Zabić kelta
Po latach ponownie odżyła dyskusja, czy łowić i zabijać kelty troci oraz łososi. Mają rację Koledzy kwestionujący pogoń wędkarzy za wychudzonymi i wycieńczonymi tarłem keltami troci. Nie jest to godny przeciwnik dla rasowego muszkarza czy spinningisty. Celem naszych wypraw, tak jak we wszystkich krajach europejskich, powinny być silne i waleczne ryby wstępujące. Myślę, że u podstaw obecnego nastawienia wędkarzy leży również wmawiana im od lat opinia, iż trocie po tarle i tak padną oraz, że pojemność tarlisk w rzekach Pomorza jest zbyt mała – ciekawe kto, kiedy i jak to zbadał lub zmierzył ? Myślę, że jest to opinia wygodna głównie dla tych, którzy odławiają masowo trocie w celach handlowych, w tym także, niestety, dla PZW. Według innych ocen 10 – 40 % troci, a czasem i więcej (zdania są podzielone), spływa po tarle do morza i powraca do rzek po raz drugi, a nawet trzeci, jako duże, silne ryby. I te osobniki są najcenniejsze dla wędkarzy, rybaków oraz dla ichtiologów. Duże, zdrowe ryby dają liczne i silne potomstwo. Na Słupi od Słupska do Krzyni jest znacznie więcej tarlisk (i czystrza woda), niż na odcinku od Ustki do Słupska, tyle że przez lata docierały tam, w wyniku przerzutów, śladowe ilości niezbyt wyrośniętych troci, w przedziale wagowym 1,5 – 2,5 kg. Większe dostawały w łeb i lądowały na sklepowych półkach lub u nadrzecznych handlarzy. Trzydzieści kilometrów pięknej wody było w zasadzie dla troci niedostępnych. Być może funkcjonująca od roku przepławka w Słupsku zmieni te niekorzystne proporcje. Ryby sobie poradzą, szczególnie jeśli nie będziemy im przeszkadzać podczas godów, a co najwyżej przypilnujemy tarlisk i udrożnimy do nich dostęp. Widać to, chociażby na przykładzie Redy, na której skorygowana przepławka jest wciąż daleka od ideału, niemniej jednak część troci ją pokonuje i wyciera się w pobliżu Wejherowa. Jeśli nawet ryb na danym odcinku będzie za dużo, to wytrą się najsilniejsze – zbudują największe gniazda. Może warto rozważyć przedłużenie okresu ochronnego (także dla pstrąga) do marca, a okres połowu troci wydłużyć do końca października? Trocie na Pomorzu trą się w końcu listopada, czasem później. Obecność wędkarzy nad rzekami w okresie przed tarłowym byłaby także pewną barierą dla kłusowników. Większość wędkarzy chętnie by się przestawiła na łowienie srebrniaków, pod warunkiem, że ryby na łowiskach będą, a z tym jest różnie. Dobrym przykładem jest tutaj tzw. afera na Łebie, gdzie spółka „Sandacz” od lat zagarnia do sieci niemal 100% troci wstępujących do rzeki. W Chocielewku zbudowano za olbrzymie pieniądze przepławkę - „dekorację”, jednak ryby do niej nie docierały. Łeba była rzeką trociową tylko z nazwy. Rybackimi i kłusowniczymi sieciami obstawiane są także przez cały rok ujścia innych rzek: Łupawy, Piaśnicy, Redy, Pasłęki… Istnieją stosowne przepisy zabraniające stawiania sieci w miejscach migracji ryb (min. 200 m od ujścia rzeki, także na jeziorach przymorskich), tylko że nikt tego nie przestrzega i nie egzekwuje. Trzeba mieć wiele wędkarskiego szczęścia aby trafić na srebrniaka, jeśli się nie mieszka nad rzeką. Mnie to szczęście spotkało zaledwie kilka razy, a chodzę za trocią ponad dwadzieścia lat. Przed laty uczestniczyłem w inauguracji sezonu łososiowego nad Gaulą w Norwegii. Sezon trwa tam tylko trzy miesiące, od czerwca do sierpnia, i w tym okresie łowi się, rzecz jasna, tylko ryby wstępujące. Początek sezonu jest dla tysięcy wędkarzy, miejscowych i zagranicznych, prawdziwym świętem. O północy (białe noce) w niebo strzelają race i korki szampanów chłodzonych w rzece. Panuje nastrój radości, podniecenia i życzliwości. Po wspólnych toastach i życzeniach, wędkarze rozjeżdżają się na swoje stanowiska - zaczyna się wielkie narodowe wędkowanie. Każdy z wędkarzy ma swój przydzielony wykupioną licencją sektor i nikt nikomu nie przeszkadza. Inaugurację zaszczyca obecnością członek rodziny królewskiej i telewizja państwowa. Po fecie butelki po szampanie i puszki po piwie są skrupulatnie zbierane. Gdy padną duże ryby, cieszą się wszyscy, bo znaczy to, że łososie weszły do rzeki, reagują na przynęty i szanse na ich złowienie mają wszyscy. Sukcesów życzy się szczególnie wędkarzom – turystom, którzy zostawiają w tym kraju niemałe pieniądze. Jeśli nie złowią ryby, być może w następnym sezonie nie przyjadą. Tyle że Norwegia, w przeciwieństwie do Polski jest bogatym, cywilizowanym, europejskim krajem. Jest krajem normalnym, którego mieszkańcy mają bzika na punkcie ochrony przyrody, gdzie ryby bez przeszkód docierają na tarliska, a gospodarka łososiowa jest z założenia pro wędkarska. Etyka i kultura wędkarzy skandynawskich jest wysoka, bo wysoka jest kultura codzienna, jasno określone normy i zasady postępowań, a prawo nie daje się naginać. Wędkarstwo jest zdrowe, bo zdrowe jest państwo. W naszym zapyziałym kraju część obywateli-wędkarzy wciąż jeździ po ryby, a nie na ryby – patrz zdjęcia facetów na lodzie i sterty zmrożonych płoteczek i okonków wielkości dłoni i mniejszych. Później się dziwią i złorzeczą, że w wodach nie ma dorodnych garbusów. Jakże często ci, którzy mają chronić nasze wody i świecić przykładem, sami są na bakier z etyką i przepisami. W tak zwanej aferze słupskiej, w mieszkaniach pracowników zatrudnionych przy odłowach troci, znaleziono ryby przygotowane do wędzenia i sprzedaży. W ubiegłym roku koledzy z Klubu „Pstrąg” w Gdańsku zatrzymali nad Wierzycą i Radunią dwóch wędkarzy łowiących na robaki niewymiarowe pstrążki. Jeden z nich okazał się prezesem Koła. Obydwaj mieli Złote Odznaki PZW! Skończyło się na naganach, o ile mi wiadomo, a przecież faceci powinni w zębach odnieść swoje odznaki tam, gdzie je otrzymali i honorowo zrezygnować ze swoich funkcji…tylko, że honor trzeba mieć. Przykłady można mnożyć. Ryba psuje się od głowy… Można odnieść wrażenie, że dla chamstwa, pazerności i złodziejstwa istnieje w naszym kraju ciche przyzwolenie. Ostatnio nad pstrągowymi ciekami Pomorza panoszą się ekipy kolesi z plecakowymi agregatami prądotwórczymi wybijając wszystko co ma skrzela i jakoś nikt tego zagrożenia nie zauważa, chociaż wędkarze alarmują. W wielu regionach kraju, typowym wędkarzem wciąż jest i zapewne długo jeszcze będzie, mięsiarz, cwaniak i gumofilc z „ziarkiem”. Obawiam się, że nawet nasze wejście do Unii Europejskiej niewiele zmieni (przynajmniej nieprędko), bo przecież wciągniemy do niej za sobą cały ten prowincjonalny ogon: armię niekompetentnych działaczy-kolesi, skorumpowanych urzędasów, polityków, pseudowędkarzy, kłusoli oraz poprzegradzane rzeki z dziesiątkami tuczarni ryb, które zasyfiają trociowe i lipieniowi wody.
©® GRUPA MEDIA INFORMACYJNE & ADAM NAWARA |