Zygmunt Krasiński
Nie-Boska komedia
„Do błędów, nagromadzonych przez przodków, dodali to, czego nie znali ich przodkowie — wahanie się i bojaźń; — i stało się zatem, — że zniknęli z powierzchni ziemi i wielkie milczenie jest po nich”.
Bezimienny
„To be, or not to be, that is the question”.
Hamlet
Poświęcone Marii
CZĘŚĆ PIERWSZA
Gwiazdy wokoło twojej głowy — pod twoimi nogi fale morza — na falach morza tęcza przed tobą pędzi i rozdziela mgły — co ujrzysz, jest twoim — brzegi, miasta i ludzie tobie się przynależą — niebo jest twoim — chwale twojej niby nic nie zrówna. —
*
Ty grasz cudzym uszom niepojęte rozkosze. — Splatasz serca i rozwiązujesz gdyby wianek, igraszkę palców twoich — łzy wyciskasz — suszysz je uśmiechem i na nowo uśmiech strącasz z ust na chwilę — na chwil kilka — czasem na wieki. — Ale sam co czujesz? — ale sam co tworzysz? — co myślisz? — Przez ciebie płynie strumień piękności, ale ty nie jesteś pięknością. — Biada ci — biada! — Dziecię, co płacze na łonie mamki — kwiat polny, co nie wie o woniach swoich, więcej ma zasługi przed Panem od ciebie. —
*
Skądżeś powstał, marny cieniu, który znać o świetle dajesz, a światła nie znasz, nie widziałeś, nie obaczysz? Kto cię stworzył w gniewie lub w ironii? — Kto ci dał życie nikczemne, tak zwodnicze, że potrafisz udać Anioła chwilą, nim zagrząźniesz w błoto, nim jak płaz pójdziesz czołgać i zadusić się mułem? — Tobie i niewieście jeden jest początek —
*
Ale i ty cierpisz, choć twoja boleść nic nie utworzy, na nic się nie zda. — Ostatniego nędzarza jęk policzon między tony harf niebieskich. — Twoje rozpacze i westchnienia opadają na dół i Szatan je zbiera, dodaje w radości do swoich kłamstw i złudzeń — a Pan je kiedyś zaprzeczy, jako one zaprzeczyły Pana. —
*
Nie przeto wyrzekam na ciebie, Poezjo, matko Piękności i Zbawienia. — Ten tylko nieszczęśliwy, kto na światach poczętych, na światach, mających zginąć, musi wspominać lub przeczuwać ciebie — bo jedno tych gubisz, którzy się poświęcili tobie, którzy się stali żywymi głosami twej chwały. —
*
Błogosławiony ten, w którym zamieszkałaś, jak Bóg zamieszkał w świecie, niewidziany, niesłyszany, w każdej części jego okazały, wielki, Pan, przed którym się uniżają stworzenia i mówią: „On jest tutaj”. — Taki cię będzie nosił gdyby gwiazdę na czole swoim, a nie oddzieli się od twej miłości przepaścią słowa. — On będzie kochał ludzi i wystąpi mężem pośród braci swoich. — A kto cię nie dochowa, kto zdradzi za wcześnie i wyda na marną rozkosz ludziom, temu sypniesz kilka kwiatów na głowę i odwrócisz się, a on zwiędłymi się bawi i grobowy wieniec splata sobie przez całe życie. — Temu i niewieście jeden jest początek.
ANIOŁ STRÓŻ
Pokój ludziom dobrej woli — błogosławiony pośród stworzeń, kto ma serce — on jeszcze zbawion być może. — Żono dobra i skromna, zjaw się dla niego — i dziecię niechaj się urodzi w domu waszym. —
/ przelatuje /
CHÓR ZŁYCH DUCHÓW
W drogę, w drogę, widma, lećcie ku niemu! — Ty naprzód, ty na czele, cieniu nałożnicy, umarłej wczoraj, odświeżony w mgle i ubrany w kwiaty, dziewico, kochanko poety, naprzód. —
W drogę i ty, sławo, stary orle wypchany w piekle, zdjęty z palu, kędy cię strzelec zawiesił w jesieni — leć i roztocz skrzydła, wielkie, białe od słońca, nad głową poety. — Z naszych sklepów wynidź, spróchniały obrazie Edenu, dzieło Belzebuba — dziury zalepiem i rozwiedziemy pokostem — a potem, płótno czarodziejskie, zwiń się w chmurę i leć do poety — wnet się rozwiąż naokoło niego, opasz go skałami i wodami, na przemian nocą i dniem. — Matko naturo, otocz poetę!
/ Wieś — kościół — nad kościołem Anioł Stróż się kołysze. /
[ANIOŁ STRÓŻ]
Jeśli dotrzymasz przysięgi na wieki, będziesz bratem moim w obliczu Ojca niebieskiego.
/ znika /
/ Wnątrz kościoła — świadki — gromnica na ołtarzu. — /
KSIĄDZ
/ ślub daje /
Pamiętajcie na to. —
/ Wstaje para — Mąż ściska ręką żony i oddaje ją krewnemu — wszyscy wychodzą — on sam zostaje w kościele. /
[MĄŻ]
Zstąpiłem do ziemskich ślubów, bom znalazł tę, o której marzyłem — przeklęstwo mojej głowie, jeśli ją kiedy kochać przestanę. —
*
/ Komnata pełna osób — bal — muzyka — świece — kwiaty. — Panna Młoda walcuje i po kilku okręgach staje, przypadkiem napotyka męża w tłumie i głowę, opiera na jego ramieniu. /
PAN MŁODY
Jakżeś mi piękna w osłabieniu swoim — w nieładzie kwiaty i perły na włosach twoich — płoniesz ze wstydu i znużenia — o, wiecznie, wiecznie będziesz pieśnią moją. —
PANNA MŁODA
Będę wierną żoną tobie, jako matka mówiła, jako serce mówi. — Ale tyle ludzi jest tutaj — tak gorąco i huczno. —
PAN MŁODY
Idź z raz jeszcze w taniec, a ja tu stać będę i patrzeć na cię, jakem nieraz w myśli patrzał na sunących aniołów. —
PANNA MŁODA
Pójdę, jeśli chcesz, ale już sił prawie nie mam. —
PAN MŁODY
Proszę cię, moje kochanie. —
/ Taniec i muzyka. /
*
/ Noc pochmurna — Duch zły pod postacią dziewicy, lecąc — /
[DUCH ZŁY]
Niedawnom jeszcze biegała po ziemi w taką samą porę — teraz gnają mnie czarty i każą świętą udawać. —
/ leci nad ogrodem /
Kwiaty, odrywajcie się i lećcie do moich włosów. —
/ leci nad cmentarzem /
Świeżość i wdzięki umarłych dziewic, rozlane w powietrzu, płynące nad mogiłami, lećcie do jagód moich. —
Tu czarnowłosa się rozsypuje — cienie jej puklów, zawiśnijcie mi nad czołem. — Pod tym kamieniem zgasłych dwoje ócz błękitnych — do mnie, do mnie ogień, co tlał w nich! — Za tymi kraty sto gromnic się pali — księżnę dziś pochowano — suknio atłasowa, biała jak mleko,oderwij się od niej! — Przez kraty leci suknia do mnie, trzepocząc się jak ptak — a dalej, a dalej. —
*
/ Pokój sypialny — lampa nocna stoi na stole i blisko oświeca Męża śpiącego obok Żony. — /
MĄŻ
/ przez sen /
Skądże przybywasz, nie widziana, nie słyszana od dawna — jak woda płynie, tak płyną twoje stopy, dwie fale białe — pokój świątobliwy na skroniach twoich — wszystko, com marzył i kochał, zeszło się w tobie.
/ przebudza się /
Gdzież jestem! — ha, przy żonie — to moja żona. —
/ wpatruje się w Żonę. /
Sądziłem, że to ty jesteś marzeniem moim, a otóż po długiej przerwie wróciło ono i różnym jest od ciebie. — Ty dobra i miła, ale tamta… Boże — co widzę — na jawie —
DZIEWICA
Zdradziłeś mnie.
/ znika /
MĄŻ
Przeklęta niech będzie chwila, w której pojąłem kobietę, w której opuściłem kochankę lat młodych, myśl myśli moich, duszę duszy mojej…
ŻONA
/ przebudza się /
Co się stało — czy już dzień — czy powóz zaszedł? — Wszak mamy jechać dzisiaj po różne sprawunki. —
MĄŻ
Noc głucha — śpij — śpij głęboko. —
ŻONA
Możeś zasłabł nagle, mój drogi? Wstanę i dam ci eteru
MĄŻ
Zaśnij. —
ŻONA
Powiedz mi, drogi, co masz, bo głos twój niezwyczajny i gorączką nabiegły ci jagody. —
MĄŻ
/ zrywając się /
Świeżego powietrza mi trzeba. — Zostań się — przez Boga, nie chodź za mną — nie wstawaj, powiadam ci raz jeszcze. —
/ wychodzi /
*
/ Ogród przy świetle księżyca — za parkanem kościół. — /
MĄŻ
Od dnia ślubu mojego spałem snem odrętwiałym, snem żarłoków, snem fabrykanta Niemca przy żonie Niemce — świat cały jakoś zasnął wokoło mnie na podobieństwo moje — jeździłem po krewnych, po doktorach, po sklepach, a że dziecię ma się mi narodzić, myślałem o mamce. —
/ Bije druga na wieży kościoła. /
Do mnie, państwa moje dawne, zaludnione, żyjące, garnące się pod myśl moją — słuchające natchnień moich — niegdyś odgłos nocnego dzwonu był hasłem waszym. —
/ chodzi i załamuje ręce /
Boże, czyś Ty sam uświęcił związek dwóch ciał? czyś Ty sam wyrzekł, że nic ich rozerwać nie zdoła, choć dusze się odepchną od siebie, pójdą każda w swoją stronę i ciała, gdyby dwa trupy, zostawią przy sobie? —
Znowu jesteś przy mnie — o moja — o moja, zabierz mnie z sobą. — Jeśliś złudzeniem, jeślim cię wymyślił, a tyś się utworzyła ze mnie i teraz objawiasz się mnie, niechże i ja będę marą, stanę się mgłą i dymem, by zjednoczyć się z tobą. —
DZIEWICA
Pójdzieszli za mną, w którykolwiek dzień przylecę po ciebie? —
MĄŻ
O każdej chwili twoim jestem. —
DZIEWICA
Pamiętaj. —
MĄŻ
Zostań się — nie rozpraszaj się jako sen. — Jeśliś pięknością nad pięknościami, pomysłem nad wszystkimi myśli, czegóż nie trwasz dłużej od jednego życzenia, od jednej myśli? —
/ Okno otwiera się w przyległym domu. /
GŁOS KOBIECY
Mój drogi, chłód nocy spadnie ci na piersi; wracaj, mój najlepszy, bo mi tęskno samej w tym czarnym, dużym pokoju. —
MĄŻ
Dobrze — zaraz. —
Znikł duch, ale obiecał, że powróci, a wtedy żegnaj mi, ogródku i domku, i ty, stworzona dla ogródka i domku, ale nie dla mnie.
GŁOS
Zmiłuj się — coraz chłodniej nad rankiem. —
MĄŻ
A dziecię moje — o Boże!
/ wychodzi /
*
/ Salon — dwie świece na fortepianie — kolebka z uśpionym dzieckiem w kącie — Mąż rozciągnięty na krześle, z twarzą ukrytą w dłoniach — Żona przy fortepianie. /
ŻONA
Byłam u Ojca Beniamina, obiecał mi się na pojutrze. —
MĄŻ
Dziękuję ci.
ŻONA
Posłałam do cukiernika, żeby kilka tort przysposobił, boś podobno dużo gości sprosił na chrzciny — wiesz — takie czokoladowe, z cyfrą Jerzego Stanisława. —
MĄŻ
Dziękuję ci.
ŻONA
Bogu dzięki, że już raz się odbędzie ten obrządek — że Orcio nasz zupełnie chrześcijaninem się stanie — bo choć już chrzczony z wody, zdawało mi się zawsze, że mu nie dostaje czegoś. —
/ idzie do kolebki /
Śpij, moje dziecię — czy już się tobie coś śni, że zrzuciłeś kołderkę — ot, tak — teraz leż tak. — Orcio mi dzisiaj niespokojny — mój maleńki — mój śliczny, śpij. —
MĄŻ
/ na stronie /
Parno — duszno — burza się gotuje — rychłoż tam ozwie się piorun, a tu pęknie serce moje? —
ŻONA
/ wraca, siada do fortepianu, gra i przerywa, znowu grać zaczyna i przestaje znowu /
Dzisiaj, wczoraj ach! mój ty Boże, i przez cały tydzień, i już od trzech tygodni, od miesiąca słowa nie rzekłeś do mnie — i wszyscy, których widzę, mówią mi, że źle wyglądam. —
MĄŻ
/ na stronie /
Nadeszła godzina nic jej nie odwlecze.—
/ głośno /
Zdaje mi się owszem, że dobrze wyglądasz.
ŻONA
Tobie wszystko jedno, bo już nie patrzysz na mnie, odwracasz się, kiedy wchodzę, i zakrywasz oczy, kiedy siedzę blisko. — Wczoraj byłam u spowiedzi i przypominałam sobie wszystkie grzechy — a nie mogłam nic znaleźć takiego, co by cię obrazić mogło. —
MĄŻ
Nie obraziłaś mnie.
ŻONA
Mój Boże — mój Boże!
MĄŻ
Czuję, że powinienem cię kochać. —
ŻONA
Dobiłeś mnie tym jednym: „powinienem”. — Ach! lepiej wstań i powiedz — „nie kocham” — przynajmniej już będę wiedziała wszystko — wszystko. —
/ zrywa się i bierze dziecko z kolebki /
Jego nie opuszczaj, a ja się na gniew twój poświęcę — dziecko moje kochaj — dziecko moje, Henryku. —
/ przyklęka /
MĄŻ
/ podnosząc /
Nie zważaj na to, com powiedział — napadają mnie często złe chwile — nudy. —
ŻONA
O jedno słowo cię proszę — o jedną obietnicę tylko — powiedz, że go zawsze kochać będziesz. —
MĄŻ
I ciebie, i jego — wierzaj mi.
/ Całuje ją w czoło — a ona go obejmuje ramionami — Wtem grzmot słychać — zaraz potem muzykę — akord po akordzie, i coraz dziksze. /
ŻONA
Co to znaczy?
/ dziecię ciśnie do piersi. Muzyka się urywa. /
/ Wchodzi Dziewica. /
[DZIEWICA]
O mój luby, przynoszę ci błogosławieństwo i rozkosz — chodź za mną. —
O mój luby, odrzuć ziemskie łańcuchy, które cię pętają. — Ja ze świata świeżego, bez końca, bez nocy. — Jam twoja. —
ŻONA
Najświętsza Panno, ratuj mnie! — to widmo blade, jak umarły — oczy zgasłe i głos jak skrzypienie woza, na którym trup leży. —
MĄŻ
Twe czoło jasne, twój włos kwieciem przetykany, o luba. —
ŻONA
Całun w szmatach opada jej z ramion. —
MĄŻ
Światło leje się naokoło ciebie — głos twój raz jeszcze — niechaj zaginę potem. —
DZIEWICA
Ta, która cię wstrzymuje, jest złudzeniem. — Jej życie znikome — jej miłość jako liść, co ginie wśród tysiąca zeschłych — ale ja nie przeminę. —
ŻONA
Henryku, Henryku, zasłoń mnie, nie daj mnie — czuję siarkę i zaduch grobowy. —
MĄŻ
Kobieto z gliny i błota, nie zazdrość, nie potwarzaj — nie bluźń — patrz — to myśl pierwsza Boga o tobie, ale tyś poszła za radą węża i stałaś się, czym jesteś. —
ŻONA
Nie puszczę cię. —
MĄŻ
O luba! rzucam dom i idę za tobą. —
/ wychodzi /
ŻONA
Henryku — Henryku —
/ mdleje i pada z dzieckiem — drugi grzmot /
*
/ Chrzest — Goście — Ojciec Beniamin — Ojciec Chrzestny — Matka Chrzestna — mamka z dzieckiem — na sofie na boku siedzi Żona — w głębi służący. /
PIERWSZY GOŚĆ
/ po cichu /
Dziwna rzecz, gdzie Hrabia się podział. —
DRUGI GOŚĆ
Zabałamucił się gdzieś lub pisze. —
PIERWSZY GOŚĆ
A Pani blada, niewyspana, słowa do nikogo nie przemówiła.
TRZECI GOŚĆ
Chrzest dzisiejszy przypomina mi bale, na które zaprosiwszy gospodarz, zgra się wilią w karty, a potem gości przyjmuje z grzecznością rozpaczy. —
CZWARTY GOŚĆ
Opuściłem śliczną księżniczkę — przyszedłem — sądziłem, że będzie sute śniadanie, a zamiast tego, jako Pismo mówi, płacz i zgrzytanie zębów. —
OJCIEC BENIAMIN
Jerzy Stanisławie, przyjmujesz olej święty?
OJCIEC I MATKA CHRZESTNA
Przyjmuję. —
JEDEN Z GOŚCI
Patrzcie, wstała i stąpa, jak gdyby we śnie. —
DRUGI GOŚĆ
Roztoczyła ręce przed się i chwiejąc się idzie ku synowi. —
TRZECI GOŚĆ
Co mówicie! — Podajmy jej ramię, bo zemdleje. —
OJCIEC BENIAMIN
Jerzy Stanisławie, wyrzekasz się Szatana i pychy jego?
OJCIEC I MATKA CHRZESTNA
Wyrzekam się. —
JEDEN Z GOŚCI
Cyt — słuchajcie. —
ŻONA
/ kładąc dłonie na głowie dziecięcia /
Gdzie ojciec twój, Orcio? —
OJCIEC BENIAMIN
Proszę nie przerywać. —
ŻONA
Błogosławię cię, Orciu, błogosławię, dziecię moje. — Bądź poetą, aby cię ojciec kochał, nie odrzucił kiedyś. —
MATKA CHRZESTNA
Ale pozwólże, moja Marysiu. —
ŻONA
Ty ojcu zasłużysz się i przypodobasz — a wtedy on twojej matce przebaczy. —
OJCIEC BENIAMIN
Bój się Pani Hrabina Boga. —
ŻONA
Przeklinam cię, jeśli nie będziesz poetą. —
/ mdleje — wynoszą ją sługi /
GOŚCIE
/ razem /
Coś nadzwyczajnego zaszło w tym domu, wychodźmy, wychodźmy! —
/ Tymczasem obrzęd się kończy — dziecię płaczące odnoszą do kolebki. /
OJCIEC CHRZESTNY
/ przed kolebką /
Jerzy Stanisławie, dopiero coś został chrześcijaninem i wszedł do towarzystwa ludzkiego, a później zostaniesz obywatelem, a za staraniem rodziców i łaską Bożą znakomitym urzędnikiem — pamiętaj, że Ojczyznę kochać trzeba i że nawet za Ojczyznę zginąć jest pięknie…
/ Wychodzą wszyscy. /
*
/ Piękna okolica — wzgórza i łasy — góry w oddali. /
MĄŻ
Tegom żądał, o to przez długie modliłem się lata i nareszciem już bliski mojego celu — świat ludzi zostawiłem z tyłu — niechaj sobie tam każda mrówka bieży i bawi się dźbłem swoim, a kiedy go opuści, niech skacze ze złości lub umiera z żalu. —
GŁOS DZIEWICY
Tędy — tędy. —
/ przechodzi /
*
/ Góry i przepaście ponad morzem — gęste chmury — burza. — /
MĄŻ
Gdzie mi się podziała — nagle rozpłynęły się wonie poranku, pogoda się zaćmiła — stoję na tym szczycie, otchłań pode mną i wiatry huczą przeraźliwie. —
GŁOS DZIEWICY
/ w oddaleniu /
Do mnie, mój luby.
MĄŻ
Jakże już daleko, a ja przesadzić nie zdołam przepaści. —
GŁOS
/ w pobliżu /
Gdzie skrzydła twoje? —
MĄŻ
Zły duchu, co się natrząsasz ze mnie, gardzę tobą. —
GŁOS DRUGI
U wiszaru góry twoja wielka dusza, nieśmiertelna, co jednym rzutem niebo przelecieć miała, ot kona! — i nieboga twoich stóp się prosi, by nie szły dalej — wielka dusza — serce wielkie. —
MĄŻ
Pokażcie mi się, weźcie postać, którą bym mógł zgiąć i obalić. — Jeśli się was ulęknę, bodajbym Jej nie otrzymał nigdy. —
DZIEWICA
/ na drugiej stronie przepaści /
Uwiąż się dłoni mojej i wzleć. —
MĄŻ
Cóż się dzieje z tobą — kwiaty odrywają się od skroni twoich i padają na ziemię, a jak tylko się jej dotkną, ślizgają jak jaszczurki, czołgają jak żmije. —
DZIEWICA
Mój luby! —
MĄŻ
Przez Boga, suknię wiatr zdarł ci z ramion i rozdarł w szmaty. —
DZIEWICA
Czemu się ociągasz? —
MĄŻ
Deszcz kapie z włosów — kości nagie wyzierają z łona. —
DZIEWICA
Obiecałeś — przysiągłeś —
MĄŻ
Błyskawica zrzenice jej wyżarła. —
CHÓR DUCHÓW ZŁYCH
Stara, wracaj do piekła — uwiodłaś serce wielkie i dumne, podziw ludzi i siebie samego. — Serce wielkie, idź za lubą twoją. —
MĄŻ
Boże, czy Ty mnie za to potępisz, żem uwierzył, iż Twoja piękność przenosi o całe niebo piękność tej ziemi — za to, żem ścigał za nią i męczył się dla niej, ażem stał się igrzyskiem szatanów!
DUCH ZŁY
Słuchajcie, bracia — słuchajcie! —
MĄŻ
Dobija ostatnia godzina. — Burza kręci się czarnymi wiry — morze dobywa się na skały i ciągnie ku mnie — niewidoma siła pcha mnie coraz dalej — coraz bliżej —z tyłu tłum ludzi wsiadł mi na barki i prze ku otchłani. —
DUCH ZŁY
Radujcie się, bracia — radujcie! —
MĄŻ
Na próżno walczyć — rozkosz otchłani mnie porywa — zawrót w duszy mojej — Boże — wróg Twój zwycięża! —
ANIOŁ STRÓŻ
/ ponad morzem /
Pokój wam, bałwany, uciszcie się. —
W tej chwili na głowę dziecięcia twego zlewa się woda święta. —
Wracaj do domu i nie grzesz więcej. —
Wracaj do domu i kochaj dziecię twoje. —
*
/ Salon z fortepianem — wchodzi Mąż — Służący ze świecą za nim. — /
MĄŻ
Gdzie Pani?
SŁUGA JW.
Pani słaba. —
MĄŻ
Byłem w jej pokoju — pusty. —
SŁUGA
Jasny Panie, bo JW. Pani tu nie ma.
MĄŻ
A gdzie?
SŁUGA
Odwieźli ją wczoraj…
MĄŻ
Gdzie?
SŁUGA
Do domu wariatów.
/ ucieka z pokoju /
MĄŻ
Słuchaj, Mario, może ty udajesz, skryłaś się gdzie, żeby mnie ukarać? Ozwij się, proszę cię — Mario — Marysiu —
Nie — nikt nie odpowiada. — Janie — Katarzyno! — Ten dom cały ogłuchł — oniemiał. —
Tę, której przysiągłem na wierność i szczęście, sam strąciłem do rzędu potępionych już na tym świecie. — Wszystko, czegom się dotknął, zniszczyłem i siebie samego zniszczę w końcu. — Czyż na to piekło mnie wypuściło, bym trochę dłużej był jego żywym obrazem na ziemi?
Na jakiejże poduszce ona dziś głowę położy? — Jakież dźwięki otoczą ją w nocy? — Skowyczenia i śpiewy obłąkanych. Widzę ją — czoło, na którym zawsze myśl spokojna, witająca — uprzejma — przezierała — pochylone trzyma — a myśl dobrą swoją posłała w nieznane obszary, może za mną, i błąka się biedna, i płacze. —
GŁOS SKĄDSIŚ
Dramat układasz. —
MĄŻ
Ha! — mój Szatan się odzywa —
/ bieży ku drzwiom, rozpycha podwoje /
Tatara mi osiodłać — płaszcz mój i pistolety! —
*
/ Dom obłąkanych, w górzystej okolicy. — Ogród wokoło. — /
ŻONA DOKTORA
/ z pękiem kluczów u drzwi /
— Może Pan krewny Hrabiny. —
MĄŻ
Jestem przyjacielem jej męża, on mnie tu przysłał. —
ŻONA DOKTORA
Proszę Pana — wiele sobie z niej obiecywać nie sposób — mój mąż wyjechał, byłby to lepiej wyłuszczył — przywieźli ją zawczoraj — była w konwulsjach. — Jakie gorąco. —
/ obciera twarz /
Mamy dużo chorych — żadnego jednak tak niebezpiecznie, jak ona. — Imainuj sobie Pan, ten instytut kosztuje nas ze dwakroć sto tysięcy. — Patrz Pan, jaki widok na góry — ale Pan, widzę, niecierpliwy — więc to nieprawda, że jakóbinyjej męża porwali w nocy? — Proszę Pana. —
*
/ Pokój — kratowane okno — kilka krzeseł — łóżko — Żona na kanapie. — /
MĄŻ
/ wchodzi /
Chcę być z nią sam na sam. —
GŁOS ZZA DRZWI
Mój mąż by się gniewał, gdyby…
MĄŻ
Dajże mi W. Pani pokój! —
/ drzwi za sobą zamyka i idzie ku Żonie /
GŁOS ZNAD SUFITU
W łańcuchy spętaliście Boga. — Jeden już umarł na krzyżu. — Ja drugi Bóg, i równie wśród katów. —
GŁOS SPOD PODŁOGI
Na rusztowanie głowy królów i panów — ode mnie poczyna się wolność ludu. —
GŁOS ZZA PRAWEJ ŚCIANY
Klękajcie przed królem, panem waszym. —
GŁOS ZZA LEWEJ ŚCIANY
Kometa na niebie już błyska — dzień strasznego sądu się zbliża. —
MĄŻ
Czy mnie poznajesz, Mario? —
ŻONA
Przysięgłam ci na wierność do grobu. —
MĄŻ
Chodź — daj mi ramię, wyjdziemy. —
ŻONA
Nie mogę się podnieść — dusza opuściła ciało moje, wstąpiła do głowy. —
MĄŻ
Pozwól, wyniosę ciebie. —
ŻONA
Dozwól chwil kilka jeszcze, a stanę się godną ciebie. —
MĄŻ
Jak to?
ŻONA
Modliłam się trzy nocy i Bóg mnie wysłuchał. —
MĄŻ
Nie rozumiem cię. —
ŻONA
Od kiedym cię straciła, zaszła odmiana we mnie — „Panie Boże” mówiłam i biłam się w piersi, i gromnicę przystawiałam do piersi, i pokutowałam, „spuść na mnie ducha poezji” i trzeciego dnia z rana stałam się poetą. —
MĄŻ
Mario —
ŻONA
Henryku, mną teraz już nie pogardzisz — jestem pełna natchnienia — wieczorami już mnie nie będziesz porzucał. —
MĄŻ
Nigdy, nigdy. —
ŻONA
Patrz na mnie. — Czy nie zrównałam się z tobą? — Wszystko pojmę, zrozumiem, wydam, wygram, wyśpiewam. — Morze, gwiazdy, burza, bitwa. — Tak, gwiazdy, burza, morze — ach! wymknęło mi się jeszcze coś — bitwa. — Musisz mnie zaprowadzić na bitwę — ujrzę i opiszę — trup, całun, krew, fala, rosa, trumna. —
Nieskończoność mnie obleje
I jak ptak, w nieskończoności
Błękit skrzydłami rozwieję
I lecąc, się rozemdleję
W czarnej nicości. —
MĄŻ
Przeklęstwo — przeklęstwo! —
ŻONA
/ obejmuje go ramionami i całuje w usta /
Henryku mój, Henryku, jakżem szczęśliwa. —
GŁOS SPOD POSADZKI
Trzech królów własną ręką zabiłem — dziesięciu jest jeszcze — i księży stu śpiewających mszę. —
GŁOS Z LEWEJ STRONY
Słońce trzecią część blasku straciło — gwiazdy zaczynają potykać się po drogach swoich — niestety — niestety.
MĄŻ
Dla mnie już nadszedł dzień sądu.
ŻONA
Rozjaśnij czoło, bo smucisz mnie na nowo. — Czegóż ci nie dostaje? — Wiesz, powiem ci coś jeszcze.
MĄŻ
Mów, a wszystkiego dopełnię.
ŻONA
Twój syn będzie poetą.
MĄŻ
Co?
ŻONA
Na chrzcie ksiądz mu dał pierwsze imię — poeta — a następne znasz, Jerzy Stanisław. — Jam to sprawiła — błogosławiłam, dodałam przeklęstwo — on będzie poetą. — Ach, jakże cię kocham, Henryku.
GŁOS Z SUFITU
Daruj im, Ojcze, bo nie wiedzą, co czynią.
ŻONA
Tamten dziwne cierpi obłąkanie — nieprawdaż?
MĄŻ
Najdziwniejsze.
ŻONA
On nie wie, co gada, ale ja ci ogłoszę, co by było, gdyby Bóg oszalał
/ bierze go za rękę /
Wszystkie światy lecą to na dół, to w górę — człowiek każdy, robak każdy krzyczy — „Ja Bogiem” — i co chwila jeden po drugim konają — gasną komety i słońca. — Chrystus nas już nie zbawi — krzyż swój wziął w ręce obie i rzucił w otchłań. Czy słyszysz, jak ten krzyż, nadzieja milionów, rozbija się o gwiazdy, łamie się, pęka, rozlatuje w kawałki, a coraz niżej i niżej — aż tuman wielki powstał z jego odłamków — Najświętsza Bogarodzica jedna się jeszcze modli i gwiazdy, Jej służebnice, nie odbiegły Jej dotąd — ale i Ona pójdzie, kędy idzie świat cały. —
MĄŻ
Mario, może chcesz widzieć syna? —
ŻONA
Jam mu skrzydła przypięła, posłała między światy, by się napoił wszystkim, co piękne i straszne, i wyniosłe. — On wróci kiedyś i uraduje ciebie. — Ach!
MĄŻ
Źle tobie?
ŻONA
W głowie mi ktoś lampę zawiesił i lampa się kołysze — nieznośnie. —
MĄŻ
Mario moja najdroższa, bądźże mi spokojna, jako dawniej byłaś. —
ŻONA
Kto jest poetą, ten nie żyje długo.
MĄŻ
Hej! ratunku — pomocy! —
/ Wpadają kobiety i Żona Doktora. /
ŻONA DOKTORA
Pigułek — proszków! — Nie — nic zsiadłego — owszem, płynne jakie lekarstwo. — Małgosiu, bież do apteczki! — Pan sam temu przyczyną — mój mąż mnie wyłaje. —
ŻONA
Żegnam cię, Henryku. —
ŻONA DOKTORA
To JW. Hrabia sam w osobie swojej!
MĄŻ
Mario, Mario! —
/ ściska ją /
ŻONA
Dobrze mi, bo umieram przy tobie. —
/ spuszcza głowę /
ŻONA DOKTORA
Jaka czerwona. — Krew rzuciła się do mózgu.
MĄŻ
Ale jej nic nie będzie!
/ Wchodzi Doktor i zbliża się do kanapy. /
DOKTOR
Już jej nic nie ma — umarła. —
CZĘŚĆ DRUGA
Czemu, o dziecię, nie hasasz na kijku, nie bawisz się lalką, much nie mordujesz, nie wbijasz na pal motyli, nie tarzasz się po trawnikach, nie kradniesz łakoci, nie oblewasz łzami wszystkich liter od A do Z? — Królu much i motyli, przyjacielu poliszynela, czarcie maleńki, czemuś tak podobny do aniołka? — Co znaczą twoje błękitne oczy, pochylone, choć żywe, pełne wspomnień, choć ledwo kilka wiosen przeszło ci nad głową? — Skąd czoło opierasz na rączkach białych i zdajesz się marzyć, a jako kwiat obarczony rosą, tak skronią twoje obarczone myślami? —
*
A kiedy się zarumienisz, płoniesz jak stulistna róża i, pukle odwijając w tył, wzroczkiem sięgasz do nieba — powiedz, co słyszysz, co widzisz, z kim rozmawiasz wtedy? — Bo na twe czoło występują zmarszczki, gdyby cieniutkie nici, płynące z niewidzialnego kłębka — bo w oczach twoich jaśnieje iskra, której nikt nie rozumie — a mamka twoja płacze i woła na ciebie, i myśli, że jej nie kochasz — a znajomi i krewni wołają na ciebie i myślą, że ich nie poznajesz — twój ojciec jeden milczy i spogląda ponuro, a łza mu się zakręci i znowu gdzieś przepadnie. —
*
Lekarz wziął cię za puls, liczył bicia i ogłosił, że masz nerwy. — Ojciec Chrzestny ciast ci przyniósł, poklepał po ramieniu i wróżył, że będziesz obywatelem pośród wielkiego narodu. — Profesor przystąpił i macał głowę twoją, i wyrzekł, że masz zdatność do nauk ścisłych. — Ubogi, któremuś dał grosz, przechodząc, do czapki, obiecał ci piękną żonę na ziemi i koronę w niebie. — Wojskowy przyskoczył, porwał i podrzucił, i krzyknął: „Będziesz pułkownikiem”. — Cyganka długo czytała dłoń twoją prawą i lewą, nic wyczytać nie mogła; jęcząc odeszła, dukata wziąć nie chciała. — Magnetyzer palcami ci wionął w oczy, długimi palcami twarz ci okrążył i przeląkł się, bo czuł, że sam zasypia. — Ksiądz gotował cię do pierwszej spowiedzi — i chciał ukląc przed tobą, jak przed obrazkiem. — Malarz nadszedł, kiedyś się gniewał i tupał nóżkami; nakreślił z ciebie szatanka i posadził cię na obrazie dnia sądnego między wyklętymi duchami. —
*
Tymczasem wzrastasz i piękniejesz — nie ową świeżością dzieciństwa mleczną i poziomkową, ale pięknością dziwnych, niepojętych myśli, które chyba z innego świata płyną ku tobie — bo choć często oczy masz gasnące, śniade lica, zgięte piersi, każdy, co spojrzy na ciebie, zatrzyma się i powie: „Jakie śliczne dziecię!” — Gdyby kwiat, co więdnie, miał duszę z ognia i natchnienie z nieba, gdyby na każdym listku, chylącym się ku ziemi, anielska myśl leżała miasto kropli rosy, ten kwiat byłby do ciebie podobnym, o dziecię moje — może takie bywały przed upadkiem Adama. —
/ Cmentarz — Mąż i Orcio przy grobie w gotyckie filary i wieżyczki. /
MĄŻ
Zdejm kapelusik i módl się za duszę matki. —
ORCIO
Zdrowaś Panno Maryjo, łaskiś Bożej pełna, Królowa niebios, Pani wszystkiego, co kwitnie na ziemi, po polach, nad strumieniami…
MĄŻ
Czego odmieniasz słowa modlitwy — módl się, jak cię nauczono, za matkę, która temu dziesięć lat właśnie o tej samej godzinie skonała.
ORCIO
Zdrowaś Panno Maryjo, łaski Bożej pełna, Pan z Tobą, błogosławionaś między Aniołami, i każdy z nich, kiedy przechodzisz, tęczę jedną z skrzydeł swych wydziera i rzuca pod stopy Twoje. — Ty na nich, jak gdyby na falach…
MĄŻ
Orcio! —
ORCIO
Kiedy mi te słowa się nawijają i bolą w głowie tak, że, proszę Papy, muszę je powiedzieć. —
MĄŻ
Wstań, taka modlitwa nie idzie do Boga. — Matki nie pamiętasz — nie możesz jej kochać. —
ORCIO
Widuję bardzo często Mamę. —
MĄŻ
Gdzie, mój maleńki? —
ORCIO
We śnie, to jest, niezupełnie we śnie, ale tak, kiedy zasypiam, na przykład zawczoraj. —
MĄŻ
Dziecko moje, co ty gadasz?
ORCIO
Była bardzo biała i wychudła. —
MĄŻ
A mówiła co do ciebie?
ORCIO
Zdawało mi się, że się przechadza po wielkiej i szerokiej ciemności, sama bardzo biała, i mówiła:
Ja błąkam się wszędzie,
Ja wszędzie się wdzieram,
Gdzie światów krawędzie,
Gdzie aniołów pienie,
I dla ciebie zbieram
Kształtów roje,
O dziecię moje!
Myśli i natchnienie.
I od duchów wyższych,
I od duchów niższych
Farby i odcienie,
Dźwięki i promienie
Zbieram dla ciebie,
Byś ty, o synku mój!
Był, jako są w niebie,
I ojciec twój
Kochał ciebie —
Widzi Ojciec, że pamiętam słowo w słowo — proszę kochanego Papy, ja nie kłamię. —
MĄŻ
/ opierając się o filar grobu /
Mario, czyż dziecię własne chcesz zgubić, mnie dwoma zgonami obarczyć?… Co ja mówię? Ona gdzieś w niebie, cicha i spokojna, jak za życia na ziemi — marzy się tylko temu biednemu chłopięciu. —
ORCIO
I teraz słyszę głos jej, lecz nic nie widzę. —
MĄŻ
Skąd — w której stronie? —
ORCIO
Jak gdyby od tych dwóch modrzewi, na które pada światło zachodzącego słońca. —
Ja napoję
Usta twoje
Dźwiękiem i potęgą,
Czoło przyozdobię
Jasności wstęgą,
I matki miłością
Obudzę w tobie
Wszystko, co ludzie na ziemi, anieli w niebie
Nazwali pięknością, —
By ojciec twój,
O synku mój!
Kochał ciebie —
MĄŻ
Czyż myśli ostatnie przy zgonie towarzyszą duszy, choć dostanie się do nieba — możeż być duch szczęśliwym, świętym i obłąkanym zarazem? —
ORCIO
Głos Mamy słabieje, ginie już prawie za murem kośćtnicy, ot tam — tam — jeszcze powtarza —
O synku mój!
By ojciec twój
Kochał ciebie —
MĄŻ
Boże, zmiłuj się nad dzieckiem naszym, którego, zda się, że w gniewie Twoim przeznaczyłeś szaleństwu i za wczesnej śmierci. — Panie, nie wydzieraj rozumu własnym stworzeniom, nie opuszczaj świątyń, któreś Sam wybudował Sobie — spojrzyj na męki moje, i aniołka tego nie wydawaj piekłu — mnieś przynajmniej obdarzył siłą na wytrzymanie natłoku myśli, namiętności i uczuć, a jemu? — dałeś ciało do pajęczyny podobne, które lada myśl wielka rozerwie — o Panie Boże — o Boże! —
Od lat dziesięciu dnia spokojnego nie miałem — nasłałeś wielu ludzi na mnie, którzy mi szczęścia winszowali, zazdrościli, życzyli — spuściłeś na mnie grad boleści i znikomych obrazów, i przeczuciów, i marzeń — łaska Twoja na rozum spadła, nie na serce moje — dozwól mi dziecię ukochać w pokoju, i niechaj stanie mir już między Stwórcą i stworzonym. — Synu, przeżegnaj się i chodź ze mną. Wieczny odpoczynek.
/ Wychodzą. /
*
/ Spacer — damy i kawalerowie — Filozof — Mąż. /
FILOZOF
Powtarzam, iż to jest nieodbitą, samowolną wiarą we mnie, że czas nadchodzi wyzwolenia kobiet i Murzynów. —
MĄŻ
Pan masz rację.
FILOZOF
I wielkiej do tego odmiany w towarzystwie ludzkim w szczególności i w ogólności — z czego wywodzę odrodzenie się rodu ludzkiego przez krew i zniszczenie form starych. —
MĄŻ
Tak się Panu wydaje? —
FILOZOF
Podobnie jako glob nasz się prostuje lub pochyla na osi swojej przez nagłe rewolucje. —
MĄŻ
Czy widzisz to drzewo spróchniałe? —
FILOZOF
Z młodymi listkami na dolnych gałązkach. —
MĄŻ
Dobrze. — Jak sądzisz — wiele lat jeszcze stać może?
FILOZOF
Czy ja wiem? — Rok — dwa lata. —
MĄŻ
A jednak dzisiaj wypuściło z siebie kilka listków świeżych, choć korzenie gniją coraz bardziej. —
FILOZOF
Cóż z tego? —
MĄŻ
Nic — tylko, że gruchnie i pójdzie precz na węgle i popiół, bo nawet stolarzowi nie zda się na nic. —
FILOZOF
Przecie nie o tym mowa. —
MĄŻ
Jednak to obraz twój i wszystkich twoich, i wieku twego, i teorii twojej. —
/ Przechodzą. /
*
/ Wąwóz pomiędzy górami. /
MĄŻ
Pracowałem lat wiele na odkrycie ostatniego końca wszelkich wiadomości, rozkoszy i myśli, i odkryłem — próżnię grobową w sercu moim — znam wszystkie uczucia po imieniu, a żadnej żądzy, żadnej wiary, miłości nie ma we mnie — jedno kilka przeczuciów krąży w tej pustyni — o synu moim, że oślepnie — o towarzystwie, w którym wzrosłem, że rozprzęgnie się — i cierpię tak, jak Bóg jest szczęśliwy, sam w sobie, sam dla siebie. —
GŁOS ANIOŁA STRÓŻA
Schorzałych, zgłodniałych, rozpaczających pokochaj bliźnich twoich, biednych bliźnich twoich, a zbawion będziesz.
MĄŻ
Kto się odzywa? —
MEFISTO
/ przechodząc /
Kłaniam uniżenie — lubię czasem zastanawiać podróżnych darem, który natura osadziła we mnie. — Jestem brzuchomowca. —
MĄŻ
/ podnosząc rękę do kapelusza /
Na kopersztychu podobną twarz gdzieś widziałem. —
MEFISTO
/ na stronie /
Hrabia ma dobrą pamięć. —
/ głośno /
Niech będzie pochwalon —
MĄŻ
Na wieki wieków — amen. —
MEFISTO
/ wchodząc pomiędzy skały /
Ty i głupstwo twoje. —
MĄŻ
Biedne dziecię, dla win ojca, dla szału matki przeznaczone wiecznej ślepocie — nie dopełnione, bez namiętności, żyjące tylko marzeniem, cień przelatującego anioła, rzucony na ziemię i błądzący w znikomości swojej. — Jakiż ogromny orzeł wzbił się nad miejscem, w którym ten człowiek zniknął! —
ORZEŁ
Witam cię — witam.
MĄŻ
Leci ku mnie, cały czarny — świst jego skrzydeł jako świst tysiąca kul w boju. —
ORZEŁ
Szablą ojców twoich bij się o ich cześć i potęgę.
MĄŻ
Roztoczył się nade mną — wzrokiem węża grzechotnika ssie mi źrzenice — ha! rozumiem ciebie. —
ORZEŁ
Nie ustępuj, nie ustąp nigdy — a wrogi twe, podłe wrogi twe pójdą w pył. —
MĄŻ
Żegnam cię wśród skał, pomiędzy którymi znikasz — bądź co bądź, fałsz czy prawda, zwycięstwo czy zaguba, uwierzę tobie, posłanniku chwały. — Przeszłości, bądź mi ku pomocy — a jeśli duch twój wrócił do łona Boga, niechaj się znów oderwie, wstąpi we mnie, stanie się myślą, siłą i czynem. —
/ zrzuca żmiją /
Idź, podły gadzie — jako strąciłem ciebie i nie ma żalu po tobie w naturze, tak oni wszyscy stoczą się w dół i po nich żalu nie będzie — sławy nie zostanie — żadna chmura się nie odwróci w żegludze, by spojrzeć za sobą na tylu synów ziemi, ginących pospołu. —
Oni naprzód — ja potem. —
Błękicie niezmierzony, ty ziemię obwijasz — ziemia niemowlęciem, co zgrzyta i płacze — ale ty nie drżysz, nie słuchasz jej, ty płyniesz w nieskończoność swoją. —
Matko naturo, bądź mi zdrowa — idę się na człowieka przetworzyć, walczyć idę z bracią moją.
*
/ Pokój. — Mąż — Lekarz — Orcio. /
MĄŻ
Nic mu nie pomogli — w Panu ostatnia nadzieja. —
LEKARZ
Bardzo mi zaszczytnie…
MĄŻ
Mów panu, co czujesz. —
ORCIO
Już nie mogę ciebie, Ojcze, i tego pana rozpoznać — iskry i nicie czarne latają przed moimi oczyma, czasem z nich wydobędzie się na kształt cieniutkiego węża — i nuż robi się chmura żółta — ta chmura w górę podleci, spadnie na dół, pryśnie z niej tęcza — i to nic mnie nie boli. —
LEKARZ
Stań, Panie Jerzy, w cieniu — wiele Pan lat masz? —
/ patrzy mu w oczy /
MĄŻ
Skończył czternaście. —
LEKARZ
Teraz odwróć się do okna. —
MĄŻ
A cóż?
LEKARZ
Powieki prześliczne, białka przeczyste, żyły wszystkie w porządku, muszkuły w sile. —
/ do Orcia /
Śmiej się Pan z tego — Pan będziesz zdrów jak ja. —
/ do Męża /
Nie ma nadziei. — Sam Pan Hrabia przypatrz się źrzenicy — nieczuła na światło — osłabienie zupełne nerwu optycznego. —
ORCIO
Mgłą zachodzi mi wszystko — wszystko. —
MĄŻ
Prawda — rozwarta — Szara — bez życia. —
ORCIO
Kiedy spuszczę powieki, więcej widzę niż z otwartymi oczyma. —
LEKARZ
Myśl w nim ciało przepsuła — należy się bać katalepsji. —
MĄŻ
/ odprowadzając Lekarza na stronę /
Wszystko, co zażądasz — pół mojego majątku —
LEKARZ
Dezorganizacja nie może się zreorganizować. —
/ bierze kij i kapelusz /
Najniższy sługa Pana Hrabiego, muszę jechać zdjąć jednej pani kataraktę. —
MĄŻ
Zmiłuj się, nie opuszczaj nas jeszcze. —
LEKARZ
Może Pan ciekawy nazwiska tej choroby?
MĄŻ
I żadnej, żadnej nie ma nadziei?
LEKARZ
Zowie się po grecku, amaurosis. Jest to ślepota spowodowana chorobą czy uszkodzeniem nerwu wzrokowego lub zmianami w mózgu. —
/ wychodzi /
MĄŻ
/ przyciskając syna do piersi /
Ale ty widzisz jeszcze cokolwiek?
ORCIO
Słyszę głos twój, Ojcze. —
MĄŻ
Spojrzyj w okno, tam słońce, pogoda. —
ORCIO
Pełno postaci mi się wije między źrzenicą a powieką — widzę twarze widziane, znajome miejsca — karty książek czytanych. —
MĄŻ
To widzisz jeszcze?
ORCIO
Tak, oczyma duszy, lecz tamte pogasły. —
MĄŻ
/ padając na kolana /
/ Chwila milczenia. /
Przed kim ukląkłem — gdzie mam się upomnieć o krzywdę mojego dziecka? —
/ wstając /
Milczmy raczej — Bóg się z modlitw, Szatan z przeklęstw śmieje. —
GŁOS SKĄDSIŚ
Twój syn poetą — czegóż żądasz więcej?
*
/ Lekarz — Ojciec Chrzestny /
OJCIEC CHRZESTNY
Zapewnie, to wielkie nieszczęście być ślepym. —
LEKARZ
I bardzo nadzwyczajne w tak młodym wieku. —
OJCIEC CHRZESTNY
Był zawsze słabej kompleksji, i matka jego umarła nieco… tak…
LEKARZ
Jak to?
OJCIEC CHRZESTNY
Poniekąd tak — Wać Pan rozumiesz — bez piątej klepki. —
/ Mąż wchodzi. /
MĄŻ
Przepraszam Pana, żem go prosił o tak późnej godzinie, ale od kilku dni mój biedny syn budzi się zawsze około dwunastej, wstaje i przez sen mówi — proszę za mną. —
LEKARZ
Chodźmy. — Jestem bardzo ciekawy owego fenomenu. —
*
/ Pokój sypialny. — Służąca — Krewni — Ojciec Chrzestny — Lekarz — Mąż. — /
KREWNY
Cicho. —
DRUGI
Obudził się, a nas nie słyszy.
LEKARZ
Proszę Panów nic nie mówić. —
OJCIEC CHRZESTNY
To rzecz arcydziwna. —
ORCIO
/ wstając /
O Boże — Boże. —
KREWNY
Jak powoli stąpa. —
DRUGI
Jak trzyma ręce założone na piersiach. —
TRZECI
Nie mrugnie powieką — ledwo że usta roztwiera, a przecie głos ostry, przeciągły z nich się dobywa. —
SŁUŻĄCY
Jezusie Nazareński!
ORCIO
Precz ode mnie ciemności — jam się urodził synem światła i pieśni — co chcecie ode mnie? — czego żądacie ode mnie? —
Nie poddam się wam, choć wzrok mój uleciał z wiatrami i goni gdzieś po przestrzeniach — ale on wróci kiedyś, bogaty w promienie gwiazd, i oczy moje rozogni płomieniem. —
OJCIEC CHRZESTNY
Tak jak nieboszczka, plecie sam nie wie co — to widok bardzo zastanawiający. —
LEKARZ
Zgadzam się z Panem Dobrodziejem. —
MAMKA
Najświętsza Panno Częstochowska, weź mi oczy i daj jemu. —
ORCIO
Matko moja, proszę cię — matko moja, naślij mi teraz obrazów i myśli, bym żył wewnątrz, bym stworzył drugi świat w sobie, równy temu, jaki postradałem. —
KREWNY
Co myślisz, bracie, to wymaga rady familijnej. —
DRUGI
Czekaj — cicho. —
ORCIO
Nie odpowiadasz mi — o matko! nie opuszczaj mnie. —
LEKARZ
/ do Męża /
Obowiązkiem moim jest prawdę mówić. —
OJCIEC CHRZESTNY
Tak jest — to jest obowiązkiem — i zaletą lekarzy, Panie Konsyliarzu.
LEKARZ
Pański syn ma pomieszanie zmysłów, połączone z nadzwyczajną drażliwością nerwów, co niekiedy sprawia, że tak powiem, stan snu i jawu zarazem, stan podobny do tego, który oczewiście tu napotykamy. —
MĄŻ
/ na stronie /
Boże, patrz, on Twoje sądy mi tłumaczy. —
LEKARZ
Chciałbym pióra i kałamarza — Cerasi laurei dwa grana etc. etc. …
MĄŻ
W tamtym pokoju Pan znajdziesz — proszę wszystkich, by wyszli. —
GŁOSY POMIESZANE
Dobranoc — dobranoc — do jutra —
/ wychodzą /
ORCIO
/ budząc się /
Dobrej nocy mi życzą — mówcie o długiej nocy — o wiecznej może — ale nie o dobrej, nie o szczęśliwej. —
MĄŻ
Wesprzyj się na mnie, odprowadzę cię do łóżka. —
ORCIO
Ojcze, co to się ma znaczyć? —
MĄŻ
Okryj się dobrze i zaśnij spokojnie, bo doktor mówi, że wzrok odzyskasz. —
ORCIO
Tak mi niedobrze — sen mi przerwały głosy czyjeś. —
/ zasypia /
MĄŻ
Niech moje błogosławieństwo spoczywa na tobie — nic ci więcej dać nie mogę, ni szczęścia, ni światła, ni sławy — a dobija godzina, w której będę musiał walczyć, działać z kilkoma ludźmi przeciwko wielu ludziom. — Gdzie się ty podziejesz, sam jeden i wśród stu przepaści, ślepy, bezsilny, dziecię i poeto zarazem, biedny śpiewaku bez słuchaczy, żyjący duszą za obrębami ziemi, a ciałem przykuty do ziemi — o ty nieszczęśliwy, najnieszczęśliwszy z aniołów, o ty mój synu? —
MAMKA
/ u drzwi /
Pan Konsyliarz każe JW. Pana prosić. —
MĄŻ
Dobra moja Katarzyno, zostań się przy małym. —
/ wychodzi /
CZĘŚĆ TRZECIA
Do pieśni — do pieśni.
Kto ją zacznie, kto jej dokończy? — Dajcie mi przeszłość, zbrojną w stal, powiewną rycerskimi pióry. — Gotyckie wieże wywołam przed oczy wasze — rzucę cień katedr świętych na głowy wam. — Ale to nie to — tego już nigdy nie będzie. —
*
Ktokolwiek jesteś, powiedz mi, w co wierzysz — łatwiej byś życia się pozbył, niż wiarę jaką wynalazł, wzbudził wiarę w sobie. Wstydźcie się, wstydźcie wszyscy, mali i wielcy, — a mimo was, mimo żeście mierni i nędzni, bez serca i mózgu, świat dąży ku swoim celom, rwie za sobą, pędzi przed się, bawi się z wami, przerzuca, odrzuca — walcem świat się toczy, pary znikają i powstają, wnet zapadają, bo ślisko — bo krwi dużo — krew wszędzie — krwi dużo, powiadam wam. —
*
Czy widzisz owe tłumy, stojące u bram miasta wśród wzgórzów i sadzonych topoli — namioty rozbite — zastawione deski, długie, okryte mięsiwem i napojami, podparte pniami, drągami. — Kubek lata z rąk do rąk — a gdzie ust się dotknie, tam głos się wydobędzie, groźba, przysięga lub przeklęstwo. — On lata, zawraca, krąży, tańcuje, zawsze pełny, brzęcząc, błyszcząc, wśród tysiąców. — Niechaj żyje kielich pijaństwa i pociechy! —
*
Czy widzicie, jak oni czekają niecierpliwie — szemrzą między sobą, do wrzasków się gotują — wszyscy nędzni, ze znojem na czole, z rozczuchranymi włosy, w łachmanach, z spiekłymi twarzami, z dłoniami pomarszczonymi od trudu — ci trzymają kosy, owi potrząsają młotami, heblami — patrz — ten wysoki trzyma topór spuszczony — a tamten stemplem żelaznym nad głową powija; dalej w bok pod wierzbą chłopię małe wisznię do ust kładzie, a długie szydło w prawej ręce ściska. — Kobiety przybyły także, ich matki, ich żony, głodne i biedne jak oni, zwiędłe przed czasem, bez śladów piękności — na ich włosach kurzawa bitej drogi — na ich łonach poszarpane odzieże — w ich oczach coś gasnącego, ponurego, gdyby przedrzeźnianie wzroku — ale wnet się ożywią — kubek lata wszędzie, obiega wszędzie. — Niech żyje kielich pijaństwa i pociechy! —
*
Teraz szum wielki powstał w zgromadzeniu — czy to radość, czy rozpacz? — kto rozpozna jakie uczucie w głosach tysiąców? — Ten, który nadszedł, wstąpił na stół, wskoczył na krzesło i panuje nad nimi, mówi do nich. — Głos jego przeciągły, ostry, wyraźny — każde słowo rozeznasz, zrozumiesz — ruchy jego powolne, łatwe, wtórują słowom, jak muzyka pieśni — czoło wysokie, przestronne, włosa jednego na czaszce nie masz, wszystkie wypadły, strącone myślami — skóra przyschła do czaszki, do liców, żółtawo się wcina pomiędzy koście i muszkuły — a od skroni broda czarna wieńcem twarz opasuje — nigdy krwi, nigdy zmiennej barwy na licach — oczy niewzruszone, wlepione w słuchaczy — chwili jednej zwątpienia, pomieszania nie dojrzeć; a kiedy ramię wzniesie, wyciągnie, wytęży ponad nimi, schylają głowy, zda się, że wnet uklękną przed tym błogosławieństwem wielkiego rozumu — nie serca — precz z sercem, z przesądami, a niech żyje słowo pociechy i mordu! —
*
To ich wściekłość, ich kochanie, to władzca ich dusz i zapału — on obiecuje im chleb i zarobek — krzyki się wzbiły, rozciągnęły, pękły po wszystkich stronach — „Niech żyje Pankracy! — chleba nam, chleba, chleba!” — A u stóp mówcy opiera się na stole przyjaciel czy towarzysz, czy sługa. —
*
Oko wschodnie, czarne, cieniowane długimi rzęsy — ramiona obwisłe, nogi uginające się, ciało niedołężnie w bok schylone — na ustach coś lubieżnego, coś złośliwego, na palcach złote pierścienie — i on także głosem chrapliwym woła — „Niech żyje Pankracy!” — Mówca ku niemu na chwilę wzrok obrócił. — „Obywatelu przechrzto, podaj mi chustkę”.—
*
Tymczasem trwają poklaski i wrzaski. — „Chleba nam, chleba, chleba! — Śmierć panom, śmierć kupcom — chleba, chleba!” —
/ Szałas — lamp kilka — księga rozwarta na stole Przechrzty. /
PRZECHRZTA
Bracia moi podli, bracia moi mściwi, bracia kochani, ssajmy karty Talmudu jako pierś mleczną, pierś żywotną, z której siła i miód płynie dla nas, dla nich gorycz i trucizna.
CHÓR PRZECHRZTÓW
Jehowa pan nasz, a nikt inny. — On nas porozrzucał wszędzie, On nami, gdyby splotami niezmiernej gadziny, oplótł świat czcicielów Krzyża, panów naszych, dumnych, głupich, niepiśmiennych. — Po trzykroć pluńmy na zgubę im — po trzykroć przeklęstwo im.
PRZECHRZTA
Cieszmy się, bracia moi. — Krzyż, wróg nasz, podcięty, zbutwiały, stoi dziś nad kałużą krwi, a jak raz się powali, nie powstanie więcej. — Dotąd pany go bronią.
CHÓR
Dopełnia się praca wieków, praca nasza markotna, bolesna, zawzięta. — Śmierć panom — po trzykroć pluńmy na zgubę im — po trzykroć przeklęstwo im!
PRZECHRZTA
Na wolności bez ładu, na rzezi bez końca, na zatargach i złościach, na ich głupstwie i dumie osadzim potęgę Izraela — tylko tych panów kilku — tych kilku jeszcze zepchnąć w dół — trupy ich przysypać rozwalinami Krzyża. —
CHÓR
Krzyż znamię święte nasze — woda chrztu połączyła nas z ludźmi — uwierzyli pogardzający miłości pogardzonych. —
Wolność ludzi prawo nasze — dobro ludu cel nasz — uwierzyli synowie chrześcijan w synów Kajfasza.
—Przed wiekami wroga umęczyli ojcowie nasi — my go na nowo dziś umęczym i nie zmartwychwstanie więcej. —
PRZECHRZTA
Chwil kilka jeszcze, jadu żmii kropel kilka jeszcze — a świat nasz, nasz, o bracia moi! —
CHÓR
Jehowa Pan Izraela, a nikt inny. — Po trzykroć pluńmy na zgubę ludom — po trzykroć przeklęstwo im. —
/ Słychać stukanie. /
PRZECHRZTA
Do roboty waszej — a ty, święta księgo, precz stąd, by wzrok przeklętego nie zbrudził kart twoich. —
/ Talmud chowa /
Kto tam?
GŁOS ZZA DRZWI
Swój — W imieniu Wolności, otwieraj. —
PRZECHRZTA
Bracia, do młotów i powrozów. —
/ otwiera /
LEONARD
/ wchodząc /
Dobrze, Obywatele, że czuwacie i ostrzycie puginały na jutro. —
/ do jednego z nich przystępuje /
A ty co robisz w tym kącie? —
JEDEN Z PRZECHRZTÓW
Stryczki, Obywatelu. —
LEONARD
Masz rozum, bracie — kto od żelaza nie padnie w boju, ten na gałęzi skona. —
PRZECHRZTA
Miły Obywatelu Leonardzie, czy sprawa pewna na jutro? —
LEONARD
Ten, który myśli i czuje najpotężniej z nas wszystkich, wzywa cię na rozmowę przeze mnie. — On ci sam na to pytanie odpowie. —
PRZECHRZTA
Idę — a wy nie ustawajcie w pracy — Jankielu, pilnuj ich dobrze. —
/ wychodzi z Leonardem /
CHÓR PRZECHRZTÓW
Powrozy i sztylety, kije i pałasze, rąk naszych dzieło, wyjdziecie na zatratę im — oni panów zabiją po błoniach — rozwieszą po ogrodach i borach — a my ich potem zabijem, powiesim. — Pogardzeni wstaną w gniewie swoim, w chwałę Jehowy się ustroją; słowo Jego zbawienie, miłość Jego dla nas zniszczeniem dla wszystkich. — Pluńmy po trzykroć na zgubę im, po trzykroć przeklęstwo im! —
*
/ Namiot — porozrzucane butelki, kielichy. /
PANKRACY
Pięćdziesięciu hulało tu przed chwilą i za każdym słowem moim krzyczało — Vivat — czy choć jeden zrozumiał myśli moje? — pojął koniec drogi, u początku której hałasuje? — Ach! servile imitatorum pecus. —
/ Wchodzi Leonard i Przechrzta. /
Czy znasz hrabiego Henryka?
PRZECHRZTA
Wielki Obywatelu, z widzenia raczej niż z rozmowy — raz tylko, pamiętam, przechodząc na Boże Ciało, krzyknął mi — „Ustąp się” — i spojrzał na mnie wzrokiem pana — za co mu ślubowałem stryczek w duszy mojej. —
PANKRACY
Jutro jak najraniej wybierzesz się do niego i oświadczysz, że chcę się z nim widzieć osobiście, potajemnie, pojutrze w nocy. —
PRZECHRZTA
Wiele mi dasz ludzi? Bo nieostrożnie byłoby się puszczać samemu. —
PANKRACY
Puścisz się sam, moje imię strażą twoją — szubienica, na której powiesiliście Barona zawczoraj, plecami twymi. —
PRZECHRZTA
Aj waj!
PANKRACY
Powiesz, że przyjdę do niego o dwunastej w nocy, pojutrze. —
PRZECHRZTA
A jak mnie każe zamknąć lub obije? —
PANKRACY
To będziesz męczennikiem za Wolność Ludu. —
PRZECHRZTA
Wszystko, wszystko za Wolność Ludu —
/ na stronie /
Aj waj —
PANKRACY
Dobranoc, Obywatelu. —
/ Przechrzta wychodzi. /
LEONARD
Na co ta odwłoka, te półśrodki, układy — rozmowy? — Kiedym przysiągł uwielbiać i słuchać ciebie, to że cię miałem za bohatera ostateczności, za orła lecącego wprost do celu, za człowieka stawiającego siebie i swoich wszystkich na jedną kartę. —
PANKRACY
Milcz, dziecko. —
LEONARD
Wszyscy gotowi — przechrzty broń ukuli i powrozów nasnuli — tłumy krzyczą, wołają o rozkaz; daj rozkaz, a on pójdzie jak iskra, jak błyskawica, i w płomień się zamieni, i przejdzie w grom. —
PANKRACY
Krew ci bije do głowy — to konieczność lat twoich, a z nią walczyć nie umiesz i to nazywasz zapałem. —
LEONARD
Rozważ, co czynisz. Arystokraty w bezsilności swojej zawarli się w Św. Trójcy i czekają naszego przybycia jak noża gilotyny. — Naprzód, Mistrzu, bez zwłoki naprzód, i po nich.
PANKRACY
Wszystko jedno — oni stracili siły ciała w rozkoszach, siły rozumu w próżniactwie legnąć muszą. —
LEONARD
Kogóż się boisz — któż cię wstrzymuje? —
PANKRACY
Nikt — jedno wola moja. —
LEONARD
I na ślepo jej mam wierzyć?
PANKRACY
Zaprawdę ci powiadam — na ślepo. —
LEONARD
Ty nas zdradzasz. —
PANKRACY
Jak zwrotka u pieśni, tak zdrada u końca każdej mowy twojej — nie krzycz, bo gdyby nas kto podsłuchał…
LEONARD
Tu szpiegów nie ma, a potem cóż?…
PANKRACY
Nic — tylko pięć kul w twoich piersiach za to, żeś śmiał głos podnieść o ton jeden wyżej w mojej przytomności. —
/ przystępuje do niego /
Wierz mi — daj sobie pokój. —
LEONARD
Uniosłem się, przyznaję — ale nie boję się kary. — Jeśli śmierć moja za przykład służyć może, sprawie naszej hartu i powagi dodać, rozkaż. —
PANKRACY
Jesteś żywy, pełny nadziei i wierzysz głęboko — najszczęśliwszy z ludzi, nie chcę pozbawiać cię życia. —
LEONARD
Co mówisz? —
PANKRACY
Myśl więcej, gadaj mniej, a kiedyś mnie zrozumiesz. — Czy posłałeś do magazynu po dwa tysiące ładunków? —
LEONARD
Posłałem Dejca z oddziałem. —
PANKRACY
A składka szewców oddana do kasy naszej?
LEONARD
Z najszczerszym zapałem się złożyli co do jednego i przynieśli sto tysięcy.
PANKRACY
Jutro zaproszę ich na wieczerzę. — Czy słyszałeś co nowego o hrabim Henryku? —
LEONARD
Pogardzam zanadto panami, bym wierzył temu, co o nim mówią — upadające rasy energii nie mają — mieć nie powinny, nie mogą. —
PANKRACY
On jednak zbiera swoich włościan i, zaufany w ich przywiązaniu, gotuje się iść na odsiecz zamkowi Świętej Trójcy.
LEONARD
Kto nam zdoła się oprzeć — przecie w nas wcieliła się Idea wieku naszego. —
PANKRACY
Ja chcę go widzieć — spojrzeć mu w oczy — przeniknąć do głębi serca — przeciągnąć na naszą stronę. —
LEONARD
Zabity arystokrata. —
PANKRACY
Ale poeta zarazem. — Teraz zostaw mnie samym. —
LEONARD
Przebaczasz mi, Obywatelu?
PANKRACY
Zaśnij spokojnie — gdybym ci nie przebaczył, już byś zasnął na wieki. —
LEONARD
Jutro nic nie będzie? —
PANKRACY
Dobrej nocy i miłego marzenia. —
/ Leonard wychodzi. /
Hej, Leonardzie! —
LEONARD
/ wracając /
Obywatelu Wodzu —
PANKRACY
Pojutrze w nocy pójdziesz ze mną do hrabiego Henryka. —
LEONARD
Słyszałem. —
/ wychodzi /
PANKRACY
Dlaczegóż mnie, wodzowi tysiąców, ten jeden człowiek na zawadzie stoi? — Siły jego małe w porównaniu z moimi — kilkaset chłopów, ślepo wierzących jego słowu, przywiązanych miłością swojskich zwierząt… To nędza, to zero. — Czemuż tak pragnę go widzieć, omamić — czyż duch mój napotkał równego sobie i na chwilę się zatrzymał? — Ostatnia to zapora dla mnie na tych równinach — trza ją obalić, a potem… Myśli moja, czyż nie zdołasz łudzić siebie, jako drugich łudzisz — wstydź się, przecie ty znasz swój cel, ty jesteś myślą — panią ludu — w tobie zeszła się wola i potęga wszystkich — i co zbrodnią dla innych, to chwałą dla ciebie. — Ludziom podłym, nieznanym, nadałaś imiona — ludziom bez czucia wiarę nadałaś — świat na podobieństwo swoje — świat nowy utworzyłaś naokoło siebie — a sama błąkasz się i nie wiesz, czym jesteś. — Nie, nie, nie — ty jesteś wielką!
/ pada na krzesło i duma /
*
/ Bór — porozwieszane płótna na drzewach — w środku łąka, na której stoi szubienica — szałasy — namioty — ogniska — beczki — tłumy ludzi. /
MĄŻ
/ przebrany, w czarnym płaszczu, z czapką czerwoną wolności na głowie, wchodzi trzymając Przechrztę za ramię /
Pamiętaj! —
PRZECHRZTA
/ po cichu /
JW. Panie, oprowadzę cię — nie wydam cię, na honor. —
MĄŻ
Mrugnij okiem, palec podnieś, a w łeb ci strzelę — możesz się domyślić, że nie dbam o życie twoje… kiedym własne na to odważył. —
PRZECHRZTA
Aj waj — żelaznymi kleszczami dłoń mi ściskasz — cóż mam robić!
MĄŻ
Mów ze mną jak ze znajomym, z przyjacielem nowo przybyłym. — Cóż to za taniec? —
PRZECHRZTA
Taniec wolnych ludzi. Tańcują mężczyźni i kobiety wokoło szubienicy i śpiewają.
CHÓR
Chleba, zarobku, drzewa na opał w zimie, odpoczynku w lecie! — Hura — Hura!
Bóg nad nami nie miał litości — Hura — Hura! —
Królowie nad nami nie mieli litości — Hura — Hura! —
Panowie nad nami nie mieli litości — Hura! —
My dziś Bogu, królom i panom za służbę podziękujem — Hura — Hura! —
MĄŻ
/ do dziewczyny /
Cieszy mnie, żeś tak rumiana i wesoła.
DZIEWCZYNA
A dyć tośmy długo na taki dzień czekały. — Juści, ja myłam talerze, widelce szurowała ścierką, dobrego słowa nie słyszała nigdy — a dyć czas, czas, bym jadła sama — tańcowała sama — Hura! —
MĄŻ
Tańcuj, Obywatelko. —
PRZECHRZTA
/ cicho /
Zmiłuj się, JW. Panie — ktoś może cię poznać — wychodźmy. —
MĄŻ
Jeśli kto mnie pozna, toś zginął — idźmy dalej. —
PRZECHRZTA
Pod tym dębem siedzi klub Lokajów. —
MĄŻ
Przybliżmy się.
PIERWSZY LOKAJ
Jużem ubił mojego dawnego pana. —
DRUGI LOKAJ
Ja szukam dotąd mojego barona — zdrowie twoje! —
KAMERDYNER
Obywatele, schyleni nad prawidłem w pocie i poniżeniu, glancując buty, strzyżąc włosy, poczuliśmy prawa nasze — zdrowie klubu całego! —
CHÓR LOKAI
Zdrowie Prezesa — on nas powiedzie drogą honoru. —
KAMERDYNER
Dziękuję, Obywatele.
CHÓR LOKAI
Z przedpokojów, więzień naszych, razem, zgodnie, jednym wypadliśmy rzutem — Vivat! — Salonów znamy śmieszności i wszeteczeństwa — Vivat! — Vivat! —
MĄŻ
Cóż to za głosy, twardsze i dziksze, wychodzące z tej gęstwiny na lewo? —
PRZECHRZTA
To chór rzeźników, JW. Panie. —
CHÓR RZEŹNIKÓW
Obuch i nóż to broń nasza — szlachtuz to życie nasze. — Nam jedno: czy bydło, czy panów rznąć. —
Dzieci siły i krwi, obojętnie patrzym na drugich, słabszych i bielszych — kto nas powoła, ten nas ma — dla panów woły, dla ludu panów bić będziem.
Obuch i nóż broń nasza — szlachtuz życie nasze — szlachtuz — szlachtuz — szlachtuz. —
MĄŻ
Tych lubię — przynajmniej nie wspominają ani o honorze, ani o filozofii. — Dobry wieczór Pani. —
PRZECHRZTA
/ cicho /
JW. Panie, mów Obywatelko — lub Wolna Kobieto. —
KOBIETA
Cóż znaczy ten tytuł, skąd się wyrwał? — Fe — fe — cuchniesz starzyzną. —
MĄŻ
Język mi się zaplątał. —
KOBIETA
Jestem swobodną, jako ty, niewiastą wolną, a towarzystwu za to, że mi prawa przyznało, rozdaję miłość moją. —
MĄŻ
Towarzystwo znów za to ci dało te pierścienie i ten łańcuch ametystowy. — Och! podwójnie dobroczynne towarzystwo! —
KOBIETA
Nie, te drobnostki zdarłam przed wyzwoleniem moim — z męża mego, wroga mego, wroga wolności, który mnie trzymał na uwięzi. —
MĄŻ
Życzę Obywatelce miłej przechadzki. —
/ przechodzi /
Któż jest ten dziwny żołnierz — oparty na szabli obosiecznej, z główką trupią na czapce, z drugą na felcechu, z trzecią na piersiach? — Czy to nie sławny Bianchetti, taki dziś kondotier ludów, jako dawniej bywali kondotiery książąt i rządów? —
PRZECHRZTA
On sam, JW. Panie — dopiero od tygodnia do nas przybyły. —
MĄŻ
Nad czym tak zamyślił się Generał? —
BIANCHETTI
Widzicie, Obywatele, ową lukę między jaworami? — Patrzcie dobrze — dojrzycie tam na górze zamek — doskonale widzę przez moją lunetę mury, okopy i cztery bastiony. —
MĄŻ
Trudno go opanować.
BIANCHETTI
Tysiąc tysięcy królów! — można obejść jarem, podkopać się, i…
PRZECHRZTA
/ mrugając /
Obywatelu Generale. —
MĄŻ
/ po cichu /
Czujesz ten kurek odwiedziony pod moim płaszczem? —
PRZECHRZTA
/ na stronie /
Aj waj! —
/ głośno /
Jakżeś więc to ułożył, Obywatelu Generale? —
BIANCHETTI
/ zadumany /
Chociażeście moi bracia w wolności, nie jesteście moimi braćmi w geniuszu — po zwycięstwie dowie się każdy o moich planach. —
/ odchodzi /
MĄŻ
/ do Przechrzty /
Radzę wam, go zabijcie, bo tak się poczyna każda Arystokracja. —
RZEMIEŚLNIK
Przeklęstwo — przeklęstwo. —
MĄŻ
Cóż robisz pod tym drzewem, biedny człowiecze — czemu patrzysz tak dziko i mgławo? —
RZEMIEŚLNIK
Przeklęstwo kupcom, dyrektorom fabryki — najlepsze lata, w których inni ludzie kochają dziewczyny, biją się na otwartym polu, żeglują po otwartych morzach, ja prześlęczałem w ciasnej komorze, nad warsztatem jedwabiu. —
MĄŻ
Wychylże czarę, którą trzymasz w dłoni. —
RZEMIEŚLNIK
Sił nie mam — podnieść do ust nie mogę — ledwo się tutaj przyczołgałem, ale dla mnie już nie zaświta dzień wolności. — Przeklęstwo kupcom, co jedwab sprzedają, i panom, co noszą jedwabie — przeklęstwo — przeklęstwo!
/ umiera /
PRZECHRZTA
Jaki brzydki trup. —
MĄŻ
Tchórzu wolności, obywatelu Przechrzto, patrz na tę głowę bez życia, pływającą w pokrwawie zachodzącego słońca. —
Gdzie się podzieją teraz wasze wyrazy, wasze obietnice — równość — doskonałość i szczęście rodu ludzkiego? —
PRZECHRZTA
/ na stronie /
Bodajbyś także za wcześnie zdechł i ciało twoje psy rozerwały na sztuki. —
/ głośno /
Puszczaj mnie — muszę zdać sprawę z mojego poselstwa. —
MĄŻ
Powiesz, żem cię miał za szpiega i dlatego zatrzymał. —
/ obziera się naokoło /
Odgłosy biesiady głuchną z tyłu — przed nami już same tylko sosny i świerki, oblane promieńmi wieczoru. —
PRZECHRZTA
Nad drzewami skupiają się chmury — lepiej byś wrócił do swoich ludzi, którzy i tak już od dawna czekają na ciebie w jarze Świętego Ignacego. —
MĄŻ
Dzięki ci za troskliwość, mości Żydzie — nazad! — Chcę obywateli raz jeszcze w zmierzchu obejrzyć. —
GŁOS POMIĘDZY DRZEWAMI
Syn chamów dobranoc zasyła staremu słonku.
GŁOS Z PRAWEJ
Zdrowie twoje, dawny wrogu nasz, coś nas pędził do pracy i znoju — jutro, wschodząc, zastaniesz twoich niewolników przy mięsiwie i konwiach — a teraz, szklanko, idź do czarta! —
PRZECHRZTA
Orszak chłopów tu ciągnie. —
MĄŻ
Nie wyrwiesz się — stój za tym pniem i milcz.
CHÓR CHŁOPÓW
Naprzód, naprzód, pod namioty, do braci naszych — naprzód, naprzód, pod cień jaworów, na sen, na miłą wieczorną gawędkę — tam dziewki nas czekają — tam woły pobite, dawne pługów zaprzęgi, czekają nas.
GŁOS JEDEN
Ciągnę go i wlokę, zżyma się i opiera — idź w rekruty — idź! —
GŁOS PANA
Dzieci moje, litości, litości. —
GŁOS DRUGI
Wróć mi wszystkie dni pańszczyzny. —
GŁOS TRZECI
Wskrześ mi syna, Panie, spod batogów kozackich. —
GŁOS CZWARTY
Chamy piją zdrowie twoje, Panie — przepraszają cię, Panie.
CHÓR CHŁOPÓW
/ przechodząc /
Upiór ssał krew i poty nasze — mamy upiora — nie puścim upiora — przez biesa, przez biesa, ty zginiesz wysoko, jako pan, jako wielki pan, wzniesion nad nami wszystkimi. — Panom tyranom śmierć — nam biednym, nam głodnym, nam strudzonym jeść, spać i pić. — Jako snopy na polu, tak ich trupy będą — jako plewy w młockarniach, tak perzyny ich zamków — przez kosy nasze, siekiery i cepy, bracia, naprzód. —
MĄŻ
Nie mogłem twarzy dojrzeć wśród zastępów. —
PRZECHRZTA
Może jaki przyjaciel lub krewny JW–go. —
MĄŻ
Nim pogardzam, a was nienawidzę — poezja to wszystko ozłoci kiedyś. — Dalej, Żydzie — dalej! —
/ zapuszcza się w krzaki /
*
/ Inna część boru — wzgórze z rozpalonymi ogniami — zgromadzenie ludzi przy pochodniach. /
MĄŻ
/ na dole, wysuwając się zza drzew z Przechrztą /
Gałęzie podarły na łachmany moją czapkę wolności. — A to co za piekło z rudawych płomieni, wznoszące się wśród tych dwóch ścian lasu, tych dwóch nawałów ciemności? —
PRZECHRZTA
Zabłądziliśmy, szukając wąwozu Świętego Ignacego — nazad w krzaki, bo tu Leonard odprawia obrzędy nowej wiary. —
MĄŻ
/ wstępując /
Przez Boga, naprzód! — tegom żądał właśnie, nie lękaj się, nikt nas nie pozna. —
PRZECHRZTA
Ostrożnie — powoli. —
MĄŻ
Wszędzie rozwaliny jakiegoś ogromu, który musiał wieki przetrwać, nim runął — filary, podnóża, kapitele, ćwiertowane posągi, rozrzucone floresy, którymi oplatano starodawne sklepienia — teraz mi pod stopą zamignęła stłuczona szyba — zda się, że twarz Bogarodzicy na chwilę wyjrzała z cieniu i znów tam ciemno — tu, patrz, cała arkada leży — tu krata żelazna, zasypana gruzem — z góry lunął błysk pochodni — widzę pół rycerza śpiącego na połowie grobu — gdzież jestem, przewodniku? —
PRZECHRZTA
Nasi ludzie krwawo pracowali przez czterdzieści dni i nocy, aż wreszcie zburzyli ostatni kościół — na tych równinach. — Teraz właśnie cmentarz mijamy.
MĄŻ
Wasze pieśni, ludzie nowi, gorzko brzmią w moich uszach — czarne postacie z tyłu, z przodu, po bokach się cisną, a pędzone wiatrem blaski i cienie przechadzają się po tłumie, jak żyjące duchy. —
PRZECHODZĄCY
W imieniu Wolności pozdrawiam was obu. —
DRUGI
Przez śmierć panów witam was obu. —
TRZECI
Czego się nie śpieszycie? Tam śpiewają kapłani Wolności. —
PRZECHRZTA
Niepodobna się oprzeć — zewsząd nas pchają. —
MĄŻ
Któż jest ten młody człowiek, na gruzach przybytku stojący? — Trzy ogniska palą się pod nim, wśród dymu i łuny twarz jego płonie, głos jego brzmi szaleństwem. —
PRZECHRZTA
To Leonard, prorok natchnięty Wolności — naokoło stoją nasze kapłany, filozofy, poeci, artyści, córki ich i kochanki. —
MĄŻ
Ha! wasza arystokracja — pokaż mi tego, który cię przysłał. —
PRZECHRZTA
Nie widzę go tutaj. —
LEONARD
Dajcie mi ją do ust, do piersi, w objęcia, dajcie piękną moją, niepodległą, wyzwoloną, obnażoną z zasłon i przesądów, wybraną spośród córek Wolności, oblubienicę moją. —
GŁOS DZIEWICY
Wyrywam się do ciebie, mój kochanku. —
DRUGI GŁOS
Patrz, ramiona wyciągam do ciebie — upadłam z niemocy — tarzam się po zgliszczach, kochanku mój. —
TRZECI GŁOS
Wyprzedziłam je — przez popiół i żar, ogień i dym stąpam ku tobie, kochanku mój. —
MĄŻ
Z rozpuszczonym włosem, z dyszącą piersią wdziera się na gruzy namiętnymi podrzuty.
PRZECHRZTA
Tak co noc bywa. —
LEONARD
Do mnie, do mnie, o rozkoszo moja — córo Wolności. — Ty drżysz w boskim szale. — Natchnienie, ogarnij mą duszę — słuchajcie wszyscy — teraz wam prorokować będę. —
MĄŻ
Głowę pochyliła, mdleje. —
LEONARD
My oboje obrazem rodu ludzkiego, wyzwolonego, zmartwychwstającego — patrzcie — stoim na rozwalinach starych kształtów, starego Boga. — Chwała nam, bośmy członki Jego rozerwali, teraz proch i pył z nich — a duch Jego zwyciężyli naszymi duchami — duch Jego zstąpił do nicości. —
CHÓR NIEWIAST
Szczęśliwa, szczęśliwa oblubienica Proroka — my tu na dole stoimy i zazdrościm jej chwały. —
LEONARD
Świat nowy ogłaszam — Bogu nowemu oddaję niebiosa. Panie swobody i rozkoszy, Boże ludu, każda ofiara zemsty, trup każdego ciemięzcy twoim niech będzie ołtarzem — w oceanie krwi utoną stare łzy i cierpienia rodu ludzkiego — życiem jego odtąd szczęście — prawem jego równość — a kto inne tworzy, temu stryczek i przeklęstwo. —
CHOR MĘŻÓW
Rozpadła się budowa ucisku i dumy — kto z niej choć kamyczek podniesie, temu śmierć i przeklęstwo.
PRZECHRZTA
/ na stronie /
Bluźnierce Jehowy, po trzykroć pluję na zgubę wam. —
MĄŻ
Orle, dotrzymaj obietnicy, a ja tu na ich karkach nowy kościół Chrystusowi postawię. —
POMIESZANE GŁOSY
Wolność — szczęście — hura! — hejże! — rykacha! — hurracha! — hurracha!
CHÓR KAPŁANÓW
Gdzie pany, gdzie króle, co niedawno przechadzali się po ziemi w berłach i koronach, w dumie i gniewie? —
ZABÓJCA
Ja zabiłem króla Aleksandra. —
DRUGI
Ja króla Henryka. —
TRZECI
Ja króla Emanuela. —
LEONARD
Idźcie bez trwogi i mordujcie bez wyrzutów — boście wybrani z wybranych, święci wśród najświętszych — boście męczennikami — bohaterami Wolności. —
CHÓR ZABÓJCÓW
Pójdziemy nocą ciemną, sztylety ściskając w dłoniach, pójdziemy, pójdziemy. —
LEONARD
Obudź się, urodziwa moja. —
/ Grzmot słychać. /
Nuż, odpowiedzcie żyjącemu Bogu — wznieście pieśni wasze — chodźcie za mną wszyscy, wszyscy, jeszcze raz obejdziem i zdepcem świątynię umarłego Boga. —
A ty podnieś głowę — powstań i obudź się.
DZIEWICA
Pałam miłością ku tobie i Bogu twemu, światu całemu miłość rozdam moją — płonę — płonę.
MĄŻ
Ktoś mu zabiegł — padł na kolana — mocuje się sam z sobą, coś bełkoce, coś jęczy. —
PRZECHRZTA
Widzę, widzę, to syn sławnego filozofa.
LEONARD
Czego żądasz, Hermanie? —
HERMAN
Arcykapłanie, daj mi święcenie zbójeckie.
LEONARD
/ do kapłanów /
Podajcie mi olej, sztylet i truciznę.
/ do Hermana /
Olejem, którym dawniej namaszczano królów, na zgubę królom namaszczam cię dzisiaj — broń dawnych rycerzy i Panów na zatratę panów kładę w ręce twoje — na twoich Piersiach zawieszam medalion, pełny trucizny tam, gdzie twoje żelazo nie dojdzie, niech ona żre i pali wnętrzności tyranów. — Idź i niszcz stare pokolenia po wszech stronach świata. —
MĄŻ
Ruszył z miejsca i na czele orszaku ciągnie po wzgórzu. —
PRZECHRZTA
Usuńmy się z drogi. —
MĄŻ
Nie — chcę tego snu dokończyć. —
PRZECHRZTA
Po trzykroć pluję na ciebie. —
/ do Męża /
Leonard może mnie poznać, JW. Panie — patrz, jaki nóż wisi na jego piersiach. —
MĄŻ
Zakryj się płaszczem moim. — Co to za niewiasty przed nim tańcują? —
PRZECHRZTA
Hrabiny i księżniczki, które porzuciwszy mężów przeszły na wiarę naszą. —
MĄŻ
Niegdyś anioły moje — Pospólstwo go zewsząd oblało — zginął mi w natłoku — jedno po muzyce poznaję, że się od nas oddala. — Choć za mną — stamtąd lepiej nam patrzeć będzie. —
/ wdziera się na odłamek muru /
PRZECHRZTA
Aj waj, aj waj! Każdy nas tu spostrzeże. —
MĄŻ
Widzę go znowu — drugie niewiasty cisną się za nim, blade, obłąkane, w konwulsjach. — Syn filozofa pieni się, potrząsa sztyletem. — Dochodzą teraz do ruin wieży północnej. —
Stanęli — pląsają na gruzach — rozrywają nieobalone arkady — sypią iskrami na leżące ołtarze i krzyże — płomień się zajmuje i gna słupy dymu przed sobą — biada wam — biada! —
LEONARD
Biada ludziom, którzy dotąd się kłaniają umarłemu Bogu. —
MĄŻ
Czarne bałwany nawracają się i ku nam pędzą. —
PRZECHRZTA
O Abrahamie! —
MĄŻ
Orle, wszak moja godzina nie tak bliska jeszcze? —
PRZECHRZTA
Już po nas. —
LEONARD
/ przechodząc, zatrzymuje się /
Coś ty za jeden, bracie, z taką dumną twarzą — czemu nie łączysz się z nami? —
MĄŻ
Śpieszę z daleka na odgłos waszego powstania. — Jestem morderca klubu Hiszpańskiego i dopiero dziś przybyłem. —
LEONARD
A ten drugi po co się w zawojach płaszcza twego kryje? —
MĄŻ
To mój brat młodszy — ślubował, że twarzy ludziom nie ukaże, nim zabije przynajmniej barona. —
LEONARD
Ty sam czyją śmiercią się chlubisz? —
MĄŻ
Na dwa dni tylko przed wybraniem się w drogę starsi bracia dali mi święcenie. —
LEONARD
Kogóż masz na myśli?
MĄŻ
Ciebie pierwszego, jeśli się nam sprzeniewierzysz. —
LEONARD
Bracie, na ten użytek weź sztylet mój. —
/ wyciąga sztylet z pasa /
MĄŻ
/ dobywa swojego sztyletu /
Bracie, na ten użytek i mojego wystarczy. —
GŁOS LUDZI
Niech żyje Leonard! — Niech żyje morderca Hiszpański! —
LEONARD
Jutro staw się u namiotu Obywatela Wodza.
CHÓR KAPŁANÓW
Pozdrawiamy cię, gościu, imieniem ducha Wolności — w ręku twoim część naszego zbawienia. — Kto walczy bez ustanku, morduje bez słabości, kto dniem i nocą wierzy zwycięstwu, ten zwycięży wreszcie. —
/ przechodzą /
CHÓR FILOZOFÓW
My ród ludzki dźwignęli z dzieciństwa. — My prawdę z łona ciemności wyrwali na jaśnią. — Ty za nią walcz, morduj i giń.
/ przechodzą /
SYN FILOZOFA
Towarzyszu bracie, czaszką starego świętego piję zdrowie twoje — do widzenia. —
/ rzuca czaszkę /
DZIEWCZYNA
/ tańcując /
Zabij dla mnie księcia Jana. —
DRUGA
Dla mnie hrabiego Henryka. —
DZIECI
Prosimy cię ślicznie o głowę arystokraty. —
INNI
Szczęść się twojemu sztyletowi! —
CHÓR ARTYSTÓW
Na ruinach gotyckich świątynię zbudujem tu nową — obrazów w niej ni posągów nie ma — sklepienie w długie puginały, filary w osiem głów ludzkich, a szczyt każdego filara jako włosy, z których się krew sączy — ołtarz jeden biały — znak jeden na nim — czapka wolności — Hurracha! —
INNI
Dalej, dalej, już brzask świta.
PRZECHRZTA
Rychło nas powieszą — gdzie szubienica. —
MĄŻ
Cicho, Żydzie — lecą za Leonardem, nie patrzą już na nas. — Ogarniam wzrokiem, raz ostatni podchwytuję myślą ten chaos, dobywający się z toni czasu, z łona ciemności, na zgubę moją i wszystkich braci moich — gnane szałem, porwane rozpaczą myśli moje w całej sile swej kołują. —
Boże, daj mi potęgę, której nie odmawiałeś mi niegdyś — a w jedno słowo zamknę świat ten nowy, ogromny — on siebie sam nie pojmuje. — Lecz to słowo moje będzie poezją przyszłości. —
GŁOS W POWIETRZU
Dramat układasz.
MĄŻ
Dzięki za radę. — Zemsta za zhańbione popioły ojców moich — przeklęstwo nowym pokoleniom — ich wir mnie otacza — ale nie porwie za sobą. — Orle, orle, dotrzymaj obietnicy! — A teraz na dół ze mną i do jaru Św. Ignacego.
PRZECHRZTA
Już dzień bliski — nie pójdę dalej. —
MĄŻ
Drogę mi znajdź — puszczę cię potem. —
PRZECHRZTA
Wśród mgły i zwalisk, cierni i popiołów gdzie mnie wleczesz? — Daruj mi, daruj. —
MĄŻ
Naprzód, naprzód i na dół ze mną! — Ostatnie pieśni ludu konają za nami. — ledwo gdzie jeszcze tli się pochodnia — pośród tych wyziewów bladych, tych zroszonych drzew czy widzisz cienie przeszłości — czy słyszysz te żałobne głosy? —
PRZECHRZTA
Mgła wszystko zalewa — coraz bardziej zlatujemy w dół. —
CHÓR DUCHÓW Z LASU
Płaczmy za Chrystusem, za Chrystusem wygnanym, umęczonym — gdzie Bóg nasz, gdzie kościół Jego? —
MĄŻ
Prędzej, prędzej do miecza, do boju! — Ja Go wam oddam — na tysiącach krzyżów rozkrzyżuję nieprzyjaciół Jego. —
CHÓR DUCHÓW
Strzegliśmy ołtarzy i pomników świętych — odgłos dzwonów na skrzydłach nosiliśmy wiernym — w dźwiękach organów były głosy nasze — w połyskach szyb katedry, w cieniach jej filarów, w blaskach pucharu świętego, w błogosławieństwie Ciała Pańskiego było życie nasze. Teraz gdzie się podziejemy? —
MĄŻ
Rozwidnia się coraz bardziej — ich postacie mdleją w promieniach zorzy. —
PRZECHRZTA
Tędy droga twoja, tam jaru początek. —
MĄŻ
Hej! — Jezus i szabla moja! —
/ zrzucając czapkę i zawijając w niej pieniądze /
Weź na pamiątkę rzecz i godło zarazem. —
PRZECHRZTA
Wszak zaręczyłeś mi słowem, JW. Panie, bezpieczeństwo tego, który dziś o północy…
MĄŻ
Stary szlachcic dwa razy nie powtarza słowa — Jezus i szabla moja! —
GŁOSY W KRZAKACH
Maryja i szabla nasza — niech pan nasz żyje! —
MĄŻ
Wiara! do mnie — bądź zdrów, obywatelu! —
Wiara! do mnie — Jezus i Maryja! —
*
/ Noc — krzaki — drzewa. — /
PANKRACY
/ do swoich ludzi /
Położyć się twarzą do murawy — leżeć w milczeniu — ognia mi nie krzesać, nawet do fajki — a za pierwszym strzałem skoczyć mi na pomoc. — Jeśli strzału nie będzie, nie ruszać się do dnia białego. —
LEONARD
Obywatelu, raz cię jeszcze zaklinam. —
PANKRACY
Ty przylep się do tej sosny i dumaj. —
LEONARD
Mnie jednego przynajmniej weź z sobą — to pan, to arystokrata, to kłamca. —
PANKRACY
/ wskazuje mu ręką, by został /
Stara szlachta słowa dotrzymuje czasem.
*
/ Komnata podłużna — obrazy dam i rycerzy porozwieszane po ścianach — w głębi filar z tarczą herbowną — Mąż siedzi przy stoliku marmurowym, na którym lampa, para pistoletów, pałasz i zegar — naprzeciwko drugi stolik, srebrne konwie i puchary. /
MĄŻ
Niegdyś o tej samej porze wśród grożących niebezpieczeństw i podobnych myśli Brutusowi ukazał się geniusz Cezara. —
I ja dziś czekam na podobne widzenie. — Za chwilę stanie przede mną człowiek bez imienia, bez przodków, bez anioła stróża — co wydobył się z nicości i zacznie może nową Epokę, jeśli go w tył nie odrzucę nazad, nie strącę do nicości. —
Ojcowie moi, natchnijcie mnie tym, co was panami świata uczyniło — wszystkie lwie serca wasze dajcie mi do piersi — powaga skroni waszych niechaj się zleje na czoło moje. — Wiara w Chrystusa i Kościół Jego, ślepa, nieubłagana, wrząca, natchnienie dzieł waszych na ziemi, nadzieja chwały nieśmiertelnej w niebie, niechaj zstąpi na mnie, a wrogów będę mordował i palił, ja, syn stu pokoleń, ostatni dziedzic waszych myśli i dzielności, waszych cnót i błędów.
/ Bije dwunasta. /
Teraz gotów jestem. —
/ wstaje /
SŁUGA ZBROJNY
/ wchodząc /
JW. Panie, człowiek, który miał się stawić, przybył i czeka. —
MĄŻ
Niech wejdzie. —
/ Sługa wychodzi. /
PANKRACY
/ wchodząc /
Witam hrabiego Henryka. — To słowo „hrabia” dziwnie brzmi w gardle moim. —
/ siada — zrzuca płaszcz i czapkę wolności i wlepia oczy w kolumnę, na której herb wisi — /
MĄŻ
Dzięki ci, żeś zaufał domowi mojemu — starym zwyczajem piję zdrowie twoje. —
/ bierze puchar, pije i podaje Pankracemu /
Gościu, w ręce twoje! —
PANKRACY
Jeśli się nie mylę, te godła czerwone i błękitne zowią się herbem w języku umarłych. — Coraz mniej takich znaczków na powierzchni ziemi.
/ pije /
MĄŻ
Za pomocą Bożą, wkrótce tysiące ich ujrzysz. —
PANKRACY
/ puchar od ust odejmując /
Otóż mi stara szlachta — zawsze pewna swego — dumna, uporczywa, kwitnąca nadzieją, a bez grosza, bez oręża, bez żołnierzy. — Odgrażająca się jak umarły w bajce powoźnikowi u furtki cmentarza — wierząca lub udająca, że wierzy w Boga — bo w siebie trudno wierzyć. — Ale pokażcie mi pioruny, na waszą obronę zesłane, i pułki aniołów, spuszczone z niebios. —
/ pije /
MĄŻ
Śmiej się z własnych słów. — Ateizm to stara formuła — a spodziewałem się czegoś nowego po tobie. —
PANKRACY
Śmiej się z własnych słów. — Ja mam wiarę silniejszą, ogromniejszą od twojej. — Jęk przez rozpacz i boleść wydarty tysiącom tysiąców — głód rzemieślników — nędza włościan — hańba ich żon i córek — poniżenie ludzkości, ujarzmionej przesądem i wahaniem się, i bydlęcym przyzwyczajeniem — oto wiara moja — a Bóg mój na dzisiaj — to myśl moja — to potęga moja — która chleb i cześć im rozda na wieki. —
/ pije i rzuca kubek /
MĄŻ
Ja położyłem siłę moją w Bogu, który Ojcom moim panowanie nadał. —
PANKRACY
A całe życie byłeś diabła igrzyskiem. — Zresztą zostawiam tę rozprawę teologom, jeśli jaki pedant tego rzemiosła żyje dotąd w całej okolicy — do rzeczy — do rzeczy! —
MĄŻ
Czegóż więc żądasz ode mnie, zbawco narodów, obywatelu–boże? —
PANKRACY
Przyszedłem tu, bo chciałem cię poznać — po wtóre ocalić. —
MĄŻ
Wdzięcznym za pierwsze — drugie zdaj na szablę moją. —
PANKRACY
Szabla twoja — szkło, Bóg twój, mara. — Potępionyś głosem tysiąców — opasanyś ramionami tysiąców — kilka morgów ziemi wam zostało, co ledwo na wasze groby wystarczy — dwudziestu dni bronić się nie możecie. — Gdzie wasze działa, rynsztunki, żywność — a wreście, gdzie męstwo?… Gdybym był tobą, wiem, co bym uczynił. —
MĄŻ
Słucham — patrz, jakem cierpliwy. —
PANKRACY
— Ja więc, hr. Henryk, rzekłbym do Pankracego: „Zgoda — rozpuszczam mój hufiec, mój hufiec jedyny — nie idę na odsiecz Świętej Trójcy — a za to zostaję przy moim imieniu i dobrach, których całość warujesz mi słowem”. —
Wiele masz lat, hrabio? —
MĄŻ
Trzydzieści sześć, obywatelu. —
PANKRACY
Jeszcze piętnaście lat najwięcej — bo tacy ludzie niedługo żyją — twój syn bliższy grobu niż młodości — jeden wyjątek ogromowi nie szkodzi. — Bądź więc sobie ostatnim hrabią na tych równinach — panuj do śmierci w domu naddziadów — każ malować ich obrazy i rżnąć herby. — A o tych nędzarzach nie myśl już więcej. — Niech się wyrok ludu spełni nad nikczemnikami. —
/ nalewa sobie drugi puchar /
Zdrowie twoje, ostatni hrabio! —
MĄŻ
Obrażasz mnie każdym słowem; zda się, próbujesz, czy zdołasz w niewolnika obrócić na dzień tryumfu swego. — Przestań, bo ja ci się odwdzięczyć nie mogę. — Opatrzność mojego słowa cię strzeże. —
PANKRACY
Honor święty, honor rycerski wystąpił na scenę — zwiędły to łachman w sztandarze ludzkości. — O! Znam ciebie, przenikam ciebie — pełnyś życia, a łączysz się z umierającymi, bo chcesz się oszukać, bo chcesz wierzyć jeszcze w kasty, w kości prababek, w słowo „ojczyzna” i tam dalej — ale w głębi ducha sam wiesz, że braci twojej należy się kara, a po karze niepamięć. —
MĄŻ
Tobie zaś i twoim cóż inszego?
PANKRACY
Zwycięstwo i życie. — Jedno tylko prawo uznaję i przed nim kark schylam — tym prawem świat bieży w coraz wyższe kręgi — ono jest zgubą waszą i woła teraz przez moje usta:
„Zgrzybiali, robaczywi, pełni napoju i jadła, ustąpcie młodym, zgłodniałym i silnym”. —
Ale — ja pragnę cię wyratować — ciebie jednego. —
MĄŻ
Bodajbyś zginął marnie za tę litość twoją. — Ja także znam świat twój i ciebie — patrzałem wśród cieniów nocy na pląsy motłochu, po karkach którego wspinasz się do góry — widziałem wszystkie stare zbrodnie świata, ubrane w szaty świeże, nowym kołujące tańcem — ale ich koniec ten sam co przed tysiącami lat — rozpusta, złoto i krew. — A ciebie tam nie było — nie raczyłeś zstąpić pomiędzy dzieci twoje — bo w głębi ducha ty pogardzasz nimi — kilka chwil jeszcze, a jeśli rozum cię nie odbieży, ty będziesz pogardzał sam sobą. —
Nie dręcz mnie więcej. —
/ siada pod herbem swoim /
PANKRACY
Świat mój jeszcze nie rozparł się w polu — zgoda — nie wyrósł na olbrzyma — łaknie dotąd chleba i wygód — ale przyjdą czasy —
/ wstaje, idzie ku Mężowi i opiera się na herbowym filarze /
Ale przyjdą czasy, w których on zrozumie siebie i powie o sobie: „Jestem” — a nie będzie drugiego głosu na świecie, co by mógł także odpowiedzieć: „Jestem”. —
MĄŻ
Cóż dalej? —
PANKRACY
Z pokolenia, które piastuję w sile woli mojej, narodzi się plemię ostatnie, najwyższe, najdzielniejsze. — Ziemia jeszcze takich nie widziała mężów. — Oni są ludźmi wolnymi, panami jej od bieguna do bieguna. — Ona cała jednym miastem kwitnącym, jednym domem szczęśliwym, jednym warsztatem bogactw i przemysłu. —
MĄŻ
Słowa twoje kłamią — ale twarz twoja niewzruszona, blada, udać nie umie natchnienia. —
PANKRACY
Nie przerywaj, bo są ludzie, którzy na klęczkach mnie o takie słowa prosili, a ja im tych słów skąpiłem. —
Tam spoczywa Bóg, któremu już śmierci nie będzie — Bóg, pracą i męką czasów odarty z zasłon — zdobyty na niebie przez własne dzieci, które niegdyś porozrzucał na ziemi, a one teraz przejrzały i dostały prawdy — Bóg ludzkości objawił się im.
MĄŻ
A nam przed wiekami — ludzkość przezeń już zbawiona. —
PANKRACY
Niechże się cieszy takim zbawieniem — nędzą dwóch tysięcy lat, upływających od Jego śmierci na krzyżu. —
MĄŻ
Widziałem ten krzyż, bluźnierco, w starym, starym Rzymie — u stóp Jego leżały gruzy potężniejszych sił niż twoje — sto bogów, twemu podobnych, walało się w pyle, głowy skaleczonej podnieść nie śmiało ku Niemu — a On stał na wysokościach, święte ramiona wyciągał na wschód i na zachód, czoło święte maczał w promieniach słońca — znać było, że jest Panem świata. —
PANKRACY
Stara powiastka — pusta jak chrzęst twego herbu. —
/ uderza o tarczą /
Ale ja dawniej czytałem twe myśli. — Jeśli więc umiesz sięgać w nieskończoność, jeśli kochasz prawdę i szukałeś jej szczerze, jeśliś człowiekiem na wzór ludzkości, nie na podobieństwo mamczynych piosneczek, słuchaj, nie odrzucaj tej chwili zbawienia. Krwi, którą oba wylejem dzisiaj, jutro śladu nie będzie — ostatni raz ci mówię — jeśliś tym, czym wydawałeś się niegdyś, wstań, porzuć dom i chodź za mną. —
MĄŻ
Tyś młodszym bratem szatana. —
/ wstaje i przechadza się wzdłuż /
Daremne marzenia — kto ich dopełni? — Adam skonał na pustyni — my nie wrócim do raju.
PANKRACY
/ na stronie /
Zagiąłem palec popod serce jego — trafiłem do nerwu poezji. —
MĄŻ
Postęp, szczęście rodu ludzkiego — i ja kiedyś wierzyłem — ot! macie, weźcie głowę moją, byleby… Stało się. — Przed stoma laty, przed dwoma wiekami polubowna ugoda mogła jeszcze… ale teraz, wiem — teraz trza mordować się nawzajem — bo teraz im tylko chodzi o zmianę plemienia. —
PANKRACY
Biada zwyciężonym — nie wahaj się — powtórz raz tylko „biada” — i zwyciężaj z nami. —
MĄŻ
Czyś zbadał wszystkie manowce Przeznaczenia — czy pod kształtem widomym stanęło Ono u wejścia namiotu twojego w nocy i olbrzymią dłonią błogosławiło tobie — lub w dzień czyś słyszał głos Jego o południu, kiedy wszyscy spali w skwarze, a tyś jeden rozmyślał — że mi tak pewno grozisz zwycięstwem, człowiecze z gliny, jako ja, niewolniku pierwszej lepszej kuli, pierwszego lepszego cięcia?
PANKRACY
Nie łudź się marną nadzieją — bo nie draśnie mnie ołów, nie tknie się żelazo, dopóki jeden z was opiera się mojemu dziełu, a co później nastąpi, to już wam nic z tego. —
/ Zegar bije. /
Czas szydzi z nas obu. — Jeśliś znudzony życiem, przynajmniej ocal syna swego. —
MĄŻ
Dusza jego czysta, już ocalona w niebie — a na ziemi los ojca go czeka. —
/ spuszcza głowę między dłonie i staje /
PANKRACY
Odrzuciłeś więc? —
/ Chwila milczenia. /
Milczysz — dumasz — dobrze — niechaj ten duma, co stoi nad grobem. —
MĄŻ
Z dala od tajemnic, które za krańcami twoich myśli odbywają się teraz w głębi ducha mojego! — Świat cielska do ciebie należy — tucz go jadłem, oblewaj posoką i winem — ale dalej nie zachodź i precz, precz ode mnie! —
PANKRACY
Sługo jednej myśli i kształtów jej, pedancie rycerzu, poeto, hańba tobie! — Patrz na mnie — myśli i kształty są woskiem palców moich. —
MĄŻ
Darmo, ty mnie nie zrozumiesz nigdy — bo każden z ojców twoich pogrzeban z motłochem pospołu, jako rzecz martwa, nie jako człowiek z siłą i duchem. —
/ wyciąga rękę ku obrazom /
Spojrzyj na te postacie — myśl ojczyzny, domu, rodziny, myśl, nieprzyjaciółka twoja, na ich czołach wypisana zmarszczkami — a co w nich było i przeszło, dzisiaj we mnie żyje. — Ale ty, człowiecze, powiedz mi, gdzie jest ziemia twoja? — Wieczorem namiot twój rozbijasz na gruzach cudzego domu, o wschodzie go zwijasz i koczujesz dalej — dotąd nie znalazłeś ogniska swego i nie znajdziesz, dopóki stu ludzi zechce powtórzyć za mną: „Chwała ojcom naszym!” —
PANKRACY
Tak, chwała dziadom twoim na ziemi i niebie — w rzeczy samej jest na co patrzyć.
Ów, starosta, baby strzelał po drzewach i Żydów piekł żywcem. — Ten z pieczęcią w dłoni i podpisem — „kanclerz” — sfałszował akta, spalił archiwa, przekupił sędziów, trucizną przyśpieszył spadki — stąd wsie twoje, dochody, potęga. — Tamten, czarniawy, z ognistym okiem, cudzołożył po domach przyjaciół — ów z Runem Złotym, w kolczudze włoskiej, znać służył u cudzoziemców — a ta pani blada, z ciemnymi puklami, kaziła się z giermkiem swoim — tamta czyta list kochanka i śmieje się, bo noc bliska — tamta, z pieskiem na robronie, królów była nałożnicą. — Stąd wasze genealogie bez przerwy, bez plamy. — Lubię tego w zielonym kaftanie — pił i polował z bracią szlachtą, a chłopów wysyłał, by z psami gonili jelenie. — Głupstwo i niedola kraju całego — oto rozum i moc wasza. — Ale dzień sądu bliski i w tym dniu obiecuję wam, że nie zapomnę o żadnym z was, o żadnym z ojców waszych, o żadnej chwale waszej. —
MĄŻ
Mylisz się, mieszczański synu. — Ani ty, ani żaden z twoich by nie żył, gdyby ich nie wykarmiła łaska, nie obroniła potęga ojców moich. — Oni wam wśród głodu rozdawali zboże, wśród zarazy stawiali szpitale — a kiedyście z trzody zwierząt wyrośli na niemowlęta, oni wam postawili świątynie i szkoły — podczas wojny tylko zostawiali doma, bo wiedzieli, żeście nie do pola bitwy. —
Słowa twoje łamią się na ich chwale, jak dawniej strzały pohańców na ich świętych pancerzach — one ich popiołów nie wzruszą nawet — one zaginą jak skowyczenia psa wściekłego, co bieży i pieni się, aż skona gdzie na drodze. — A teraz czas już tobie wyniść z domu mego. — Gościu, wolno puszczam ciebie. —
PANKRACY
Do widzenia na okopach Świętej Trójcy. —
A kiedy wam kul zabraknie i prochu…
MĄŻ
To się zbliżym na długość szabel naszych. — Do widzenia. —
PANKRACY
Dwa orły z nas — ale gniazdo twoje strzaskane piorunem. —
/ bierze płaszcz i czapkę wolności /
Przechodząc próg ten, rzucam nań przeklęstwo, należne starości. — I ciebie, i syna twego poświęcam zniszczeniu. —
MĄŻ
Hej, Jakubie!
/ Jakub wchodzi. /
Odprowadzić tego człowieka aż do ostatnich czat moich na wzgórzu. —
JAKUB
Tak mi Panie Boże dopomóż! —
/ wychodzi /
CZĘŚĆ CZWARTA
Od baszt Świętej Trójcy do wszystkich szczytów skał, po prawej, po lewej, z tyłu i na przodzie leży mgła śnieżysta, blada, niewzruszona, milcząca, mara oceanu, który niegdyś miał brzegi swoje, gdzie te wierzchołki czarne, ostre, szarpane, i głębokości swoje, gdzie dolina, której nie widać, i słońce, które jeszcze się nie wydobyło. —
Na wyspie granitowej, nagiej, stoją wieże zamku, wbite w skałę pracą dawnych ludzi i zrosłe ze skałą jak pierś ludzka z grzbietem u Centaura. — Ponad nimi sztandar się wznosi, najwyższy i sam jeden wśród szarych błękitów.
Powoli śpiące obszary budzić się zaczną — w górze słychać szumy wiatrów — z dołu promienie się cisną — i kra z chmur pędzi po tym morzu z wyziewów. —
Wtedy inne głosy, głosy ludzkie, przymieszają się do tej znikomej burzy i niesione na mglistych bałwanach, roztrącą się o stopy zamku. —
Widna przepaść wśród obszarów, co pękły nad nią. —
Czarno tam w jej głębi, od głów ludzkich czarno — dolina cała zarzucona głowami ludzkimi, jako dno morza głazami. —
Słońce ze wzgórzów na skały wstępuje — w złocie unoszą się, w złocie roztapiają się chmury, a im bardziej nikną, tym lepiej słychać wrzaski, tym lepiej dojrzeć można tłumy, płynące u dołu. —
Z gór podniosły się mgły — i konają teraz po nicościach błękitu. — Dolina Świętej Trójcy obsypana światłem migającej broni i Lud ciągnie zewsząd do niej jak do równiny Ostatniego Sądu. —
/ Katedra w zamku Świętej Trójcy. — /
/ Panowie, senatory, dygnitarze siedzą po obu stronach, każdy pod posągiem jakiego króla lub rycerza — za posągami tłumy szlachty — przed wielkim ołtarzem w głębi Arcybiskup w krześle złoconym, z mieczem na kolanach — za ołtarzem Chór Kapłanów. — Mąż stoi w progu przez chwilą, potem zaczyna iść powoli ku Arcybiskupowi ze sztandarem w ręku. — /
CHÓR KAPŁANÓW
Ostatnie sługi Twoje, w ostatnim kościele Syna Twego, błagamy Cię za czcią ojców naszych. — Od nieprzyjaciół wyratuj nas, Panie!
PIERWSZY HRABIA
Patrz, z jaką dumą spogląda na wszystkich. —
DRUGI HRABIA
Myśli, że świat podbił. —
TRZECI HRABIA
A on się tylko nocą przedarł przez obóz chłopów. —
PIERWSZY HRABIA
Sto trupów położył, a dwieście swoich stracił. —
DRUGI HRABIA
Nie dajmy, by go wodzem obrali.
MĄŻ
/ klęka przed Arcybiskupem /
U stóp twoich składam zdobycz moją. —
ARCYBISKUP
Przypasz miecz ten, błogosławiony niegdyś ręką Świętego Floriana. —
GŁOSY
Niech żyje hr. Henryk — niech żyje!
ARCYBISKUP
I przyjm ze znakiem Krzyża Św. dowództwo w tym zamku, ostatnim państwie naszym — wolą wszystkich mianuję cię wodzem. —
GŁOSY
Niech żyje — niech żyje! —
GŁOS JEDEN
Nie pozwalam. —
INNE GŁOSY
Precz — precz — za drzwi! — Niech żyje Henryk! —
MĄŻ
Jeśli kto ma co do zarzucenia mnie, niechaj wystąpi, wśród tłumu się nie kryje. —
/ Chwila milczenia. /
Ojcze, szablę tę biorę i niech mi Bóg zrządzi zgon prędki, za wczesny, jeśli nią ocalić was nie zdołam. —
CHÓR KAPŁANÓW
Daj mu siłę — daj mu Ducha Świętego, Panie! — Od nieprzyjaciół wyratuj nas, Panie!
MĄŻ
Teraz przysięgnijcie wszyscy, że chcecie bronić wiary i czci przodków waszych — że głód i pragnienie umorzy was do śmierci, ale nie do hańby — nie do poddania się — nie do ustąpienia choćby jednego z praw Boga waszego lub waszych. —
GŁOSY
Przysięgamy. —
/ Arcybiskup klęka i krzyż wznosi. Wszyscy klękają. /
CHÓR
Krzywoprzysięzca gniewem Twoim niech obarczon będzie! — Bojaźliwy gniewem Twoim niech obarczon będzie! — Zdrajca gniewem Twoim niech obarczon będzie! —
GŁOSY
Przysięgamy. —
MĄŻ
/ dobywa miecza /
Teraz obiecuję wam sławę — u Boga wyproście zwycięstwo. —
/ otoczony tłumem wychodzi /
*
/ Jeden z dziedzińców Świętej Trójcy. — Mąż — Hrabiowie — Barony — Książęta — księża — szlachta. /
HRABIA
/ na stronę odprowadza Męża /
Jakże — wszystko stracone? —
MĄŻ
Nie wszystko — chyba że wam serca zabraknie przed czasem. —
HRABIA
Przed jakim czasem?
MĄŻ
Przed śmiercią. —
BARON
/ odprowadza go w inszą stronę /
Hrabio, podobno widziałeś się z tym okropnym człowiekiem. — Będzież on miał litości choć trochę nad nami, kiedy się dostaniem w ręce jego? —
MĄŻ
Zaprawdę ci mówię, że o takiej litości żaden z ojców twoich nie słyszał — zowie się szubienica. —
BARON
Trza się bronić jak można. —
MĄŻ
Co Książę mówi? —
KSIĄŻĘ
Parę słów na boku. —
/ odchodzi z nim /
To wszystko dobre jest dla gminu, ale między nami oczywistym jest, że się oprzeć nie zdołamy. —
MĄŻ
Cóż więc pozostaje? —
KSIĄŻĘ
Obrano cię wodzem, a zatem do ciebie należy rozpocząć układy. —
MĄŻ
Ciszej — ciszej! —
KSIĄŻĘ
Dlaczego? —
MĄŻ
Boś, Mości Książę, już na śmierć zasłużył. —
/ odwraca się do tłumu /
Kto wspomni o poddaniu się, ten śmiercią karanym będzie. —
BARON, HRABIA, KSIĄŻĘ
/ razem /
Kto wspomni o poddaniu się, ten śmiercią karanym będzie. —
WSZYSCY
Śmiercią — śmiercią — vivat!
/ Wychodzą. /
*
/ Krużganek na szczycie wieży. — Mąż, — Jakub. /
MĄŻ
Gdzie syn mój?
JAKUB
W wieży północnej usiadł na progu starego więzienia i śpiewa proroctwa. —
MĄŻ
Najmocniej osadź basztę Eleonory — sam nie ruszaj się stamtąd i co kilka minut patrzaj lunetą na obóz buntowników. —
JAKUB
Warto by, tak mi Panie Boże dopomóż, dla zachęty rozdać naszym po szklance wódki. —
MĄŻ
Jeśli potrzeba, każ otworzyć nawet piwnice naszych hrabiów i książąt. —
/ Jakub wychodzi. — Mąż wchodzi kilkoma schodami wyżej, pod sam sztandar, na płaski taras. — /
Całym wzrokiem oczu moich, całą nienawiścią serca obejmuję was, wrogi. — Teraz już nie marnym głosem, nie mdłym natchnieniem będę walczył z wami, ale żelazem i ludźmi, którzy mnie się poddali. —
Jakże tu dobrze być panem, być władzcą — choćby z łoża śmierci spoglądać na cudze wole, skupione naokoło siebie, i na was, przeciwników moich, zanurzonych w przepaści, krzyczących z jej głębi ku mnie, jak potępieni wołają ku niebu. —
Dni kilka jeszcze, a może mnie i tych wszystkich nędzarzy, co zapomnieli o wielkich ojcach swoich, nie będzie — ale bądź co bądź — dni kilka jeszcze pozostało — użyję ich rozkoszy mej kwoli — panować będę — walczyć będę — żyć będę. — To moja pieśń ostatnia! —
Nad skałami zachodzi słońce w długiej, czarnej trumnie z wyziewów. — Krew promienista zewsząd leje się na dolinę. — Znaki wieszcze zgonu mojego, pozdrawiam was szczerszym, otwartszym sercem, niż kiedykolwiek wprzódy witałem obietnice wesela, ułudy, miłości. —
Bo nie podłą pracą, nie podstępem, nie przemysłem doszedłem końca życzeń moich — ale nagle, znienacka, tak, jakom marzył zawżdy.
I teraz tu stoję na pograniczach snu wiecznego wodzem tych wszystkich, co mi wczoraj jeszcze równymi byli. —
*
/ Komnata w zamku, oświecona pochodniami — Orcio siedzi na łożu — Mąż wchodzi i składa broń na stole. /
MĄŻ
Sto ludzi zostawić na szańcach — reszta niech odpocznie po tak długiej bitwie. —
GŁOS ZA DRZWIAMI
Tak mi Panie Boże dopomóż! —
MĄŻ
Zapewne słyszałeś wystrzały, odgłosy naszej wycieczki — ale bądź dobrej myśli, dziecię moje, nie przepadniemy jeszcze ni dzisiaj, ni jutro. —
ORCIO
Słyszałem, ale to nie tknęło mi serca — huk przeleciał i nie ma go więcej — co innego w dreszcz mnie wprawia, Ojcze.
MĄŻ
Lękałeś się o mnie. —
ORCIO
Nie — bo wiem, że twoja godzina nie nadeszła jeszcze.
MĄŻ
Sami jesteśmy — ciężar spadł mi z duszy na dzisiaj, — bo tam w dolinie leżą ciała pobitych wrogów. — Opowiedz mi wszystkie myśli twoje — będę ich słuchał, jak dawniej w domu naszym. —
ORCIO
Za mną, za mną, Ojcze — tam straszny sąd co noc się powtarza. —
/ idzie ku drzwiom skrytym w murze i otwiera je /
MĄŻ
Gdzie idziesz? — Kto ci pokazał to przejście? — Tam lochy wiecznie ciemne, tam gniją dawnych ofiar kości. —
ORCIO
Gdzie oko twoje, zwyczajne słońcu, nie dowidzi — tam duch mój stąpać umie. — Ciemności, idźcie do ciemności! —
/ zstępuje /
*
/ Lochy podziemne — kraty żelazne, kajdany, narzędzia do tortur, połamane, leżące na ziemi. — Mąż z pochodnią u stóp głazu, na którym Orcio stoi. /
MĄŻ
Zejdź, błagam cię, zejdź do mnie. —
ORCIO
Czy nie słyszysz ich głosów, czy nie widzisz ich kształtów?
MĄŻ
Milczenie grobów — a światło pochodni na kilka stóp tylko rozświeca przed nami.
ORCIO
Coraz już bliżej — coraz już widniej — idą spod ciasnych sklepień jeden po drugim i tam zasiadają w głębi.
MĄŻ
W szaleństwie twoim potępienie moje — szalejesz, dziecię — i siły moje niszczysz, kiedy mi ich tyle potrzeba. —
ORCIO
Widzę duchem blade ich postacie, poważne, kupiące się na sąd straszny. — Oskarżony już nadchodzi i jako mgła płynie. —
CHÓR GŁOSÓW
Siłą nam daną — za męki nasze, my, niegdyś przykuci, smagani, dręczeni, żelazem rwani, trucizną pojeni, przywaleni cegłami i żwirem, dręczmy i sądźmy, sądźmy i potępiajmy — a kary Szatan się podejmie. —
MĄŻ
Co widzisz? —
ORCIO
Oskarżony — oskarżony — ot, załamał dłonie. —
MĄŻ
Kto on jest? —
ORCIO
Ojcze — Ojcze!
GŁOS JEDEN
Na tobie się kończy ród przeklęty — w tobie ostatnim zebrał wszystkie siły swoje i wszystkie namiętności swe, i całą dumę swoją, by skonać. —
CHÓR GŁOSÓW
Za to, żeś nic nie kochał, nic nie czcił prócz siebie, prócz siebie i myśli twych, potępion jesteś — potępion na wieki. —
MĄŻ
Nic dojrzeć nie mogę, a słyszę spod ziemi, nad ziemią, po bokach westchnienia i żale, wyroki i groźby. —
ORCIO
On teraz podniósł głowę, jako ty, Ojcze, kiedy się gniewasz — i odparł dumnym słowem, jako ty, Ojcze, kiedy pogardzasz. —
CHÓR GŁOSÓW
Daremno — daremno — ratunku nie ma dla niego ni na ziemi, ni w niebie.
GŁOS JEDEN
Dni kilka jeszcze chwały ziemskiej, znikomej, której mnie i braci moich pozbawili naddziady twoje — a potem zaginiesz ty i bracia twoi — i pogrzeb wasz jest bez dzwonów żałoby — bez łkania przyjaciół i krewnych — jako nasz był kiedyś na tej samej skale boleści. —
MĄŻ
Znam ja was, podłe duchy, marne ogniki, latające wśród ogromów anielskich. —
/ idzie kilka kroków naprzód /
ORCIO
Ojcze, nie zapuszczaj się w głąb — na Chrystusa imię święte zaklinam cię, Ojcze. —
MĄŻ
/ wraca /
Powiedz, powiedz, kogo widzisz? —
ORCIO
To postać —
MĄŻ
Czyja?
ORCIO
To drugi ty jesteś — cały blady — spętany teraz męczą ciebie — słyszę jęki twoje —
/ pada na kolana /
Przebacz mi, Ojcze — Matka pośród nocy przyszła i kazała…
/ mdleje /
MĄŻ
/ chwyta go w objęcia /
Tego nie dostawało. — Ha! dziecię własne przywiodło mnie do progu piekła! — Mario! — nieubłagany duchu — Boże! i Ty, druga Maryjo, do której modliłem się tyle! —
Tam poczyna się nieskończoność mąk i ciemności. — Nazad! — muszę jeszcze walczyć z ludźmi — potem wieczna walka. —
/ ucieka z synem /
CHÓR GŁOSÓW
/ w oddali /
Za to, żeś nic nie kochał, nic nie czcił prócz siebie, prócz siebie i myśli twych, potępion jesteś — potępion na wieki. —
*
/ Sala w zamku Świętej Trójcy. — Mąż, kobiety, dzieci, kilku starców i hrabiów klęczących u stóp jego — Ojciec Chrzestny stoi w środku sali — tłum w głębi — zbroje zawieszone, gotyckie filary, ozdoby, okna. — /
MĄŻ
Nie — przez syna mego — przez żonę nieboszczkę moją, nie — jeszcze raz mówię — nie. —
GŁOSY KOBIECE
Zlituj się — głód pali wnętrzności nasze i dzieci naszych — dniem i nocą strach nas pożera. —
GŁOSY MĘŻCZYZN
Jeszcze pora — słuchaj posła — nie odsyłaj posła. —
OJCIEC CHRZESTNY
Całe życie moje obywatelskim było i nie zważam na twoje wyrzuty, Henryku. — Jeślim się podjął urzędu poselskiego, który w tej chwili sprawuję, to że znam wiek mój i cenić umiem całą wartość jego. — Pankracy jest reprezentantem obywatelem, że tak rzekę…
MĄŻ
Precz z oczu moich, stary. —
/ na stronie do Jakuba /
Przyprowadź tu oddział naszych. —
/ Jakub wychodzi — kobiety powstają i płaczą. — mężczyźni się oddalają o kilka kroków. /
BARON
Zgubiłeś nas, Hrabio. —
DRUGI
Wypowiadamy ci posłuszeństwo. —
KSIĄŻĘ
Sami ułożymy z tym zacnym obywatelem warunki poddania zamku. —
OJCIEC CHRZESTNY
Wielki mąż, który mnie przysłał, obiecuje wam życie, bylebyście przyłączyli się do niego i uznali dążenie wieku. —
KILKA GŁOSÓW
Uznajemy — uznajemy. —
MĄŻ
Kiedyście mnie wezwali, przysiągłem zginąć na tych murach — dotrzymam i wy wszyscy zginiecie wraz ze mną. —
Ha! chce się wam żyć jeszcze! —
Ha! zapytajcie ojców waszych, po co gnębili i panowali! —
/ do Hrabiego /
A ty czemu uciskałeś poddanych? —
/ do drugiego /
A ty czemu przepędziłeś wiek młody na kartach i podróżach daleko od Ojczyzny? —
/ do innego /
Ty się podliłeś wyższym, gardziłeś niższymi. —
/ do jednej z kobiet /
Dlaczegóżeś dzieci nie wychowała sobie na obrońców — na rycerzy? — Teraz by ci się zdały na coś. — Aleś kochała Żydów, adwokatów — proś ich o życie teraz. —
/ staje i wyciąga ramiona /
Czego się tak śpieszycie do hańby — co was tak nęci, by upodlić wasze ostatnie chwile? — Naprzód raczej ze mną, naprzód, Mości Panowie, tam gdzie kule i bagnety — nie tam gdzie szubienica i kat milczący, z powrozem w dłoni na szyje wasze. —
KILKA GŁOSÓW
Dobrze mówi — na bagnety! —
INNE GŁOSY
Kawałka chleba już nie ma. —
KOBIECE GŁOSY
Dzieci nasze, dzieci wasze! —
WIELE GŁOSÓW
Poddać się trzeba — układy — układy! —
OJCIEC CHRZESTNY
Obiecuję wam całość, że tak rzekę, nietykalność osób i ciał waszych. —
MĄŻ
/ przybliża się do Ojca Chrzestnego i chwyta go za piersi /
Święta osobo posła, idź skryć siwą głowę pod namioty przechrztów i szewców, bym ją krwią twoją własną nie zmazał. —
/ Wchodzi oddział zbrojnych z Jakubem. /
Na cel mi wziąć to czoło zorane zmarszczkami marnej nauki — na cel tę czapkę wolności, drżącą od tchnienia słów moich na tej głowie bez mózgu. —
/ Ojciec Chrzestny się wymyka. /
WSZYSCY
/ razem /
Związać go — wydać Pankracemu! —
MĄŻ
Chwila jeszcze, Mości Panowie! — Chodzi od jednego żołnierza do drugiego. Z tobą, zda mi się, wdzierałem się na góry za dzikim zwierzem — pamiętasz, wyrwałem cię z przepaści. —
/ do innych /
Z wami rozbiłem się na skałach Dunaju — Hieronimie, Krzysztofie, byliście ze mną na Czarnym Morzu. —
/ do innych /
Wam odbudowałem chaty zgorzałe. —
/ do innych /
Wyście uciekli do mnie od złego pana. — A teraz mówcie — pójdziecie za mną czy zostawicie mnie samego, ze śmiechem na ustach, żem wpośród tylu ludzi jednego człowieka nie znalazł? —
WSZYSCY
Niech żyje hr. Henryk — niech żyje! —
MĄŻ
Rozdać im, co zostało wędliny i wódki — a potem na mury! —
WSZYSCY ŻOŁNIERZE
Wódki — mięsa — a potem na mury! —
MĄŻ
Idź z nimi, a za godzinę bądź gotów do walki. —
JAKUB
Tak mi Panie Boże dopomóż! —
GŁOSY KOBIECE
Przeklinamy cię za niewiniątka nasze! —
INNE GŁOSY
Za ojców naszych. —
INNE GŁOSY
Za żony nasze. —
MĄŻ
A ja was za podłość waszą. —
/ wychodzi /
*
/ Okopy Świętej Trójcy. — Trupy naokoło — działa potrzaskane — broń leżąca na ziemi. — Tu i ówdzie biegną żołnierze — Mąż oparty o szaniec, Jakub przy nim. /
MĄŻ
/ szablę chowając do pochwy /
Nie ma rozkoszy, jak grać w niebezpieczeństwo i wygrywać zawżdy, a kiedy nadejdzie przegrać — to raz jeden tylko. —
JAKUB
Ostatnimi naszymi nabojami skropieni odstąpili, ale tam w dole się gromadzą i niedługo wrócą do szturmu — darmo, nikt losu przeznaczonego nie uszedł, od kiedy świat światem. —
MĄŻ
Nie ma już więcej kartaczy? —
JAKUB
Ani kul, ani lotek, ani śrutu — wszystko się przebiera nareszcie. —
MĄŻ
A więc syna mi przyprowadź, bym go raz jeszcze uściskał. —
/ Jakub odchodzi. /
Dym bitwy zamglił oczy moje — zda mi się, jakby dolina wzdymała się i opadała nazad — skały w sto kątów łamią się i krzyżują — dziwnym szykiem także ciągną myśli moje. —
/ siada na murze /
Człowiekiem być nie warto — Aniołem nie warto. — Pierwszy z Archaniołów po kilku wiekach, tak jak my po kilku latach bytu, uczuł nudę w sercu swoim i zapragnął potężniejszych sił. — Trza być Bogiem lub nicością. —
/ Jakub przychodzi z Orciem. /
Weź kilku naszych, obejdź sale zamkowe i pędź do murów wszystkich, co spotkasz. —
JAKUB
Bankierów i hrabiów, i książąt. —
/ odchodzi /
MĄŻ
Chodź, synu — połóż tu rękę swoją na dłoni mojej — czołem ust moich się dotknij — czoło matki twojej niegdyś było takiej samej bieli i miękkości. —
ORCIO
Słyszałem głos jej dzisiaj, nim zerwali się męże twoi do broni — słowa jej płynęły tak lekko jak wonie, i mówiła: „Dziś wieczorem zasiądziesz przy mnie”. —
MĄŻ
Czy wspomniała choćby imię moje? —
ORCIO
Mówiła: „Dziś wieczorem czekam na syna mego”. —
MĄŻ
/ na stronie /
U końca drogi czyż opadnie mnie siła? — Nie daj tego, Boże! — Za jedną chwilę odwagi masz mnie więźniem twoim przez wieczność całą. —
/ głośno /
O synu, przebacz, żem ci dał życie — rozstajemy się — czy wiesz, na jak długo? —
ORCIO
Weź mnie i nie puszczaj — nie puszczaj — ja cię pociągnę za sobą. —
MĄŻ
Różne drogi nasze — ty zapomnisz o mnie wśród chórów anielskich, ty kropli rosy nie rzucisz mi z góry. — O Jerzy — Jerzy! — O synu mój! —
ORCIO
Co za krzyki! — Drżę cały — coraz groźniej — coraz bliżej — huk dział i strzelb się rozlega — godzina ostatnia, przepowiedziana, ciągnie ku nam. —
MĄŻ
Śpieszaj, śpieszaj, Jakubie! —
/ Orszak hrabiów i książąt przechodzi przez dolny dziedziniec — Jakub z żołnierzami idzie za nim. /
GLOS JEDEN
Daliście odłamki broni i bić się każecie. —
GŁOS DRUGI
Henryku, ulituj się! —
TRZECI
Nie gnaj nas słabych, zgłodniałych ku murom! —
INNE GŁOSY
Gdzie nas pędzą — gdzie?
MĄŻ
/ do nich /
Na śmierć. —
/ do syna /
Tym uściskiem chciałbym się z tobą połączyć na wieki — ale trza mi w inszą stronę. —
/ Orcio pada, trafiony kulą. /
GŁOS W GÓRZE
Do mnie, do mnie duchu czysty — do mnie, synu mój! —
MĄŻ
Hej! do mnie, ludzie moi! —
/ dobywa szabli i przykłada do ust leżącego /
Klinga szklanna jak wprzódy — oddech i życie uleciały razem. — Hej! tu — naprzód — już się wdarli na długość szabli mojej — nazad, w przepaść, syny wolności! —
/ Zamieszanie i bitwa. /
*
/ Insza strona okopów — słychać odgłosy walki — Jakub rozciągnięty na murze — Mąż nadbiega, krwią oblany. /
MĄŻ
Cóż ci jest, mój wierny, mój stary? —
JAKUB
Niech ci czart odpłaci w piekle upór twój i męki moje. — Tak mi Panie Boże dopomóż! —
/ umiera /
MĄŻ
/ rzucając płaszcz /
Niepotrzebnyś mi dłużej — wyginęli moi, a tamci klęcząc wyciągają ramiona ku zwycięzcom i bełkocą o miłosierdzie! —
/ spoziera naokoło /
Nie nadchodzą jeszcze w tę stronę — jeszcze czas — odpocznijmy chwilę. — Ha! już się wdarli na wieżę północną — ludzie nowi się wdarli na wieżę północną — i patrzą, czy gdzie nie odkryją hrabiego Henryka. — Jestem tu — jestem — ale wy mnie sądzić nie będziecie. — Ja się już wybrałem w drogę — ja stąpam ku sądowi Boga. —
/ staje na odłamku baszty, wiszącym nad samą przepaścią /
Widzę ją całą czarną, obszarami ciemności płynącą do mnie, wieczność moją bez brzegów, bez wysep, bez końca, a pośrodku jej Bóg, jak słońce, co się wiecznie pali — wiecznie jaśnieje — a nic nie oświeca. —
/ krokiem dalej się posuwa /
Biegną, zobaczyli mnie — Jezus, Maryja! — Poezjo, bądź mi przeklęta, jako ja sam będę na wieki! — Ramiona, idźcie i przerzynajcie te wały!
/ skacze w przepaść /
*
/ Dziedziniec zamkowy. — Pankracy — Leonard — Bianchetti na czele tłumów — przed nimi przechodzą Hrabiowie, Książęta, z żonami i dziećmi, w łańcuchach. — /
PANKRACY
Twoje imię? —
HRABIA
Krzysztof na Volsagunie. —
PANKRACY
Ostatni raz go wymówiłeś — a twoje?
KSIĄŻĘ
Władysław, pan Czarnolasu. —
PANKRACY
Ostatni raz go wymówiłeś — a twoje?
BARON
Aleksander z Godalberg. —
PANKRACY
Wymazane spośród żyjących — idź! —
BIANCHETTI
/ do Leonarda /
Dwa miesiące nas trzymali, a nędzny rząd armat i lada jakie parapety. —
LEONARD
Czy dużo ich tam jeszcze? —
PANKRACY
Oddaję ci wszystkich — niech ich krew płynie dla przykładu świata — a kto z was mi powie, gdzie Henryk, temu daruję życie. —
RÓŻNE GŁOSY
Zniknął przy samym końcu. —
OJCIEC CHRZESTNY
Staję teraz jako pośrednik między tobą a niewolnikami twoimi — tymi przezacnego rodu obywatelami, którzy, wielki człowiecze, klucze zamku Św. Trójcy złożyli w ręce twoje.
PANKRACY
Pośredników nie znam tam, gdzie zwyciężyłem siłą własną. — Sam dopilnujesz ich śmierci. —
OJCIEC CHRZESTNY
Całe życie moje obywatelskim było, czego są dowody niemałe, a jeślim się połączył z wami, to nie na to, bym własnych braci szlachtę…
PANKRACY
Wziąść starego doktrynera — precz; w jedną drogę z nimi! —
/ Żołnierze otaczają Ojca Chrzestnego i niewolników. /
Gdzie Henryk? — czy kto z was nie widział go żywym lub umarłym? — Wór pełny złota za Henryka — choćby za trupa jego! —
/ Oddział zbrojnych schodzi z murów. /
A wy nie widzieliście Henryka? —
NACZELNIK ODDZIAŁU
Obywatelu wodzu, udałem się za rozkazem generała Bianchetti ku stronie zachodniej szańców, zaraz na początku wejścia naszego do fortecy, i na trzecim zakręcie bastionu ujrzałem człowieka rannego i stojącego bez broni przy ciele drugiego. — Kazałem podwoić kroku, by schwytać — ale nim zdążyliśmy, ów człowiek zeszedł trochę niżej, stanął na głazie chwiejącym się i patrzał chwilę obłąkanym wzrokiem — potem wyciągnął ręce jak pływacz, który ma dać nurka, i pchnął się z całej siły naprzód — słyszeliśmy wszyscy odgłos ciała spadającego po urwiskach — a oto szabla, znaleziona kilka kroków dalej. —
PANKRACY
/ biorąc szablę /
Ślady krwi na rękojeści — poniżej herb jego domu. —
To pałasz hrabiego Henryka — on jeden spośród was dotrzymał słowa. — Za to chwała jemu, giliotyna wam. —
Generale Bianchetti, zatrudnij się zburzeniem warowni i dopełnieniem wyroku. —
Leonardzie! —
/ wstępuje na basztę z Leonardem /
LEONARD
Po tylu nocach bezsennych powinien byś odpocząć, mistrzu — znać strudzenie na rysach twoich. —
PANKRACY
Nie czas mi jeszcze zasnąć, dziecię, bo dopiero połowa pracy dojdzie końca swojego z ich ostatnim westchnieniem. — Patrz na te obszary — na te ogromy, które stoją w poprzek między mną a myślą moją — trza zaludnić te puszcze — przedrążyć te skały — połączyć te jeziora — wydzielić grunt każdemu, by we dwójnasób tyle życia się urodziło na tych równinach, ile śmierci teraz na nich leży. — Inaczej dzieło zniszczenia odkupionym nie jest. —
LEONARD
Bóg Wolności sił nam podda. —
PANKRACY
Co mówisz o Bogu — ślisko tu od krwi ludzkiej. — Czyjaż to krew? — Za nami dziedzińce zamkowe — sami jesteśmy, a zda mi się, jakoby tu był ktoś trzeci. —
LEONARD
Chyba to ciało przebite. —
PANKRACY
Ciało jego powiernika — ciało martwe — ale tu duch czyjś panuje — a ta czapka — ten sam herb na niej — dalej, patrz, kamień wystający nad przepaścią — na tym miejscu serce jego pękło. —
LEONARD
Bledniesz, mistrzu. —
PANKRACY
Czy widzisz tam wysoko — wysoko? —
LEONARD
Nad ostrym szczytem widzę chmurę pochyłą, na której dogasają promienie słońca. —
PANKRACY
Znak straszny pali się na niej. —
LEONARD
Chyba cię myli wzrok. —
PANKRACY
Milion ludu słuchało mnie przed chwilą — gdzie jest lud mój? —
LEONARD
Słyszysz ich okrzyki — wołają ciebie — czekają na ciebie. —
PANKRACY
Plotły kobiety i dzieci, że się tak zjawić ma, lecz dopiero w ostatni dzień. —
LEONARD
Kto? —
PANKRACY
Jak słup śnieżnej jasności, stoi ponad przepaściami — oburącz wspart na krzyżu, jak na szabli mściciel. — Ze splecionych piorunów korona cierniowa.
LEONARD
Co się z tobą dzieje? co tobie jest? —
PANKRACY
Od błyskawicy tego wzroku chyba mrze, kto żyw. —
LEONARD
Coraz to bardziej rumieniec zbiega ci z twarzy — chodźmy stąd — chodźmy — czy słyszysz mnie? —
PANKRACY
Połóż mi dłonie na oczach — zadław mi pięściami źrenice — oddziel mnie od tego spojrzenia, co mnie rozkłada w proch. —
LEONARD
Czy dobrze tak? —
PANKRACY
Nędzne ręce twe — jak u ducha bez kości i mięsa — przejrzyste jak woda — przejrzyste jak szkło — przejrzyste jak powietrze. — Widzę wciąż! —
LEONARD
Oprzyj się na mnie. —
PANKRACY
Daj mi choć odrobinę ciemności! —
LEONARD
O mistrzu mój! —
PANKRACY
Ciemności — ciemności! —
LEONARD
Hej! obywatele — hej! bracia — demokraty, na pomoc! — Hej! ratunku — pomocy — ratunku! —
PANKRACY
Galilaee, vicisti!
/ stacza się w objęcia Leonarda i kona /
GRUPA MEDIA INFORMACYJNE & ADAM NAWARA |