Wędkarstwo morskie
Kilkanaście lat temu katalog fauny Polski Instytutu Zoologii PAN odnotował pojawianie się u naszych wybrzeży jednej z wielkich ryb wszechoceanu światowego - włócznika (Xiphias gladius). Szczególny wygląd nadaje mu długi i gruby dziób, w jaki przechodzi górna szczęka. Dzięki niemu jest w wielu językach zwany rybą szpadą. Odłamki tej szpady - czy włóczni - znajduje się czasem w kadłubach remontowanych statków. Głębokość, na jaką są wbite, świadczy o sile, z jaką ich właściciele atakują. I o ich masie: wędkarski rekord światowy włócznika opiewa na 536 kilogramów. Ustalony został w 1953 roku u wybrzeży Chile.
Wyglądem przypomina, a wielkością zbliża się włócznik do innego oceanicznego olbrzyma: marlina z rodziny żaglicowatych, współbohatera klasycznego opowiadania Ernesta Hemingwaya "Stary człowiek i morze". Największy z marlinów, pacyficzny, zwany czarnym, osiąga prawie tonę. Największy złowiony na wędkę (w pobliżu Peru, w 1958 roku) ważył 708 kg. Jego mniejszy kuzyn, marlin błękitny atlantycki, legitymuje się rekordem wędkarskim 582 kg (Wyspy Dziewicze, 1977), a najmniejszy z rodziny, lecz wściekle waleczny marlin pręgowany - 189 kg (wyspy Cavalli, Nowa Zelandia, 1977).
Dawczyni nazwy rodziny, żaglica, osiąga rozmiary najmniejsze. Rekord opiewa zaledwie na 100 kg (Wyspa Świętego Krzyża, Ekwador, 1947), Jest jednak bodaj najwyżej ceniona pod względem sportowym. Może jakiś udział w tym ma jej wspaniała, jaskrawo-granatowa płetwa grzbietowa, w pełnym rozwinięciu przeszło dwa razy wyższa niż tułów właścicielki. Zarówno marlin, jak i włócznik mają płetwy raczej szczątkowe - nie licząc wydatnej, rozwidlonej ogonowej.
Obie zaś spokrewnione rodziny - żaglicowców i włócznikowców - wraz z licznymi gatunkami rekinów (największy, biały. albo ludojad: 1208 kg, południowa Australia, 1959), tuńczyków (błękitnopłetwy: 560 kg, Wyspa Księcia Edwarda, Kanada, 1978) i wielu innych, stanowią przedmiot wędkarstwa pełnomorskiego. Na tę najbardziej męską formę (choć uprawiają ją też kobiety!) przyjęła się powszechnie angielska nazwa big game fishing. W dowolnym przekładzie oznacza ona wędkarskie łowy na grubego zwierza. Tu już nie wystarcza solidny sprzęt: wędziska z przelotkami rolkowymi, olbrzymie kołowrotki z setkami metrów plecionek nylonowych, wielocentymetrowej wielkości haki. Niezbędne są specjalnie wyposażone kutry z załogą, a walkę często się prowadzi z obrotowo zamocowanego krzesła bojowego.
Choć, jako się rzekło, w poczciwym Bałtyku może się zdarzyć spotkanie z włócznikiem, a niekiedy także z tuńczykiem, nie będziemy się zajmować łowami w stylu big game. Nie wiadomo zresztą, czy owe zabłąkane egzemplarze bywają na tyle duże, by należało się jakoś szczególnie do nich przymierzać (ten raz na kilka lat). Naszą uwagę skupimy raczej na tym, co osiągalne na co dzień. Od razu trzeba powiedzieć, że niewiele tego. Bałtyk w ogóle nie oszałamia liczbą gatunków wędkarskich. Gdyby nie liczne słodkowodne, trzymające się jego wysłodzonych pobrzeży, można by wszystko na palcach rąk policzyć. A i to większość przypadłaby na rozmaite płastugi.
Wędkowaniu w Bałtyku przez dziesiątki lat nie sprzyjały ograniczenia formalno-organizacyjne. Przepisy graniczne, o których młodzi słuchają dziś jak bajki o żelaznym wilku, jeszcze do całkiem niedawna szalenie utrudniały swobodne korzystanie z naszych wód przybrzeżnych. Pod tym względem nawet wędkarze z byłej NRD byli w lepszej sytuacji. Nadal aktualne pozostają zrozumiałe obostrzenia związane z bezpieczeństwem pływania i celną ochroną granic.
Choć jednak dziś wypłynąć na łowienie prawdziwie morskie jest znacznie łatwiej, nadal istotną przeszkodą pozostaje brak sprzętu pływającego dostosowanego do wykorzystania wędkarskiego, jeśli nie liczyć łodzi wiosłowych i niektórych motorowych pozostających w dyspozycji nadmorskich kół PZW.
Jakby tego wszystkiego było mało, łowienie morskie jest utrudnione przez przepisy dotyczące samego rybołówstwa. Urzędy Morskie, które ustalają jego zasady, trzymają się regulaminu Polskiego Związku Wędkarskiego. Ten zaś został opracowany dla łowisk śródlądowych i wiele jego zakazów nie ma w tym wypadku żadnego uzasadnienia. Nie dopuszcza, na przykład, holowania przynęty za płynącą łodzią, co gdzie indziej jest powszechnie praktykowane, jako typowa metoda morska. Ogranicza liczbę przyponów do jednego. Tymczasem rozpowszechniona metoda łowienia makrel (które u naszych wybrzeży czasem się pojawiają) oraz śledzi polega właśnie na zarzucaniu zestawu obciążonego na końcu, z licznymi przyponami bocznymi dołączonymi do żyłki głównej (rys. 1). Czasami wystarcza sam złocony haczyk, bez żadnej przynęty, czasami stosuje się dodatkowe wabiki.
1. "Choinka" na makrele oraz rodzaje przynęt: haczyk goły, z wabikiem plastikowym i z pękiem włosia
Mimo wszystko jednak nie należy z tego łowiska rezygnować. Możliwości z pewnością będą się nadal rozszerzać. A przy obecnych też można zaznać dużej satysfakcji. Świadczą o tym tysiące zapaleńców, wykupujących miejsca na Jubilacie na cały sezon, organizujących się w większe i mniejsze grupki wynajmujące kutry czy łodzie rybackie, łowiących z łódek, plaż, falochronów.
Ryby przybrzeżne
Znakomitą ich większość stanowią ryby gatunków śródlądowych lub dwuśrodowiskowych: szczupaki, okonie, sandacze, płocie, jazie, Ieszcze, węgorze. Ok. 20 lat temu przystąpiono do zarybiania wód przybrzeżnych pstrągiem tęczowym. Dobrze wyrośnięte jego egzemplarze trafiają na wędkę zarówno w morzu, jak i w przyujściowych odcinkach rzek. Z ryb typowo morskich w tej strefie można spotkać przede wszystkim stornię, belonę i kura diabła.
Łowienie tych wszystkich gatunków z falochronów, umocnień brzegowych i łódek nie odbiega w sposób zasadniczy od wędkowania słodkowodnego. Stosuje się zarówno przystawkę (z reguły cięższą), jak i metody spławikowe oraz spinning. Nie słychać jakoś o sztucznej muszce. Tymczasem międzynarodowe stowarzyszenie IGFA (International Game Fish Association) - którego jednym ze współzałożycieli i wiceprezesem był swego czasu Ernest Hemingway - prowadzi rejestr rekordowych morskich połowów muchowych. Znajdują się w nim międzyinnymi: dorsz 4,02 kg (Kanada 1973), halibut 16,32 kg (stan Washington, USA, 1969), makrela 19,27 kg (Floryda, USA, 1971).
Wracając zaś do Bałtyku - najważniejsze, na co należy zwrócić uwagę przy łowieniu przybrzeżnym, to dbałość o sprzęt. Zaniechując dokładnego mycia go po każdym łowieniu narażamy się na szybkie zniszczenie w wyniku korozji. Dotyczy to zwłaszcza części metalowych, ale także wędzisk - a nawet żyłek; chyba że rozporządzamy specjalnymi, morskimi.
W morzu nie musimy się na ogół liczyć ze złośliwymi zaczepami. Przeszkadza co najwyżej dość miękkie zielsko. Toteż sprzęt nie musi być szczególnie mocny. Chyba że łowimy z wysokiego falochronu i trzeba rybę unosić w powietrze na haczyku. Przynęty te same co w wodach słodkich. Na stornie i inne ryby morskie można też z powodzeniem używać filetów ze szprotek; przy odrobinie przedsiębiorczości można je otrzymać od rybaków.
Nieco więcej uwagi zwrócimy na belonę. Okresami pojawia się ona masowo. Z powodu waleczności bywa zwana źaglicą dla ubogich. Łowienie jej nie wymaga dalekiego wypływania. Wystarczy motorowa łódź rybacka. Może z niej bez trudu łowić trzech wędkarzy. Wędzisko powinno być sztywne, gdyż przy innym trudno wbić kotwiczkę - lub haczyk - w zrogowaciały dziób ryby. Przy spinnigowaniu przynętę prowadzi się tuż pod powierzchnią wody. Najlepiej spisują się podłużne błystki wahadłowe, długości 7 - 10 cm. Kolor srebrny matowy, można też wymalować błękitne pasy. Przy łowieniu spławikowym przynętę (robaka, filecik z ryby) podwieszamy również tuż pod powierzchnią; nie więcej niż pół metra. Aby uniknąć splątań, trzeba zasadniczą część obciążenia umieścić przy spławiku, i tylko niewielką śrucinę doważającą zacisnąć w połowie zestawu) (rys. 2).
2. Płytkie łowienie belony: przeciwsplątaniowy zestaw spławikowy, błystka i sposób jej prowadzenia
Od praktyki śródlądowej zdecydowanie różni się łowienie z plaży. Ze względu na łagodny spadek dna konieczne jest dalekie wyrzucenie przynęty. Głębokość, na której można liczyć na stornie, płocie, jazie czy leszcze, zaczyna się sto i więcej metrów od brzegu. Niektórzy radzą sobie w ten sposób, że wchodzą do wody tak daleko jak się da, zarzucają wędkę, następnie z otwartym kabłąkiem kołowrotka wracają na brzeg - skąd już normalnie oczekują brania. Pomijając nawet dość długi czas, kiedy wędki się nie kontroluje, trudno takie postępowanie zalecać na chłodniejsze pory roku. W takich zaś możemy na ogół oczekiwać lepszych wyników. Łowienie z plaży jest w wielu krajach rozpowszechnione pod angielską nazwą surf casting (zarzucanie przybrzeżne). Zastosowany sprzęt i technika umożliwiają rzuty długości stu i więcej metrów. Słyszy się nawet o dwustumetrowych. Sam jednak nie miałem okazji czegoś takiego zobaczyć.
Wędzisko (rys. 3) ma długość od 3,5 do 5 m. Akcja C, ciężar wyrzutowy 50 do 200 g. Przelotki bardzo solidnie osadzone. Szczytówka wrażliwa, zazwyczaj z pełnego włókna szklanego. Rękojeść długa, często - dwuczęściowa.
3. Surf casting - wędzisko (tu z przelotkami składanymi), fazy rzutu i zarzucony zestaw (w powiększeniu: stojaczek wędziska, przyłączenie przyponu i ciężarek z drucianym jeżem, ułatwiającym trzymanie się w miejscu)
Kołowrotek również mocny, duży, mieszczący co najmniej 200 m żyłki. Ona sama nie musi, a nawet nie powinna być zbyt gruba. Im większa jej średnica, tym większe opory przy zarzucaniu. Mocny natomiast musi być pierwszy odcinek długości kilku metrów, biorący udział w zamachu. Toteż mamy do czynienia jak gdyby z odwróceniem zwykłego układu: przy żyłce, powiedzmy, 0,25 - przypon 0,40.
Ciężarek mocuje się zazwyczaj na końcu linki głównej. Z reguły wybiera się kształt taki, by utrudniał przesuwanie. Istnieją specjalne ciężarki do tej metody, zaopatrzone w zagięte zaczepy z drutu stalowego. Przypon z haczykiem jest dowiązany powyżej ciężarka. Często stosuje się w tym miejscu potrójny krętlik. Sygnalizatorem brania jest szczytówka, przygięta przez naprężoną żyłkę. Utrzymanie jej w tym stanie wymaga użycia wbitej w piasek podpórki.
Możliwości rozeznania łowiska są na ogół ograniczone. Jeśli w pobliżu znajdzie się dostępne wyniesienie (chodzenie po wydmach jest zabronione), to przy spokojnym morzu widać z niego jakby mapę dna, w postaci plam jasnych (płycizny) i ciemnych. Zazwyczaj układają się one w pasy równoległe do brzegu. Trzeba ocenić, do którego jesteśmy w stanie dorzucić. Poza tą odległością ułożymy przynętę znów na wypłyceniu, a więc gorzej. Czasami pasy są przecięte rynną. To miejsce jest szczególnie obiecujące. Tamtędy bowiem przewala się główna masa niesionego falą pożywienia i tam ryby najchętniej na nie czatują.
Dalekie zarzucanie dużego ciężaru (do 200 g) wymaga specjalnej techniki, nieco przypominającej rzut młotem (rys. 3). Wędzisko ujmuje się jedną ręką przy kołowrotku, otwiera kabłąk i chwyta żyłkę palcem. Drugą ręką ujmuje się dół rękojeści. Zestaw powinien być tak podciągnięty, aby węzeł przyponowy (trójnik) znajdował się blisko przelotki szczytowej.
Teraz trzeba stanąć bokiem do kierunku rzutu i wędzisko skierować poziomo, w stronę od brzegu. W terminologii zegarowej odpowiada to godzinie 9. Miękko lecz z narastającą prędkością przenosimy je do pionu, wykonując jednocześnie obrót tułowiem, tak by być już zwróconym w stronę brzegu, gdy ono dochodzi do wpół do pierwszej. Gdy zbliża się do godziny 1 (czyli ok. 30° od pionu), zwalniamy żyłkę. Wędzisko może się jeszcze nieznacznie pochylić, czyli przejść poza godzinę 1.
Gdy ciężarek zbliża się do powierzchni, zaczynamy lekko żyłkę hamować. Pod sam koniec można już jej wybieg zatrzymać całkiem, zamykając kabłąk. Jednocześnie nieco skontrujemy, cofając nieznacznie wędzisko. Kiedy ciężarek znajdzie się już na dnie, umieszczamy je w podpórce i ostatecznie ustalamy naprężenie żyłki, by szczytówka wskazywała brania zarówno zwykłe, jak i zwalniające. Pozostaje na któreś z nich czekać. Zacinać ruchem obszernym, ze względu na dużą długość żyłki.
Ryby głębinowe
Do tej kategorii, praktycznie biorąc, należy zaliczyć tylko dorsze. Co prawda, zdarza się łowić go przy brzegu, zwłaszcza z łódek. To są jednak niewielkie egzemplarze, pogardliwie zwane bolkami. Po prawdziwe dorsze trzeba wypłynąć kutrem, tak by móc łowić na głębokości około dwudziestu metrów i więcej.
Łowienie na przynęty naturalne (filety szprotowe, śledziowe, małe rybki morskie) nie odbiega od zwykłego - jeśli nie liczyć wielkości sprzętu. Spinningowanie również wymaga sprzętu mocnego. Wędzisko około 3 metrowe, o akcji sztywnej, ciężarze wyrzutowym do 200 g. Kołowrotek również solidny. Żyłka nie cieńsza niż 0,30.
4. Dorszowe przynęty sztuczne: u góry krewetka, mątwa i muszka, obok pilkery,
u dołu sposoby ich poruszania
Obszerny jest zestaw przynęt spinnigowych (rys. 4). Od zwykłych obrotówek, tyle że ciężkich (głębokie prowadzenie) i o wąskim skrzydełku przez rozliczne plastikowe imitacje stworzeń morskich, zwłaszcza mątw, po ciężkie błystki zwane pilkerami. Te są dla łowienia dorszy najbardziej charakterystyczne. Mają kształt podłużny, masę do 200 g. Ze względu na dużą głębokość łowienia, a więc i słabe oświetlenie, z zasady są sporządzane w wersji błyszczącej. Ich łowność zwiększa się przez wyklejenie przynajmniej części powierzchni folią odblaskową. Jeszcze bardziej - przez wprowadzenie elementów fluoryzujących. Wabiąco działa także dodatek czerwieni: albo w postaci płytki plastikowej przy kotwiczce, albo przez pomalowanie części powierzchni na czerwono.
Prostych kształtów pilkery można bez trudu wykonać samemu. Dużą popularnością cieszą się chromowane na połysk rurki stalowe, ścięte na kiełbaskę i zalane ołowiem. Dla orientacji: przy średnicy około 1,3 cm oraz długości 10 cm waży ona około 200 g. Prostą i lekką błystkę można wyciąć z pięciomilimetrowego płaskownika stalowego (im cięższy metal, tym lepiej); pochromować i ewentualnie okleić folią odblaskową. Dobre wyniki daje łączenie przynęt. Na przykład - okrycie kotwiczki plastikową imitacją mątwy, albo założenie na nią którejś z małych rybek morskich: wężynki, tobiasza.
Dorsz żeruje przy dnie. Najczęściej atakuje błystkę w chwili oderwania. Wystarcza zatem zwykłe jej podnoszenie i opuszczanie. Wiele pilkerów jest zresztą skonstruowanych do takiego właśnie spinningowania pionowego - pracują przy ruchach w górę i w dół. Można też przynętę zarzucić możliwie daleko i ściągnąć skokami, nadając jej ruch piłkowaty: poderwanie od dna przez uniesienie szczytówki, opuszczenie, nawinięcie luźnej żyłki i wszystko od nowa.
Zacięcie musi być tym obszerniejsze, im dalej nastąpiło branie. Dlatego też niezbędna jest odpowiednia długość wędziska. Zalecane przez niektórych używane po prostu dolnika od mocnego spinningu może mieć zastosowanie tylko przy łowieniu pod kutrem, przez unoszenie i opuszczanie przynęty.
Najtrudniej dorsza oderwać od dna. Przy sztukach ponad 10-kilogramowych wymaga to dużej siły wędkarza i wytrzymałości sprzętu. Z chwilą kiedy ruszy, wszystko idzie łatwiej. Im wyżej go unosimy, tym bardziej słabnie. Szybkie obniżenie ciśnienia wody powoduje bowiem naruszenie równowagi w narządach wewnętrznych. Na powierzchni wygląda jakby był rozdęty. Do kutra wciąga się go na osęce.
GRUPA MEDIA INFORMACYJNE & ADAM NAWARA