Wiosenna przygoda
Zatrzymał samochód tuż za drewnianym mostkiem. Zanim przebrał się w wodery, już zdążył dwukrotnie nałykać się kurzu wzbijanego przez przejeżdżające obok samochody. Do mostku wprawdzie biegła brukowana droga, lecz za nim rozciągał się piaszczysty trakt. Postanowił na przyszłość stawać dalej od drogi, by nie otrzepywać się co kilka minut z pyłu.
Słońce stało jeszcze wysoko. Mimo, że był to dopiero początek czerwca temperatura nie zachęcała do zrobienia nawet kilku kroków.
Stanął na mostku i zaczął wypatrywać jętek. Mimo wczesnopopołudniowych godzin, fruwało ich sporo. Pokusa zerknięcia na prostą powyżej mostku, w nadziei na wyjścia pstrągów, walczyła z chęcią zaszycia się gdzieś w cieniu. Ostatecznie mimo, że ten drugi pomysł wydawał mu się zdecydowanie bardziej rozsądny, zszedł ze skarpy i skierował się ku łące. Postój pod drzewem na początku łąki wydał mu się dobrym kompromisem.
Jętki w godowym tańcu zaczęły tworzyć kominy nad brzegami. Co chwilę na powierzchni wody ukazywała się nowa jętka majowa, która po chwili, po rozprostowaniu skrzydeł, unosiła się w powietrze.
„Jestem za wcześnie” - pomyślał - „jeszcze nie zaczęły siadać na wodzie”. Spoglądał na przemian na rzekę i na chmary jętek.
Nagle gdzieś w oddali dostrzegł nagły ruch na powierzchni. Z nadzieją, że może to być żerujący pstrąg zaczął iść w tym kierunku. Zwolnił i przystanął przed domniemanym stanowiskiem ryby, by jej nie spłoszyć. Nic się nie działo. Poczekał jeszcze kilka minut, zanim doszedł do przekonania, że to blask słońca zwiódł go. Nadal jednak w skupieniu obserwował rzekę, gdyż miejsce było typowe dla dużego pstrąga. W pewnym momencie dostrzegł wybrzuszenie wody i tworzącą się na powierzchni bańkę powietrza. Z zaciekawieniem wpatrywał się w ten fragment niewielkiego zakola. Gwałtowność ataku pstrąga, który zebrał jętkę cztery metry od niego zaskoczyła go. Woda rozstąpiła się, jakby ktoś wrzucił w toń cegłę.
Osunął się na kolana i zaczął zbroić wędkę w sznur i sprawdzać przypon. Odciął ostatni fragment, by nie kusić losu i przewiązał nowy odcinek. Starannie wybrał jętkę o żółtej jeżynce. Zawiązał ją i ponownie sprawdził węzły na przyponie. Ogarnęły go emocje. To mógł być pstrąg jego życia. Spojrzał do tyłu i na boki, by ocenić, ile ma miejsca na rozwinięcie sznura przed podaniem pstrągowi muchy. Wiedział, że jeśli jest to duży pstrąg, zaczepienie linki oznacza koniec łowienia. Był również pewny, że ma przed sobą jedną, najwyżej dwie próby podania muchy pstrągowi, zanim ten się spłoszy.
Przykucnął na piętach. Odmachnął sznur do tyłu i delikatnie posadził jętkę dużo powyżej stanowiska pstrąga. Napłynęła nań i przepłynęła nie niepokojona.
„Chyba się spłoszył” - pomyślał z rozpaczą. Odczekał, aż minie stanowisko ryby i poderwał muchę. Za drugim razem podał ją nieco poniżej miejsca, gdzie posadził ją poprzednio. Podobnie, jak przed chwilą, nie doczekał się ataku ryby.
„Spłoszył się, jak zbroiłem wędzisko” - westchnął z goryczą. Przez moment zastanawiał się, czy odczekać kilka minut przed następnym rzutem, czy spróbować jeszcze raz.
Poderwał po raz trzeci muchę i posadził ją na wodzie. Zanim jeszcze opadła, zaklął w myślach, gdyż ten rzut mu zdecydowanie nie wyszedł. Był za krótki i mucha usiadła na wodę kilka centymetrów powyżej domniemanego stanowiska ryby. „Masz go z głowy” - pomyślał, gdy woda rozstąpiła się i potężna paszcza dużego pstrąga zamknęła się na jego jętce.
Zaciął rybę może zbyt mocno, ale przy gwałtownym ataku pstrąga trudno zachować chłodny i wykalkulowany umiar w zacinaniu, jaki zalecają autorzy książek. Ryba zniknęła, ale o jej obecności na haczyku zaświadczało wygięte wędzisko i wizgot kołowrotka.
Wysnuła dziesięć metrów sznura, zanim zatrzymała się. Podniósł się i cofnął trochę w kierunku łąki, by lepiej sparować przewidywany sprint pstrąga w górę. Potokowiec zatrzymał się na przeciwko niego. Nie ruszał się, tylko drgająca szczytówka przypominała o jego obecności. Po chwili i to ustało. Odczekał jeszcze chwilę i napiął linkę. Pstrąg nie dawał żadnych znaków życia. Spróbował jeszcze raz tyle, że mocniej. Znowu nic.
Nagle oblał go zimny pot. „Zaplątał się w zielsko, albo wypiął a mucha tkwi w jakiejś zawadzie w wodzie” - pomyślał. „Nawet go nie zobaczyłem”.
Pociągnął mocno linkę z nurtem rzeki. Gwałtowny szus pstrąga pod krzak na przeciwległym brzegu rzeki powitał z ulgą. „Jest” - odetchnął głęboko.
Pstrąg znowu zaczął się kierować ku niewidocznej zawadzie, w której schował się poprzednio. Wędkarz nie pozwolił mu na to, pomimo ryzyka zerwania żyłki.
Ryba wyszła do powierzchni młynkując wściekle. Dopiero teraz mógł ocenić jej wielkość. „Piękna sztuka” - westchnął - „szkoda że nie mam świadka na wypadek, gdyby mi się spięła.”
Zmniejszył nieco naprężenie linki, by pstrąg mógł zejść w głębinę. Młynki zawsze napawały go obawą przed wypięciem się ryby.
Pstrąg krążył w dołku, po czym ponownie spróbował wbić się w jemu tylko znaną kryjówkę, pod przeciwległym brzegiem. Ta ucieczka nie miała już poprzedniego animuszu. Zaczął słabnąć i po chwili pozwolił podciągnąć się do brzegu.
Sięgnął po podbierak i wszedł do wody. Nie spodziewał się tak mulistego dna i natychmiast zapadł się. Pstrąg był już w zasięgu podbieraka. Zdecydowanym ruchem podebrał go, zanim poczuł strużki wody cieknące po nodze.
Przycisnął podbierak do kamizelki, by pstrąg nie wyskoczył i wygramolił się z trzęsawiska. Wyjął pstrąga z podbieraka i natychmiast zabił go. Patrzył na niego przez chwilę, zanim sięgnął po miarkę. Pstrąg leżał spokojnie. Był to duży, pięknie ubarwiony, gruby samiec, o małej głowie. Ciemne ubarwienie sprawiało, że plamki wyraźniej rysowały się na łuskach.
Przyłożył miarkę w napięciu. Pstrąg mierzył 50 centymetrów. Dopiero teraz poczuł, że w woderach chlupie woda. Wylał ją i wykręcił spodnie i skarpety.
Spojrzał na rzekę i ruszył w poszukiwaniu kolejnej wędkarskiej przygody.
©® GRUPA MEDIA INFORMACYJNE & ADAM NAWARA |