Karol Libelt
Wcielające się idee czasu
Długi czas zagadką był sam człowiek, po co i na co stworzon, i jakie jego przeznaczenie. O wiele większą zagadką była ludzkość cała, a w niéj rozliczne rasy, plemiona i narody; dla czego i ku jakim wyższym celom ta w niéj rozmaitość? — Jedno i drugie pytanie rozwiązała nowoczesna filozofia, gdy okazała, że duch boży byłby oderwaném pojęciem — abstrakcyą — gdyby nie był oraz duchem stworzycielem — creator spiritus; — gdyby się nie objawił wszechmocą swoją w przyrodzie wszechstworzenia; a nie objawił mądrością swoją we wiedzy całéj ludzkości; — nie żeby sam téj wiedzy potrzebował, jak to mieć chciał panteistyczny idealizm filozofii niemieckiéj; ale aby ludzkość była rozwojem téj wiedzy, któréj on jest pełnią i samowiedzeniem.
Ztąd stopniowe poznawanie przyrody i jéj praw odwiecznych; ztąd coraz rozleglejszy zakres w dociekaniu ogromu wszechstworzenia, i tych nieprzeliczonych światów na niebiosach zawieszonych, między któremi świat nasz ziemski maluczką, niknącą tylko jest cząstką; ztąd zhołdowanie straszliwych potęg natury i wzięcie ich w posługi człowieka, duchem nad nie potężniejszego, a to wszystko dowodzi, że jeżeli to stworzonko niknące we wszechświecie, które człowiekiem nazywamy, zdolne pojąć niezmierność wszechwiedzy, i zdolne zapanować nad przyrodą, — to owo coś, co w niém myśli, czuje i działa i ten obszar jego wiedzy stanowi, musi być z ducha bożego i samo być duchem nieśmiertelnym.
Ale pojedynczy ludzie zmierają, a ludzkość coraz nowemi pokoleniami odrasta i przyrasta, i jéj trwanie przyczepiane do trwania planety, który zamieszkuje. Ludzkość zatém piastunem rozwoju duchowego, a granice tego rozwoju nakreślone planetarnemi warunkami naszéj ziemi, w których człowiek znajduje warunki bytu i życia, — a tém samém zakreślone wiekiem tegoż planety. Był czas, gdzie człowieka na ziemi nie było, póki ta mu nie wyrobiła żywiołów niezbędnych do jego żywota. A kiedy z koleją wieków tych żywiołów znowu zabraknie, to i ludzkość na ziemi zaginie i nie będzie na ziemi człowieka. Oto jak rodzenie się tak zmieranie świata, nie może być epoką żywota ludzkości będącéj kwiatem zamieszkałego globu.
Otóż zakreślona elipsa wiedzy ludzkiéj jaka się w ludzkości ziemskiéj rozwinąć może. Może ona być zdumiewającą, niezmierzoną, — ale atomem tylko będzie w porównaniu z nieskończonością wszechwiedzy Boga. Niech więc człowiek nie marzy, by ją kiedykolwiek całą ogarnął i stał się równym Bogu.
W tém ograniczeniu człowieka i ludzkości leży ogromna różnica między *duchem stworzycielem*, który jest odwiecznym, bez początku i końca, i jest wszechmocą i wszechwiedzą — a *duchem stworzonym*, który ma początek i do organizmu przyczepion, w którym się jako duch rozwija, urobiwszy go na narzędzie swoje. Wszelki duch stworzony jest tylko jedném tchnieniem Boga — jednym promieniem nieskończonego jego światła. Ztąd kiedy duch boży jest *wszechsobą*, duch człowieczy jest tylko *sobą* czyli jest *indywidualnym*.
Indywidualność jest znamieniem ducha człowieczego. Ta jego *soboistność* zamienia każdego na coś osobnego, na *osobę*, i piętnuje na niéj osobne znamię swoje tak na zewnątrz jak na wewnątrz. Każdy człowiek ma osobne, sobie tylko właściwe rysy twarzy, osobny ruch i chód, osobną postawę, osobny głos, osobny pociąg ręki w pisaniu, tak że ze spojrzenia na pismo odgadniesz znaną ci osobę. Podobnie urabia się indywidualność ducha na wewnątrz, choć ją tam trudniéj rozpoznać. Rozciągłość i napiętość władz duszy w każdym człowieku jest inna. Osobne w nim urobiły się uczucia, osobne zdolności i zręczności, osobny temperament i charakter. Jako się człowiek usoboistnia, czyli indywidualizuje pod wpływem najrozmaitszych stosunków, przez które w życiu przechodzi, podobnie usoboistnia się pewne plemię, pewne pokolenie, pewien naród — a usoboistniają się nawet miejscowości i okolice. Dzieje się to także pod wpływem klimatycznych, geograficznych, społecznych i dziejowych stosunków. Indywidualizuje się rasa, indywidualizują się język, zwyczaje i obyczaje, indywidualizują się charakter i temperament, skłonności i zdolności, zgoła to wszystko, co nazywamy *narodowością*, czyli: co jeden naród od drugiego wyróżnia.
Jest to tak widoczna wydatność rysów i całéj postawy zewnętrznéj współplemieńca czy współrodaka, taka wydatność wad i cnót narodowych, że mniéj więcéj każdego poznasz, do którego plemienia lub narodu go policzyć. Do osobistéj zatem indywidualności, jako osoby — człowieka, przystąpiła jeszcze indywidualność typowa, czyli narodowa, z tamtéj przeglądająca.
Ludzkość przedstawia się więc, jak mozajkowe, różnobarwne połączenie wielkich gromadnych indywidualności, narodowościami zwanych. I występuje na jaw idea narodowa, będąca nie już samą formą, odróżniającą naród od narodu, ale stanowiącą duszę i żywot tego narodu. Jako idea żywotna, musi mieć cel swojego żywota, a aby go spełniła, musi mieć rozwój dziejowy. I ten to cel nazywamy myślą posłanniczą narodu, czyli racyą jego bytu.
Dopóty naród żyje i działa, i jest narzędziem opatrzności kierującéj światem, dopóki myśl swoję posłanniczą spełnia. Słabieje i obumiera, a nawet znika z widowni dziejów, i w skład innych dziejowładnych narodów przechodzi, gdy myśl posłannicza przestała go ożywiać i podnosić.
Z powodu indywidualizowania się ducha ludzkiego, które tém jest silniejsze im on jest potężniejszy, wielkie gromady plemienne rozpadłyby się na coraz mniejsze indywidualności, na osobne ludy, pokolenia, rody; a w tém rozdrobnieniu znikłaby idea narodowa, nie znajdująca już dość silnéj podstawy, aby na niéj oparta podjąć mogła myśl posłanniczą, do pewnéj narodowości przywiązaną.
Ztąd poszło, że cały przebieg dotychczasowych dziejów był zaborczy; że rozerwane plemiona, że różnorodne narodowości łączono w osobne wielkie całości polityczne; że powstały potężne państwa, których ostatecznym celem było wyrobić z tych rozlicznych narodowych żywiołów, nową wielką narodowość, czyli wytworzyć naród, któryby spełnić mógł posłannictwo swoje, powołan doń rozwojem ducha dziejowego.
Gdy się wyrobią narody, i idea narodowości zapanować musi — i nie może być inaczéj, jak że dotychczasowy charakter dziejów zaborczy zamieni się na federacyjny, unijny, międzynarodowy; — że państwa zamienią się na narody albo na związki narodowości autonomicznych, jednym wspólnym interesem bezpieczeństwa i dobrobytu połączonych, — że w dziejach zrobi się wielki zwrót od uciemiężenia do wolności ludów; — od zawiści do braterstwa — od stanu wojennego do pokoju.
Idea każda dopóty jest abstrakcyą, myślą, dopóki nie zostanie czynem. A czyn stać się tylko może, przez wcielenie się idei w jednostkę lub w naród, w spełnieniu téj idei posłannictwo swoje podejmujący.
Zawsze opatrzność wywołuje mężów, w których ta idea przed innymi się objawia; z nich myślą, słowem i czynem, jako światło ożywcze się rozchodzi; w nich ześrodkowywa się instynkt, poczucie i wola narodu; oni dla tego w imię téj myśli narodowéj i posłanniczéj, zdolni są porwać naród za sobą i porywają. Są to mężowie dziejowi, których imiona przechodzą do potomności, bywszy uwielbionymi u współczesnych. Zdobywają sobie nieśmiertelność dziejową, bo żyć będą w dziejach i wspomnieniach, dopóki jednych i drugich starczy.
Najpotężniejszą ideą, która sprowadziła ogromny postęp i przewrót wyobrażeń w ludzkości, była idea chrześciaństwa — idea miłości Boga i bliźniego — idea podnosząca każdego stworzonego człowieka do równości w obliczu ojca stworzyciela i do synowstwa bożego — idea uzacniająca ród ludzki i każdego człowieka z osobna, — idea pokoju i braterstwa. Nie dziw, że stała się słupem granicznym między światem, który przedtém był, a światem, który potém się rozwinął.
Wszelka idea pochodzi z nieba, a jéj przedstawiciele są posłannikami bożymi. Ideę chrześcijaństwa, jako najwyższą przyniósł sam boski zakonodawca, prawdziwy syn boży, który na to przyszedł na świat, aby rodzajowi ludzkiemu przyniósł zbawienie. Ideę tę boską słusznie nazwano *dobrą nowiną*, to jest: *ewangelią*.
Objawiona wśród żydów na wschodzie, w téj pierwotnéj kolebce wszelkiego początkowego rozwoju tak współecznego, jak dziejowego, nie w Izraelu, ale w barbarzyńskich świeżych i niezużytych jeszcze szczepach germańskich znalazła swoich wojowników, którzy jéj panowanie rozpostarli szeroko po obszernych dzielnicach jedynowładnego rzymskiego państwa.
Jak się to wcielenie idei chrześcijańskiéj odbyło, powtórzyć tylko w skróceniu mogę, com w tym samym przedmiocie mówiąc o ludach germańskich, uważanych w spełnianiu dziejowego posłannictwa swego przed trzydziestu laty powiedział.
Chrześcijaństwo i gminoruchy pod równemi występują okolicznościami — pierwsze wewnętrznego, drugie zewnętrznego życia narodów. I dzieje i religie owoczesne noszą charakter zgrzybiałéj starości, skostniałego życia, podobne do gmachu, wiekami zużytego, porysowanego w ścianach, nadpsutego w fundamentach, grożącego lada chwilę upadkiem. Bo jakież to było wewnętrzne religijne życie ludów, kiedy się ukazał chrystyanizm? Na wschodzie, w Azyi, gdzie się począł pierwszy ruch dziejów i oświaty, dawno już zalegała cisza grobowa; ludy co raz bardziéj zapadały w niemoc ducha, przedstawiały obraz wulkanu, który się już wypalił. Wryte raz na zawsze wyobrażenia o bóstwach, siłach i potęgach, były bez zapału w sercach, coby ludy ożywiał; — bez sprężystości ducha, coby czegoś innego wyższego dobierał. Myśl skostniała w ceremoniale i obrządkach, i życie wnętrza, skośniałe w życiu samych potrzeb powszednich — było zimne i martwe. Przeciwnie na zachodzie, w Europie, oświata obchodziła złote wieki swoje. W Grecyi przeszła wszystkie szkoły filozoficzne, a w Rzymie zlała się w eklektyzm systemów, — wymowa rozumująca, dociekająca, dowodząca, zapanowała tu i tam nad umysłami. Ale właśnie dla tego religia pogańska, będąca płodem fantazyi ludu w pierwszém zaraniu jego oświaty, nie mogła wytrzymać krytyki dojrzałego rozumu. Mitologia Greków i Rzymian pojmowaną była, za Homera i Numy Pompiliusza, w prostocie obyczajów, z łatwowiernością dziecka, które sobie w zmysłowych bawidłach podoba, każde tłómaczenie mu starczy, bo nie sięga daléj nad to, co zmysłami obejmuje. Ale od owąd Grecy podeszli na starców, a Rzymianie dojrzeli na mężów, i już im nie wystarczyły powiastki Hezyoda. Oświeceńsza część narodu szukała zatém w filozofii lepszych wyobrażeń o moralności i o powinnościach człowieka, a pogardzała religią ludu, którą głosiła oszukaństwem kapłanów, wymysłem rządzców, w najlepszym przypadku, mieniła symbolem pojęć moralnych, fizycznych i astronomicznych. Część inna, uwiązana sercem do idei bóstwa, którego myślą pojąć nie umiała, tajemniczością karmiła i drażniła stępione już nerwy religijne. Mysterye u wszystkich narodów pogańskich tworzyły towarzystwa osób, znaczeniem, stanowiskiem i nauką wyższych, przypuszczonych do tajemnic, które jak najtroskliwiéj przed ludem ukrywano, a któremi łudzono samych siebie. Nigdy tyle w Rzymie i po prowincyach nie było mysteryi, jak w czasie powstającego chrześcijaństwa. Bo jak powiada Johannes Müller „człowiek pragnął dla siebie religii tajemniczéj, ukrytéj, kiedy mu już jawna, ludowa wiara nie starczyła na przekonanie”.
Lud sam zapatrując się na niedowiarstwo oświeconych i mędrców swoich, patrząc się własnemi oczyma na bezkarność zbrodni i występków, zaczął słabnąć w wierze, i powątpiewanie wstąpiło w jego umysł. I jedni szukali obcych Bogów, kiedy im bóstwa Romy już nie dawały opieki, inni żyli bez wiary, wydani na rozpustę i rozwiozłość.
Za czasów Cezarów religia pogańska Rzymian przepełniona była czcią niemal wszystkich bóstw innych narodów. Wyroki senatu, mocą których wydaleni zostali z Rzymu wieszczowie haldejscy, kapłani Izydy i bóstwa Serapis, tudzież zwolennicy sekty Jowisza Sabocyusza, nie potrafiły wstrzymać potoku cisnących się do stolicy państwa czci bożyszcz obcych, któremi się lud rzucał w objęcia rozpaczy z utęschnienia, opuszczając dawne, — (niemocne) już bogi Romy. I kiedy pod Augustem Rzym został monarchią uniwersalną, i Rzym otworzył wszystkim innym bogom świątynie swoje.
Ale właśnie w téj tolerancyi, w tém babilońskiém pomięszaniu różnych czci i wyznawców, leżało przyspieszenie upadku wszystkiéj wiary. Kiedy więc w Rzymie cześć odbierały bóstwa północy, wschodu i południa; — kiedy stolica świata była oraz stolicą bogów tego świata, — a nad tym Rzymem rozpoczął despotyzm swoje panowanie — Nero palił miasto, Heliogabal Westalki od ognia świętego porywał: pretoryanie lud i kapłanów u stopni ołtarzy, w obliczu bóstw mnogich, mordowali bezkarnie, — otworzyć się oczy musiały ludowi, że nietylko bogi Romy, ale wszystkie bogi na okręgu ziemskim są zimne, martwe posągi, i nie ma w nich ani potęgi opiekującéj się człowiekiem ani sprawiedliwości karcącéj zbrodnię i zniewagę.
W takim to czasie podkopanych, spruchniałych zasad poganizmu, ukazała się religia Chrystusa. Już życie religijne ludów, nietylko w kwiecie swojém, ale i w korzeniu było zatrute niedowiarstwa zarazą. Jak tylko w masy ludu wstąpiło zwątpienie, wszystkie bożyszcza świata upadłéj wiary wskrzesić już nie mogły.
Ale pierwsze trzy wieki po Chrystusie, były jakoby owe trzy dni, przez które się ciało zmarłego na widok publiczny wystawia. Już za Tyberyusza pogaństwo było bez życia, ale aż do Konstantyna Wielkiego, który je dopiero pogrzebał, leżało na marach, pysznie przybrane. Ludy i królowie oddawali mu cześć, ale już cześć tylko, jako dla umarłego, obkadzali je woniami, jako trupa obkadzają, nie dozwolili przecież przed pogrzebem nowéj religii Chrystusa w dziedzinie zmarłego się szerzyć. Chrześcijaństwo w tych trzech wiekach było kościołem wojującym, prześladowanym; po katakombach, pod ziemią kryło się z nabożeństwem swojém. Było bez kształtu, bez ciała — „podobne do ducha potężnego w pracy wcielenia się”.
Temu duchowi, który się chciał przyoblec w ciało, trzeba było materyi, — ale materyi pierwotnéj, czerstwéj, świeżéj. Owe ciało rzymskie na marach leżące, nie było ku temu przydatne, bo jego przeznaczeniem było — jak każdego trupa — rozłożyć się na atomy, i temi atomami przejść dopiero w inne ciała. Tą materyą pierwotną, niepokalaną, dziką, ale i płodną w świeżości życia, którą duch dziejowładny dla chrześcijaństwa, jako ducha, przygotował, były narody Skandynawskie, ruszające się o téj porze ku wschodowi i południowi „Barbarzyństwo rozmaite, dzikie, ruchome, jak morze wśród burzy, gwałtem zewsząd cisnące ku Włochom, czy zbrojną ręką, czy jako zaciężne żołnierstwo, — pełne jakiéjś niespokojności, na wzór atomów, kiedy się zrosnąć i skupić mają, — ale bez poczucia się, bez wiedzy żadnéj — ślepe, straszne, jak siły natury. Była to materya już wrząca, już gotowa stać się kształtem — przylgnąć, jako ciało do ducha, przechodzącego się w katakombach — do chrześcijaństwa” (Irydion).
Kiedy takie było wewnętrzne usposobienie narodów dla przyjęcia wiary Chrystusa, obaczmy jaka była zewnętrzna postać świata, w czasie, kiedy ruszyły się roje nowych ludów od północy.
Od grzbietu gór Atlasu w północnéj Afryce, aż do gór szkockich Brytanii na zachodzie; a od górnego Nilu, aż do Dunaju na wschodzie — a potém wszerz od morza Atlantyckiego, aż do Eufratu — rozpościerała się ogromna monarchia Rzymska za Cezarów. W tych granicach odbywał się tylko ruch dziejowy; po za niemi nie było dziejów. Ale te dzieje na tém okulistém stknięciu się trzech części świata, wrzały życiem tylko aż do Augusta. Po bitwie pod *Akcyum* wrzawa ta dziejowa zacichła, i z nią skończyły się dzieje Rzymu. Sto lat było jeszcze panowania dobrych cesarzy, a jednak żadnego postępu naprzód; Rzym i owszem tracił coraz więcéj na siłach moralnie i materyalnie. Coraz ciszéj i głuszéj na całym tym teatrze dziejowym. Ludy wszystkie, owe najdzielniejsze ludy, w środek starego świata, jakby drogie kamienie na pierścieniu ziemskiego kuliska zebrane, zagasły w dawnym blasku swoim, zostały bez życia, bez ruchu. Nic nie było, tylko Rzym — Rzym co zniwelizował i schłonął w siebie wszystkie narody i wszystkie indywidualności, i nie było nic, tylko Rzym, i świat jego podnóże. Próżno pytasz, gdzie senatorowie, wielcy, poważni z Brennusa czasów; gdzie plebejusze i patrycyusze, gdzie cnota wielka, surowa Brutusów i Fabrycyuszów, gdzie konsule jego, trybunowie ludu, gdzie Grachy, gdzie Scypiony? Oto potomek zburzyciela Kartaginy między gladyatorami Heliogabala, podaje rękę Grekom aby zburzyć Rzym. Wszystko minęło, wszystko zniszczone, zniwelowane, jak świat, dzieje i religia zniwelowana. Nie było nic więcej w tém ogromném państwie jak Cezar i lud. „Cezar wszystko wyniszczył, tylko jednéj jednostki ludu, nad którym panował, wyniszczyć nie mógł, wszystko wyniszczył, i siły zniszczonych zebrał w sobie, i został tylko sam na sam z ludem”.
A jakie było takiego Rzymu życie? Oto na dworze Cezara zbytki najwyszukańsze, a wśród ludu i niewolników nędza nieopisana. Tam i tu starość zgrzybiała, brak mocy, sprężystości ducha; tam aby światem zawładnąć i uczuć się jego panem, — tu aby strącić [w] niewolę i ucisk.
Więc jak religia była obumarła, tak i potęga dziejowa Rzymu obumarła. Spełniły się czasy i prorocy, mówiąc słowami pisma, i wybijała godzina przyjścia Messyasza. Była ogólna posucha w duszy narodów, a spieka tyranii i żądz wyuzdanych wypaliła wszystkie szlachetne uczucia, i było pragnienie nowéj religii, jak deszczu coby ludom z nieba ochłodę przyniosła. Jak dom, z którego ludzie wymarli, jak świątynia, z któréj ołtarze wyniesiono, stał świat pustkami — bez Boga; i świat wewnętrzny człowieka stał pustkami — bez Boga, i ozwać się musiało w głębi duszy ludów owo pragnienie gorące, owa żądza niepohamowana, jaką — wedle pisma — przepełnione były dusze ojców i patryarchów w piekłach zatrzymanych, co wołali: ziemio rozstąp się, a wydaj nam zbawiciela! Był światu [potrzebny] deszcz, ale jak po każdéj spiece, przyszedł z burzą i nawałnicą; ukazał się światu Bóg — Bóg-człowiek, ale ukazał się jak niegdyś na górze Synai, w grzmotach i błyskawicach. Tą burzą, tym grzmotem i piorunami były gminoruchy, niby chmury nawalne, od północy zstępujące.
Gminoruchy zatém miały dwojakie przeznaczenie: zniszczyć Rzym i zniszczyć pogaństwo; dać materyał dla ducha dziejów i dla ducha religii nowéj; a tém obojgiem uczynić krok ze starych do średnich wieków. W czwartém i piątém stuleciu odbył się rozkład chemiczny olbrzymiego politycznego ciała Rzymu na zachodzie. Dzicz różnoplemienna, od Azyi i północy ruszona, obsiadła trupa jak robactwo plugawe, i jak robactwo spychało się nawzajem z obfitego łupu.
Zkąd taki napływ ludów barbarzyńskich, zkąd te ich wędrówki równoczesne ku granicom państwa rzymskiego — trudno odgadnąć, gdy dzieje tych ludów są niewiadome. Zapewne że być tam musiały miejscowe materyalne jakieś przyczyny, atoli w zbiegu tych wszystkich okoliczności do przypadkowych policzyć ich nie można. Jest tu wyraźna praca ducha dziejowego, dla którego ludy są materyą, posłuszną prawom jego.
Germanowie przed innymi azyatyckimi ludami spełnili tę pracę ducha. W psychologiczném ich usposobieniu, należy szukać powodu, dla czego im właśnie dostało się to posłannictwo. Wszystkie objawy plemiennego charakteru germańskiego dadzą się odnieść do jednego pierwiastka duchowego, którym się ten naród przed innymi uwydatnił i odznaczył. Tą władzą ducha którą Germanie posiadają w tak wielkiéj nad innemi władzami przewadze, że się nią psychologicznie od innoplemieńców wyróżnili — jest czucie głębokie (Gemüth), czucie ducha, skierowane nie do rzeczy zmysłowych ale do nadzmysłowych. Jest to siła dośrodkowa ducha, a odśrodkowa materyi; jest oderwanie się od ziemi i stosunków rzeczywistych, a przyczepienie się do nieba, przeniesienie się w sfery ducha, w głębie wnętrza swego; jest wygórowany indywidualizm i rozosobnienie w życiu, w umnictwie roztrysk fantazyi, jest mistycyzm, zaduma, spekulacya, przeważne życie ducha nad ciałem i uczuciem zmysłowém, wolność osobista i duchowa.
Chrystyanizm ma ten sam duchowy pierwiastek. Zasadą jego jest miłość Boga i miłość bliźniego. Atoli nie jest to miłość zmysłowa ale miłość w duchu. Same wzruszenia serca, jako to litości i miłosierdzia, z duchowych płynąć muszą pobudek, jeżeli mają być cnotami chrześciańskiemi. Miłość bliźniego jest to miłość w Chrystusie wyzwolona od żądz ciała i wszelkiego ziemskiego interesu. Zbawienie jest wolnością zupełną ducha, ale dopiéro po za grobem, wyzwolonego z więzów ciała i ze stosunków światowych. Królestwo Boże nie jest z tego świata. A przed tym jednym interesem zbawienia nikną wszystkie interesa światowe.
Kiedy zatém chrystyanizm w postaci ducha szukał materyi ludowéj, w którąby się przyoblekł, dość było na zetknięciu się dwóch tak sobie podobnych pierwiastków, aby się jak najsilniéj ujęły, spoiły i w jeden narodowy ukształciły organizm.
Takie usposobienie Germanów, jakeśmy je powyżéj psychologicznie oznaczyli, było wbrew charakterowi Rzymian przeciwne. Rzym był czysto materyalny, praktyczny. Sama religia już za Romula i Numy czasów była mu narzędziem polityczném. Jéj przepisy i ustawy nie wypłynęły z czucia ale z rozumu. Rzym nie miał zmysłu duchowego dla zadumy, mistycyzmu, spekulacyi. Obszary niezmierne ducha nieskończonego, które wnętrze ludzkie roztwiera, były dla niego terra incognita, i dla tego nie zdobył się na filozofię. Rzym był dośrodkowy, uniwersalny i niszczył wszelką indywidualność. Potężny i silny jak koliste sklepienia jego budowli, nie znał fantastyczności i nisko stał w dziedzinie umnictwa, nawet w poezyi.
Otóż kiedy dwa narody tak przeciwnych, antipodycznych charakterów, wzięły się w zapasy, musiała być walka wytracenia, i nie było pojednania. Stary, spoisty Rzym uległ, a dzikie, młodzieńcze, fantastyczne Germany zwyciężyły, i świat następnych, średnich wieków, stał się germańskim.
Missyą zatém narodów germańskich było: zniszczyć Rzym, a po jego zniszczeniu świat pogański zamienić na świat chrześciański.
Missyę tę rozpoczęli Gotowie, a dokonali Frankowie. Pierwszych dla tego zowie *Ammianus Marcellinus*, pisarz 4-go stulecia, perniciem orbis Romani. A Klodoweusz król Franków w końcu 5-go wieku zyskał dla siebie i dla swych następców od stolicy apostolskiéj przydomek *najbardziéj chrześciańskiego* (christianissimus), którym to tytułem poszczycają się do końca królowie Francyi.
Był to wielki czas kiedy Gotowie ukazali się na scenie dziejowéj — czas jaki tylko co tysiąc albo co dwa tysiące lat się wraca; czas w którym duch dziejów odbywa olbrzymią pracę wcielania się swego, kiedy nie już słowo staje się ciałem, ale wielka idea wieku staje się narodem; czas w którym odbywa się metampsychoza ludów, i duch dziejowy przechodzi z jednego narodu w drugi; kiedy jedne narody będące ciałem jego dotychczasowém obumierają i opadają zeń, i on kroczy nagi, w całéj wielkości ducha wypuszczonego z więzów ciała, aż się poczepi świeżéj, nowéj materyi ludowéj i oblecze nowém cielskiem. To ciało obumarłe, opadające — to Rzym; duch nagi — to chrześciaństwo z całą swą wielkością i siłą tysiąców tysięcy męczenników; ciało nowe w które się duch obleka — to Germany.
Był to wielki i tragiczny czas! Bo starożytne wieki wyrosły i wcieliły się w Rzym, i ten Rzym teraz, a w nim cała starożytność, leżał jak olbrzym na łożu boleści w trzy wiekowych kurczach śmierci; otoczyły go dwie przeciwne potęgi: gminoruchy i chrześciaństwo — niby duch ciemności i jasności, dwie mocy przeciwne nad łożem umierającego. Obie mają jeden cel: pogrzebać ciało, podzielić się jego puścizną i objąć rządy świata.
Gotowie i Frankowie zniszczyli panowanie Rzymu na zachodzie i sami nowe podnieśli dzielnice, czém materyalnie dokonaną została pierwsza połowa missyi ludów germańskich. Drugą połową było: zostać piastunami chrześciaństwa na rozwaliskach pogańskiego świata.
Napady Gotów na granice państwa rzymskiego w pierwszéj połowie trzeciego wieku zmusiły cesarza Aureliana, że im zdał prowincyę Dacyą na siedliska. Wtenczas to, w takiém już pobliżu Konstantynopola, zetknęły się z sobą dwa spokrewnione duchowe pierwiastki — i nauka Chrystusa przeszła do Gotów. W sto lat późniéj (360), już Ulfilas biskup mezogocki tłomaczył pismo św. na język gocki, już brał czynny udział w sporach dogmatycznych kościoła, i już podpisywał zasady Aryuszowe na zborze w Rimini. Aryanizm pozwalający odbywać obrządki i nabożeństwo w ojczystym języku szybko się rozkrzewił nietylko między Gotami ale i innymi ludami germańskimi. Za Gotami chrzcili się na Aryanów Wandale, Burgundowie, Swewowie, Longobardy; tak że powiedzieć można, iż się odszczepieństwem poczęło i odszczepieństwem skończyło posłannictwo chrześciańskie u Germanów.
Pod południowém niebem Hiszpanii i Włoch wyradza się w Gotach plemienność germańska. Słabieje i zaciera się północna sprężystość ducha w krajach fig i pomarańczy. Trzeba było do potoków dziejów napływu świeżéj krwi germańskiéj, trzeba było nowego ludu współplemiennego o młodzieńczych, krzepkich siłach, na któregoby się zlało posłannictwo, początkowo przez Gotów przejęte. Powstaje u północy, w samym końcu 5-go wieku, potężny naród Franków. Wedle podań Grzegorza z Tours, był to lud rosły, o jasnych włosach, opięto się noszący. Obyczaje i sposób życia jak u innych Germanów. Duma, niepohamowana żądza mordu i zemsty, rozkiełznane zamiłowanie wolności, nareszcie zdrada i niewiara cechowały Franków. Znajdujemy ich po raz pierwszy w okolicach Moguncyi w środku III-go wieku. Następnie posuwali się Renem aż do ujścia i zajmowali dzisiejsze Niderlandy. Nazwisko Franków, znaczące *Wolnych*, obejmowało wiele połączonych ludów, jako to Sigambrów, Chattów, Chamanów i innych pomniejszych. Pod Merowingami, w długiém następstwie królów, wyrósł ten naród na młodziana, i pod Klodoweuszem uczuł się w swojéj sile. Zwycięstwo odniesione nad Allemanami w bitwie pod Zülpich (496) wprowadza Franków na scenę dziejową. Na tych to polach, gdzie się wedle podań kronikarzy, Klodoweuszowi miał okazać znak krzyża na niebie, na onych polach przeszło posłannictwo z Gotów na Franków. Nic prawdziwszego nad owe godło krzyża: „in hoc signo vinces”.
Ochrzczenie się Franków na wiarę katolicką było najważniejszym wypadkiem owoczesnym. W Rzymie, na ruinach kapitolu i świątyni Jowisza kapitolińskiego, powstała stolica św. Piotra i Pawła — plan rzucony na tysiąc lat i więcéj, stanowisko naprzód wytknięte, jawne, widoczne, że Rzym po raz drugi miał zostać światowładnym, zapanować nad narodami potęgą ducha, nie wojska, kierować je słabą laską pasterską, nie berłem ni buławą. Ale téj potędze ducha znowu trzeba było materyi, trzeba było ludu z którymby się zjednoczyła, na któregoby barkach powstała i podniosła się do wysokości, i została skałą na któréj miał być zbudowany kościół, przeciw któremu i bramy piekła nie przemogą. Nieprzydatne na taką podstawę były ludy dawnych prowincyi rzymskich; jedne rozsypujące się bo zębem czasu podcięte, inne niespójne jak piasek. Ludy germańskie odszczepiły się na Aryanizm. Nie było więc materyi dla ducha. Dał ją Klodoweusz z ludem którym władał, przyjąwszy chrzest na obrządek kościoła łacińskiego. Odtąd kościół katolicki zrósł się z interesem Franków, upatrywał w ich monarchach najdzielniejszych swoich obrońców, i popierany przez nich, popierał ich nawzajem całą potęgą swoją.
Tą siłą moralną wsparta, nie upadła monarchia Franków przez Klodoweusza ugruntowana, mimo nieustannych następnych podziałów, mimo zbrodni panujących tam królów i zupełnéj ich niedołężności. Wielki geniusz Napoleona nie dojrzał tego ścisłego związku jaki zachodzi między Francyą a kościołem katolickim, i upadek jego w wielkiéj części idzie na karb téj niewiadomości. Dziś jeszcze, choć po 13-stu z okładem wiekach, może nie od rzeczy przytacza dziennik jeden francuski, że ożenienie się księcia Joinville z księżniczką brazylijską uważa dla tego za nader ważny wypadek, iż się Francya na nowo nowym związkiem czysto katolickim umocni.
Tego związku początki, silne, potężnie ujęte mamy w Klodoweuszu i w przejściu jego na łono kościoła katolickiego. Frankowie uczynili krok daléj w missyi dziejowéj by zostać piastunami chrześciaństwa; bo kiedy Aryanizm Gotów był sektą tylko, chrześciaństwo Franków było katolickie i trzymało się głowy kościoła.
W imię kościoła którego się głosił wyznawcą z ludem swoim, szerzył Klodoweusz granice państwa w dwie przeciwne strony: ku Pyreneom i ku Ardennom, ku brzegom dwóch mórz: śródziemnego i niemieckiego. Wojował Wizygotów i Burgundów ażeby uwolnić z pod jarzma kacerzy duchowieństwo i lud katolicki. Karol Wielki tak późniéj wojował Sasów a Ottonowie narody słowiańskie.
Tą samą polityką którą się wyniósł Klodoweusz, wynieśli się potém marszałkowie dworu, tak nazwani majores domus, zrazu w dożywotniém zostający posiadaniu władzy, a późniéj w dziedziczném. Rzym był tu znowu ten kolos potężny, o który oparci kopnęli nogą spruchniałe trony Merowingów, na dwu połowicach wielkiego państwa Franków, w Austrazyi i Neustrazyi wystawione.
*Karol Martel*, syn Pipina z Herystalu, pierwszy przyjął tytuł księcia Neustrazyi. Pod nim stwierdziło się czynem chrześciaństwo Franków. W środku siódmego wieku powstał Mahomet prorok, i koran — kodeks nowéj religii. Nie rozłączył on, jak to uczyniła nauka Chrystusa, władzy świeckiéj od władzy duchownéj, ale obie w jednéj osobie połączył — w osobie proroka i wojownika, króla i papieża. Wiara nowa, silna takiém połączeniem, niespełna w sto lat rozpostarła się na trzy części świata: przeszła z Mekki z jednéj strony aż po Indus, z drugiéj przez Egipt i całą północną Afrykę aż do morza atlantyckiego. Tam gdzie się Afryka z Europą jakby progami olbrzymiemi styka, tam stanął Arab z koranem i mieczem w ręku, i wkroczył do Europy. Gebraltar (Gebel al Tarik, przedgórze Taryka), jest po dziś pamiątką tego kroku ważnego w dziejach. Padło już państwo Wizygotów, i powódź Arabów fanatycznych wylała się za Pyreneje (731). Chrześciańskie wojska legły pod *Arles* i kraj cały po Loarę i Saonę zajęły. Ostatniém przedmurzem chrześciaństwa byli już tylko Frankowie. Tu, jak późniéj po raz ostatni pod Wiedniem, ważyła się cała przyszłość świata; rozstrzygały się losy czy świat miał być mahometański czy chrześciański. Pod Poitiers (732) zwarły się wojska — zbrojne zastępy: jedne w imię Chrystusa, drugie w imię Mahometa. Karol Martel dowodził chrześcianami. Zacięta, długa i trudna była walka, „aż przecie sążnisty i mężny ród Niemców murem piersi swoich i żelazném ramieniem rozbił zastępy Arabów”. Tak się wyraża *Roderyk Toletański*, dając znać, że plemiona niemieckie (gens germana) uratowały chrześciaństwo.
Pomnijmy, że kiedy w 900 lat późniéj, misya odjętą już była niemieckim narodom, i Turek zatraciciel krzyża stanął pod Wiedniem, że już Niemcy nie podołali sobie; i Jan III musiał przybyć ratować Wiedeń i chrześcijaństwo. Jest to ważną wskazówką, że to, co nazywamy posłannictwem narodu, nie jest mrzonką samego myślenia, ale rzeczywistością dziejową.
Wnukiem Karola Martela był Karol Wielki. Olbrzymia to postać dziejowa. Wielki jako monarcha, wielki jako prawodawca, wielki jako wojownik. W osobie swojéj, połączył całkowite posłanictwo narodu, któremu blisko przez pół wieku władał. On w zaciętéj, przeszło 30-stoletniéj wojnie, Sasów pokonał i nawrócił, a obaliwszy ową sławną *Irminsul*, czyli kolumnę *Irmina*, stare bożyszcze bałwochwalców, obalił ostatek pogaństwa germańskiego. Z jednéj strony tępił niewiernych Saracenów w Hiszpanii, z drugiéj szerzył chrześcijaństwo i granice swoje między Słowianami. Państwo jego, w którego skład głównie ludy germańskie wchodziły, rozlegało się od Ebro do Wisły i Cisawy, i od północnego morza aż do południowych Włoszech. Na tych obszernych krainach z pośród ciemni i zarośli lasów Germanii, poświetlała oświata, już czysto chrześcijańska. Szerzyli ją uczeni duchowni z Włoch i z Anglii sprowadzeni. Pozakładano opactwa Benedyktynów i szkoły klasztorne. Głośny i świetny nauką, był na północy klasztor Kluniacki, na południu wśród Allemanów St. Gallen, a między nimi przyświecało mnóstwo mniejszych szkół: w Utrecht, w Leodium, w Kolonii, w Tryerze, w Corvey, w Fulda, Paderborn, Hildesheim i w. i[nnych ośrodkach]. Odtąd więc duch nauki Chrystusa przeszedł w ducha oświaty narodowéj Niemców, i już aż do 16-go wieku oświata, chrześcijańska i germańska jedno było.
Ostatniém dziełem Karola Wielkiego i koroną wielkich jego czynów było wskrzeszenie państwa rzymsko-zachodniego i koronowanie się na cesarza. Leon III papież, którego był Karol po wygnaniu wrócił na stolicę apostolską, włożył mu koronę cesarską na głowę, a w sam dzień Bożego Narodzenia, 800 roku, i lud i senat rzymski krzyknęli w uniesieniu: niech żyje cesarz rzymski wielki i potężny od Boga namaszczony!
Tak dokonaném zostało dzieło przeznaczenia. Powstał Rzym chrześciański. Po ulicach dawnéj stolicy Cezarów rozległ się znowu głos: Caesar Imperator Augustus! — ale był to głos, jak gdyby z otworzonego grobu, w którym od wieków już w proch się obróciły kości i Cezarów i senatu i ludu rzymskiego, i tylko widmo z niego powstało i przemknęło się, uchodząc na kapitol, na forum romanum, gdzie były gruzy i zwaliska, podczas gdy po ulicach nowego Rzymu rozległ się stary głos nowego ludu. Nie był to już ten Cezar, przed którym postępowali liktorowie z rózgami i toporem; a wedle którego przechodząc gladyatorowie pomrukiwali: morituri salutamus te Caesar; — ale był to Cezar, otoczony hierarchią kościoła, przed którym niesiono miecz i krzyż.
Dwa tysiące lat blisko mija, jak wcieliła się i zstąpiła na świat idea chrześcijańska, i rozwinęła się w rozmaitéj mierze na państwa i narody. Świat pogański upadł a powstał świat chrześcijański. Wszakże idea ta zbawiała jednostki nie ludy, bo królestwo jéj nie było z tego świata. W pacierzu tylko który odmawiać nas nauczył boski zakonodawca, błagamy Ojca naszego w niebiesiech, aby to królestwo chrześcijańskie i na ziemi zapanowało, aby się w niém działa wola jego, jako się dzieje w niebie.
Otóż królestwa tego świata nie były chrześcijańskie, choć się takiemi nazywały. Dzieje ich wszeteczne i krwawe wojny i zabory, rządy samodziercze i sztuka matactwa politycznego, zowiąca się dyplomacyą, dają świadectwo jak daleką jest polityka od chrześcijańskiego ducha, i jak niepodobnym jest obrazem królestwa bożego na niebie — owéj harmonii i porządku, owéj zgody i jedności w przestrzeganiu praw odwiecznych, które stwórca nieskończoności światów nakreślił, a które wszystkie równą miłością i opatrznością ogarnia.
Jeżeli nas poznaki nie mylą, a wskazują na nie zewsząd mężowie, przenikający czas rozumem i natchnieniem, to nowa idea się rodzi i wstępuje w świat — idea wolności, równości i braterstwa ludów przynosząca, jak idea chrześcijańska, dobrą dla nich nowinę, a będąca zapowiedzianém bo błaganém w powszechnéj modlitwie wszystkich chrześcian, królestwem bożém na ziemi.
Do spełnienia téj misyi chrześcijańsko-państwowéj, mającéj zbawić narody, mógł tylko powołanym być także naród. A jako Chrystus podjął męczeństwo i śmierć krzyżową, aby zbawił każdego człowieka, przychodzącego na ten świat, tak i naród odkupiciel umęczon i ukrzyżowan być musi, dla zbawienia innych narodów. Wszakże tak tu, jak tam objawić się musi zmartwychpowstanie, aby idea wcielona, będąc z ducha, dała świadectwo duchowéj potęgi swojéj nad tém, co jest doczesne i przemienne.
Widzimy dziś te same powtarzające się symptomata, jak za czasów, gdy się idea chrześcijańska wcielała. Niby bogactwo, dobrobyt i przemysł wygórowany, a jednak wzmagająca się coraz bardziéj nędza; niby swobody konstytucyjne, a jednak niesłychany ucisk i przygnębienie ludu; niby kościół panujący i wiara przezeń reprezentowana, a jednak szerząca się obojętność, zwątpienie i niedowiarstwo; niby pokój na ziemi, a państwa od stóp do głów uzbrojone, wysilają się na olbrzymie armie i wszelkie przybory i wynalazki wojenne na lądzie i na morzu, jakby czekały tylko dogodnéj chwili, by z całą zaciętością uderzyć na siebie; niby wesołość życia społecznego i wszystko idzie swoim trybem i porządkiem; a jednak wewnętrzny niepokój trapi ludzi i nigdy nie da im spocząć i spokojnie spoczywać i mnożyć nabyte majątki.
Dawne prądy idealne znikły, a zawiał prąd materyalny, filozofia przycichła a zdumiewające wynalazki stały się areną zabiegów ludzkich: pieniądz, znaczenie i bogactwo, celem rządów: zabory, rozwiększanie bezmierne granic państwa, jakby cały świat pochłonąć chciały w siebie i stworzyć drugą Romę. Zacierają się gotowości do ofiar i poświęcenia, a rozpościera się samolubne używanie, rozwiozłość i rozpusta. Blichtr i pozór zastąpił wartość, pracą, nauką i zasługą nabywaną. Świat niby chrześcijański, a ludy i rządy chrześcijańskie patrzą się obojętnie, jak cały naród, co kiedyś stał na straży cywilizacyi i kościoła i zasłaniał Europę od ćmy barbarzyństwa, jak ten naród tępionym jest i zatraconym, a ludy i rządy tępicielom i zatracicielom kłaniają się i czołem przed nimi biją.
Wszakże tak snać być musiało, by się i tu spełnił zakon i proroki. Po wjeździe tryumfalnym syna Dawidowego do Jerozolimy, nastąpiło umęczenie jego. Oskarżono go o bunt przeciw władzy, plwano nań i biczowano, nareszcie rozpięto na krzyżu. Aż zmartwychwstał i moc swoję objawił, a apostołowie i uczniowie roznieśli na wsze narody ewangielię, i stało się dzieło odkupienia, świat pogański zamienił się na świat chrześcijański.
Czyby to nie było obrazem i zapowiedzią tego, co się dziś po ośmnastu wiekach dzieje, że naród cały po świetnéj epoce dziejowego swego żywota rozszarpan został i rozćwiertowan, oskarżon o bunt ilekroć praw sobie należnych i nieprzedawnionych się dopominał i wskazan na męki i wytracenie, że naród ten także jest w pracy i w ofierze odkupienia rodzaju ludzkiego; że się weń wciela nowa idea miłości, wolności i braterstwa ludów?
Idea wciela się nie w pierwszy lepszy, ale w odpowiedni sobie materyał. Widzieliśmy poprzednio, jak idea chrześcijańska przypadała do duchowego usposobienia szczepu germańskiego, i że dla tego szczepy germańskie stały się jéj piastunem. Podobnie Polska przedstawia takie powinowactwo ducha swego z ideą wolności, równości i braterstwa ludów.
Wszakże nigdzie indziéj nie istniała taka złota wolność, jak w Polsce. Nigdzie nie było tak wrodzonego pojęcia równości i braterstwa, które przeszło w zwyczaj i obyczaj, w prawo i instytucye kraju. Wadą jedynie było i do upadku poprowadzić musiało, że te dobra społeczne rozciągały się tylko na jeden stan uprzywilejowany, a nie sięgały do szerokich warstw ujarzmionego ludu, w którym przecież jako na rozległéj podstawie, spoczywa siła i potęga narodu.
Dobra owe duchowe, acz tylko na stan panujący ograniczone, miały przecież tak potężną siłę assimilacyjną, że nie zaborem i mieczem, ale dobrowolném przystąpieniem sąsiednich narodowości i krajów Polska urosła w granice i potęgę. Litwa z nią się połączyła, Prusy się jéj z dobréj woli poddały, a ziemie ruskie wiekopomną unią lubelską, któréj 300-letnia rocznica przypada w tym roku 11 sierpnia — zlały się z nią w jeden naród, w jednę wspólną ojczyznę.
Gdzież podobny przykład w dziejach innych narodów poświetla? Nie jest że to prognostykiem przyszłéj, międzynarodowéj unii wszelkich narodowości, i wszelkich organizacyi politycznych? — prognostykiem królestwa niebieskiego na ziemi, a więc ustankiem wojen, a zaczątkiem panowania wiecznego pokoju?
Wszystko zatém mówi, że Polska, która przelewała krew za Europę, staczając na jéj kresach nieustające boje z dziczą Tatarów i Mongołów, która oswobodziła Wiedeń i chrześcijaństwo od nawału wyznawców koranu; która walczyła obok Francyi za idee wolności i wyzwolenia, jakie rewolucya francuska światu ogłosiła; która chwilę ostatecznego rozbioru poprzedziła wiekopomném jak na owe czasy dziełem, konstytucyą trzeciego maja; która na chorągwiach swoich zapisała pamiętny napis: „za naszę i za waszę wolność?” — że ta Polska powołaną jest za przedstawicielkę idei wolności, równości i braterstwa ludów, idei chrześcijańskiéj polityki międzynarodowéj, za którą obecnie ponosi męczeństwo i śmierć polityczną.
Jeżeli tak jest, jeżeli naród nasz obecnie spełnia rzeczywiście ofiarę za odkupienie idei narodowéj, idei zbratania się ludów na zasadzie narodowości rozwiniętych, natenczas po umęczeniu na drzewie krzyża nastąpić musi i nastąpi jego zmartwychpowstanie. A ten sam lud, który dziś sprawuje rolę kata i oprawcy, przejrzy i nawróci się, bo nie zmarnieje nigdy narodów obcowanie, a jak zawsze wydawało, tak i tu z czasem wydać musi owoce.
GRUPA MEDIA INFORMACYJNE & ADAM NAWARA |