Sesja
Jest taki okres w życiu studenta, kiedy wszystkiego się odechciewa. Zdarza się on dwa razy w roku. To właśnie wtedy często wypowiadamy słynne słowa: ,,Boże, żeby nam się tak chciało jak nam się nie chce"! Tym okresem jest sesja egzaminacyjna. Zarówno zimowa, jak i ta letnia, jest tak samo uciążliwa. Szczególnie ciężko jest wtedy osobom, które mają pewne zainteresowania związane z terminami trwania sesji. Narciarze cierpią zimą, latem pasjonaci jazdy na rowerze lub kopania piłki. Równie ciężko mają wędkarze muchowi. Zimą w pełni rozpoczęty jest sezon pstrągowy i trociowy, natomiast na czerwiec przypada okres rojenia się jętki majowej. I gdzie tu w tym wszystkim znaleźć czas na naukę? Na to pytanie niestety musimy sobie wszyscy sami odpowiedzieć.
To było wiele lat temu. Sesja zimowa dłużyła się i dłużyła. Nie żebym miał problemy. O, tak po prostu. Co rusz dochodziły do mnie wiadomości o złowionych pstrągach, o zerwanych trociach i łososiach. Wszystkie te wieści dobijały mnie jeszcze bardziej. Czułem jak uchodzi ze mnie powietrze. Jedynym pocieszeniem była myśl, że jest nas więcej, nie tylko ja się borykam z takimi problemami.
Zbawieniem był dla mnie telefon od Mateusza. Jak zwykle połowił i to ile. Mów mi tak więcej. Dobij jak komara. Rozmowa dłużyła się i dłużyła. Wysłuchiwanie o tym jak wziął, jakie kręcił młynki, na ile grotów był zapięty powoli mnie nudziło, lecz nagle padła propozycja wyjazdu na ryby. Ooo. Od razu zrobiło się lepiej na sercu. Po dłuższej konwersacji stanęło na górnej Słupi. Nigdy jeszcze tam nie byliśmy i warto spróbować. Jeszcze tylko dogranie autobusów i jesteśmy umówieni. ,,To do poniedziałku" - na tym rozmowa się skończyła. Oczywiście miałem problemy z zaśnięciem. Bo jak tu spać kiedy pstrągi czekają.
Następnego dnia już od południa zacząłem się pakować. Powróciło we mnie to podniecenie związane z każdym wyjazdem na ryby. Jeszcze tylko nakręcić parę streamerków i byłem gotowy. Reszta niedzieli dłużyła się bardzo, aż za bardzo, gdyż po raz piąty sprawdzałem, czy wszystko spakowałem. Tak jak poprzedniego wieczoru - nie mogłem zasnąć.
Gdy wstałem rano, nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Zadyma. Ulicy nie było widać. Po dziesięciu minutach czekania na przystanku wyglądałem jak bałwan. Nawet kierowca PKS spojrzał na mnie krzywym okiem. Naszą metą było Sulęczyno. Kiedyś przejeżdżałem przez tą wieś, ale do końca nie wiedziałem gdzie mamy wysiąść. Miałem w pamięci słaby obraz miejscowości, więc by zapobiec pomyłce poprosiliśmy kierowcę by nam powiedział, gdy dojedziemy na miejsce.
W autobusie rozmawialiśmy oczywiście na jeden temat. PSTRĄGI. Opowieści Mateusza z wyjazdów na ryby były bardzo budujące. W pewnym momencie zauważyłem znane zabudowania. ,,OK, to tutaj, wysiadamy."
Autobus zniknął pod osłoną gęsto padającego śniegu. Szybko ubraliśmy się w neopreny, przygotowaliśmy przypony i tylko Mateusz wspomniał by sprawdzić powrotny autobus. I tu nastąpił szok. To nie ta wieś. Na rozkładzie jazdy widniał napis Klukowa Huta. Makabra. W sklepie dowiedzieliśmy się, że do Sulęczyna jest jeszcze dobre 10 km, a następny autobus za półtorej godziny. Tego nam tylko brakowało. W tym momencie miałem przed oczami kierowcę PKS, którego miałem chęć udusić. Mówi się trudno. Nie pozostało nam nic innego jak tylko iść. Droga dłużyła się, a śnieg padał coraz bardziej. Próby zabrania się ,,na stopa" skończyły się niepowodzeniem. Z resztą nie dziwiliśmy się ludziom. Kto by chciał zabrać dwa ,,stwory" w obcisłych gaciach, w środku lasu.
W pewnym momencie powiedzieliśmy sobie dość. Korzystając z wiaty autobusowej postanowiliśmy poczekać do następnego ,,dyliżansu". Jechał za 20 minut, więc zjedliśmy śniadanie i napiliśmy się ciepłej herbaty.
Gdy wreszcie dotarliśmy na miejsce było po 10. Oczywiście nie obyło się bez komplikacji, ale nie będę się na ten temat rozpisywał. Słupia w górnym biegu ma zarówno cechy rzeki uregulowanej, jak i dzikiej. Jej szerokość wynosi od 3 do 5 metrów, czasem, na płytkich odcinkach, jest szerzej rozlana. Jest ,,gęsto" poprzegradzana licznymi progami, za którymi nurt wymył spore jamki, gdzie mogą stać ,,pstrąguty". Dno jest pokryte żwirem i piaskiem. Często w nurcie leżą spore kamienie.
Przed wyjazdem przejrzałem wszystkie znane mi opisy tego odcinka rzeki, lecz nie dawały one pełnego obrazu jej piękna. Nurt to przyspieszał, to zwalniał. Byłem wręcz oczarowany tą wodą, a syberyjskie warunki stawiały przysłowiową ,,kropkę nad i".
Woda w rzece była krystalicznie czysta. Na koniec przyponu zawiązałem ślajzura z jasnoszarego królika z tułowiem w kolorze miodu nazywanego przeze mnie ,,Kazikiem"- nie pytajcie mnie dlaczego akurat tak, bo nie wiem. Po prostu ,,Kazik" i już. Na początek wybrałem prosty odcinek rzeki z wolną wodą, a Mateusz obławiał swoim ,,witalisem" jamkę pod krzakami poniżej. Szybkie zamoczenie główki z sarny i do roboty. Rzeka nie jest głęboka, więc używałem linki w trzecim stopniu tonięcia.
Obławialiśmy kolejne wspaniałe miejsca, lecz nawet rybiego ogona nie widzieliśmy. Doszło nawet do tego, że zdjąłem cudownego ,,Kazika" i zawiązałem inną muchę, ale efekt był mizerny. Mimo to humory nam dopisywały, gdyż nie ma lepszej formy wypoczynku po egzaminach, jak wędkowanie w dobrym towarzystwie.
W pewnym momencie doszliśmy do miejsca, gdzie z głównym korytem rzeki łączy się odnoga ciągnąca się spod dopiero co budowanej MEW. Miejsce było podobne do innych, jakie dzisiejszego dnia obłowiliśmy i nic nie zapowiadało wielkich emocji. Nawet nasze podejście do wody nie było w iście indiańskim wykonaniu. A jednak. Mateusz wykonał rzut pod przeciwny brzeg i na skraju szybkiej i wolnej wody nastąpiło uderzenie. JESST! Szybko spoglądam na Mateusza a następnie na rzekę. W tym momencie naszym oczom ukazał się piękny potokowiec, który przewrócił się na powierzchni wody. Miał dobre 55 cm, mlecznożółty brzuch i był bardzo gruby. Obojgu nam ugięły się nogi. Niestety po krótkim, ale bardzo emocjonującym holu, pstrąg się wypiął. Chciało nam się krzyczeć: ,,DLACZEGO?!". Nie taki miał być finał tej potyczki. Musieliśmy usiąść na chwilę, by ochłonąć. Gdy emocje opadły, postanowiliśmy sobie, że wrócimy po niego za kilka dni. Do końca dnia wspominaliśmy każdą sekundę holu, każdy odjazd ryby. Akcja z holowaniem pstrąga rozpaliła nasze nadzieje na cały dzień. Nawet, gdy wracaliśmy wieczorem autobusem z wyprawy, to w obmarzniętych szybach nadal miałem przed oczami obraz pięknej ryby. Nie inaczej jest dziś, kiedy siedzę przed komputerem i piszę ten tekst.
Wiele razy wędkowaliśmy na tym odcinku, nie tylko zimą, również latem, lecz nikt z nas tego pstrąga nie złowił. Z każdym wyjazdem oglądając coraz to świeższe opakowania po robakach, nie mogliśmy się nadziwić, jak taki okaz mógł przetrwać w wodzie tak mocno nawiedzanej przez kłusowników. Widać natura ma swoje tajne metody na przetrwanie.
©® GRUPA MEDIA INFORMACYJNE & ADAM NAWARA |