny trzeba szukać w zestawie: może trzeba go zmienić na cięższy, albo przynajmniej przybliżyć dolną śrucinę do haczyka lub zmienić ją na większą o numer czy dwa.
Z braku miejsca na rzut znad głowy można uciec się do bocznego (jak pamiętamy, pomaga on uniknąć splątań przy obciążeniu rozłożonym) lub spod wędki. Ten drugi zaczynamy z wędziskiem trzymanym poziomo. Palcem jednej ręki przyciskamy żyłkę do szpuli i otwieramy kabłąk. Drugą ręką ujmujemy przypon kilkanaście centymetrów od haczyka. Unosimy wędzisko energicznie, z lekkim popchnięciem do przodu, i puszczamy przypon (rys. 12). Kiedy zestaw ze spławikiem minie szczytówkę, zwalniamy nacisk palca trzymającego żyłkę. Z chwilą gdy spławik dotknie wody, opuszczamy wędzisko. Zatrzymujemy żyłkę palcem i zamykamy kabłąk.
12. Rzut spod wędki
Opadnięcie zestawu na wodę nie oznacza, że jest on gotowy do łowienia. Trzeba jeszcze zatopić żyłkę, by uniezależnić ją od oddziaływania wiatru. Dopiero w ten sposób wykorzystuje się w pełni zalety jednopunktowego mocowania wagglera. Niestety, nylon ma skłonność do unoszenia się po powierzchni, w czym znaczną rolę odgrywa zjawisko napięcia powierzchniowego. Niektórzy zatem odtłuszczają żyłkę w detergencie, by łatwiej tonęła. Można sobie poradzić bez tego zabiegu, który może nie pozostawać obojętny dla jej wytrzymałości. Wystarczy zarzucić zestaw nieco dalej, poza pole łowienia. Następnie, kiedy spławik stanie, zanurzamy szczytówkę i wykonujemy kilka szybkich obrotów korbką.
Jeśli odległość łowienia odznaczyliśmy na żyłce węzełkiem, to zwijając podtrzymujemy ją palcem. Kiedy poczujemy nasz znacznik, zestaw jest na miejscu. Jeśli zaznaczamy flamastrem - to znaku wypatrujemy. Jeśli wolimy opaskę gumową, to zakładamy ją zarzuciwszy zestaw nieco dalej i liczymy, ile obrotów korbką trzeba wykonać, by go naprowadzić na miejsce; powiedzmy że pięć.
Czyli: rzut - spławik staje - zanurzenie szczytówki - pięć obrotów korbką (albo aż poczujemy węzełek lub znak flamastrowy dojdzie do kabłąka) - uniesienie szczytówki nad wodę. To szybko wejdzie w odruch. Po takim zaś zarzuceniu wiatr może hulać jak chce. Na jego wybryki jest narażona tylko niewielka wystająca z wody część anteny. Reszta pozostaje zanurzona, nie licząc krótkiego odcinka żyłki przy wędzisku; ale to wystarczająco daleko od spławika. Kontakt z zestawem pełny, żadnych wybrzuszeń żyłki, znoszenia. Zacinanie - bez zwłoki.
Łowiąc ze spławikiem przelotowym musimy uważnie śledzić jego zachowanie po opadnięciu na wodę. Najpierw powinien sterczeć wysoko albo chwilę poleżeć - jeśli nie jest wstępnie obciążony. Potem, gdy obciążenie główne opadnie i spowoduje, że węzeł ograniczający oprze się o oczko - stanąć w niepełnym zanurzeniu. Wreszcie, gdy dobije ciężarek najniższy, sygnalizacyjny, zanurza się do pozycji ostatecznej. Odstępstwa od tej kolejności mogą oznaczać splątanie.
W wodzie stojącej pozostaje tylko czekać na branie, z wędziskiem lekko pochylonym do przodu. Ewentualnie jeszcze na chwilę je odłożyć na podpórki i strzelić zanętą. Co jakiś czas można lekko poruszyć zestawem, jeśli oczekujemy że sprowokuje to rybę do brania.
W bieżącej spoczynku nie ma. Zestawu nie utrzymamy przecież w miejscu, bo każde przyhamowanie go żyłką spowoduje zachybotanie lub przytopienie spławika, czy fałszywe branie. Trzeba mu pozwolić spływać, zachowując jednak żyłkę napiętą i starając się, by przemieszczał się równolegle do brzegu. Praktycznie jest to możliwe tylko po zarzuceniu na wprost. Dlatego zanętę umieszcza się poniżej stanowiska.
Aby żyłkę popuszczać po troszeczku, najlepiej jest kabłąk otworzyć i jej wysnuwanie regulować palcem. Można też inaczej. Przytrzymując żyłkę palcem, nadążać wędziskiem za spławikiem (rys. 13). Kiedy już nadto zbliży się ono do brzegu, zwalniamy nacisk palca i przenosimy je do pozycji wyjściowej. Tak można przeprowadzić zestaw na odcinku kilkunastu metrów, a w sprzyjających warunkach - jeszcze dalej.
13. Prowadzenie zestawu odległościowego w nurcie
1 - podążanie za spławikiem z utrzymywaniem żyłki lekko napiętej,
2 - przerzucenie wędziska do tyłu, z przedłużeniem żyłki.
Przy nieco zbyt dużej odległości łowienia może się zdarzyć, że jednak pod wpływem prądu wody żyłka się wybrzuszy. Nie ma co popadać w panikę. Wystarczy co jakiś czas przerzucić ją wędziskiem w górę nurtu, aby znalazła się za spławikiem, a nie poprzedzała go.
Zacięcie wykonuje się energicznym ruchem całego ramienia. Zazwyczaj wędzisko unosimy przy tym do góry. Przy łowieniu w wodzie bieżącej, kiedy zestaw znajduje się poniżej nas, lepiej zacinać ukośnie lub wręcz poziomo, tak by nie wynurzać żyłki z wody. Kiedy spodziewamy się ryb bardzo dużych, trzeba zacinać przez utrzymywanie stałego naprężenia, a nie przez pociągnięcie.
Holowanie, jak zawsze przy wędce z kołowrotkiem, ma polegać na pompowaniu. Unosi się wędzisko przy nieruchomym kołowrotku, następnie zaś opuszcza, szybko zwijając żyłkę, by nie dopuścić do jej luzowania. W żadnym razie nie należy obracać korbką przy naprężonej żyłce. Do siły wywieranej przez rybę dochodzi bowiem opór tarcia na przelotkach. W sumie obciążenie może przeważyć nad wytrzymałością. Ponadto żyłka ulega skręcaniu, które potem prowadzi do splątań. Trzeba wreszcie mieć na względzie kołowrotek. Poddany nadmiernemu obciążeniu (ryba + opór) może ulec uszkodzeniu, a już na pewno przedwcześnie się zużywa.
GRUPA MEDIA INFORMACYJNE & ADAM NAWARA