Może wstyd się przyznać
Może wstyd się przyznać, ale moje najpiękniejsze polowanie zawdzięczam tak paskudnemu uczuciu jak zazdrość!
Otóż, kiedy pracowałam w ZG PZŁ odwiedzał nas często pewien znany myśliwy i opowiadał o sukcesach łowieckich swojej małżonki. Jedna z opowieści dotyczyła polowania na głuszce w Borach Dolnośląskich. Ponieważ owa opowieść była powtórzona przy kolejnych wizytach, pomyślałam w duchu – a czemu by nie ja?
Podzwoniłam tu i ówdzie i obiecano mi odstrzał owego królewskiego ptaka, na jednym z wyłączonych obwodów LP. Wiosna mijała, a wymarzone pismo nie nadchodziło – powiedziano mi, że po zakończeniu polowań dewizowych na pewno dostanę – tak, tak w tym czasie w kraju nie tylko były głuszce w Polsce, ale nawet sprzedawano je za dewizy!
Wreszcie, pod koniec kwietnia, upragnione pismo, podpisane przez pana ministra nadeszło. Opiewało na głuszca i dwa cietrzewie dla kolegi, który mnie łaskawie zawiezie (nie miałam wtedy własnego samochodu) do łowiska w Puszczy Solskiej.
Wiosna była już w pełni i wyjazd zaplanowaliśmy – pamiętam jak dziś – na sobotę, ponieważ we wtorek był 1-Maja, a więc na poniedziałek wzięłam wolne z pracy. Po przyjeździe do nadleśnictwa Narol skierowano nas do łowiska w leśnictwie Ruda Różaniecka, ale pan nadleśniczy tak trochę kpiąco na nas patrzył – co mnie nieco zdziwiło.
W leśnictwie – a był już wieczór – nie zastaliśmy gospodarzy, tylko synowie powiedzieli, że rodzice wrócą późnym wieczorem, bo pojechali z wizytą. Po powrocie, leśniczy popatrzył na nas zdziwiony – no cóż, może się uda, ale bywali tu po dwa tygodnie tacy myśliwi jak pp Puchalski, czy Plewiński i żaden głuszca nie widział, ani i nie słyszał. Ale może pani będzie miała szczęście!
Podzwonił do strażników i gajowych, żeby skoro świt spenetrowali miejsca, gdzie mogą być koguty. Po porannej odprawie przekazał mi informację, że jeden słyszał tokujące koguty! Radość niezmierna, jedziemy wieczorem na zapady! Tak się też stało. Podczas jazdy leśnym duktem widzieliśmy siedząca na drzewie głuszycę, ale na wskazane miejsce, do późnego zmroku, żaden kogut nie przyleciał. Leśniczy stwierdził – pojedziemy rano posłuchać – może będą grały.
Tak się też stało – po drodze zostawiliśmy kolegę nie daleko łączki, gdzie już zaczynały się odzywać cietrzewie, a my – dalej ku głuszcom! Zostawiliśmy w lesie samochód i podchodząc w pewnym momencie leśniczy chwycił mnie za rękę – gra !!!
Nadsłuchuję, ale tylko słyszę jakby ktoś patykiem o drzewo stukał. Leśniczy mówi to głuszec klapie – pochodzimy. Zanim dotarliśmy do owego miejsca wzeszło słońce, pieśń ucichła a ja byłam coraz bardziej zrezygnowana . Ale znaleźliśmy mały, prawie uschnięty młodnik sosnowy, a na ziemi było aż biało od głuszcowych knotów. Leśniczy stwierdził – dobrze, już wiemy gdzie nocują i w tym momencie łopot skrzydeł, jakby mi ów lasek na głowę walił i kogut poooleciał.
Wieczorne zapady nic nie dały – wtorek i odjazd jutro, ale nie odpuściłam – rano przed świtem jedziemy – a nuż!
W nocy nadleciał wiatr, w lesie aż wyło, ale twardo jedziemy w kierunku owego zagajnika, znów samochód został kilometr wcześniej, podchodzimy i … usłyszałam pierwsza klapanie, ale całkiem z innego kierunku więc prawie biegiem, bo wiatr kroki zagłuszał – dale w tamtą stronę. Dotarliśmy na skraj starego, rzadkiego, sosnowego lasu, zasłanego wrzosem, który trzeszczał niemiłosiernie przy każdym kroku. Na końcu – jakieś 150 m od nas, na rozłożystej sośnie usłyszeliśmy pełną pieśń – aż mi ciarki po plecach przeszły z wrażenia – ale koguta nie widać wśród gałęzi.
Leśniczy został, a ja zaczęłam – pomna wszelkich prawideł – podskakiwać co trzy kroki w rytm pieśni. Kiedy byłam na jakieś 50 m od drzewa, ciągle tylko słysząc, ale nie widząc ptaka, wzeszło słonce i wspaniałe ptaszysko spłynęło w kierunku zagajnika, który był za nim. Ja wrosłam w ziemię z rozpaczy, a kogut łukiem zawrócił i nadleciał mi wprost nad głowę , na królewski strzał. Pociągnęłam z wrażenia naraz za spusty, zobaczyłam prześwit w wachlarzu, ptak odbił w bok i spadł na ziemie trzepocąc skrzydłami! Popędziłam jak szalona w to miejsce nie wiele widząc, bo łzy wzruszenia zalewały mi oczy, szukając w kieszeni naboju i gubiąc po drodze wszystko co w niej było! Kiedy dobiegłam – leśniczy już klęczał i trzymał w ramionach królewskiego ptaka, a i jemu łezka po policzku spłynęła!
Po spreparowaniu wspaniałe trofeum znalazło się na honorowym miejscu w moim pokoju i tu można pomyśleć – koniec opowieści!
Otóż nie – kiedy po kilkunastu latach od owego pamiętnego polowania wyszłam za mąż i zamieszkaliśmy razem z mężem – zobaczyłam wśród jego trofeów, również głuszca – od słowa do słowa – gdzie kiedy i jak pozyskane, okazało się, że jego głuszec pochodzi dokładnie z tego samego miejsca co mój, tylko o trzy lata wcześnie pozyskany!
I tak to po latach dwaj – być może bracia – spotkali się na wspólnej ścianie i wiszą tam do dziś!
GRUPA MEDIA INFORMACYJNE & ADAM NAWARA |