"Opowieść pod psem"
"Pan Mikołaj mówił do pleców Stefana:
- Powiadam ja panu, czorta diabła - co za odyniec! No - wzrostem jelenia!
- A może ty troszeczkę przesadzasz? - spytał Zbyszek sennie, choć nie bez zainteresowania.
- Nic nie przesadzam - odrzekł pan Mikołaj. - A za nim chmara! I duże, i małe...
- I średnie - wtrącił Zbyszek
- Razem tak sztuk ze czterdzieści...
Zbyszek aż stęknął.
- Gęsiego szły czy parami? - spytał.
Ale tamten przestał na niego zważać i opowiadał dalej, jak ubił owego odyńca "wzrostem jelenia", jak załadowano zwierza na sanie i jak w końcu po paru godzinach dzik ocknął się i prosto z sań drapnął do lasu.
- No-no - mruknął Zbyszek z podziwem. - Dobrze jeszcze, że jak powiadasz, nie był wypatroszony, bo po prostu trudno byłoby uwierzyć...
- To był mój sześćdziesiąty dziewiąty dzik - westchnął pan Mikołaj.
- Spudłowałeś sześćdziesiąt dziewięć dzików, czy wszystkie z sań uciekły? - spytał znów niepoprawny sceptyk."
"Na przykład taki doktor B. ... miał psa-tytana, niemieckiego wyżła, o piekielnym temperamencie. ...dr B. bardzo był ze swego pieska dumny, bowiem Bull miał rodowód na trzydzieści sześć pokoleń, wypisany na czerpanym papierze, z pieczęciami i poświadczeniami, a poza tym rzekomo ukończył psi uniwersytet w Hamburgu...
- Jest posłuszny i świetnie ułożony - zapewniał nas dr B. - Ma górny wiatr, stójkę jak mur i nie goni zająca.
Nie pytaliśmy skąd pochodzą te wiadomości ... Pewnie mu wypisali w indeksie.
Na wszelki wypadek poradziliśmy jednak doktorowi, żeby z początku wziął pieska na otok i przywiązał linkę do pasa. Była to fatalna rada...
... (Bull) potknął się o śpiącego zająca i gdy przerażony szarak szmyrgnął mu sprzed nosa, popędził za nim, porywając z sobą speszonego doktora na długiej lince.
Trzeba przyznać, że chody mieli dobre. I Bull, i dr B. Lecieli za tym zającem jak wicher! Tylko nać tryskała z kartofliska.
Doktor krzyczał "Bull, do nogi!", Bull ujadał, zapewne powtarzając to wezwanie zającowi, a zając - nie uczony w Hamburgu - nie mógł widocznie żadnego z nich zrozumieć, bo rwał na oślep przed siebie.
Przelecieli dwie morgi kartofli, przecwałowali przez podorywkę, odwalili dworskie ściernisko, śmignęli przez buraki, przez koniczynę, przez podmokłą łąkę, wyniosło ich na suche, w jakieś ogrody z rzędami agrestów i malin, a potem znów na pola.
Doktor nie miał już ani strzelby, ani kapelusza (z piórkiem), ani zapewne tchu w piersiach. Jeżeli jeszcze co miał, to chyba serce w gardle i duszę na ramieniu."
"- Znam jednego myśliwego - oświadczył (Mietek) z powagą - który dziś ma już 94 lata i jeszcze poluje. Zdrów proszę pani, jak ryba, choć całe życie niezgorzej popijał i nadal popija, nawet do pierwszego śniadania. Nazywa się Figura. Ambroży Figura; bo jego brat Dominik, nigdy wżyciu kropli wódki nie wypił - i co pani powie - umarł mając trzy lata!"
GRUPA MEDIA INFORMACYJNE & ADAM NAWARA |