William Shakespeare
Juliusz Cezar
tłum. Leon Ulrich
OSOBY:
* Juliusz Cezar
* Oktawiusz Cezar, triumwir po śmierci Cezara
* Marek Antoniusz, triumwir po śmierci Cezara
* Marek Emiliusz Lepidus, triumwir po śmierci Cezara
* Cycero, senator
* Publiusz, senator
* Popilius Lena, senator
* Marek Brutus, sprzysiężony przeciw Juliuszowi Cezarowi
* Kasjusz, sprzysiężony przeciw Juliuszowi Cezarowi
* Kaska, sprzysiężony przeciw Juliuszowi Cezarowi
* Treboniusz, sprzysiężony przeciw Juliuszowi Cezarowi
* Ligariusz, sprzysiężony przeciw Juliuszowi Cezarowi
* Decjusz Brutus, sprzysiężony przeciw Juliuszowi Cezarowi
* Metellus Cymber sprzysiężony przeciw Juliuszowi Cezarowi
* Cynna, sprzysiężony przeciw Juliuszowi Cezarowi
* Flawiusz, trybun ludu
* Marullus, trybun ludu
* Artemidorus, sofista z Knidos
* Wróżbiarz
* Cynna, poeta
* Inny Poeta
* Lucyliusz, przyjaciel Brutusa i Kasjusza
* Tytyniusz, przyjaciel Brutusa i Kasjusza
* Messala, przyjaciel Brutusa i Kasjusza
* Młody Kato, przyjaciel Brutusa i Kasjusza
* Wolumniusz, przyjaciel Brutusa i Kasjusza
* Warro, Klitus, Klaudiusz, Strato, Lucjusz, Dardaniusz, słudzy Brutusa
* Pindarus, sługa Kasjusza
* Kalpurnia, żona Cezara
* Porcja, żona Brutusa
* Senatorowie, Obywatele, Straże itd.
Scena najpierw w Rzymie, później w Sardes, na koniec pod Filippi.
AKT PIERWSZY
SCENA I
/ Ulica w Rzymie /
/ Wchodzą: Flawiusz, Marullus i tłum Pospólstwa /
FLAWIUSZ
Precz stąd, próżniaki, wracajcie do domów,
Alboż dziś święto? Jak to, czy nie wiecie,
Że w dniu roboczym nie wolno czeladzi
Bez znamion swego rzemiosła wychodzić?
Ty pierwszy powiedz, z jakiegoś jest cechu?
1 OBYWATEL
Ja, panie, jestem cieśla.
MARULLUS
A gdzie twój liniał i skórzany fartuch?
Czemuś w świąteczne wystroił się szaty?
A ty co robisz?
2 OBYWATEL
Jużci, panie, w porównaniu z majstrem pięknego rzemiosła, jestem niewiele, bo, jak byś powiedział, jestem tylko partaczem.
MARULLUS
Twoje rzemiosło? Odpowiedz natychmiast.
2 OBYWATEL
Co do mojego rzemiosła, panie, spodziewam się, że mogę je praktykować ze spokojnym sumieniem; jestem, panie, łataczem dziurawych podeszew.
FLAWIUSZ
Ale twoje rzemiosło, hultaju? Obrzydły hultaju, twoje rzemiosło?
2 OBYWATEL
Tylko, panie, nie pęknij ze złości, choć na ten przypadek potrafiłbym cię może naprawić.
MARULLUS
Co rozumiesz przez twoje: naprawić, zuchwalcze?
2 OBYWATEL
Co rozumiem, panie? Rozumiem: załatać.
FLAWIUSZ
To, widzę, jesteś szewcem łataczem, czy nie prawda?
2 OBYWATEL
Prawda, panie. Żyję z szydła i nie mieszam się do cudzych interesów, ani ludzi, ani kobiet, dość mi na Szydłowieckich. Tak jest, panie, jestem chirurgiem starych chodaków, bo gdy są w wielkim niebezpieczeństwie, przywracam je do zdrowia. Wszyscy uczciwi ludzie, co kiedykolwiek na wołowej skórze chodzili, chodzili na mojej robocie.
FLAWIUSZ
Lecz czemu dzisiaj warsztat opuściłeś?
Czemu z tym tłumem włóczysz się po mieście?
2 OBYWATEL
Żeby prędzej obuwie schodzili, a mnie przysporzyło się roboty. Ale rzetelnie mówiąc, panie, świętujemy, żeby zobaczyć Cezara i radować się z jego triumfu.
MARULLUS
Z czego się cieszyć? Gdzie jego podboje?
Gdzie jeńcy tłumem wiedzeni do Rzymu,
Triumfalnego ozdoba rydwanu?
O, tępe głowy, stokroć bydląt gorsze,
O, serca twarde, twardsze od kamienia,
Czy wam nieznane imię Pompejusza?
Ileż to razy ubiegł wam dzień cały
Na murach, dachach, na kominach domów,
Z dziećmi na ręku, w cierpliwej nadziei,
Że Pompejusza wielkiego ujrzycie?
Zaledwo rydwan jego się pokazał,
Ileż to razy na wasze okrzyki
W swoich głębinach zadrżał Tybr schowany
Na rozgłos echa swych brzegów skalistych?
A teraz szaty bierzecie świąteczne,
Tłumnie warsztaty wasze opuszczacie,
Sypiecie kwiaty na drogę zwycięzcy,
Co z Pompejusza krwi dziś triumfuje.
Idźcie do domów, a tam, na kolanach,
Błagajcie bogów, by w swym miłosierdziu,
Raczyli od was plagi te odwrócić,
Które niewdzięczność wasza ściągnąć musi.
FLAWIUSZ
Słuchajcie rady tej, Obywatele,
A, żeby grzech wasz do reszty okupić,
Ze wszystkich ulic zgromadźcie biedaków,
Nad brzegiem Tybru idźcie wspólnie płakać,
Aż fale jego, łez potokiem wzdęte,
Dosięgną znaku największych wylewów.
/ Wychodzą Obywatele /
Patrz, jak zły kruszec słowem dał się zmiękczyć;
Uciekli milczkiem w swej winy uczuciu.
Ty idź tą stroną do wzgórz Kapitolu,
Ja tamtą pójdę; gdy znajdziesz po drodze,
Zdzieraj z posągów świąteczne ozdoby.
MARULLUS
Będzież nam wolno? Wszak dziś, jak wiesz dobrze,
Obchodzą w Rzymie święto Luperkaliów.
FLAWIUSZ
Nie zważaj na to; niechaj żaden posąg
Nie nosi znamion Cezara trofeów.
Ze wszystkich ulic pozmiatam hołotę,
I ty, gdzie znajdziesz, porozganiaj tłumy,
Z skrzydeł Cezara rwij rosnące pióra,
Ażeby średnim podlatywał szlakiem;
Inaczej bowiem w chmurach z ócz nam zniknie,
Zegnie nam karki niewolniczą trwogą.
/ Wychodzą /
SCENA II
/ Plac publiczny w Rzymie /
/ Wchodzą procesjonalnie, przy odgłosie muzyki: Cezar, Antoniusz ubrany do gonitwy, Kalpurnia, Porcja, Decjusz, Cycero, Brutus, Kasjusz i Kaska, za nimi tłumy ludu, wśród którego Wróżbiarz /
CEZAR
Kalpurnio —
KASKA
Cicho! bo Cezar chce mówić.
/ Ustaje muzyka /
CEZAR
Kalpurnio —
KALPURNIA
Słucham.
CEZAR
Stań na środku drogi,
Po której będzie przebiegał Antoniusz.
Antoni!
ANTONIUSZ
Jaka wola twa, Cezarze?
CEZAR
W twym biegu tylko nie omieszkaj, proszę,
Dotknąć Kalpurnii, bo jak mówią starzy,
W świętych gonitwach trącona niepłodna
Swej niepłodności utraca przekleństwo.
ANTONIUSZ
Gdy Cezar mówi „zrób to”, rzecz zrobiona.
CEZAR
Zaczynaj, wierny przyjętym obrzędom.
/ Muzyka /
WRÓŻBIARZ
Cezarze!
CEZAR
Któż to me wymówił imię?
KASKA
Cicho!
/ Ustaje muzyka /
CEZAR
Kto z tłumu zawołał: Cezarze!
Głosem nad wszystkie trąby przenikliwszym?
Niech odpowiada, Cezar słuchać gotów.
WRÓŻBIARZ
Strzeż się Id marca.
CEZAR
Co to jest za człowiek?
BRUTUS
To Wróżbiarz; radzi, byś strzegł się Id marca.
CEZAR
Niech się tu stawi, chcę w oczy mu spojrzeć.
KASKA
Zbliż się, Wróżbiarzu, spojrzyj na Cezara.
CEZAR
Co mi mówiłeś? Raz jeszcze mi powtórz.
WRÓŻBIARZ
Strzeż się Id marca.
CEZAR
To jakiś marzyciel;
Dajmy mu pokój, a nie traćmy czasu.
/ Odgłos trąb. Wychodzą wszyscy prócz Brutusa i Kasjusza /
KASJUSZ
Czy chcesz zobaczyć cały ciąg gonitwy?
BRUTUS
Nie.
KASJUSZ
Chodź, chodź proszę.
BRUTUS
Nie bawią mnie święta;
Brak mi na żywym duchu Antoniusza.
Lecz, żeby nie być twym chęciom zawadą,
Żegnam cię teraz.
KASJUSZ
Słuchaj mnie, Brutusie.
Ze smutkiem widzę od pewnego czasu,
Że nie masz dla mnie ni spojrzeń uprzejmych,
Ani dowodów braterskiej miłości
Dla przyjaciela, który cię tak kocha,
Podając zimną, obojętną rękę.
BRUTUS
Błędne twe sądy, dobry mój Kasjuszu;
Bo jeśli moje spojrzenia są chmurne,
To skutkiem uczuć w duszy mojej skrytych.
Jestem igraszką dziwnych namiętności,
Tysiące myśli w głowie mi się snuje,
Co mogły zmienić duszy mej obyczaj;
Lecz niech to moich nie smuci przyjaciół
(Do których liczby należysz, Kasjuszu),
Niech mówią raczej, widząc moją zmianę,
Że biedny Brutus, dziś w wojnie sam z sobą,
Oznak przyjaźni dla drugich zapomniał.
KASJUSZ
Więc mylnie o twych uczuciach sądziłem;
Błąd ten powodem, że w serca głębinach
Godne rozwagi pogrzebałem myśli.
Powiedz, czy możesz swoją twarz sam widzieć?
BRUTUS
Nie, oko bowiem widzieć się nie może,
Chyba w zwierciedle odbite.
KASJUSZ
To prawda,
I rzecz bolesna, że nie masz, Brutusie,
Zwierciadła, w którym cień byś swój zobaczył,
Wartość twą całą, tajną dziś dla ciebie.
Słyszałem Rzymian najpierwszych godnością
(Z nieśmiertelnego wyjątkiem Cezara)
Pod jarzmem czasu boleśnie jęczących,
Którzy pragnęli, by szlachetny Brutus
Mógł mieć ich oczy.
BRUTUS
W jakąż groźną przepaść
Chcesz mnie prowadzić, gdy pragniesz, Kasjuszu,
Bym szukał w sobie, czego we mnie nie ma?
KASJUSZ
Więc słuchaj teraz słów moich, Brutusie.
Skoro nie możesz sam siebie zobaczyć,
Pozwól, niech twoim dziś będę zwierciadłem,
Niech ci odsłonię, co w tobie się kryje,
A o czym dotąd nie wiedziałeś jeszcze.
Słów mych, Brutusie, nie miej w podejrzeniu,
Bo gdybym tylko powszednim był śmieszkiem,
Gdybym na lada oznakę przyjaźni
Szafował wiecznej miłości przysięgi,
Pochlebiał drugim, cisnął ich do piersi,
Żeby ich potem czernić za oczyma,
Gdybym śród uczty wszystkim biesiadnikom,
Jak na potrawę przyjaźń mą zastawiał,
Mógłbyś mnie wtedy niebezpiecznym nazwać.
/ Odgłos trąb i okrzyki za sceną /
BRUTUS
Co krzyk ten znaczy? Drżę, aby lud rzymski
Cezara królem swoim nie obwołał.
KASJUSZ
Drżysz? Więc przypuszczam, że tego nie pragniesz?
BRUTUS
Nie pragnę tego, choć kocham go szczerze.
Ale dlaczegóż tak długo mnie trzymasz?
Jaki twój zamiar? Co chcesz mi powiedzieć?
Jeśli publiczne dobro masz na celu,
Postaw śmierć z jednej, honor z drugiej strony,
Na oba spojrzę okiem obojętnym,
Bo, niechaj bogi tak mi dopomogą,
Sława mi droższa nad życie jest moje.
KASJUSZ
Znam ja tak dobrze twojej duszy cnoty,
Jak znam dokładnie twarzy twojej rysy.
Więc słuchaj, honor słów mych będzie treścią.
Nie wiem, co myślisz o naszym tu życiu,
Co myślą inni; co do mnie, wyznaję,
Że chciałbym raczej umrzeć tysiąc razy,
Niż drżeć w obliczu równej mi istoty.
Wolny, jak Cezar, na świat ten przyszedłem,
I ty tak wolny, jak on; wyrośliśmy,
Jak on zimowe znosić zdolni mrozy.
Raz, zapamiętam, w dzień wietrzny i chłodny,
Gdy Tybr gniewliwie chłostał swoje brzegi,
Mówił mi Cezar: „Masz serce, Kasjuszu,
W te gniewne fale skoczyć ze mną razem,
I do drugiego płynąć ze mną brzegu?”
Na jego słowa, jak byłem ubrany,
Skoczyłem w wodę, wołając: „Płyń za mną!”
Jakoż w ryczące rzucił się bałwany;
Silnym ramieniem siekliśmy je wspólnie,
Torując drogę piersiom nieulękłym.
Lecz nim do naszej dobiliśmy mety,
Słyszę Cezara: „Ratuj mnie, bo tonę!”
Ja, jak Eneasz, wielki nasz poprzednik,
Na swych ramionach, z gorejącej Troi,
Starego ojca uniósł Anchizesa,
Uratowałem z fal Tybru Cezara.
I ten sam Cezar bogiem dzisiaj został!
Kasjusz, jak robak, czołgać się ma przed nim
Na obojętne skinienie Cezara!
Na febrę zapadł, kiedy był w Hiszpanii,
Widziałem, cały trząsł się w paroksyzmie,
Tak jest, tym bogiem trzęsło zimno febry;
Przelękłe lica straciły rumieniec,
Oko, co dzisiaj trwoży świat spojrzeniem,
Blask utraciło; słyszałem, jak jęczał;
Język, którego każde słowo teraz
Rzym do swych dziejów skrzętnie zapisuje,
Jak słabe dziewczę, wołał miłosiernie:
„Podaj mi szklankę wody, Tytyniuszu”.
Jak się nie dziwić, gdy człowiek tak słaby
Prześciga teraz wszystkich majestatem,
Pierwszeństwa palmę sam sobie przywłaszcza.
/ Odgłos trąb, okrzyki za sceną /
BRUTUS
Krzykiem tym pewno lud rzymski potwierdza
Nowe zaszczyty na Cezara zlane.
KASJUSZ
Cezar, jak kolos, cały świat okraczył,
My się jak karły u nóg mu czołgamy,
Szukając grobu dla naszej niesławy.
Drogi Brutusie, są w życiu tym chwile,
W których przeznaczeń swych panem jest człowiek.
Jeśliśmy zeszli do nędznej sług roli,
To nasza tylko, nie gwiazd naszych wina.
Brutus i Cezar — co jest w tym Cezarze?
W czym to nazwisko od twego dzielniejsze?
Napisz je razem, twoje równie piękne;
Wymów je razem, twoje równie dźwięczne;
Zważ je, tą samą w obu znajdziesz wagę;
Zaklnij ich siłą, a imię Brutusa
Wywoła duchy jak imię Cezara.
/ Okrzyki za sceną /
Powiedz, przez Boga, czym się Cezar żywi
Że tak potężnie nad wszystkich nas wyrósł?
Wstyd czasom naszym! Utraciłeś, Rzymie,
Szlachetnych ludzi szlachetne nasiona!
Kiedyż wiek cały, od czasu potopu,
Mąż jeden tylko swą chwałą zapełniał?
Kiedyż po wielkich placach tego miasta
Mąż jeden tylko śmiałby się panoszyć?
Rzym, wielkie miasto, wielką jest pustynią,
Kiedy jednego ma tylko mieszkańca.
Jak ja, zapewne słyszałeś od ojców,
Że w naszym mieście żył przed laty Brutus,
Który tak chętnie zniósłby w jego murach
Stolicę diabła jak godność królewską.
BRUTUS
Wiem, że mnie kochasz; wiem, do czego zmierzasz.
Co o tym myślę, jak czasy te sądzę,
Później ci powiem; na teraz, Kasjuszu,
Nie mówmy o tym, na przyjaźń cię proszę.
Do serca wezmę, co już powiedziałeś,
Co masz powiedzieć, wysłucham cierpliwie.
Wynajdę porę lepszą, stosowniejszą,
W której pomówim o tej wielkiej sprawie,
Dziś, przyjacielu, jedno dodam słowo:
Przódy by Brutus wolał ziemię kopać,
Niż się imieniem syna Rzymu chełpić
Pod warunkami tak bolesnej treści,
Jakie nam czasy zdają się nakładać.
KASJUSZ
Cieszę się teraz, że słowa me słabe
Mogły tę iskrę z Brutusa wydobyć.
/ Wchodzi Cezar z Orszakiem /
BRUTUS
Święto skończone i Cezar powraca.
KASJUSZ
W przechodzie Kaskę pociągnij za rękaw,
On nam opowie, na swój cierpki sposób,
Wszystkie ciekawe obrzędu wypadki.
BRUTUS
Zrobię, jak mówisz. Ale patrz, Kasjuszu,
Zawisła chmura na czole Cezara,
Sług wyłajanych wszyscy mają minę,
Kalpurnia zbladła, oczy Cycerona,
Niby łasicy ogniste źrenice,
Błyszczą jak zawsze, kiedy w Kapitolu
Spotka śród rozpraw opór senatorów.
KASJUSZ
Kaska nam całą powie tajemnicę.
CEZAR
Antoniuszu!
ANTONIUSZ
Cezarze!
CEZAR
Lubię otyłych ludzi koło siebie,
Z rumianą twarzą, a dobrym snem w nocy;
Ale ten Kasjusz, wybladły i chudy
Za wiele myśli — to Grek niebezpieczny.
ANTONIUSZ
Nie bój się; mąż to nie jest niebezpieczny,
To rzymski magnat i dobrze myślący.
CEZAR
Wolałbym jednak, by lepszej był tuszy.
Lecz nie drżę przed nim, choć, gdybym znał trwogę,
Z nikim mniej chętnie spotkać bym się nie chciał,
Jak z tym z wywiędłą twarzą Kasjuszem.
Za wiele czyta, a bystrym spojrzeniem
Przenika ludzkie zamysły i czyny,
Nie lubi zabaw, jak ty, mój Antoni,
Unika pieśni, a tak się uśmiecha,
Jakby sam z siebie szydził, sobą gardził,
Że mu co mogło uśmiech ten wywabić.
Dla takich ludzi zawsze jest goryczą,
Kiedy wyższego od siebie zobaczą:
Dlatego są to ludzie niebezpieczni.
Mówię to, czego lękać by się trzeba,
A nie to, czego Cezar by się lękał,
Bo jestem zawsze, jak byłem, Cezarem.
Stań mi na prawo, ucho to nie słyszy,
Powiedz mi szczerze, co ty o nim myślisz.
/ Wychodzi Cezar swoim Orszakiem, z którego zostaje tylko Kaska /
KASKA
Pociągnąłeś mnie za rękaw; czy masz mi co powiedzieć?
BRUTUS
Chciałem się spytać, co się wydarzyło,
Że Cezar takie pochmurne ma czoło.
KASKA
Jak to, czy z nim nie byłeś?
BRUTUS
Czyżbym się pytał, co się wydarzyło?
KASKA
Otóż ofiarowano mu koronę, ale on odepchnął ją płazem ręki — tak — na ten widok lud cały wybuchnął okrzykami.
BRUTUS
A jaki był powód następnych okrzyków?
KASKA
To samo.
KASJUSZ
Trzy razy brzmiały oklaski; co je wywołało po raz trzeci?
KASKA
Zawsze to samo.
BRUTUS
Więc mu trzy razy ofiarowano koronę?
KASKA
Trzy razy, a on ją trzy razy odepchnął, a za każdym razem łagodniej, a na każde odepchnięcie moi uczciwi sąsiedzi wrzeszczeli z całego gardła.
KASKA
Kto mu ofiarował koronę?
KASKA
A któżby, jeśli nie Antoniusz!
BRUTUS
Opowiedz nam wszystkie szczegóły, dobry Kasko.
KASKA
Równie by mi było łatwo stryczek sobie na szyję zarzucić, jak wam wszystkie szczegóły opowiedzieć; było to proste błazeństwo i nie zwracałem na nie uwagi. Widziałem, jak Marek Antoniusz ofiarował mu koronę — choć to nie była korona, ale raczej coś na kształt wieńca — i jak wam mówiłem, Cezar odepchnął ją natychmiast, mimo tego jednak, moim zdaniem, rad by ją był zatrzymał. Niedługo potem ofiarował mu ją powtórnie, a on ją powtórnie odepchnął, choć, moim zdaniem, markotno mu było usunąć od niej palce. Ofiarował mu ją na koniec po raz trzeci, on ją po raz trzeci odepchnął, a za każdym odepchnięciem wrzeszczała hołota, klaskała w popadane ręce, ciskała do góry zatłuszczone szlafmyce i wyziewała taką masę śmierdzącego oddechu z radości, że Cezar nie przyjął korony, iż mało co nie udusiła Cezara, bo zemdlał i upadł. Co do mnie, lękałem się śmiać, z obawy, żebym otwierając usta nie wciągnął zatrutego powietrza.
KASJUSZ
Jak to? Więc mówisz, że upadł omdlały?
KASKA
Upadł na środku rynku; zapieniły mu się usta, stracił mowę.
BRUTUS
Napadł go pewno paroksyzm padaczki.
KASJUSZ
Nie, nie, nie Cezar chory na padaczkę,
Lecz ty, Brutusie, lecz ja, ale Kaska.
KASKA
Nie wiem, co przez to rozumiesz, ale tego jestem pewny, że Cezar upadł. Jeżeli hałastra nie klaskała i nie świstała, stosownie do tego, jak jej się podobał lub nie podobał, tak zupełnie, jak to robi z komediantami na teatrze, ogłoście mnie za kłamcę przed światem.
BRUTUS
A co powiedział, gdy do zmysłów wrócił?
KASKA
Gdy postrzegł, nim upadł, iż głupia trzoda cieszyła się z tego, że nie przyjął korony, rozpiął togę i pokazał jej gardło, jakby pragnął, żeby mu je poderżnęła. Gdybym był jednym z tych czeladników, bodajem się dostał na samo dno piekła, między największych szubrawców, jeślibym go nie był wziął za słowo. Tak więc upadł, a ledwo przyszedł do zmysłów, powiedział, że jeśli mu się jakie niestosowne wymknęło słówko, prosi dostojnych słuchaczów, żeby raczyli pamiętać na jego niemoc. Trzy lub cztery dziewki przy mnie stojące krzyknęły: „Nieboraczek!” i z całego serca wszystko mu przebaczyły. Ale nie trzeba na nie zważać, boć gdyby Cezar zamęczył własne ich matki, to i wtedy jeszcze zrobiłyby to samo.
BRUTUS
I po tej scenie wyszedł zasmucony?
KASKA
Tak jest.
KASJUSZ
Czy Cycero nic nie powiedział?
KASKA
I owszem, powiedział coś po grecku.
KASJUSZ
Co takiego?
KASKA
Jeśli wam to powiem, bodajem was nigdy więcej na oczy nie widział. Ale ci, co go zrozumieli, poglądali na siebie z uśmiechem i kiwali głowami; lecz dla mnie było to po grecku. Mam jeszcze inną dla was nowinę: Marullus i Flawiusz, za to, że zdarli wieńce z posągów Cezara, zostali skazani na milczenie. Żegnam was. Było tam jeszcze innych błazeństw niemało, tylko że zapomniałem.
KASJUSZ
Czy chcesz, Kasko, wieczerzać dziś ze mną?
KASKA
Nie, przyjąłem już inne zaproszenie.
KASJUSZ
To przynajmniej jutro czy będziesz mógł przyjść do mnie na obiad?
KASKA
Chętnie, jeśli jeszcze jutro będę przy życiu, lub ty nie zmienisz myśli, lub obiad twój wart będzie moich zębów.
KASJUSZ
Czekam więc na ciebie.
KASKA
Czekaj. Bądźcie zdrowi!
/ Wychodzi /
BRUTUS
Jakiż się ciężki zrobił z niego człowiek!
Miał jednak bystrość, gdy był z nami w szkole.
KASJUSZ
I ma ją teraz, tam gdzie czyn szlachetny
Czeka na pomoc duszy nieulękłej,
Ociężałości formą przyodziany.
Szorstkość jest tylko zaprawą dowcipu,
Robi smaczniejszym każde jego słowo.
BRUTUS
I ja tak myślę. Bywaj zdrów, Kasjuszu;
Gdybyś chciał ze mną jutro się rozmówić,
Przyjdę do ciebie, lub jeżeli wolisz,
Będę na ciebie w domu moim czekał.
KASJUSZ
Przyjdę; tymczasem myśl o świata losach.
/ Wychodzi Brutus /
Widzę, szlachetnym twoja myśl jest kruszcem,
Lecz wpływ ją obcy w żużel łatwo zmienia.
Rzecz też zbawienna, gdy szlachetna dusza
Tylko w szlachetnych dusz przebywa kole,
Bo któż tak silny, by się nie dać uwieść?
Cezar ma do mnie wstręt, Brutusa kocha;
Gdybym Brutusem, a on był Kasjuszem,
Nie tak by łatwo serce moje podbił.
Tej nocy rzucę mu przez jego okna
Pisma różnymi kreślone rękami,
A wszystkich treścią wielkie poważanie
Całego Rzymu dla jego nazwiska;
Napomknę ciemno o Cezara dumie:
Niech potem Cezar strzeże swojej głowy,
Zginie — lub cięższe grożą nam okowy.
/ wychodzi /
SCENA III
/ Rzym. — Ulica. /
/ Grzmoty i błyskawice. Z dwóch stron przeciwnych wchodzą: Kaska z dobytym mieczem i Cycero /
CYCERO
Witam cię Kasko, czy byłeś śród tłumu,
Co odprowadził Cezara do domu?
Lecz co twa bladość, co przestrach twój znaczy?
KASKA
Jak to? Ty nie drżysz, kiedy ziemia cała
Na swych podstawach jak szałas się chwieje?
O Cyceronie, widziałem ja burze,
W których wiatr łamał dęby jak badyle,
Widziałem morze wściekłością spienione,
Jak wzdętą falą groźne chmury siekło,
Lecz nigdy, przedtem, tej dopiero nocy
Widziałem burzę ogniem miotającą.
Lub w niebie wojna szaleje domowa,
Lub zagniewany na ród ludzki Jowisz
Chce ziemię w popiół zamienić pożarem.
CYCERO
Czyś widział jakie cudowne zjawisko?
KASKA
Prosty niewolnik (a znam go z widzenia)
Podniósł lewicę — buchnęła płomieniem
Jakby dwadzieścia gorzało pochodni,
A ręka jednak nie czuła płomienia.
Potem, patrz, oręż mam jeszcze dobyty,
Lwa zobaczyłem u stóp Kapitolu,
Krwawą źrenicą spojrzał na mnie groźno,
I wybiegł, żadnej nie robiąc mi krzywdy.
Spotkałem później tłumy bladych niewiast,
Skostniałych trwogą, które mi przysięgły,
Że przed ich okiem, po ulicach miasta
Tłum ludzi, całych w ogniu, się wałęsał.
Wczoraj ptak nocy o samym południu
Usiadł na rynku i hukał żałośnie.
Na tyle cudów niech mi nikt nie mówi:
„To rzecz zwyczajna, dam ci tłumaczenie”,
Bo ja powiadam, to groźne są znaki
Klęsk dla tej ziemi, na której się jawią.
CYCERO
Wyznaję, Kasko, dziwne to są czasy;
Lecz ludzie rzeczy tak, jak chcą, tłumaczą,
Kiedy ich treści nie mogą przeniknąć.
Czy Cezar będzie jutro w Kapitolu?
KASKA
Tak myślę. Wydał rozkaz Antoniemu,
By ci oznajmił jutrzejsze zebranie.
CYCERO
Dobranoc, Kasko, trudno się przechadzać
Pod takim niebem.
KASKA
Bądź zdrów, Cyceronie!
/ Wychodzi Cycero — Wchodzi Kasjusz /
KASJUSZ
Kto tam?
KASKA
Rzymianin.
KASJUSZ
Poznałem cię z mowy.
To Kaska
KASKA
Widzę, że dobre masz ucho.
Co za noc!
KASJUSZ
Właśnie dla uczciwych ludzi.
KASKA
Kto widział kiedy niebo równie groźne?
KASJUSZ
Ten, który widział ziemię tak występną.
Co do mnie, Kasko, zbiegałem ulice,
Szydziłem z wszystkich gróźb burzliwej nocy,
Z togą rozpiętą, jak ją teraz widzisz,
Piorunom nagą pierś mą pokazałem;
A kiedy ogień niebieski się zdawał
Rozdzierać czarne sklepy firmamentu,
Podbiegłem stanąć na drodze błyskawic.
KASKA
Czemu, Kasjuszu, niebo tak kusiłeś?
Wszak to rzecz ludzka drżeć i blednąć trwogą,
Gdy bóg potężny znak daje widomy
Swojego gniewu piorunów poselstwem.
KASJUSZ
Ciężki twój umysł; nie masz iskry życia,
Co tleć powinna w piersiach Rzymianina,
Lub, jeśli masz ją, popiół ją zasypał.
Twarz twoja blada, oczy obłąkane,
We wszystkich rysach trwoga i zdziwienie,
Że niebo groźną zdradza niecierpliwość.
Lecz gdybyś zważył prawdziwe przyczyny
Ognia błyskawic, duchów wędrujących,
Ptactwa i bydląt natury niepomnych,
Starców bez myśli, dzieci rachujących;
Gdybyś chciał zbadać, skąd wszystkie istoty
Wspak przyrodzonych praw zdają się rządzić,
Łatwo byś odkrył, że to niebios wola
To potworności wszystkie wywołała,
Ażeby przestrach znakiem był dla ludzi,
Że się coś w mieście knuje potwornego.
Ja ci też, Kasko, mógłbym wskazać męża,
Który do groźnej nocy tej podobny,
Grzmi, błyska, groby otwiera i ryczy
Jak lew przy bramach Kapitolu ryczał;
Męża, co siłą tobie lub mnie równy,
Wyrósł potwornie i zagraża ziemi,
Jak jej groziły cudowne zjawiska.
KASKA
Czy masz na myśli Cezara, Kasjuszu?
KASJUSZ
Na co się przyda wiedzieć, o kim mówię?
Swych przodków ciała mają dziś Rzymianie,
Lecz dusze przodków, niestety, umarły!
Duch matek naszych dzisiaj nami rządzi;
Niewieście dusze zdradzamy pokorą.
KASKA
Prawda, słyszałem, że senatu myślą
Jutro Cezara uwieńczyć koroną,
Którą mu wszędzie nosić będzie wolno
Z jednym wyjątkiem włoskiej naszej ziemi.
KASJUSZ
To wiem, gdzie sztylet ten utopić trzeba;
Kasjusz z niewoli wybawi Kasjusza.
Tym bóg litosny słabym daje siłę,
Tym bóg poskramia tyranów potęgę;
Wieże kamienne, zatęchłe więzienia,
Spiżowe mury, żelazne kajdany
Potęgi ducha wstrzymać nie zdołają;
Duch, ziemskich kajdan znużony ciężarem,
Zawsze ma siłę do swobody wrócić.
Co wiem, niech ze mną i ziemia wie cała:
Cząstkę niewoli, która na mnie ciąży,
Kiedy zapragnę, otrząsnąć potrafię.
/ Grzmoty /
KASKA
I ja w mej dłoni równą mam potęgę,
I jak ja, każdy niewolnik ma siłę
Swojej niewoli potargać łańcuchy.
KASJUSZ
Dlaczegoż Cezar ma tu być tyranem?
Biedne stworzenie! On wielkim by nie był,
Gdyby nie widział, żeśmy owiec trzodą,
I dla sarn stada on lwem tylko został.
Kto nagle wielki ogień chce zapalić,
Podsuwa iskrę pod snop wielkiej słomy:
Ach, jakie plewy, jakie z Rzymian śmiecie,
Kiedy płomieniem swym oświecać muszą
Tak nędzne, podłe jak Cezar stworzenie!
Lecz, o boleści, dokąd mnie prowadzisz?
Może rozmawiam z chętnym niewolnikiem,
I będę musiał z moich słów zdać liczbę;
Lecz miecz mam w dłoni, szydzę z niebezpieczeństw.
KASKA
Rozmawiasz z Kaską, nie z obłudnym szpiegiem.
Masz moją rękę; wyszukaj stronników,
Chętnych za krzywdy nasze pomsty szukać,
A moja noga tam stanie bez trwogi,
Gdzie najśmielszego znajdzie ślad mściciela.
KASJUSZ
Przyjmuję rękę. Słuchaj teraz, Kasko;
Już potrafiłem do myśli mych skłonić
Najpierwszych cnotą i znaczeniem Rzymian,
Z nimi układam wielkie przedsięwzięcia,
Pełne honoru, pełne niebezpieczeństw.
Wiem, że w tej chwili już wszyscy zebrani
Czekają na mnie w Pompeja krużganku,
Bo wśród piorunów, wśród tej nawałnicy
Puste i głuche są Rzymu ulice;
Wszystkie żywioły, jak zamiary nasze,
Są krwawe, groźne, ogniem buchające.
/ Wchodzi Cynna /
KASKA
Cicho, ktoś śpiesznym zdąża ku nam krokiem.
KASJUSZ
O, to przyjaciel; poznałem po chodzie,
To Cynna. Cynno, dokąd ci tak śpieszno?
CYNNA
Szukam cię. Kto to? Czy Metellus Cymber?
KASJUSZ
Nie, to jest Kaska, to nasz. Kto mnie czeka?
CYNNA
Cieszę się z tego. Co za noc straszliwa!
Kilku z nas dziwne widziało zjawiska.
KASJUSZ
Czy mnie czekają?
CYNNA
Wszyscy niecierpliwi.
O, gdybyś zdołał dobrej naszej sprawie
Zapewnić pomoc szlachetną Brutusa!
KASJUSZ
Dzielny mój Cynno, dobrej bądź otuchy.
Zabierz to pismo i dołóż starania,
Żeby je Brutus znalazł jutro rano
W pretorskim krześle; a to, rzuć mu oknem;
A do posągu starego Brutusa
To przylep woskiem; później złącz się z nami,
Będziem w krużganku Pompejusza radzić.
Czy są tam Decjusz Brutus i Treboniusz?
CYNNA
Tylko Metellus Cymber nieobecny,
Wybiegł, ażeby w twym domu cię szukać.
A teraz idę zlecenia twe spełnić.
KASJUSZ
Idź, my czekamy w teatrze Pompeja.
/ Wychodzi Cynna /
Chodź ze mną, Kasko, a nim dzień zaświta,
Pójdziemy razem do Brutusa domu.
Trzy jego części już po naszej stronie,
A będzie cały po pierwszej rozmowie.
KASKA
O, Brutus silnie ludu sercem włada!
To, co by zbrodnią mogło w nas się wydać,
Jego powagi wszechmocną alchemią
Zmieni się w cnotę i szlachetne dzieło.
KASJUSZ
Dobrze pojąłeś całą jego wartość,
Jego potrzebę dla naszych zamiarów.
Nie traćmy czasu, już północ minęła,
A nim zaświta, on naszym być musi.
/ Wychodzą /
AKT DRUGI
SCENA I
/ Rzym. Ogród Brutusa /
/ Wchodzi BRUTUS /
BRUTUS
Hola, Lucjuszu! Nie mogę rozpoznać
Po gwiazd obrocie, jak daleko rano.
Hola, Lucjuszu! Ach, jakże bym pragnął
Jego mieć wady, jak on spać głęboko!
Hola, Lucjuszu! obudź się, Lucjuszu!
/ Wchodzi Lucjusz /
LUCJUSZ
Czy mnie wołałeś, panie?
BRUTUS
Idź i pochodnię zapal w mej komnacie,
Wróć zawiadomić, jak będzie gotowa.
LUCJUSZ
Idę wykonać rozkazy twe, panie.
/ Wychodzi /
BRUTUS
Tylko przez jego śmierć — co się mnie tyczy,
Nie mam powodów żadnej nienawiści,
Tylko publiczne dobro mną kieruje.
Pragnie korony — kto zgadnąć potrafi,
Jego naturę jak zmieni korona?
Dzień tylko jasny żmije ze snu budzi,
Radzi ostrożność. Włożyć mu koronę?
Tak, a z koroną dać mu razem żądło,
Którym dowolnie śmierć może rozsiewać.
Jak łatwo zbytku wielkości nadużyć,
I z miłosierdziem potęgę rozłączyć!
A choć w Cezarze nie widziałem dotąd,
Żeby namiętność nad rozum wyrosła,
Wiem z doświadczenia, że młodej ambicji
Pokorna skromność za drabinę służy,
Z ócz jej nie traci, kto po niej szczebluje,
Lecz na najwyższym ledwo szczeblu stanie,
Wraz od drabiny odwraca źrenice,
Pogląda w chmury, podłym gardzi drewnem,
Po którym z wolna na górę się wdrapał.
Lepiej więc będzie zawczasu uprzedzić,
Aby i Cezar nie poszedł tym śladem.
Jeśli nam dotąd wszystkie jego sprawy
Otwartej wojny nie dały powodów,
Tak rozumujmy: Gdy jeszcze podrośnie,
Ostateczności tej lub tej dosięże;
Więc jaje węża widzieć w nim należy,
Z którego wąż się wykluje zjadliwy,
Lepiej więc węża udusić w skorupie.
/ Wchodzi Lucjusz /
LUCJUSZ
Pochodnia gore w komnacie twej, panie.
Kiedy na oknie krzemienia szukałem,
Pieczętowany ten znalazłem papier,
A jestem pewny, że go tam nie było,
Gdy wychodziłem wieczór na spoczynek.
BRUTUS
Wracaj do łóżka; jeszcze dzień daleko.
Czy jutro, chłopcze, Idy są marcowe?
LUCJUSZ
Nie wiem.
BRUTUS
Więc zajrzyj wprzód do kalendarza
I wróć powiedzieć.
LUCJUSZ
Idę spełnić rozkaz.
/ Wychodzi /
BRUTUS
Chmur rozwieszonych ogniste wyziewy
Dość światła dają, aby list przeczytać.
/ Otwiera list i czyta /
„Ty śpisz, Brutusie; zbudź się, spójrz na siebie.
Rzym, itd. Mów, uderz i napraw!
Ty śpisz, Brutusie; obudź się, Brutusie!”
Nie raz to pierwszy takie słowa czytam.
„Rzym, itd.” tak mam wytłumaczyć:
Czy Rzym przed jednym truchleć ma człowiekiem?
Rzym? Nie, nie, nigdy! Wszak moi przodkowie
Wygnali z rzymskich ulic Tarkwiniusza,
A on był królem. „Mów, uderz i napraw!”
Czego żądacie? Bym mówił, uderzył?
O Rzymie, moją przyjmij tu przysięgę,
Że byle przyszła w następstwie naprawa,
Brutusa ręka spełni twe życzenia.
/ Wraca Lucjusz /
LUCJUSZ
Czternasty marca dzień kończy się dzisiaj.
/ Stukanie za sceną /
BRUTUS
Dobrze. Ktoś stuka, idź bramę otworzyć.
/ Wychodzi Lucjusz /
Odkąd mnie Kasjusz podszczuł na Cezara,
Nie mogłem usnąć.
Między pomysłem a spełnieniem czynu
Pośrednie chwile są jak cień okropny;
Dusza i wszystkie śmiertelne narzędzia
W ciągłej są radzie, a cała istota
Jest do małego podobna królestwa,
W którym powstania fermentuje zaczyn.
/ Wchodzi Lucjusz /
LUCJUSZ
Twój szwagier, panie, Kasjusz u drzwi stoi,
Chce z tobą mówić.
BRUTUS
Czy sam jest?
LUCJUSZ
Nie, panie,
Ma towarzyszy.
BRUTUS
Czy ich nie poznałeś?
LUCJUSZ
Nie, kapelusze wszyscy zacisnęli,
Wszyscy płaszczami osłonili twarze,
Tak, że żadnego nie mogłem rozpoznać.
BRUTUS
Niech wejdą.
/ Wychodzi Lucjusz /
Tak jest, to są sprzysiężeni.
O, sprzysiężenie! Jak to, czy się wstydzisz
Czoło twe groźne i nocy odsłonić,
Która wszystkiemu, co złe, wolność daje?
Śród dnia, gdzież znajdziesz dość ciemną jaskinię,
By twoje hydne pokazać oblicze?
O, sprzysiężenie! Jaskini nie szukaj,
Osłoń się tylko pogodnym uśmiechem,
Bo gdy się w własnej pokażesz postaci,
Sam Ereb nawet nie dość ma ciemności,
By cię przed okiem podejrzenia ukryć.
/ Wchodzą: Kasjusz, Kaska, Decjusz, Cynna, Metellus Cymber i Treboniusz /
KASJUSZ
Może zbyt śmiało twój sen przerywamy.
Witaj, Brutusie, a przebacz natręctwu!
BRUTUS
Widzisz, że wstałem; czuwałem noc całą.
Czy znam tych ludzi, którzy z tobą przyszli?
KASJUSZ
Wszystkich, i wszyscy cześć mają dla ciebie,
I wszyscy pragną, byś o sobie myślał,
Jak każdy myśli o tobie Rzymianin.
To jest Treboniusz.
BRUTUS
Witam go w mym domu!
KASJUSZ
To Decjusz Brutus.
BRUTUS
Witam i Decjusza!
KASJUSZ
To Kaska, Cynna, to Metellus Cymber.
BRUTUS
Witam ich wszystkich! Jakaż czarna troska
Broni wam oka wśród nocy tej zamknąć?
KASJUSZ
Pozwól na stronie słowo ci powiedzieć.
/ Rozmawia z Brutusem na stronie /
DECJUSZ
Wschód z tej jest strony; czy jeszcze nie świta?
KASKA
Nie.
CYNNA
Przebacz, proszę; te szarawe pręgi,
Co chmury strzępią, są dnia zwiastunami.
KASKA
Ja was przekonam, żeście obaj w błędzie.
Tam słońce wschodzi, gdzie mój miecz wskazuje,
Nową nam wiosnę przynosi z południa,
Za dwa miesiące posunie się dalej,
Tam, ku północy, a wtedy wschód będzie
Właśnie nad samym wzgórzem Kapitolu.
BRUTUS
Dajcie mi, proszę, rękę po kolei.
KASJUSZ
Postanowienie zatwierdźmy przysięgą.
BRUTUS
Nie, żadnych przysiąg! Jeżeli sumienie,
Dusz naszych boleść, czasu nadużycia,
Jeśli to wszystko słabą nam rękojmią,
Niech lepiej każdy powróci do domu,
Do leniwego niech wciśnie się łoża;
Niech się tyrania dumnie rozpanoszy,
Póki ostatni z nas nie zginie marnie
W życia hazardach. Lecz jeśli, jak myślę,
Dość jest powodów, by zapału iskra
W tchórzliwej nawet ocknęła się duszy,
Natchnęła męstwem słabą pierś niewieścią,
Na co daremnie innych podniet szukać,
Aby wystąpić w naszych praw obronie?
Alboż nie dosyć Rzymianina słowo,
Że wiernie dotrwa w uczciwym zamiarze?
Alboż to świętą nie jest już przysięgą,
Gdzie mąż cnotliwy z cnotliwym się łączy,
By swój kraj zbawić, lub zginąć z honorem?
Niech przysięgają kapłani i tchórze,
Roztropne mędrki, stare niedołęgi,
Zdolne całować rękę, co ich chłoszcze;
Niech się przysięgą do złej wiążą sprawy
Ci, których słowu nikt nie daje wiary,
Lecz my nie plammy zbyteczną przysięgą
Pogodnej cnoty naszego zamiaru;
Bo któż by myślał, że nasz duch żelazny,
Gdy sprawa nasza przysięgi wymaga?
Wszak każda kropla w żyłach Rzymianina
Byłaby skargą na bękarctwo rodu,
Gdyby śmiał kiedy choć na krok odstąpić
Od raz danego słowa przyjaciołom?
KASJUSZ
Co z Cyceronem zrobić? Czy go badać?
Myślę, że dzielną byłby nam podporą.
KASKA
Trzeba go wciągnąć.
CYNNA
A trzeba koniecznie.
METELLUS
Niech z nami trzyma; srebrne jego włosy
Dobre u ludzi dadzą nam mniemanie,
I z ust niejednych kupią nam pochwały.
Bo gdy świat powie: rozum jego rządził
Prawicą naszą, płaszcz jego powagi
Osłoni naszej młodości porywczość.
BRUTUS
Nie, niech mu zamiar będzie tajemnicą;
Nigdy on chętnej nie przyłoży ręki
Do dzieł nie w jego wylęgłych rozumie.
KASJUSZ
Więc go pomińmy.
KASKA
Nie dla nas to człowiek.
DECJUSZ
Czy jeden Cezar upaść ma ofiarą?
KASJUSZ
Słuszne pytanie! Niepodobna, mniemam,
Aby Antoniusz, drogi Cezarowi,
Cezara przeżył. Byłby nam zawadą
Na drodze naszej. Znacie jego środki,
I byle tylko korzystać z nich umiał,
Może nam wszystkkie plany pokrzyżować.
Niech więc z Cezarem ginie i Antoniusz.
BRUTUS
Naszemu dziełu krwawe damy piętno,
Gdy, ściąwszy głowę, będziem członki siekać,
(Boć tylko członkiem Cazara Antoniusz)
A któż z nas chciałby nad trupem się pastwić?
Bądźmy kapłanem tylko, nie rzeźnikiem.
Nastajem tylko na ducha Cezara,
A duch człowieka nie ma krwi kropelki.
Ach, gdyby można ducha tego zabić,
A szabli ostrzem ciała nie rozdzierać!
Lecz duch Cezara z krwią tylko wypłynie;
Więc, przyjaciele, zabijmy Cezara
Dłonią bez trwogi, lecz bez nienawiści.
Niechaj upadnie jak ofiara bogom,
Nie jako strawa dla psów porzucona;
Niech serca nasze będą jak pan mądry,
Który śle sługi do krwawego czynu,
A potem zda się ten czyn im wyrzucać.
Tylko tak dzieło przez nas dokonane
Wyda się dziełem potrzeby, nie zemsty;
Tylko tak każdy z nas światu się wyda
Nie mężobójcą, ale zbawicielem.
Niech was nie trwoży Antoniusza życie,
Bo on nie więcej szkodzić wam potrafi,
Jak dłoń Cezara, bez Cezara głowy.
KASJUSZ
Lękam się przecie, bo przyjaźń głęboka,
Co dla Cezara —
BRUTUS
Dobry mój Kasjuszu,
Bądź dobrej myśli, bo, jeśli go kocha,
Tylko sam sobie zaszkodzić potrafi,
Wziąć śmierć Cezara do serca i umrzeć;
Ale i na to hart jego za słaby,
Zbyt kocha uczty, zabawy i śmiechy.
TREBONIUSZ
A więc niech żyje! Bo i ja tak myślę,
Że pierwszy z tego później śmiać się będzie.
/ Bije zegar /
BRUTUS
Cicho! Słuchajmy!
KASJUSZ
Uderzyła trzecia.
TREBON
Czas się rozłączyć.
KASJUSZ
Rzecz jeszcze niepewna,
Czy dzisiaj przyjdzie Cezar do senatu.
On w gusła wierzy od pewnego czasu,
Choć dawniej szydził ze snów i przywidzeń.
Kto wie, czy dziwne nocy tej zjawiska,
Czy groźne znaki, czy wróżbiarzy rady
Nie będą zdolne w domu go zatrzymać.
DECJUSZ
Nie troszcz się o to; choćby tak zamierzył,
Wiem, jak go zmienić. Cezar chętnie słucha,
Jak jednorożca strzelec zwodzi drzewem,
Jak słonia jamą, zwierciadłem niedźwiedzia,
Jak lwa sidłami, człowieka pochlebstwem,
Ale gdy dodam, że jeden się Cezar
Pochlebstwem brzydzi, przyzna, że mam słuszność,
I sam na wielkie złapie się pochlebstwo.
To moja sprawa; wiem, jak go uwikłać;
Do Kapitolu wam go przyprowadzę.
KASJUSZ
Pójdziemy wszyscy, by mu towarzyszyć.
BRUTUS
O ósmej rano; czy na tym zapadło?
CYNNA
O ósmej rano, wszyscy; na to zgoda.
METELLUS
Ligariusz ciężki ma żal do Cezara
Za twarde słowa, którymi go skarcił,
Że śmiał z pochwałą wspomnieć Pompejusza;
Dziwna, że żaden z was o nim nie myślał.
BRUTUS
Dobry Metellu, idź do jego domu,
Wiem, że mnie kocha, bom na to zarobił,
Przyślij go do mnie, a ja go nastroję.
KASJUSZ
Zbliża się ranek; już czas się rozproszyć,
Ale niech każdy słowu swemu wierny,
Dowiedzie dzisiaj, że jest Rzymianinem.
BRUTUS
Niech każdy uśmiech na swej twarzy niesie,
Niech głębin duszy nie zdradza spojrzeniem,
Ale, jak nasi rzymscy aktorowie,
Choć z ogniem w sercu, twarz miejmy spokojną.
Teraz: dzień dobry i wszystkich was żegnam!
/ Wychodzą wszyscy prócz Brutusa /
Hola, Lucjuszu! Znów śpi — mniejsza o to.
Pij, póki możesz, miodową snu rosę,
Bo twego mózgu nie zmąciły jeszcze
Widma w mej duszy troską wywołane;
Śpij więc głęboko, lecz ja spać nie mogę.
/ Wchodzi Porcja /
PORCJA
Brutusie, mężu!
BRUTUS
Porcjo, co to znaczy?
Czy zapomniałaś, że ciało twe słabe
Zimnych oddechów ranka nie wytrzyma?
PORCJA
A twoje czy jest silniejsze od mego?
Niedobry mężu, uciekasz ode mnie
I wczora wstałeś nagle od wieczerzy,
Z założonymi rękami w komnacie
Długo krążyłeś wśród dumań i westchnień,
A gdym pytała, co cię zasmuciło,
Spojrzałeś na mnie surową źrenicą;
Gdy mimo tego nalegałam bardziej,
Tupnąłeś nogą, skrobałeś się w głowę,
Mimo mych błagań upornie milczałeś,
Gniewnej prawicy kazałeś skinieniem
Wyjść z twej komnaty — byłam ci posłuszną,
Bo się lękałam zbytecznym natręctwem
Gniew twój gwałtowny gwałtowniej zapalić;
Myślałam zresztą, że to nagły wybuch,
Któremu każdy w swym ulega czasie.
Milczysz, jeść nie chcesz, z ócz twych sen ucieka,
A gdyby troska na twarzy twej rysy
Ten sam wywarła skutek, co na duszę,
Poznać cię łatwo nie byłabym w stanie.
Brutusie, odkryj mi smutków twych powód.
BRUTUS
To nic, nic, Porcjo — to chwilowa słabość.
PORCJA
Brutus jest mądry; gdyby czuł się słabym,
Użyłby środków, co wracają zdrowie.
BRUTUS
Tak właśnie robię. Porcjo, wróć do łóżka.
PORCJA
Słaby jest Brutus; czy to na lekarstwo
W takim ubraniu słabą wciągać piersią
Zimnego ranka zatrute oddechy?
Słaby jest Brutus; dlaczegóż, przez Boga,
O tej godzinie zdrowe rzuca łoże,
W burzliwej nocy osłabione ciało
Na łup wydaje zjadliwym wyziewom,
Jakby chorobie chciał chorobę dodać?
Nie, nie, Brutusie, jeśli jesteś słaby,
Dusza jest twoja cierpienia siedliskiem,
Które znać mocą praw moich powinnam.
Więc na kolanach zaklinam cię, mężu,
Na piękność, którą uwielbiałeś dawniej,
Na twojej wiecznej miłości przysięgi,
Na śluby, które jedną wlały duszę
W dwa ciała nasze, odsłoń mi twój smutek,
I daj połowę trosk swej połowicy.
Skąd twój niepokój? Jakie były cele
Tajnego zejścia? Bo wiem, że przed chwilą
Miałeś tu mężów, którzy swe oblicza
Nawet przed nocy kryli ciemnościami.
BRUTUS
Wstań, dobra Porcjo!
PORCJA
Dobrym bądź, Brutusie,
A Porcja klęczeć przed tobą nie będzie.
Czyż to warunkiem ślubów naszych było,
Że prawa nie mam do męża tajemnic?
Że jestem tobą w pewnych tylko względach?
Dzielić mam ucztę, weselić twe łoże,
Być uczestniczką rozmów obojętnych?
Mieszkać na serca twojego przedmieściach?
O, jeśli tak jest, to Porcja, Brutusie,
Nie żoną twoją, lecz jest nałożnicą.
BRUTUS
Jesteś mą dobrą, moją wierną żoną,
A tak mi drogą, jak czerwone krople,
Bijące w moim zasmuconym sercu.
PORCJA
Więc muszę wiedzieć twoje tajemnice.
O wiem, wiem dobrze, tylkom jest kobietą,
Lecz tę kobietę Brutus wziął za żonę;
O, wiem, wiem dobrze, tylkom jest kobietą,
Lecz ta kobieta jest Katona córką;
Czy żona taka, czyli taka córka,
Nie jest silniejszą od swojej płci słabej?
Odsłoń twe myśli, nie zdradzę tajemnic.
Ażeby moją wypróbować stałość,
Tu dobrowolną dałam sobie ranę,
A jeśli boleść tę cierpliwie zniosłam,
Nie zdradzę pewnie i tajemnic męża.
BRUTUS
O, Boże, zrób mnie godnym takiej żony!
/ Słychać stukanie za sceną /
Słuchaj! Ktoś stuka. Oddal się na chwilę.
Wszystkie tajniki serca ci odsłonię,
Wszystkie ci moje zamiary opowiem,
Wyznam, skąd smutek na czole mym zasiadł.
Zostaw mnie teraz.
/ Wychodzi Porcja /
/ Wchodzą: Lucjusz i Ligariusz /
Lucjuszu, kto stukał?
LUCJUSZ
Chory przychodzi twej rady zasięgnąć.
BRUTUS
Kajusz Ligariusz, o którym przed chwilą
Metellus mówił. Zostaw nas, Lucjuszu.
/ Wychodzi Lucjusz /
Co mi przynosisz?
LIGARIUSZ
Przyjmij pozdrowienie,
Choć wymówione cierpiącym językiem.
BRUTUS
Jak źle wybrałeś czas twojej choroby!
Ach, jakbym pragnął, byś wszystkie miał siły!
LIGARIUSZ
Nie jestem chory, jeśli masz zamiary
Godne poświęceń człowieka honoru.
BRUTUS
Mam je, Kajuszu. Zamiar mój opowiem,
Byleś miał zdrowe do słuchania ucho.
LIGARIUSZ
Na wszystkich bogów, którym się Rzym kłania,
Odpędzam moją chorobę, Brutusie.
Ty, rzymska duszo, wielkich ojców synu,
Jak czarnoksiężnik duch słaby zakląłeś.
Każ, a rozpocznę dzieło niemożebne,
Dokonam nawet. Mów, co trzeba zrobić.
BRUTUS
Czyn, który chorym wróci dawne zdrowie.
LIGARIUSZ
A czy choroby zdrowych nie nabawi?
BRUTUS
I to być musi. Wszystko ci opowiem
W drodze do tego właśnie, który będzie
Naszego czynu ostatecznym celem.
LIGARIUSZ
Z gorącym sercem wszędzie idę z tobą,
Z gotową dłonią na czyn tajemniczy;
Bo dosyć dla mnie Brutusa iść śladem.
BRUTUS
Więc idźmy razem.
/ Wychodzą /
SCENA II
/ Pokój w pałacu Cezara /
/ Grzmoty i błyskawice. Wchodzi Cezar w nocnym ubraniu /
CEZAR
Niebo tej nocy z ziemią było w wojnie:
Trzy razy we śnie wołała Kalpurnia:
„Boże! ratujcie! mordują Cezara!”
Hola!
/ Wchodzi SŁUGA /
SŁUGA
Mój panie?
CEZAR
Idź, niechaj kapłani
Biją ofiary, a wracaj powiedzieć,
Czyli wypadek pomyślny mi wróżą.
SŁUGA
Śpieszę.
/ wychodzi — Wchodzi Kalpurnia /
KALPURNIA
Cezarze, czyś nie zmienił zdania?
Nie, nie, ty dzisiaj domu nie opuścisz.
CEZAR
Cezar wykona, co raz zapowiedział.
Groźby widziały tylko plecy moje;
Gdy się odważą w mą twarz spojrzeć, nikną.
KALPURNIA
Z wszystkich wróżb dotąd śmiałam się, Cezarze,
Dziś drżę przed nimi. Przyszedł właśnie człowiek,
Co, oprócz zjawisk, których byłeś świadkiem,
Mówi o dziwach, które straż widziała.
Lwica zrzuciła szczenię na ulicę;
Z otwartych grobów wstawali umarli;
Ogniste armie w chmurach bój toczyły,
W szyku i hufcach jak rzymskie legiony,
A krew strugami ciekła na Kapitol;
Wrzawę potyczki słyszano w powietrzu,
I rżenie koni, i jęk konających;
Duchy śród ulic wyły zabłąkane;
Wszystkie te dziwy trwogą mnie przejmują.
CEZAR
Kto z nas, Kalpurnio, potrafi uniknąć,
Co mu potęga bogów przeznaczyła?
Lecz Cezar pójdzie, bo te przepowiednie
Tak światu grożą, jak i Cezarowi.
KALPURNIA
Gdy żebrak kona, nie świecą komety,
Lecz na śmierć książąt i niebo się pali.
CEZAR
Trwożliwy stokroć umiera przed śmiercią;
Mężny raz tylko czuje śmierci gorycz.
Ze wszystkich cudów, o których słyszałem,
To cud największy, że ludzie się boją,
Wiedząc, że kresem śmierć nieuniknionym,
Przyjdzie, przyjść musi.
/ Wchodzi Sługa /
Co mówią Wróżbiarze?
SŁUGA
Radzą, byś w domu dzień cały pozostał,
Bo gdy wyjęli wnętrzności ofiary,
W piersiach bydlęcia nie znaleźli serca.
CEZAR
Tym cudem niebo zawstydza lękliwych.
I Cezar byłby bydlęciem bez serca,
Gdyby z bojaźni za próg nie śmiał wyjrzeć.
Niebezpieczeństwo już dawno wie o tym:
Niebezpieczniejszym od niego jest Cezar;
Jakby dwa lwięta, jeden dzień nas spłodził,
Ale ja byłem starszy i groźniejszy.
Cezar więc pójdzie.
KALPURNIA
Mężu mój i panie,
Zbytek ufności rozum twój zaćmiewa.
Dziś tylko zostań, powiedz, że ma bojaźń,
Nie twoja własna w domu cię zamyka.
Marek Antoniusz powie senatowi,
Że jesteś chory, że nie możesz przybyć.
Słuchaj mej rady, na klęczkach cię błagam!
CEZAR
Dobrze, Antoniusz powie, żem jest chory;
Zostanę w domu dla twoich przywidzeń.
/ Wchodzi Decjusz /
To Decjusz Brutus, on będzie mym posłem.
DECJUSZ
Witaj, Cezarze! przychodzę, by razem
Udać się z tobą do izby senatu.
CEZAR
Przychodzisz w porę, abyś senatorom
W moim imieniu zaniósł pozdrowienie,
Doniósł, że dzisiaj do izby nie przyjdę,
Że przyjść nie mogę, to byłoby kłamstwem;
Że nie śmiem, większe jeszcze będzie kłamstwo,
A więc po prostu powiedz, że nie przyjdę.
KALPURNIA
Powiedz, że chory.
CEZAR
Co? Cezar ma kłamać?
Kto tam zwycięską dłonią gdzie ja sięgnął,
Nie śmiałby dzisiaj prawdy starcom mówić?
Powiedz, Decjuszu, że Cezar nie przyjdzie.
DECJUSZ
Wielki Cezarze, daj mi jaki powód,
Żebym senatu nie był pośmiewiskiem.
CEZAR
Powodem wola jest moja, nie przyjdę;
Myślę, że powód starczy senatowi.
Ale dla ciebie, dla ciebie jedynie,
Kocham cię bowiem, całą wyznam prawdę:
Na prośbę żony Kalpurnii zostaję.
Tej nocy posąg mój widziała we śnie
Jakby fontannę, tysiącem otworów,
Krwi mej czerwonej strugę tryskającą,
A tłumy Rzymian, z uśmiechem na twarzy,
Biegły, by ręce we krwi mojej kąpać.
Ten sen, w jej myśli, bożym jest zesłaniem
I przepowiednią nieszczęść mi grożących.
Klęcząc błagała, abym w domu został.
DECJUSZ
Ten sen Kalpurnia źle wytłumaczyła:
Widzenie było szczęścia przepowiednią.
Krew tryskająca z twojego posągu,
W której Rzymianie ręce swe kąpali,
To znak, że w tobie nasz wielki Rzym znajdzie
Świeżej krwi strugę, która go odmłodzi,
A którą pierwsze miasta tego męże
Będą czerpały jak święte relikwie.
To jest prawdziwe snu tego znaczenie.
CEZAR
I dobrze w taki tłumaczysz je sposób.
DECJUSZ
Poznasz to lepiej, gdy mą powieść skończę.
Wiedz, że zamiarem dzisiaj jest senatu
Włożyć koronę na głowę Cezara;
Kto wie, czy słysząc, że przybyć odmawiasz,
Nagle od swojej nie odstąpi myśli.
Zresztą jak łatwo w śmiech poszłoby wszystko,
Gdyby przypadkiem w tłumie kto zawołał:
„Odroczmy senat do dnia, w którym znowu
Żona Cezara lepszy sen mieć będzie”.
Jeśli nie przyjdziesz, czy nie będą szeptać:
„Co? Zląkł się Cezar?”
Przebacz, Cezarze, ale miłość moja
Śmiałe te słowa w me usta włożyła;
Miłość wzgardziła roztropności radą.
CEZAR
Jak mi się teraz bojaźń twa, Kalpurnio,
Wydaje śmieszną! Sam się teraz wstydzę,
Że mogłem takim ustąpić powodom.
Podaj mi togę, idę do senatu.
/ Wchodzą: Publiusz, Brutus, Ligariusz, Metellus, Kaska, TREBONIUSZ i Cynna /
Widzę, że Publiusz chce mi towarzyszyć.
PUBLIUSZ
Witaj, Cezarze!
CEZAR
Dzień dobry, Publiuszu.
Co? Brutus nawet tak rano w mym domu?
Dzień dobry, Kasko. Nigdy, Ligariuszu,
Cezar dla ciebie nie był takim wrogiem,
Jak febra, która cię tak wychudziła.
Która godzina?
BRUTUS
Już wybiła ósma.
CEZAR
Dzięki wam wszystkim za waszą uprzejmość.
/ Wchodzi Antoniusz /
Patrzcie, Antoniusz nawet już na nogach,
Pomimo długiej swej nocnej hulanki.
Witaj, Antoni!
ANTONIUSZ
Witam cię, Cezarze!
CEZAR
Niech służba moja będzie w pogotowiu,
Źle, że tak długo czeka na mnie senat.
Cynno — Metellu — Ale, Treboniuszu,
Mam z tobą mówić na jaką godzinę;
Dziś mi przypomnieć tego nie omieszkaj;
Stań przy mnie blisko, bym i ja pamiętał.
TREBONIUSZ
Chętnie, Cezarze.
/ Na stronie /
A stanę tak blisko,
Że i najlepsi twoi przyjaciele
Chcieliby chętnie, bym stał trochę dalej.
CEZAR
Wychylcie wprzódy kielich wina ze mną,
Potem ruszymy jak przyjaciół grono.
BRUTUS
/ Na stronie /
Że nas pozory tak często uwodzą,
Ta myśl, Cezarze, serce mi zakrwawia!
/ Wychodzą /
SCENA III
/ Rzym. Ulica w bliskości Kapitolu /
/ Wchodzi Artemidorus z papierem w ręku /
ARTEMIDORUS
/ Czyta /
„Cezarze, strzeż się Brutusa; daj baczność na Kasjusza; nie zbliżaj się do Kaski; nie ufaj Treboniuszowi; uważaj pilnie Metellusa Cymbra; Decjusz Brutus cię nie kocha; pokrzywdziłeś Kajusza Ligariusza. Wszystkich tych ludzi jedna myśl ożywia, a myśl ta skierowana przeciw Cezarowi. Jeśli nie jesteś nieśmiertelnym, miej się na baczności: zbyteczna ufność toruje drogę sprzysiężeniom. Niech cię bronią potężne bogi! Twój kochający cię Artemidorus”.
Tu się zatrzymam, aż Cezar nadejdzie,
I pismo wręczę, niby jaką prośbę.
Boli mnie serce, że cnota na ziemi
Zębów zazdrości nie może uniknąć.
Czytaj, Cezarze, a znajdziesz zbawienie;
Odrzuć z zdrajcami w spisku przeznaczenie.
/ Wychodzi /
SCENA IV
/ Rzym. Inna część tej samej ulicy, przed domem Brutusa /
/ Wchodzą: Porcja, Lucjusz /
Porcja
Chłopcze, pędź lotem do izby senatu.
Nie odpowiadaj, nie trać darmo czasu.
Dlaczego stoisz?
LUCJUSZ
Czekam na zlecenia.
PORCJA
Ach, jak bym chciała, byś już był z powrotem,
Zanim ci powiem, po co cię wysyłam!
O wytrwałości, bądź po mojej stronie!
Staw góry między sercem a językiem!
Mam duszę męża, lecz kobiety serce.
Jak ciężko sekret zachować kobiecie!
Czyś jeszcze tutaj?
LUCJUSZ
Co robić mam, pani?
Do Kapitolu bieżeć i nic więcej?
Potem do domu wracać, i nic więcej?
PORCJA
Leć, wróć i powiedz, jak pan twój wygląda,
Bo słaby wyszedł. Zważaj także pilnie,
Co robi Cezar, kto o co go prosi.
Lecz cicho, chłopcze! Co wrzawa ta znaczy?
LUCJUSZ
Ja nic nie słyszę.
PORCJA
Nadstaw tylko ucho.
Słyszałam wrzawę; niby jakieś starcie;
A wiatr od strony Kapitolu wieje.
LUCJUSZ
Nie, pani, wszędzie cichość, nic nie słyszę.
/ Wchodzi Wróżbiarz /
PORCJA
Zbliż się; skąd idziesz?
WRÓŻBIARZ
Z mego domu, pani.
PORCJA
Która godzina?
WRÓŻBIARZ
Około dziewiątej.
PORCJA
A czy już Cezar wszedł do Kapitolu?
WRÓŻBIARZ
Nie jeszcze, pani; właśnie tutaj stanę,
Aby w przechodzie Cezara zobaczyć.
PORCJA
Czy masz do niego prośbę jaką zanieść?
WRÓŻBIARZ
Mam prośbę, pani, aby raczył Cezar
Słuchać, co powiem, a pragnę go błagać,
Ażeby własnym swym był przyjacielem.
PORCJA
Czy wiesz, że jakie grozi mu nieszczęście?
WRÓŻBIARZ
Nie wiem o żadnym, lecz lękam się wielu.
Dzień dobry, pani! Wąska tu ulica,
Tłum senatorów, sług i suplikantów
Gotów słabego starca na śmierć zagnieść;
Wolę więc stanąć na szerokim placu,
I tam słów kilka szepnąć Cezarowi.
/ Wychodzi /
PORCJA
Sił mi nie staje — muszę wejść do domu.
Ach, jakże słabe kobiety jest serce!
Niech ci, Brutusie, niebo dopomoże! —
Ach, to mnie chłopię podsłuchało pewno. —
BRUTUS ma zanieść prośbę do Cezara,
On ją odrzuci. — O Boże, omdlewam! —
Spiesz, spiesz, Lucjuszu! Poleć mnie mężowi,
Powiedz, że jestem wesoła, a wracaj,
Wracaj i jego przynieś mi odpowiedź!
/ Wychodzą /
AKT TRZECI
SCENA I
/ Senat zebrany w Kapitolu /
/ Ulica prowadząca do Kapitolu zapełniona tłumem, wśród którego Artemidorus i Wróżbiarz. — Odgłos trąb. — Wchodzą: Cezar, Brutus, Kasjusz; Kaska, Decjusz, Metellus, Treboniusz, Cynna, Antoniusz, Lepidus, Popiliusz, Publiusz i inni /
CEZAR
Marcowe Idy przyszły.
WRÓŻBIARZ
Lecz nie przeszły.
ARTEMIDORUS
Niech żyje Cezar! — Przeczytaj to pismo.
DECJUSZ
Trebioniusz błaga, żebyś w wolnej chwili
Raczył pokorną prośbę tę odczytać.
ARTEMIDORUS
Czytaj wprzód moją, bo treść jej ważniejsza,
Bliżej samego obchodzi Cezara.
Czytaj, Cezarze!
CEZAR
To, co mnie obchodzi,
Zawsze ostatnie trzymać będzie miejsce.
ARTEMIDORUS
O, nie trać czasu, odczytaj natychmiast!
CEZAR
Człek ten oszalał.
PUBLIUSZ
Nie zastępuj drogi!
KASKA
Czemu składacie prośby na ulicach?
Lepszą znajdziecie porę w Kapitolu.
/ Cezar wchodzi do Kapitolu, za nim Sprzysiężeni. Wszyscy Senatorowie powstają. /
POPILIUSZ
Bodaj się waszym szczęściło zamiarom!
KASJUSZ
Jakim zamiarom, Popiliuszu?
POPILIUSZ
Żegnam.
/ Zbliża się do Cezara. /
BRUTUS
Co ci Popiliusz Lena w ucho szepnął?
KASJUSZ
Chce, by się naszym szczęściło zamiarom.
Myślę, że cały spisek nasz odkryty.
BRUTUS
Patrz tylko, jak się do Cezara zbliża.
KASJUSZ
Kasko, czas nagli, lub wszystko przepadło. —
Jeśli nie wszystko, co robić, Brutusie?
Cezar lub Kasjusz żywy stąd nie wyjdzie;
Sam się zabiję.
BRUTUS
Wytrwałość, Kasjuszu!
Nie o nas mówi z nim Popiliusz Lena;
On się uśmiecha, Cezar się nie zmienił.
KASJUSZ
Dobrze Treboniusz odgrywa swą rolę,
Patrz, Antoniusza usuwa nam z drogi.
/ Wychodzą: Antoniusz i Treboniusz, Cezar i Senatorowie siadają /
DECJUSZ
Gdzie jest Metellus Cymber? Niech się zbliży
I do Cezara zaniesie swą prośbę!
BRUTUS
Cymber gotowy, idźmy go popierać.
CYNNA
Ty pierwszy, Kasko, podnieść masz prawicę.
KASKA
A czy już wszyscy jesteśmy gotowi?
CEZAR
Jakie są krzywdy, jakie nadużycia,
Które z senatem Cezar ma naprawić?
METELLUS
Wielki, szlachetny, potężny Cezarze,
Metellus Cymber pod nogi twe rzuca
Serce pokorne —
/ klęka /
CEZAR
Wiedz o tym, Metellu,
Że to czołganie i niskie pokłony
Krew mogą zagrzać ludzi pospolitych,
I ich zamiary i postanowienia
Nagle, jak dziecka zachcianki, przemienić;
Ale daremną nie łudź się nadzieją,
Że krew podobna w żyłach jest Cezara,
Że serca jego hart da się tym zmiękczyć,
Co stopi serca głupców pospolitych,
Cukrowym słówkiem albo psią pokorą.
Twój brat wyrokiem wygnany jest z Rzymu,
A gdy się za nim kłaniasz, błagasz, łasisz,
Jak psa z mej drogi nogą cię odpycham.
Bez dobrych przyczyn nic Cezar nie robi,
Bez dobrych przyczyn wyroków nie zmienia.
METELLUS
Nie znajdęż ludzi godniejszych ode mnie,
Których głos dźwięczniej w Cezara brzmi uchu
W sprawie mojego wygnanego brata?
BRUTUS
Nie jak pochlebca rękę twą całuję,
I błagam spólnie, aby Publiusz Cymber
Wolność powrotu do miasta otrzymał.
CEZAR
Jak to, Brutusie?
KASJUSZ
O, przebacz, Cezarze!
I Kasjusz pada do nóg twych, i prosi
O przebaczenie dla Publiusza Cymbra.
CEZAR
Dałbym się wzruszyć, gdybym wam był równy;
Gdybym był zdolny do próśb się uniżyć,
Na wasze prośby nie byłbym nieczuły,
Lecz biegunową jest dusza ma gwiazdą,
Co jedna z wszystkich gwiazd na firmamencie
Niezmienna stoi, stać będzie niezmienna.
Tysiącem iskier niebo malowane,
Każda z nich świeci, każda z nich się pali,
Lecz jedna tylko stoi niewzruszona;
Tak i na ziemi są tysiące ludzi,
Każdy ma ciało, ma krew, ma uczucie,
Ale w tej liczbie jednego znam tylko,
Co niedostępny, niczym niezachwiany,
Sam miejsce trzyma; że ja tym jedynym,
Dzisiaj wam nowy, choć mały dam dowód:
Raz powiedziałem, że Cymber wygnany;
Dotrzymam słowa raz powiedzianego.
CYNNA
Cezarze!
CEZAR
Precz stąd! Czy wstrząśniesz Olimpem?
DECJUSZ
Wielki Cezarze!
CEZAR
Darmo klęka Brutus.
KASKA
Więc, ręko moja, przemów teraz za mnie!
/ Kaska uderza Cezara sztyletem w szyję, Cezar chwyta jego rękę, a w tej chwili kilku innych Sprzysiężonych, a na koniec Markus Brutus, przeszywają go sztyletami. /
CEZAR
O, et tu Brute! Więc konaj, Cezarze!
/ Umiera — Senat i Lud rozpraszają się w nieładzie /
CYNNA
Niech żyje wolność! Skonała tyrania!
Lećmy rozgłosić szczęśliwą wiadomość!
KASJUSZ
Niech kto z mównicy do ludu zawoła:
Wolność! Swoboda! Usamowolnienie!
BRUTUS
Ludzie, senacie, nie trwóżcie się tylko!
Nie uciekajcie! To ambicji kara.
KASKA
Spiesz na mównicę co prędzej, Brutusie!
DECJUSZ
I ty, Kasjuszu!
BRUTUS
Ale gdzie jest Publiusz?
CYNNA
Tu, odurzony nagłością wypadków.
METELLUS
Zjednoczmy siły, lub może przyjaciel
Jaki Cezara —
BRUTUS
Nie, nie myślmy o tym;
A ty, Publiuszu, dobrej bądź otuchy,
Nikt tu zamiaru pokrzywdzić cię nie ma,
Jak i nikogo; powiedz to ludowi!
KASJUSZ
A odejdź spiesznie, ażeby lud wściekły,
W nas godząc, siwej głowy twej nie skrzywdził.
BRUTUS
Usłuchaj rady; tylko sprawcy czynu
Niech odpowiedzą za czyn.
/ Wchodzi Treboniusz /
KASJUSZ
Gdzie Antoniusz?
TREBON
Do swego domu uciekł przestraszony.
Mężowie, dzieci i kobiety płaczą
I z obłąkanym uciekają wzrokiem,
Jak na dniu sądnym.
BRUTUS
Wkrótce się dowiemy,
Jaka jest wola twoja, przeznaczenie!
Wiem, musim umrzeć, i tylko dni liczba
Myśli człowieka trzyma w zawieszeniu.
KASKA
Kto nam dwadzieścia lat odcina życia,
Odcina tyle lat bojaźni śmierci.
BRUTUS
A skoro tak jest, śmierć jest dobrodziejstwem,
I przyjaciółmi byliśmy Cezara,
Skracając liczbę lat bojaźni śmierci. —
Po same łokcie myjmy nasze ręce
We krwi Cezara, krwią miecze zbryzgajmy,
A potem wspólnie wystąpmy na rynek,
Krwawym żelazem machając nad głową,
Wołajmy: Pokój! Wolność i swoboda!
KASJUSZ
Tak, myjmy ręce! Po iluż to wiekach,
Na ilu scenach nasz czyn się powtórzy,
W nieznanych mowach, u ludów dziś jeszcze
Nieurodzonych!
BRUTUS
Jak często, dla żartu,
Popłynie struga czystej krwi Cezara,
Który dziś leży u stóp Pompejusza
Jak pył bezsilny, w którym się powalił!
KASJUSZ
A ile razy odnowi się scena,
Z ust do ust nasze polecą imiona,
Jak swej ojczyzny oswobodzicieli!
DECJUSZ
Czy wyjść na rynek?
KASJUSZ
Idźmy wszyscy razem,
Brutus na czele, my za nim, jak wianek
Serc najdzielniejszych i najlepszych Rzymian!
/ Wchodzi Sługa /
BRUTUS
Cicho! Kto idzie? Klient Antoniusza.
SŁUGA
Pan mój, Brutusie, tak klęknąć mi kazał,
Tak mi zalecił do stóp twych się rzucić,
I słowa jego na klęczkach powtórzyć:
Brutus jest mądry, dzielny i uczciwy;
Cezar był śmiały, królewski, potężny
I kochający; powiedz, że Brutusa
Kochałem zawsze, że go dziś poważam;
Mów, żem Cezara poważał i kochał.
Jeśli pozwoli Brutus Antoniemu
Przyjść bez obawy, jeśli go przekona,
Że Cezar słusznie był śmierci tej godny,
Mniej umarłego Cezara Antoniusz
Niż żyjącego kochać będzie Bruta,
I wiernie wszystkie trudy z nim podzieli
Na ciemnej drodze nieznanych przeznaczeń.
Mój pan, Antoniusz, mówić mi tak kazał.
BRUTUS
Twój pan jest mądrym, dzielnym Rzymianinem,
To było zawsze moje o nim zdanie,
Idź więc i powiedz, niech do nas tu przyjdzie.
Rozwiążę wszystkie jego wątpliwości,
A daję słowo, że wróci nietknięty.
SŁUGA
Idę mu twoje ponieść zaręczenie.
/ Wychodzi /
BRUTUS
Wiem, że zostanie moim przyjacielem.
KASJUSZ
Chciałbym; jednakże lękam się go bardzo,
A zawsze me się sprawdzały przeczucia.
/ Wchodzi Antoniusz /
BRUTUS
Lecz się przybliża. — Witaj nam, Antoni!
ANTONIUSZ
Wielki Cezarze, upadłeś tak nisko!
Wszystkie podboje, chwała i triumfy
Do takiej małej skurczyły się miary!
Żegnaj Cezarze! — Szlachetni panowie,
Nie wiem, wyznaję, jakie wasze myśli,
Kto sądem waszym śmierci jeszcze godny;
Jeśli do liczby tej i ja należę,
Nie znajdę nigdy lepszej na to chwili,
Jak chwila śmierci wielkiego Cezara,
I nigdy lepszych nie znajdę narzędzi,
Jak wasze miecze, jeszcze krwią bogate
Najszlachetniejszą, jak ten świat szeroki.
Błagam więc, jeśli stoję wam na drodze,
W pierś tę uderzcie, póki wasze dłonie
Dymią się jeszcze krwią jego czerwoną,
Bo gdybym nawet żył lat tysiąc dłużej,
Nigdy do śmierci gotowszy nie będę,
Lepszego miejsca i lepszych narzędzi
Nigdy nie znajdę, jak tu, przy Cezarze
Ginąc z rąk ludzi, w których zawszem widział
Dusz najdzielniejszych wieku tego wybór.
BRUTUS
O śmierć z rąk naszych nie błagaj, Antoni.
Nasz czyn obecny i te nasze dłonie,
Prawda, pozory okrucieństwa noszą;
Ale, Antoni, widzisz tylko ręce
I tylko widzisz tych rąk krwawe dzieło,
Ale nie widzisz serc naszych litosnych,
Bo tylko litość nad krzywdami Rzymu
Ten czyn natchnęła (jak albowiem ogień
Wygania ogień, litość płoszy litość).
Ale dla ciebie, Marku Antoniuszu,
Z ołowiu tylko mieczów naszych ostrze,
A dłonie nasze i serca braterskie
Zawsze gotowe przyjąć cię z miłością,
Z dobrym uczuciem i poszanowaniem.
KASJUSZ
A gdy godności rozdawać dzień przyjdzie,
I twój głos chętne znajdzie posłuchanie.
BRUTUS
Lecz bądź cierpliwy; pozwól, niechaj wprzódy
Lud uspokoim bojaźnią szalony;
Wszystkie ci potem wyłożę powody,
Dla których Brutus, choć kochał Cezara,
Gdy go uderzył, nie wahał się przecie.
ANTONIUSZ
Nie wątpię wcale o waszej mądrości.
Niech mi z was każdy krwawą poda rękę;
Twoją, Brutusie, niech najpierwszą ścisnę;
A teraz twoją, Kajuszu Kasjuszu,
Twoją, Decjuszu, i twoją, Metellu,
I twoją, Cynno; twoją, dzielny Kasko,
I choć ostatnią, nie mniej przecie drogą,
Twoją prawicę, dobry Treboniuszu.
Obywatele — lecz ach! Co mam mówić?
Na śliskim gruncie mój wpływ dzisiaj stoi;
Z dwóch mnie surowych sądów jeden czeka:
Ujrzycie we mnie tchórza lub pochlebcę. —
Że cię kochałem, Cezarze, to prawda,
I jeśli duch twój patrzy na nas z nieba,
Czy ci nie większą niż śmierć jest goryczą
Widzieć, o drogi, jak przy twoim trupie
Z twymi wrogami Antoniusz się godzi,
Krwawe ich ręce swoją dłonią ściska?
Ach, gdybym tyle, co ty ran, miał oczu,
Gdyby łzy moje jak krew twoja ciekły,
To by mi lepiej, o lepiej przystało
Niż się z twoimi wrogami przyjaźnić!
Przebacz, Juliuszu! Tu, lwie nieulękły,
Tutaj upadłeś, a tam stoją strzelcy,
Krwią twą czerwoni, twym bogaci łupem.
O świecie! Byłeś lwa tego pustynią,
A on lwem twoim i prawdziwym królem.
Jakże podobny do lwa leżysz teraz,
Powalonego książąt mnogich dłonią!
KASJUSZ
Marku Antoni —
ANTONIUSZ
Przebacz mi, Kasjuszu,
Tak nawet wrogi jego mówić będą;
Z ust przyjaciela zimna to pochwała.
KASJUSZ
Nie chcę cię ganić, że Cezara chwalisz;
Lecz jakie z nami zawierasz układy?
Czy chcesz się liczyć do naszych przyjaciół,
Czy sami dalej mamy iść bez ciebie?
ANTONIUSZ
Dlatego wasze dłonie pochwyciłem,
I tylko smutny trupa tego widok
Myśli me zbłąkał; lecz, wierzcie mi, proszę,
Kocham was wszystkich, a mam tę nadzieję,
Że mi dowodnie, jasno wyłożycie,
W czym był dla Rzymu Cezar niebezpieczny.
BRUTUS
Inaczej dzikim byłoby to dzieło.
Nasze powody tak będą niezbite,
Że gdybyś nawet Cezara był synem,
Naszego czynu uznasz sprawiedliwość.
ANTONIUSZ
Niczego od was nie wymagam więcej.
Jeszcze jedynie o to was upraszam,
Bym mógł na rynek ciało jego ponieść,
A tam z mównicy przemówić do ludu,
Jak przyjaciela jest to powinnością.
BRUTUS
Chętnie na twoją zezwalamy prośbę.
KASJUSZ
Brutusie, słowo.
/ Na stronie /
Sam nie wiesz, co robisz;
Zabroń mu wszelkiej mowy na pogrzebie;
Alboż ty nie wiesz, jak mu łatwo będzie
Namiętnym słowem lud podburzyć cały?
BRUTUS
/ Na stronie /
Nie troszcz się, pierwszy wstąpię na mównicę,
Cezara śmierci powody wyłożę,
Dodam, że wszystko, co powie Antoniusz,
Z naszym jedynie powie przyzwoleniem,
Bośmy pragnęli, by Cezara pogrzeb
Odbył się wedle zwyczajów ojczystych.
Zamiast nam szkodzić, to nam dopomoże.
KASJUSZ
Trudno przewidzieć, co może stąd wypaść;
Lecz pozwolenie nie jest po mej myśli.
BRUTUS
Marku Antoni, weź Cezara ciało;
W mowie naszego czynu nie potępiaj,
Lecz o Cezarze mów, co natchnie serce;
Dodaj, że taka nasza była wola,
Inaczej bowiem przy żadnym obrzędzie
Jego pogrzebu nie weźmiesz udziału.
Przemówisz po mnie z tej samej mównicy.
ANTONIUSZ
Niech i tak będzie; o więcej nie proszę.
BRUTUS
Przygotuj ciało i pośpiesz za nami.
/ Wychodzą wszyscy prócz Antoniusza /
ANTONIUSZ
O przebacz, przebacz, glino zakrwawiona,
Żem tak łagodnie do zbójców tych mówił!
Jesteś ruiną największego męża,
Co w ciągu wieków zjawił się na ziemi!
O, biada dłoniom, co tę krew wylały!
Ja przepowiadam nad twymi ranami,
Które jak nieme zdają mi się usta
Otwierać wargi swoje rubinowe
I słów od mego wymagać języka,
Ja przepowiadam, że straszne przekleństwo
Na mnogie ludzkie spadnie pokolenia,
Wewnętrzne furie i wojna domowa
Ogarną wszystkie ziemi tej dzielnice;
Krew i zniszczenie tak będą powszednie,
Tak pospolite wszelkie okrucieństwo,
Że matki będą z uśmiechem patrzały
Na poszarpane niemowląt swych członki.
Wśród krwawych czynów wszelka skona litość
I duch Cezara, na zemstę łakomy,
Wróci gorący z samego dna piekła,
Monarszym głosem zagrzmi po tej ziemi,
Wszystkie psy wojny puszczając ze smyczy:
„Wojna bez końca i bez miłosierdzia!”
Aż zapach śmierci ogarnie powietrze
Z trupów, o pogrzeb daremno żebrzących!
/ Wchodzi Sługa /
Wszak panem twoim jest Oktawiusz Cezar?
SŁUGA
Tak jest, Antoni.
ANTONIUSZ
Jeśli się nie mylę,
Do Rzymu listem Cezar go przywołał.
SŁUGA
List ten odebrał i w drodze jest teraz,
A mnie wyprawił, abym ci powiedział —
/ spostrzegając ciało /
Cezarze!
ANTONIUSZ
Boleść twe przepełnia serce;
Idź i płacz! Widzę, płacz jest zaraźliwy;
Na widok pereł boleści w twym oku
I w moich oczach łzy się także kręcą.
Pan twój przybywa?
SŁUGA
Ma tę noc przepędzić
O siedm mil drogi.
ANTONIUSZ
Wracaj bez spóźnienia,
Powiedz, co zaszło; mów, że smutek w Rzymie,
Że pobyt w Rzymie jeszcze niebezpieczny
Dla Oktawiusza. Wracaj to powiedzieć.
Lecz nie, zaczekaj. Nie opuścisz miasta,
Póki na rynek trupa nie poniosę.
Tam głos zabiorę; wkrótce zobaczymy,
Jak lud przyjmuje krwawy czyn zbrodniarzy;
Naoczny świadek, stan rzeczy opowiesz
Oktawiuszowi. Bądź mym pomocnikiem.
/ Wychodzą z ciałem Cezara /
SCENA II
/ Rzym — Forum /
/ Wchodzą: Brutus, Kasjusz i tłum Obywateli /
OBYWATELE
Wyłóż powody! żądamy powodów!
BRUTUS
Więc mnie słuchajcie, moi przyjaciele!
Idź, Kasjuszu, na drugą ulicę
I jedną z sobą zabierz stąd połowę.
Kto mnie chce słuchać, niechaj tu zostanie,
Kto chce Kasjusza, niech z Kasjuszem idzie.
Naszym słuchaczom wyłożym powody
Cezara śmierci.
1 OBYWATEL
Ja słucham Brutusa.
2 OBYWATEL
A ja Kasjusza, by potem porównać,
Co od każdego usłyszym z osobna.
/ Wychodzi Kasjusz z częścią Obywateli. — Brutus wstępuje na mównicę. /
3 OBYWATEL
Szlachetny Brutus wszedł na mównicę; milczenie!
BRUTUS
Słuchajcie mnie cierpliwie do końca. Rzymianie, współobywatele, przyjaciele, słuchajcie mnie w mojej sprawie, a zachowajcie milczenie, żebyście mnie lepiej słyszeli. Wierzcie mi dla mojego honoru, a ufajcie w mój honor, abyście mogli uwierzyć. Sądźcie mnie wedle waszej mądrości, a rozbudźcie wszystkie wasze potęgi, abyście mnie tym lepiej sądzić byli w stanie. Jeśli jest w tym zgromadzeniu jaki serdeczny Cezara przyjaciel, to mu powiem, że Brutusa miłość dla Cezara nie ustępuje w niczym jego miłości; a jeśli przyjaciel ten zapyta, dlaczego Brutus podniósł rękę na Cezara, to mu odpowiem: nie dlatego podniosłem rękę, że mniej od ciebie Cezara kochałem, ale dlatego, że kochałem Rzym nad Cezara. Co byście woleli: czy żeby żył Cezar, a wy wszyscy niewolnikami umarli; czy żeby Cezar umarł, a wy wszyscy żyli jak wolni Obywatele? Cezar mnie kochał i dlatego płaczę po nim; był szczęśliwy, raduję się z tego; był waleczny, cześć jego pamięci; ale był chciwy władzy — i dlatego go zabiłem. Łzy dla jego miłości, dla jego szczęścia oklask, cześć dla jego odwagi, a dla jego ambicji — śmierć! Jestże tu choć jeden tak nikczemny, co by chciał zostać niewolnikiem? Jeśli jest, niech się odezwie, bo jego tylko obraziłem. Jestże tu choć jeden tak nieokrzesany, co by nie chciał być Rzymianinem? Jeśli jest, niech przemówi, bo jego tylko obraziłem. Jestże tu choć jeden tak podły, co by swojej nie kochał ojczyzny? Jeśli jest, niech się odezwie, bo jego tylko obraziłem. Czekam na odpowiedź.
KILKA GŁOSÓW
Nie ma, Brutusie, nie ma!
BRUTUS
Więc nie obraziłem nikogo. Nie zrobiłem nic więcej przeciw Cezarowi, jak co z was każdy zrobiłby przeciw Brutusowi w podobnym razie. Powody jego śmierci stoją zapisane w Kapitolu; chwała jego nie poniosła uszczerbku, o ile był jej godny, ani były powiększone jego winy, za które życiem zapłacił.
/ Wchodzi Antoniusz i kilku innych z ciałem Cezara. /
Oto jego ciało, a na czele żałobnego orszaku Marek Antoniusz, który, choć nie miał udziału w jego śmierci, odbierze swoją cząstkę jej korzyści, miejsce w Rzeczypospolitej; a kto z was cząstki tej nie otrzyma? A teraz, nim zejdę z tej mównicy, to moje ostatnie będą słowa: Jeśli zabiłem najlepszego przyjaciela dla dobra Rzymu, ten sam sztylet mam w pogotowiu dla siebie, jeśli śmierć moja wyda się wam korzystną dla mojej ojczyzny.
OBYWATELE
Niech żyje Brutus! niech żyje! niech żyje!
1 OBYWATEL
Wiedźmy Brutusa w triumfie do domu!
2 OBYWATEL
Posąg mu stawmy tam, gdzie przodków jego
Stoją posągi!
3 OBYWATEL
Zróbmy go Cezarem!
4 OBYWATEL
Cezara cnoty uwieńczmy w Brutusie!
1 OBYWATEL
Odprowadzimy go pośród okrzyków.
BRUTUS
Obywatele —
2 OBYWATEL
Cicho! Brutus mówi.
1 OBYWATEL
Cicho! Słuchajmy!
BRUTUS
Pozwólcie mi, proszę,
Niech sam odejdę, a dla mej miłości
Zostańcie chwilę z Markiem Antoniuszem,
Hołd ten oddajcie Cezara popiołom;
Przychylnym uchem wysłuchajcie mowy,
Którą Antoniusz, z naszym przyzwoleniem,
Na cześć zmarłego zamierza powiedzieć.
Raz jeszcze błagam, niech nikt nie odchodzi,
Prócz mnie jednego, nim skończy Antoniusz.
/ Wychodzi /
1 OBYWATEL
Stójmy, słuchajmy, co powie Antoniusz.
3 OBYWATEL
Ale niech wprzódy wstąpi na mównicę.
Wstąp na mównicę, szlachetny Antoni!
ANTONIUSZ
Dzięki wam składam w imieniu Brutusa.
/ Wchodzi na mównicę /
4 OBYWATEL
Czyś słyszał? Co on mówi o Brutusie?
2 OBYWATEL
W jego imieniu wszystkim nam dziękuje.
4 OBYWATEL
Ja bym mu radził, żeby o Brutusie
Źle tu nie mówił.
1 OBYWATEL
Cezar był tyranem.
3 OBYWATEL
A kto by wątpił? Ja bogom dziękuję,
Że się Cezara Rzym pozbył na koniec.
2 OBYWATEL
Cicho! Słuchajmy, co powie Antoniusz.
ANTONIUSZ
Obywatele szlachetni —
Obywatele
Słuchajmy!
ANTONIUSZ
Obywatele, rodacy, Rzymianie,
O jedną chwilę posłuchania proszę.
Grzebać Cezara przychodzę, nie chwalić.
Złe czyny ludzi po śmierci ich żyją,
Dobre najczęściej w grób z nimi zstępują;
Niech i Cezara podobny los będzie.
Brutus wam mówił, Cezar był ambitny:
Gdyby tak było, prawda, grzech to ciężki,
I ciężko Cezar za grzech ten zapłacił.
Tu, z przyzwoleniem Brutusa i reszty
(A wiem, że Brutus zacnym jest człowiekiem,
Jak oni wszyscy zacnymi są ludźmi),
Pogrzebną mowę Cezara mam do was.
On był mym wiernym, szczerym przyjacielem;
Lecz Brutus mówi, że on był ambitny,
A wiem, że Brutus zacnym jest człowiekiem.
On jeńców tłumy do Rzymu wprowadził,
A ich okupem skarb publiczny wspomógł;
Czy to w Cezarze ambicją się zdało?
Gdy biedny płakał, Cezar łzy miał w oczach;
Z twardszego kuta metalu ambicja:
Lecz Brutus mówi, że on był ambitny,
A wiem, że Brutus zacnym jest człowiekiem.
Pod waszym okiem, w święto Luperkaliów,
Trzykroć królewską dałem mu koronę,
Trzykroć odepchnął; czy to jest ambicja?
Lecz Brutus mówi, że on był ambitny,
A wiem, że Brutus zacnym jest człowiekiem.
Nie mam zamiaru zbijać słów Brutusa,
Pragnę jedynie to, co wiem, powiedzieć.
Wiem, że go kiedyś kochaliście wszyscy,
Nie bez powodu; dlaczegoż więc dzisiaj
Dla trupa jego jednej łzy nie macie?
Do nierozumnych bydląt sąd się schronił,
A ludzie rozum stracili. Przebaczcie!
Lecz serce moje w trumnie jest Cezara
I czekać muszę, dopóki nie wróci.
1 OBYWATEL
Mym zdaniem wiele sensu w tym, co mówi.
2 OBYWATEL
A kto rozważy dobrze sprawę całą,
Przyzna, że Cezar ciężko był skrzywdzony.
3 OBYWATEL
Tak się wam zdaje? I ja się obawiam,
By jego miejsca gorszy jaki nie wziął.
4 OBYWATEL
Czyście słyszeli? Nie przyjął korony,
A toć rzecz jasna, że nie był ambitny.
1 OBYWATEL
Jak się to sprawdzi, zapłaci ktoś za to.
2 OBYWATEL
Nieborak! Patrzcie, jak mu się od płaczu
Czerwienią oczy jak węgle żarzyste.
3 OBYWATEL
Szlachetniejszego nie ma człeka w Rzymie,
Jak jest Antoniusz.
4 OBYWATEL
Słuchajcie! Zaczyna.
ANTONIUSZ
Wczoraj na słowo potężne Cezara
Drżały narody, dziś nie ma nędzarza,
Co by te szczątki choć pozdrowić raczył.
Obywatele, gdybym wasze serca
Pragnął rozbudzić do gniewu i zemsty,
Krzywdziłbym Kasja, krzywdziłbym Brutusa,
Którzy, jak wiecie, zacnymi są ludźmi.
Lecz tego nie chcę, i raczej przenoszę
Krzywdzić was, siebie, krzywdzić umarłego,
Niż krzywdzić ludzi tak wielkiej zacności.
Lecz ten pergamin, z pieczęcią Cezara,
Który w Cezara komnacie znalazłem,
A który jego zawiera testament.
Gdyby go tylko rzymski lud posłyszał
(Ale, przebaczcie, nie chcę wam go czytać),
Wszystkie Cezara rany by całował,
W krwi jego świętej maczał swoje chustki,
O jeden włosek błagał na pamiątkę,
A testament ten, jak legat kosztowny,
Swoim dalekim wnukom przekazywał.
4 OBYWATEL
Marku Antoni, czytaj nam testament!
KILKU
Czytaj testament, chcemy znać testament!
ANTONIUSZ
Nie, nie, nie mogę, nie byłoby dobrze,
Gdyby lud wiedział, jak go Cezar kochał,
Boć z was nie drewno, lub głaz, ale ludzie,
A jako ludzi, testament Cezara
Natchnąłby gniewem, przywiódł do szaleństwa.
Lepiej, żebyście nie wiedzieli nigdy,
Że was mianował swoim spadkobiercą;
Co by się stało, gdybyście wiedzieli?
4 OBYWATEL
Czytaj testament! Czytaj nam testament!
Musisz nam czytać testament Cezara.
ANTONIUSZ
Bądźcie cierpliwi, moi przyjaciele!
Widzę, żem słowo za wiele powiedział,
Nie chcąc, tak zacnych pokrzywdziłem ludzi,
Pod sztyletami których Cezar skonał.
4 OBYWATEL
Tak zacnych ludzi? Nie, to byli zdrajcy!
KILKU
Czytaj testament! Testament! Testament!
2 OBYWATEL
To rozbójniki! Czytaj nam testament!
ANTONIUSZ
Czy chcecie gwałtem do tego mnie zmusić?
Więc stańcie kołem przy trupie Cezara,
Pokażę tego, co pisał testament.
Czy pozwalacie, bym zeszedł z mównicy?
KILKU
Zejdź!
2 OBYWATEL
Zejdź, Antoni!
3 OBYWATEL
Zejdź, zejdź, pozwalamy!
/ Antoniusz schodzi z mównicy /
4 OBYWATEL
Obywatele, uformujmy koło!
1 OBYWATEL
Tylko od trumny usuńcie się trochę!
2 OBYWATEL
Odstąpcie, zróbcie miejsce Antoniemu!
ANTONIUSZ
Zbyt mnie tłoczycie! Przez Boga, odstąpcie!
KILKU
Cofnijcie kroki! Miejsce Antoniemu!
ANTONIUSZ
Jeśli łzy macie, teraz płakać pora!
Ten płaszcz wam znany; pamiętam godzinę,
W której raz pierwszy odział się nim Cezar.
Było to w lecie, wieczór był gorący,
Po bitwie, w której rozbił Nerwian pułki.
Patrzcie! Tu sztylet rozdarł go Kasjusza,
A tutaj Kaska przeszył go zazdrosny,
Tu go uderzył Brutus ukochany,
A gdy przeklęte wyciągał żelazo,
Patrzcie, jak za nim trysła krew Cezara,
Jakby wybiegła, żeby się zapewnić,
Czy tak okrutnie Brutus go uderzył;
Wiecie, Cezara aniołem był Brutus,
Ty wiesz, Jowiszu, jak Cezar go kochał.
To był ostatni cios, najokrutniejszy,
Bo gdy szlachetny Cezar go zobaczył,
Nad zdrajcy ramię niewdzięczność silniejsza
Przemogła męża i serce mu pękło;
W milczeniu płaszczem zasłonił oblicze,
I u podnóża posągu Pompeja
W krwi swej potoku wielki upadł Cezar.
Obywatele, jaki to upadek!
Z nim ja, wy wszyscy i Rzym upadł cały,
A zdrada okrzyk wydała triumfu.
Płaczecie teraz, widzę, w sercach waszych
Litość się budzi; o, krople to święte!
Poczciwe dusze! Jak to, już płaczecie
Na widok jego skrwawionego płaszcza?
Zobaczcie teraz samego Cezara,
Zobaczcie teraz krwawe zdrajców dzieło!
1 OBYWATEL
O, bolesne widowisko!
2 OBYWATEL
O, szlachetny Cezarze!
3 OBYWATEL
O, dniu opłakany!
4 OBYWATEL
O, zdrajcy! O, nikczemnicy!
1 OBYWATEL
O, krwawy widoku!
2 OBYWATEL
Musimy się pomścić! Pomsta! Naprzód! Szukajmy — palmy — zabijajmy — mordujmy; niech ani jeden zdrajca nie zostanie!
ANTONIUSZ
Czekajcie chwilę, współobywatele!
1 OBYWATEL
Cicho! Słuchajmy! Słuchajmy, co nam powie szlachetny Antoniusz.
2 OBYWATEL
Gotowi jesteśmy słuchać go, iść za jego przewodem, umrzeć z nim!
Antoniusz
Moi kochani, dobrzy przyjaciele,
Uchowaj Boże, bym was moim słowem
Do tak nagłego sprowadził wybuchu,
Boć zacnych ludzi dzieło to jest sprawą.
Nie wiem, dla jakich zrobili to uraz,
Ale wiem, że są i mądrzy, i zacni,
I bez wątpienia zdadzą wam rachunek.
Nie po tom przyszedł, by wam serca wykraść;
Nie mówca ze mnie równy Brutusowi,
Lecz żołnierz szczery, prosty i otwarty,
Do przyjaciela swego przywiązany,
Jak o tym wiedzą ci, którzy publicznie
Dali mi prawo mówić o nim do was,
Bo na dowcipie zbywa mi i słowach,
I na płynności, na wdzięku i geście,
Bym mógł poruszyć krew w słuchacza żyłach.
Mówię po prostu to, co w sercu czuję,
I co z was każdy wie lepiej ode mnie,
Nieme Cezara pokazuję rany,
Niech za mnie mówią biedne, drogie rany!
Gdyby Antoniusz zostać mógł Brutusem,
Gdyby tu Brutus stał za Antoniusza,
Jak by wam słowem dusze rozpłomienił!
Jaką wymową każdą natchnął ranę!
Jak by na słowa jego w całym Rzymie
Kamienie nawet miecz zemsty chwyciły!
KILKU
My go pomścimy!
1 OBYWATEL
Spalim dom Brutusa!
3 OBYWATEL
Więc naprzód, naprzód! Idźmy zdrajców szukać!
ANTONIUSZ
Obywatele, jedno jeszcze słowo!
KILKU
Cicho! Szlachetny mówić chce Antoniusz.
ANTONIUSZ
Biegniecie robić co? nie wiecie sami.
Na taką miłość czym zarobił Cezar?
Jeszcze nie wiecie, a więc ja wam powiem.
Jego testament wybiegł wam z pamięci.
KILKU
Prawda, testament! Czytaj nam testament!
ANTONIUSZ
Oto testament z pieczęcią Cezara,
A w nim każdemu obywatelowi
Drachm siedemdziesiąt i pięć przekazuje.
2 OBYWATEL
Szlachetny Cezar! Śmierć jego pomścimy!
3 OBYWATEL
Królewski Cezar!
ANTONIUSZ
Słuchajcie cierpliwie!
KILKU
Cicho!
ANTONIUSZ
Prócz tego w darze wam zostawia
Swoje chłodniki, sady i ogrody
Z tej strony Tybru, wam i dzieciom waszym,
Gdzie byście mogli przejść się i wypocząć.
Taki był Cezar; kiedyż jemu równy
Znajdzie się znowu?
1 OBYWATEL
Nigdy! Nigdy! Dalej!
Na świętym miejscu ciało jego spalim,
Potem, głowniami, zbójców jego domy.
Zabierzmy ciało!
2 OBYWATEL
Śpieszmy szukać ognia!
3 OBYWATEL
Wyrwijmy ławy!
4 OBYWATEL
Okna, dachy, wszystko!
/ Wychodzą Obywatele z ciałem Cezara /
ANTONIUSZ
Reszta ich sprawą. Ty, zło rozbudzone,
Leć teraz drogą, jaką samo zechcesz!
/ Wchodzi Sługa /
Co mi przynosisz?
SŁUGA
Oktawiusz jest w Rzymie.
ANTONIUSZ
A gdzie?
SŁUGA
Z Lepidem w Cezara jest domu.
ANTONIUSZ
Śpieszę natychmiast połączyć się z nimi.
Przybywa w porę; widzę, że fortuna
W dobrym humorze wszystko da nam chętnie.
SŁUGA
Oktawiusz mówi, że Kasjusz i Brutus
Jak obłąkani z Rzymu się wymknęli.
ANTONIUSZ
Zapewne na czas dobiegły ich wieści,
Jaki był skutek mej pogrzebnej mowy.
Prowadź mnie teraz, gdzie pan twój, Oktawiusz.
/ Wychodzą /
SCENA III
/ Ulica w Rzymie /
/ Wchodzi poeta Cynna /
CYNNA
Miałem sen, żem był na uczcie z Cezarem;
Czarne przeczucia duszę mą obsiadły;
Nie miałem chęci za drzwi się wychylić,
Lecz jakaś tajna wywiodła mnie siła.
/ Wbiegają Obywatele /
1 OBYWATEL
Twoje nazwisko?
2 OBYWATEL
Gdzie idziesz?
3 OBYWATEL
Gdzie mieszkasz?
4 OBYWATEL
Czyś żonaty, czy kawaler?
2 OBYWATEL
Odpowiedz każdemu wręcz!
1 OBYWATEL
A krótko!
4 OBYWATEL
A mądrze!
3 OBYWATEL
A szczerze; słuchaj rady!
CYNNA
Moje nazwisko? Gdzie idę? Gdzie mieszkam? Czy jestem żonaty, czy kawaler? Na wszystko mam odpowiedzieć wręcz, a krótko, a mądrze, a szczerze; a więc odpowiem mądrze: jestem kawaler.
2 OBYWATEL
To jakbyś powiedział, że głupi, kto ma żonę. Boję się bardzo, żebyś za takie słowa nie dostał ode mnie cięgów. Odpowiadaj dalej, a wręcz!
CYNNA
Więc idę wręcz na pogrzeb Cezara.
1 OBYWATEL
Czy jak przyjaciel, czy jak nieprzyjaciel?
CYNNA
Jak przyjaciel.
2 OBYWATEL
Na to pytanie wręcz odpowiedziałeś.
4 OBYWATEL
Gdzie mieszkasz? tylko krótko.
CYNNA
Krótko, mieszkam przy Kapitolu.
3 OBYWATEL
Twoje nazwisko? A szczerze.
CYNNA
Szczerze, nazywam się Cynna.
1 OBYWATEL
Rozszarpmy go na kawałki, to sprzysiężeniec.
CYNNA
Ja jestem poeta Cynna, ja jestem Cynna, poeta.
4 OBYWATEL
Rozszarpmy go na kawałki za jego złe wiersze; rozszarpmy go na kawałki za jego złe wiersze!
CYNNA
Nie jestem bynajmniej Cynną sprzysiężonym.
2 OBYWATEL
Mniejsza o to; nazywasz się Cynna. Wyrwijmy mu tylko nazwisko z serca, a potem puśćmy go na wolność.
3 OBYWATEL
Rozszarpmy go na kawałki, na kawałki! Naprzód! Hola! Głownie! Hola, pochodnie! Do Brutusa! do Kasjusza! Palmy wszystko! Niech jedni lecą do domu Decjusza, inni do Kaski, inni do Ligariusza! Tylko żwawo! Naprzód!
/ Wychodzą /
AKT CZWARTY
SCENA I
/ Rzym. Pokój w domu Antoniusza /
/ Antoniusz, Oktawiusz, Lepidus siedzą przy stole /
ANTONIUSZ
A więc ci umrą; każdy ma swój znaczek.
OKTAWIUSZ
I brat twój także umrzeć musi z nimi.
Zgoda, Lepidzie?
LEPIDUS
Zgoda.
OKTAWIUSZ
/ do Antoniusza /
Połóż znaczek.
LEPIDUS
Lecz pod warunkiem, Marku Antoniuszu,
Że twój siostrzeniec Publiusz los z nim dzieli.
ANTONIUSZ
Więc niech go dzieli! Patrz, daję mu kreskę.
Teraz, Lepidzie, idź bez straty czasu,
Przynieś testament z komnaty Cezara,
A zobaczymy, czy się nam nie uda
Z jego legatów część jakąś odtrącić.
LEPIDUS
Czy was tu znajdę?
OKTAWIUSZ
Tu lub w Kapitolu.
/ Wychodzi Lepidus /
ANTONIUSZ
Największą tego człowieka zdolnością
Lepszym od siebie służyć do posyłek.
Czy się też godzi ziemię na trzy dzielić,
Aby się jedna dostała mu cząstka?
OKTAWIUSZ
Tak sam myślałeś, gdyś go wziął do rady,
Na proskrypcyjny kogo wciągnąć regestr.
ANTONIUSZ
Więcej dnim widział niż ty, Oktawiuszu;
A choć wkładamy na niego ten honor,
By nań część sprawy nienawistną zwalić,
Honor dlań będzie, czym złoto dla osła:
Będzie się pocił, stękał pod ciężarem,
Po naszej woli wiedziony lub gnany,
A gdy zaniesie skarb nasz, gdzie zechcemy,
Zdejmiem mu juki, odpędzim jak osła,
Ażeby wolny uszy swe otrząsnął,
I szczypał oset na publicznej drodze.
OKTAWIUSZ
Zrobisz, jak zechcesz; tylko nie zaprzeczysz,
Że dzielny z niego, doświadczony żołnierz.
ANTONIUSZ
Jak doświadczony i dzielny mój rumak,
Za to też siana nigdy mu nie braknie.
Jam go przyuczył do krwawego boju,
Zrobił posłusznym natchnieniom mej woli;
Skręca się, bieży lub staje, jak zechcę.
Pod pewnym względem podobny mu Lepid;
Trzeba go uczyć, trzeba nim kierować.
Umysł jałowy, dla którego strawą
Sztuki, nauki i naśladowania
Dawno zużyte przez bystrzejsze głowy:
Dla nas on tylko narzędziem być może.
Lecz słuchaj teraz nowin wielkiej wagi:
Brutus i Kasjusz już formują pułki;
Czas ruszyć w pole; szukajmy przyjaciół
I sprzymierzeńców, a natężmy siły;
Radźmy bez zwłoki, jak plany ich odkryć.
Niebezpieczeństwom jawnym jak zapobiec.
OKTAWIUSZ
Radźmy, bo wrogów bije na nas psiarnia,
Jakby na zwierzę przykute do słupa.
Wiem, że niejeden, z uśmiechem na twarzy,
Tysiąc złych myśli w sercu dla nas chowa.
/ Wychodzą /
SCENA II
/ Przed namiotem Brutusa, w obozie blisko Sardes /
/ Przy odgłosie bębnów wchodzą: Brutus, Lucyliusz, Lucjusz, Żołnierze; Tytyniusz i Pindarus idą na ich spotkanie /
BRUTUS
Stój!
LUCYLIUSZ
Stój! Zdaj hasło!
BRUTUS
/ do Lucyliusza /
Czy Kasjusz przybywa?
LUCYLIUSZ
Będzie za chwilę, Pindar go wyprzedził
W imieniu swego pana cię pozdrowić.
/ Pindar wręcza list Brutusowi /
BRUTUS
List jest uprzejmy. Lecz pan twój, Pindarze,
Przez własną winę lub podwładnych błędy
Niemałą żądzę w sercu moim zbudził,
Żeby się mogło odstać, co się stało.
Lecz sam zapewne da mi tłumaczenie.
PINDAR
A jestem pewny, że pan mój szlachetny
Dziś się pokaże takim, jak był zawsze,
Mężem mądrości pełnym i honoru.
BRUTUS
Nie wątpię o tym. — Słowo, Lucyliuszu.
Jak cię on przyjął? Opowiedz mi wszystko.
LUCYLIUSZ
Przyjął uprzejmie, z niemałą względnością,
Lecz nie znalazłem starej jego cnoty:
Wolnej, poufnej, otwartej rozmowy.
BRUTUS
Dałeś mi żywy obraz przyjaciela,
Z gorących uczuć z wolna stygnącego;
Bo kiedy miłość blednieje i słabnie,
Zwykle się słania zbytkiem ceremonii.
Szczerym uczuciom nie trzeba fortelu;
Lecz puste serce, jak koń w pierwszej chwili
Nazbyt gorący, wiele obiecuje,
A gdy ostroga boki mu zakrwawi,
Pochyla głowę i jak zwodny szkapa
Stanowczej próby nie może wytrzymać.
Czy armia jego przybywa z nim razem?
LUCYLIUSZ
Tej nocy w Sardes ma kwaterą stanąć,
Część jednak większa, prawie cała jazda,
Idzie z Kasjuszem.
/ Marsz za sceną /
BRUTUS
Słuchajmy! Przybywa.
Idźmy spokojnie na jego spotkanie.
/ Wchodzą: Kasjusz i Żołnierze /
KASJUSZ
Stój!
BRUTUS
Stój! Zdaj hasło!
GŁOS
/ za sceną /
Stój!
GŁOS
/ za sceną /
Stój!
GŁOS
/ za sceną /
Stój!
KASJUSZ
Ciężką mi, bracie, wyrządziłeś krzywdę.
BRUTUS
Sądź mnie, Jowiszu! — Powiedz, czyli kiedy
Wrogom mym nawet krzywdę wyrządziłem?
I ja bym brata mojego pokrzywdził?
KASJUSZ
Powagą formy owijasz niesłuszność,
Czując się winnym —
BRUTUS
Uspokój się, bracie;
Powiedz urazy twoje; znam cię dobrze.
Odłóżmy spory, bo dwie nasze armie
Powinny tylko miłość naszą widzieć.
Rozkaż im odejść, a w moim namiocie
Wszystkie mi twoje wypowiesz urazy.
KASJUSZ
Rozkaż, Pindarze, moim pułkownikom
Stanąć obozem w pewnej odległości.
BRUTUS
Podobny rozkaz ponieś, Lucyliuszu.
Niech nikt do mego nie wchodzi namiotu,
Póki się nasza na skończy narada.
Niech drzwi pilnują Lucjusz i Tytyniusz.
/ Wychodzą. /
SCENA III
/ W namiocie Brutusa. /
/ Wchodzą: Brutus i Kasjusz; w pewnej odległości od namiotu Lucjusz i Tytyniusz /
KASJUSZ
Wysłuchaj teraz, w czym mnie pokrzywdziłeś:
Lucjusza Pellę skazałeś na hańbę
Za to, że dał się Sardianom przekupić,
Bez żadnych względów na mój list i prośby
Za moim dobrym, starym przyjacielem.
BRUTUS
Sam się skrzywdziłeś, pisząc w takiej sprawie.
KASJUSZ
W czasach, jak nasze, niedobrze jest, bracie,
Surowo karcić drobne przekroczenia.
BRUTUS
O tobie także, daruj mi otwartość,
Mówią dość głośno, że długie masz ręce,
Że godnościami frymarczysz z hołotą
Bez czci i wiary.
KASJUSZ
Ja długie mam ręce?
Wiesz, gdy to mówisz, że imię twe Brutus,
Inaczej bowiem, przez boga! to słowo
Z ust mówiącego wyszłoby ostatnie.
BRUTUS
Imię Kasjusza przedajność uzacnia,
I kaźń dlatego swe osłania czoło.
KASJUSZ
Kaźń!
BRUTUS
Myśl o marcu, o marcowych Idach!
Za sprawiedliwość krew Cezara ciekła.
Gdzie nędznik, który ciało jego przeszył,
Nie myśląc, że jest świętych praw mścicielem?
Jak to, gdy naszą zgładziliśmy dłonią
Na wielkiej ziemi największego męża,
Za to, że siłą podpierał złodziejów,
Mamy przekupstwem palce nasze kalać,
Sprzedawać naszych godności obszary,
Za co? Za garstkę błyszczącego błota?
Wolę psem zostać i na księżyc szczekać,
Niżeli zostać takim Rzymianinem!
KASJUSZ
Nie drażń mnie, błagam, bo nie zniosę dłużej!
Mówiąc tak do mnie, zbyt się zapominasz;
Jestem żołnierzem, a starszym od ciebie,
A więc zdolniejszym kłaść moje warunki.
BRUTUS
Nie, nie, nie jesteś!
KASJUSZ
Jestem!
BRUTUS
Nie, powtarzam!
KASJUSZ
Skończ, bo ja także mogę się zapomnieć!
Nie kuś mnie więcej przez wzgląd na swą całość.
BRUTUS
Zbyt jesteś mały, aby mnie przestraszyć.
KASJUSZ
Byćże to może?
BRUTUS
Słuchaj, co chcę mówić.
Mamże ustąpić twym dziecinnym gniewom?
Mam się ulęknąć spojrzeń szalonego?
KASJUSZ
O, Boże, Boże! Wszystkoż to znieść muszę?
BRUTUS
Wszystko i więcej. Wściekaj się od gniewu,
Aż twoje dumne w piersiach pęknie serce.
Dla niewolników porywczość twą schowaj
I niechaj sługi twoje drżą przed tobą.
Jażbym miał zważać na twoje wybuchy?
Jak pies się czołgać przed twym złym humorem?
Sam musisz połknąć jad twojego gniewu,
Choćbyś miał pęknąć, bo odtąd, Kasjuszu,
Będziesz przedmiotem żartów mych i śmiechów,
Ilekroć żądło twe osie pokażesz.
KASJUSZ
Do tegoż przyszło!
BRUTUS
Lepszy z ciebie żołnierz?
Pokaż to, sprawdź nam twoje samochwalstwo,
Pierwszy radosnie wielkość twą powitam,
Będę się uczył od lepszego wodza.
KASJUSZ
Brutusie, w każdym twym krzywdzisz mnie słowie.
Mówiłem: starszym żołnierzem, nie lepszym;
Czym mówił lepszym?
BRUTUS
Mniejsza, jeśliś mówił.
KASJUSZ
Sam by mnie Cezar traktować tak nie śmiał.
BRUTUS
Lub ty byś raczej nie śmiał go tak kusić.
KASJUSZ
Co? Ja bym nie śmiał?
BRUTUS
KASJUSZ
Nie śmiał go kusić?
BRUTUS
Za żadne skarby nie śmiałbyś, Kasjuszu.
KASJUSZ
Na miłość moją, nie licz na zbyt wiele,
Bom gotów zrobić, czego bym żałował.
BRUTUS
Jużeś to zrobił, coś winien żałować.
Dla mnie twe groźby nie mają postrachu,
Bo tak w uczciwość jestem uzbrojony,
Że nie zwracają mej baczności więcej
Jak wiatrów świsty. Kiedy cię prosiłem
O trochę złota, prośbę odrzuciłeś.
Nie umiem skarbów wyciskać gwałtami;
Wolałbym z serca mego bić monetę,
Krew kropelkami zamiast drachm wydawać,
Niż z dłoni pracą stwardniałej wieśniaka
Biedną chudobę okrutnie wydzierać.
Żądałem złota na płacę dla armii,
Ty odmówiłeś; czy to godne ciebie?
Czy na twą prośbę tak bym odpowiedział?
W dniu, w którym Brutus sknerą takim będzie,
Przed przyjacielem podły zamknie liczman,
W dniu tym, Jowiszu, dłoni twej piorunem
Na proch go strzaskaj!
KASJUSZ
Ja nie odmówiłem.
BRUTUS
Tak, odmówiłeś.
KASJUSZ
Nie, nie odmówiłem.
Jakiś ci głupiec odpowiedź mą przyniósł.
Bracie, głęboko serce mi rozdarłeś;
Przyjaźń przyjaciół wady każe znosić,
Brutus większymi niż są robi moje.
BRUTUS
Żalę się na nie, gdym jest ich ofiarą.
KASJUSZ
Bo mnie nie kochasz.
BRUTUS
Nie kocham wad twoich.
KASJUSZ
Przyjaciel ślepy na nie być powinien.
BRUTUS
Pochlebca tylko byłby na nie ślepy,
Choćby tak były ogromne jak Olimp.
KASJUSZ
Śpiesz się, Antoni, młody Oktawianie!
Pomścijcie wasze krzywdy na Kasjuszu,
Bo dla Kasjusza ciężarem jest życie,
Nienawidzony przez tych, których kocha,
Dziś przez własnego pokrzywdzony brata,
Który go karci, jakby niewolnika,
Każdy błąd jego na regestr zaciąga,
Aby go później w oczy mógł mu cisnąć.
Z żałości mógłbym i duszę wypłakać.
Oto mój sztylet, to pierś moja naga,
W niej serce droższe od skarbów Plutusa,
Jeśliś Rzymianin, wydrzyj je, Brutusie;
Jeślim ci nie dał złota, daję serce,
Utop w nim sztylet, jak niegdyś w Cezarze,
Bo wiem, że nawet gdyś go nienawidził
I wtedy jeszcze kochałeś go więcej,
Niż kiedykolwiek kochałeś Kasjusza.
BRUTUS
Schowaj ten sztylet. Unoś się, jak zechcesz,
I rób, co zechcesz; zezwalam na wszystko,
Sromota nawet żartem tylko będzie.
Z jagnięciem jesteś wprzągnięty do jarzma;
Gniew w jego sercu jak w krzemieniu ogień,
Pod silnym ciosem wyrzuci iskierkę
I znów ostygnie.
KASJUSZ
Tegoż Kasjusz dożył,
Że został szyderstw Brutusa przedmiotem,
Gdy go zły humor albo smutek dręczy?
BRUTUS
I ja, gdym mówił, w złym byłem humorze.
KASJUSZ
Więc się przyznajesz do winy? Daj rękę!
BRUTUS
A z nią i serce.
KASJUSZ
Brutusie!
BRUTUS
Co mówisz?
KASJUSZ
Czy nie masz w sercu twym dosyć miłości,
By mi przebaczyć chwilę zapomnienia,
Gdy mnie namiętna unosi gwałtowność,
Którą po matce dostałem w dziedzictwie?
BRUTUS
Mam ją, Kasjuszu. Odtąd, ile razy
Wybuchniesz gniewem przeciw Brutusowi,
Brutus pomyśli, że twa zrzędzi matka
I będzie słuchał wyrzutów spokojnie.
/ Wrzawa za sceną /
POETA
/ za sceną /
Puść mnie! Zobaczyć naszych muszę wodzów.
Słyszę, spór wiodą, nie byłoby dobrze
Samych zostawić.
LUCJUSZ
/ za sceną /
Nie możesz ich widzieć.
POETA
/ za sceną /
Śmierć tylko jedna zatrzymać mnie zdoła.
/ Wchodzi /
KASJUSZ
Co się to znaczy?
POETA
Wstydźcie się, wodzowie!
Jeden drugiego sercem kochać winien całem;
Bo jestem od was starszy i więcej widziałem.
KASJUSZ
Ha, ha! Czy słyszysz, jak cynik rymuje?
BRUTUS
Cóż to za śmiałość? Precz mi stąd, zuchwalcze!
KASJUSZ
Przebacz mu, proszę, to jego natura!
BRUTUS
Przebaczam żarty, byle były w porę;
Lecz co ma wojna wspólnego z błaznami
Tego rodzaju?
KASJUSZ
Uciekaj, co prędzej!
/ Wychodzi Poeta — Wchodzą: Lucyliusz i Tytyniusz /
BRUTUS
Ponieście rozkaz wszystkim pułkownikom,
Niechaj na nocleg rozbiją namioty.
KASJUSZ
Natychmiast potem wróćcie tu z Messalą.
/ Wychodzą: Lucyliusz i Tytyniusz /
BRUTUS
Teraz, Lucjuszu, daj mi puchar wina.
/ Wychodzi Lucjusz /
KASJUSZ
Nigdym nie myślał, by się twoje serce
Do tego stopnia gniewem mogło unieść.
BRUTUS
Tyle boleści spadło na mnie razem!
KASJUSZ
Gdzie mądrość twoja, by złe przypadkowe
Tak bardzo mogło wziąć górę nad tobą?
BRUTUS
Nikt lepiej znosić nie umie boleści:
Porcja umarła.
KASJUSZ
Kto? Porcja?
BRUTUS
Umarła.
KASJUSZ
A tyś mnie jednak trupem nie położył,
Gdy w tak złą chwilę spór ten wywołałem!
Okrutna strata! Na jaką chorobę?
BRUTUS
Ma nieobecność i bolesny widok
Nagłej potęgi srogich triumwirów,
(Bo wieść ta przyszła z wieścią o jej zgonie).
Wszystko to razem Porcję obłąkało,
A korzystając z sług nieobecności,
Żarzące węgle w rozpaczy połknęła.
KASJUSZ
I tak umarła?
BRUTUS
Tak.
KASJUSZ
O, wielki Boże!
/ Wchodzi Lucjusz z winem i pochodnią /
BRUTUS
Nie mówmy o niej. Daj mi puchar wina:
Wszelką urazę w tym pucharze topię.
/ Pije /
KASJUSZ
Z spragnionym sercem toast ten wychylę.
Po same brzegi puchar nalej winem,
Bo nigdy dosyć Brutusa miłości
Pić nie potrafię.
/ Pije. — Wchodzą: Tytyniusz i Messala /
BRUTUS
Zbliż się, Tytyniuszu.
Witaj, Messalo! Tu, przy tej pochodni,
O naszej sprawie naradźmy się społem.
KASJUSZ
Porcjo, umarłaś!
BRUTUS
Nie mów o niej, błagam! —
Messalo, dzisiaj odebrałem listy,
Że młody Oktawiusz i Marek Antoniusz
Z potężną armią przeciw nam ruszyli,
I wstępnym bojem idą na Filippi.
MESSALA
I ja mam listy takiej samej treści.
BRUTUS
Z jakim dodatkiem?
MESSALA
Że triumwirowie
Stu senatorów skazali na gardło.
BRUTUS
To się w tym nasze nie zgadzają listy,
Bo w moich czytam, że siedemdziesięciu
Wskutek proskrypcji legło senatorów,
Z nimi Cycero.
KASJUSZ
Cycero?
MESSALA
Zabity,
Zabity wskutek tablic proskrypcyjnych.
A czy od żony nie masz żadnych listów?
BRUTUS
Nie, nie mam żadnych.
MESSALA
To rzecz niepojęta.
BRUTUS
Dlaczego pytasz? Czy piszą ci o niej?
MESSALA
Nie.
BRUTUS
Powiedz prawdę, jeżeliś Rzymianin.
MESSALA
Więc jak Rzymianin słuchaj całej sprawy:
Porcja umarła dziwną bardzo śmiercią.
BRUTUS
Więc żegnaj, Porcjo! Wszyscy musim umrzeć;
A o jej śmierci tak myślałem często,
Że dziś spokojnie wieści o tym słucham.
MESSALA
Tak wielkie serca wielkie znoszą straty.
KASJUSZ
I ja się tego z książek nauczyłem,
Lecz serce tego znieść by tak nie mogło.
BRUTUS
Teraz do rzeczy. Nie byłożby dobrze
Bez straty czasu ruszyć ku Filippi?
KASJUSZ
Ja bym nie sądził.
BRUTUS
Dla jakich powodów?
KASJUSZ
Niechaj nas raczej szuka nieprzyjaciel,
Śród długich marszów rujnuje zasoby,
Męczy żołnierza i sam się osłabia,
Gdy armia nasza, na spokojnych leżach,
Z całą dzielnością przyjmie osłabionych.
BRUTUS
Dobre powody niech ustąpią lepszym.
Cały kraj między nami a Filippi
Ma dla nas tylko przyjaźń wymuszoną,
I tylko szemrząc spłaca kontrybucje.
Wróg nasz, przechodząc niechętne powiaty,
Znajdzie tam pomoc w ludziach i w pieniądzach,
I przyjdzie świeższy, silniejszy, zuchwalszy.
Lecz mu te wszystkie odbierzem korzyści,
Jeśli mu stawim czoło pod Filippi,
Niechętną ludność w tyle zostawimy.
KASJUSZ
Słuchaj mnie, bracie —
BRUTUS
Pozwól, jeszcze słowo.
Nie zapominaj, że mamy już wszystko,
Co nam przyjazne mogły dać narody,
Legie w komplecie i dojrzałą sprawę;
Z dniem każdym rośnie wrogów naszych siła,
Gdy nas, u szczytu, dzień osłabia każdy.
Jest prąd we wszystkich ludzkich sprawach bystry,
Chwycony w porę wiedzie do zwycięstwa,
Lecz gdy go chybisz, żywota żegluga
Nędznie się kończy na biedy mieliznach.
Na takim prądzie stoimy obecnie,
Płyńmy odważnie, dopóki nam służy,
Lub wszystkie nasze zmarnieją nadzieje.
KASJUSZ
Więc, w imię boże, gdy chcesz, idźmy naprzód,
Stawmy im czoło na polach Filippi.
BRUTUS
Wśród długich rozmów noc zapadła ciemna.
Natura musi ulec konieczności,
Dajmy jej chwilę spoczynku w jałmużnie.
Czy nikt z was nie ma nic więcej powiedzieć?
KASJUSZ
Nie; więc dobranoc! A ze świtem naprzód!
BRUTUS
Mój płaszcz, Lucjuszu.
/ Wychodzi Lucjusz /
Żegnam was, Messalo
I Tytyniuszu! Szlachetny Kasjuszu,
Bądź zdrów! Dobranoc i dobry spoczynek!
KASJUSZ
Dobry mój bracie, źleśmy noc zaczęli.
O, mój Brutusie, niech nigdy raz drugi
Podobny rozbrat dusz nie dzieli naszych!
BRUTUS
Wszystko jest dobrze.
KASJUSZ
Dobranoc, mój wodzu!
BRUTUS
Dobranoc, bracie!
TYTYNIUSZ i MESSALA
Dobranoc, Brutusie!
BRUTUS
Żegnam was wszystkich, wszystkim wam dobranoc!
/ Wychodzą: Kasjusz, Tytyniusz i Messala — Wchodzi Lucjusz z płaszczem /
Daj mi płaszcz, chłopcze. A gdzie twoja lutnia?
LUCJUSZ
Tutaj w namiocie.
BRUTUS
Mówisz na pół śpiący.
Biedne pacholę! Czuwałeś zbyt długo.
Zawołaj Klaudia i kilku mych ludzi,
W moim namiocie niech śpią na wezgłowiach.
LUCJUSZ
Warronie! Klaudio!
/ Wchodzą Warro i Klaudiusz /
WARRO
Czy nas wołasz, panie?
BRUTUS
Proszę was, noc tę śpijcie w mym namiocie,
Być bowiem może, że wkrótce was zbudzę
I w ważnej sprawie poślę do Kasjusza.
WARRO
Będziem gotowi czekać na rozkazy.
BRUTUS
Nie, tego nie chcę i śpijcie w spokoju;
Może się jeszcze namyślę inaczej.
/ Do Lucjusza /
Patrz, oto książka, której tak szukałem,
Sam ją do mojej włożyłem kieszeni.
/ Słudzy kładą się /
LUCJUSZ
Byłem też pewny, że mi jej nie dałeś.
BRUTUS
Przebacz mi, chłopcze, często pamięć tracę.
Czy możesz jeszcze ze snem walczyć chwilę,
Wydobyć z lutni dwa lub trzy akordy?
LUCJUSZ
Jeśli chcesz, panie.
BRUTUS
Chciałbym, jeśli możesz.
Zbyt cię kłopoczę, lecz wiem, żeś jest chętny.
LUCJUSZ
To ma powinność.
BRUTUS
Nie chciałbym jednakże,
Żeby powinność przechodziła możność:
Wiem, że krwi młodej trzeba wypoczynku.
LUCJUSZ
Już spałem chwilę.
BRUTUS
I jeszcze spać będziesz,
Nie mam zamiaru długo cię zatrzymać.
Jeśli żyć będę, znajdziesz we mnie, chłopcze,
Dobrego pana. Muzyka i pieśń
Jaka pieśń senna! O, śnie, rozbójniku,
Twą ołowianą trąciłeś maczugą
Chłopię, co pieśnią chciało cię powitać!
O, dobre moje pacholę, dobranoc!
Nie chcę cię dręczyć, nie myślę cię budzić.
Lecz się chylając, mógłbyś lutnię strzaskać,
Więc ją usunę; dobranoc, mój chłopcze! —
Zobaczmy teraz — czym nie zagiął karty,
Gdziem wczoraj stanął? A, tutaj, znalazłem.
/ Siada. — Wchodzi Duch Cezara. /
Jak blade światło! Ha, kto się tu zbliża?
To tylko słabych oczu mych złudzenie
Straszne to stawia przede mną widziadło.
Coraz się zbliża. Czy to rzeczywistość?
Czy to bóg jaki, czy anioł, czy szatan
Krew moją mrozi, włos na głowie jeży?
Ktoś jest? odpowiedz!
DUCH
Twój zły duch, Brutusie.
BRUTUS
Po co przychodzisz?
DUCH
Aby ci powiedzieć,
Że się zobaczym znowu pod Filippi.
BRUTUS
Więc cię zobaczę jeszcze?
DUCH
Pod Filippi.
/ znika /
BRUTUS
Więc dobrze, znów cię ujrzę pod Filippi.
Zaledwie zniknął, serce mi wróciło.
Zły duchu, chciałbym dłużej z tobą mówić. —
Chłopcze! Lucjuszu! Klaudiuszu! Warronie!
Zbudźcie się!
LUCJUSZ
Lutnia była rozstrojona.
BRUTUS
On jeszcze marzy, że ma lutnię w ręku.
Zbudź się, Lucjuszu!
LUCJUSZ
Panie!
BRUTUS
Czyś co marzył,
Żeś śpiąc tak wrzasnął?
LUCJUSZ
Nie wiedziałem, panie,
Żem przez sen wołał.
BRUTUS
A wołałeś przecie.
Czyś nic nie widział?
LUCJUSZ
Nic, panie.
BRUTUS
Śpij znowu.
Hola, Klaudiuszu! Obudźcie się wszyscy!
WARRO
Panie!
KLAUDIUSZ
Panie!
BRUTUS
Co mają znaczyć krzyki wasze we śnie?
WARRO i KLAUDIUSZ
Czyśmy krzyczeli?
BRUTUS
Czy nic nie widziałeś?
WARRO
Nic nie widziałem.
KLAUDIUSZ
Ani ja, mój panie.
BRUTUS
Idź, Kasjuszowi zanieś pozdrowienie,
Powiedz, niech naprzód swe prowadzi pułki,
My pójdziem za nim.
WARRO i KLAUDIUSZ
Idźmy spełnić rozkaz.
/ Wychodzą /
AKT PIĄTY
SCENA I
/ Równiny pod Filippi /
/ Wchodzą: Oktawiusz, Antoniusz i ich Wojska /
OKTAWIUSZ
Wszystkie się moje spełniły nadzieje.
Wróg, twoim zdaniem, miał przylgnąć do wzgórzy.
Miał nie mieć serca zstąpić na dolinę;
Nie tak się stało, armia się ich zbliża,
Na tych równinach chce na nas uderzyć,
I przed wyzwaniem jeszcze w szranki wstąpić.
ANTONIUSZ
W sercu ich czytam, przenikam ich myśli:
Chętnie ku innym ciągnęliby stronom;
A teraz z trwożnym nacierają męstwem,
Jakby nas chcieli pozorem przekonać,
Że mają serce, choć im na nim zbywa.
/ Wchodzi Posłaniec /
POSŁANIEC
Szykujcie pułki do boju, wodzowie,
Wróg się przybliża w wojennym rynsztunku,
Krwawą chorągiew, znak bitwy, wywiesił,
I lada chwila z naszymi się zetrze.
ANTONIUSZ
Prowadź twe pułki i na lewym skrzydle
Rozwiń powoli szyk twój, Oktawiuszu.
OKTAWIUSZ
Ja zajmę prawe, ty weź lewe skrzydło.
ANTONIUSZ
W stanowczej chwili skąd to sprzeciwianie?
OKTAWIUSZ
To wola moja, a nie sprzeciwianie.
/ Marsz. — Przy odgłosie bębnów wchodzą: Brutus, Kasjusz i ich Armie, Lucyliusz, Tytyniusz, Messala i inni /
BRUTUS
Patrzcie, stanęli, chcą parlamentować.
KASJUSZ
Stój, Tytyniuszu! Wystąpmy, słuchajmy.
OKTAWIUSZ
Marku Antoni, czy damy znak boju?
ANTONIUSZ
Nie, nie, Cezarze, czekajmy ataku.
Zbliżmy się do nich, chcą nam coś powiedzieć.
OKTAWIUSZ
Stójcie w milczeniu, na znak nasz czekajcie.
BRUTUS
Słowa przed ciosem, czy nie tak, rodacy?
OKTAWIUSZ
Lecz nie my słowa nad ciosy przenosim.
BRUTUS
Nad zły cios jednak lepsze dobre słowo.
ANTONIUSZ
W złych twoich ciosach dobre dajesz słowa,
Dowiodłeś tego, gdy Cezara serce
Przebiłeś, wrzeszcząc: „Niech żyje nasz Cezar”!
KASJUSZ
Marku Antoniuszu, ciosów twych natura
Dotąd przynajmniej jeszcze nam nieznana;
Twe słowa pszczoły hyblejskie okradły,
Miód im zabrały…
ANTONIUSZ
…Zostawiły żądła.
KASJUSZ
Nie tylko żądła i głos im zabrały,
Brzęczenie także skradłeś im, Antoni,
Dlatego mądrze grozisz, nim ukłujesz.
ANTONIUSZ
Wy nie brzęczeli, gdyście podły sztylet
W Cezara piersiach pospołu szczerbili,
Nie, wyście łasić się jak psy woleli,
Wyście jak małpy wyszczerzali zęby,
Cezara nogi całując poddańczo,
Gdy z tyłu Kaska, ten kundel piekielny,
W szyi Cezara sztylet swój utopił.
O, wy pochlebcy!
KASJUSZ
Pochlebcy! — Brutusie,
Sam sobie teraz podziękuj za wszystko;
Ten by nas język nie krzywdził tak dzisiaj,
Gdyby me zdanie podówczas przemogło.
OKTAWIUSZ
Do rzeczy! Jeśli już w samych słów starciu
Pot wilży czoła, gdy przyjdzie do próby,
Czerwieńsza rosa popłynie strugami.
Patrz, na spiskowców dobywam oręża;
A kiedy oręż ten wróci do pochwy?
Nigdy, dopóki nie będą pomszczone
Wszystkie trzydzieści trzy rany Cezara,
Albo dopóki na drugim Cezarze
Zdrajców sztylety nie spełnią morderstwa.
BRUTUS
Od zdrajców ręki nie zginiesz, Cezarze,
Chyba, że sam ich z sobą sprowadziłeś.
OKTAWIUSZ
Tak się spodziewam, bo się nie rodziłem,
Ażeby legnąć od szabli Brutusa.
BRUTUS
Choćbyś najpierwszym był z twojego rodu,
Nie mógłbyś piękniej umierać, nędzniku!
KASJUSZ
Niesforny student, pajaca hulaki
Godny towarzysz, śmierci takiej nie wart.
ANTONIUSZ
Zawsze, jak widzę, ten sam stary Kasjusz.
OKTAWIUSZ
Idźmy, Antoni. Żeby skończyć, zdrajcy,
Teraz wam nasze ciskam w twarz wyzwanie
Jeżeli macie serce dzisiaj walczyć,
Wystąpcie dzisiaj, lub kiedy zechcecie.
/ Wychodzą: Oktawiusz, Antoniusz i ich Armia /
KASJUSZ
Dmij teraz, wichrze! Wzdymajcie się, fale!
A ty, płyń, barko! Zaryczała burza,
Traf wszystkim rządzi.
BRUTUS
Słuchaj, Lucyliuszu.
LUCYLIUSZ
Panie!
/ Brutus i Lucyliusz rozmawiają na stronie /
KASJUSZ
Messalo!
MESSALA
Co chcesz mi powiedzieć?
KASJUSZ
Messalo, dzisiaj moje urodziny;
W tym dniu, przed laty, urodził się Kasjusz.
Daj mi twą rękę, Messalo, bądź świadkiem,
Że jak Pompejusz, mimo mojej woli,
Na jednej bitwy stawiłem wypadek
Nasze swobody i przyszły los Rzymu.
Wiesz, żem był wiernym Epikura uczniem,
Ale dziś zmieniam dawną moją wiarę,
I wróżbom trochę dowierzać zaczynam.
Gdyśmy z Sard wyszli, na pierwszej chorągwi,
Jakby na grzędzie, usiadły dwa orły,
I z rąk żołnierzy naszych pastwę jadły,
Towarzyszyły nam aż do Filippi,
Ale dziś rano oba odleciały,
A na ich miejsce kruki, wrony, kanie
Krążą nad nami i patrzą nam w oczy,
Jak na żer pewny, na pół już umarły,
Cieniem swych skrzydeł, jak śmiertelną płachtą,
Owiły wszystkie armii naszej pułki,
Na śmierć skazane.
MESSALA
O, nie wierz w te gusła!
KASJUSZ
W części też tylko wierzę im, Messalo,
Bo duch mój świeży i zawsze gotowy
Z niebezpieczeństwem bez trwogi się mierzyć.
BRUTUS
Tak, Lucyliuszu.
KASJUSZ
Szlachetny Brutusie,
Niechaj nam bogi dzisiaj dopomogą,
Byśmy w pokoju starości dożyli!
Lecz gdy niepewne wszystkie ludzkie sprawy,
Przygotowanym na wszystko być trzeba.
Jeżeli bitwę przegramy, Brutusie,
To już ostatnia nasza jest rozmowa;
Jakie na potem są twoje zamysły?
BRUTUS
Tę filozofię wezmę za mistrzynię,
Z którą Katona potępiłem rozpacz,
Gdy własną ręką oswobodził duszę.
Mym sądem, bojaźń ten nikczemną zdradza,
Kto sam żywota nić swego przecina,
Przyszłych wypadków obłąkany groźbą.
Co do mnie, zbrojny w cierpliwość chcę czekać,
Póki Opatrzność, która światem rządzi,
Swoich wyroków nie spełni nad nami.
KASJUSZ
Chcesz, zwyciężony, przez ulice Rzymu
Za triumfalnym postępować wozem?
BRUTUS
O nie, Kasjuszu, nie myśl, aby Brutus
Miał Rzym zobaczyć jak zwycięzców jeniec;
Zbyt wielkie serce w piersiach jego bije.
Ale co w Idach marca się poczęło,
To w dniu dzisiejszym rozstrzygnąć się musi.
Nie wiem, czy kiedy zobaczym się znowu,
Więc przyjm ostatnie moje pożegnanie.
Bądź zdrów, Kasjuszu, na wieki! Na wieki!
Gdy się zobaczym, uśmiechniem się znowu,
Gdy nie, na zawsze żegnamy się teraz.
KASJUSZ
Bądź zdrów, Brutusie, na wieki! Na wieki!
Gdy się zobaczym, uśmiechniem się znowu,
Gdy nie, na zawsze żegnamy się teraz.
BRUTUS
Więc naprzód! Naprzód! — O, gdyby mógł człowiek
Przewidzieć koniec sprawy przed dnia końcem!
Lecz dość jest wiedzieć, że dzień się ten skończy
I że z dnia końcem rozstrzygnie się sprawa.
Naprzód!
/ Wychodzą /
SCENA II
/ Plac boju pod Filippi /
/ Alarm. — Wchodzą: Brutus i Messala /
BRUTUS
Na koń, Messalo! Na koń! I galopem
Na lewe skrzydło rozkazy te ponieś.
/ Głośny alarm /
Niech żwawo natrą, bo widzę dowodnie,
Chwiać się zaczyna skrzydło Oktawiusza,
Całe w rozsypkę na pierwszy cios pójdzie.
Pędź, pędź Messalo! Niech masą uderzą.
/ Wychodzą /
SCENA III
/ Inna część pola bitwy /
/ Alarm. — Wchodzą: Kasjusz i Tytyniusz /
KASJUSZ
Patrz, Tytyniuszu, patrz, tchórze pierzchają!
Wrogiem mych własnych zostałem żołnierzy.
Tego sztandaru chorąży tył podał,
Zabiłem tchórza, sam wziąłem chorągiew.
TYTYNIUSZ
Brutus za wcześnie wydał znak ataku,
Za pierzchającym skrzydłem Oktawiusza
Nazbyt gorąco w pogoń się zapuścił;
Gdy żołnierz jego na rabunek pobiegł,
Naszych zwycięski otoczył Antoniusz.
/ Wchodzi Pindarus /
PINDAR
Uciekaj, wodzu, uciekaj co prędzej!
Marek Antoniusz zdobył twe namioty;
Uciekaj, wodzu, póki jeszcze pora!
KASJUSZ
Wzgórze to jeszcze dosyć jest odległe.
Spojrz, Tytyniuszu, czy mnie oczy mylą,
Czy to są moje namioty w płomieniach?
TYTYNIUSZ
Twoje.
KASJUSZ
Przez Boga! Konia mego dosiądź,
Nie szczędź ostrogi, dotrzyj, gdzie te pułki,
I wracaj do mnie z pewną wiadomością,
Czy to są nasi, czy nieprzyjaciele.
TYTYNIUSZ
Z szybkością myśli powrócę, Kasjuszu.
/ wychodzi /
KASJUSZ
A ty, Pindarze, wdrap się na szczyt skały,
Wzrok mój zbyt słaby, patrz za Tytyniuszem,
Powiedz, jak stoi bitwa na dolinie.
/ Wychodzi Pindarus /
W tym dniu raz pierwszy życie zobaczyłem,
Czas mój zbiegł koło — w tym dniu zamknę oczy.
PINDAR
/ za sceną /
Wodzu, mój wodzu!
KASJUSZ
I cóż zobaczyłeś?
PINDAR
Za Tytyniuszem wrogów pędzi szwadron —
Już go otoczył — lecz on pędzi jeszcze —
Już go dobiega — śmiało, Tytyniuszu! —
Już zsiadło kilku i on z konia zskoczył —
Już go pojmali — słyszysz krzyk triumfu?
/ Okrzyki /
KASJUSZ
Dość tego, wracaj, dosyć już widziałeś! —
Jażbym tchórzliwie przeciągnąć chciał żywot,
Gdy pod mym okiem przyjaciel mój wzięty?
/ Wchodzi Pindarus /
Zbliż się! Pamiętasz, na partyjskich polach
Wziąłem cię jeńcem, darowałem życie,
A ty przysiągłeś, że jak wierny sługa,
Ślepo me wszystkie rozkazy wykonasz.
Przyszła godzina, dotrzymaj przysięgi.
Wracam ci wolność, a dobrą tę klingę,
Która Cezara przeszyła wnętrzności,
W sercu mym utop.
Nie odpowiadaj — uchwyć tę rękojeść,
A gdy osłonię twarz, jak teraz, uderz!
Uderz! Cezarze, śmierć twoja pomszczona,
Tą samą klingą, co ciebie zabiła.
/ Umiera /
PINDAR
Jestem więc wolny! Nie chciałbym nim zostać,
Gdybym własnego słuchać mógł natchnienia.
Bądź zdrów, Kasjuszu! Pindar tam się skryje,
Gdzie nigdy rzymskie nie ujrzą go oczy.
/ Wychodzi. — Wchodzi: Tytyniusz i Messala /
MESSALA
To tylko klęska klęską okupiona.
BRUTUS przełamał skrzydło Oktawiusza,
Jak nasze legie pierzchły przed Antonim.
TYTYNIUSZ
Ta wieść pociechą będzie dla Kasjusza.
MESSALA
Gdzieś go zostawił?
TYTYNIUSZ
Na tym właśnie wzgórzu,
Z Pindarem, wiernym jego niewolnikiem.
MESSALA
Czy to nie Kasjusz?
TYTYNIUSZ
O Boże! Bez życia!
MESSALA
Czy to nie Kasjusz?
TYTYNIUSZ
To był kiedyś Kasjusz,
Lecz już go nie ma! — Słońce zachodzące,
Jak w twych czerwonych zapadasz promieniach,
Tak w krwi czerwonej zapadł dzień Kasjusza!
Z nim Rzymu słońce zagasło na wieki!
I nasz dzień zmierzcha, tu prac naszych koniec!
A mgły i chmury niebezpieczeństw wschodzą!
To dzieło trwogi to jazdy mej skutek.
MESSALA
To dzieło trwogi o jazdy twej skutek.
Okrutny błędzie, melancholii synu,
Czemuż przedstawiasz łatwowiernej myśli
To, czego nie ma? Zbyt łatwo poczęty,
Nigdy szczęśliwie na świat nie przychodzisz,
Zawsze zabijasz własną twoją matkę.
TYTYNIUSZ
Gdzieś jest, Pindarze? Pindarze, czy słyszysz?
MESSALA
Szukaj go pilnie, ja tymczasem biegnę
Wieścią tą ucho Brutusowe przeszyć,
O tak jest, przeszyć, bo zatrutej strzały
Lub świst pocisku mniej by je przeraził,
Niż gorzka powieść, którą mu przyniosę.
TYTYNIUSZ
Śpiesz się; tymczasem wyszukam Pindara.
/ Wychodzi Messala /
Po coś mnie wysłał, waleczny Kasjuszu?
Alboż przyjaciół twoich nie spotkałem,
Którzy złożyli ten zwycięski wianek
Na moim czole, abym ci go przyniósł?
Czy nie słyszałeś triumfalnych krzyków?
Wszystkoś, jak widzę, na opak tłumaczył.
Lecz przyjm ten wianek, Brutus mi polecił,
Bym ci go oddał; wypełniam rozkazy.
Przybądź, Brutusie! Zobacz, Kasjuszowi
Po śmierci nawet jaką cześć oddaję.
To Rzymianina święty obowiązek.
Mieczu Kasjusza — pozwólcie mi, bogi —
Do Tytyniusza serca szukaj drogi!
/ Umiera /
/ Alarm. Wchodzą: Messala, Brutus, młody Kato, Strato, Wolumniusz, Lucyliusz /
BRUTUS
Gdzie, gdzie, Messallo, ciało jego leży?
MESSALA
Patrz, tam. Tytyniusz nad umarłym płacze.
BRUTUS
Twarz jego w niebo patrzy.
KATO
On zabity.
BRUTUS
Cezarze, jakżeś jeszcze jest potężny!
Twój duch, Juliuszu, błąka się po ziemi,
Ku piersiom naszym nasze zwraca miecze.
/ Alarm w odległości /
KATO
O, Tytyniuszu! Patrzcie, żołnierz dzielny
Wianek ten złożył na Kasjusza trupie.
BRUTUS
Czy jeszcze żyje dwóch podobnych Rzymian?
Ostatni z Rzymian, żegnam cię na wieki!
Nigdy już takich Rzym nie wyda mężów!
Więcej winienem łez mu, przyjaciele,
Niż moje oczy wylać teraz mogą.
Lecz, mój Kasjuszu, przyjdzie na to pora.
Teraz to ciało do Tassos wyprawcie,
W naszym obozie grzebać go nie możem,
Aby serc naszych hartu nie osłabić.
Naprzód, Katonie! Spieszmy, Lucyliuszu,
Na pole bitwy! A ty, Labeonie,
Prowadź twe hufce! Już trzecia godzina;
Dość mamy czasu przed zachodem słońca
Naszych przeznaczeń dowiedzieć się końca.
/ Wychodzą /
SCENA IV
/ Inna strona placu bitwy /
/ Alarm. Wchodzą, walcząc, Żołnierze dwóch armii; później Brutus, Kato, Lucyliusz i inni /
BRUTUS
Jeszcze, rodacy, raz jeszcze uderzmy!
KATO
Gdzie bękart, co by na krok chciał się cofnąć?
Kto chce iść za mną? Obwołam me imię:
Mym ojcem Marek Kato, jestem wrogiem
Wszystkich tyranów, wolnych przyjacielem.
Słuchajcie, ojcem moim Marek Kato!
/ Uderza na nieprzyjaciela /
BRUTUS
A jam jest Brutus, jam jest Markus Brutus,
Brutus, wolności ojczystej obrońca!
/ Wychodzi, atakując nieprzyjaciela. — Kato ranny upada /
LUCYLIUSZ
Zginąłeś, młody, szlachetny Katonie!
Zginąłeś dzielnie, jak zginął Tytyniusz!
Więc cześć ci wieczna, o synu Katona!
1 ŻOŁNIERZ
Poddaj się, albo z ręki mojej zginiesz!
LUCYLIUSZ
Tylko dlatego poddam się, by zginąć.
Zabierz to wszystko, ale wręcz mnie zabij.
/ Daje mu pieniądze /
Zabij Brutusa, szczyć się jego śmiercią.
1 ŻOŁNIERZ
Uchowaj Boże! szlachetny to jeniec.
2 ŻOŁNIERZ
Otwórzcie szyki, a wodzom donieście:
Brutus pojmany!
1 ŻOŁNIERZ
Ja tym będę posłem.
Lecz sam Antoniusz, wódz nasz, się przybliża.
/ Wchodzi Antoniusz /
Brutus pojmany, Brutus naszym jeńcem.
ANTONIUSZ
Gdzie on?
LUCYLIUSZ
Bezpieczny, Brutus jest bezpieczny,
I nigdy, nigdy żaden nieprzyjaciel
Nie weźmie jeńcem żywego Brutusa.
Od tej go hańby niechaj Bóg wybawi!
A gdy go spotkasz, żywego lub trupem,
Ujrzysz, że Brutus zawsze jest Brutusem.
ANTONIUSZ
To nie jest Brutus, ale, przyjaciele,
Jeniec to równie jak Brutus kosztowny.
Bo takich mężów, jak on, chciałbym raczej
W liczbie przyjaciół, niż wrogów mych liczyć.
Idź teraz, zobacz, jaki los Brutusa,
Do Oktawiusza powracaj namiotu,
A przynieś pewną o wszystkim wiadomość.
/ Wychodzą /
SCENA V
/ Inna część pola bitwy /
/ Wchodzą: Brutus, Dardaniusz, Klitus, Strato i Wolumniusz /
BRUTUS
Idźmy, ubogie przyjaciół mych resztki,
Idźmy wypocząć chwilę na tej skale.
KLITUS
Statyliusz swoją zapalił pochodnię,
Nie wrócił jednak — zginął lub pojmany.
BRUTUS
Usiądź, Klitusie. Zabójstwo jest hasłem,
To dziś obyczaj. Słuchaj mnie, Klitusie.
/ Mówi mu do ucha /
KLITUS
Co? ja, mój wodzu? Nie, za skarby świata!
BRUTUS
Cicho, dość na tym.
KLITUS
Sam wolę się zabić.
BRUTUS
Mój Dardaniuszu —
/ mówi mu do ucha /
DARDANIUSZ
Ja miałbym to zrobić?
KLITUS
O, Dardaniuszu!
DARDANIUSZ
Klitusie?
KLITUS
Wyznaj bez obawy,
Co grzesznie Brutus zażądał od ciebie?
DARDANIUSZ
Chce, bym go zabił. Patrz, jak zadumany.
KLITUS
Boleść przepełnia szlachetne naczynie,
A zbytek żalu przez oczy wycieka.
BRUTUS
Zbliż się, chcę mówić z tobą, Wolumniuszu.
WOLUMNIUSZ
Co mi rozkażesz?
BRUTUS
Słuchaj, przyjacielu,
Dwakroć Cezara duch mi się pokazał,
Pierwszy raz w Sardes, a ostatniej nocy
Tu, pod Filippi. Czuję, Wolumniuszu,
Że przyszła moja ostatnia godzina.
WOLUMNIUSZ
O nie, mój wodzu!
BRUTUS
Jestem tego pewny.
Widzisz, jak stoją świata tego sprawy:
Wróg już nas przyparł do brzegów przepaści,
Samym w nią skoczyć piękniej dla nas będzie
Niż czekać, póki on nas tam nie wtrąci.
Wszak razem młodość spędziliśmy w szkole;
Przez pamięć na tę lat dziecięcych przyjaźń
Trzymaj rękojeść szabli mej, aż ostrze
W piersiach utopię.
WOLUMNIUSZ
To nie jest usługa,
Którą przyjaciel winien przyjaciołom.
/ Alarm /
KLITUS
Uciekaj, wodzu! Uciekaj! Czas drogi!
BRUTUS
Żegnam was wszystkich! I ciebie, Stratonie,
Choć mnie nie słyszysz, twardym snem ujęty.
Dla mego serca wielką to pociechą,
Że w całym ciągu smutnego żywota
Jednego nawet nie spotkałem zdrajcy.
Klęska ta większą będzie dla mnie chwałą,
Niż triumwirom podłe ich zwycięstwo.
Więc bądźcie zdrowi! Bo język Brutusa
W tych słowach kończy życia jego dzieje.
Już noc nad mymi zawisła oczyma,
Spocząć chcą kości, które pracowały,
By w końcu tej się doczekać godziny.
/ Alarm. Krzyki za sceną: uciekaj! uciekaj! uciekaj! /
KLITUS
Uciekaj, wodzu!
BRUTUS
Pośpieszę za wami.
/ Wychodzą: Klitus, Dardaniusz, Wolumniusz /
Proszę cię, Strato, zostań przy twym panu.
Mnogie dowody uczciwości dałeś,
Odblask honoru twój upięknił żywot,
Więc miecz mój uchwyć, odwróć twe oblicze,
A nie drgnij, kiedy na klingę się rzucę.
Czy chcesz, Stratonie?
STRATO
Daj mi wprzód twą rękę.
Bądź zdrów, mój panie!
BRUTUS
Bądź zdrów, dobry Strato!
Cezarze, niech się twój duch dziś ukoi!
Mniej chętnie strugę krwi toczyłem twojej!
/ Rzuca się na swój miecz i umiera /
/ Alarm. Ucieczka. Wchodzą: Oktawiusz, Antoniusz, za nimi Messala i Lucyliusz; wojsko /
OKTAWIUSZ
Co to za człowiek?
MESSALA
Sługa mego wodza.
Strato, gdzie pan twój?
STRATO
Od kajdan tych wolny,
W których ty jesteś. Teraz nieprzyjaciel
Może go tylko na popiół obrócić,
Bo Brutus zginął od Brutusa ręki;
Nikt śmiercią jego szczycić się nie będzie.
LUCYLIUSZ
O, Brutusowi tak przystało skończyć!
Tak jak żył, umarł. Dzięki ci, Brutusie,
Żeś Lucyliusza sprawdził przepowiednie.
OKTAWIUSZ
Biorę do siebie wszystkich sług Brutusa.
Czy chcesz w mym domu twych dni resztę spędzić?
STRATO
Jeśli Messala polecić mnie zechce.
OKTAWIUSZ
Zrób to, Messalo.
MESSALA
Powiedz, jak wódz umarł?
STRATO
Trzymałem szablę, sam się na nią rzucił.
MESSALA
Weź do twej służby tego, który oddał
Mojemu panu ostatnią przysługę.
ANTONIUSZ
To najzacniejszy z nich wszystkich Rzymianin.
On jeden tylko ze wszystkich spiskowych
Nie podniósł ręki zazdrością popchnięty,
Ale w szlachetnej i uczciwej myśli
Związał się z nimi dla ojczyzny dobra.
Cały tok jego życia był łagodny:
Wszystkie żywioły tak się w nim skleiły,
Że na ten widok wstać mogła natura,
Rzec ziemi całej śmiało: „To był człowiek”!
OKTAWIUSZ
Z należnym hołdem dla Brutusa cnoty
Zwłokom pogrzebne wyprawim obrzędy,
Na tę noc w moim niech spoczną namiocie
Ze czcią należną kościom wojownika.
A teraz idźmy, i w nagrodę męstwa
Dzielmy owoce naszego zwycięstwa.
Posłowie
Józef Ignacy Kraszewski
„Przypomnijmy sobie — pisze Gervinus w swych studiach nad Szekspirem — z jaką swobodą i samoistnością poeta źródłami swymi się posługuje. Gdy mu się trafiło mieć do czynienia ze starym dramatem, najczęściej całą formę jego precz odrzucał, zatrzymując tylko sam wątek i imiona. Ze skąpej noweli włoskiego pochodzenia rzadko mógł skorzystać, dopóki jej wprzód zupełnie nie rozpruł, charaktery do niej tworzyć zmuszony na nowo. Potrzeba sobie przypomnieć płaskie, suche opowiadania, z których większa część dramatów jego powstała; przetworzone całkowicie, dopełnione logicznym wywodem pobudek czynności, zmienione częstokroć co do treści. Nawet kroniki swej historii angielskiej, jakkolwiek z poszanowaniem obchodził się z nimi, musiał wszakże, aby w nie wlać życie, wielekroć rozszerzać, uzupełniać treścią niehistoryczną; objaśniające motywy czynów często bardzo dodawać”.
„Cale inny, zdumiewający stosunek zachodzi pomiędzy poetą naszym i jego Plutarchem, którego w tłumaczeniu Tomasza North (1579) czytał. Proste, naiwne, a przecież nie bez fantazji pojęcie i sposób przedstawiania spraw ludzkich tego historyka, tak mu do umysłu i uczucia przemawiało, że tu swobodę swą całkiem pohamował, samoistności się wyrzekł i historyczny tekst niemal tylko przepisywał. Nie umiemy powiedzieć, gdzie się nam Szekspir większym wydaje: tam, gdzie ze skąpych źródeł tworzył wszystko, czy tu, gdzie wszystko znalazł i przejął — czy jego twórczości siłę i bogactwo, czy wstrzemięźliwość i zaparcie bardziej podziwiać mamy. Daleki od wszelkiej zarozumiałości autorskiej i uganiania się za oryginalnością, idzie tu za klasycznym dziejów opowiadaczem, nie myśląc przerabiać natury, starając się owszem zachować jej kształty nietknięte, tak jak je znalazł u niego. Jeżeli gdzie, to w tym rysie maluje się to poczucie prawdy i skromności, która charakteryzuje poetę”.
Uwaga ta Gervinusa do wszystkich dramatów klasycznych Szekspira zastosować się daje, choć nie zawsze im na korzyść wychodzi. Plutarch niezaprzeczenie cenniejszym był materiałem, niż stare, ułomne dramata i nieforemne a blade nowele. Co się tyczy Holinsheda, Gervinus zdaje się zapominać, jak wiernie szedł za nim poeta, gdziekolwiek w nim znalazł tradycję i echo życia. Postępowanie z nim nie różni się wcale od użycia Plutarcha. Szekspir oboma posługiwał się jednakowo; poprawiał klasycznego dziejopisa, gdzie charakterystyka jego zdała mu się niedostateczną lub fałszywą, tak samo jak Holinsheda; obu przepisywał, gdy w nich znalazł prawdę. Geniusz Szekspira był nade wszystko sumiennym, szanował piękno i prawdę, gdziekolwiek natrafił na nie, a gdzie ich brakło, własnym poczuciem obojga dopełniał.
Z dramatów starożytnych Juliusz Cezar, zdaniem wielu, stoi niemal najwyżej. W Anglii, za czasów Szekspira, do którego najdojrzalszych prac się liczy, miał powodzenie nadzwyczajne.
Przedmiot, jak wyżej mówiliśmy, wzięty z dwóch życiorysów Plutarcha, ożywiony niewielu dotworzonymi szczegółami. Jak w Koriolanie, tak w Cezarze, poeta wyrzekł się dobrowolnie jednego żywiołu, który i własne jego usposobienie i tradycja teatralna gdzie indziej niezbędnym prawie czyniły: świat poziomy, sfery życia prozaiczne, ze swym uśmiechem chłodnym i szyderskim, z niewiarą odczarowującą, z sarkazmem na ustach, tu się wcale nie ukazują. Powaga przedmiotu, uroczystość sceny, nie potrzebowała kontrastu, który by ją podnosił i potęgował. Jak w Koriolanie, tak tu Szekspir strzegł się barwę ich świetną, nastrój wysoki nadwerężać czymś powszednim i trywialnym. Harmonia całości, żadnym tonem fałszywym nie zamącona, różni się od większej części dramatów Szekspira. Życie powszednie pozostaje za ramami obrazu, Koriolan i Brutus obracają się w atmosferze klasycznej, wśród postaci wybranych… Kobiety nawet występują tylko epizodycznie, nie samoistnie, dopełniająco, tak aby przez nie bohater główny tłumaczył się i w nich odzwierciadlał. Wolumnia, Wirgilia, Porcja, są to niby posągi na piedestałach w portyku ustawione, zaledwie z główną akcją związane. Jak w ówczesnym życiu Rzymian, tak na scenie role ich są wielce podrzędne.
Juliusz Cezar właściwiej winien by się nazywać Brutusem. Dramat tylko przez poszanowanie głośnego imienia, które miało urok pociągający, otrzymał tytuł niezupełnie usprawiedliwiony. Charakter Brutusa, myśl jego panuje tragedii; Cezar mniej czynny, ukazujący się w pewnym oddaleniu, niknie zupełnie w trzecim akcie.
Przeżyta już jego wielkość nie obudza takiego zajęcia jak surowa, posępna, z wielkim zamiłowaniem wyrzeźbiona postać republikanina– mściciela. Ten męczennik idei wielkiej, którego ideały rozbijają się o walkę z rzeczywistością, z przebiegłością Antoniusza, z testamentem Cezara, z niestałością tłumu, i tu, jak w Koriolanie, odmalowanego z Arystofanesowską prawdą, jest widocznie bohaterem dramatu.
Lud ukazuje się tu znowu w znanych nam z Koriolana barwach. Niezbity to, wiekami stwierdzony pewnik, że masy równie łatwo uwieść, jak odwieść się dają, pchnąć do miłości i zwrócić do ostracyzmu, z miłości przejść do nienawiści, z zapalczywej niechęci do uwielbienia. W obu tragediach Szekspira ta chwiejność tłumów, ta płochość ich występuje dobitnie. Wspomnieliśmy, jakie z tych obrazów ciągniono wnioski. Przypomnieć też należy, że ówczesny dramat dla tych klas szczególniej był przeznaczony, które lud właśnie takim widzieć były skłonne. Szekspir pisał dla dworu królowej, dla szlachty i społeczeństwa wykształconego, masy jeszcze do życia powołane nie były.
Gervinus, a z nim wielu komentatorów Szekspira znajdują, iż wizerunek Brutusa jest w pewnym pokrewieństwie z Hamletem. Jest ono raczej pozorne niż rzeczywiste, w obu jedną widzimy melancholię, ponurość, pewną analogię fizjonomii, trudną do określenia, żywo w czytaniu uderzającą, lecz przypatrzenie się z bliska wskazuje różnice.
Mimowolnie może dwie te postacie w umyśle naszym się łączą, chociaż stoją w istocie bardzo od siebie daleko. Można by powiedzieć, że to są dwie braterskie twarze, jednego ojca synowie, na których różne wieki i wpływy odmienne położyły piętna. Hamlet jest marzycielem, człowiekiem słowa; Brutus mężem przekonań i czynu. Hamlet ulega uczuciu i wrażeniom; Brutus się im opiera i idzie za przewodnią gwiazdą idei. O ile Hamlet niepewnym jest, gdy chwila wykonania przychodzi, o tyle Brutus panem swej woli, mężnym i stanowczym. Hamlet modlącego się króla zabić nie chce; Brutusa uroczyste posiedzenie senatu nie wstrzymuje. On kocha Cezara i zabija go z przekonania o obowiązku, we krwi wziąwszy spadek idei republikańskich po starym swym imienniku. Życie wspólne z niewiastą surowego obyczaju i wielkiego męstwa, jaką jest Porcja, córka Katona, usposabia go na mściciela idei. Jedno może łączy i zbliża obu, to pewien rodzaj sceptycyzmu, przebijający się później w charakterze Brutusa: nie wierzy on w zwycięstwo tej idei, dla której się poświęca. Lecz to go większym jeszcze czyni.
Cezar, rzekomy bohater tragedii, nakreślony mistrzowsko, choć rysami niewielu i na drugim planie. Cały jego charakter występuje w scenie z Kalpurnią w domu, przed wyjściem do senatu. Wielki to mąż już w drugiej połowie swojego żywota, poza chwilą najwyższej siły, upojony potęgą, rozmarzony pochlebstwy, zmiękły powodzeniem, rojący o blaskach i czci, potrzebujący dworu, wieńców, okrzyków tłumu i kadzideł.
Każe się zmuszać do przyjęcia korony, odrzucając ją na pozór, a chciwie jej pragnąc w duszy. Tak samo, z równą potęgą prawdy przedstawiony jest Antoniusz: pełen ambicji, dla której do wszelkich ofiar jest gotów, przebiegły, umiejący przybrać ton właściwy w każdym położeniu, znający słabe strony wszystkich i korzystający z nich raczej, niż z dodatnich charakteru przymiotów. Wie on, jak mówić do ludu, jak pozyskać senat, czym ująć Brutusa; podstęp i zdrada nic go nie kosztują, gdy idzie o zdobycie panowania i władzy. Ludzie dlań są narzędziami, które gotów w każdej chwili poświęcić; mówi z krwią zimną o pozbyciu się tych, z którymi na innych spiskował przed chwilą. Lepidusa cierpi do czasu i listę proskrypcyjną z nim układa, jutro go na niej mając pomieścić. Brutus i on w scenie po zabiciu Cezara występują jako dwa kontrasty cnoty surowej i zręczności podstępnej, prawości, która ufa i przebiegłości, która korzysta. Nic lepiej nie uwydatnia cnoty republikanina nad tę politykę intryganta, który wielkimi słowy na wędkę łapie serca czyste, przed ludem gra rolę wspaniałomyślną, próbuje usposobień i narzuca mu te, jakich do swej gry potrzebuje. Mowa jego i cała scena z ludem jest w swym rodzaju arcydziełem. Tak samo charakterystyka Kasjusza i innych sprzysiężonych szczęśliwie bardzo wyrażona.
Historia nie potrzebowała tu być ani naciąganą ani gwałconą, aby wydała jako owoc tę wielką prawdę, że idee wielkich ludzi kruszą się i rozbijają o przebiegłość maluczkich, że w świecie rzeczywistości zręczność więcej waży niż cnota, przebiegłość chytra niż prawość, i że prosta droga nie zawsze do mety prowadzi. Dramat rozwija się szybko, nieprzerwanie, żadnymi epizodycznymi obrazy nie wstrzymywany. Śmierć Porcji nawet, która by była dostarczyć mogła wątku do pięknej sceny, zaledwie jest wspomnianą, tak jak wspaniała jej postać na to tylko zdaje się wprowadzoną w początku, aby nam ukazała małżonkę godną takiego bohatera. Rozmowa jej, gdy usiłuje wybadać męża, dostateczną jest do uwydatnienia charakteru córki Katona.
Za życia Szekspira Juliusz Cezar drukowanym nie był. Zdaje się, że Globus, na którym go z wielkim powodzeniem przedstawiano, rękopis autora dla własnego tylko zachował użytku. Tragedia o Juliuszu Cezarze (the tragedie of Julius Caesar) wyszła po raz pierwszy w zbiorowym wydaniu l623 r.
Powodzenie tragedii miało być wielkie bardzo, o czym przekonywa najlepiej, wkrótce po ukazaniu się jej, mnóstwo w ślad goniących obrabiań tego przedmiotu na scenach i w druku.
Komentatorowie Szekspira, z formy i stylu wnosząc, Cezara do pierwszych lat XVII wieku odnoszą. Z wiersza w Miror of Martyrs Weewersa, dowodzi Halliwell, iż ukazanie się tragedii musiało poprzedzić rok 1601; wspomina on o tym, jak Brutus „wielogłowemu tłumowi umiał wmówić, iż Cezar był chciwym władzy, a wymowny Marek Antoniusz potrafił zmienić zręcznie to usposobienie ludu”.
W Draytona Baron’s Wars (1603) są zapożyczone wiersze Szekspira z mowy Marka Antoniusza. Najlepszym dowodem, że nie przypadkowa to analogia i podobieństwo, jest to, iż wiersze, zrazu z pamięci powtórzone niedokładnie, w późniejszych wydaniach, gdy po śmierci Szekspira rękopis sztuki stał się dostępnym, w roku 1619 już są dosłownie przepisane.
W literaturze angielskiej historia Cezara wspomnianą jest w Gossona School of Abuse w roku 1579 pod tytułem: History of Caesar and Pompey. W roku 1604 jest Julius Caesar W. Alexandra (Lorda Sterline); Henslowe’a dziennik w roku 1602 mówi o tragedii Caesar’s Fall kilku autorów, Mundaya, Draytona, Webstera i Midletona. W roku 1607 w prywatnym teatrze grali studenci oksfordzcy The tragedie of Caesar and Pompey, or Caesar’s Revenge. (Od Farsalos do Filippi). W roku 1582 wspomniony jest łaciński dramat Richarda Aedes, zaginiony.
Szekspira tragedię, przerobioną przez Drydena i Davenanta, drukowano w Londynie w roku 1719. (Julius Caesar, with the death of Brutus). Książę Buckingham podzielił ją na dwie: na Juliusza Cezara i Marka Brutusa, opatrzywszy prologami i chórami (drukowane w roku 1722).
GRUPA MEDIA INFORMACYJNE & ADAM NAWARA |