NARODZINY WENUS BOTTICELLEGO
NARODZINY WENUS BOTTICELLEGO TO BEZ WĄTPIENIA JEDEN Z NAJPIĘKNIEJSZYCH OBRAZÓW W HISTORII SZTUKI EUROPEJSKIEJ.
Nieco senna i nieskrępowana postać bogini, która dość powściągliwie próbuje zasłonić swoje piękno, dostarcza niezapomnianych wrażeń. Wyeksponowana na malowidle spirytualna bryza uosabiana przez Zefira, boga wiatru zachodniego, oddaje z kolei lotność włosów Wenus, odzwierciedlając jej nieziemskość i delikatność. Dla współczesnego odbiorcy czyni z niej zarazem postać zwodniczą i pociągającą.
Obraz jest dziś kultowy. Zdobi setki nowoczesnych produktów, od podkładek pod myszy komputerowe i etui na telefony komórkowe, po ścierki kuchenne czy puszki na ciastka. To dla nas całkiem oczywiste, malowidło Botticellego jest bowiem powszechnie akceptowane jako arcydzieło - przepełnione poezją, pięknem i wdziękiem. Ale nie zawsze tak było. Przez co najmniej 250 lat po jego namalowaniu (ok. 1485 roku) obraz był pomijany, a przez niektórych także krytykowany za brak wigoru. Odkąd na scenę wkroczył Michał Anioł (ze swoimi głośnymi malowidłami na suficie Kaplicy Sykstyńskiej w Rzymie, namalowanymi w latach 1508-1512), to cicha, wyrafinowana i sugestywna narracja Botticellego zaczęła być postrzegana jako słaba, introwertyczna i oderwana od rzeczywistości.
Taki stan rzeczy miał miejsce do końca XVIII wieku. Potem nadeszły pewne zmiany. Początkowo reputacja Botticellego została wypracowana przez nauczycieli akademickich wykładających historię sztuki - nowy wówczas przedmiot zainteresowań. Podejście do nowego przedmiotu było bowiem kompleksowe. I choć naukowcy nie musieli lubić Botticellego, to musieli o nim wspomnieć - choćby dlatego, że został wymieniony przez artystę i pisarza Giorgio Vasariego w jego pionierskim dziele pt. Żywoty najsławniejszych malarzy, rzeźbiarzy i architektów, opublikowanym we Florencji w 1550 roku, w którym to krótko opisuje historię Botticellego. To jednak tak naprawdę pojedyncze osoby, sprzeciwiające się akademickiemu podejściu do sztuki, sprawiły, że zapaliło się światło w tunelu prowadzącym do magicznego świata Botticellego. W przeciwieństwie do krzykliwego i, na pierwszy rzut oka, aroganckiego przekonania artystów XVII i XVIII wieku o własnym kunszcie, prace Botticellego wydawały się większym stopniu oddawać ich własne dążenie do romantyczności, skłaniając do przyjrzenia się temu, co znajduje się za głównym planem i przejścia na drugą stronę - do świata uczuć i wyobraźni. Najbardziej wyrazistą grupą spośród tych artystów byli brytyjscy prerafaelici. W latach 60. i 70. XIX wieku Dante Gabriel Rossetti i Edward Burne-Jones zakochali się w ascetycznej zmysłowości tajemniczych muz Botticellego - tak ewidentnej w Narodzinach Wenus i wielu innych obrazach mistrza z Florencji. Wiele ich własnych prac wskazuje na to, że się nim wyraźnie inspirowali. Fakt, że uczeni nadal nie potrafili do końca rozgryźć znaczenia obrazów, dodawał malowidłom uroku. Entuzjaści Botticellego zadurzyli się w jego twórczości tak bardzo, że z czasem fanatyzm osiągnął poziom niemalże patologiczny, obezwładniając ich upajającym efektem kobiecego piękna.
Bańka musiała pęknąć i w XX wieku tak się stało. W miarę postępu czasu dążenie do idealnego piękna stawało się coraz trudniejsze do opanowania. Z jednej strony, dzieła Botticellego zyskały status towaru luksusowego, za który muzea i prywatni kolekcjonerzy są w stanie wydać niebotyczne pieniądze. Z drugiej strony, Narodziny Wenus zostały wyciągnięte przed szereg i skomercjalizowane przez firmy handlowe do tego stopnia, że malowidło stało się obiektem kultu. W odpowiedzi na dygresje na temat ducha florenckiego renesansu, z którego wywodzą się Narodziny Wenus, artyści wykorzystali historię dzieła do własnych celów, co w konsekwencji zrodziło serię ironicznych jego przeróbek, od Andy Warhola po Lady Gagę. Tendencja ta nadal trwa. Selfiestick generuje dziesiątki współczesnych interpretacji - niewyszukanych, czasem dziwnych, ale i pięknych. Warto je wygooglować. Wciąż nieprzeniknione Narodziny Wenus nadal inspirują.
GRUPA MEDIA INFORMACYJNE & ADAM NAWARA |
|
THE BIRTH AND RE-BIRTH OF BOTTICELLI'S VENUS
Botticelli's Birth of Venus is surely one of the most beguiling images in the history of European art. The slightly dreamy, unselfconscious look of the goddess and her half-hearted attempt to modestly conceal her beauty are unforgettable. The spirited breeze that pervades the picture, personified by Zephyr, god of the west wind, reflects the lightness of Venus' hair, suggesting that her nature is also ethereal and evasive but, to modern eyes, it also makes her tantalizingly appealing. Decorating modern commodities from mouse-pads to smartphone-covers, tea towels to biscuit tins, the image has become iconic. And it seems obvious to us why - Botticelli's painting is universally accepted as a masterpiece, overflowing with poetry, beauty and charm. But this has not always been the case; strangely, Botticelli's work has not always been popular. Indeed for at least 250 years after it was painted (in about 1485), it was overlooked and in some cases criticized for its lack of vigour. When Michelangelo burst upon the scene - for instance, with his highly dramatic and even muscular Sistine Chapel ceiling in Rome, painted between 1508 and 1512 - there remained little room for the quiet subtlety of Botticelli's evocative narratives. They began to seem sickly and weak, introverted and distracted.
It was not until the end of the eighteenth century that things began to change. Botticelli's reputation was first reconstituted by academics who were interested in telling the "history of art" - a new subject of interest. In order to do this comprehensively, it wasn't necessary for researchers to like Botticelli; but they had to mention him - not least because he was mentioned by the artist and writer Giorgio Vasari in his pioneering Lives of the Artists, published in Florence in 1550, in which the artist's story is briefly told. It was however on individuals who were reacting against academic approaches to art that the magic of Botticelli's world first began to have a positive effect. In contrast to the bold, and seemingly arrogant, confidence of artists of the seventeenth and eighteenth centuries, his work began to seem more sympathetic to their own romantic inclinations, their own capacity to peer beneath the surface of the projected persona into realms of feeling and imagination. The most expressive of these artists were the British PreRaphaelites. In the 1860s and 70s, Dante Gabriel Rossetti and Edward Burne-Jones became besotted with the austere sensuality of Botticelli's mysterious muses - evident in the Birth of Venus and in many other paintings by the Florentine master - and much of their work was directly inspired by them. The fact that scholars could still not quite figure out what the pictures were actually about added to their allure. Indeed Botticellienthusiasts took their infatuation with the artist's work to an almost pathological level, incapacitated by the intoxicating effect of feminine beauty.
The bubble had to burst and, in the 20th century, it did. As the century progressed, the dream of perfect beauty became increasingly difficult to sustain. On the one hand, Botticelli paintings became luxury commodities, and were snapped up at exorbitant prices by private collectors and museums; on the other hand, the Birth of Venus was singled out and commodified by commercial companies to the point at which it became a cult object. In response to these digressions from the spirit of the "Florentine Renaissance", from which the Birth of Venus first emerged, artists began to play games with the artifices that grew up around the painting and all manner of ironic reworkings of it were made, from Andy Warhol to Lady Gaga - and they continue to be made. The selfiestick has generated dozens of modern interpretations; some are homely, some are weird and wonderful. You should google them. As inscrutable as ever, the Birth of Venus continues to inspire.
A Farewell to Fashion
The fashion industry set alarm bells ringing: fashion is losing its flair, overmunching the retro trend is destroying innovation and fashion houses no longer run the show. Has the time finally come to raise the white flag and wave fashion goodbye?
GRUPA MEDIA INFORMACYJNE & ADAM NAWARA |