Heinrich von Kleist
Rozbity dzban
komedia w jednym akcie
tłum. Józef Mirski
OSOBY
* WALTER — radca sądowy
* ADAM — sędzia wiejski
* JASNOTKA —
pisarz
* PANI MARTA
* EWA — jej córka
* WIT DZIURA — chłop
* RUPRECHT — jego syn
* PANI BRYGIDA
* Służący, woźny, dziewki i inni
Rzecz dzieje się w niderlandzkiej wsi pod Utrechtem.
Scena: izba sądowa.
SCENA I
ADAM
/ siedzi i przewiązuje sobie opatrunek na nodze. Wchodzi JASNOTKA. /
JASNOTKA
Aj, tam do kata! Cóż to wam się stało,
Kumie Adamie? Ten wasz wygląd…!
ADAM
Patrzcie!
Wszak by się potknąć, tylko nóg potrzeba:
na tej podłodze, gdzie ni źdźbła nie dojrzysz,
tum się dziś ździebko, kumie, potknął. Tak, tak,
kamień obrazy każdy nosi w sobie.
JASNOTKA
Kamień obrazy — jakże to być może?
Każdy — mówicie?
ADAM
Jużci: nosi w sobie.
JASNOTKA
Przeklęta sprawa!
ADAM
Czemu, jeśli łaska?
JASNOTKA
Bo to i Adam, cny wasz praszczur w raju,
niezbyt być musiał w nogach pewny, skoro
tak walnie upadł na początku świata,
że tym upadkiem wieczną zyskał sławę?
Lecz wy?
ADAM
Cóż ja?
JASNOTKA
Wy nie tak?
ADAM
Wolne żarty!
Tutaj, powiadam, tu, o, tu upadłem.
JASNOTKA
Tak bez obrazu mówiąc i przenośni?
ADAM
Z przenośnią, kumie, z przenośnią — na zadek,
lecz bez obrazu, choć obraz był szpetny.
JASNOTKA
I kiedyż wam się zdarzył ten przypadek?
ADAM
Teraz, tej chwili, gdym wychodził z łóżka.
Jeszczem na ustach piosnkę miał poranną,
kiedy o próg poranka się potykam,
i ledwiem dzienną rozpoczął pielgrzymkę,
Już mi Pan Niebios jedną z nóg wykręca.
JASNOTKA
Na domiar lewą?
ADAM
Lewą?
JASNOTKA
Nie inaczej,
tę tu stateczną?
ADAM
Hm, tak, w samej rzeczy.
JASNOTKA
Aj, wielkie nieba, lewą, nieboraczkę,
co drogą grzechu powłóczy zaledwie?
ADAM
Powłóczy? Proszę! Czemuż to powłóczy?
JASNOTKA
Boć jest jak bryła.
ADAM
A bogdaj was! Bryła!
Wszak jedna noga bryłą jest, jak druga.
JASNOTKA
Za pozwoleniem! Krzywda to dla prawej,
co prosta jest i kształtna, a że lżejsza wagą,
więc się na śliskie śmielej waży drogi.
ADAM
Brednie! Za jedną waży się i druga.
JASNOTKA
A któż wam twarz tak znów pokiereszował?
ADAM
Kto mi, pytacie, twarz?…
JASNOTKA
Nic wiecie?
ADAM
Zgoła.
Chybabym skłamał. Jakże więc wygląda?
JASNOTKA
Szkaradnie.
ADAM
Mówcież jaśniej!
JASNOTKA
Ano,
odarta z skóry, że aż groza patrzeć!
Z jednego lica płat wyrwany taki,
że zważyć chyba, by osądzić, jaki.
ADAM
Tam do kaduka!
JASNOTKA
/ podając zwierciadło: /
Patrzcie sami!
Owca, gdy ją psy zewsząd opadną znienacka,
więcej na ostach nie zostawi runa,
niż wy — Bóg wie, gdzie — zostawili mięsa!
ADAM
/ patrzy w lustro. /
Tak, ani chybi, wygląd niepowabny.
Nos też ucierpiał nieco.
JASNOTKA
Nos i oko.
ADAM
Oko? Nie, kumie.
JASNOTKA
Toć przez twarz wam całą
się czerni pręga, dalibóg, tak krwawa,
jakby ją gbur wam jaki pięścią nabił wściekłą.
ADAM
Aj, w rzeczy samej, hm, tak, pod okiem. Patrzcie!
Żem tego nawet nie czuł dotąd wcale.
JASNOTKA
Bywa tak, bywa w ogniu walki nieraz.
ADAM
Walki? Cóż znowu! Chyba, jeśli chcecie,
z onym tam kozłem walczyłem u pieca!
Ha, jako żywo, wiem już: dzisiaj rano,
gdy potknę się i równowagę tracę,
i, jak tonący, trzepocę rękami,
nagle się tych nogawic, oto tutaj, chwytam,
com to je wczoraj do cna przemoczone
zawiesił wieczór, by przeschły na piecu,
w tej się niemądrej chwytam ich nadziei,
że się tak snadniej utrzymam. Wtem cały
węzeł się zrywa, a ja bęc! w dół lecę
z nogawicami — i o piec rżnę czołem,
w tym właśnie miejscu, gdzie zza pieca kozieł
ostry swój nos wyścibia.
JASNOTKA
/ śmieje się. /
Doskonale!
Pierwszy to snadź upadek Adamowy,
co się nie w łóżku zdarzył wam, lecz z łóżka!
ADAM
Tak, tak, na duszę! Ale… co rzec chciałem,
cóż tam nowego?
JASNOTKA
Co nowego? Prawda!
Niechże kat porwie! Zapomniałbym prawie.
ADAM
Cóż zatem, mówcie!
JASNOTKA
Gości dziś mieć będziem,
niespodziewanych gości dziś z Utrechtu.
ADAM
Gości? Któż taki?
JASNOTKA
Kto taki? Pan radca,
Pan radca Walter przybywa z Utrechtu.
Urząd gminny lustruje.
Z inspekcją sądy objeżdża w powiecie
i jeszcze dziś niechybnie tu zawita.
ADAM
Czyście przy zmysłach?
JASNOTKA
Jako żywo, mówię!
Wczoraj był w wiosce pogranicznej Holli,
gdzie dokumentnie urząd zwizytował.
Chłop pewien widział, jak już w drogę do nas
koniom u wozu chomąta wdziewano.
ADAM
Koniom? Gdzieżby? Dziś jeszcze? On z Utrechtu tutaj?
Z lustracją do sądu? Człek do rzeczy, mówią,
co swe owieczki sam niezgorzej strzyże
i za nic ma wszelkie te komedie,
dziś miałby zjechać nam na utrapienie? Brednie!
JASNOTKA
Skoro był w Halli, to i w Hajsum będzie.
Baczność więc, kumie!
ADAM
Idźcież!
JASNOTKA
Baczność, mówię!
ADAM
Idźcie, powiadam, z bajką tą!
JASNOTKA
Do kata!
Przecież go chłop na własne widział oczy!
ADAM
Diabła tam widział taki łotr kaprawy,
co ludzkiej twarzy odróżnić nie zdoła
od potylicy, gdy jak dłoń jest łysa!
Biret trójrożny na mój kij nasadźcie,
wdziejcie nań płaszcz i stawcie podeń buty,
a łotr go taki weźmie, za co chcecie.
JASNOTKA
Więc sobie wątpcie w imię diabła póty,
aż wam we drzwiach nie stanie!
ADAM
We drzwiach? Proszę!
Ani słóweczkiem nas nie uprzedziwszy?
JASNOTKA
Tam do kaduka! Wszakże to już dzisiaj
nie z starym radcą Wachholderem sprawa,
lecz radca Walter dziś…
ADAM
A choćby! Cóż stąd?
Przecież i on przysięgę składał taką
samą jak my, służbową, i jak my też,
wedle powszechnych praktyk i edyktów,
urząd swój spełniać musi.
JASNOTKA
Wyśmienicie!
Więc was zapewniam, że się wczoraj rano,
jak piorun z nieba, zjawił w Holli, po czym
po kas lustracji oraz registratur
zasuspendował sędzię i pisarza.
Dlaczego? Nie wiem. Zapewne — ab officio.
ADAM
Do diabła, czy i to wam chłop mówił?
JASNOTKA
Jużci, i jeszcze coś, gdy wiedzieć chcecie.
Oto dziś rano, gdy szukają sędzi,
co go na areszt skazano domowy,
w gumnie go wreszcie znajdą nieboraka,
obwieszonego na krokwi u dachu.
ADAM
Aj, tam do kroćset!
JASNOTKA
Wnet się pomoc jawi,
za czym go z pętli czym rychlej odwiążą
i póty go tam kropią, trą i cucą,
aż się w nim z biedą życia docucono.
ADAM
Ożył więc?
JASNOTKA
Ożył, lecz pod klucz go wzięto
i cały dom mu opieczętowano.
Już on tam jakby nieboszczyk na marach,
ktoś nawet urząd wziął już po nim w spadku.
ADAM
Patrzcie, do kata! Huncwot był zeń sprośny,
ale człek poczciw, jak mi żywot miły,
i kompan zacny, przyznać mu to muszę,
chociaż rozpustnik, rozpustnik nie lada.
Jeśli dziś radca był tam w owej Holli,
źle się nieborak musiał czuć w swej skórze.
JASNOTKA
I z tej też tylko, mówił chłop, przyczyny
dotąd się jeszcze radca tu nie zjawił.
W południe jednak ma tu być niechybnie.
ADAM
W południe? Dobrze. Święć się więc, przyjaźni
Wszakże to ręka rękę, mówią, myje.
Wiem ci ja, kumie, że was urząd łechce
i żeście go też, jak mało kto, godni.
Ale dziś, mój kumie, dziś nie pora jeszcze.
Dziś jeszcze puśćcie mimo warg ten kielich!
JASNOTKA
Urząd? Mnie? Łechce? E, za cóż mnie macie?
ADAM
Wiem też, że miłe wam są mowy składne
i żeście ongi w amsterdamskiej szkole
nad Cyceronem niepróżno ślęczeli.
Lecz dziś ukróćcie chęci swoje skore!
Nieraz się jeszcze sposobność nadarzy
sztuką się swą popisać krasomówczą.
JASNOTKA
Cóż znowu, kumie! Dajcie, proszę, pokój!
ADAM
Ongi, wiadomo wam, że milczał nawet
wielki Demosten. Jego pójdźcież śladem,
ja zaś, aczkolwiek nie król Macedonii,
wdzięczność swą jednak okazać potrafię.
JASNOTKA
Idźcie, powtarzam, z podejrzeniem takim!
Czym kiedy słówkiem choć?…
ADAM
Bo wówczas, kumie,
w ślad za tym wielkim i ja pójdę Grekiem.
Wszak o procentach, składkach, depozytach
można by również niezłą sklecić mówkę.
Lecz któż by takie toczyć chciał okresy?
JASNOTKA
A cóż zatem?
ADAM
Cóż? Że mnie to nie dotyczy,
a tak, do diabła, nie dotyczy wcale!
Choćby się nie wiem co powiedzieć dało,
fraszka to tylko, co się zlęgła w nocy,
lecz przed dniem wścibskim pierzcha precz.
JASNOTKA
Zapewne.
ADAM
Bo i dlaczegożby, na honor, sędzia,
choć na sędziowskim stolcu nie zasiada,
w powadze zawsze chadzać miał, jak niedźwiedź?
JASNOTKA
I ja tak myślę.
ADAM
Chodźmyż tedy, kumie!
Chodźmy na chwilę do registratury
ułożyć nieco stosy aktów, co tam
jak wieża Babel sterczą.
SCENA II
/ Wchodzi SŁUŻĄCY. Ci sami. Potem dwie DZIEWKI. /
SŁUŻĄCY
Szczęść wam Boże,
cny panie sędzio! Pan mój, radca Walter,
kłania się pięknie. Wnet tu sam przybędzie.
ADAM
Aj, wielkie nieba! Czy już z Hollą gotów?
SŁUŻĄCY
Z Hollą? A jużci, skorośmy tu, w Hajsum.
ADAM
Hej, Małgoś! Ludka!
JASNOTKA
Spokojnie! Spokojnie!
SŁUŻĄCY
Jutro zaś…
ADAM
Kumie!
JASNOTKA
/ do Adama: /
Każcie podziękować.
SŁUŻĄCY
…jedziem stąd dalej, do Hussahe.
ADAM
Jutro!?
Aj aj, co począć, co począć mam?
/ Chwyta za swą odzież. /
DZIEWKA PIERWSZA
/ wchodzi. /
Jestem.
JASNOTKA
Cóż to, kumie?
Chcecie wdziać spodnie? Czyście oszaleli?
Wdziejcież wpierw kabat!
DZIEWKA DRUGA
/ wchodzi. /
Jestem.
ADAM
/ ogląda się. /
Co? Gdzie? Kto? Pan radca?
JASNOTKA
Do licha, kumie! Toż to dziewka przecie.
ADAM
Żabot! Płaszcz! Kołnierz!
DZIEWKA PIERWSZA
Kamizelkę wprzódy!
ADAM
Co? Tam do kroćset! Zdziej mi kabat, nuże!
JASNOTKA
/ do Służącego: /
Pan radca gościem nam najmilszym będzie.
Chciejcież oświadczyć mu, żeśmy gotowi
przyjąć go tutaj, choćby zaraz, w sądzie.
ADAM
Do diabła tam! I to mu też oświadczcie,
że sędzia Adam uniżenie prosi,
by mu pan radca wybaczył łaskawie…
JASNOTKA
Wybaczył?
ADAM
Tak, wybaczył właśnie.
Czy jest już może w drodze do nas?
SŁUŻĄCY
Zaśby!
Jeszcze w gospodzie. Na kowala czeka.
Bo, że wam powiem, powóz nam, wiecie, pękł na dwoje.
ADAM
Aj, wyśmienicie! Więc się kłaniam pięknie. —
Kowal leń! Znam go! — Niech wybaczy, proszę,
bom nóg dziś niemal i karku nie skręcił.
Patrzajcież sami, jak potwór wyglądam,
a każdy, wiecie, przestrach niespodziany
od urodzenia biegunkę mi sprawia.
Chorym więc, chory.
JASNOTKA
Czyście bez zmysłów?
Do Służącego:
Z miłą go chęcią tu oczekujemy.
ADAM
Aj, tam do kata!
JASNOTKA
Co wam?
ADAM
Bierz to licho!
Tak mi jest, jakbym już naprawdę
połknął pigułkę.
JASNOTKA
Tego jeszcze brakło,
byście mu tyłkiem drogę oświecali.
ADAM
Hej, Ludka, Małgoś! Gdzieżeś, worku z kośćmi!
DZIEWKI OBIE
A dyć jesteśmy już, sędzio!
ADAM
Precz, mówię!
Ser, masło, szynkę, kiełbasy i flaszki
z registratury sprzątnąć mi, co żywo!
Nie ty, nie! Tamta! Aj, tak, ty, ty, gapo!
Do kroćset! Małgoś! Ona, słyszysz? Ludka
ma iść, stajenna, do registratury!
/ Dziewka pierwsza wychodzi. /
DZIEWKA DRUGA
Mówcież, bo jakoże was wyrozumieć?
ADAM
Stul gębę! Precz! Perukę przynieś! Słyszysz?
Marsz! Z biblioteki! Chybaj stąd piorunem!
/ Dziewka druga wychodzi. /
JASNOTKA
/ do Służącego: /
W drodze się pewnie nic złego
nie przygodziło panu radcy, tuszę.
SŁUŻĄCY
Nic wielkiego. Wóz się nam wywrócił.
ADAM
Do kroć!… Aj, noga!… Butów nie nawdzieję…
JASNOTKA
Co? Wielkie nieba! Wywrócił, mówicie?
Nikt jednak szwanku, wierzyć chcę…
SŁUŻĄCY
Broń Boże!
Dyszel się tylko złamał wpół, a pan mój
rękę wykręcił.
ADAM
Obyż kark był skręcił!
JASNOTKA
Rękę, mówicie? A kowal czy przyszedł?
SŁUŻĄCY
Jużci — do dyszla.
ADAM
Pewnie lekarz, kumie.
JASNOTKA
Lekarz?
SŁUŻĄCY
Do dyszla?
ADAM
Cóż znowu! Do ręki.
SŁUŻĄCY
Z Bogiem, panowie! — Bzika mają chyba.
/ Wychodzi. /
ADAM
Aj aj, wstyd, kumie, wstyd doprawdy!
JASNOTKA
Czemu?
ADAM
Zakłopotanie widzę w waszej twarzy.
/ Dziewka pierwsza wchodzi. /
ADAM
Co trzymasz w łapie?
DZIEWKA PIERWSZA
Kiełbasę brunszwicką.
JASNOTKA
Zakłopotanie?
ADAM
To akta sieroce!
Odnieś to zaraz do registratury!
DZIEWKA PIERWSZA
Kiełbasę?
ADAM
Brednie! Papiery, powiadam,
te, co w nie tu kiełbasa owinięta!
JASNOTKA
Pomyłka tylko, nieporozumienie.
ADAM
I gdzież peruka?
DZIEWKA DRUGA
/ wchodzi. /
W szafie z niej ni śladu.
ADAM
Ni śladu? Proszę, i czemuż ni śladu?
DZIEWKA DRUGA
A boście wczoraj…
ADAM
Cóż?
DZIEWKA DRUGA
…wieczorem
wrócili przecie do dom bez peruki.
ADAM
Ja — bez peruki?
DZIEWKA DRUGA
Dyć to prawda, sędzio,
wszak i Ludmiła przyświadczyć też może!
Druga zaś, wiecie, jest u perukarza.
ADAM
Ja bym?…
DZIEWKA DRUGA
Sumiennie!
ADAM
Bez peruki?
DZIEWKA DRUGA
Jużci. Ano,
z łysą do domu wróciliście głową,
jeszczeście niby tak mówili, wiecie,
żeście upadli; krew wam myłam z głowy.
ADAM
A, bezwstydnico ty jedna!
DZIEWKA DRUGA
Na duszę!
ADAM
Stul pysk, powiadam! Ani źdźbła w tym prawdy!
JASNOTKA
Tak? Więc tę ranę już od wczoraj macie?
ADAM
Od wczoraj ranę? Dziś dopiero!
Perukę miałem wczoraj i, na honor,
wchodząc do domu — przez przypadek tylko
wraz z kapeluszem zdjąłem ją z ciemienia.
O czym tu bzdurzy dziewka ta? Nie wiem nic zgoła!
Precz, do stu diabłów, coś im przynależna!
Precz, mówię, precz mi do registratury!
Dziewka pierwsza wychodzi.
A ty, Małgosiu, goń do zakrystiana,
proś, niech on mi dziś peruki swej pożyczy.
Powiedz, że w mojej kocica dziś rano
zległa, aj, tak, już wiem, niechluja taka
jeszcze pod łóżkiem utytłana leży.
JASNOTKA
Kocica?
ADAM
Właśnie. Jakom żyw! Pięć kociąt
wydała na świat, czarne dwa i żółte,
jedno jak śnieg bialutkie; czarne
potopić każę w rzece Vecht, cóż robić?
Czy chcecie, kumie, może jedno z nich?
JASNOTKA
W peruce?
ADAM
Tak, tak, na honor! Tu ją — niech mnie czarci! —
tu ją na stołku zawiesiłem wczoraj,
kładąc się spać, zaś w nocy, gdym przypadkiem
stołkiem potrącił, peruka upada…
JASNOTKA
Za czym kocica w pysk ją cap!
ADAM
Na duszę!
JASNOTKA
Niesie pod łóżko i pomiot w niej składa.
ADAM
W pysk? Nie!
JASNOTKA
Więc jakże?
ADAM
Kocica? Cóż znowu?
JASNOTKA
Zatem wy sami?
ADAM
Ja? W pysk? Wolne żarty!
Dzisiaj ją nogą trąciłem pod łóżko,
kiedym zobaczył…
JASNOTKA
Wybornie!
ADAM
Kanalie!
Gzi się i koci to, gdzie miejsca stanie!
DZIEWKA DRUGA
/ chichocząc: /
Mam odejść już, sędzio?
ADAM
Idź, a pozdrów pięknie
kumę kościelną, jejmość Czarnołatkę.
Dziś jeszcze, powiedz, perukę jej zwrócę
cało, bez szkody. Jemu zaś ni mru-mru!
Czy zrozumiałaś?
DZIEWKA DRUGA
Zrobię, jak się patrzy.
/ Wychodzi. /
SCENA III
/ ADAM, JASNOTKA. /
ADAM
Jakieś mnie, kumie, złe przeczucia dręczą.
JASNOTKA
I czemuż to, proszę?
ADAM
Wszystko wspak mi idzie.
Czy na dobitek nie dziś roki jeszcze?
JASNOTKA
Dawno już strony przed drzwiami czekają.
ADAM
Sen miałem, wiecie, że mnie ktoś pozywał
i przed sędziowski gwałtem ciągnął stolec,
zaś na tym stolcu ja, ja sam siedziałem
i od sobaków sobie i hultajów
srodzem wymyślał, po czym szyję własną
sam na żelazną zasądziłem kunę.
JASNOTKA
Wy — sami siebie?!
ADAM
Aj, tak, na uczciwość!
Potem się obaj, sędzia i pozwany,
w jedną jak gdyby stopilim osobę
i w las czmychnąwszy, noc przespalim w lesie.
JASNOTKA
I jakże sobie — sen ten tłumaczycie?
ADAM
Sen, mówią, mara, ale pewny jestem,
że się los na mnie spiknął.
JASNOTKA
Próżna trwoga.
Byleście tylko dziś, w obliczu radcy,
wedle przepisów wymierzali prawo,
aby ten sen o potępionym sędzi
tak się czy inak żywą nie stał jawą.
SCENA IV
/ Radca WALTER wchodzi. Ci sami. /
WALTER
Szczęść Boże wam, panie sędzio Adamie!
ADAM
Aj, witam, panie, witam w naszym Hajsum.
I któż by się, o sprawiedliwe nieba,
mógł tak radosnych spodziewać odwiedzin?
Jeszcze bym dziś o ósmej z rana we śnie
o takim wielkim nie śmiał marzyć szczęściu!
WALTER
Trochę tu może zbyt nagle przychodzę,
toteż w tej mojej podróży służbowej,
którą dla dobra państwa przedsięwziąłem,
tym się zaprawdę kontentować muszę,
jeśli mnie dobrzy gospodarze moi
życzliwym bogdaj pożegnają słowem.
Choć ja, Bóg świadkiem, już gdy w próg wstępuję,
szczere im z sobą pozdrowienie wnoszę.
Oto Najwyższy Trybunał w Utrechcie
poprawić pragnie wymiar praw w żuławach,
gdzie się, niestety, zda szwankować nieco.
Surowa kara czeka winę wszelką.
Lecz moja misja nie jest jeszcze sroga.
Patrzeć nam tylko, nie karać. Więc choćbym
nie wszystko jeszcze znalazł, jak należy,
cieszyć się będę, gdy stan znośnym znajdę.
ADAM
Pogląd, zaiste, piękny to i chlubny!
Bo bez wątpienia znajdzie wasza miłość
w starej praktyce nagannym niejedno,
a choć od czasu Karola Piątego
praktyka ta w Niderlandach istnieje,
w dziedzinie myśli cóż się ostać zdoła?
Świat, mówią, ciągle mądrzejszym się stawa.
Dziś, wiem to, wszystko Pufendorfa czyta.
Atoli Hajsum — to ułamek świata,
na który z owej mądrości powszechnej
takiż ułamek jeno spłynąć może.
Raczcież więc, proszę, sprawiedliwość w Hajsum
oświecać, panie, aby się przekonać,
że zanim jeszcze odjechać zdołacie,
w całej was pełni ona zadowoli.
Gdybyście jednak już dziś tu, w urzędzie,
mieli ją zastać podług woli waszej,
byłby zaiste cud to najprawdziwszy,
boć wolę tę zaledwie przeczuć może.
WALTER
Tak, brak przepisów, słusznie, albo raczej
jest ich za wiele, więc je przesiać trzeba.
ADAM
Przez wielkie, panie, wielkie przesiać sito;
za dużo plewy.
WALTER
/ do Jasnotki: /
Pan pisarz?
JASNOTKA
Do usług!
Pisarz Jasnotka. W te Świątki lat dziewięć
służby mej w sądzie.
ADAM
/ podaje krzesło. /
Raczcie spocząć, panie.
WALTER
Dziękuję.
ADAM
Z Holli wasza miłość?
WALTER
Z Holli.
Dwie mile stąd. Lecz skąd już o tym wiecie?
ADAM
Sługa wasz…
WALTER
Co?
JASNOTKA
Chłop pewien, wasza miłość,
który dziś rano z Holli wrócił właśnie…
WALTER
Chłop?
JASNOTKA
Do usług, wasza miłość.
WALTER
Przykry,
nad wyraz przykry zaszedł tam wypadek,
co zmącił nam pogodny nastrój ducha,
który nam w pracy towarzyszyć winien.
Ale i o tym już zapewne wiecie?
ADAM
Prawdaż to zatem, miłościwy panie,
że sędzia Głąb, dostawszy areszt w domu,
w taką z przestrachu rozpacz wpadł bez miary,
że się obwiesił?
WALTER
I tym zło pogorszył.
Bo co na nieład tylko wyglądało,
do malwersacji stało się podobne,
której — jak wiecie — prawo nie wybacza.
Ile kas macie?
ADAM
Co? Kas? Pięć do usług.
WALTER
Pięć? Byłem w błędzie: sądziłem, że cztery.
ADAM
Cztery? Zapewne. Wybacz, wasza miłość,
Lecz z kasą składek na powodzian Renu…
WALTER
Z kasą, mówicie, na powodzian Renu?
Wszelako Ren już dawno nie wylewa,
więc też i składki nie wpływają chyba.
Czy to nie dziś roki u was?
ADAM
Roki?
JASNOTKA
Tak, wasza miłość, pierwsze w tym tygodniu.
WALTER
Więc ta gromadka, którą idąc do was
spotkałem w sieni, tam to pewnie?…
ADAM
Pewnie.
JASNOTKA
To strony, panie, co się w czas zebrały.
WALTER
Nader to miła okoliczność dla mnie.
Proszę więc wpuścić tu tych ludzi. Chętnie
jednej się u was przysłucham rozprawie,
aby zobaczyć, jakie są w tej mierze
zwyczaje w Hajsum. Po czym przyjdzie kolej,
gdy tylko z tą się uporamy sprawą,
na kas przejrzenie i registratury.
ADAM
Wedle rozkazu. — Hej tam, woźny Twaróg!
SCENA V
/ DZIEWKA DRUGA wchodzi. Ci sami. /
DZIEWKA DRUGA
Pani kościelna kazała się kłaniać,
lecz wam peruki pożyczyć nie może.
Kazanie, mówi, mają dzisiaj rano,
więc pan kościelny sam wdział jedną, zasię
druga, powiada, do niczego zgoła,
posłać ją miała dziś do perukarza.
ADAM
Tam do pioruna!
DZIEWKA DRUGA
Gdy kościelny wróci,
zaraz wam, mówi, perukę tu przyśle.
ADAM
Aj, wasza miłość!
WALTER
Cóż?
ADAM
Na honor, panie!
Przypadek, patrzcie, przeklęty przypadek
obu mnie peruk dziś pozbawił na raz.
A teraz trzecia, com ją chciał pożyczyć,
również zawodzi. Nie wiem sam, co począć.
Mamże w łysinie na sąd zasiąść, panie?
WALTER
Co?!
ADAM
Jako żywo! Choć się lękam srodze,
czy bez świątecznej peruki ozdoby
na mej sędziowskiej nie stracę powadze.
Chybaby jeszcze na folwarku spytać,
czy pan dzierżawca…
WALTER
Na folwarku?
ADAM
Właśnie.
WALTER
A tutaj, we wsi, czyżby już nikt inny?…
ADAM
Nikt, w samej rzeczy.
WALTER
Pan pastor może?
ADAM
O, pastor?
WALTER
Lub pan bakałarz?
ADAM
Nie, nic z tego,
odkąd tu bowiem znieślim dziesięcinę,
do czegom rękę swą i ja przyłożył,
już mi nie liczyć na tych panów względy.
WALTER
Jakże więc, panie sędzio, no a roki?
Myślicież czekać, aż wam włos porośnie?
ADAM
Poślę na folwark, gdy łaska, w te pędy.
WALTER
Dalekoż to ten folwark stąd?
ADAM
Dwa kroki.
WALTER
Co?
ADAM
Pół godzinki.
WALTER
Do diabła, mój sędzio!
Wszakże godzina sądu już wybiła!
Proszę o pośpiech! Dzisiaj jeszcze muszę
stanąć w Hussahe.
ADAM
Jeszcze dziś? Co począć?
WALTER
Do kroćset! Mączką przysypcie łysinę!
I gdzieżeście, do diaska, też tak nagle
obie peruki zapodzieli na raz?
Czyńcie, co chcecie, spieszno mi, powtarzam.
ADAM
I to też jeszcze.
WOŹNY
/ wchodzi. /
Jestem. Woźny Twaróg.
ADAM
Mogęż tymczasem śniadankiem usłużyć?
Kieliszkiem gdańskiej? Kiełbasą brunszwicką?
WALTER
Dziękuję.
ADAM
Proszę.
WALTER
Jużem po śniadaniu.
ADAM
Bez ceremonii.
WALTER
Dziękuję, powiadam.
Idźcie, czas drogi, a ja tu tymczasem
coś w raptularzu zanotuję sobie.
ADAM
Jak wola, panie. — Pójdź, Małgosiu, za mną.
WALTER
Szpetnieście, widzę, mój sędzio Adamie,
kontuzjowani. Czyżbyście upadli?
ADAM
Aj, wasza miłość, tak, tak! Dzisiaj z łóżka
iście zabójczym upadłem sposobem.
Zdawało mi się, że prosto w grób wpadłem.
WALTER
Szczerze współczuję… Wierzyć jednak pragnę,
że to bez dalszych przejdzie następstw.
ADAM
Mym obowiązkom w drodze to nie stanie.
Przepraszam.
WALTER
Idźcie.
ADAM
/ do Woźnego: /
Ty marsz! Wezwij strony!
/ Adam, Dziewka i Woźny wychodzą. /
SCENA VI
/ Wchodzą: PANI MARTA, EWA, WIT, RUPRECHT. WALTER i JASNOTKA w głębi. /
MARTA
Hołota wy! Wy dzbanków rozbijacze!
Dacież mi teraz odwet już!
WIT
Cichajcie!
Wszystko tu wnet wielebny sąd rozsądzi.
MARTA
Rozsądzi! Patrzcie! Patrzcie mi mądrali!
Dzban mój rozsądzi, dzban rozbity w szczątki
Chyba mi dzban ten przysądzą, co sam już
na Ostatecznym stanął biedak Sądzie.
Lecz ja bym nawet tych czerepów nędznych
za taki sąd nie dała nierozsądny!
WIT
Właśnie też mówię: gdy se taki wyrok
wyprawujecie, koszt wam za dzban zwrócim.
MARTA
Koszt zwróci. Proszę! Koszt mi za dzban zwróci,
gdy sobie wyrok wyprawuję taki!
Dzban mój spróbujcie na powrót przywrócić!
Na gzyms mi go powróćcie znów! Koszt zwróci!
Dzbanek mi zwróci mój, co już nieborak
ni stać nie może ani się odwrócić.
WIT
Aj, pani Marto, po co się tak sierdzić!?
Możnaż co więcej? Gdy go z nas kto rozbił,
szkodę naprawim, jak się patrzy!
MARTA
Ejże!
Jakby z mych bydląt przemówiło które!
I za cóż to wy macie sąd? Za zduna?
A niechby nawet fartuch wzięli zduński
wielmożni ci sędziowie, i mój dzbanek
wsadzili w piec, to rychlej by mi oni
naczynić mogli coś w naczyńko moje
niż je naprawić. Dzbanek mój naprawić!
RUPRECHT
Dajcież jej pokój! Smok to istny! Tata!
Nie ten dziurawy dzbanek ją tak kole,
jeno nasz ślub, co roztłukł się wraz z dzbanem.
Gwałtem by teraz chciała go zdrutować,
lecz ja wam, tata, jeszcze raz przysięgam:
sam ścierką będę, gdy tę ścierkę wezmę!
MARTA
A to mi gamoń! Ja tu ślub drutować?
Ślub niewart dzbana, choćby nie rozbity,
niewart, powiadam, czerepa jednego.
A choćby tutaj stał wyszorowany
i taki śklniący, jak mój dzban nieboszczyk
wczoraj wieczorem jeszcze stał na gzymsie,
to bym go raczej za ucho chwyciła
i na łbie twoim rozłupała w szczątki,
niźlibym miała czerepy drutować!
Ja — ślub drutować!
EWA
Ruprechcie mój!
RUPRECHT
Chybaj!
EWA
Mój ty!
RUPRECHT
Precz, mówię!
EWA
Zaklinam cię!
RUPRECHT
Ruszaj,
ty… ty… nie powiem, co!
EWA
Posłuchaj, luby!
Jedno słóweczko…
RUPRECHT
Ani jedno! Nie chcę!
EWA
Przecie do pułku odchodzisz, Ruprechcie,
a skoro muszkiet weźmiesz raz na ramię,
Bóg wie, czy kiedy zobaczym się znowu.
Na wojnę idziesz, drogi mój Ruprechcie,
w takimże gniewie chcesz się rozstać ze mną?
RUPRECHT
W gniewie? Broń Boże! Tego nie chcę wcale.
Niechaj ci Pan Bóg tyle zdarzy dobra,
ile go tylko ma w zapasie, lecz ja,
choćbym z tej wojny wrócił zdrów, jak z spiżu,
i w Hajsum jeszcze lat żył osiemdziesiąt,
to ci i w śmierci powiem, żeś jest ścierka!
Sama to przecie chcesz zaprzysiąc w sądzie!
MARTA
/ do Ewy: /
Precz! Nie mówiłam? Jeszcze cię lżyć będzie
ten gbur przeklęty! Pan kapral Drewnoga
oto człek godny, oto mąż dla ciebie —
kij ci on w wojsku dzierżył, jak się patrzy —
a nie ten wałkoń, co mu kark wnet poczną
kijem garbować! Dzisiaj zrękowiny,
dziś jeszcze ślub, a choćby nawet chrzciny,
wszystko mi jedno! I na śmierć mą zgoda,
byleby rogów zuchwałości przytrzeć,
co mi do dzbanków moich sięga!
EWA
Matko,
dajcie już pokój! Pójdę wam do miasta
i najlepszego poszukam tam zduna,
co wam na pokaz te skorupki sklei.
Gdyby zaś z dzbanka nic już być nie miało,
to weźcie moją skarbonkę, matulu,
i nowy kupcie! Któż to widział, matko,
o dzban gliniany, choćby nawet z czasów
samego króla Heroda pochodził,
gwałt taki wszczynać i nieszczęścia tyle!
MARTA
Ot, powiedziałaś, coś wiedziała, panno!
Chcesz może, Ewko, kunę wziąć na szyję
I w kościół iść pokutę czynić jawną?
Twoje w tym garnku było dobre imię
i razem z nim się stłukło w oczach świata,
chociaż nie w moich ni twoich, ni Boga.
Zdunem mi sędzia i więzienny pachoł!
Pnia katowskiego potrza tu i bata!
A choćby w ogień, na stos z tą hołotą,
gdy naszą cześć wypalić trza w tym ogniu
i nasz dzbanuszek znów wypolerować.
SCENA VII
/ Wchodzi ADAM w todze, ale bez peruki. Ci sami. /
ADAM
/ do siebie: /
Aj, patrzcie, Ewka i ten drab sążnisty,
i cała tam, do diabłów stu, familia!
Czyż mnie oskarżać chcą przede mną samym?
EWA
Uchodźmy stąd! Zaklinam was, matulu!
Precz uciekajmy z tej nieszczęsnej izby!
ADAM
/ do Jasnotki: /
Kumie Jasnotko, z czym tu oni przyszli?
JASNOTKA
Z czym? Nie wiem, fraszki! Wielki hałas o nic.
Jakiś tam pono, słyszę, dzban rozbito.
ADAM
Co? Dzban! Aj, proszę! Dzban? I któż go rozbił?
JASNOTKA
Kto go, pytacie, rozbił?
ADAM
Właśnie, kumie.
JASNOTKA
Zasiądźcie tylko, rychło się dowiecie.
ADAM
/ do Ewy szeptem: /
Ewuniu!
EWA
/ tak samo: /
Precz!
ADAM
Słóweczko!
EWA
Nie chcę słyszeć.
ADAM
Z czym wy tu do mnie?
EWA
Idźcie precz, powiadam!
ADAM
Co to, Ewuniu, wszystko, powiedz, znaczy?
EWA
Jeśli mi zaraz!… Zostawcie mnie, mówię.
ADAM
/ do Jasnotki: /
Słuchajcie, kumie, nie wytrzymam dłużej!
Mdłości mi sprawia rana na goleni.
Sądźcie wy dzisiaj, ja — do łóżka pójdę…
JASNOTKA
Do łóżka? Czyżby? Czyście oszaleli?
ADAM
Aj, na wymioty mi się, kumie, zbiera.
JASNOTKA
Chyba naprawdę szał was dziś opętał!
Wszakże przed chwilą przyszliście dopiero!
Zresztą powiedzcie sami panu radcy.
Może się zgodzi… Któż wie, co was boli.
ADAM
/ do Ewy: /
Ewuś! Zaklinam cię na wszystkie rany!
Z czym wy tu do mnie?
EWA
Rychło posłyszycie.
ADAM
Czy tylko o ten dzban tam w rękach matki,
com go wszak, Ewuś…
EWA
Tak, o dzban ten tylko.
ADAM
I o nic więcej?
EWA
O nic.
ADAM
Czy na pewno?
EWA
Idźcie, powiadam, i dajcie mi pokój!
ADAM
Słuchaj, Ewuniu, bądź rozsądna, radzę.
EWA
Bezwstydni wy!
ADAM
Pamiętaj, że w ateście
stoi frakturą wypisane imię
Ruprechta Dziury. Atest mam w kieszeni
gotowiusieńki — słyszysz, jak szeleści?
Zwolni ci on Ruprechta, jak się patrzy.
Inaczej kto wie, czy za rok, Ewuniu,
nie przyszłoby ci sukni wdziać żałobnej,
kiedy ogłoszą, że Ruprecht w Batawii
zdechł gdzieś na febrę żółtą lub czerwoną,
lub, czy ja wiem już, jaką — może zgniłą.
WALTER
Hej, proszę tam, panie sędzio Adamie,
nie wieść z stronami gawęd na uboczu.
Tutaj zasiadać, proszę was, i badać.
ADAM
/ do siebie: /
Co mówi? Co wasza miłość raczy mi rozkazać?
WALTER
Czy nie słyszycie? Wszak wyraźnie mówię,
byście przed sesją w sposób tajemniczy
nie wiedli rozmów dwuznacznych ze stronami!
Tutaj to, sędzio, urząd wasz i miejsce,
ja zaś jawnego przesłuchania czekam.
ADAM
/ do siebie: /
Aj, do kaduka! Lęk mnie zbiera zacząć.
Coś tam zabrzękło, gdym uciekał wczoraj!
JASNOTKA
/ wyrywając go z zadumy: /
No, panie sędzio! Czyście…
ADAM
Nie, na honor!
Wszakem ostrożnie… wołem byłbym chyba,
jeślibym…
JASNOTKA
Co?
ADAM
Co?
JASNOTKA
Pytałem was…
ADAM
Właśnie…
Pytaliście, czym ja…
JASNOTKA
Tak, czyście głusi!
Wszak jego miłość was wzywa.
ADAM
Myślałem…
Co? Kto wzywa?
JASNOTKA
Jego miłość!
ADAM
/ do siebie: /
Aj, bierz licho!
Jednoli z dwojga: złamie się lub zegnie!
Głośno:
Do usług, panie! Co mi wasza miłość
raczy rozkazać? Mamże przewód zacząć?
WALTER
Dziwnieście, mój panie sędzio Adamie,
dziwnieście jakoś roztargnieni, widzę.
ADAM
Na honor, panie, wybaczcie! Pantarka,
którą nabyłem od handlarza z Indii,
pypcia mi, ścierwo, dziś w sam raz dostała.
Knedelkiem trza ją, wasza miłość, leczyć,
a żem w tych sprawach w ciemię bity, przeto
tej się tu panny o radę pytałem.
Słabość to moja, że kuraki swoje
jak własne dzieci miłuję.
WALTER
Zasiądźcie!
Powoda proszę wezwać i przesłuchać!
Do Jasnotki:
Pan pisarz będzie protokół prowadził.
ADAM
Czy według wszelkich prawa formalności
rozkaże wasza miłość sąd odprawić,
czy też jak u nas tu, w Hajsum, w zwyczaju?
WALTER
Według wszelakich prawa formalności,
jak to w zwyczaju w Hajsum, nie inaczej.
ADAM
Wybornie, panie. — Już ja wam dogodzę!
Do Jasnotki:
Pan pisarz gotów?
JASNOTKA
Do usług.
ADAM
A zatem
sprawiedliwości, dziej się wola twoja!
Powód niech stanie!
MARTA
Tu, panie sędzio.
ADAM
Kto wy?
MARTA
Kto?
ADAM
Wy, Marto.
MARTA
Ja?
ADAM
Kto jesteście?
Imię, siedziba, stan wasz i tam dalej!
MARTA
A toć pan sędzia żarty chyba stroją.
ADAM
Żarty? Do licha! W imię prawa pytam,
prawo zaś wiedzieć musi, kto jesteście.
MARTA
Kto jestem?
ADAM
Właśnie.
JASNOTKA
/ półgłosem: /
Dajcie pokój, kumie!
MARTA
Wszak mi pan sędzia co niedziela przecie
zaziera w okno, gdy na folwark idzie.
WALTER
Więc wam, mój sędzio, pani ta znajoma?
ADAM
Tak, wasza miłość. Zwie się Marta; we wsi,
o tam, na rogu mieszka, wśród opłotków.
Nieboszczyk mąż jej był burgrabią zamku,
ona zaś dziś położną jest tu, panie;
zresztą kobieta zacnej reputacji.
WALTER
Gdy więc tak dobrze ją, mój sędzio, znacie,
to te pytania są zbyteczne zgoła.
Imię jej tylko w protokół zapiszcie
dodając przy nim, że w urzędzie znana.
ADAM
Aj aj, wybornie! Wasza miłość, widać,
czczych formalności nie jest zwolennikiem.
Do pisarza:
Czyńcie, jak sobie jego miłość życzy.
WALTER
Teraz o przedmiot skargi zapytajcie.
ADAM
Mam teraz?…
WALTER
No tak, poznać przedmiot skargi.
ADAM
Proszę wybaczyć, lecz nim dzban jest przecież.
WALTER
Dzban?
ADAM
Nie inaczej.
Do pisarza:
Dzban w protokół wpiszcie
dodając przy nim, że w urzędzie znany.
JASNOTKA
Czyż na mój domysł, tak na wiatr rzucony?
ADAM
Na honor, jeśli mówią, to dzban wpiszcie, proszę!
Czy nie dzban, Marto?
MARTA
Jużci, dzbanek, sędzio.
ADAM
Ten tu?
MARTA
Rozbity.
ADAM
Czyż nie powiedziałem?
Ta pedantyczna skrupulatność!
JASNOTKA
Ależ!
ADAM
I któż go rozbił? Pewnie ten tam chłystek?
MARTA
Zaśby kto inny?
ADAM
/ do siebie: /
Więcej mi nie trzeba!
RUPRECHT
Łże, panie sędzio!
ADAM
/ do siebie: /
Odetchnij, Adamie!
RUPRECHT
Łże wam na gardło całe!
ADAM
Milcz, gamoniu!
Jeszcze ty dzisiaj pod pręgierzem staniesz!
Pan pisarz wpisze dzban i imię tego,
Który go rozbił. Poczekaj, hultaju!
Wnet my tu całą sprawę rozwikłamy.
WALTER
Mój panie sędzio! Cóż za procedura!
Nazbyt, przyznaję, zda mi się gwałtowna.
ADAM
Czemu?
JASNOTKA
Nieco formalniej!…
ADAM
Przenigdy!
Czczych formalności pan radca nie znosi.
WALTER
Jeśli, jak widzę, mój sędzio, nie wiecie,
jak się w myśl ustaw proces wdrażać winno,
to nie tu miejsce o tym was pouczać.
Gdy zatem tylko taki znacie sposób
praw wymierzania, to odstąpcie raczej.
Może pan pisarz lepiej to potrafi.
ADAM
Wybaczcie, panie! Wymierzałem prawo
tak, jak się w Hajsum je wymierzać zwykło
i jak mi wasza miłość przykazała.
WALTER
Ja wam?
ADAM
Na honor!
WALTER
Przykazałem tylko,
by sprawiedliwość wedle praw wymierzać,
i sądząc, że w Hajsum prawa są te same
co w całym naszym Państwie Zjednoczonym.
ADAM
Z submisją więc o przebaczenie proszę.
My tu, za waszym, panie, pozwoleniem,
statuty mamy dość szczególne w Hajsum,
nigdzie co prawda nie spisane, ale
starą tradycją wieków przekazane.
Od tych ja formuł, wasza miłość, tuszę,
ani na jotę dziś nie odstąpiłem.
Lecz i w tej nowej procedurze prawnej,
co ją stosować mają w całym państwie,
umiem się znaleźć jak u siebie w domu.
Chcecie dowodu? Rozkazujcie, proszę.
Potrafię prawo tak i tak wymierzać.
WALTER
Złe mi o sobie mniemanie dajecie.
Lecz niechaj będzie! Zacznijcie od nowa.
ADAM
Na honor, baczcie! Będziecie kontenci.
Wy zatem, Marto, ze skargą wystąpcie!
MARTA
Ja tu, jak wiecie, o ten dzban oskarżam.
Nim jednak powiem, co się z dzbanem stało,
pozwólcie, proszę, żebym opisała,
czym mi był wprzódy ten dzbanuszek.
ADAM
Mówcie!
MARTA
Widzicie dzban ten, wielebni panowie?
Czy go widzicie?
ADAM
Jużci, że widzimy.
MARTA
Owóż przepraszam, nie widzicie wcale!
Nic prócz czerepów tych tu nie widzicie!
Rozbity w szczątki najpiękniejszy z dzbanków
W tej oto dziurze, gdzie dziś nic prócz dziury,
ongi król Filip przyjmował hiszpański
wszystkie prowincje niderlandzkie w lenno.
Tu stał w ornacie cesarz Karol Piąty,
z którego tylko nogi stoją jeszcze.
Tu klęczał Filip przyjmując koronę.
Dzisiaj on w garnku, zadek jeno został,
lecz i ten także cios śmiertelny dostał.
Tam ze wzruszenia obie jego ciotki,
królowa Francji i Węgier królowa,
łzy szczęścia sobie ocierały z oczu.
A teraz, patrzcie, gdy z nich jedna chustkę
do ócz podnosi ręką poszczerbioną,
zda się, jakoby nad sobą płakała.
Tu się Filibert pośród świty tłumnej,
ten, co to król zań cios podchwycił w boju,
oparł na mieczu; dziś by i on musiał
z Maksymilianem paść po równi — młokos!
Tu w dole miecze widać odłamane.
A tu w pośrodku, z świętą na łbie tiarą,
arcybiskupa z Arrasu widziano;
dziś go już diabli z kretesem porwali,
cień tylko po nim na bruk jeszcze pada.
Za nim zaś z tyłu straż przyboczna ciżbą
z halabardami stała i lancami.
Tu, patrzcie, domy na brukselskim rynku,
ktoś jeszcze z okna wyziera ciekawie,
lecz co tam widzi, Bóg to wiedzieć raczy.
ADAM
Zostawcie, Marto, pakt ten skorupkowy,
skoro do rzeczy nie należy wcale.
O dziurę idzie, nie zaś o prowincje,
co je tam na niej przekazywać miano.
MARTA
Za pozwoleniem! Ale piękność dzbanka
do rzeczy, panie sędzio, też należy.
Dzban zdobył ongi cny Childeryk kotlarz,
kiedy Orańczyk z gezami morskimi
gród Bril wziął szturmem. Właśnie onej chwili
przytknął go do ust pewien Hiszpan dumny
pijąc zeń wino, gdy Childeryk z tyłu
Hiszpana pięścią na ziemię powalił,
dzban mu z rąk wyrwał, wychylił i poszedł.
ADAM
Istny gez morski!
MARTA
Potem zasię dzbanek
grabarz Bogufał wziął w spadku, człek trzeźwy,
trzy razy tylko z niego pił, trzy, mówię,
a zawdy wino pomieszane z wodą,
pierwszy raz wonczas, gdy już w piętkę goniąc,
młodą małżonkę pojął; w lat trzy potem,
gdy go szczęśliwym uczyniła ojcem,
a gdy spłodziwszy dzieci piętnaścioro,
zmarła biedaczka, wypił — po raz trzeci.
ADAM
Dobrze już, dobrze. I cóż dalej?
MARTA
Potem
dzban miał Zacheusz, krawiec z Tirlemontu.
Sam on to raz nieboszczykowi memu —
świeć mu Bóg w niebie! — opowiadał, wiecie,
że kiedy dom mu grabili Francuzi,
razem z gratami dzban przez okno cisnął,
po czym sam skoczył, kark, niezdara, skręcił,
ale dzbanuszek, dzbanek ten gliniany
na równe stanął nogi — i ocalał!
ADAM
Do rzeczy, proszę was, Marto, do rzeczy!
MARTA
Czasu pożaru w sześćdziesiątym szóstym
miał go już mąż mój — świeć mu, Panie, w niebie!
ADAM
Do diabła, Marto! Czy nie koniec jeszcze?
MARTA
Skoro mi, mój panie sędzio Adamie,
mówić nie dacie, nic tu po mnie; pójdę
poszukać sądu, co mnie rad wysłucha.
WALTER
Mówić wam wolno, byle nic o rzeczach,
które do rzeczy nie należą wcale.
Jeśli, mówicie, że wam dzban był drogi,
to wiemy tyle właśnie, ile trza nam,
żebyśmy waszą osądzili sprawę.
MARTA
Ile wam trzeba, by osądzić sprawę,
tego, panowie, nie wiem i nie badam.
To jednak wiem, że abym skarżyć mogła,
muszę mieć możność powiedzenia, o co.
WALTER
Dobrze więc, dobrze. Kończcie! Cóż się stało
Cóż się więc, pytam, z onym stało dzbanem
czasu pożaru w sześćdziesiątym szóstym?
Czyli usłyszym wreszcie, co się stało?
MARTA
Co się, pytacie, z dzbanem stało? Ano
nic się w tym roku sześćdziesiątym szóstym
z dzbanuszkiem tym nie stało, wasza miłość.
Nic się z nim, panie, powtarzam, nie stało.
Ostał się cało pośrodku płomieni
i z popieliska go nazajutrz rano
z taką dobyłam polewą błyszczącą,
jakby co wyszedł ze zduńskiego pieca.
WALTER
Dosyć już, dosyć! Dzban już znamy, wiemy,
co się z nim stało i co się nie stało.
Teraz cóż dalej?
MARTA
Owóż dzban wspomniany,
co, choć rozbity, wart jest jeszcze dzbana,
dzban nie za podły ni dla ust szlachcianki,
ni, bez urazy, dla panny regentki,
ten dzban, dostojni wy sędziowie obaj,
dzban ten, powiadam, rozbił mi ów chłystek!
ADAM
Kto?
MARTA
Ten tam, Ruprecht.
RUPRECHT
Nie! Łże, panie sędzio!
ADAM
Milcz mi do czasu, aż cię zapytamy!
Przyjdzie dziś jeszcze i na ciebie kolej.
Czy to pan pisarz zaprotokołował?
JASNOTKA
Jak najdokładniej.
ADAM
Wybornie.
A teraz nam tu, zacna pani Marto,
o całym zajściu opowiedzcie, proszę.
MARTA
Wczoraj więc koło jedenastej…
ADAM
Której?
MARTA
Toć mówię!
ADAM
Rano?
MARTA
Gdzieżby rano! W nocy.
W łóżku już ległam i chcę lampkę skręcić,
gdy raptem w dole, w córki mej komorze
jakiś słyszę wrzask i głosy męskie,
jakby do domu wtargnął bisurmanin.
Zrywam się tedy, w dół po schodach zbiegam,
a tu drzwi gwałtem wyważone widzę
i ktoś tam, słyszę, w izbie klnie okrutnie;
za czym do izby wchodzę, świecę, patrzę,
i naraz… naraz, co widzę, mój sędzio?
Dzban widzę, dzban mój rozbity na szczątki,
co w każdym kącie leżą rozrzucone;
dziewczyna szlocha, załamuje ręce,
a on, ten smyk tam, prycha jak szalony!
ADAM
Do kroćset!
MARTA
Co?
ADAM
A to ci łotr dopiero!
MARTA
Więc mnie w tym gniewie, wiecie, sprawiedliwym
jakby sto rąk urosło jednej chwili,
każda zaś w pazur, jak u sępa, zbrojna.
Tak ja do niego: jakim, pytam, prawem
i czego, pytam, w noc tak późną szuka,
i jak mi w domu dzbanki śmie rozbijać?!
On zaś, zgadnijcie, co mi na to, proszę,
co mi bezwstydnik, ten łotr odpowiada!
Jeszcze ja kiedyś doczekam tej chwili,
kiedy go kaci rozciągną na kole,
albo już nigdy nie legnę spokojna!
Ktoś inny, mówi, kto tuż przed nim czmychnął,
dzban z gzymsu strącił, ktoś, proszę was, inny!
I jeszcze dziewkę mi ten wałkoń łaje!
ADAM
Ha ha, koszałki opałki! Cóż dalej?
MARTA
Więc ja do dziewki, co tam jak trup stała:
„Ewuniu — mówię, a ona siada —
czy to kto inny — pytam — był?” Zaś ona:
„Święty Józefie — woła — i Maryjo!
Co sobie matka myślą też!” — „Któż zatem?”
„A któż by — mówi — mógł być, matko, inny?”
I święcie mi, że on to był, przysięga.
EWA
Co wam przysięgłam? Com wam przysięgała?
Nic nie przysięgłam!
MARTA
Ewo!
EWA
Łżecie!
RUPRECHT
Proszę!
ADAM
Milcz tam, szczeniaku, teraz, ty przeklęty!
Bo ci tą pięścią paszczę twoją zatkani!
Nie twoja kolej, potem będziesz gadał!
MARTA
Nie przysięgałaś?
EWA
Nie, to fałsz wierutny!
I choć mi, matko, wstyd i serce boli,
że przeciw wam tak jawnie świadczyć muszę,
ale wam wczoraj nic nie przysięgałam!
ADAM
Aj aj, ludkowie, rozsądku!
JASNOTKA
To dziwne!
MARTA
Nie zapewniałaś mnie, powiadasz, Ewo,
Pannę wzywając Świętą i Józefa?
EWA
Jużci, wzywałam, lecz nie na przysięgę.
I na to wam tu teraz wobec sądu
Najświętszą Pannę wzywam i Józefa!
ADAM
Aj, pani Marto, po cóż to! Któż widział
tak onieśmielać to poczciwe dziecko!
Skoro się panna tylko zastanowi,
skoro przypomni wszystko, co się stało,
co się, powiadam, stało już i co się,
jeśli nie zezna, jak zeznać powinna,
jeszcze stać może, wnet wam, zobaczycie,
powie to samo, co wam rzekła wczoraj,
a czy przysięgnie, czy też nie, to fraszka,
byle Józefa nie tykać ni Marii.
WALTER
Mój panie sędzio, a to rzecz niezwykła
takich rad stronom udzielać dwuznacznych!
MARTA
Kiedy mi ona tak w twarz łgać się waży —
ta bezwstydnica, dziewka ta ladaczna! —
że to ktoś inny u niej był, nie Ruprecht,
to niech ją!… No, nie powiem, co! Ale
ja wam to mówię, panie sędzio, Marta!
A choć pewności nie mam, czy przysięgła —
że tak mówiła, na to wam przysięgam,
Pannę wzywając Świętą i Józefa!
ADAM
Tego się wszak i panna…
WALTER
Panie sędzio!
ADAM
Co, wasza miłość? — Czy nie tak, Ewuniu?
MARTA
Rozewrzej gębę! Mów, czy nie mówiłaś?
Czyliś mi tego nie mówiła wczoraj?
EWA
Któż się zapiera, że mówiłam, matko?
ADAM
Proszę!
RUPRECHT
To ścierka!
WIT
A tfy! wstydź się, dziewko!
ADAM
/ do pisarza: /
Pan pisarz wciągnie to do protokołu!
WALTER
O tym szczególnym zachowaniu waszym
nie wiem, na honor, co myśleć, mój sędzio.
Gdybyście sami byli dzban ten stłukli,
nie moglibyście gorliwiej, zaprawdę,
zwalać podejrzeń wszelakich ze siebie
na tego oto młodzieńca, jak teraz.
Pan pisarz jednak, żywić chcę nadzieję,
do protokołu nie zapisze więcej
prócz zeznań panny o tym, co przed matką
zeznała wczoraj, nic o fakcie samym.
Czy to na pannę teraz świadczyć kolej?
ADAM
Aj, wasza miłość, choć nie na nią kolej,
lecz jakże łatwo zbłądzić w takich razach!
Któż więc ma świadczyć? Pozwany? Na honor!
Dobre nauki rad przyjmuję zawsze.
WALTER
O naiwności! — Pozwany. Któż inny?
Proszę przesłuchać go i — skończyć wreszcie!
Ostatnia to w przewodzie waszym sprawa!
ADAM
Ostatnia? Co? Aj, prawda, tak, pozwany.
I gdzież się myśl twa błąka, stary sędzio!
Bogdajże piekło tę pantarkę z pypciem!
Bogdaj na pomór była w Indiach zdechła!
Ciągle mi kluski te na głowie leżą.
WALTER
Co wam?
ADAM
Aj, kluski, kluski, wasza miłość,
com je — wybaczcie! — miał dać dziś pantarce.
Jeśli mi ścierwo pigułki nie przełknie,
nie wiem, na duszę, co z tego wyniknie.
WALTER
Czyńcie, do kata, swą powinność, mówię!
ADAM
Dobrze. — Pozwany!
RUPRECHT
Jestem, panie.
ADAM
Ktoś ty?
RUPRECHT
Ruprecht, syn Wita, chałupnika w Hajsum.
ADAM
Zali słyszałeś, co tu pani Marta
przeciwko tobie przed sąd wniosła właśnie?
RUPRECHT
Słyszałem, panie.
ADAM
I miałżebyś czelność
przeciwko temu sprzeciw wnieść jakowy?
Przyznajesz winę, czy też śmiałbyś może
w żywe nam oczy przeczyć, jak straceniec?
RUPRECHT
Czyżbym, pytacie, śmiał wnieść sprzeciw jaki?
A jużci, sędzio! Jużci… ten… gdy łaska…
że ani słówka prawdy tu nie rzekła.
ADAM
Tak, ani słówka? I chciałbyś zapewne
dowieść nam tego?
RUPRECHT
Dyć bym nie chciał, panie?
ADAM
Bądźcie spokojna, zacna pani Marto,
Prawda się na jaw wyda wnet niechybnie.
WALTER
A cóż was znów, do licha, pani Marta
tak żywo, mój panie sędzio, obchodzi?
ADAM
Czyżbym, na Boga, jako chrześcijanin?…
WALTER
Co masz na swoją obronę? Mów, chłopcze! —
Panie pisarzu, zna pan procedurę?
ADAM
Aj, wasza miłość!
JASNOTKA
Czy znam? Jeśli łaska…
ADAM
Czemu tak ślepia na nas wybałuszasz?
Nie stoiż osioł ten jak bawół jaki?
Co masz na swoją obronę?
RUPRECHT
Ja?
ADAM
A któż by?
WALTER
Tak, chłopcze, opowiedz zajście całe.
RUPRECHT
Niechby mi ino do słowa dojść dali.
WALTER
Tak, w samej rzeczy, tego to już nadto!
RUPRECHT
Była więc w nocy jakosi dziesiąta
i ciepło było w nockę tę styczniową,
że niczym maj. Tak ci ja: „Tata! — mówię —
pójdę — powiadam — do Ewuni trochę”.
Bom się z nią, wiecie, żenić miał w tym roku.
Dziewka robotna. Dyciem ją przy żniwach
widział: robota jej się w rękach pali,
a siano jej jak mysz spod kosy leci!
Wtedym jej: „Chcesz mnie?” — rzekł, a ona na to:
„E, co też — mówi — gęgasz?” Potem zaś: „Tak” — rzekła.
ADAM
Trzymaj się rzeczy, gęgało! Hm, gęgać!
„Ja jej — »Chcesz?« rzekłem, a ona »Tak« rzekła”.
RUPRECHT
Bo i po prawdzie tak to było, sędzio!
WALTER
Cóż dalej, chłopcze? Mów!
RUPRECHT
Więc ja do taty:
„Puśćcie mnie — mówię — tata, do Ewuni.
Jeszcze se trochę u okna pogwarzym”.
Zaś tata do mnie: „Idź — powiada — ale
w komorę Ewki nie wchodź mi, pamiętaj!”
„Nie wejdę — mówię — na zbawienie duszy!”
„No, to goń! — mówi — a w godzinę wracaj!”
ADAM
Więc mów, powiadaj i gęgaj bez końca!
Czy się już rychło wygęgasz, gęgało?
RUPRECHT
„W to mi graj!” — mówię, wdziewam czapkę, idę;
chcę przejść przez kładkę, lecz woda wezbrała,
więc się na sioło wracać muszę. Ano
śpieszże się, myślę, do kroćset, Ruprechcie!
I co sił w nogach śpieszę, gdzie dom Marty.
Aliści patrzę, furta już zamknięta.
Bo dziewka furtę do dziesiątej ino
trzyma otwartą, potem zaś zawiera;
bo jak mnie, wiecie, do tej pory nic ma,
tak już nie przyjdę.
ADAM
To mi piękne rządy!
RUPRECHT
Owóż uliczką idę se lipową,
a kiedym podszedł, gdzie lipy najgęstsze
i ciemno tak jak w katedrze utrechckiej,
posłyszę nagle, jak furtka zaskrzypi!
Ha, myślę, Ewka nie śpi jeszcze widać.
I ucieszony, tam, skąd uszy moje
oną mi wieść przyniosły, ślę swe oczy,
a gdy wracają, łajam je, że ślepe,
i po raz drugi ślę je znów w te pędy,
aby się lepiej rozejrzały wkoło,
a potem znowu klnę je, że oszczerce,
że podżegacze, kusiciele podłe!
I trzeci raz wysyłam je, i myślę,
że skoro teraz spełnią swą powinność,
to mi się chyba gniewne ze łba wydrą
i w jakąś inną pójdą sobie służbę!
Bo czyli wiecie, kogo tam ujrzały?
Ewka to była! Po zapasce poznam!
Lecz oprócz niej ktoś jeszcze.
ADAM
Tak? Ktoś jeszcze?
I któż to taki, któż taki, mądralo!
RUPRECHT
Kto? Gdybym wiedział, na zbawienie duszy!
ADAM
Jakże więc wieszać, kogo nie schwytano!
WALTER
Mów dalej, chłopcze! — A wy, panie sędzio,
dajcie mu, proszę, spokój już i — milczcie!
RUPRECHT
Komunii świętej wziąć bym na to nie mógł,
bo ciemno było, że choć oko wykol,
w noc zaś, wiadomo, wszystkie koty bure.
Lecz — to wam powiem, że pocięgiel Lebrecht,
co go onegdaj z wojska wypuścili,
mej dziewce z dawna na pięty nastawał.
Tociem jej w łońską jeszcze mówił jesień:
„Słuchaj, Ewuniu, nie chcę, by mi łotr ten
jak pies tu szwendał się dokoła domu!
Powiedz mu sama: nie dla psa kiełbasa!
Bo inak mówię ci, że jakem Ruprecht,
Wszystkie mu gnaty do szczętu połamię!”
Ona zaś „Odczep się!” fuknęła na mnie
i coś mu rzekła tam ni w pięć, ni w dziewięć,
ni pies, ni wydra. Tak ci sam poszedłem,
łap za kark draba i fora ze dwora!
ADAM
Ha, więc to Lebrecht zowie się ów łotrzyk?
RUPRECHT
Jużci.
ADAM
Wybornie! Mamy wreszcie imię.
Wszystko już teraz na wierzch wyjdzie gładko.
Do pisarza:
Czy to pan pisarz zaprotokołował?
JASNOTKA
Jak najdokładniej; to i wszystko inne.
ADAM
Teraz mów dalej, synu mój Ruprechcie.
RUPRECHT
Kiedym więc oną parkę tam w ogrodzie
O jedenastej — biło właśnie — zdybał,
zaś o dziesiątej odchodziłem zawdy,
nagle, jak piorun, myśl mi do łba strzeli:
Czekaj, Ruprechcie! — myślę — jeszcze pora,
jeszcze ci rogi na łbie nie urosły,
więc sobie ciemię troskliwie obmacaj,
czy ci już kiełków gdzieś tam nie puszczają.
I poprzez furtę chyłkiem się przekradam,
w cisowym krzaczku przycupnę i słucham,
i szept tam taki słyszę, panie sędzio,
i szamotanie, i baraszkowanie,
że mnie samego ciągoty brać jęły!
EWA
A ty nędzniku, wstydź się! To bezecne!
MARTA
Jeszcze ja tobie, gdy będziemy sami,
pokażę zęby, drabie ty, hultaju!
RUPRECHT
Kwadrans bez mała trwały one gody.
Co z tego — myślę — będzie? Czy wesele?
I nimem myśl tę do końca przemyślał,
oni oboje hyc! w dom — i bez księdza!
EWA
Chodźcie stąd, matko! Niech się, co chce, stanie!
ADAM
Milcz mi tam, radzę, bo cię piorun trzaśnie!
Nie powołana ty gęgało jedna!
Czekaj do czasu, aż cię nie zawezwę!
WALTER
Dziwne to, dziwne, w samej rzeczy.
RUPRECHT
Teraz,
o, teraz mi, panie sędzio Adamie,
jak przed wybuchem krew do łba uderza!
Uf, na serdaku pękł mi guzik! Za czym
rozrywam serdak i „Tchu!” — wołam, potem
idę i prę, i kopię co sił, wreszcie
widząc, że dziewka drzwi zaryglowała,
zaprę się tęgo, buchnę w nie i w oścież —
jak grom wywalam!
ADAM
Zuch chłop!
RUPRECHT
A kiedy
drzwi się rozwarły, dzban bęc! z gzymsu spada
i ktoś mi smyk! przez okno wraz wyskoczy,
żem tylko poły dojrzał wiewające.
ADAM
Byłże to Lebrecht?
RliPRECHT
Zaśby kto inny?
Tu stoi dziewka, więc ją w bok odepchnę,
biegnę do okna, patrzę w dół, a w dole
drab, widzę, wdział się na kół u szpaleru,
skąd się winograd aż po sam dach wspina.
A że mi klamka z drzwi ostała w ręce,
gdym je wywalał, klamka z funt ważąca,
więc go nią z góry w połę rżnę jak z procy,
bom ino poły mógł dosięgnąć jeszcze.
ADAM
A więc to klamka?
RUPRECHT
Co?
ADAM
Czy klamka?
RUPRECHT
Jużci.
ADAM
Więc to dlatego!
JASNOTKA
Wam się szpadą zdała?
ADAM
Mnie? Szpadą? Czemu?
JASNOTKA
Ha, mój Boże!
Jakże się łatwo człek przesłyszeć może,
a klamka przecie do szpady podobna!
ADAM
Żarty!
JASNOTKA
Trzon klamki…
ADAM
Trzon?
RUPRECHT
Lecz to nie trzon był wcale,
jeno odwrotny koniec klamki.
ADAM
Proszę!
RUPRECHT
Na chwycie zasię guz był ołowiany,
taki co prawda jak rękojeść szpady.
ADAM
O, jak rękojeść!
JASNOTKA
Niechby — jak rękojeść.
Bądź co bądź broń to była groźna widać.
WALTER
Do rzeczy proszę! Do rzeczy, panowie!
ADAM
Et, faramuszki, same faramuszki.
Mów dalej, chłopcze!
RUPRECHT
Więc kiedy drab runął,
zaś ja od okna już odstąpić chciałem,
nagle tam w dole coś się, słyszę, rucha.
Jeszcześ żyw? — myślę i na okno włażę,
aby mu do cna giczały przetrącić,
aż tu, panowie, gdy się w skok gotuję,
raptem mi, wiecie, garść grubego piachu,
niby grad, w oczy prysnęło kurzawą,
że naraz wszystko: okno, łotr, świat cały,
zdawało mi się — Bóg mnie skarż, gdy kłamię!
w jakiś się bez dna wór wraz ze mną sypią!
ADAM
Ha, tam do kata! I któż to był taki?
RUPRECHT
Lebrecht!
ADAM
To łotr!
RUPRECHT
Sumiennie… Jeśli to on tylko!
ADAM
A któż by inny?
RUPRECHT
Więc mnie jakby grad sprał
z góry wysokiej tak na dziesięć sążni.
Z okna bęc! w izbę walę się jak długi!
Podłogę sobą, myślałem, rozwalę!
Ale na szczęście ni karku, ni krzyża,
ani też innych nie złamałem członków,
tylko żem draba już dosięgnąć nie mógł.
Więc się podnoszę i przecieram oczy,
a ta tu ku mnie podchodzi i: „Boże!
Co ci to — krzyczy — co ci, mój Ruprechcie?”
Więc jak nie machnę nogą! Ano szczęście,
żem jeszcze wówczas, gdzie kopię, nie widział!
ADAM
Niby przez piasek?
RUPRECHT
Jużci, że przez piasek.
ADAM
To ci dogodził, do kata!
RUPRECHT
Więc wstaję
i: Szkoda — myślę — pięści sobie psować.
Klnę więc i: „Ścierka — wołam do niej — taka!”
I myślę sobie, że to w sam raz dla niej.
Ale mi ślozy jej odjęły mowę,
bo gdy do izby weszła pani Marta
i gdy do góry podniosła swą lampkę,
a ona tam jak ten listek dygoce,
że, żal się Boże! — ona, co tak śmiele
patrzała zawdy w świat — tak myślę sobie:
Ślepym, bom ślepy, wola widać boska!
I byłbym sobie gały wyrwał z oczu,
aby tam nimi już, kto chce, grał w gałki.
EWA
O niegodziwcze, nie wart, żebym…
ADAM
Milcz tam!
RUPRECHT
Reszta wiadoma.
ADAM
Jaka reszta?
RUPRECHT
Ano,
że z strasznym krzykiem wpadła pani Marta,
przyszedł Ralf sąsiad i sąsiad Jan przyszedł,
i kuma Zofia, i kuma Ludwina,
przyszły parobki, dziewki, psy i koty.
Istna komedia, mówię wam, a Marta
tej się tam dziewki: „Kto dzban — pyta — rozbił?”
Ona zaś, wiecie, mówi, żem ja rozbił.
I nie tak znowu ze wszystkim zełgała,
bo też po prawdzie ja ten dzban rozbiłem,
co z nim do studni po wodę chodziła;
pocięgiel Lebrecht zaś ma dziurę we łbie.
ADAM
I cóż wy na to, pani Marto?
MARTA
Co ja,
pytacie, na to? Ano, że jak kuna
ta się tu jego mowa chyłkiem wkrada
i dusi prawdę, jak gdaczącą kokosz!
Za kół jąć winien, kto miłuje prawo,
by żywcem ubić tę przeklętą stworę!
ADAM
Ubić? Zapewne, lecz dowodu trzeba.
MARTA
Dowodu? Dobrze. Oto świadek.
Do Ewy:
Gadaj!
ADAM
Nie, pani Marto!
WALTER
Czemuż to nie, sędzio?
ADAM
Córka za świadka, wasza miłość? Jakże?
Nie stoiż to w kodeksie titulo
quarto czy quinto, że gdy dzban lub czy ja
wiem co tam jeszcze rozbiją młokosi,
nie mogą matkom własne świadczyć córy?
WALTER
W głowie się waszej nauka i głupstwo,
jak ciasto w dzieży, pomieszały razem.
Nie świadczy jeszcze panna, lecz oświadcza.
Czy zaś i za kim świadczyć będzie mogła,
to z oświadczenia wyniknie dopiero.
ADAM
Oświadcza? Dobrze! Więc titulo sexto.
Lecz, co bądź powie, wiary dać nie możem.
WALTER
/ Do Ewy: /
Pójdź, moje dziecię!
ADAM
Hej, Ludka! — Przepraszam,
język mi przysechł. — Małgoś!
SCENA VIII
/ DZIEWKA wchodzi. Ci sami. /
ADAM
Szklankę wody!
DZIEWKA
W te pędy biegnę.
/ Wychodzi. /
ADAM
Może wasza miłość
pozwolić raczy?
WALTER
Dzięki.
ADAM
Francuskiego
lub mozelskiego? Do woli usłużę.
WALTER
/ skłonił się. Dziewka przynosi wodę i odchodzi. /
SCENA IX
/ Ci sami bez Dziewki. /
ADAM
Jeśli mam szczerze, wasza miłość, wyznać,
to sprawa się do ugody nadaje.
WALTER
Do ugody? Niezbyt was rozumiem.
Mogą się ludzie rozsądni ugadzać,
lecz jak wy chcecie sprawić tu ugodę,
kiedy rzecz cała w powikłaniu jeszcze?
Wielką bym chęć miał od was to usłyszeć.
Jakże więc, proszę, chcecie począć sobie?
Macież już sąd o sprawie?
ADAM
Na honor!
Jeśli, gdzie mądrość kodeksu zawodzi,
wolno na pomoc filozofię wezwać,
to pewnie Lebrecht…
WALTER
Kto?
ADAM
…lub Ruprecht może…
WALTER
Ruprecht?
ADAM
A może Lebrecht?
WALTER
Kto więc? Któż nareszcie?
Lebrecht czy Ruprecht? Sądem swoim, widzę,
tak w rzecz sięgacie jak ręką w wór z grochem.
ADAM
Za pozwoleniem!
WALTER
Milczcie już!
ADAM
Jak wola.
Mnie by, na honor, wszystko było jedno,
gdyby dzban obaj łotrzykowie zbili.
WALTER
/ wskazując na Ewę: /
Tę tam zbadajcie, a dojdziecie prawdy.
ADAM
Najchętniej, panie, lecz sam łotrem będę,
jeśli z niej prawdę wydobyć zdołacie. —
Protokół gotów?
JASNOTKA
W zupełności.
ADAM
Dobrze.
JASNOTKA
Osobną kartę biorę też, bom ciekaw,
co mi też na niej zapisać wypadnie.
ADAM
Osobną kartę? Niechaj i tak będzie!
WALTER
Teraz mów, dziecię!
ADAM
Mów, Ewuniu, słyszysz?
Bogu i światu oddaj, słyszysz, serce,
troszeczkę prawdy, prawdy okruszynę!
Pomyśl, żeś oto przed sąd Boga przyszła
i żeś sędziego swego nie powinna
zasmucać, duszko, pustą paplaniną
o tym, co zbędne i zbyteczne zgoła.
Lecz tyś rozsądna, wiesz, co sędzia znaczy,
i że każdemu on się przydać może.
Jeśli więc powiesz, że to Lebrecht — dobrze;
powiesz, że Ruprecht — też dobrze, me dziecię…
Czy tak, czy owak, jakem człek honoru,
wszystko się stanie podług życzeń twoich.
Gdy jednak zechcesz pleść nam o kimś trzecim
i niepotrzebne przytaczać nazwiska,
to strzeż się, dziecię! Więcej ci nie powiem.
Wszak w Hajsum, Ewuś, nikt ci wiary nie da
i nikt, do kata, w Niderlandach całych!
Pomyśl, że ściany nie będą świadczyły…
I on też się obroni, ale wówczas —
twego Ruprechta wszyscy wezmą diabli.
WALTER
Chciejcież zaprzestać wreszcie, panie sędzio,
paplanin tych czczych — ni przypiął, ni przyłatał.
ADAM
Mój Boże! Czyżby wasza miłość
nie zrozumiała?
WALTER
Dalej, dalej!
Za długo już na stolcu tym siedzicie!
ADAM
Brak mi, na honor, studiów, wasza miłość.
Lecz choć niejasno może się tłumaczę
panom z Utrechtu, z ludkiem tym rzecz inna.
O zakład, panie, że panna wie dobrze,
czego chcę od niej.
MARTA
Co to wszystko znaczy?
Gadaj mi zaraz!
EWA
Matko!
MARTA
Gadaj śmiało!
RUPRECHT
Trudno dalej gadać, Marto,
kiedy sumienie nas za gardło ściska.
ADAM
Milcz tam, przechero! Ani pary z gęby!
MARTA
Kto to był?
EWA
Jezus!
MARTA
Gawron! Hultaj podły!
Jezus! No, proszę, jakby dziewką była!
Czy to Pan Jezus był?
ADAM
Aj, brednie, Marto!
Do kroćset! — mówię. Dajcież pannie pokój!
Któż widział! Dziewka! Tfy, barania głowa!
Tak — to nic z tego! Niechże się namyśli!
RUPRECHT
Aha, namyśli.
ADAH
Milcz tam, chmyzie, teraz!
RUPRECHT
Już jej pocięgiel wnet do głowy przyjdzie.
ADAM
Do stu szatanów! Hej tam, woźny Twaróg!
RUPRECHT
Milczę już, milczą. Czekajcie, mój sędzio!
Rychło wam ona mnie przypomni sobie.
MARTA
Nie rób mi, mówię, tu komedii, słyszysz!
Czterdzieści dziewięć lat uczciwie żyłam
i chętnie bym pięćdziesięciu dożyła.
Na trzeci luty urodziny moje,
dziś zasię pierwszy. Spraw się zatem krótko:
Kto to był? Powiedz!
ADAM
Dobrze, pani Marto!
MARTA
Ojciec twój w skonie tak rzekł do mnie: „Marto!
Pamiętaj dziewce dzielnego dać męża!
Gdyby zaś ścierką stała się nierządną,
idź do grabarza i zapłać trzy grosze,
aby mnie na grzbiet znów położył w trumnie,
bo się tam chyba w grobie mym przewrócę”.
ADAM
I to niezgorzej, Marto.
MARTA
Chcesz więc ojca,
jak każe czwarte przykazanie boże,
i matkę, Ewuś, poczcić, jak należy,
mów ino dalej, żeś do swej komory
szewca wpuściła lub kogoś innego,
Ironicznie:
a tylko o nim milcz, o narzeczonym!
RUPRECHT
Żal mi biedaczki. Dajcież pokój z dzbanem!
Już go wam sam do Utrechtu poniosę.
Niechbym go też i rozbił nareszcie!
EWA
A ty, niecnoto! Wstydź się, mówię, wstydź się,
żeś nie rzekł: „Tak, to ja ten dzban rozbiłem”.
Wstydź się, Ruprechcie, wstydź, żeś mi w tej sprawie
zaufać nie chciał aże do ostatka.
Czyżem ci ręki na zgodę nie dała,
gdyś mnie zapytał: „Chcesz mnie, Ewuś?” Powiedz
Myślisz, żeś nie wart szewca-kuternogi?
A choćbyś nawet przez dziurkę od klucza
ujrzał nas razem pijących ze dzbana,
jeszcześ ty sobie pomyśleć był winien:
„Ewka uczciwa, musi wyjść z honorem,
jeśli nie na tym, to na tamtym świecie,
gdy do nowego zmartwychwstaniem życia”.
RUPRECHT
Za długo by mi czekać na to, Ewko.
W to jeno wierzę, co namacam ręką.
EWA
Gdybyż to nawet Lebrecht był, to czemuż,
czemużbym — o, niech śmiercią zginę wieczną,
jeślibym zaraz tobie jedynemu
mej tajemnicy nie zwierzyła! Ale
czemuż przy dziewkach, parobkach, sąsiadach?
A nużby mi zataić to wypadło? —
Czemużbym, powiedz, czemużbym nie miała,
pewna twej wiary, rzec, żeś ty był u mnie?
Czemuż nie miałam, mów, na Boga, czemu?
RUPRECHT
Aj, powiedz sama, do kata! Rad będę,
gdy sobie kuny oszczędzisz pokutnej.
EWA
A ty, szkaradny! A ty, niewdzięczniku,
wart, żebym sobie oszczędziła kuny
i jednym słówkiem swoją cześć zbawiła,
zaś ciebie w wieczną pogrążyła zgubę!
WALTER
Zatem — to słówko? Nie marudźże dłużej!
Więc to nie Ruprecht?
EWA
Nie, dostojny panie!
Nie on, gdy sam ma taką wolę! Dotąd
dla niegom jeno rzecz tę zatajała.
Nie Ruprecht, panie, rozbił dzban gliniany!
Wierzcie mu, wierzcie, gdy się sam wypiera!
MARTA
Nie Ruprecht, Ewo?
EWA
Nie, matko, nie Ruprecht!
Kłamstwo to było, com wam rzekła wczoraj!
MARTA
Czekaj ty!… Teraz kości ci połamię!
/ Stawia dzban na podłodze. /
EWA
Jak chcecie, matko!
WALTER
/ groźnie: /
Pani Marto!
ADAM
Woźny!
Za drzwi przeklęte babsko to! — I czemuż,
czemużby Ruprecht miał to być koniecznie?
Czyście z płonącą przy tym świeczką stali?
Wszak panna sama wie najlepiej o tym.
Ha, szelmą będę, jeśli to nie Lebrecht!
MARTA
A zatem Lebrecht? Co? Powiedz, czy Lebrecht?
ADAM
Powiedz, Ewuniu, czy nie Lebrecht, serce?
EWA
A wy, bezwstydni! A wy, nikczemniku!
Jak śmiecie twierdzić, że Lebrecht?
WALTER
Milcz, panno!
Cóż za zuchwalstwo! Jestże mi to respekt,
któryś jest sędzi swojemu powinna?
EWA
E, taki sędzia! Wart, by sam tu teraz
stawał przed sądem jak skazaniec jaki!
Wie ci on dobrze, kto był u mnie wczoraj.
Zwracając się do sędziego:
Czyście Lebrechta wczoraj nie wysłali
z atestem do tej komisji w Utrechcie,
co to rekruta po kraju wybiera?
Jakże więc śmiecie mówić, że to Lebrecht,
gdy wam wiadomo, że Lebrecht w Utrechcie?
ADAM
Jeśli nie Lebrecht, to któż, któż, do kata?
Nie Lebrecht ani ten tam… A ty czego?
RUPRECHT
Ano tom tylko chciał rzec, panie sędzio,
że w tej tu sprawie dziewka nie łże, zda się,
bom sam Lebrechta spotkał wczoraj, wiecie,
jak do Utrechtu szedł o ósmej z rana.
Jeśli się tedy w drodze gdzieś do miasta
na furkę jaką ano nie wgramołił,
to nijak chyba z kulasami swymi
tu na dziesiątą przykusztykać nie mógł.
ADAM
E, co! Kulasy! Capie ty! Łotr taki
niegorzej w jednym niż w dwóch chodzi butach.
Bogdajem ciało miał bez szwów i szczelin,
jeżeli kundel wielkości barana,
by mu nadążyć, kłusem gnać nie musi!
WALTER
/ do Ewy: /
Jak było? Powiedz!
ADAM
Wybacz wasza miłość,
tego wam panna na pewno nie powie.
WALTER
Nie powie? Proszę! I czemuż nie powie?
ADAM
Boć to głupiutkie — dobre, lecz głupiutkie.
Ot, dziecko prawie, ledwie bierzmowane.
Tacy już oni: w noc przez palce patrzą,
lecz w dzień przed sędzią wszystkiego się wyprze.
WALTER
Wyrozumialiście, widzę, i bardzo
względni, mój sędzio, gdy o pannę idzie.
ADAM
Bo, że wam prawdę, wasza miłość, powiem,
z ojcem jej szczera mnie wiązała przyjaźń.
Chcecież więc, panie, łaskę dziś okazać,
nie czyńmy więcej nad powinność naszą
i córce jego odejść stąd pozwólmy.
WALTER
Hm, nieprzepartą czuję chęć, mój sędzio,
zbadać rzecz całą aż po sedno samo. —
Śmiało, me dziecię! Powiedz, kto dzban rozbił!
Nie masz tu pewnie pośród nas nikogo,
kto by ci błędu twego nie przebaczył.
EWA
O drogi wy, mój czcigodny panie!
Zwolnijcie mnie, gdy łaska, od tych świadczeń,
a źle nie sądźcie o tym mym wahaniu.
Niebios to widać już zrządzenie takie,
które mi usta w tej sprawie zamyka.
Że dzban to nie Ruprecht rozbił, na to,
skoro ode mnie tego zażądacie,
choćby przed świętym przysięgnę ołtarzem.
Wszelako owo zdarzenie wczorajsze
do mnie z wszystkimi należy szczegóły.
Dla tej więc jednej nici swojej, która
nieszczęsnym trafem w osnowę się wplata,
nie może matka przędzy żądać całej.
Kto rozbił dzban, wyjawić wam nie mogę.
Musiałabym tajemnic tknąć, co nie są
moją własnością, z dzbanem zaś wspólności
nie mają żadnej. Prędzej to czy później
zawierzę matce. Ale mnie tu ona
przed trybunałem pytać nie ma prawa.
ADAM
Wedle ustawy nie ma, nie, na honor!
Panna wie dobrze, jak się wziąć do rzeczy.
Jeśli przed sądem złożyć chce przysięgę,
to skarga matki tym samym upada
I z punktu prawa rzecz jest przesądzona.
WALTER
I cóż wy na to, pani Marto?
MARTA
Ano
jeśli wam żadnej tutaj odpowiedzi
na one brednie w tej chwili nie znajdę,
to wierzcie, panie, że mi z gniewu chyba
nagły paralusz język w kół zamienił.
Zdarza się nieraz, że człek zatracony,
by w oczach świata cześć odzyskać swoją,
śmie krzywoprzysiąc przed sądem; lecz żeby
krzywo przed świętym przysięgać ołtarzem
po to, by wrychle stanąć pod pręgierzem,
o tym się świat dziś po raz pierwszy dowie.
Gdybyż się choć jakoćkolwiek stwierdzić dało,
że to nie Ruprecht, lecz ktoś inny wczoraj
do jej dziewczyńskiej wtargnął wieczór izby,
gdyby, powiadam, było to możliwe,
tobym tu, wierzcie mi, dostojny panie,
ani przez chwilkę nie zwlekała dłużej,
lecz bym jej wraz na urządzenie pierwsze
przede drzwi stołek postawiła, mówiąc:
„Idź, moje dziecię, w świat — świat jest szeroki
Ani mu grosza czynszu nie zapłacisz,
a że masz po mnie długi włos w dziedzictwie,
więc się, gdy przyjdzie pora, obwieś na nim!”
WALTER
Spokojnie, proszę was, spokojnie, Marto!
MARTA
Ale że mogę wam inaczej jeszcze,
nie tylko przez nią, co mi tej posługi
odmawia, dowieść, że nikt inny, jeno
Ruprecht dzban rozbił, więc mnie ta jej skorość,
żeby wszystkiego tutaj się wyprzysiąc,
na inny jeszcze domysł naprowadza;
trzeba wam bowiem, wasza miłość, wiedzieć,
że ten tu Ruprecht, do branki należny,
za dni miał parę przysięgę w Utrechcie
składać na sztandar. A wszak wam wiadomo,
jak chwacko nasza młódź spod znaków zmyka.
Owóż przypuśćmy, że jej tak rzekł wczoraj:
„Co myślisz, Ewuś? Świat wielki — uchodźmy!
Masz przecie klucze do skrzyń i sąsieków”.
Ona zaś jeszcze trochę się wahała…
To wszystko inne, gdym ich tam spłoszyła —
u niego z zemsty, u niej zaś z miłości —
tak prawie stać się mogło, jak się stało!
RUPRECHT
Ścierwo sobacze! To dopiero słowa!
Ja bym do skrzyń miał i sąsieków!…
WALTER
Cicho!
EWA
Uciekać? On?
WALTER
Do rzeczy! O dzban idzie.
Gdzież dowód, że go Ruprecht rozbił właśnie?
MARTA
Dobrze więc. Najpierw tutaj wam dowiodę,
że właśnie Ruprecht rozbił dzban, zaś potem
w domu rzecz całą zbadam jeszcze do cna.
Przeciw każdemu, które tu rzekł, słówku,
jeden wam język na świadectwo stawię.
Rząd bym ich cały była tu przywiodła,
gdybym przewidzieć lub choć przeczuć mogła,
że mi dziewczyna swojego odmówi…
Lecz dość mi będzie, gdy tu jego ciotkę,
panią Brygidę, do sądu wezwiecie:
zbije go ona w punkcie najgłówniejszym,
bo oto wczoraj wpół do jedenastej —
zanim więc jeszcze, hultaj, dzban mój rozbił —
na schadzce z Ewą go spotkała w sadzie.
Jak więc tę bajkę przezeń zmajstrowaną
jeden jej język od stóp aż do głowy
przetnie na dwoje, wielebni sędziowie,
o tym się sami rychło przekonacie.
RUPRECHT
Co?
WIT
Siostra Brydzia?
EWA
Ruprechta?
RUPRECHT
Mnie z Ewą?
MARTA
A ciebie, kukło, wpół do jedenastej,
nimeś więc jeszcze, jakeś nam tu bujał,
znienacka, chłystku, wpadł i drzwi wyważył.
Na żywej ich przydybała rozmowie,
coś jej tam szeptał, to znów karesował
i znowu szarpał, tak właśnie, jak gdyby
chciał ją koniecznie do czegoś namówić.
ADAM
/ do siebie: /
Do kroćset diabłów! Sam mi szatan sprzyja.
WALTER
Wezwać tę panią!
RUPRECHT
Dyć to być nie może!
Łże wam, panowie! Łże, ni źdźbła w tym prawdy!
ADAM
Czekaj, hultaju! — Hej tam, woźny Twaróg!
Dzbany, wiadomo, bije, kto ucieka.
Panie pisarzu, wy po panią Brydzię!
WIT
Tak? A co to znaczy, chłystku ty przeklęty!
Teraz ci wszystkie kości już połamię!
RUPRECHT
Czemu!?
WIT
Czemu, pytasz, łotrze?
A czemuś mi nie wspomniał o tym,
żeś się z tą dziewką wpół do jedenastej
gził wczoraj w sadzie?
RUPRECHT
Czemum wam nie wspomniał?
Boć to, do kroć piorunów, łgarstwo, tata!
Jeżeli ciotka Brydzia wam przyświadczy,
to mnie powieście choćby i z nią razem!
WIT
A jeśli przyświadczy?
Strzeż się, powiadam, ty i dziewka twoja!
Bo choć się w sądzie wykręcacie sianem,
pod jednym snadź się ukrywacie korcem!
Jakaś sromotna w tym się tai sprawka,
o której ona wie, lecz mówić nie chce,
żeby pręgierza ci oszczędzić.
RUPRECHT
Sprawka?
WIT
Czemuś to wczoraj spakował manatki?
Czemuś je wczoraj spakował wieczorem?
RUPRECHT
Manatki? Jakie?
WIT
Kurtkę i bieliznę,
i spodnie też — w węzełek taki właśnie,
jak go wędrowiec zwykł na grzbiet zarzucać,
gdy w drogę się wybiera. Powiedz, czemu?
RUPRECHT
Wszakżem do pułku miał iść, do Utrechtu!
Czyżby, do kroć, i tata?…
WIT
Do Utrechtu?
Więc do Utrechtu ci tak spieszno było?
A dwa dni temu jeszcze nie wiedziałeś,
czy za dni pięć, czy sześć ci iść wypadnie!
WALTER
Możecie, ojcze, zeznać co w tej sprawie?
WIT
Zeznać wam nic, wasza miłość, nie mogę,
bom doma wówczas był, gdy dzban się rozbił.
Ani o żadnym innym przedsięwzięciu,
co by mi syna w podejrzenie wdało,
choćbym rozważał okoliczność wszelką,
nicem, Bóg świadkiem, nic nie wymiarkował.
O niewinności jego przekonany
przyszedłem tutaj, żeby spór załatwić
i narzeczeństwo jego rozwiązawszy
zażądać zwrotu srebrnego łańcuszka
i medalionu, com go tej tu dziewce
łońskiej jesieni dał przy zrękowinach.
Zaś gdy mi teraz, za siwego włosa,
o zdradzie przyszło i dezercji słyszeć,
to rzecz to dla mnie, jako dla was — nowa.
Ano, gdy tak, to niech mu czart łeb skręci!
WALTER
Panią Brygidę wezwać, panie sędzio!
ADAM
Czy wasza miłość nazbyt się nie znuży?
Sprawa przeciąga się; a wasza miłość
registraturę przejrzeć ma i kasy.
Któraż to, panie pisarzu, godzina?
JASNOTKA
Pół biło właśnie.
ADAM
Pół? Do jedenastej?
JASNOTKA
Nie, do dwunastej.
WALTER
To nic. Proszę dalej!
ADAM
Czas dostał bzika lub wy!
Patrzy na zegarek.
Tak. Na honor!
Cóż więc rozkaże wasza miłość?
WALTER
Myślę…
ADAM
Że czas by skończyć już.
WALTER
Bynajmniej.
Myślę, że sprawę wieść należy dalej.
ADAM
Dalej? Jak wola! Hm, tak będzie!
Inaczej sam bym, jakem człek honoru,
z waszej miłości ukontentowaniem
jutro rzecz całą skończył o dziewiątej.
WALTER
Rzekłem.
ADAM
Do usług, wasza miłość. Zatem,
panie pisarzu, wysłać woźnych, niech mi
panią Brygidę zaraz tu zawezwą!
WALTER
Sami też, proszę, rąk przyłóżcie nieco,
by nam drogiego zaoszczędzić czasu.
/ Jasnotka odchodzi. /
SCENA X
/ Ci sami bez Jasnotki. Potem kilka DZIEWEK. /
ADAM
/ powstając /
Wasza miłość, może odetchniemy nieco?
WALTER
Hm, tak… Cóż to rzec chciałem…
ADAM
Czy pozwolić raczy
też wasza miłość, by przez ten czas strony,
zanim się pani Brygida tu zjawi…
WALTER
Co? Aby strony…
ADAM
Tak, za drzwi, jeżeli…
WALTER
/ do siebie: /
Hm, tam do licha!
Głośno:
Wiecie co, mój sędzio,
O kubek wina proszę was.
ADAM
O kubek wina? Z całej duszy!
Jakżem szczęśliwy! Hej tam, Małgoś!
/ Dziewka wchodzi. /
DZIEWKA
Jestem.
ADAM
Czym mogę służyć? — Wyjdźcie, wyjdźcie, ludzie! —
Francuskim może? — Za drzwi, tam, do sieni!
Czy reńskim?
WALTER
Reńskie proszę.
ADAM
Wybornie. — Marsz stąd!
WALTER
Dokąd ich, mój sędzio?
ADAM
/ do Małgosi: /
Przynieś to tam, wiesz, z pieczęcią. —
Na dwór! — A tu masz klucze, idź!
WALTER
Zostańcie!
ADAM
Precz, mówię, precz stąd! — Idź już, idź, Małgosiu!
A także masła świeżo ubitego
przynieś osełkę, limburskiego sera
i wędzonego półgęska z Pomorza!
WALTER
Ależ, na Boga, panie sędzio, proszę,
nie róbcie sobie ambarasu tyle.
ADAM
/ do stron: /
Idźcie, do diabła, mówię! — Czyń, co każę!
WALTER
Czyżbyście ludzi tych odprawić chcieli?
ADAM
Co, wasza miłość?
WALTER
Czy ich, pytam, chcecie?…
ADAM
Odprawić? Gdzieżby! Na chwileczkę tylko,
nim pani Brydzia… Jeśli wola?
WALTER
Proszę.
Czy jednak warto? Wszak niedługo
potrwa to, żeby panią Brydzię
odnaleźć we wsi?
ADAM
Bóg to wiedzieć raczy.
Dziś dzień gajowy, wasza miłość, u nas,
więc wszystkie baby poszły w las chrust zbierać.
Być tedy może, że…
RUPRECHT
Ciotka Brydzia doma.
WALTER
W domu? Wybornie. Niechże więc zostaną!
RUPRECHT
I wnet pewnikiem tu na urząd przyjdzie.
WALTER
Doskonale.
Więc przyjdzie. Sędzio, każcie podać wina!
ADAM
/ do siebie: /
Do stu kaduków!
WALTER
Na przekąskę jednak
nic oprócz suchej kromki chleba z solą!
ADAM
/ do siebie: /
Gdybyż choć jedną z nią sam na sam chwilkę!
Głośno:
Co, suchą kromkę? Z solą? Ależ…
WALTER
Proszę.
ADAM
Niechby choć sera limburskiego płatek!
Wszak ser do wina smak zaprawia.
WALTER
Zgoda!
Kawałek sera, nic ponadto jednak!
ADAM
Idź więc i białym nakryj adamaszkiem!
Skromnie tu u nas, wasza miłość, skromnie,
ubogo, jak to mówią, lecz chędogo.
Dziewka wychodzi.
Oto i cały zysk nasz, wasza miłość,
nas, okrzyczanych starych kawalerów,
że czym się inni skąpo, frasobliwie
z żoną i dziećmi dzielić co dzień muszą,
my, jak się z zacnym zdarzy spotkać druhem
możem się raczyć w pełni.
WALTER
Co nie chwalę.
A skąd ta rana, mój sędzio, na głowie?
Istna to dziura!
ADAM
Upadłem.
WALTER
Ach, prawda!
Upadliście? I kiedyż to? Czy wczoraj?
ADAM
Nie, wasza miłość, dziś, za pozwoleniem,
o wpół do szóstej, gdym wychodził z łóżka,
dziś się potknąłem.
WALTER
O cóż?
ADAM
Sam nie wiem,
bo szczerze mówiąc, o samego siebie.
O węgieł pieca głową uderzyłem,
choć do tej pory odgadnąć nie umiem,
czemu i jak?
WALTER
W tył?
ADAM
Co?
WALTER
Czy z przodu?
ADAM
Czemu?
WALTER
Bo ranę macie i z tyłu, i z przodu.
ADAM
Aj, w tył i na przód, wasza miłość. Małgoś!
/ Obie Dziewki wchodzą z winem itd., nakrywają i znowu wychodzą. /
WALTER
Więc jakże?
ADAM
Tak i tak. Najpierw o kant pieca,
co mi tu czoło rozkrwawił, a potem,
wstecz się od pieca odbiwszy, na ziemię,
gdzie sobie jeszcze potylicę stłukłem.
Nalewa.
Czy wolno?
WALTER
/ bierze szklankę. /
Proszę. To dziwne, mój sędzio.
Gdybyście mieli małżonkę, musiałbym
Bóg wie co myśleć.
ADAM
Czemu?
WALTER
Na honor!
Twarz, widzę, macie pokiereszowaną
tędy i siędy.
ADAM
/ śmieje się. /
Ej, nie, Bogu dzięki,
nie są to ślady pazurków kobiecych.
WALTER
Ot, i zysk nowy starych kawalerów.
ADAM
/ ciągle się śmieje. /
Chrust, wasza miłość, chrust dla jedwabników,
co mi go wczoraj u pieca złożono,
by przez noc przysechł. Wasze, panie, zdrowie!
/ Piją. /
WALTER
Na domiar złego jeszcze ta peruka,
którą w tak dziwny straciliście sposób,
byłaby chociaż rany wam zakryła.
ADAM
Tak, tak, nieszczęście zawsze w parze chadza.
Z tego tłustego tu można?
WALTER
Płateczek.
Limburski, co?
ADAM
Limburski, wasza miłość.
WALTER
Jakże to jednak stało się, do diabła?
ADAM
Co, wasza miłość?
WALTER
Że ni stąd, ni zowąd
obie peruki straciliście na raz?
ADAM
Ha, wczoraj wieczór ślęczę tu nad aktem,
a żem zapodział gdzieś swe okulary,
więc tak głęboko nos wetknąłem w akta,
że od płomyka świecy jasnym ogniem
zajęła się peruka. Płomień z nieba
na moją grzeszną, myślę, spada głowę,
więc w lot ją chwytam i precz ją chcę cisnąć,
lecz nimem taśmę rozsupłał na karku,
Już jak Sodoma płonie i Gomora.
Ledwiem tych włosów uratował troje.
WALTER
Hm, u kaduka! Druga zaś jest w mieście?
ADAM
U perukarza, lecz do rzeczy, panie!
WALTER
O, nie tak żwawo, panie sędzio, proszę.
Pewnie i Lebrecht szpetnie musiał runąć,
jeśli nam prawdę ten tam frant powiedział?
ADAM
Lebrecht? Zapewne.
/ Pije. /
WALTER
Gdyby jednak, myślę,
sprawa się dzisiaj rozwikłać nie dała,
to wy tu przecie, chociażby po ranie,
łatwo złoczyńcę wyśledzić zdołacie.
Pije.
Nirsztajn?
ADAM
Co?
WALTER
Czy też openhajm?
ADAM
Nirsztajn, na honor! Znawca, widzę, przedni
z waszej miłości. Mam go wprost z Nirsztajnu.
WALTER
Trzy lata temu piłem go w Nirsztajnie
w samej tłoczni.
Adam znowu nalewa.
Hej tam, pani Marto!
A czy wysoko jest to okno wasze?
MARTA
Okno?
WALTER
Tak, okno w komorze dziewczęcej.
MARTA
Komora wprawdzie na pięterku tylko,
tuż nad piwnicą, dziewięć stóp nad ziemią,
wszelako całe ono budowanie mądre
do skoku zda się niesposobne wcale,
bo na dwie stopy zaledwie od ściany
winograd tęgie wypuszcza konary
skroś poprzez szpaler i pnie się po ścianie
tak, że mi jeszcze okno w krąg oplata.
Przez gąszcz tę nawet dzik zjuszony, myślę,
nie byłby mocen przedrzeć się kielcami.
ADAM
Żaden też jeszcze dotąd w niej nie uwiązł.
/ Nalewa sobie. /
WALTER
Czyżby w istocie!
ADAM
Co znowu?
/ Pije. /
WALTER
/ do Ruprechta: /
Gdzieżeś ugodził tego nieboraka?
ADAM
/ chce nalać. /
Proszę.
WALTER
/ gestem odmawia. /
Zostawcie. — Czy w głowę?
ADAM
Naleję.
WALTER
Wpół pełna.
ADAM
Dopełnię właśnie.
WALTER
Ależ nie, powiadam.
ADAM
Do szczęsnej liczby, wasza miłość!
WALTER
/ z niechęcią: /
Dajcie pokój, proszę!
ADAM
Podług reguły pitagorejczyków.
/ Nalewa. /
WALTER
/ do Ruprechta: /
Ile go razy ugodziłeś w głowę?
ADAM
Jeden — to Bóg, dwa — to chaos ciemny,
Trzy — cały wszechświat; trójcę sobie chwalę.
Z trzeciej szklanicy wypijamy słońca,
a z dalszych cały firmament niebieski.
WALTER
Ile go razy ugodziłeś w głowę?
Ty tam, Ruprechcie, ciebie pytam!
ADAM
Nuże!
Ileż to razy — czy usłyszysz wreszcie? —
tegoś tam kozła ciągnął ofiarnego?
Patrzcie, do kroćset, alboż on wie, ile!
Czyś już zapomniał?
RUPRECHT
Klamką?
ADAM
Czymże innym?
WALTER
Kiedyś nią z okna cisnął tam…
RUPRECHT
Dwa razy!
ADAM
To mu dogodził! Łotr!
/ Pije. /
WALTER
Dwa razy, mówisz?
A wiesz, że zabić mogłeś go tą klamką?
RUPRECHT
Dyć wiem. I cóż? W sam raz byłbym kontent,
bo gdyby teraz trupem tutaj leżał,
mógłbym rzec do was: patrzcie, że nie łgałem.
ADAM
He he! Zapewne, gdyby trupem… Lecz tak…
/ Nalewa. /
WALTER
Czyś go tam nie mógł poznać?
RUPRECHT
Nijak, panie.
Bo jakże mogłem, wasza miłość, w mroku.
ADAM
A czemuś oczu nie wytrzeszczył? — Zdrowie!
RUPRECHT
Czemum, pytacie?… Toć je wytrzeszczyłem,
ale mi szatan piaskiem je zasypał!
ADAM
/ mrucząc: /
Piaskiem? A prawda! Czemuś więc, gamoniu,
tak swe bawole wybałuszył oczy? —
Zdrowie wszystkiego, co wam miłe, panie!
WALTER
Tego, co słuszne, mój sędzio, i prawe!
/ Piją. /
ADAM
Na zakończenie jeszcze łyk, gdy łaska.
/ Nalewa. /
WALTER
Wszak panią Martę odwiedzacie czasem,
panie sędzio, a więc któż, powiedzcie,
kto prócz Ruprechta jeszcze tam zachodzi?
ADAM
U pani Marty — wybacz, wasza miłość —
Wszelako rzadko, nader rzadko bywam;
kto więc zachodzi, powiedzieć nie umiem.
WALTER
Jakże, mój sędzio? Wdowy po swym druhu
nie mielibyście odwiedzać czasami?
ADAM
Rzadko, w samej rzeczy, panie, rzadko.
WALTER
Co słyszę? Toście, pani Marto,
wy z panem sędzią na złej stopie, skoro
wcale już do was nie zachodzi pono?
MARTA
E, na złej stopie? Nie, nie, wasza miłość,
jeszcze mi kum niezgorzej, myślę, życzy.
Co prawda jednak, żebym go zbyt często
gościem u siebie widzieć miała, tego
nijak kumowi przychwalić nie mogę.
Wszakże to z dziewięć już tygodni będzie,
jak mnie on po raz ostatni nawiedził,
i to tak tylko mimochodem prawie.
WALTER
Dziewięć?
MARTA
A dziewięć, w czwartek będzie dziesięć.
Przyszedł o siemię prosić goździkowe
i pierwiosnkowe.
WALTER
Hm… A tak, w niedzielę,
kiedy na folwark idzie?
MARTA
Ano wtedy
zajrzy mi czasem, wiecie, do okienka,
powie „Dzień dobry” mnie i córce mojej,
a potem dalej rusza sobie w drogę.
WALTER
/ do siebie: /
Czyżbym go miał?…
Pije.
Bo mi się tak zdawało,
że gdy niekiedy z pomocy tej panny
w swych gospodarskich korzystacie sprawach,
to i do matki jej zajdziecie czasem,
choćby z wdzięczności.
ADAM
Czemu, wasza miłość?
WALTER
Toć panna nieraz kuraki wam leczy,
gdy zachoruje które na dziedzińcu.
Wszak jeszcze dziś wam radziła w tej mierze.
MARTA
Czyni to ona w samej rzeczy, panie.
Właśnie przedwczoraj przysłał jej pantarkę,
co, ino patrzeć, zdechłaby niechybnie.
Jedną to już mu z pypcia wyleczyła,
a i tą także knedelkiem uleczy.
Z podzięką jednak pan kum jeszcze nie był.
WALTER
/ zmieszany: /
Nalejcie mi, panie sędzio Adamie!
Nalejcie, proszę, trąćmy się raz jeszcze!
ADAM
Nalać? Do usług! O, jakżem szczęśliwy!
/ Nalewa. /
WALTER
Zdrowie, mój sędzio! O, pan sędzia Adam
prędzej czy później przyjdzie do was, Marto.
MARTA
Przyjdzie? Nie wierzę. Gdybym tak nirsztajna,
jakim się wy tu, panowie, raczycie —
miał ci go nieraz i mój mąż nieboszczyk,
co był burgrabią zamku, w swej piwnicy —
gdybym przed kumem postawić go mogła,
jużci, że wtedy byłoby inaczej.
Lecz tak, to czym bym go dziś, wdowa biedna,
do domu swojego zwabić mogła?
WALTER
Tym lepiej, pani Marto.
SCENA XI
/ JASNOTKA, PANI BRYGIDA z peruką w ręku. DZIEWKI. Ci sami. /
JASNOTKA
Tu proszę wejść. Tutaj, pani Brydziu!
WALTER
Czy to jest jejmość?
JASNOTKA
Tak, wasza miłość, to pani Brygida.
WALTER
A więc czym rychlej kończmy już tę sprawę!
Sprzątnąć to, dziewki!
/ Dziewki z szklankami itp. wychodzą. /
ADAM
/ podczas tego /
Teraz słuchaj, Ewuś!
Ukręć mi, proszę, pigułkę, jak trzeba!
Jeśli ukręcisz, to dziś wieczór jeszcze
zajrzę tam do was na porcję karasiów.
Niechże mi teraz, ścierwo, całą przełknie
albo niech zdycha, gdy mu w gardle stanie!
WALTER
/ spostrzega perukę. /
I jakąż to perukę nam przynosi
pani Brygida?
JASNOTKA
Jaką, wasza miłość?…
WALTER
Tak. Jaką, pytam, przynosi perukę?
JASNOTKA
Hm!
WALTER
Cóż to znaczy?
JASNOTKA
Wybacz, wasza miłość…
WALTER
Lecz wiedzieć muszę. Czy się dowiem wreszcie?
JASNOTKA
Niechaj wasza miłość panu sędziemu
polecić raczy, aby ją wybadał,
a niezawodnie i, czyja peruka,
i wszystko inne rychło na jaw wyjdzie.
WALTER
Nie pragnę wiedzieć, czyja jest peruka,
lecz gdzie ją pani Brygida znalazła?
JASNOTKA
Gdzie ją znalazła? Na szpalerze, panie,
u pani Marty, niby gniazdko ptasie
w winogradowych uczepione splotach,
tuż pod okienkiem panieńskiej komory.
MARTA
U mnie? Pod oknem Ewki?
WALTER
/ porozumiewawczo /
Hm, panie sędzio,
jeśli mi macie coś do zawierzenia,
to na cześć sądu, mój panie, was proszę:
bądźcie tak dobrzy i powiedzcie zaraz.
ADAM
Ja, wasza miłość?
WALTER
Któż inny?
ADAM
Na honor!
/ Chwyta perukę. /
WALTER
Czy ta peruka nie do was należy?
ADAM
Jużci, że do mnie, wasza miłość!
Tam do pioruna! Wszakże to ta sama,
Com tydzień temu dał ją Ruprechtowi,
by ją do majstra zaniósł do Utrechtu.
RUPRECHT
Mnie?
WALTER
Komu?
JASNOTKA
Ruprechtowi?
ADAM
Tam do kroćset!
Czym ci, hultaju, nie dał tej peruki,
gdyś tydzień temu ruszał do Utrechtu,
żebyś mi zaniósł ją do perukarza?
RUPRECHT
Czyście mi?… Jużci. Daliście.
ADAM
Więc czemu,
czemuś, gałganie, peruki nie odniósł?
Czemuś nie odniósł jej, jak przykazałem,
majstrowi Mączce do warsztatu?
RUPRECHT
Czemu?…
A dyć ubijcie mnie, pioruny z nieba!
Przecie mu ją odniosłem do warsztatu
i sam ją majster wziął ode mnie!
ADAM
Proszę!
A teraz ona tutaj, na szpalerze
u pani Marty wisi? Czekaj, hyclu!
Już mi ty teraz nie ujdziesz, wałkoniu!
Zamach się w tym lub Bóg wie co kryje.
Czy wasza miłość zezwoli, bym zaraz
przesłuchiwanie tej pani rozpoczął?
WALTER
Więc wy peruki tej?…
ADAM
Gdy w zeszły wtorek
młokos się ten do miasta, wasza miłość,
z wołami ojca swojego wybierał,
przyszedł tu do mnie na urząd i pyta:
„Macie tam jakie sprawunki w miasteczku,
mój panie sędzio?” Więc ja: „Synu — mówię —
chcesz być tak grzecznym, to mi tę perukę
zanieś do miasta i daj ją uwłosić”.
Ale nie rzekłem mu: Skryj ją u siebie,
a potem się w nią przebierz i na winnym
u pani Marty zawieś ją szpalerze!
BRYGIDA
Za pozwoleniem, proszę łaski panów,
Ruprecht to jednak, zdaje mi się, nie był.
Bo kiedym wczoraj szła na folwark wieczór
do swojej stryjki, co to w ciężkim, wiecie,
zległa połogu, słyszę nagle w sadzie,
jak tam dziewczyna szeptem kogoś łaje,
jakby jej strach i wściekłość głos dławiły:
„Tfy — mówi — tfy! A wstydźcie się, nikczemny!
Co tu robicie? Precz! Zawołam matkę!”
Tak właśnie, jakby Hiszpanie wtargnęli!
Za czym ja: „Ewo! — przez płot wołam — Ewo!
Co ci tam?” — pytam, a tu wszystko ścicha.
„Co się tam dzieje!” — pytam. „A cóż?” — mówi.
„Czyli to Ruprecht?” — „Tak — mówi — tak, Ruprecht”.
I „Idźcie — mówi — idźcie już!” Odchodzę
i myślę sobie: Nawarzysz se piwa!
Czulą się oni tak, jak inni czubią.
MARTA
Cóż dalej?
RUPRECHT
Mówcie!
WALTER
Milczcie! Niechaj skończy!
BRYGIDA
Potem zaś, koło północy już było,
kiedy z folwarku od stryjki wracałam,
gdy wtem z alei obok sadu Marty
jakiś drab łysy smyrgnie wam tuż przy mnie
z jednym kopytem, za nim zaś smród leci
jak dym ze smoły i siarki, i sierści.
„Wszelki duch!” — krzyknę przerażona, po czym
obrócę się… i jeszcze wam, na duszę,
łysinę dojrzę, panowie, jak znika
i przez aleję, niby próchno, świeci.
RUPRECHT
Co? Milion diabłów!
MARTA
Macie bzika, Brydziu?
RUPRECHT
Czartże to, ciotko, był?
JASNOTKA
Cicho!
BRYGIDA
Na duszę!
Wiem, com widziała i zwąchała nosem.
WALTER
/ zniecierpliwiony /
Czy to był czart, nie badam, moja pani,
lecz czarta w sądzie podawać nie można.
Możecie zeznać o kim innym — proszę,
takim nas jednak sprawcą tu nie raczcie.
JASNOTKA
Niech wasza miłość skończyć jej pozwoli.
WALTER
Głupstwo! Ciemnota!
BRYGIDA
Jak wola… Wszelako
pan pisarz świadkiem.
WALTER
Pan pisarz?
JASNOTKA
Poniekąd.
WALTER
Nie wiem, co myśleć…
JASNOTKA
Najpokorniej proszę,
racz, wasza miłość, wysłuchać do końca.
Bo że to diabeł był, nie twierdzę wcale,
lecz ta z kopytem sprawa i z łysiną
tak się ma, panie, w samej rzeczy. — Dalej!
BRYGIDA
Kiedy więc dziś posłyszę ze zdziwieniem,
Co się tam wczoraj zdarzyło u Marty,
zaraz, by dzbanka wyśledzić rozgrotucę,
co mnie tam nocą spotkał przy szpalerze,
na ono wracam miejsce, kędy pomknął,
i ślad, panowie, znajduję na śniegu.
Ślad wam znajduję, i jaki ślad, proszę!
Oto po prawej równy, gładki, ostry,
zarys zwyczajnej widzę stopy ludzkiej,
zasię po lewej grube i niekształtne,
i niczym bryła, mówię wam, ogromne
znajduję w śniegu kopycisko końskie.
WALTER
/ gniewnie /
Brednie szalone!
WIT
Przywidzenie, Brydziu!
BRYGIDA
A to wam mówię, na zbawienie duszy!
Tam, u szpaleru, kędy smyrgnął właśnie,
krąg widzę duży, w śniegu wybabrany,
tak jakby świnia w nim się wytarzała,
a dalej stamtąd dwie stopy przy sobie,
końską i ludzką, znów końską i ludzką,
biegnące sadem gdzieś na koniec świata.
ADAM
Tam do kaduka! Śmiałżeby ten hultaj
Do Ruprechta:
w diabelskiej larwie?
RUPRECHT
Co? Ja?
JASNOTKA
Cicho! Cicho!
BRYGIDA
Nie triumfuje tak, borsuka tropiąc,
myśliwy, kiedy na trop jego wpadnie,
jak ja znalazłszy one ślady. Za czym
do wielmożności tu pana pisarza,
co właśnie ku mnie szedł wysłany przez was:
„Dajcie — powiadam — spokój waszej sesji!
Rozgromcy dzbanka i tak nic znajdziecie,
bo już on sobie w piekle teraz siedzi.
Oto tu ślady, którymi pomykał”.
WALTER
/ do pisarza: /
Zatem na własne widzieliście oczy?
JASNOTKA
Tak, wasza miłość, tak jest w rzeczy samej.
WALTER
Więc stopę końską?…
JASNOTKA
Stopę ludzką, panie,
lecz praeter propter jak kopyto końskie.
ADAM.
Na honor, moi panowie, na honor!
Rzecz ta niezwykle zda mi się poważną.
Wiele już dzieł bezbożnych napisano,
w których się Bogu odmawia istnienia,
lecz żeby diabeł nie miał istnieć, tego
żaden dotychczas, ile wiem, ateusz
nie udowodnił jeszcze nieodparcie.
Niniejszy tedy casus szczególniejszej
wydaje mi się godnym być rozwagi.
Nim więc konkluzję poweźmiem w tej sprawie,
wnoszę, abyśmy u synodu w Hadze
zasięgli zdania, czyli sąd ma prawo
przyjąć, że dzban ten sam Belzebub rozbił.
WALTER
Wniosek, jakiegom po was oczekiwał.
Do pisarza:
A cóż pan pisarz o tej sprawie myśli?
JASNOTKA
Myślę, że synod tu waszej miłości,
by wydać wyrok, niepotrzebny zgoła.
Za pozwoleniem! Wy tam, pani Brydziu,
kończcie opowieść swą, a sprawa, mniemam,
ze związku faktów sama się wyłuska.
BRYGIDA
Za czym ja: „Panie pisarzu — powiadam —
pójdźmy za tropem tym, aby dojrzeć — mówię —
dokąd też czart mógł czmychnąć”. — „Dobrze — mówi —
niezły — powiada — pomysł, pani Brydziu,
niezbyt też — mówi — okolimy, jeśli
w dom się obrócim sędziego Adama”.
WALTER
I cóż, i cóż się teraz pokazało?
BRYGIDA
Zrazu za sadem, w alei lipowej
znajdujem miejsce, gdzie czart dymiąc siarką
na mnie się natknął; koło, wiecie, takie,
jak gdy pies trwożnie na bok ustępuje,
kiedy prychając kot usiędzie przed nim.
WALTER
Cóż dalej?
BRYGIDA
Dalej, niedaleko stamtąd
została po nim pamiątka pod drzewem
taka, że aż się wzdrygnęłam.
WALTER
Pamiątka?
i jakaż znów pamiątka?
ADAM
/ do siebie: /
Aj, mój brzuch przeklęty!
JASNOTKA
Tu przejdźmy mimo, pani Brydziu, proszę.
WALTER
I dokądże was ślad ten zaprowadził?
BRYGIDA
Dokąd nas ślad ten?… Ano tu, na duszę!
Jak to pan pisarz przewidzieli właśnie.
WALTER
Do nas?
BRYGIDA
Z alei lipowej
na łan sędziego, wzdłuż karpiego stawu,
potem ścieżyną na przełaj przez cmentarz
prosto do pana sędziego Adama.
WALTER
Tutaj?
ADAM
Tu, do mnie?
BRYGIDA
Właśnie.
RUPRECHT
Czyżby diabeł zamieszkał w sądzie?
BRYGIDA
Czy zamieszkał, nie wiem,
ale tu zaszedł, klnę się na uczciwość!
Ślady za domem wiodą aż do progu.
ADAM
Miałożby licho przejść przez dom na wylot?
BRYGIDA
Może i przeszło, bo także przed domem…
WALTER
Więc i przed domem ślady są?
JASNOTKA
Nie, śladów nie ma,
przed domem śladów, wasza miłość, nie ma.
BRYGIDA
Tylko że droga srodze jest skopana.
ADAM
Skopana… Przeszedł… Ha, niech szelmą będę,
jeżeli łotr nie zakpił sobie z prawa.
O, na uczciwość! Tak, teraz rozumiem,
skąd ten przebrzydły smród w registraturze.
Gdyby się teraz, o czym już nie wątpię,
rachunki moje znalazły w nieładzie,
to za nic, za nic, na honor, nie ręczę.
WALTER
I ja nie.
Do siebie:
Hm, nie pomnę, czy to lewa,
czy prawa była. Jedna z nóg na pewno. —
Panie sędzio, proszę, jeżeli łaska,
o tabakierkę.
ADAM
Tabakierkę?
WALTER
Właśnie.
Tę, co tam leży.
ADAM
Pan pisarz ją poda.
WALTER
Nadto zachodu. Wszakże to krok tylko.
/ Jasnotka podaje. /
ADAM
Już załatwione, wasza miłość.
Do pisarza:
Dajcie.
WALTER
Chciałem wam tylko szepnąć coś do ucha.
ADAM
Może przy innej okazji!
WALTER
Jak wola.
Jasnotka znowu usiadł.
A jestże tu we wsi, panowie, ktoś taki,
kto by miał nogi nieco skoślawione?
JASNOTKA
O, bez wątpienia, wasza miłość.
WALTER
/ do Jasnotki: /
Proszę.
I któż to taki?
JASNOTKA
Niechaj wasza miłość
pana sędziego o to spytać raczy.
WALTER
Pana sędziego?
ADAM
Mnie? Czemu? Nic nie wiem.
Dziesięć lat siedzę na urzędzie w Hajsum,
lecz nikt tu krzywo, ile wiem, nie chodzi.
WALTER
/ do Jasnotki: /
Kogo to więc pan pisarz ma na myśli?
MARTA
Niechże kum nogi wyciągnie spod stołu!
Cóż je pod stół chowacie tak skwapliwie?
Myślałby kto, że wyście szli tym śladem.
WALTER
Pan sędzia Adam!
ADAM
Co? Ja? Czylim diabeł?
A to czy końska noga?
/ Pokazuje lewą nogę. /
WALTER
Nie, na honor!
Szeptem do sędziego:
Natychmiast, proszę, sesję tę zakończcie!
ADAM
Noga, hm, końska! Gdyby czart miał taką,
na bale mógłby chodzić i tańcować!
MARTA
Ja też nie mówię. E, gdzieżby pan sędzia…
ADAM
Ja? Proszę! Co za pomysł?
WALTER
Kończcie już, powtarzam!
BRYGIDA
Jeden jest tylko, wasza dostojności,
skrupuł w tym wszystkim — ten świąteczny stroik.
WALTER
I cóż za stroik znów?
BRYGIDA
Peruka, panie.
Kto kiedy widział czarta w takim stroju?
Wieża to bardziej spiętrzona i łojem
ociekająca niż ta, co na głowie
katedralnego piętrzy się dziekana,
gdy na ambonę wynijdzie w Utrechcie.
ADAM
My tu na ziemi snadź niewiele wiemy,
jaka tam w piekle, pani Brydziu, moda.
Mówią, że diabeł własne nosi włosy,
lecz tu na ziemi, mam tę mocną wiarę,
hultaj perukę wdziewa, by tym łatwiej
między dostojne wśliznąć się persony.
WALTER
A wy, nędzniku! Godni, żeby was tu
na oczach ludu wygnać z trybunału!
Powaga sądu chroni was jedynie.
Zakończcie sesję!
ADAM
Żywić chcę nadzieję…
WALTER
Żadnej nadziei! Tylko się wycofać!
ADAM
Więc to ja, sędzia, miałbym, zdaniem panów,
zgubić perukę pośród winogradu?
WALTER
A niech Bóg broni! Wszak wasza spłonęła,
jako Sodoma i Gomora, wczoraj.
JASNOTKA
Nie, wasza miłość, to raczej kocica
wczoraj wieczorem w niej się okociła!
ADAM
Chociaż mię pozór, panowie, potępia,
nie bądźcie, proszę, zbyt rychli w swym sądzie
Wszakże o cześć mą idzie lub dyshonor!
Póki dziewczyna milczy, nie wiem zgoła,
jakim mnie prawem możecie obwiniać.
Tu na sędziowskim siedzę stolcu w Hajsum
i na stół kładę tę perukę oto.
Kto by śmiał twierdzić, że należy do mnie,
przed główny sąd go pozywam w Utrechcie!
JASNOTKA
Hm, wszak peruka jest na waszą miarę,
jakby na waszym urosła ciemieniu!
/ Wkłada mu ją na głową. /
ADAM
Oszczerstwo!
JASNOTKA
Ejże?
ADAM
Na barki nawet jako płaszcz za luźna,
a co dopiero na mą głowę! Proszę!
/ Przegląda się w lustrze. /
RUPRECHT
To ci dopiero łotr, do kroć piorunów!
WALTER
Zamilcz!
MARTA
To mi sędzia zatracony!
WALTER
Raz jeszcze pytam: chcecie skończyć sami
czy ja mam skończyć?
ADAM
Cóż mam zatem czynić?
RUPRECHT
/ do Ewy: /
Czy to on, Ewuś?
WALTER
Jak śmie ten tam łobuz!
WIT
Cichaj tam!
ADAM
Poczekaj, jeszcze ci
dojadę, bestio ty jedna!
RUPRECHT
Końskie kopyto!
WIT
Stul pysk!
WALTER
Hej, woźny!
RUPRECHT
Czekaj, dam ja tobie!
Już mi ty piaskiem nie zasypiesz oczu!
WALTER
Czy wam, mój sędzio, brak dowcipu nagle,
by wydać wyrok?
ADAM
Wyrok? Najchętniej.
Wyrok bez zwłoki gotów jestem wydać.
WALTER
Wydajcież zatem.
ADAM
Rzecz więc wyświetlona.
Wiadomym przeto wszystkim wobec czynię,
że winowajcą jest ten łotr tam, Ruprecht.
WALTER
Początek, niezły. Cóż dalej?
ADAM
Ja, sędzia,
na kunę za to gardło mu zasądzam,
a że się nadto wobec sędzi swego
śmiał w nieprzystojny zachowywać sposób,
przeto go wtrącam w loch zakratowany
na okres, który później się oznaczy.
EWA
Ruprechta?
RUPRECHT
W loch?
EWA
Na kunę?
WALTER
Cicho, dzieci!
Cicho, nie trapcie się! — Czyście gotowi?
ADAM
A co do dzbana, to mi wszystko jedno,
niech zań zapłaci albo nie!
WALTER
Wybornie!
Tak więc nareszcie sesja zakończona,
a Ruprecht się do Utrechtu odwoła.
EWA
Ruprecht się ma do Utrechtu odwołać?
RUPRECHT
Ja?
WALTER
Tak, do kata! A do tego czasu…
RUPRECHT
Mam siedzieć w lochu?
EWA
Gardło ma dać w kunę?
Czyście wy, panie, także sędzia? Teraz
wszystko mi jedno, teraz powiem wszystko!
WALTER
Zamilcz!
EWA
To on, co siedzi tam, bezwstydny,
On sam…
WALTER
Milcz, słyszysz, do pioruna! Jemu
ni włos nie spadnie z głowy!
EWA
Tak. Ruprechcie
To sędzia rozbił dzban!
RUPRECHT
On!? A, ty!…
MARTA
Sędzia?
BRYGIDA
Ten tam?
EWA
Tak, tak, Ruprechcie! To on, sędzia,
u twojej Ewki wczoraj był w komorze
i na mą cześć nastawał! Taki sędzia!
Chwyćże go teraz i wal, co się wlezie!
WALTER
/ powstaje. /
Stać! Kto mi burdy!…
EWA
Nam już wszystko jedno!
Kuna i tak cię, Ruprechcie, nie minie.
Chwyć go za kark i na łeb z trybunału!
ADAM
Za pozwoleniem, panowie!
/ Ucieka. /
RUPRECHT
Trzymaj go.
EWA
Łap! Chwytaj! Prędzej!
ADAM
Co? Gdzie?
RUPRECHT
Kuternoga! Do kroćset!
EWA
Masz go?
RUPRECHT
Niech go piorun trzaśnie!
Płaszcz tylko został mi w rękach.
WALTER
Precz! Woźny!
RUPRECHT
/ wali w płaszcz. /
A masz tu, drabie, raz i drugi,
skoroś mi z karkiem umknął, nędzny tchórzu!
WALTER
Cicho, łobuzie ty nieokrzesany!
Jeszcze się dziś na tobie wyrok spełni,
jeśli mi zaraz się nie uspokoisz!
WIT
Cichaj, przeklęty chłystku ty!
SCENA XII
/ Ci sami bez Adama. Wszyscy przechodzą na przód sceny. /
RUPRECHT
Ewuniu!
Jakże sromotnie dziś cię obraziłem!
A jakże, Ewuś, do pioruna, wczoraj!
Serce ty moje, dziewczę moje złote,
czy mi ty jeszcze w życiu swym przebaczysz?
EWA
/ rzuca się do stóp Waltera. /
Ratujcie, panie, bez was my straceni!
WALTER
Straceni? Czemu?
RUPRECHT
Co to, Ewuś, znaczy!?
EWA
Wybawcie wy mi Ruprechta od branki!
Wiem ci ja dobrze, że ten zaciąg, panie —
sam mi to sędzia w sekrecie powiedział —
do Wschodnich Indii idzie, skąd, wiadomo,
jeden na trzech powraca tylko żywy.
WALTER
Do Wschodnich Indii? Czyś przy zmysłach, panno?
EWA
Nie przeczcie, panie! Tak, tak, do Bantamu.
Oto tu list do urzędów z tajemną
o pospolitym ruszeniu instrukcją,
co ją niedawno wydał rząd w tej sprawie.
Widzicie tedy, że wiem wszystko, panie.
WALTER
/ bierze list i czyta. /
O, niesłychanie podstępne oszustwo!
Przecież to list fałszywy jest, na honor!
Proszę was, panie pisarzu, powiedzcie,
jestże to owo zarządzenie, które
niedawno wam tu z Utrechtu przysłano?
JASNOTKA
To, wasza miłość? Patrzaj, co za lis szczwany!
Świstek to lichy, co go sam zmajstrował!
Wszystkie zaciągi werbowane w kraju
rząd do wewnętrznej przeznacza obrony;
do Wschodnich Indii nikt ich słać nie myśli.
EWA
Prawda to, panie?
WALTER
Na honor!
EWA
O Boże!
WALTER
Na dowód zaś zaręczam ci mym słowem,
że gdyby było tak, jak mówisz, panno,
to ja ci z wojska Ruprechta wykupię.
EWA
/ powstaje. /
O, jakże nędznie mnie ten łotr okłamał!
Bo tym mi właśnie strapieniem okrutnym
zadręczał serce. Wczoraj w nocy przyszedł
atest mi niby wręczyć dla Ruprechta,
dowodził mi, że atest taki właśnie,
w którym się stwierdza chorobę udaną,
od wszelkiej służby Ruprechta uwolni.
Uczył, zapewniał i do mej komory
wkradł się, by atest, mówił, wygotować,
potem zaś z takim żądaniem bezwstydnym
zwrócił się do mnie, że usta dziewczęce
nigdy by tego powtórzyć nie śmiały.
BRYGIDA
A to mi, patrzcie, hultaj, oczajdusza!
RUPRECHT
Nie myśl już o nim, drogie moje dziecię!
Nie myśl o koniu tym z kopytem! Widzisz,
gdyby koń właśnie rozbił dzban w twej izbie,
tyle bym był zazdrosny co i teraz.
/ Całują się. /
WIT
I ja tak mówię, więc się uściskajcie
i żyjcie odtąd w zgodzie i miłości!
Na Świątki zasię, da Bóg, ślub, gdy chcecie.
JASNOTKA
/ u okna /
Ha! Patrzcie, patrzcie, jak tam sędzia Adam
przez oziminę kopytem zadziera,
jakby przed kołem gnał i szubienicą,
i niby miotłą śnieg za sobą zmiata.
WALTER
Jestże to sędzia?
JASNOTKA
Sędzia, wasza miłość.
KILKU
Na szosę wybiegł. Patrzcie! Patrzcie! Patrzcie,
jak mu peruka smaga kark jak biczem.
WALTER
Panie pisarzu! Gońcie za nim, żywo!
I tu go, proszę, sprowadźcie z powrotem!
Nie chcę, by zło ucieczką swą pogorszył.
W urzędowaniu wprawdzie go zawieszam
i wam do dalszych zlecam rozporządzeń
urząd tutejszy sprawować, wszelako
jeśli, jak tuszę, kasy są w porządku,
nie chcę go wcale do dezercji zmuszać.
Idźcie więc, proszę, i tu go przywiedźcie!
/ Jasnotka wychodzi. /
SCENA OSTATNIA
/ Ci sami bez Jasnotki. /
MARTA
A ja, dostojność wasza, gdzież to, proszę,
siedziby rządu szukać mam w Utrechcie?
WALTER
I w jakim to celu?
MARTA
/ urażona /
W jakim? Hm, nie wiem… Ale ten dzbanuszek
zaśhy swojego nie miał znaleźć prawa?
WALTER
Aj, prawda, dzbanek! Tak, na Wielkim Rynku,
sesje zaś w każdy wtorek są i piątek.
MARTA
Dobrze! Za tydzień stanę tam niechybnie!
/ Wszyscy wychodzą. /
WARIANT
SCENA XII
/ Ci sami — bez Adama. Wszyscy przesuwają się ku przodowi sceny. /
RUPRECHT
Aj, Ewuś!
Jakże sromotnie dziś cię obraziłem,
a jakże, aj, do kroć piorunów, wczoraj!
Czy mi ty w życiu swym przebaczysz kiedy?
Serce ty moje, dziewczę moje złote!
EWA
Idź sobie precz!
RUPRECHT
Przeklęty nicpoń ze mnie!
Własną bym pięścią teraz się wygrzmocił!
Wiesz co, Ewuniu? Słuchaj, me kochanie:
zaciśnij w kułak piąstkę swą, do kata,
i luń mnie w gębę, jak się patrzy! Dobrze?
Inak spokoju nigdy już nie zaznam.
EWA
Nie chcę cię znać.
RUPRECHT
A to ci gamoń ze mnie!
Myślałem sobie, że to Lebrecht, za czym
tu, do sędziego, idę, kiep, by przed nim
na krzywdę swą użalić się rzetelnie,
a to on sam był, sędzia zatracony!
Jeszcze na kunę gardło mi zasądza!
WALTER
Ha, gdyby panna zaraz wczoraj matce
wyznała była prawdę, jak należy,
zaoszczędziłaby sądowi hańby,
a sobie mniemań o swej czci — dwuznacznych.
RUPRECHT
Toć jej wstyd było. Wybaczcie jej, panie!
Sędzią jej był, więc szczędzić go musiała.
Wszelako teraz wszystko dobrze będzie.
EWA
Wstyd? Co? I czemuż?
RUPRECHT
Nie? To co innego.
Ale czy tak, czy owak było, to już
zatrzymaj, Ewuś, jako chcesz, przy sobie.
Co nam też po tym? Kiedyś mi to, myślę,
sama opowiesz pod bzem, na ławeczce,
kiedy na nieszpór dzwonić będą dzwony.
A teraz chodź już i daj się przebłagać.
WALTER
Hm, co nam po tym? Ja inaczej sądzę:
jeżeli sobie panna Ewa życzy,
żebyśmy w jej niewinność uwierzyli,
to nam tu sprawę o rozbiciu dzbanka
ze szczegółami i w związku opowie.
Jedno jej słówko, tak na wiatr rzucone,
jeszcze w mych oczach sędziego nie wini.
RUPRECHT
Mów, zatem, Ewuś, mów! Wszakżeś niewinna.
Czegóż więc chciało końskie to kopyto?
Toć gdyby dzbanek właśnie koń był rozbił,
tyle bym był zazdrosny co i teraz.
EWA
I cóż stąd, że się niewinną opowiem,
gdyśmy oboje zgubieni na zawsze?
RUPRECHT
Zgubieni, mówisz?
WALTER
Czemuż to zgubieni?
RUPRECHT
Dałbym swą szyję, że o pobór idzie.
EWA
/ pada Walterowi do stóp. /
Skoro nam wy nie pomożecie, panie,
tośmy straceni.
WALTER
Skoro wam?…
RUPRECHT
O Jezu!
WALTER
Powstań, me dziecię!
EWA
Nie, nie pierwej, panie,
póki nam jawnie nie udowodnicie,
że macie serce naprawdę tak dobre,
jak wam to z lic i z oczu patrzy.
WALTER
Chętnie ci, dziecię me, dowiodę tego, chętnie,
ale choć w duszy wierzę ci, ty wprzódy
dowieść mi musisz, że twoje niewinne.
EWA
Dowiodę wam, dowiodę, panie.
WALTER
Mów więc!
EWA
Wszak wiecie, panie, że rząd wydał prawo,
by na stu ludzi w każdej wsi na wiosnę
wezwać pod broń dziesięciu co najtęższych.
Wiadomo ano, że Hiszpan nijako
z Niderlandczykiem pogodzić się nie chce
i bicz tyraństwa, w strzępy już porwany,
znowu by na nas chciał ukręcić! Za czym
po wszystkich drogach ciągną wojska mnogie,
aby odeprzeć od wybrzeży naszych
okręty, które wróg nam śle na zgubę,
a pod ten czas ruszenie pospolite
obsadza bramy w opuszczonych miastach.
WALTER
Tak jest w istocie.
EWA
Tak mówią.
WALTER
Cóż dalej?
EWA
Raz tedy siedzim u kominka społem,
matula, ojciec, Ruprecht i ja, radząc,
czyli w te Świątki, czy też w Świątki za rok
będzie wesele nasze, a tu nagle
komisja, co to rekruta wybiera,
wejdzie do izby, Ruprechta zapisze
i tym wyrokiem przeokrutnym spór nasz,
kiedy się już ku Świątkom tym przechyla,
rozstrzygnie wraz — Bóg wie, na które Świątki.
WALTER
Ha, moje dziecię…
EWA
Wiem.
WALTER
Los wszystkich.
EWA
Prawda.
WALTER
I Ruprecht też się ociągać nie może.
RUPRECHT
Ani mi w myśli.
EWA
Tak, ani mu w myśli
i mnie też, panie, niech Bóg broni przed tym,
żebym go w takim myślenia sposobie
miała powściągać! Bogu za to dzięki,
że wszyscy my, Niderlandczycy wolni,
jakowąś świętość mamy w piersiach, która
warta jest tego, żeby walczyć o nią!
Niech więc jej każdy własną broni piersią!
Gdyby się nawet miał wręcz spotkać z wrogiem,
jeszcze bym rzekła doń: Idź! I Pan Bóg z tobą!
A cóż bym zasię miała go wstrzymywać
teraz, gdy pono wałów ma w Utrechcie
przed chłopięcymi bronić li psotami?
Lecz nie wiem czemu, kiedy w sadzie naszym —
nie bądźcie wy mi krzywi za to, panie! —
widzę, jak wszystko już pod Świątki kwitnie
i wiosna w krąg różowe puszcza pąki,
nijak od łez powstrzymać się nie mogę.
WALTER
Brońże mnie, Boże, bym ci krzyw był za to!
Mów dalej, dziecię.
EWA
Wczoraj w jakiejś sprawie
matka na urząd ślą mnie do sędziego.
Przychodzę tedy, a sędzia: „Ewuniu,
czemużeś — mówi — taka smutna? Główka
zwisa ci — mówi — ni to konwalijka.
Wiesz dobrze — mówi — że ci z tym do twarzy.
Ruprecht, o zakład, że to Ruprecht” — mówi.
„Pewnie — powiadam — gdy się kogo kocha,
to człek niejedno wycierpieć tu musi”.
A on mi na to: „Biedne — mówi — dziecko!
I cóż byś — mówi — cóż byś dała za to,
Gdybym Ruprechta z wojska ci uwolnił?”
„Aj! — mówię — nie wiem, co bym za to dała!
Lecz jak to zrobić?” — „Głuptasku! — powiada —
pan fizyk umie i ja umiem pisać,
wad zaś cielesnych dojrzeć nikt nie zdoła.
Skoro więc Ruprecht przed komisją z takim
stanie atestem, dadzą mu odprawę.
Rzecz — mówi — prosta, ot, jak chleb zjeść z masłem”.
„Tak?” — mówię. „Tak” — powiada. „Ano — mówię —
to dajcie temu, panie sędzio, pokój.
Bo że mi Pan Bóg — mówię — na pociechę
Ruprechta zdrowym stworzył i niekrzywym,
z tym się kryć nie chcę przed komisją wcale,
Widzi On dobrze wady naszych serc i
żaden Go atest fizyka nie zmyli”.
WALTER
Roztropnieś rzekła.
EWA
„Jak sobie chcesz — mówi.
— Niechże więc idzie w swoją drogę, ale…
Com ci powiedzieć chciał? Tych sto guldenów,
co je niedawno Ruprecht odziedziczył,
każ, nim odejdzie, zapisać na siebie”.
„Co? — mówię — sto guldenów? I dlaczego?
Co by też mogło tym guldenom grozić?
Czyż — mówię — dalej pójdzie jak do miasta?”
„Czy pójdzie dalej jak do miasta, pytasz?
Ha, wielki Boże! Bóg wie — mówi — dokąd
iść mu trza będzie! Pójdziesz raz za bębnem —
dobosz, wiadomo, idzie za chorążym,
chorąży znów za kapitanem stąpa,
kapitan zasię w krok za pułkownikiem,
pułkownik znów za generałem kroczy,
generał wreszcie za rozkazem Stanów,
a Stany, aj, niechże mnie kaci porwą,
ciągną myślami daleko, daleko,
i każą w bębny bić, aż skóra pęka!”
WALTER
To niegodziwiec!
EWA
„Niech Bóg broni! — mówię. —
Wszak gdy Ruprechtaście zapisywali,
Dokładnieście mu miejsce wyznaczyli”.
„Tak — mówi — miejsce! Słoninka na myszy!
Gdy raz milicję będą mieć w Utrechcie,
wtedy się łapka z trzaskiem przymknie z tyłu.
Tych sto guldenów każ zapisać sobie”.
„Lecz, panie sędzio — pytani — czy to pewne?
Czy ich naprawdę wysłać chcą na wojnę?”
„Czy ich naprawdę chcą na wojnę wysłać?
Chcesz mi na wszystko — mówi — przysiąc, Ewuś,
że tajemnicy nie zdradzisz nikomu?”
„Na Boga! — mówię — czemuż, panie sędzio,
czemu tak dziwnie na mnie spoglądacie?
Co to ma znaczyć? Mówcież prawdę całą!”
WALTER
No no, ciekawym, co to będzie dalej.
EWA
„Co będzie? Ano — powiada — jak wiecie,
że ono wojsko do Batawii jedzie,
żeby na królach tamtejszych z Bantamu,
Jawy, Jakatry i Bóg wie skąd zresztą,
zdobywać łupy dla kramarzy w Hadze”.
WALTER
Co, do Batawii?
RUPRECHT
Ja bym miał do Azji?…
WALTER
O tym nic zgoła nie jest mi wiadomo.
EWA
Wiem ci ja, panie, że wam mus tak mówić.
WALTER
Przysięgam ci na urząd swój.
EWA
Na urząd?
A toć sam urząd każe prawdę taić.
WALTER
Posłuchaj zatem…
EWA
Wybaczcie mi, panie,
alem ja sama na te oczy przecie
widziała list ten, coście go z Utrechtu
do wszystkich w kraju urzędów wysłali.
WALTER
Jakiż list znowu?
EWA
Jaki? Ten z tajemną
o pospolitym ruszeniu instrukcją
i o tym, aby ściągać je z siół wszystkich.
WALTER
List, mówisz?
EWA
List.
WALTER
A w liście tym co?
EWA
Stało,
by pospolite ruszenie do marca
w najsekretniejszym utrzymywać błędzie,
że się do służby w kraju je przeznacza,
a w marcu żeby przewieźć je do Azji.
WALTER
W marcu, powiadasz? Samaś to czytała?
EWA
Ja nie czytałam. Nieczytelnam przecie.
Ale mi sędzia list odczytał.
WALTER
Sędzia?
EWA
Tak, panie, sędzia, słowo w słowo.
WALTER
Dobrze.
Cóż dalej, dziecię?
EWA
„Wielki Boże! — krzyknę
Kwiat ludu — mówię — młody do Batawii,
na ową wyspę tam straszliwą, kędy,
gdy okręt się z daleka już przybliża,
jedna część ludzi drugą grzebie w morzu!
Toć to nie pobór — mówię — jest rzetelny,
lecz podstęp jeno, oszukaństwo czyste!
Kraj się z najzdrowszej okrada młodzieży,
by ją za pieprz i muszkat przefrymarczyć!
Podstęp za podstęp! Sprawcież mi więc — mówię
sprawcież, mój sędzio, atest dla Ruprechta,
a ja w podziękę dam wam wszystko za to,
co li godziwie ode mnie zechcecie”.
WALTER
O, to niedobrze. Tu chybiłaś, panno.
EWA
Za podstęp, panie, podstęp!
WALTER
Cóż on?
EWA
Ano:
„Na wdzięczność — mówi — pora jeszcze. Teraz
O atest tylko — mówi — idzie. Kiedyż
Ruprecht ma odejść?” — „W tych dniach” — mówię. „Dobrze,
wybornie — mówi — składa się, dziś bowiem
pan fizyk właśnie przyjść ma do urzędu,
zaraz więc z nim spróbuję sprawę ubić.
Pokąd to — pyta — furtkę masz otwartą?”
„Furtkę, mój sędzio? Czy tę — pytam — w sadzie?
„W sadzie” — powiada. „Furtkę do dziesiątej.
Czemuż pytacie?” — „Czemu? — odpowiada —
boć może atest jeszcze dziś przyniosę”.
„Atest, mój sędzio? aj aj, co wam w głowie?
Sama — powiadam — jutro go odbiorę”.
„Dobrze — powiada — jak chcesz, przyjdź wczas rano,
bo o dziesiątej będę już na nogach”.
WALTER
I cóż, cóż dalej?
EWA
Więc ja do dom wracam
i z ciężką troską, com ją kryła w sobie,
próżno w komorze czekam przez dzień cały
i próżno w nocy do dziesiątej czekam.
Z Ruprechta — ani śladu. Gdy więc z wieży
Zegar dziesiątą wybił, schodzę na dół,
by zawrzeć furtkę, aż tu naraz, patrzę,
coś się w ciemnościach od lip ku mnie skrada.
„Tyżeś, Ruprechcie?” — pytam. „Ewuś” — słyszę.
„Kto to? Kto?” — pytam. „Pst, któż by, Ewuniu?”
„Wyście to, panie sędzio?” — „Ja, Adam”.
RUPRECHT
Do kroćset diabłów!
EWA
Z mroku się wychynął,
po czym żarciki stroił sobie, figle,
i w oba mnie policzki szczypał, wreszcie
pyta mnie, wiecie, czy już matka w łóżku?
RUPRECHT
To ci drab, patrzcie!
EWA
Więc ja: „Czego — mówię —
Czego tak późno tu, mój sędzio, chcecie?”
„Czego, głuptasku — mówi — chcę?” — „Tak — mówię —
i po coście tu o dziesiątej przyszli?”
„Po com tu — mówi — przyszedł o dziesiątej?”
„Puśćcie mi — mówię — rękę! Czego chcecie?”
„Czyś oszalała — powiada — dziewczyno?
Czy — mówi — dziś nie byłaś u mnie z rana
i czyś nie chciała, powiedz sama, żebym
atest ci dla Ruprechta przysposobił?”
„Czym dziś?… A jużci”. — „Więc ci go przynoszę”.
„A toć mówiłam, że sama poń przyjdę”.
„Sama? No, proszę. Zmysłyś postradała.
Jutro o piątej jadę — mówi — rano
i sam jej dziś, nie wiedząc, kiedy wrócę,
atest przynoszę, a ona — doprawdy
niewiele braknie, a precz mnie wyrzuci,
jutro chce, mówi, przyjść po atest do mnie!”
„Skoro o piątej wyjeżdżacie — mówię —
to co innego, panie sędzio, ale
dziś rano jeszcze nic wam o tym widać
nie było, panie sędzio, wiadomym”.
„Nie — mówi — widzę, że ci Bóg wziął rozum.
Wszak rozkaz dziś dopiero o dwunastej
przyszedł na urząd”. „Ano tak — powiadam —
to co innego, o tym nie wiedziałam”.
„No, to — powiada — słyszysz teraz”. „Słyszę
i z serca — mówię — za trud wam dziękuję,
mój panie sędzio. Wybaczcie! Gdzie atest?”
WALTER
Czy wam co o tym rozkazie wiadomo,
panie pisarzu?
JASNOTKA
O tym? Ani słowa.
Raczej, że rozkaz przeciwny otrzymał,
by się na krok z urzędu nie wydalał.
Wszak go dziś tutaj wasza miłość rano
zastał w urzędzie.
WALTER
Zatem?
EWA
Jeśli kłamał,
czyliż ja, panie, mogłam o tym wiedzieć?
WALTER
Słusznie. Nie mogłaś zbadać prawdy. Dalej!
Gdzie leży atest? — pytasz.
EWA
Tak. „Tu — mówi — Ewuś”.
Po czym dobywa go, lecz: „Słuchaj, Ewuś,
jeszcze mi — mówi — powiedz wprzód, kochanie,
jak się po ojcu ten twój Ruprecht pisze?
Czyli nie Gawron? Ruprecht Gawron?” — „Ruprecht?”
„Tak, Ewuś, Ruprecht. Gawron czy też Dudek?
A może Dudek? Dudek, co? Lub Gawron?”
„Zięba — powiadam. — Zięba zwie się”. — „Zięba?
Do kroćset! — mówi. — Tak, tak, Ruprecht Zięba!
Patrzaj — powiada — Bóg mnie skarż, gdy kłamię.
A to się, wiesz, z nazwiskiem tym kaducznym
język mój dziś w chowankę ze mną bawił”.
„Nie znacież — pytam — nazwiska Ruprechta?”
„Nie — mówi — nie, Ewuniu, jako żywo!”
„Więc go w ateście jeszcze nie ma?” — pytam.
„Nie wiem — i powiada — co ci się dziś stało.
Przecież ci mówię, żem się darmo trudził,
żeby go z swojej pamięci wydobyć,
kiedyśmy z panem fizykiem dziś rano
fabrykowali atest ten w urzędzie”.
„Tak? — mówię — zatem to nie atest żaden,
ale, za waszym pozwoleniem, świstek,
mnie zaś atestu trzeba porządnego!”
„Nie, na mą duszę — mówi — tyś szalona,
wszak atest — mówi — już gotowy prawie,
z pieczęcią już i datą, tylko w środku
miejsca zostało tyle, ile trzeba,
ażeby w nie nazwisko Zięby wpisać.
Zaraz to miejsce inkaustem wypełnię,
a atest będzie według reguł wszelkich
taki, jakiego potrzeba ci właśnie”.
„I gdzież to — pytam — chcecie tak po nocy,
czy pod tą gruszą miejsce to wypełnić?”
„Aj aj — powiada — cielątko ty boże!
Przecie — powiada — światło masz w komorze,
a ja w kieszeni inkaust mam i pióro;
tylko nazwisko w oną dziurę wpisać,
za pół pacierza atest będzie gotów.
Chodźmy!”
RUPRECHT
Do kroćset! To ci łotr przeklęty!
WALTER
Po czym do izby weszłaś z nim, nieprawdaż?
EWA
„I jakiż to, mój sędzio — mówię — sposób?
Czyli myślicie, że gdy matka śpią już,
ja do komory wejdę z wami? Ale!
Nic z tego — mówię — mój sędzio, nie będzie,
przecieście o tym wiedzieć mogli z góry”.
„Ano — powiada — jak chcesz, jak chcesz — mówi. —
Na inny zatem raz odłożym sprawę.
Za pięć, za sześć lub osiem dni powrócę”.
„Chryste! — powiadam — za osiem dopiero,
a Ruprecht za trzy odejść ma do wojska!”
WALTER
W końcu więc?
EWA
W końcu…
WALTER
Weszłaś?
EWA
Weszłam, panie.
Zaprowadziłam go do swej komory.
MARTA
Ewo!
EWĄ
Matulu! Nie krzywcie się!
WALTER
Dalej.
EWA
Kiedyśmy zatem weszli do komory —
dziesięć zaś razy klęłam, nimem weszła —
i gdym ostrożnie przymkła drzwi za sobą,
on złożył na stół inkaust, pióro, atest,
przysunął stołek, do pisania niby,
że myślę sobie — siędzie teraz, ale
on ku drzwiom idzie, rygiel w nich zasuwa,
chrząknie raz, drugi, po czym surdut zdziewa
i z wolna z głowy perukę zdejmuje,
a że głowicy drewnianej nie było,
więc ją na dzban zawiesza, com go sobie,
by wyszorować, na gzyms postawiła.
Zdziwiona pytam, co to wszystko znaczy,
a on na stołku obok stołu siada,
za obie ręce chwyta mnie i, wiecie,
patrzy tak na mnie…
MARTA
Patrzy…
RUPRECHT
Patrzy…
EWA
Patrzy.
Ze dwa pacierze patrzył mi tak w oczy.
MARTA
I mówił co?
RUPRECHT
Czy mówił?
EWA
„A wy, nikczemniku! —
krzyknę na niego, gdy przemówi! wreszcie! —
co sobie — mówię — też myślicie o mnie?”
Po czym go pięścią pchnę, aż się potoczył,
i „Jezu Chryste! — krzyknę — Ruprecht idzie!”
Bom już słyszała, jak do drzwi tam walił.
RUPRECHT
W sam raz przyszedłem.
EWA
„Ha, do stu kaduków!
Zdradzonym!” — woła i chwyta za atest,
inkaust i pióro i ku oknu pędzi.
„Miej rozum! — mówi i okno otwiera —
jutro po atest — mówi — przyjdź na urząd;
lecz powiesz słówko, to go — mówi — wezmę
i w strzępy podrę, a z nim szczęście twoje!”
RUPRECHT
Czart taki!
EWA
I wraz na podnóżek włazi,
na stołek — się i na okno gramoli
i patrzy na dół, czy zeskoczyć zdoła,
po czym odwraca się, na gzyms pochyla,
gdzie zapomniana wisiała peruka,
i chwyta ją, i z dzbana ją porywa,
a wraz z nią strąca dzban, dzban leci,
on skacze w dół, a Ruprecht w izbę wpada.
RUPRECHT
Do kroćset — ha!
EWA
Chcę mówić, Bóg mi świadkiem,
lecz on jak koń przez izbę gna prychając
i pchnie…
RUPRECHT
Do diabła!
EWA
…pchnie mnie w pierś…
RUPRECHT
Ewuniu!
EWA
…że się bez zmysłów ku łóżku powalę.
WIT
Przeklęty raptus!
EWA
Potem ledwie wstaję,
w oczach mi światła zielone migają,
chwieję się, trzymam się łóżka, gdy naraz
on sam jak długi z okna bęc! upada.
Myślałam se, że żyw już nie powstanie,
więc: „Chryste! — wołam — Zbawicielu świata!”
I skoczę k niemu, i chylę się nad nim,
i tak w ramiona biorę go najczulej,
i: „Co ci? — pytam — co ci to, Ruprechcie?”
Wtem on…
RUPRECHT
Bogdaj mi!
EWA
Wściekł się…
RUPRECHT
Czym cię trafił?
EWA
Cofnęłam się przestraszona.
MARTA
Grubianin!
RUPRECHT
Bogdaj mi noga w kół zdrętwiała!
MARTA
Kopać!
Ją — kopać! Tfy!
EWA
A na to matka wchodzą,
dziwią się, stają i podnoszą lampę,
a widząc dzbanek rozbity na szczątki,
z gniewem do niego, jak do winowajcy.
On zasię stoi, wścieka się i milczy,
potem zaś chce się bronić, ale wtedy
wpadną nań razem Ralf i Jan sąsiedzi,
obaj pozorem winy omamieni,
i ciotka Zofia, i ciotka Ludwina,
Co się na hałas zbiegły do komory,
i wszyscy społem lżą go, nie słuchając.
On zaś się pieni i na wszystko klnie się,
że to nie on, lecz inny ktoś dzban rozbił,
co tu na chwilę przed nim czmychnął z izby.
RUPRECHT
Aj, żem, do kata, całkiem też nie zmilczał!
Ktoś inny! Ewuś! mojaś ty!
EWA
A wówczas
matka przede mną stają, blada, wiecie.
że niczym śmierć, zaś wargi jej się trzęsą,
staną przede mną i w boki się wsparłszy:
„Kto to był? — mówią. — Kto?” — pytają, ja zaś:
„Święty Józefie — wołam — i Maryjo!
Co sobie matka myślą też?” A wtedy:
„Po co pytacie? — krzyczą obie ciotki. —
Przecie to Ruprecht, któż by inny zasię?”
I wszyscy w krzyk: „A kłamca! A ladaco!”
Ja nic, panowie, nic, tylko wciąż milczę,
milczę i — kłamię; wiem, że kłamię, ale
milcząco jeno, na to wam przysięgam.
RUPRECHT
Tak, tak, ni słówka nie rzekła. Bóg świadkiem.
MARTA
Prawda, nie rzekła, lecz skinęła głową,
gdy ją spytałam, czy to Ruprecht.
RUPRECHT
Skinąć,
to i po prawdzie też skinęła może.
EWA
Ja — skinąć? Matko?
RUPRECHT
Nie skinęłaś? Dobrze!
EWA
Kiedyż skinęłam?
MARTA
Nie skinęłaś, mówisz,
gdy ciotka Zofia stanęła przed tobą
i zapytała: „Czy nie Ruprecht, Ewo?”
EWA
Czyżbym naprawdę? Patrzcie, sama nie wiem.
RUPRECHT
E, wielkie rzeczy! Co tam, odrobinkę!
Kiedyś chusteczkę miała w garści, Ewuś,
i gdy w nią, wiesz, siąknęłaś sobie mocniej,
to się i mogło zdać, że troszkę kiwasz.
EWA
Troszkę? Być może, ale troszkę tylko.
MARTA
Dość znacznie jednak, żeby dojrzeć.
WALTER
Dalej.
Cóż dalej zatem?
EWA
Dzisiaj rano jeszcze
pierwszą to moją było myślą, panie,
żeby się z wszystkim Ruprechtowi zwierzyć,
bo gdy mu, myślę, powiem, czemum łgała,
to chyba, myślę, będzie łgał wraz ze mną
i powie: Ano, tak, ja dzban rozbiłem.
Tak zaś i atest jeszcze wydostanę.
Ale gdym sobie tak myślała rano,
do izby mojej matka, wiecie, wejdą
z tym oto dzbanem w ręce i w te pędy
do ojca Wita każą mi iść z sobą,
tam zaś Ruprechta przed sąd pozywają.
Darmo go proszę, żeby mnie wysłuchał.
Co się do niego zbliżę, klnie i fuka,
odwraca się i słuchać nie chce.
RUPRECHT
Przebacz!
WALTER
Dosyć. A teraz dowiedz się, me dziecię,
do jakich to postępków nieprzystojnych
bezecny podstęp chciał cię doprowadzić.
EWA
Naprawdę, panie?
WALTER
Słuchaj zatem: oto
do żadnej, mówię ci, Batawii zgoła
pospolitacy nasi nie pojadą,
lecz tutaj, tu w Holandii, pozostaną.
EWA
Tak, wiem, w Holandii. A sędzia to kłamał.
Kłamał już tyle, to i teraz kłamał.
Zaś i ten list pewnikiem też skłamany,
com go na własne uświadczyła oczy,
i sędzia tylko tak — z powietrza czytał.
WALTER
Zapewniam cię.
EWA
O miłościwy panie!
Jakże możecie wy tak ze mną? Boże!
WALTER
Powiedzcież, proszę więc, panie pisarzu;
jak brzmiał ów list z Utrechtu? Wszak go znacie.
JASNOTKA
Brzmiał tak, jak wszem wiadomo: że milicja,
jako krajowa, w kraju pozostanie.
EWA
Teraz już z nami, mój Ruprechcie, koniec.
RUPRECHT
Jakże, Ewuniu, czyś się przekonała?
Namyśl się!
EWA
Namyśl! Wnet już sam obaczysz.
RUPRECHT
Wszystko to, mówisz, stało tak naprawdę?
EWA
Przecie ci mówię, wszystko, wszyściuteńko,
a i to także, żeby nas tak zwodzić.
WALTER
Ręczę ci słowem.
EWA
Panie miłościwy!
RUPRECHT
Nie pierwszy by to było raz co prawda.
EWA
Cichaj już, cichaj, Ruprechcie; to darmo.
WALTER
Nie po raz pierwszy, mówisz?
RUPRECHT
Bo to pono
siedem lat temu było już coś takie.
WALTER
Otóż powiadam ci, że po raz pierwszy
rząd by cię chyba chciał oszukać, chłopcze.
Ilekroć bowiem wojska słał do Azji,
miał też odwagę rzec im, dokąd jadą.
Pójdziesz, powiadam…
EWA
Chodź już, chodź, Ruprechcie.
WALTER
Pójdziesz więc, mówię, do Utrechtu, tam zaś
dowiesz się snadnie, że zostajesz w kraju.
EWA
Tak, tak, w Utrechcie dowiesz się, a teraz
chodźmy już, chodźmy; ostatnie to chwile,
które nam rząd na płakanie zostawia,
już ich nam chyba zatruć nie zechcecie.
WALTER
Także to mało masz w swym sercu wiary?
EWA
I czemum, czemum nie zmilczała, Boże!
WALTER
Ja ci, dziewczyno, wierzyłem na słowo,
a teraz boję się, czy nie za rychło.
EWA
Przecie wam, panie, wierzę. — Chodź, Ruprechcie.
WALTER
Zostań, powiadam. Com przyrzekł, dotrzymam.
Dowiodłaś mi, że twoja twarz nie kłamie,
a teraz ja dowiodę ci, że moja
też nie obłudna, chociaż mi inaczej
przyjdzie dać dowód niźli tobie, panno.
Weź tę sakiewkę!
EWA
Sakiewkę?
WALTER
Weź, mówię.
Dwadzieścia w niej guldenów złotych. Starczy,
żebyś Ruprechta wykupiła za nie.
EWA
Ruprechta?
WALTER
Tak. Uwolnisz go, lecz słuchaj:
jeśli milicja do Azji pojedzie,
weźmiesz sakiewkę tę ode mnie w darze;
jeśli zaś w kraju, jak rzekłem, zostaje,
to mi za karę brzydkiej swej niewiary
zwrócisz ją, słyszysz, z godziwym procentem
cztery od sta — w terminie wyznaczonym.
EWA
Jeśli, mówicie?…
WALTER
Sprawa jasna przecie.
EWA
Jeśli milicja do Azji pojedzie,
to ta sakiewka, powiadacie, panie,
zostanie naszą, od was darowaną,
a jeśli tu, jak rzekliście, zostanie,
to ja za karę, żem wam nie ufała,
mam te pieniądze zwrócić wam z procentem?
Patrzy na Ruprechta.
Nie, nie, Ruprechcie! Tfy, to fałsz wierutny!
WALTER
Cóż tu jest fałszem?
EWA
Weźcie, panie, weźcie!
WALTER
I czemuż to mam wziąć ją?
EWA
Weźcie, proszę.
WALTER
Sakiewkę?
EWA
Boże!
WALTER
Czemu mi ją zwracasz?
Przecie guldeny świeże są, z mennicy.
Patrz, tu oblicze hiszpańskiego króla.
Czy myślisz może, że cię król oszuka?
EWA
O nie, mój dobry wy i zacny panie!
Wybaczcie mi! To sędzia…
RUPRECHT
Drab!
EWA
Przeklęty!
WALTER
Wierzysz więc wreszcie, że mówiłem prawdę?
EWA
Wierzę wam, panie, prawdę jako dukat,
na którym boże jaśnieje oblicze.
O, że też ja i takich nawet monet
poznać niezdolnam!
WALTER
A teraz daj buzi!
Teraz cię muszę ucałować. — Wolno?
RUPRECHT
Całujcie, panie, całujcie, a zdrowo!
WALTER
Ty zaś, mój chłopcze, do Utrechtu!
RUPRECHT
Ano!
Na miejskich wałach tam przez rok stać będę,
po roku zasię Ewa będzie moja.
UZUPEŁNIENIE
EWA
Ja co niedziela będę szła do miasta
z garnuszkiem masła i kukiełką świeżą
i będę go na miejskich szukać wałach,
aż przyjdzie czas, gdy do dom go zabiorę.
WALTER
A ja go bratu polecę mojemu,
co jest w milicji krajowej rotmistrzem,
by go do swojej wziął kompanii. Zgoda?
EWA
Czyżbyście, panie?…
WALTER
Zrobię to natychmiast.
EWA
Jakże nas, panie, dziś uszczęśliwiacie!
WALTER
Za rok, gdy minie służba Ruprechtowa,
znowu tu do was na Świątki przyjadę,
na weselnego zgłaszając się gościa,
boć Świątków myślę, nie chybicie, prawda?
EWA
Nie, panie, w maju szczęście nam zakwitnie.
WALTER
Czyście kontenta, pani Marto?
MARTA
Ano.
RUPRECHT
I już się na mnie nie gniewacie, matko?
MARTA
Zaśbym się miała też na ciebie gniewać,
głupi młokosie. Czyś to ty dzban rozbił?
WALTER
A wy tam, ojcze Wicie?
WIT
Radem z duszy.
WALTER
To dobrze, dobrze. Tylko wiedzieć chciałbym
gdzie sędzia też…
JASNOTKA
Niech wasza miłość spojrzy:
Od dłuższej chwili stoję tu u okna
i patrzę w świat, a tam, przez oziminę,
zbieg jakiś, widzę, w czarnym mknie ornacie,
jakby przed kołem gnał i szubienicą,
miecąc za sobą śniegiem, aż się kurzy.
WALTER
I gdzież to?
JASNOTKA
Tam. Niech wasza miłość bliżej
podejść tu raczy.
/ Wszyscy podchodzą ku oknu. /
WALTER
Czyżby to tam — sędzia?
JASNOTKA
Tak, wasza miłość, kto ma oko bystre,
dojrzy niechybnie.
RUPRECHT
Do kata!
JASNOTKA
On?
RUPRECHT
Dyć on!
Aj, popatrz, Ewuś!
EWA
Sędzia!
RUPRECHT
Ani chybi,
po tym kulawym poznaję go kłusie.
WIT
Tenże to sędzia, co tam gna w sośninę?
MARTA
Aj, na uczciwość, patrzcie, patrzcie, ludzie!
GRUPA MEDIA INFORMACYJNE & ADAM NAWARA |