Artur Oppman
Kronika Mieszczańska
O Malchrze Gąsce rajcy warszawskim, o pięknej Zofce, córze Gąskowej.
I
Warszawski rajca, Malcher Gąska,
Kwiat urbis, wzrosły najwspanialéj,
Sławetny ród swój wiódł ze Śląska,
Kędy się Gąski Ganse zwali.
Jak insze Niemce, Szoty, Fryzy,
Dla Polski afekt czując szczery,
Stanęły Gąski między Gizy,
Burbachy, Korby i Fokiery.
Na wzór i splendor temu światu
W dostojnych czynach dnie im biegą:
Gwiazdy senatu, skabinatu
Szły z rodu Gąsków przezacnego.
Z dobrej kokoszy dobre jajco,
Znać ojce z synów animuszu:
Jest Malcher Gąska przednim rajcą
I mądrze gada na ratuszu…
II
Szczyci się Gąska zacną sławą,
Pisać w kronikach jego dzieje;
Wskroś majdeburskie przeznał prawo
I patrycyatu przywileje.
Wysoko ważą pany Rada
Wymowę Gąski szczerozłotą:
O starym Rzymie Malcher gada,
Napawa serca rzymską cnotą.
Bo w chwile dumań troska bodzie
Gąskową duszę, pełną bólu!
«O, patria mea! O, narodzie!
O, królu! królu! gnuśny królu!
Rozpusty żądłem duch toczony
Zali podtrzyma ojców dzieła?!»
Regnavit zasie w dobie onéj
Król Zygmunt August z krwie Jagiełła…
III
Sławetny Gąska, lumen czyste
Na gród i grodu okolice,
Ma córę Zofkę, żonę Krystę
I w rynku zacną kamienicę.
Jakby złocona błyszczy klatka
Komnata każda i alkowa:
Tam rządy Krysta sprawia gładka,
Wielkiego cordis białogłowa,
A ona córa najmilejsza,
Dziewka w szesnastej życia wiośnie,
Codzień jaśniejsza i piękniejsza,
By cudny kwiatek ojcom rośnie.
Jedwabiem dzierga haft bogaty,
Do wtóru lutniej śpiewa mile
I pielęgnuje wdzięczne kwiaty:
Tuliby, róże i grandile…
IV
Na całym rynku blask się czyni,
Od pstrych materyj bolą oczy,
Kiedy z rodziną do świątyni
Pan Malcher Gąska dumnie kroczy.
Przy złotym pasie kord podzwania
W pochwiech od srebra i szarłatu,
(Karabel łyczkom prawo wzbrania,
Ale excepto magistratu).
Gęba czerwona, wąs sumiasty.
Szata barwista i srebrzysta!
A cóż dopiero cne niewiasty!
A ona Zofka! Ona Krysta!
Jakie bandele! brokatele!
Na białych łonach i ramionach!
A owe kolce! a manele!
W balasach! — w perłach! — w parangonach!
V
Jak właśnie flores na tej niwie,
Którą blask słońca grzeje złoty,
Tak ona Zofka błogo żywie
W trwałych splendorach cichej cnoty.
Ze złota kosy, z róż ma lice,
Chabrowe oczy z kruczą brewką, —
Tedy się pysznią cne rodzice
Oną zbyt cudną swoją dziewką!
Ba! Zofka słonko! Zofka ksieni!
I dla piastuny, Krzychy staréj;
(Tę czarownicą plebs być mieni,
K’czemu zaś trudno skłonić wiary!)
Bywało, dziewka tęskni, wzdycha,
W łzach fiołki źrenic skrzą niebieściéj —
O pięknych księciach stara Krzycha
Gwarzy jej cudne opowieści…
VI
Wgodzinę zmierzchu uroczystą,
Radnego *mentis* foldze k’woli,
Gada pan Malcher z Zofką, z Krystą
O Hanzeatów złotej doli.
W kominie drewka płoną krwawie,
Żywicznych szczapek syczą wiązki —
Na adamaszkiem krytej ławie
Sedet familia Malchra Gąski.
Sute ognisko blasków siatką
Patrycyuszowe złoci sprzęty —
Nadobna para (Zofka z matką)
W muzyckie brząka instrumenty.
Schnie z rozekerem bania szklanna,
Którą po dziadach Malcher chowa…
Niechże ich strzeże Święta Panna
I łaska Pana Jezusowa…
VII
Runął szczep władców magnificus,
W cierniowej Zygmunt zgasł koronie —
Ze krwie francuskiej rex Henricus
Na Jagiellońskim zasiadł tronie.
Jako w ślad orła żerte kruki
Na łup z powietrznej lecą sfery,
Za królem z Francyej ciągną diuki,
Markizy — konty — kawalery.
Misterną szpadkę łokciem zmierzy,
Delijka kusa i opięta,
Nazbyt foremne na rycerzy
One gaweńskie półdjablęta!
A każdy w krygach, każdy w skokach,
A cnoty podwik zbójca prawy! —
Taki ot piórkos w lokach, fiokach
Z Krakowa zjachał do Warszawy.
VIII
Niewstydnych uciech wielmie pragnie
Gallicki dudek on czubiasty —
Jako żarłoczny wilk na jagnię,
Tak ów pogląda na niewiasty.
Praktyki widno czarodziejskie
I zgoła sprośne czyni zbrodnie —
Rumieńcem płoną dziewki miejskie,
Gdy jedno którą ślepiem bodnie.
W obliczu słońca miesiąc ginie,
Malchrowej Zofce któraż zrówna?
Tedy twarz diuka krwią zapłynie:
«Na szpadę moją! Cud! Królówna!»
I już go nęci Gąsków dziecko,
Jakbyś lubczyku dał mu ziela,
I pod dom chadza i zdradziecko
Na piękną Zofkę okiem strzela!..
IX
Młodziutkiej wiosny był poranek,
Wdychało miasto oddech szerszy,
Kiedy ów sprośny galski panek
Obaczył Zofkę po raz pierwszy.
Suną dziewice i matrony
W pierś balsam kwietnia brać kojący —
Ujmie się w boki rycerz ony,
Niewieścią cnotę wojujący.
Złota przepaska złotych włosów,
Modra sukienka srebrem tkana —
By wid, płynący od niebiosów,
Szła Zofka biała i różana.
Śmieje się ziemia młodej wiośnie.
Nad miastem słońce lśkni ogromne —
Na diuka Zofka pojrzy skośnie
I skryje rzęsmi fiołki sromne…
X
Błąka się piórkos ów zakaty,
Raz wraz za oknem wznosi głowę! —
Z po za misternej patrzą kraty
Oczęta Zofki szafirowe.
Trefiona bródka, szatki przednie,
By dzięcioł pstrzy się kukła ona —
Niewinna Zofka czegoś blednie,
Jak właśnie gwiazdka zasmucona.
Goreje żądzą piórkos dworny,
Całunki kradłby, jak miód truteń —
Kołysze Zofkę w zmierzch wieczorny
Granie padwanów, harf i luteń!
W kunsztownych trelach pieśń zabrzmiała,
Niby w niej żal drga, tęskność niby —
Mignęła Zofki rączka biała
I spadły z okna dwa tuliby…
XI
Famatus Malcher gada z żoną:
«Zali to Baśka? Zali dwórka?
Nie dla przybłędy kwitnie ono
Sławetnych Gąsków dumna córka!
Próżno w narzędzia brząkać strojne,
Próżno barwiczką piększyć lice:
Mieszczańskie dziewki za dostojne
Na galskich diuków kochanice!
Latorośl Gansów cnego domu,
Virtute lśkniąca, jako zorza,
Nie zada Gąskom Zofka sromu,
Nie splami cordis ani łoża!
Mało się trwożę… Ba! nic wcale
Ową pielgrzymką nieustanną:
Dziewka jak lelja… Ale… ale…
Pilnuj mi córy, moja panno!»
XII
W alkierzu słonko zamigota,
Zapachnie majska w nim ponęta —
Nad kołowrotkiem główka złota,
By róża słania się podcięta.
Pył osiadł krosna, lutni słodkiéj
Rzeźbiona rączka nie nastroi:
Kochanie domu, kwiatek wiotki,
Len biały przędzie w izbie swojéj.
Ale coś nitka się nie winie,
Ale wrzeciono coś nie furka:
Ujrzała-ż diuka w złej godzinie
Sławetnych Gąsków dumna córka!
Nad kołowrotkiem główka złota
Słania się, słania, dumać rada, —
Perła po perle zamigota,
Perła po perle z oczu spada…
XIII
O miłowania tajemnice!
O, przenajsłodsze zachwycenia!
Serce zamienia się w skarbnicę,
W anioła dziewka się zamienia!
Lelije śnieżne i srebrzyste,
Różana Eos, gdy z snu wstanie,
Mniej są promienne i mniej czyste,
Niż ono pierwsze miłowanie!
Gdyś wiódł dziewicę po tem niebie,
Tyś ją na wieki czynił branką:
Za tobą pójdzie i dla ciebie
Egzulką będzie i wygnanką.
I choćbyś wzgardę zyskał w świecie,
Choć na wyklęte szedłbyś drogi,
Ona przed tobą proch zamiecie
I ucałuje twoje nogi…
XIV
Z jękiem godzinę władzy biesa
Wybiły miejskie półzegarza —
Bezzębna Krzycha ogień skrzesa
I gniewnie mruczy i wygraża.
Ponuro płonie stos czerwony,
Kłębią się z tygla gęste pary —
Splunęła Krzycha w cztery strony
I najmożniejsze robi czary.
Na nowiu rwane kipią zioła,
Warzone z kostką nietoperza —
Dysze pierś Krzychy wyschła, goła,
I rozkudłany włos się zjeża.
Czarny kot rozwarł ślep zielony,
Chyłkiem z zapiecka się wymyka —
Odczynia Krzycha urok ony
Sprośnego z Francyej czarownika.
XV
Nie ustrzedz dziewki od kochanka,
To, co ma zginąć, wierę, zginie:
Już diuk francuski i rajczanka
W ustronnym schodzą się dziardynie.
Kwitnące grusze w dumach stoją,
W bzach słowikowie nucą w kolej —
Pry ówten łotrzyk: «Bądź ty moją!..»
A sromna Zofka: «W trunę wolej!…»
Na liściach Dyany skrzą promienie,
Biały letniczek w gąszczach świeci —
Skamła diuk galski, jako szczenię,
Na cnotę Zofki stawiąc sieci.
A jego mowie chytrość węża
Daje nadziemskiej czar słodyczy —
I zwolna miłość przezwycięża
Anielskiej Zofki srom dziewiczy…
XVI
Wichr, by ćma wilków wyje wściekła,
(Dyabłów i wiedźm to są konszachty!) —
Sroga noc, ziejąc grozą piekła,
Pod dach zagnała miejskie wachty.
Błysły dwie gwiazdy, jak gromnice,
I znów je skryła chmur gromada —
Zbój to pod Gąsków kamienicę
Chodem się kocim, jak duch, skrada.
Na piątrze okno ktoś otworzy,
Zaskrzypnie krata na zawiesie
I szept mknie trwożny: «Skorzéj… skorzéj!…»
I ciemna postać w górę pnie się…
Wychynie księżyc siwogłowy
I blaskiem cudną twarz upieści:
O, córo Gąsków! gdzie liliowy
Twój kwiat?… O, pudor!… O, boleści!…
XVII
W starym alkierzu lampka mała,
Gdyby ze sromu gaśnie — kona;
Goreje dziewki twarz omdlała
I gęba diuka zapieniona.
Powodzią złota rozwichrzoną
Z białego łoża włos się toczy —
Rozwarte ustka… wzdęte łono…
Rwane oddechy… mętne oczy…
Srogo się piórkos rozpłomienia,
Krwie warem kipią Zofki żyły —
I jedno słychać szmer westchnienia
I jedno słychać: «Miły… miły…»
I, by osika, drżą oboje,
Rozkoszą skuci i wargami…
Tedy się wzdryga pióro moje,
Inkaustowemi płacząc łzami!…
XVIII
Przecz tego dachu mściwa chmura
Gromowym deszczem nie osmaga?…
W gachowych ręku Gąsków córa,
Jako gamratka, leży naga!…
Blask na pościeli śnieżnobiałéj
Po dwu się ciałach mdławo słania:
Gaweński machlerz — ryś zgłodniały,
A ów kwiatuszek — senna łania.
I żrą i palą ślepia krwawe,
Jako u wilka rozognione,
I nagie stopki różowawe
I lelijowe piersi one!
I kala zbrodzień róże wonne
Jadem całunku plugawego!
I nic mu! nic mu już nie wzbronne!
I wszytko! wszytko! jego! jego!
XIX
Złe się po domie kręcą duchy,
Dokoła groza i ciemnoście —
Aliści szmer wstał z ciszy głuchéj
I zwolna roście… roście… roście…
Ktoś drży… ktoś jęknął… ktoś się skrada…
Szparą błysk mignął, gdyby złoto —
O, gachu! gachu! Biada! biada!
O, Zofko! Zofko! Co to? co to?
Frunie diuk z łoża ptasim lotem
I dziewkę klnący i kochanie —
I znagła pękną drzwi z łoskotem!
I ktoś na progu znagła stanie!
Tedy bacz: trupie światło świécy,
W niem twarz, co, zda się, krwią ma pociec —
I diuk pod oknem sinolicy,
I krzyk straszliwy: «Ociec! Ociec!…»
XX
Z Malchera Gąski dumnej skroni
Zimnego potu ciekną strugi,
A świeca gore w jednej dłoni,
A nóż niemiecki błyska w drugiéj.
Gną się pod gachem dudki owe,
Malowna gęba zbyła pychy…
I wzniesie Gąska hardą głowę
I stąpa k’łożu straszny… cichy…
Na twarzy dziewki obłąkanie
Pospołu z lękiem gra widomie
Z ojcowych źrenic łza ukanie,
Krwawa i żrąca, jako płomię.
I nad jej łonem zgiął się białem,
Nad łonem Zofki! — skarbu! — dziecka!
I błyśnie Gąska puinałem!
I krwią ocieknie stal niemiecka!…
XXI
Wrzask: owo zgoła wrzask szatana!
Od tego wrzasku stygnie dusza!…
Chocia haniebnie rozespana,
Zrywa się wachta z pod ratusza.
Kapią pochodnie smolnym śluzem,
Z gniazda na baszcie kraczą wrony;
Z półhakiem — z dardą — z arkabuzem
Zbrojny za zbrojnym wali z brony.
Noc — dymny płomień — klątwy — zamęt,
Żacy — gamratki — pachołkowie, —
Jako dyabelski autorament
Pstre się na rynku wichrzy mrowie.
Aż mignie drabom sine lico
W groźnej kagańców jaskrawości:
Trup! Trup! Pod Gąsków kamienicą!
Dworzanin króla jegomości!…
XXII
Srogą patrycyat zbudzon wrzawą
W swoich się domiech wielmie trwoży,
Tu owdzie światło błyśnie krwawo,
Tu owdzie okno ktoś otworzy.
Bieli się czepiec burmistrzyni,
Wójta łeb w duchnie przylgnął k’szybie:
Zali hultajstwo tumult czyni?
Zali na miasto hostis dybie?
Ktoś grubo drze się: „Gore! gore!”
A ktoś cieniutko: „Rata! rata!”
Baryczka wróży wojny skore,
A imćpan Strubicz koniec świata.
Zasie z pospólstwa szwiec Franciszek
Najtrafniej sekret ów odmyka:
«Owo się zjawił bazyliszek,
Jako za króla nieboszczyka!»
XXIII
Na stare tyny Gąsków gmachu
Różane brzaski kładnie ranek;
Próżno po ziarna lecą z dachu
Srebrne gołąbki na krużganek.
Z gotyckich okien szmer pacierzy
Ponuro płynie pod niebiosa —
Wśród żółtych gromnic łzawo leży
Ona królówna złotowłosa.
Na białym czechle garść bławatków,
Na białej trunie mirtu wieńce,
Ale z gierlandy świeżych kwiatków
Już nie wyskubią ulubieńce.
Szczezły piosenki i uśmiéchy,
I ono słodkie miłowanie
I jedno ostał trupek cichy —
I łzy — i żałość — i płakanie…
XXIV
Z Wawelu konie zaparskały,
Migają pióra, szpady, krezy,
A przodem sadzi drygant biały,
A na drygancie król Walezy.
Lśkni gęba nowiu złotolita
Nad starym tumem Panny Maryej —
Gaweński trefniś, jak banita,
Z onej sarmackiej gna barbaryej.
By na waletę cudny Kraków
Pod modrem niebem srebrzy mu się —
Wżdy chce purpury król Polaków
Po krwawym bracie Carolusie.
I owo bluźni: «Hej, niedźwiedzie!
O nowym radźcie niedźwiedniku!» —
Niech tedy k’Francyej bies cię wiedzie,
Koronowany Sodomczyku!…
XXV
Z błękitu nieba kula skrawa
Miedzią — fioletem — krwią się mieni,
Świt — rynek — cechy — senat — ława,
Pień — pręgierz — butle — kat w czerwieni.
Z dobrym się kumem kum weseli,
Zalotnych podwik lśknią oczęta —
Z ratusznych ciemnic wiodą w bieli
Srebrnogłowego delinkwenta.
Z pod wiechy gędźbę wietrzyk miecie,
Z kościoła leci dzwonka granie —
Ostatnie Gąska na tym świecie
Od mnicha bierze całowanie.
Pisarz katowi znak podawa,
Motłoch rozdziawia chciwe oczy, —
I głowa ścięta! — srebrna! — krwawa!
Od pnia się toczy!… toczy!… toczy!…
XXVI
Nie tak świat ludzkie trapią wojny,
Jako złych losów anathema —
Zaginął Gąsków ród dostojny
I po ich domie śladu nie ma!
Ninie nie wskrześnie żadnym cudem
Cnych potentatów złota sława! —
Jedno się błąka między ludem
Ona opowieść dumno — krwawa.
I owo duszy rymopisa
Stara trajedja widna cała:
Francuskie książę z sercem lisa
K’białej lelijce żądzą pała!
Rzymianin — ociec pierś jej mleczną
Na koral zmienia ciosem noża!
Daj duszom zmarłych światłość wieczną
O, boleściwa Matko Boża!…
GRUPA MEDIA INFORMACYJNE & ADAM NAWARA |