MODA - CZY MA JESZCZE STYL, BLASK Z MINIONYCH LAT
BRANŻA BIJE NA ALARM: MOBA ZJADA WŁASNY OGON, RECYKLING RETRO ZABIJA INNOWACYJNOŚĆ, A TRENDY DYKTUJE ULICA, NIE DOMY MODY. CZY CZAS NAJWYŻSZY WYWIESIĆ BIAŁĄ FLAGĘ, ZŁOŻYĆ BROŃ I OGŁOSIĆ KONIEC HISTORII MODY?
Wrzesień 2015 roku: na pokazie kolekcji marki Gucci na wiosnę/lato 2016, powszechnie uznanej za najlepszą na tygodniu mody w Mediolanie, po wybiegu chodzą modelki ubrane w błyszczące garnitury w stylu Bianki Jagger, falbaniaste sukienki maksi w klimacie Woodstock w wersji de luxe oraz różowe bluzki z gigantycznymi kokardami, które przypominają kostiumy filmowe z Różowej pantery. Alessandro Michele, powołany na dyrektora artystycznego domu mody zaledwie trzy miesiące przed pokazem, za kulisami mówi, że „interesuje go indywidualny styl, a nostalgia za retro to tylko środek wyrazu". Sugeruje, że hołd złożony pełnej fantazji i kolorów modzie lat 70. jest tylko pretekstem do rozłożenia kodu DNA Gucciego na czynniki pierwsze.
RETRO REWOLUCJA
Wszechobecne w tym sezonie nawiązania do lat 70., które dominowały także na pokazach marek Alberta Ferretti, Balmain czy Emilio Pucci, zastąpiły na karuzeli retro - wraz z motywami grungeu lat 90. - słodkie lata 60. i dyskotekowe lata 80. Jednocześnie nawiązania te pozostają tylko odbiciem odbicia, recyklingiem kopii, frenetyczną fatamorganą. Projektanci już nawet nie namawiają swoich klientek do wyciągania z rodzinnych archiwów albumów matek czy babć albo do noszenia kamizelek do krawatów jak Annie Hall czy męskich koszul jak w Aniołkach Charliego. Aktualna interpretacja minionej epoki jest niedosłowna, nie do końca poważna, wzbogacona o odpryski momentów mody wcześniejszych i późniejszych. Nierzadko nadużywa się więc słowa „retro", a łatkę „ubrania jak z epoki" przyszywa uproszczonej, nawet zwulgaryzowanej formie. Śladów poprzednich epok na siłę dopatruje się w ubraniach, którym zwyczajnie brakuje indywidualnego charakteru. „Retro" stało się słowem-kluczem, czy jak kto woli, wytrychem, bo tak naprawdę modne są nawiązania do wszystkich epok jednocześnie. Gdyby prześledzić, wobec czego szafuje się określeniem „retro" w odniesieniu do współczesnej mody, należałoby na dobrą sprawę uznać, że styl lat 50. wyróżniał się jednym dominującym motywem - rozkloszowaną spódnicą, lata 60. przebiegały wyłącznie pod znakiem mini, lata 70. - dzwonów, a dekada późniejsza - marynarek z podkreślonymi ramionami. Oczywiście w latach 90., w których równie modne były flanelowe koszule do kolan, co topy odsłaniające brzuch, już trudno dopatrzeć się prostych prawidłowości. Dzisiaj w ogóle trudno sobie wyobrazić, by cały wybieg, a w konsekwencji cała ulica wyglądały jak armia umundurowana od sztancy. Bo też trendy nie rozbłyskują już na firmamencie mody jak supernowa. Recykling, podważając niejako autentyczność trendu, niwecząc jego jednorazowość, sprawia, że trudno dalej wierzyć w kreatywną świeżość strażników mody.
KARUZELA Z TRENDAMI
Dziesięć lat temu, zanim zaczęłam pracować w branży, Vogue był moją wyrocznią, encyklopedią i pamiętnikiem w jednym. Fashion TV potrafiłam oglądać przez kilkanaście godzin na dobę. Wyklejałam zeszyty zdjęciami z pokazów, żeby wiedzieć, czy w danym sezonie będę nosić dzwony czy rurki, czerwień czy róż, falbany czy plisy. Teraz, choć jestem bliżej źródła trendów, wiem o nich zdecydowanie mniej. Nie tylko dlatego, że gdy pasja staje się pracą, po trosze przestaje być pasją. Trendy są teraz zbyt efemeryczne, podlegają zbyt gwałtownym zmianom, odzwierciedlają zbyt różnorodne interesy, potrzeby, wpływy. Często wzajemnie sobie przeczą. Trzeba wykazać się sporą dozą pewności siebie, żeby z pełnym przekonaniem wybrać spośród mini, midi i maksi; błękitu, pomarańczu i różu; stylu hiszpańskiego pozostającego na kontrze do grungeu. Kiedyś, żeby nazwać motyw z pokazów trendem, musiał pojawić się równocześnie na pokazach najważniejszych domów mody, takich jak choćby Chanel, Dior, czy Dolce & Gabbana. Teraz trendem trochę na wyrost nazywa się detal, któremu udało się zdobyć miejsce na trzech pomniejszych pokazach. Oglądanie tych „najważniejszych" przestało być poszukiwaniem trendów, a raczej zabawą w dostrzeganie stałych motywów, które, jak można sądzić, najlepiej się sprzedają, więc nie bez kozery są dość bezczelnie powielane. Za trend do tej pory uważało się stałą tendencję, która zyskuje popularność na krócej lub na dłużej, o zasięgu globalnym lub lokalnym, czytelną dla wszystkich, którzy wykonają choćby minimalny wysiłek. Trend, choć mógł być krótkotrwały i przemijający, powinien był odcisnąć stałe piętno na modzie danego sezonu, choćby na zasadzie negacji. Jeśli pastele z lat 60. były modne w poprzednim sezonie, nie mogły być modne w kolejnym.
Dzisiaj trendy nie dają się tak łatwo zaszufladkować. „Współczesne trendy są żałosną parodią minionych", mówią zajmujący się prognozowaniem trendów na świecie. Pełne goryczy słowa mogą być wynikiem tego, że progności (tzw. trend forecasterzy), swoista rada starszych, decydująca o tym, co się będzie działo w modzie, przekazuje właśnie władzę generacji lajków w mediach społecznościowych, która zamiast w raportach agencji od przewidywania trendów, szuka modnej prognozy pogody na Instagramie, znajdując wiele równoległych i równoważnych dróg, a niejednej, namaszczonej na właściwą przez eksperckie gremia. Kiedyś przez wszystkie przypadki odmieniało się komunał, że ustrojem politycznym mody jest dyktatura. Teraz, w obliczu rozproszenia władzy, jeden ośrodek decyzyjny nie ma zdolności przetrwania zawirowań, w efekcie czego moda się demokratyzuje. Korona spadła redaktorkom Vogue'a z głowy nie tylko dlatego, że prasie drukowanej drastycznie sprzedaż. Zwyczajnie przestały mieć monopol na czytanie s fusów, czyli ze sladów, którymi prowadzą ślepców projektanci. |
|
C.D ...
Teraz umiejętność ich odczytywania zyskali milenialsi, którzy nie zajmują się niczym innym niż uśmierzaniem FOMO (fear oi missing out). Trendy wdrażają w życie zanim jeszcze na dobre się pojawią, a ich działanie mierzą tym, czy a) noszą je Kardashianki, b) klikają się na Instagramie, c) sprzedają się w sieciówkach. „Kiedyś trendy wyznaczały reguły gry, stanowiły szablon tego, co można i jak trzeba nosić w danym sezonie Teraz co sezon można znaleźć wspólny mianownik dla różnych kolekcji, ale to zazwyczaj motywy już ograne, zmodyfikowane c aktualne kroje czy detale. Trendem okazuje się totalna wolność ( w wyrażeniu siebie, której naturalną konsekwencją jest personalizacja".
TRENDY Z WYBIEGU KONTRA MIKROTRENDY Z ULICY
Cathy Horyn, która pisała o modzie dla New York Timesa, już roku temu ogłosiła, że rządy trendów skończyły się właśnie powodu pojawienia się pretendentów do tronu - internetowych guru, ale także z pozornie prozaicznych kwestii ekonomicznych - podszewki mody, które do niedawna nikt wywracać na drugą stronę nie chciał. Jeśli założymy, że ni ma już trendów, równie trudno usprawiedliwić istnienie sezonów. Może ni ma ich w ogóle? A może jest ich więcej niż dwa rocznie? W ciągu ostatnie kilku miesięcy ze stanowiskami w na bardziej prestiżowych domach moc pożegnali się najwybitniejsi współcześni projektanci. Lanvin żyje dalej be Albera Elbaza, Dior bez Rafa Simons a Balenciaga bez Alexandra Wang Opuszczając posterunek, mistrzów mody coraz częściej przyznają, że ! „wypaleni", „chcą odpocząć", „nie są robotami jak Karl Lage feld". Wymóg tworzenia co najmniej czterech kolekcji rocznie - dwóch podstawowych, pre-Fall, Resort, a czasem tak; haute couture, dokręca śrubę nawet najbardziej kreatywni zwłaszcza że czują na plecach oddech samozwańczych kreatorów mody, którzy na ulicy, a nie na wybiegu, dyktują to co naprawdę będzie się sprzedawało. To, co trendem nazywają magazyny o modzie, trendem już było. Liczą się mikrotrendy rozpoznawalne tylko wprawnym okiem tych, których etyką stała się estetyka. Mikrotrendy trafiają do masowego odbiorcy najwcześniej o sezon później niż do szaf trendsetterów. Dla przykładu, rok temu w sieciówkach wciąż sprzedawano rurki podczas gdy modna ulica już nosiła dżinsy z dziurami. Ter dżinsy z dziurami można kupić nawet na hali w supermarkcie, ale bardziej wyrobieni konsumenci przerzucili się już na dżinsy wykończone drobnymi frędzlami, które trendsetter z pierwszego szeregu, a więc także z pierwszego rzędu tygodni mody, nosili już pół roku temu. Blogerzy, choć uzależnieni od brandów, narzucają domom mody, co powinny do sprzedaży wprowadzać, a z czego zrezygnować. Od dobrych pięciu lat it-girls na butach i torebkach noszą nity od Valentino, które miały być hitem jednego sezonu, a zaledwie miesiąc wystarczył, żeby do cna wyeksploatować bluzę z tygrysem od Kenzo. Ograną przez wszystkich i skopiowaną przez chińskie marki modowy establishment odrzucił jak wczorajszą gazetę. Budowanie tożsamości brandu, która jest wypadkową tradycji i osobowości projektanta, to rewers potrzeb klientek, które coraz rzadziej pozwalają się ubrać w coś, co im nie pasuje. Klienci, którzy wolą o sobie myśleć, że są prosumentami, najbardziej cenią sobie wolność wyboru i prestiż wynikający ze słusznie podjętej decyzji. Nie ma więc trendów, pozostało wyczucie estetyki, oko, które patrząc, kadruje świat do instagramowych kwadratów, intuicja, która pozwala wybierać lepiej niż inni. Żyjemy w supermarkecie, w którym do koszyka możemy wrzucić wszystko, bo oferta jest nieograniczona nie tylko ilościowo, ale także jakościowo. Dostępne jest nawet to, co niszowe, więc nisza siłą rzeczy musi zejść jeszcze głębiej do podziemia. Klient zyskał pozorną wolność wyboru nie z wachlarza trendów, a z gigantycznej oferty poszczególnych produktów, z których „lepsze" to te, które lepiej wyglądają na I nstagramie.
W KIERUNKU NOWEJ MODY
Możliwe, że jeśli moda ma się stać odpowiedzialna, rozmowę o trendach należy uznać na zamkniętą, bo bardziej niż zmienność liczy się jakość wykonania, a w kontrze wobec neoliberalizmu potępić powinno się konsumpcję i szanować umiar. Paradoksalnie, trendy się skończyły także dlatego, że obok mody etycznej wciąż świetnie się trzyma fast fashion. To, co trafia do masowej produkcji, nie można już uznać za trend, a jedynie jego komercyjną emanację. Trendy dla wszystkich są trendami dla nikogo. Odpowiedzią pozostają bespoke, haute couture i małe marki, a więc w gruncie rzeczy antymoda świadomie wyłączona z systemu, bezpiecznie zmarginalizowana, jednocześnie bezkompromisowa, niezmienna i osobna. Może dlatego taką karierę zrobił normcore, który swoją nonszalancką prostotą miał wyrażać bunt przeciwko konsumpcjonizmowi. Dżinsy, białe T-shirty i birkenstocki były tak prowokująco antymodowe, że szybko stały się modą, w efekcie czego straciły swój kontestacyjny charakter, podobnie jak wszelkie subkulturowe mundurki, które odarte z kontrkulturowej tożsamości trafiają na wieszaki do sieciówki. Przed ostateczną indywidualizacją mody, która jest konsekwencją nadmiernego wyboru, marki próbują się bronić rękami i nogami, trzymając się swojej tożsamości albo na chybcika próbując ją polepić z najlepiej sprzedających się elementów. Gucci w swojej inspirowanej modą lat 70. kolekcji sprzedaje więc nie tyle falbaniaste maksisukienki, co styl życia dobrze wychowanej studentki z wyższej klasy średniej, która równie dobrze czuje się w Nowym Jorku, Londynie, Mediolanie i Paryżu, zaczytując się magazynem o modzie i New Yorkerem.
Bo nawet jeśli trendów już nie ma, to dopóki moda pozwala wyrazić osobowość - pomaga świetnie wyglądać i pozwala pokazać, że należy się do tych, co się znają - słupki sprzedaży domów mody będą dalej rosnąć.
GRUPA MEDIA INFORMACYJNE & ADAM NAWARA |