2010 - 2015 POLSKA MODA
SPOJRZENIE W NIEDAWNĄ PRZESZŁOŚĆ UŚWIADAMIA, ŻE PIĘĆ LAT W ŚWIECIE MODY TO NIE JEST WCALE DUŻO. CZYM LATA 2010-2011 RÓŻNIŁY SIĘ OD TEGO. CO JEST TERAZ? WYCZUJE TO JEDYNIE „INSIDER" - ZNAJĄCY KONKRETNE PRODUKTY I POTRAFIĄCY JE PRZYPISAĆ DO MARKI I ROCZNIKA DLA ZWYKŁEGO KONSUMENTA ZMIENIŁO SIĘ NIEWIELE.
Co rok pojawiały się nowe tendencje, trendy, minitrendy i mikrotrendy. Na wiosnę wchodziły nowe kolory, potem kolejne na zimę. Spodnie były raz trochę węższe, raz trochę szersze, a to poniewierały się po ziemi, a to skracały do szortów. Wszystko trwało trzy miesiące, nie dłużej. Tymczasem my wciąż chodziliśmy w dżinsach, T-shirtach, sportowych butach i puchowych kurtkach. Na wieczór panie nosiły szpilki i czarne sukienki, panowie ciemne marynarki i białe koszule, bez krawata. W tym czasie owe mikrotendy - jeśli w ogóle zdołaliśmy je zauważyć - wchodziły w obszar mody bezszmerowo. Równie bezszelestnie się z niego wycofywały. Techno-couture, preppy afro, total look denim, gothic lolita... Kto stosował? Kto w ogóle pamięta? Poważnie traktowali to tylko ultrasi mody. Sceptycy i umiarkowani mogli się całkowicie bez tego obejść.
Weźmy kilka przykładów z krajowego podwórka. Mikrotrendzik zeszło- i tegoroczny, obecnie dogasający - jasna obwódka cholewki buta wokół podeszwy. Niby nic, a jednak w sezonie zimowym 2014/15, miały ją prawie wszystkie buty z najnowszej produkcji. Ten mikrotrendzik wytrwał do ostatniej zimy. Za rok nikt nie będzie o nim pamiętał.
Albo inna sprawka obuwnicza: w 2013 roku obowiązywały Nike Air Maksy, rok później wyparły je New Balance w kolorach żarówiastych. Rok 2015 należał do Adidasów, model Stan Smith. Lato 2016 zapowiada się pod znakiem Pumy.
Poszczególne modele butów przemijają. Pozostaje natomiast sportswear jako wyraz szerszego kierunku - dążenia do wygody.
SPORT-CHIC
Ubrania i buty sportowe weszły już do codziennego ubraniospisu. W ciągu ostatnich 15 lat poliester z nieprzyjemnego tworzywa o plastikowym dotyku stał się miękki i delikatny.
Techniki stosowane w sporcie przeniknęły do ubrań codziennych. Są bezszwowe, wodoszczelne, oddychające i elastyczne. Strój do fitnessu nosi się na ulicy: legginsy, spodnie do jogi, o dresach nie mówiąc. Wystarczy spojrzeć na serie sportowe Gucciego, Alexandra Wanga, kolekcje Stelli McCartney dla Adidasa, itd. Sukienki tenisistek na Roland Garros, po lekkim wydłużeniu, spokojnie nadają się na ulicę.
Założyć do ubrania wieczorowego Nike, New Balancey czy Pumy (nie mówiąc już o butach sportowych luksusowych marek, jak Ralph Lauren, Valentino, Prada) stało się nawet lekko snobistycznym zwyczajem. We francuskim tygodniku Pańs Match do zdjęcia pozuje grupa światowych tuzów mody z grupy LVMH: Marc Jacobs, Nicolas Ghesquiere (Louis Vuitton), Ricardo Tisci (Givenchy) i Humberto Leon (Kenzo). Grupa trzymająca modę światową jest w czarnych marynarkach i białych koszulach. Na nogach mają jednak sportowe buty. Jak nosić sportowe buty z garniturem?", radzi z kolei New York Times: „Zaczynaj od prostych fasonów, potem możesz przechodzić do coraz bardziej ekstrawaganckich"
Sportmania wynika z naturalnego dążenia współczesnego człowieka do zdrowia i wygody.
Inaczej rzecz się ma ze zjawiskiem pod nazwą „normcore". Oto wykreowana sztucznie nowość, która oznacza coś starego, jak świat. Normcore (zbitka słów: normal i hardcore) to strój człowieka, który kompletnie lekceważy modę. Powołano go do życia, żeby wstrzyknąć trochę adrenaliny do mody. Ma być przeciwieństwem hipstera, który już wszystkim się znudził. O ile hipster obsesyjnie dbał o wygląd, to normalsowi jest on kompletnie obojętny. Nosi rzeczy zwykłe: dżinsy, kurtki, T-shirty, adidasy. Niewykluczone, że w szafie ma też (o zgrozo!) polar i crocksy. Z uśmiechem podchodzi do sytuacji, które hipstera przyprawiłyby o głęboką depresję. Na przykład skarpetki do sandałów nosił wtedy, gdy było to głęboko niesłuszne. Sprawę ignorował, kiedy stała się nakazem mody. Patronem normalsów został obwołany Steve Jobs, którego uniform - dżinsy i czarny golf - świadczyły rzekomo o całkowitej obojętności na trendy mody.
WPŁYWY, TUPET I PIENIĄDZE
Dużo dramatyczniej i dynamiczniej, niż moda, zmieniała się rzeczywistość. Najszybciej zmieniał się (zmieniając przy okazji nas) Internet, do którego moda przenosi się coraz bardziej. Można w nim szybko się zaprezentować, skomentować, pochwalić i... zhejtować.
Jeśli ktoś sześć lat temu jeszcze nie za bardzo wiedział, co to ten Facebook, jeśli uważał, że kupowanie w Internecie to ryzykowna sprawa, to dziś zapewne się do tego nie przyznaje. Jeśli ktoś uważał, że tzw. szafiarki to sprawa chwilowa, o której za chwilę wszyscy zapomną, widzi, jak bardzo się pomylił. Bohaterki rosną w siłę, tupet i pieniądze. Ze stadium amatorszczyzny przemysł szafiarski wszedł w stadium profesjonalizmu. Już nie własna garderoba jest źródłem „stylizacji", ale ubrania, których bloger(k)om dostarczają znane marki. Pozują w nich, chwalą się sponsorowanymi wyjazdami, eleganckimi hotelami, brylują na premierach i pokazach. To już nie one zabiegają, żeby firmy przysyłały im ciuchy. Teraz to one stawiają wymagania. Znane marki zapraszają je do współpracy.
Stawką oczywiście są pieniądze.
Bloger Jason Hunt vel Kominek opublikował ranking najbardziej wpływowych osób polskiej blogosfery. Press-Serwis policzył natomiast wartość poszczególnych marek blogowych na rynku reklamy. Na trzech pierwszych miejscach uplasowały się błogi szafiarskie: Maffashion, czyli blog Julii Kuczyńskiej, oceniono na prawie 40 milionów złotych, niewiele mniej, czyli 37 milionów złotych, wart jest blog Jessica Mercedes Kirschner. Kamil Pawelski vel Ekskluzywny Menel, najsłynniejszy bloger/„szafiarz" męski ma potencjał wart 17 milionów złotych. To pokazuje też, że w Polsce moda męska wciąż nie ma takiej pozycji, jak na Zachodzie, gdzie sklepy „tylko dla mężczyzn" powstają jak grzyby po deszczu. Miałam okazję widzieć to podróżując ostatnio po Włoszech, najelegantszym bodaj kraju męskiej mody w Europie.
CORAZ DROŻEJ
Hierarchiczna struktura systemu mody kształtowała się w latach 80. ubiegłego wieku, kiedy zaczęły powstawać grupy skupiające luksusowe marki. W obecnym kształcie piramida fashion wydaje się utrwalona. Na szczycie znajdują się międzynarodowe grupy: Kering, LVMH, Richemont, Prada. To oni - z Paryża, Mediolanu, Nowego Jorku - dyktują trendy. Stamtąd spływają komunikaty w dół. Do sieciówek, które się „inspirują" i do pojedynczych marek, które robią to samo. Wreszcie do drobnych producentów, planktonu mody, który kopiuje, jak się da, starając się udawać, że wymyślił sam.
Korzystając z uprzywilejowanej pozycji, luksus dyktuje również ceny. Niektóre, całkiem już absurdalne, klienci przełykają gładko, bo wmówiono im, że płacąc drogo, kupują wyższą pozycję społeczną. Choć można zrozumieć, że sukienka Chanel kosztuje parę tysięcy euro (bo włożono w nią wiele godzin pracy ludzkich rąk) albo płaszcz Burberry 1800 euro (bo to rzecz, którą nosi się długo), to z trudem można przyjąć cenę średniej wielkości torebki Chanel 2.55 - 4000 euro. W ciągu ostatniej dekady torebka ta podrożała trzykrotnie, czego nie można wytłumaczyć wzrostem inflacji czy kosztu materiałów. |
|
C.D ...
Dlaczego plastikowe klapki Givenchy kosztują ponad 300 euro równie trudno pojąć. Przedmiot wykonany jest z taniego materiału, prostym sposobem, bez nakładu kosztów. Coś, co można kupić za grosze w markecie. Podobne przykłady można mnożyć.
Zbliżamy się do momentu, w którym cena przestała w jakikolwiek sposób być odzwierciedleniem kosztu produkcji towaru.
Przy czym niezdrowy mechanizm działa w dwie strony: produkty masowe są za tanie, produkty luksusowe zaś zawrotnie drogie. Z jednej strony - T-shirt za 20 zł, którego koszt ludzki i środowiskowy jest o wiele wyższy. Z drugiej - wyprodukowana w Azji sukienka z poliestru, w eleganckim kosztująca sklepie 2000 zł, warta może jedną dziesiątą swojej ceny.
POWRÓT DO RÓWNOWAGI?
Kiedy na początku obecnego millenium wchodziły do Polski duże sieci odzieżowe, byliśmy zachwyceni. Nie sposób nie przyznać, że H&M, Reserved, Marks&Spencer i Zara, zmieniając polską ulicę, wykonały dobrą robotę. Dzięki nim moda stała się dostępna dla tych, którzy najbardziej się nią interesują - ludzi między 15. a 40. rokiem życia.
Ale w miarę, jak rynek się rozwijał, jak rosła świadomość konsumencka, stawaliśmy się coraz bardziej krytyczni wobec poczynań gigantów. Gdzie produkują? Ile to kosztuje? Jak działa system fast fashion?
Kilkanaście lat temu wydawało się, że fashion system będzie działał z korzyścią dla wszystkich: Zachód będzie miał tanie ubrania, kraje trzeciego świata pracę. Okazało się co innego: chodzi tylko o zysk, który trafia do zachodniego kapitału. Udziałem Wschodu są głodowe pensje robotników, nieludzkie warunki pracy, zanieczyszczenie środowiska.
Po pożarze fabryki Rana Plaża w Bangladeszu w maju 2013 roku zawarto porozumienie, w którym właściciele wielkich sieci produkujących w Bangladeszu zobowiązywali się wprowadzić podwyżki prac, przestrzegać zasad bezpieczeństwa w fabrykach, skrócić dzień pracy. Podpisali je m.in. Benetton, lnditex, Marks&Spencer, H&M, C&A. Do sygnatariuszy dołą¬czył potem polski LPP.
Systemu nie da się zmienić z dnia na dzień, ale metoda drobnych kroków jest lepsza niż nic.
Słowo „sustainability" - rozwój zrównoważony - zaczęło mieć znaczenie. Zmienia się świadomość. Konsumenci zaczęli zwracać uwagę na to, gdzie towar został wyprodukowany. Przemysł musi się z nimi liczyć. Marki odzieżowe chcą pokazać się z jak najlepszej strony. H&M wypuścił już dwie kolekcje z bawełny ekologicznej. Materiału tego używają także Tchibo, Kappahl, Converse i polska firma Wearso. Sklep internetowy Fair Fashion oferuje produkty odpowiadające wymaganiom fair trade.
POLISH FASHION
Języka angielskiego używam świadomie. W polskiej modzie ojczysty język trudno znaleźć. Nazwy firm, wydarzeń, nawet ubrań podaje się na ogół po angielsku. Iventy, faszyn łiki, hot pantsy... Nastawienie proeksportowe? Być może. Choć prawdą jest także, że i Polak chętniej kupi towar z zagraniczną nazwą niż z polską. Wciąż chcemy za wszelką siłę udowodnić, że dogoniliśmy Zachód.
Mamy więc setki producentów, firm, targi, sklepy internetowe, pokazy, błogi... W ciągu ostatnich pięciu lat życie polskiej mody bardzo się ożywiło. Zarówno w realu, jak i w wirtualu. I są to już nie tylko pokazy mody czołówki projektantów, z których publika niewiele ma, poza tym, że obejrzy zdjęcia gości w Internecie. Ważną i dość świeżą zdobyczą są targi. Można wszystko na nich obejrzeć i od razu kupić. Najwięcej jest ich w Warszawie: Mustache Yard Sale, Hush czy targi u Braci Jabłkowskich. Ale swoje mają również inne miasta. Łódź - Showroom Fashion Week, Wrocław - Wrocław Fashion Meeting, Kraków - Krakowskie Targi Dizajnu. Poznań może pochwalić się wartościową imprezą Art&Fashion Grażyny Kulczyk. Wydarzenie to - coś między festiwalem i seminarium - co rok przyciąga setki młodych ludzi. Nie przychodzą tu dla „gwiazd" seriali, ale po to, żeby o modzie dowiedzieć się tego, czego nie znajdą na Pudelku. Przyjeżdżają zagraniczni kuratorzy, projektanci, dziennikarze. Ogląda się filmy. Dyskusja o modzie jest merytoryczna.
Polskich producentów ubrań są setki i wciąż przybywają nowi. Nielicznych stać na własny butik. Niektórzy sprzedają w Internecie. Inni rozprowadzają towar wśród znajomych i reklamują się na Facebooku. Jeszcze inni wynajmują stoisko na targach. Młodzi ludzie - a jest ich pospolite ruszenie - zabrali się za produkcję toreb, butów i dodatków. Wielu naszych projektantów chełpi się modnym hasłem „slow fashion". Niestety ich ubrania, uszyte z tanich materiałów, o mało wyszukanym kroju i nierzadko w wysokiej cenie ze sloganem tym mają niewiele wspólnego.
Pewnie dlatego polski klient szuka okazji w Internecie, wierząc, że kupi tam coś oryginalnego i tanio. Moda jest po elektronice najbardziej popularnym towarem internetowym, mając w nim 20% udział.
Krajowa scena czołowych „designerów" wydaje się natomiast w miarę zabetonowana. Tworzy ją od lat grupa tych samych nazwisk, do których co pewien czas dołącza ktoś nowy. Klimas, Baczyńska, Jemioł, Przybylski, MMC, Woliński, Ossoliński, itd. Ci nowsi to m.in. Joanna Przetakiewicz, Tomasz Olejniczak, Magda Butrym i Kaaskas. Pokazy to głównie spektakle dla gwiazd i niewielkiej grupy towarzyskiej. Jakie jest przełożenie medialności na sprzedaż - danych brak. Projektanci skarżą się na wysokie koszty produkcji oraz wynajęcia powierzchni w dobrych miejscach. Niektórzy łudzą się, że na podniesienie wyników sprzedaży wpłynie może skandal. Stąd przypuszczalnie pomysł Macieja Zienia na pokaz w kościele. Zgodnie z przewidywaniami zamieszanie wybucha: piszą gazety, huczy Internet. Autor udaje zdziwionego: nie przyszło mu do głowy, że kościół służy innym celom niż parada skąpo ubranych modelek. W sumie wychodzi z tego spektakl żałosny, ze skutkiem medialnym krótkodystansowym. W następnej odsłonie, po paru miesiącach, p. Zień wyjeżdża do Brazylii, tłumacząc, że prezes Zień Spółka z o. o. nie wypłacił mu należnych wynagrodzeń. Prezes w oświadczeniu utrzymuje zaś, że projektant suknie zabrał bez zgody Spółki...
Jak widać, od czasów Arkadiusa Brazylia stała się ziemią obiecaną polskich uchodźców fashion. Przynajmniej tych, którzy gorzej sprawdzili się w biznesie.
Kto lubi kupować drogo - ma gdzie. Dorobkiem minionej pięciolatki w Polsce jest otwarcie kilku luksusowych centrów. Do Vitkaca krakowski biznesmen Arkadiusz Likus ściągnął znane zagraniczne marki, m.in. Lanvin. Za eleganckie miejsce mody uchodzi także - całkiem słusznie - minicentrum handlowe Mysia w Warszawie, gdzie mieści się kilka sklepówz modą, w tym COS i trochę niedoceniony Japończyk Muji.
GRUPA MEDIA INFORMACYJNE & ADAM NAWARA |