ROZDZIAŁ PIERWSZY
Dudley obłąkany
Najgorętszy jak dotąd dzień tego lata zbliżał się ku końcowi i senna cisza otulała duże, kwadratowe domy przy Privet Drive. Lśniące zwykle samochody stały zakurzone na podjazdach, a szmaragdowe niegdyś trawniki pożółkły i wyschły - jako że używanie węży do podlewania zostało zakazane w związku z suszą. Oderwani od swych zwykłych zajęć - mycia samochodów i podlewania trawników - mieszkańcy Privet Drive wycofali się w cień swoich chłodnych domów, otwierając jedynie szeroko okna w nadziei na przyciągnięcie nieistniejących powiewów wiatru. Jedyną osobą na zewnątrz, był nastoletni chłopiec, który leżał płasko na plecach pośrodku klombu przy domu numer cztery.
Był szczupłym, ciemnowłosym chłopcem w okularach, który miał ten znękany, lekko niezdrowy wygląd kogoś, kto znacznie urósł w krótkim okresie czasu. Spodnie miał podarte i brudne, koszulkę rozciągniętą i wypłowiałą, a podeszwy jego butów odrywały się przy czubkach. Wygląd Harry'ego Pottera bynajmniej nie sprawiał, że był mile widziany przez sąsiadów, należeli bowiem oni do ludzi uważających, że brud i niechlujstwo powinny być prawnie napiętnowane, ale jako że dzisiejszego wieczoru ukrył się za obszernym krzakiem hortensji, był całkiem niewidoczny dla przechodzących. Właściwie, jedynym sposobem na zauważenie go byłoby wystawienie głowy przez jego wuja Vernona lub ciotkę Petunię z okna salonu i popatrzenie prosto w dół, na klomb poniżej.
W sumie, pomyślał Harry, powinno mu się pogratulować pomysłu ukrycia się w tym miejscu. Wprawdzie nie było to zbyt wygodne leżeć na gorącej, twardej ziemi, ale z drugiej strony nikt nie gapił się na niego, zgrzytając zębami tak głośno, że nie mógł dosłyszeć wiadomości i nikt nie zadawał mu tych okropnych pytań, jak to miało miejsce za każdym razem, gdy próbował usiąść w salonie i pooglądać telewizję z ciotką i wujem.
Jakby słysząc myśli wlatujące przez otwarte okno, Vernon Dursley, wuj Harry'ego, nagle przemówił.
- Dobrze widzieć, że chłopak przestał tu przyłazić. Gdzie on się podział, tak w ogóle?
- Nie mam pojęcia - powiedziała Ciotka Petunia niepewnie. - Nie ma go w domu.
Wuj Vernon stęknął.
- "Oglądać wiadomości..." - powiedział zgryźliwie. - Chciałbym wiedzieć, co on naprawdę knuje. Tak jakby normalny chłopiec przejmował się tym, co mówią w wiadomościach - Dudley nie miał o tym zielonego pojęcia; - wątpię, czy on w ogóle wie, kto to jest premier! Tak czy siak, nie żeby było coś na temat jego ludzi w naszych wiadomościach...
- Vernon, ciszej... - powiedziała Ciotka Petunia - okno jest otwarte.
- Och, racja, przepraszam kochanie.
Dursleyowie ucichli. Harry słuchał reklamy płatków śniadaniowych Fruit 'n' Bran przyglądając się Pani Figg, trzepniętej, uwielbiającej koty starszej pani z pobliskiej Wisteria Walk, przechodzącej się powoli spacerowym krokiem. Szeptała i mruczała coś pod nosem do siebie. Harry był bardzo zadowolony ze swojego schronienia za krzakiem, jako że Pani Figg ostatnimi czasy na okrągło zapraszała go na herbatkę, gdy tylko spotykała go gdzieś na ulicy. Skręciła za rogiem i zniknęła z pola widzenia zanim głos wuja Vernona ponownie nadpłynął z okna.
- Dudziaczek wyszedł na herbatkę?
- Jest u Polkissów - odparła Ciotka Petunia czule. - Ma tylu małych przyjaciół, jest taki popularny...
Harry z trudem powstrzymał parsknięcie. Dursleyowie naprawdę byli zdumiewająco głupi jeśli chodziło o ich syna, Dudleya. Wierzyli w te wszystkie jego niezbyt wymyślne kłamstwa o herbatce u różnych członków jego gangu każdego wieczoru letnich wakacji. Harry wiedział doskonale, że Dudley nigdzie nie chodził na herbatę. On i jego banda spędzali każdy wieczór niszcząc plac zabaw, paląc papierosy na rogach ulic i rzucając kamieniami w przejeżdżające samochody i w dzieci.
Harry widział jak to robią podczas swoich wieczornych spacerów po Little Whinging - większość wakacji spędził włócząc się po ulicach, wybierając gazety z przydrożnych śmietników.
Początkowe nuty muzyki oznajmiającej wiadomości o dziewiętnastej dosięgnęły jego uszu i jego żołądek wywrócił mu się na drugą stronę. Być może dzisiaj wieczorem - po miesiącu czekania - okaże się, że to będzie TA noc.
"Rekordowa liczba wczasowiczów wypełnia lotniska po tym jak strajk hiszpańskich bagażowych trwa już drugi tydzień".
- Poślijcie ich na wieczny odpoczynek, ja bym tak zrobił - warknął Wuj Vernon, gdy spiker skończył. Niezależnie od tego na zewnątrz, pośrodku klombu żołądek Harry'ego rozluźnił się. Gdyby cokolwiek miało się stać byłaby to pierwsza informacja wieczornych wiadomości. Śmierć i zniszczenie były zdecydowanie ważniejsze niż kłopoty wczasowiczów. Odetchnął długo i głęboko i spojrzał w piękne błękitne niebo. Każdy dzień tego lata był taki sam: napięcie, oczekiwanie, tymczasowa ulga i znów narastające napięcie i tak przez cały czas, coraz bardziej uporczywe pytanie, dlaczego nic się jeszcze nie zdarzyło.
Słuchał dalej, na wypadek gdyby w wiadomościach pojawiła się choćby mała wskazówka, nierozpoznana przez Mugoli jako to czym naprawdę było - niewyjaśnione zniknięcie, być może, albo jakiś dziwny wypadek... ale strajk bagażowych został zastąpiony przez wiadomość o suszy w Southeast ("Mam nadzieję, że ten obok słucha!" - ryknął wuj Vernon. "Z tymi jego spryskiwaczami włączanymi o trzeciej rano! "), potem o helikopterze, który niemalże rozbił się na polu w Surrey, później o rozwodzie sławnej aktorki i jej sławnego męża ("Tak jakbyśmy się interesowali ich paskudnymi sprawami...", zauważyła ciotka Petunia, która oczywiście obsesyjnie śledziła tę sprawę w każdym magazynie, na którym tylko udało się jej położyć swoje kościste dłonie).
Harry przymknął oczy chroniąc je przed jaskrawym wieczornym niebem, kiedy spiker przeczytał "... i na koniec, papużka falista Bungy znalazła nowy sposób na chłód tego lata. Bungy, która mieszka w Pięciu Piórach w Bamsley nauczyła się jazdy na nartach wodnych! O szczegółach dowiemy się od Mary Dorkins, która pojechała do Bamsley...". Harry otworzył oczy. Skoro dotarli do jeżdżących na nartach wodnych papużek, to nie mogło się już pojawić nic wartego uwagi.
Przetoczył się ostrożnie na brzuch i podniósł się na łokcie i kolana, przygotowując się do wyczołgania spod okna. Zdążył poruszyć się około dwóch cali, gdy kilka rzeczy nastąpiło bardzo szybko jedna po drugiej. Głośny, niosący się echem trzask przerwał senną ciszę jak wystrzał; kot wyprysnął spod zaparkowanego samochodu i umknął z pola widzenia; wrzask, potężne przekleństwo i dźwięk pękającej porcelany dobiegł z salonu Dursley'ów i jakby to był sygnał, na który Harry czekał, zerwał się on na równe nogi wyciągając jednocześnie zza paska swoich spodni cienką drewnianą różdżkę, jakby wyciągał z pochwy miecz... jednak zanim wyprostował się zupełnie czubek jego głowy zderzył się z otwartym oknem Dursley'ów. Powstały przy tym łomot sprawił, że ciotka Petunia wykrzyknęła jeszcze głośniej.
Harry poczuł się jakby jego głowa rozpadła się na dwa kawałki. Z oczu pociekły mu łzy, zachwiał się próbując jednocześnie skupić uwagę na ulicy, by dostrzec źródło hałasu, ale kiedy tylko udało mu się stanąć pionowo, dwie potężne purpurowe ręce sięgnęły przez okno i zacisnęły się szczelnie wokół jego gardła.
- Odłóż to! - warknął wuj Vernon do ucha Harry'ego. - Natychmiast! Zanim ktokolwiek zobaczy!
- Zostaw mnie! - zasapał Harry. Przez kilka sekund szamotali się, Harry odciągał przypominające kiełbaski palce swojego wuja lewą ręką, prawą w dalszym ciągu mocno trzymając swoją uniesioną różdżkę. Nagle, kiedy pulsujący ból w czubku głowy Harry'ego stawał się już nie do wytrzymania, wuj Vernon zaskowyczał i puścił Harry'ego, jakby poraził go prąd elektryczny. Jakaś niewidzialna siła zdawała się przepływać przez jego bratanka, sprawiając że nie był w stanie go utrzymać.
Z trudem chwytając powietrze Harry padł w przód nad krzakiem hortensji, wyprostował się i rozejrzał dokoła. Po tym, co spowodowało ten głośny trzask nie było ani śladu, ale przez pobliskie okna wyglądało kilka zaciekawionych twarzy. Harry pospiesznie wepchnął swą różdżkę w spodnie i starał się wyglądać niewinnie.
- Cudowny wieczór - wykrzyknął wuj Vernon, wymachując w kierunku Pani z pod Numeru Siedem z naprzeciwka, która wyglądała zza swych zasłon.
- Czy słyszała pani ten strzał w gaźniku przed momentem? Petunia i ja nieźle się wystraszyliśmy!
Nie przestawał się szczerzyć w ten przerażający, maniakalny sposób aż wszyscy ciekawscy sąsiedzi zniknęli z okien, a wtedy uśmiech na jego twarzy zmienił się w grymas wściekłości, gdy przywoływał do siebie Harry'ego. Harry zbliżył się na kilka kroków, pilnując by zatrzymać się w miejscu, w którym wyciągnięte ramiona wuja Vernona nie mogły powrócić do duszenia go.
- Co u diabła miałeś przez to na myśli, chłopcze? - zapytał wuj Vernon rechotliwym głosem, który grzmiał od furii.
- Co miałem na myśli przez co? - zapytał Harry zimno. Dalej rozglądał się w lewo i w prawo po ulicy ciągle mając nadzieję zobaczyć osobę, która wywołała ten trzask.
- Robić hałas jak z pistoletu zaraz pod naszym...
- To nie ja wywołałem ten hałas - powiedział Harry stanowczo.
Wąska, końska twarz ciotki Petunii pojawiła się obok szerokiej, purpurowej twarzy wuja Vernona. Była sina ze wściekłości.
- Dlaczego czaiłeś się pod naszym oknem?
- Tak, tak! celna uwaga, Petunio! Co robiłeś pod naszym oknem, chłopcze?
- Słuchałem wiadomości - odparł Harry zrezygnowanym głosem.
Ciotka i wuj wymienili wściekłe spojrzenia.
- Słuchałeś wiadomości! Znowu?
- No cóż - powiedział Harry - wiecie, codziennie są jakieś nowe.
- Nie zgrywaj spryciarza przy mnie, chłopcze! Chcę wiedzieć co naprawdę jest grane i nie chcę słyszeć więcej tych bzdur o słuchaniu wiadomości! Wiesz wystarczająco dobrze, że o tych waszych...
- Ostrożnie, Vernon! - westchnęła ciężko ciotka Petunia i wuj Vernon ściszył swój głos, tak że Harry ledwie mógł go dosłyszeć. - o tych waszych sprawkach nie mówią w naszych wiadomościach!
- Tak ci się tylko wydaje - odparł Harry.
Przez parę sekund Dursleyowie wytrzeszczali na niego oczy, po czym ciotka Petunia powiedziała:
- Jesteś okropnym małym kłamczuchem. Co niby robią te wszystkie - ona również ściszyła swój głos tak, że Harry musiał odczytać następne słowo z ruchu warg - sowy, jeśli nie przynoszą ci wiadomości?
- Aha! - powiedział wuj Vernon triumfującym szeptem. - No wybrnij z tego, chłopcze! Jakbyśmy nie wiedzieli, że dostajesz wszystkie swoje wiadomości przez te szkodliwe ptaszyska!
Harry zawahał się na chwilę. Kosztowało go wiele wysiłku powiedzenie prawdy tym razem, chociaż wuj i ciotka nie mogli wiedzieć jak fatalnie się czuł przyznając się do tego.
- Sowy... nie przynoszą mi żadnych wiadomości - powiedział bez emocji.
- Nie wierzę w to - orzekła natychmiast ciotka Petunia.
- Ani ja - dodał przekonująco wuj Vernon.
- Wiemy, że znów chcesz coś spsocić - powiedziała ciotka Petunia.
- Nie jesteśmy głupi, wiesz - dołożył wuj Vernon.
- Cóż, to dopiero dla mnie wiadomość. - odparł Harry poirytowany i zanim Dursley'owie zdołali go zawołać odwrócił się na pięcie, przeszedł przez frontowy trawnik, przekroczył niski ogrodowy murek i ruszył w górę ulicy.
Miał kłopoty i wiedział o tym. Będzie musiał stanąć później przed ciotką i wujem i zapłacić karę za swą nieuprzejmość, ale w tej chwili mało go to obchodziło. Miał ważniejsze sprawy na głowie.
Harry był pewien, że trzask został wywołany przez czyjąś Aportację się lub Deportację. To był dokładnie ten sam dźwięk, jaki rozległ się wtedy, gdy Zgredek, domowy skrzat, rozpłynął się w powietrzu. Czy to możliwe, że Zgredek był tu, na Privet Drive? Czy Zgredek mógł śledzić go w tym momencie? Jak tylko pomyślał o tym, odwrócił się i popatrzył za siebie na Privet Drive, ale ulica wyglądała na zupełnie opuszczoną i Harry miał pewność co do tego. Zgredek nie wiedział jak stać się niewidzialnym.
Szedł dalej, ledwie świadom trasy, którą wybrał. Ostatnio tłukł się tymi ulicami tak często, że stopy same niosły go w ulubione miejsca. Co parę kroków oglądał się za siebie. Ktoś magiczny był przy nim, gdy leżał pośród umierających begonii ciotki Petunii, był tego pewien. Dlaczego nie porozmawiali z nim? Dlaczego nie nawiązali kontaktu? Dlaczego kryli się teraz? I wtedy, gdy uczucie frustracji osiągnęło szczyt, jego pewność zniknęła. Być może to jednak nie był magiczny dźwięk. Może tak desperacko czekał na najmniejszy znak kontaktu ze świata, do którego należał, że najzwyczajniej w świecie zbyt mocno zareagował na całkowicie zwyczajne hałasy. Skąd mógł mieć pewność, że to nie był dźwięk łamania czegoś w którymś z sąsiednich domów?
Harry czuł tępawe, omdlewające wrażenie w żołądku i zanim się spostrzegł, uczucie beznadziejności, które towarzyszyło mu przez całe lato ogarnęło go od nowa. Następnego ranka ze snu wyrwie go budzik o piątej rano, by zdążył zapłacić sowie, która dostarcza mu Proroka Codziennego - tylko jaki był sens zamawiać go dalej? Harry ledwie zerkał na pierwszą stronę przed rzuceniem go w kąt. Kiedy ci idioci z redakcji w końcu zdadzą sobie sprawę z tego, że Voldemort powrócił, będzie to wiadomość z nagłówka, a właściwie tylko to interesowało Harry'ego.
Gdyby miał szczęście, przyleciałyby także sowy z listami od jego najlepszych przyjaciół, Rona i Hermiony, jednak wszelkie oczekiwania, że ich listy przyniosą jakiekolwiek wieści już dawno pogrzebał. "Nie możemy za bardzo mówić O-Wiesz-Czym, to oczywiste. Powiedziano nam, żeby nie pisać nic ważnego, na wypadek gdyby nasze listy ktoś przechwycił. Jesteśmy bardzo zajęci, ale nie możemy podać tu szczegółów. Wiele się dzieje, powiemy ci wszystko, gdy się zobaczymy..."
No właśnie, tylko kiedy mieli zamiar się z nim zobaczyć? Nikt nie przejmował się podaniem jakiejś konkretnej daty, Hermiona nabazgrała "Myślę, że zobaczymy się całkiem niedługo" na jego urodzinowej kartce, tylko jak niedługo było to niedługo?
Jak wnioskował Harry z niewyraźnych podpowiedzi w ich listach, Hermiona i Ron byli w tym samym miejscu, prawdopodobnie w domu rodziców Rona. Ledwo mógł znieść myśl o tym, że oni bawią się świetnie w Norze, podczas gdy on tkwi tu na Privet Drive. Właściwie, był tak wściekły na nich, że wyrzucił nie otwierając, dwa pudełka miodowych czekoladek, które przysłali mu na urodziny. Później tego żałował, po tym jak ciotka Petunia zaserwowała więdnącą sałatkę na obiad tamtego wieczoru.
I czym się zajmowali Ron i Hermiona? Dlaczego on, Harry, nie zajmował się niczym? Czyż nie udowodnił, że jest w stanie brać na siebie nawet więcej niż oni? Czy wszyscy zapomnieli, co zrobił? Czy to nie on był z Cedrikiem na cmentarzu, patrzył jak Cedrik umiera, czy to nie on był przywiązany do tego nagrobka i sam mało nie zginął? Nie myśl o tym, powiedział do siebie surowo po raz setny tego lata. Nie dość, że wracał na ten cmentarz w nocnych koszmarach, to jeszcze rozpamiętywał to kiedy nie spał.
Skręcił na rogu w Magnolia Crescent. W połowie drogi minął wąską alejkę przy garażu, gdzie po raz pierwszy zobaczył swojego ojca chrzestnego. Syriusz przynajmniej zdawał się rozumieć, co czuje Harry. Co prawda jego listy były równie pozbawione konkretnych wiadomości, co listy Rona i Hermiony, ale przynajmniej zawierały słowa troski i pocieszenia zamiast drażniących wskazówek i podpowiedzi: "Wiem, że to musi być frustrujące... Trzymaj się z dala od kłopotów i wszystko będzie ok... Bądź ostrożny i nie rób niczego pochopnie..."
Cóż, pomyślał Harry przechodząc przez Magnolia Crescent, skręcając w Magnolia Road i kierując się ku pogrążającemu się w ciemności placowi zabaw, postępował tak, jak radził Syriusz. Udawało mu się przynajmniej odeprzeć pokusę przywiązania swojego kufra do miotły i wystartowania do Nory samemu. Tak naprawdę Harry myślał, że jego zachowanie było bardzo dobre, biorąc pod uwagę to, jak frustrujący i budzący złość był fakt utkwienia na Privet Drive na tak długo, i chowania się po klombach w nadziei na usłyszenie czegokolwiek, co mogłoby wskazywać na to, co robi Lord Voldemort. Niemniej jednak, dość irytujące było wysłuchiwać rad, by nie być pochopnym i nierozważnym od człowieka, który odsiedział dwanaście lat w więzieniu dla czarodziejów, Azkabanie, który uciekł, próbował popełnić morderstwo, za które wcześniej był skazany, a następnie uciekł na skradzionym Hippogryfie.
Harry przeskoczył nad zamkniętą bramą parku i ruszył przez zeschły trawnik. Park był pusty, tak jak pobliskie ulice. Dotarł do huśtawek i usiadł w jedynej, której Dudley i jego przyjaciele nie zdążyli jeszcze popsuć. Owinął jedną rękę wokół łańcucha i markotnie wbił wzrok w ziemię. Już nie będzie mógł się chować w klombie Dursleyów. Jutro będzie musiał wymyślić jakiś nowy sposób, by wysłuchać wieczornych wiadomości. Póki co mógł tylko czekać na kolejną bezsenną, niespokojną noc, bo nawet jeśli udało mu się uciec od koszmarów o Cedriku, miewał niepokojące sny o długich, ciemnych korytarzach, wszystkich zakończonych ślepym zaułkiem i zamkniętymi drzwiami, co jak przypuszczał, miało związek z poczuciem uwięzienia kiedy nie spał.
Często zdarzało się, że stara blizna na jego czole zakłuła boleśnie, ale nie oszukiwał się, że Ron, Hermiona czy Syriusz przejmą się tym. W przeszłości ból był ostrzeżeniem, że Voldemort staje się znów silniejszy, ale teraz, kiedy Voldemort wrócił, mówiliby mu przypuszczalnie, że należało się tego spodziewać. "Nie ma się czym martwić... stara śpiewka...". Niesprawiedliwość takiego stwierdzenia narastała w nim tak, że miał ochotę wrzasnąć z furią. Gdyby nie on, nikt by nawet nie wiedział, że Voldemort wrócił! A jego nagrodą za to było tkwienie w Little Whinging na całe cztery tygodnie, zupełnie odciętym od magicznego świata, sprowadzonym do koczowania pośród więdnących begonii by móc usłyszeć o papużkach uprawiających jazdę na nartach wodnych! Jak Dumbledore mógł zapomnieć o nim tak łatwo? Czemu Ron i Hermiona spędzają ze sobą tyle czasu i nie pomyślą o tym, by zaprosić go do siebie? Jak długo jeszcze ma znosić rady Syriusza, że ma siedzieć spokojnie i być grzecznym chłopcem? Albo odpierać pokusę napisania do głupiego Proroka Codziennego i powiedzenia wszystkim, że Voldemort powrócił? Takie gwałtowne myśli galopowały po głowie Harry'ego i aż skręcał się w środku ze złości, gdy parna, aksamitna noc zapadała wokół niego. Powietrze przesycone było zapachem ciepłej, suchej trawy, a jedynym dźwiękiem dochodzącym do jego uszu był niski pomruk samochodów z drogi za parkowym ogrodzeniem.
Nie wiedział ile czasu minęło odkąd usiadł na huśtawce, kiedy dźwięk głosów przerwał jego rozważania. Podniósł wzrok. Latarnie z okolicznych ulic rzucały mglisty odblask, na tyle silny, że dostrzegł grupkę ludzi wędrujących przez park. Jeden z nich śpiewał głośno prymitywną piosenkę. Pozostali co raz to wybuchali śmiechem. Miękki, tykający szum wydobywał się z kilku drogich, wyścigowych rowerów, które prowadzili ze sobą.
Harry wiedział kim są. Postacią na przedzie był bez wątpienia jego kuzyn, Dudley Dursley, kierujący się do domu w towarzystwie jego wiernej bandy. Dudley był ogromny jak zwykle, ale lata ciężkiego odchudzania i odkryty nowy talent przyniosły widoczną zmianę w jego fizjonomii. Jak wuj Vernon z niekłamanym zachwytem oznajmiał każdemu, kto go słuchał, Dudley został ostatnio Międzyszkolnym Mistrzem Wagi Ciężkiej Juniorów Southeast w boksie. "Szlachetny sport", jak go nazywał wuj Vernon, sprawił, że Dudley był jeszcze bardziej przerażający niż wydawał się Harry'emu w pierwszych latach szkoły podstawowej, gdy Harry służył mu za jego pierwszy worek treningowy. Harry obecnie daleki był od strachu przed swym kuzynem, ale nadal nie uważał, by to, że Dudley uczy się uderzać mocniej i celniej było powodem do świętowania. Dzieciaki z sąsiedztwa bały się go - nawet bardziej niż bały się "tego chłopaka Potterów", który, jak zostali ostrzeżeni, był zatwardziałym chuliganem i uczęszczał do Przybytku Św. Brutusa dla Młodocianych Recydywistów.
Harry obserwował ciemne postacie kroczące po trawie i zastanawiał się, kogo pobili dzisiaj. Rozejrzyjcie się, przyglądając się im Harry złapał się na myśleniu. "No dalej... rozejrzyjcie się... Siedzę sobie tutaj całkiem sam... Dalej, chodźcie i ulżyjcie sobie...". Gdyby kumple Dudleya zobaczyli go siedzącego tutaj, na pewno przylecieliby prosto do niego i co wtedy zrobiłby Dudley? Na pewno nie chciałby stracić twarzy przed swoją bandą, ale na pewno byłby przerażony gdyby miał sprowokować Harry'ego. To byłoby naprawdę zabawne, obserwować dylematy Dudleya, drwić z niego i z jego bezsilności i niemożności zareagowania... A gdyby któryś z pozostałych próbował uderzyć Harry'ego, był przygotowany - miał swoją różdżkę. Niech spróbują... Z przyjemnością wyładowałby część swojej frustracji na chłopcach, którzy kiedyś zamienili jego życie w piekło.
Ale nie odwrócili się, nie widzieli go, byli już prawie przy ogrodzeniu. Harry opanował chęć zawołania ich... Szukanie zaczepki nie było mądrym posunięciem... Nie wolno mu używać magii... ryzykowałby znów wydalenie ze szkoły.
Głosy gangu Dudleya ucichły w oddali. Zniknęli z pola widzenia, kierując się wzdłuż Magnolia Road. Proszę cię bardzo Syriusz, Harry pomyślał smętnie. Nic nierozważnego. Trzymam nos w swoich sprawach. Dokładnie na odwrót niż ty byś zrobił. Stanął na nogi i przeciągnął się. Ciotka Petunia i wuj Vernon zdawali się uważać, że bez względu na to, kiedy Dudley się pojawiał, była to odpowiednia pora na powrót do domu i zawsze po tej chwili było już o wiele za późno. Wuj Vernon zagroził, że zamknie Harry'ego w komórce, jeśli jeszcze kiedykolwiek wróci do domu po Dudleyu, tak więc powstrzymując ziewnięcie, nadal zachmurzony, Harry skierował się w stronę parkowej bramy.
Magnolia Road, podobnie jak Privet Drive, pełna była obszernych, kwadratowych domów, z perfekcyjnie przystrzyżonymi trawnikami, których obszerni, kwadratowi właściciele jeździli bardzo czystymi samochodami, podobnymi do samochodu wuja Vernona. Harry wolał Little Whinging nocą, kiedy przysłonięte okna tworzyły kolorowe wzory w ciemności i kiedy mógł biegać bez narażania się na wysłuchiwanie potępiającego szemrania o jego "przestępczym" wyglądzie ze strony mijanych właścicieli domów.
Szedł szybko i kiedy był mniej więcej w połowie Magnolia Road ponownie dostrzegł bandę Dudleya. Żegnali się właśnie ze sobą przy wjeździe na Magnolia Crescent. Harry skrył się w cieniu dużego bzu i czekał.
- ... kwiczał jak świnia, prawda? - mówił Malcolm śmiejąc się głośno.
- Niezły prawy hak, Big D - powiedział Piers.
- Jutro o tej samej porze? - spytał Dudley.
- Taaa, u mnie, starszych nie będzie - odparł Gordon.
- No to do zobaczenia - rzucił Dudley.
- Cześć, Dud!
- Heja, Big D!
Harry zaczekał, aż wszyscy członkowie gangu się rozejdą zanim wyruszył dalej. Kiedy ich głosy przycichły, skręcił w Magnolia Crescent i idąc bardzo szybko, wkrótce dogonił Dudleya, który spacerował beztrosko mrucząc coś pod nosem.
- Hej, Big D!
Dudley odwrócił się.
- O... - stęknął - To ty.
- No więc od jak dawna jesteś "Big D"? - spytał Harry.
- Odwal się - burknął Dudley odwracając się.
- Niezłe imię - powiedział Harry, śmiejąc się szyderczo i zrównując się z kuzynem. - Ale dla mnie zawsze będziesz "Kochanym Dudziaczkiem".
- Powiedziałem, ODWAL SIĘ! - wybuchnął Dudley i jego wielkie jak szynka dłonie zacisnęły się w pięści.
- A co, chłopcy nie wiedzą, że mamusia tak cię nazywa?
- Zamknij gębę.
- Jej nie mówisz, żeby się zamknęła. A na przykład Pyziaczek i Duduś Dudulek, czy tych mogę używać?
Dudley nie powiedział nic. Wysiłek powstrzymywania się od walnięcia Harry'ego wymagał pełnej samokontroli.
- To kogo pobiliście dzisiaj? - spytał Harry przestając się śmiać - Kolejnego dziesięciolatka? Wiem, że stłukliście Marka Evansa dwa dni temu.
- Sam się o to prosił - warknął Dudley.
- Czyżby?
- Wyzywał mnie.
- Naprawdę? A co, powiedział, że wyglądasz jak świnia, którą nauczyli chodzić na tylnich nogach? Bo jeśli tak, to nie jest to wyzywanie, Dud, to prawda.
Mięsień w szczęce Dudleya drżał złowrogo. Harry miał ogromną satysfakcję wiedząc, jak wściekły jest Dudley. Czuł jednakoż, że wylewa swoje frustracje na kuzyna, jedyną osobę jaką miał pod ręką.
Skręcili w prawo, w wąską alejkę, gdzie Harry po raz pierwszy zobaczył Syriusza i którędy można było dojść na skróty z Magnolia Crescent na Wisteria Walk. Była pusta i dużo ciemniejsza niż ulice, które ze sobą łączyła, bo nie było tu ulicznych latarni. Ich kroki były stłumione przez ściany garażu z jednej i wysoki płot z drugiej strony.
- Myślisz, że jesteś kimś wielkim, bo nosisz tę rzecz, prawda? - powiedział Dudley po kilku sekundach.
- Jaką rzecz?
- Tę... tę rzecz, którą chowasz.
Harry ponownie wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Nie jesteś taki głupi, na jakiego wyglądasz, co, Dud? Ale jak mniemam, gdybyś był, nie byłbyś w stanie chodzić i mówić w tym samym czasie.
Harry wyciągnął swoją różdżkę. Zobaczył jak Dudley spogląda na nią spode łba.
- Nie wolno ci jej użyć - wybuchnął natychmiast Dudley - Wiem, że nie wolno. Wywaliliby cię z tej szkoły dla dziwolągów, do której chodzisz.
- Tak? A skąd wiesz, czy nie zmienili zasad, Big D?
- Nie zmienili - powiedział Dudley, ale jego głos nie brzmiał całkiem przekonująco.
Harry zaśmiał się łagodnie.
- Nie masz odwagi zmierzyć się ze mną bez tej rzeczy, prawda? - burknął Dudley.
- Ty za to potrzebujesz czterech kumpli za tobą zanim pobijesz dziesięciolatka. A ten tytuł bokserski, o którym tyle nawijasz... Ile lat miał twój przeciwnik? Siedem? Osiem?
- Szesnaście, dla twojej informacji - warknął Dudley - i był nieprzytomny przez dwadzieścia minut po tym jak z nim skończyłem. I był dwa razy cięższy od ciebie. Poczekaj tylko, jak powiem tacie, że wyciągnąłeś tą... rzecz...
- Teraz biegniemy ze skargą do tatusia? Czyżby jego ukochany mistrz bokserski wystraszył się okropnej różdżki Harry'ego?
- W nocy nie jesteś taki odważny - zadrwił Dudley.
- To jest noc, Dudziaczku. Tak nazywamy czas, kiedy robi się tak ciemno jak teraz.
- Mówiłem o tym, kiedy leżysz w swoim łóżeczku - warknął Dudley.
Zatrzymał się. Harry również przystanął, wpatrując się w kuzyna. Nie widział zbyt wiele, ale mógł dostrzec dziwny triumfujący wyraz na wielkiej twarzy Dudleya.
- Co masz na myśli mówiąc, że nie jestem odważny w łóżku? - spytał Harry kompletnie skonsternowany. - Niby czego mam się bać, poduszki czy czegoś?
- Słyszałem cię ostatniej nocy - wykrztusił z siebie Dudley jednym tchem. - Mówiłeś przez sen. Jęczałeś!
- Że co..? - spytał Harry, ale poczuł zimne, nieprzyjemne uczucie w żołądku. Ostatniej nocy w snach był znów na cmentarzu.
Dudley aż szczeknął ze śmiechu, po czym wysokim, łkającym głosem zapiszczał:
- "Nie zabijaj Cedrika! Nie zabijaj Cedrika!". Kto to jest Cedrik? Twój chłopak?
- Ja... kłamiesz! - powiedział Harry automatycznie. Ale poczuł, że zaschło mu w ustach. Wiedział, że Dudley nie kłamie - bo skąd mógł wiedzieć o Cedriku?
- "Tato! Pomóż mi, tato! On mnie zabije, tato! Buuuuuuu!"
- Zamknij się - powiedział cicho Harry. - Ostrzegam cię, zamknij się!
- "Tatusiu, przyjdź i pomóż mi! Mamusiu, pomóż, pomóż! On zabił Cedrika! Tato, ratuj! On chce..."
...Nie wskazuj tym czymś na mnie!
Dudley cofnął się, opierając plecami o mur. Harry celował różdżką dokładnie w serce Dudleya. Czuł niemalże czternaście lat nienawiści do Dudleya pulsujące w jego żyłach - och... czego by nie dał, by uderzyć teraz, rzucić w niego czarem tak dokładnie, że musiałby się czołgać do domu jak robak, kompletnie głupi...
- Nigdy więcej nie mów o tym - warknął Harry. - Rozumiesz co do ciebie mówię?
- Celuj tym czymś gdzie indziej!
- Spytałem, czy rozumiesz, co do ciebie mówię?
- Skieruj to gdzie indziej!
- ROZUMIESZ, CZY NIE?!
- ZABIERAJ TO COŚ ODE MNIE - Dudley wydał z siebie dziwny, drżący oddech, jakby go ktoś oblał lodowatą wodą.
Coś się stało z nocą. Usiane gwiazdami ciemnogranatowe niebo nagle stało się kompletnie czarne, pozbawione jakiegokolwiek światła. Gwiazdy, księżyc, mgliste latarnie na obu końcach alejki zniknęły. Ucichły odległy pomruk samochodów i cichy szmer drzew. Ciepły, łagodny wieczór nagle stał się przenikliwie zimny. Zostali otoczeni przez całkowitą, nieprzenikliwą, cichą ciemność, jakby jakiś olbrzym zrzucił na całą alejkę grubą, lodowatą powłokę, oślepiając ich.
Przez ułamek sekundy Harry myślał, że niechcący rzucił jakiś czar, niezależnie od faktu, że musiał się naprawdę mocno powstrzymywać, by tego nie zrobić. Po chwili jednak rozsądek wziął górę - nie miał takiej mocy, by móc zgasić gwiazdy. Odwrócił głowę w jedną i w drugą stronę, próbując dostrzec cokolwiek, ale ciemność przysłoniła mu oczy, jak nieważka zasłona.
Przerażony głos Dudleya zabrzmiał w uchu Harry'ego.
- C-co r-r-robisz? P-przestań!
- Nic nie robię! Zamknij się i nie ruszaj się!
- J-ja n-nic nie widzę! Oślepłem! Ja...
- Powiedziałem zamknij się!
Harry stał nieruchomo jak pień, odwracając niewidzące oczy raz w prawo raz w lewo. Chłód był tak intensywny, że cały się trząsł. Na rękach wyszła mu gęsia skórka, a ciemne włosy z tyłu głowy stanęły dęba. Otworzył oczy tak szeroko jak tylko mógł, ślepo wpatrując się w ciemność dokoła.
To było niemożliwe... Nie mogli być tutaj... Nie w Little Whinging... Wytężył słuch... Usłyszałby ich zanim by ich zobaczył...
- P-powiem t-tacie! - zaskomlał Dudley - G-gdzie jesteś? C-co r-robisz?
- Zamkniesz się? - syknął Harry - Próbuję słu...
Przerwał. Właśnie usłyszał to, czego się obawiał. W alejce, poza nimi, było jeszcze coś, coś co wydawało z siebie długie, ochrypłe, wstrząsające oddechy. Stojąc i trzęsąc się w mroźnym powietrzu, Harry poczuł przerażające szarpnięcie trwogi.
- S-skończ z tym! Przestań! W-walnę cię, obiecuję, w-walnę!
- Dudley, zamknij...
CHLAST!.
Pięść trafiła Harry'ego z boku głowy unosząc go niemal w powietrze. Małe białe światełka zaiskrzyły mu przed oczami. Po raz drugi w przeciągu godziny Harry poczuł, jakby jego głowa została rozłupana na dwoje. W następnej chwili wylądował twardo na ziemi i różdżka wypadła mu z rąk.
- Ty kretynie, Dudley! - wyjęczał Harry, jego oczy powilgotniały od bólu, kiedy gramolił się na ręce i kolana, rozglądając się gorączkowo w ciemności. Usłyszał oddalającego się nieudolnie Dudleya, potykającego się i uderzającego w płoty przy alei. - DUDLEY, WRACAJ! BIEGNIESZ WPROST NA TO!
Nagle rozległ się potworny, piskliwy wrzask i kroki Dudleya zatrzymały się. W tym samym momencie Harry poczuł przerażający chłód za sobą, który mógł oznaczać tylko jedną rzecz. I było ich więcej niż jeden.
- DUDLEY, TRZYMAJ GĘBĘ NA KŁÓDKĘ! COKOLWIEK ROBISZ, NIE WOLNO CI OTWIERAĆ UST!
- Różdżka - Harry wyszeptał gorączkowo, a jego ręce błądziły po ziemi jak pająki. - Gdzie jest ta różdżka, no dalej... -lumos!. Wypowiedział zaklęcie automatycznie, w desperacko potrzebując światła, które pomogłoby mu w jego poszukiwaniach... i ku jego niewyobrażalnej uldze, światło pojawiło się kilka cali od jego prawej dłoni - zapłonął czubek jego różdżki. Harry chwycił ją, zerwał się na nogi i odwrócił. Jego żołądek wywrócił się na zewnątrz.
Potężna, zakapturzona postać sunęła płynnie ku niemu, unosząc się nad ziemią. Nie widać było twarzy, spod szat nie wyglądała żadna stopa.
Cofając się Harry uniósł różdżkę.
- Expecto patronum!
Srebrna smużka mgły wystrzeliła z wierzchołka różdżki i Dementor zwolnił, ale zaklęcie nie zadziałało prawidłowo. Potykając się o własne stopy Harry dalej wycofywał się przed nachylającym się nad nim Dementorem. Panika mgłą zasnuwała jego umysł - skoncentruj się!. Para szarych, obślizgłych, okrytych świerzbem rąk wysunęła się spod szat Dementora i sięgnęła ku niemu. Gwałtowny hałas wypełnił uszy Harry'ego.
- Expecto patronum!
Jego własny głos był przytłumiony i odległy. Kolejna smużka srebrnego dymu, mniejsza niż ostatnia, wypłynęła z różdżki - nie mógł już tego zrobić, nie mógł rzucić czaru. Wewnątrz jego głowy rozległ się śmiech, mrożący, wysoki śmiech. Czuł smród zgniłego, śmiertelnie zimnego oddechu Dementora wypełniający jego płuca, duszący go - myśl.... coś szczęśliwego... Ale nie było w nim szczęścia... Lodowate palce Dementora zbliżały się do jego gardła, śmiech w jego głowie narastał, stawał się coraz głośniejszy i nagle w jego umyśle przemówił głos: - Ukłoń się śmierci, Harry... To może nawet nie będzie bolało... Nie wiem, nigdy nie umierałem... Nigdy już miał nie zobaczyć Rona i Hermiony... - i nagle ich twarze rozbłysły jasno w jego umyśle, kiedy walczył o oddech.
- EXPECTO PATRONUM!
Potężny srebrny jeleń wystrzelił z czubka różdżki Harry'ego. Jego rogi pochwyciły Dementora w miejscu, gdzie zwykle jest serce i odrzuciły go do tyłu, nieważkiego jak ciemność. Rogacz zaszarżował i Dementor zwiał pokonany.
- TĘDY! - wykrzyknął Harry w kierunku jelenia. Okręcił się i wystartował aleją trzymając w górze zapaloną różdżkę. - DUDLEY? DUDLEY!
Przebiegł raptem tuzin kroków, kiedy znalazł się przy nich: Dudley leżał skulony na ziemi zakrywając ramieniem twarz. Drugi Dementor przykucał nisko nad nim, trzymając jego nadgarstki w swoich obślizgłych rękach, rozchylając je wolno, niemal z uczuciem, opuszczając swą zakapturzoną głowę w kierunku twarzy Dudleya, jakby chciał złożyć na niej swój pocałunek.
- NA NIEGO! - wykrzyknął Harry i z gwałtownym, grzmiącym dźwiękiem przygalopował ku niemu srebrny jeleń. Pozbawiona oczu twarz Dementora była o cal od ust Dudleya, kiedy srebrzyste rogi pochwyciły go. Dementor został wyrzucony w powietrze i jak jego poprzednik wzniósł się gwałtownie i zniknął w ciemnościach. Rogacz pokłusował do końca alei i rozpłynął się w srebrnej mgle.
Księżyc, gwiazdy i uliczne latarnie zalśniły ponownie blaskiem. Ciepły powiew wiatru omiótł aleję. Szum drzew w sąsiednich ogrodach i odległy huk samochodów na Magnolia Crescent wypełniły znów powietrze. Harry stał nieruchomo, wszystkie jego zmysły wibrowały przyzwyczajając się do nagłego powrotu do normalności. Po chwili zdał sobie sprawę z tego, że koszulka przylega do jego ciała - był oblany potem. Nie mógł uwierzyć w to, co właśnie się stało. Dementorzy tutaj, w Little Whinging. Dudley leżał skulony na ziemi, łkając i trzęsąc się. Harry schylił się nad nim, żeby zobaczyć czy jest w stanie się podnieść i wtedy usłyszał za sobą głośne dźwięki zbliżających się kroków. Instynktownie podnosząc różdżkę obrócił się na pięcie, by stanąć twarzą w twarz z nadchodzącym. Pani Figg, szurnięta stara sąsiadka, nadchodziła dysząc przeraźliwie. Jej posiwiałe włosy wymykały się spod siatki, którą miała na głowie, pobrzękująca torba na zakupy huśtała się na nadgarstku, a stopy wystawały w połowie z kraciastych kapci. Harry miał zamiar szybko ukryć swą różdżkę przed jej wzrokiem, ale...
- Nie odkładaj jej, głupi chłopcze! - zaskrzeczała - Co jeśli w pobliżu jest ich więcej? Och... zatłukę Mundungusa Fletchera!
ROZDZIAŁ DRUGI
Masa słów
- Że co? - spytał pusto Harry.
- Odleciał! - powiedziała Pani Figg załamując ręce - Poleciał spotkać się z kimś w sprawie kilku kociołków, które wypadły z tyłu miotły! Powiedziałam mu, że nie dam mu spokoju jeśli poleci, i proszę. Dementorzy! Całe szczęście, że wprowadziłam Pana Tibbles w sprawę! Ale nie mamy teraz czasu, żeby tu wystawać. Pospiesz się, natychmiast, musimy cię odstawić. Och... wszystkie te problemy, które to wydarzenie spowoduje! Zamorduję go!
- Ale - odkrycie, że jego szalona, stara sąsiadka z kotem na punkcie kotów wie kim byli Dementorzy, było niemal takim samym szokiem dla Harry'ego, jak fakt spotkania dwóch z nich w alejce. - Pani... pani jest czarownicą?
- Jestem charłakiem, o czym Mundungus doskonale wie, więc jak niby miałam pomóc ci w walce z Dementorami? Zostawił cię zupełnie bez ochrony, a przecież ostrzegałam go!
- Ten Mundungus mnie śledził? Zaraz! To był on! To on deportował się sprzed mojego domu!
- Tak, tak, tak, ale na szczęście umieściłam Pana Tibbles pod samochodem, na wszelki wypadek. I Pan Tibbles przybiegł do mnie i ostrzegł mnie, ale zanim dotarłam do twojego domu, ciebie już nie było... a teraz... och... Co powie Dumbledore? Ty! - wydarła się na Dudleya, wciąż leżącego na wznak na alejce. - Podnoś ten swój tłusty tyłek z ziemi, szybko!
- Pani zna Dumbledore'a? - zapytał Harry gapiąc się na nią.
- Oczywiście, że znam Dumbledore'a, kto nie zna Dumbledore'a? Ale pospiesz się - ja nie będę umiała ci pomóc jeśli oni wrócą. Nigdy nie zrobiłam nic poza transmutowaniem torebki herbaty.
Nachyliła się, chwyciła jedno z masywnych ramion Dudleya w swoje pomarszczone ręce i pociągnęła.
- Wstawaj, ty bezużyteczna kupo mięsa, wstawaj! -
Ale Dudley albo nie bardzo mógł, albo nie bardzo chciał się ruszyć. Leżał dalej na ziemi z popielatą twarzą i zaciśniętymi mocno ustami i trząsł się cały.
- Ja to zrobię. - Harry złapał ramię Dudleya i dźwignął go do góry. Ogromnym wysiłkiem udało mu się postawić go na nogi. Dudley zdawał się być na skraju omdlenia. Jego malutkie oczka obracały się w oczodołach, a na jego twarzy perlił się pot. W chwili, gdy Harry podźwignął go, zachwiał się niebezpiecznie.
- Pospieszcie się! - zawołała histerycznie Pani Figg.
Harry owinął jedno z ciężkich ramion Dudleya wokół swoich ramion i pociągnął go za sobą, uginając się lekko pod ciężarem. Pani Figg zachwiała się niebezpiecznie zerkając z zaniepokojeniem za róg.
- Trzymaj swoją różdżkę w pogotowiu - powiedziała Harry'emu, kiedy wkraczali na Wisteria Walk. - Nie ma co się teraz przejmować Regułą Dyskrecji, tak czy siak przyjdzie nam zapłacić za to, co się stało. Równie dobrze jak za smoka, mogą nas powiesić za samo jajko. A mówiąc o Ustawie o Uzasadnionych Restrykcjach Wobec Nieletnich Czarodziejów... to właśnie tego najbardziej obawiał się Dumbledore...
- Co to jest, tam na końcu ulicy?
- Och, to tylko Pan Prentice... Nie chowaj różdżki, chłopcze, przecież mówię ci cały czas, że ze mnie nie będziesz miał żadnego pożytku!
Nie było to łatwe, trzymać sztywno różdżkę i jednocześnie wlec ze sobą Dudleya. Harry dał kuzynowi kuksańca w żebra, ale Dudley stracił chyba jakąkolwiek ochotę na samodzielne poruszanie się. Zwisał tylko na ramieniu Harry'ego, a jego wielkie stopy ciągnęły się po ziemi.
- Dlaczego nie powiedziała mi pani, że jest pani charłakiem, Pani Figg? - zapytał Harry dysząc z wysiłku. - Przez cały ten czas, kiedy przychodziłem do pani... Dlaczego nie odezwała się pani ani słowem na ten temat?
- Rozkazy Dumbledore'a. Miałam uważać na ciebie, ale nie mówić nic. Byłeś za młody. Tak mi przykro, że miałeś ze mną takie ciężkie przejścia, Harry, ale Dursleyowie nigdy nie pozwoliliby ci przychodzić do mnie, gdyby wiedzieli, że to lubisz. Wiesz, to nie było łatwe, ale... och utrapienie - powiedziała tragicznie i znów załamała ręce - kiedy Dumbledore dowie się o tym... Jak w ogóle Mundungus mógł cię tak zostawić. Powinien być na posterunku aż do północy... Gdzie on w ogóle jest? Jak mam niby powiedzieć Dumbledore'owi co się wydarzyło? Nie umiem się aportować!
- Mam sowę, może pani ją pożyczyć. - stęknął Harry zastanawiając się, czy jego kręgosłup nie pęknie czasem pod ciężarem Dudleya.
- Nie rozumiesz, Harry! Dumbledore musi działać tak szybko jak to możliwe, Ministerstwo ma swoje sposoby wykrywania użycia magii przez nieletnich czarodziejów. Oni już na pewno wiedzą, zważ na moje słowa.
- Ale ja tylko pozbywałem się Dementorów, musiałem użyć magii... Powinni się chyba bardziej martwić tym, co robili Dementorzy latając sobie po Wisteria Walk, nieprawdaż?
- Och, mój kochanieńki, chciałabym, żeby tak było, ale obawiam się, że... MUNDUNGUS FLETCHER, ZAMORDUJĘ CIĘ, JAK NIC!
Nagle rozległ się głośny trzask i silny zapach drinków pomieszany z zapachem stęchłej tabaki wypełnił powietrze, kiedy przysadzisty, nieogolony mężczyzna w postrzępionym płaszczu zmaterializował się dokładnie przed nimi.
Miał krótkie, krzywe nogi, długie, rozwichrzone, rude włosy i przekrwione, podkrążone oczy, które przydawały mu smętny wygląd basseta. W rękach trzymał srebrzyste zawiniątko, w którym Harry od razy rozpoznał Pelerynę Niewidkę.
- Co tam, Figgy? - spytał zerkając raz na Panią Figg, raz na Harry'ego i Dudleya. - Ssie stało, że już nie działamy tajnie?
- Ja ci dam tajnie! - zawyła Pani Figg. - Dementorzy, ty bezużyteczny, leniwy, podstępny złodziejaszku!
- Dementorzy? - powtórzył osłupiały Mundungus - Dementorzy tutaj?
- Tak, tutaj, ty bezwartościowa kupo nietoperzego łajna, tutaj! - zaskrzeczała Pani Figg. - Dementorzy zaatakowali chłopca na twojej warcie!
- Cholercia - powiedział słabo Mundungus. - Cholercia, ja...
- ... A ty poleciałeś kupować kradzione kociołki! Mówiłam, żebyś nie szedł? Mówiłam!
- Ja... no cóż.. ja.. - Mundungus wyglądał bardzo nieszczególnie. - bo widzisz... to... to... to była bardzo dobra okazja...
Pani Figg uniosła ramię, z którego zwisała jej sznurkowa torba i walnęła nią Mundungusa w głowę. Sądząc po brzęczeniu, jakie rozległo się dokoła, torba pełna była kociego jedzenia.
- Au, au...! spokojnie.. spokojnie, ty stara, szalona nietoperzyco! Ktoś musi powiadomić Dumbledore'a!
- Tak... ktoś... musi... - wrzeszczała Pani Figg, okładając torbą kociego żarcia każdy kawałek Mundungusa, jakiego udawało się jej dosięgnąć - i... le... piej... żebyś... to... był... ty... i... masz... mu... po... wie... dzieć... czemu... cię... tu... nie... było.. do... po... mo... cy!
- Uważaj na swoją siateczkę na włosy! - wystękał Mundungus okrywając głowę rękoma - Idę, już idę!
I zniknął wraz z kolejnym głośnym trzaskiem.
- Mam nadzieję, że Dumbledore go zamorduje! - powiedziała z furią Pani Figg. - A teraz dalej, Harry, idziemy, na co czekasz?
Harry postanowił nie tracić resztek oddechu, które mu jeszcze pozostały na zwrócenie uwagi, że ledwie idzie pod ciężarem Dudleya. Podciągnął tylko półprzytomnego Dudleya i zataczając się ruszył dalej.
- Odprowadzę cię do drzwi, - powiedziała Pani Figg, kiedy skręcili w Privet Drive. - Tak na wypadek, gdyby się okazało, że jest ich więcej w pobliżu... och, słowo daję.. co za katastrofa... i musiałeś walczyć z nimi sam... a Dumbledore mówił, że mamy powstrzymać cię od rzucania czarów wszelkim kosztem... cóż, przypuszczam, że nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Ale wpuściliśmy kota pomiędzy myszy...
- A więc - wysapał Harry - Dumbledore kazał mnie śledzić?
- Oczywiście, że kazał - powiedziała niecierpliwie Pani Figg. - Spodziewałeś się, że pozwoli ci się włóczyć gdzie popadnie samemu po tym, co się wydarzyło w czerwcu? Dobry Panie, chłopcze, a mówili mi, że jesteś inteligentny... Dobrze, właź do środka i nie ruszaj się stamtąd - powiedziała kiedy dotarli pod numer czwarty. - Myślę, że już niedługo ktoś się z tobą skontaktuje.
- A co pani zamierza robić? - zapytał szybko Harry.
- Idę prosto do domu - powiedziała Pani Figg, drżąc i rozglądając się po ciemnej ulicy. - Muszę zaczekać na dalsze instrukcje. Po prostu nie ruszaj się z domu. Dobranoc.
- Proszę zaczekać, niech pani jeszcze nie idzie! Chciałbym wiedzieć...
Ale Pani Figg już pokłusowała do domu klapiąc laczkami i grzechocząc sznurkową torbą.
- Proszę zaczekać! - krzyknął za nią Harry. Miał milion pytań, które chciał zadać komukolwiek, kto miał kontakt z Dumbledorem. Ale w przeciągu chwili Panią Figg pochłonęła ciemność. Krzywiąc się Harry poprawił Dudleya na swoim ramieniu i wyruszył w powolną, bolesną drogę ścieżką przez ogródek przy domu numer 4.
Światło w korytarzu było włączone. Harry wetknął na powrót różdżkę za pasek swoich spodni, zadzwonił i obserwował rosnący zarys postać ciotki Petunii dziwnie zniekształcony przez pomarszczone szkło we frontowych drzwiach.
- Dudziaczek? W samą porę. Już zaczynałam się... Dudziaczku, co się stało?
Harry spojrzał z boku na Dudleya i w samą porę usunął się spod jego ramienia. Dudley kołysał się przez chwilę w miejscu, jego twarz zrobiła się zielona... po czym otworzył usta i zwymiotował na wycieraczkę.
- DUDUŚ! Dudziaczku, co się z tobą dzieje? Vernon? VERNON!
Wuj Harry'ego wygalopował z salonu miętosząc wąsy we wszystkie strony, jak zawsze gdy był wzburzony. Pospieszył natychmiast z pomocą ciotce Petunii przeprowadzić chwiejącego się na nogach Dudleya przez próg unikając jednocześnie wstąpienia w kałużę, która zostawił Dudley.
- On jest chory, Vernon!
- Co jest, synu? Co się stało. Czy Pani Polkiss poczęstowała cię czymś zagranicznym na herbatce?
- Czemu jesteś cały zakurzony, kochanie? Leżałeś na ziemi?
- Czekaj... chyba nikt cię nie napadł, co synu?
Ciotka Petunia wrzasnęła.
- Na policję, Vernon! Dzwoń na policję! Dudziaczku, kochanie, mów do mamusi! Co oni ci zrobili?
W całym tym zamieszaniu nikt zdawał się nie zauważać Harry'ego, co bardzo odpowiadało jemu samemu. Udało mu się wślizgnąć do środka zanim wuj Vernon zatrzasnął drzwi i w czasie, gdy Dursleyowie przeprowadzali swoje hałaśliwe dochodzenie w korytarzu przed kuchnią, Harry ostrożnie i cicho ruszył ku schodom.
- Kto to zrobił, synu? Podaj nam ich imiona. Już my ich dorwiemy, nie martw się.
- Ciii... On próbuje coś powiedzieć, Vernon! O co chodzi, Dudziaczku? Powiedz mamusi!
Stopa Harry'ego była już na najniższym schodku, kiedy Dudley odzyskał głos.
- On.
Harry zastygł ze stopą na schodku i z wykrzywioną twarzą w napięciu czekał na wybuch.
- CHŁOPCZE! TUTAJ!
Z mieszaniną strachu i złości Harry powoli zdjął stopę ze schodka i odwrócił się w kierunku Dursleyów. Pedantycznie czysta kuchnia lśniła dziwnym, nierzeczywistym blaskiem w porównaniu z ciemnością na zewnątrz. Ciotka Petunia doprowadzała Dudleya do krzesła. Wciąż był bardzo zielony i trochę się lepił. Wuj Vernon stał przed zlewozmywakiem, gapiąc się na Harry'ego malutkimi, zwężonymi oczami.
- Co zrobiłeś mojemu synowi? - spytał wydając przy tym z siebie groźny pomruk.
- Nic - odparł Harry, wiedząc doskonale, że wuj Vernon i tak mu nie uwierzy.
- Co on ci zrobił, Duduś? - spytała ciotka Petunia drżącym głosem ścierając wymiociny z przedniej części skórzanej kurtki Dudleya. - Czy to... czy to były... wiesz-co, kochanie? Czy on użył... tej swojej rzeczy?
Wolno, trzęsąc się, Dudley skinął głową.
- Nieprawda! - powiedział ostro Harry, kiedy ciotka Petunia zapłakała, a wuj Vernon uniósł pięści. - Nic mu nie zrobiłem, to nie ja, to był...
Ale dokładnie w tym momencie przez kuchenne okno wpadła skrzecząca sowa. Ledwie udało jej się ominąć czubek głowy wuja Vernona, poszybowała przez kuchnię, upuściła dużą pergaminową kopertę, którą niosła w swoim dziobie prosto pod nogi Harry'ego, zakręciła z gracją końcówkami skrzydeł muskając jedynie górę lodówki i wznosząc się wyleciała na zewnątrz do ogrodu.
- SOWY! - zaryczał wuj Vernon. Widoczna wyraźnie żyła na jego skroni pulsowała ze złością, gdy z trzaskiem zamknął kuchenne okno. - ZNOWU SOWY! NIE CHCĘ JUŻ WIDZIEĆ ŻADNEJ SOWY W MOIM DOMU!
Ale Harry rozdzierał już kopertę i wyciągał ze środka list, a jego serce łopotało gdzieś w okolicy jabłka Adama.
Drogi Panie Potter
Otrzymaliśmy informację, że wykonał Pan zaklęcie Patronusa dwadzieścia trzy minuty po dziewiątej tego wieczoru w zamieszkanym przez Mugoli obszarze i w obecności Mugola.
Powaga złamania Ustawy o Uzasadnionych Restrykcjach Wobec Nieletnich Czarodziejów powoduje niniejszym wydalenie Pana ze Szkoły Magii i Czarów w Hogwarcie. Przedstawiciele Ministerstwa zjawią się wkrótce w miejscu Pana pobytu celem zniszczenia Pańskiej różdżki.
Jako że otrzymał Pan oficjalne ostrzeżenie za wcześniejsze wykroczenie przeciwko Paragrafowi 13 Statutu Tajności Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów, z przykrością zawiadamiamy, że Pańska obecność jest konieczna na dyscyplinarnym przesłuchaniu w Ministerstwie Magii o 9 rano dwunastego sierpnia.
Mając nadzieję, że ma się dobrze,
z wyrazami szacunku
Mafalda Hopkirk
Biuro Niewłaściwego Użycia Magii
Ministerstwo Magii
Harry przeczytał list dwukrotnie. Był tylko niejasno świadom tego, co mówią wuj Vernon i ciotka Petunia. Wewnątrz jego głowy wszystko zlodowaciało i zdrętwiało. Jeden fakt przeniknął jego świadomość jak paraliżujące żądło. Został wydalony z Hogwartu. Wszystko było skończone. Nigdy miał już tam nie wrócić.
Spojrzał na Dursleyów. Purpurowy na twarzy wuj Vernon krzyczał nadal wymachując uniesionymi pięściami. Ciotka Petunia otulała ramionami Dudleya, który znów miał nudności.
Otępiały chwilowo umysł Harry'ego zdawał się budzić. Przedstawiciele Ministerstwa zjawią się wkrótce w miejscu Pana pobytu w celu zniszczenia Pańskiej różdżki. Była na to tylko jedna rada. Musiał uciekać. Natychmiast. Harry nie wiedział dokąd pójść, ale był pewien jednej rzeczy: w Hogwarcie, czy poza nim, potrzebował swojej różdżki. Niemal jak we śnie, wyciągnął różdżkę i odwrócił się, by wyjść z kuchni.
- Gdzie idziesz? - zawył wuj Vernon. Kiedy Harry nie odpowiedział, wystartował przez kuchnię by zablokować wyjście na korytarz. - Jeszcze z tobą nie skończyłem, chłopcze!
- Zejdź mi z drogi - powiedział cicho Harry.
- Zostaniesz tu i wyjaśnisz jak mój syn...
- Jeśli nie zejdziesz mi z drogi, rzucę na ciebie czar - powiedział Harry unosząc różdżkę.
- Nie możesz użyć tego przeciwko mnie! - warknął wuj Vernon. - Wiem, że nie wolno wam używać tego poza tym domem wariatów, który nazywasz szkołą!
- Właśnie mnie wylali z tego domu wariatów - odparł Harry - Więc mogę robić co mi się tylko podoba. Masz trzy sekundy. Raz... dwa...
Odbijający się echem TRZASK wypełnił kuchnię. Ciotka Petunia wrzasnęła, wuj Vernon zawył i zrobił unik, a Harry po raz trzeci tej nocy rozglądał się za źródłem zamieszania, którego on nie wywołał. Zauważył je od razu: na zewnątrz, na kuchennym parapecie siedziała płomykówka oszołomiona i nastroszona po zderzeniu z zamkniętym oknem.
Ignorując pełne udręki wycie wuja Vernona - SOWY!!! - Harry przebiegł przez kuchnię i szarpnął okno otwierając je. Sówka wyciągnęła nóżkę, do której przywiązany był mały skrawek pergaminu, wstrząsnęła piórami i odleciała w chwili, gdy Harry odebrał list. Trzęsącymi rękami Harry rozwinął drugą wiadomość, na której napisane było w wielkim pośpiechu wśród plam czarnego atramentu
-
Harry -
Dumbledore właśnie przybył do Ministerstwa i próbuje wszystko wyjaśnić.
NIE OPUSZCZAJ DOMU CIOTKI I WUJA!
NIE UŻYWAJ JUŻ ŻADNEJ MAGII!
NIE ODDAWAJ SWOJEJ RÓŻDŻKI!
Artur Weasley
Dumbledore próbuje wszystko wyjaśnić... co to miało znaczyć? Ile władzy miał Dumbledore, by móc unieważnić polecenia Ministerstwa Magii? Czy była w takim razie szansa na to, że pozwolą mu wrócić do Hogwartu? Mały promyk nadziei rozpalił się w piersi Harry'ego niemal natychmiast zduszony przez panikę - niby jak miał odmówić złożenia różdżki bez używania magii? Będzie musiał zmierzyć się z przedstawicielami Ministerstwa, a gdyby do tego doszło, miałby szczęście, gdyby udało mu się uniknąć Azkabanu, nie mówiąc o wydaleniu.
Jego umysł pracował w przyspieszonym tempie... mógł uciekać i ryzykować schwytanie przez Ministerstwo lub zostać i czekać aż znajdą go tutaj. Znacznie bardziej kusiła go ta pierwsza myśl, ale wiedział, że Pan Weasley życzy mu jak najlepiej z całego serca... i w końcu Dumbledorowi nie takie rzeczy udawało się już wyjaśniać.
- W porządku - powiedział Harry. - Zmieniłem zdanie, zostaję.
Usiadł przy kuchennym stole, twarzą w twarz z Dudleyem i ciotką Petunią. Dursleyowie zdawali się być zdumieni jego nagłą zmianą zdania. Ciotka Petunia desperacko popatrzyła na wuja Vernona. Żyła na jego purpurowej skroni pulsowała jak nigdy wcześniej.
- Skąd tu się wzięły te wszystkie nieznośne sowy? - warknął.
- Pierwsza była z Ministerstwa Magii z informacją o wydaleniu mnie ze szkoły - powiedział Harry spokojnie. Wytężał uszy nasłuchując jakichkolwiek hałasów z zewnątrz, na wypadek gdyby przedstawiciele Ministerstwa mieli się zbliżać. Łatwiej i ciszej było odpowiadać na pytania wuja Vernona niż patrzeć jak wścieka się i ryczy. - Druga była od ojca mojego przyjaciela, Rona. Pracuje w Ministerstwie.
- Ministerstwo Magii? - zagrzmiał wuj Vernon. - Wasi ludzie w rządzie? O tak, to wyjaśnia wszystko, wszystko. No nic dziwnego, że ten kraj schodzi na psy!
Kiedy Harry nie odpowiedział, wuj Vernon spojrzał na niego i wykrztusił - A dlaczego cię wyrzucili?
- Bo użyłem magii.
- AHA! - zaryczał wuj Vernon, waląc pięścią w lodówkę, która otwarła się z hukiem. Kilka niskokalorycznych przekąsek Dudleya wypadło i rozsypało się po podłodze. - A więc przyznajesz się! Co zrobiłeś Dudleyowi?!
- Nic - powiedział Harry trochę mniej spokojnie. - To nie byłem ja...
- To ty - zamruczał niespodziewanie Dudley i wuj Vernon i ciotka Petunia oboje natychmiast zatrzepotali rękami, by uciszyć Harry'ego, pochylając się jednocześnie nad Dudleyem.
- Mów dalej, synu - powiedział wuj Vernon - co on ci zrobił?
- Powiedz nam, kochanie - wyszeptała ciotka Petunia.
- Skierował na mnie swoją różdżkę! - wybełkotał Dudley
- Tak, skierowałem, ale nie użyłem - zaczął ze złością Harry, ale...
- ZAMKNIJ SIĘ! - zaryczeli jednogłośnie wuj Vernon i ciotka Petunia.
- Mów dalej, synu - powtórzył wuj Vernon poruszając wściekle wąsem.
- Nagle zrobiło się ciemno - powiedział Dudley ochrypłym głosem, trzęsąc się i dygocząc. - Zupełnie ciemno. A potem u-usłyszałem... głosy. W m-mojej głowie.
Wuj Vernon i ciotka Petunia wymienili pełne kompletnej grozy spojrzenie. O ile najmniej lubianą przez nich rzeczą w świecie była magia - zaraz przed sąsiadami, którzy bardziej niż oni oszukiwali łamiąc zakaz podlewania - ludzie, którzy słyszeli głosy znajdowali się w dziesiątce. Najwyraźniej myśleli, że Dudley traci rozum.
- Jakiego rodzaju rzeczy słyszałeś, Dudeczku? - wykrztusiła bardzo blada ciotka Petunia ze łzami w oczach.
Ale Dudley nie był w stanie powiedzieć. Zadygotał ponownie, potrząsnął swoją wielką blond głową, i pomimo tych wszystkich obaw, które opadły Harry'ego od czasu przybycia pierwszej sowy, poczuł pewne zaciekawienie. Dementorzy sprawiali, że człowiek przeżywał raz jeszcze najgorsze momenty swojego życia. Czego zmuszony był wysłuchiwać rozpieszczony, zepsuty, terroryzujący wszystkich Dudley?
- Jak to się stało, że upadłeś, synu? - spytał wuj Vernon nienaturalnie cichym głosem osoby, która siedzi przy łożu kogoś śmiertelnie chorego.
- Potknąłem się - powiedział drżącym głosem Dudley - A potem...
Wskazał na swoją masywną pierś. Harry zrozumiał. Dudley pamiętał ten lepki chłód wypełniający jego płuca, kiedy wysysane są z ciebie nadzieja i szczęście.
- Potworne - wykrakał Dudley. - Zimno. Naprawdę zimno.
- OK - powiedział wuj Vernon zmuszając się do zachowania spokoju, podczas gdy ciotka Petunia zaniepokojona położyła rękę na czole Dudleya, żeby sprawdzić jego temperaturę. - Co stało się potem, Dudzik?
- Czułem... czułem... czułem... jakby... jakby...
- Jakbyś nigdy więcej nie miał być szczęśliwy - dokończył Harry
- Tak - wyszeptał Dudley nadal się trzęsąc.
- A więc! - powiedział wuj Vernon prostując się i przywracając swemu głosowi pełną, znaczną moc. - Rzuciłeś na mojego syna jakiś paskudny czar, by słyszał głosy i uwierzył, że jest skazany na zagładę i cierpienie, czy coś w tym stylu, nieprawdaż?
- Ile razy mam ci jeszcze powtarzać? - powiedział Harry z oburzeniem podnosząc głos. - To nie ja! To było paru Dementorów!
- Paru co..? Co to za bzdura?
- De - men - to - rów! - powiedział Harry wolno i wyraźnie. - Dwóch.
- A co to do diabła są ci Dementorzy?
- Strzegą więzienia dla czarodziejów, Azkabanu - powiedziała ciotka Petunia.
Po tych słowach zapadła dwusekundowa, dzwoniąca w uszach cisza, zanim Ciotka Petunia z klapnięciem zatkała ręką usta, jakby wyrwało jej się jakieś odrażające przekleństwo. Wuj Vernon wybałuszył na nią gały. Umysł Harry'ego zawirował. Pani Figg - to jedna sprawa... ale Ciotka Petunia???
- Skąd to wiesz? - spytał zdumiony.
Ciotka Petunia wyglądała na bardzo przerażoną. Z trwogą przepraszająco popatrzyła na wuja Vernona i opuściła nieco rękę odsłaniając swoje końskie zęby.
- Słyszałam... jak ten okropny chłopak... mówił jej o nich... lata temu. - powiedziała rwącym głosem.
- Jeśli masz na myśli moją mamę i mojego tatę, dlaczego nie używasz ich imion? - powiedział głośno Harry, ale ciotka Petunia zignorowała go. Sprawiała wrażenie potwornie zdenerwowanej.
Harry był oszołomiony. Poza jednym wybuchem lata temu, w wyniku którego ciotka Petunia wykrzyczała, że matka Harry'ego była dziwolągiem, nigdy nie słyszał, by wspominała swoją siostrę. Był zdumiony, że pamiętała taki skrawek informacji z magicznego świata przez tak długi czas, chociaż zwykle wkładała całą swoją energię w udawanie, że magiczny świat nie istnieje.
Wuj Vernon otworzył usta, zamknął je, otworzył ponownie i znów zamknął. Następnie najwyraźniej próbując sobie przypomnieć jak się mówi, otworzył je po raz trzeci i wykrztusił: - Więc... więc.. oni... eee... oni... eeee... oni faktycznie istnieją... ci... Dementocośtam?
Ciotka Petunia przytaknęła.
Wuj Vernon przeniósł wzrok z ciotki Petunii na Dudleya, na Harry'ego jakby miał nadzieję, że ktoś wykrzyknie zaraz "Prima Aprilis!". Kiedy jednak nikt nie kwapił się do tego, otworzył usta po raz kolejny, ale trudu znalezienia kolejnych słów oszczędziło mu przybycie trzeciej sowy tego wieczoru.
Wpadła przez wciąż otwarte okno jak pierzasta kula armatnia i łoskotem wylądowała na kuchennym stole sprawiając, że Dursleyowie podskoczyli ze strachu. Harry wyrwał drugą oficjalnie wyglądającą kopertę z dzioba sowy i otworzył ją, a sowa odleciała w noc.
- Dość tych okropnych sów! - wymamrotał oszalały wuj Vernon stąpając ciężko w kierunku okna i zatrzaskując je ponownie.
Drogi Panie Potter,
nawiązując do naszego listu sprzed około dwudziestu dwóch minut, Ministerstwo Magii zrewidowało swoją decyzję o natychmiastowym zniszczeniu pańskiej różdżki. Może Pan zatrzymać swoją różdżkę do czasu dyscyplinarnego przesłuchania dwunastego sierpnia, kiedy to podjęta zostanie oficjalna decyzja.
Po dyskusji z Dyrektorem Szkoły Magii i Czarów w Hogwarcie, Ministerstwo zgodziło się, że ostateczna decyzja o wydaleniu Pana ze szkoły zostanie podjęta również w tym czasie. Jednakże do tego czasu jest pan zawieszony w obowiązkach szkolnych.
Z najlepszymi życzeniami,
Oddana
Mafalda Hopkirk
Biuro Niewłaściwego Użycia Magii
Ministerstwo Magii
Harry przeczytał ten list szybko trzy razy pod rząd. Bolesny supeł w jego piersiach poluźnił się nieco, gdy dowiedział się, że nie został jeszcze tak zupełnie wyrzucony, jednak obawy nie opuściły go zupełnie. Wszystko zależało od tego przesłuchania dwunastego sierpnia.
- Cóż - powiedział wuj Vernon sprowadzając Harry'ego do rzeczywistości. - Co tym razem? Skazali cię już? Czy macie tam u was karę śmierci? - dodał z nadzieją w głosie.
- Będę musiał iść na przesłuchanie. - odparł Harry.
- I tam zostaniesz skazany?
- Tak przypuszczam.
- Nie porzucam zatem nadziei - powiedział wuj Vernon złośliwie.
- Cóż, jeśli to wszystko... - powiedział Harry wstając. Bardzo chciał zostać sam, móc pomyśleć, może wysłać list do Rona, Hermiony czy Syriusza.
- NIE, DO DIASKA, TO NIE WSZYSTKO - wydarł się wyj Vernon. - SIADAJ z POWROTEM!
- Co znów? - spytał Harry niecierpliwie.
- DUDLEY! - zaryczał wyj Vernon. - Chcę wiedzieć dokładnie, co przydarzyło się mojemu synowi!
- ŚWIETNIE - wrzasnął Harry i w tej złości czerwone i złote iskry wystrzeliły z końca jego różdżki, którą nadal ściskał w dłoni. Wszyscy troje Dursleyowie cofnęli się przerażeni.
- Dudley i ja byliśmy w alejce między Magnolia Crescent i Wisteria Walk - Harry mówił szybko, walcząc z narastającym gniewem. - Dudley myślał, że może sobie ze mnie drwić, więc wyciągnąłem różdżkę, ale jej nie użyłem. Wtedy pojawiło się dwóch Dementorów...
- Ale czym są te Dementoidy? - zapytał wściekle wuj Vernon. - Co one robią?
- Mówiłem już, wysysają z ciebie całe szczęście - powiedział Harry. - I jeśli mają okazję, całują cię...
- Całują? - spytał wuj Vernon wytrzeszczając oczy. - Całują?
- Tak nazywają to, kiedy wysysają twoją duszę przez usta.
Ciotka Petunia wydała z siebie cichy okrzyk.
- Jego duszę? Ale chyba nie zabrali... On nadal ma swoją...
Chwyciła Dudleya za ramiona i potrząsnęła nim, jakby chciała usłyszeć, czy jego dusza telepie się gdzieś tam wewnątrz jego ciała.
- Oczywiście, że nie zabrali jego duszy, na pewno byście wiedzieli, gdyby tak się stało - powiedział rozdrażniony Harry.
- Pokonałeś ich, prawda, synu? - spytał głośno wuj Vernon, wyglądając przy tym na człowieka, który walczy, by sprowadzić rozmowę na tory dla niego zrozumiałe. - Dałeś im po razie, nie?
- Nie można dać Dementorowi po razie - powiedział Harry przez zaciśnięte zęby.
- Więc jak to jest, że nic mu się nie stało? - spytał zaczepnie wuj Vernon. - Czemu w takim razie nie jest wyssany?
- Bo użyłem zaklęcia Patronusa...
FIIIIUUUUUU! Z łoskotem i furkotaniem skrzydeł i w towarzystwie miękkiej chmury pyłu czwarta sowa wystrzeliła z kuchennego kominka.
- NA MIŁOŚĆ BOSKĄ! - ryknął wuj Vernon wyrywając kępy włosów ze swoich wąsów, do czego już dawno nic ani nikt go nie doprowadził. - NIE CHCĘ TU WIDZIEĆ ŻADNYCH SÓW! NIE BĘDĘ TEGO TOLEROWAŁ! MÓWIĘ CI!
Ale Harry już odwijał rolkę pergaminu z nóżki sowy. Był tak przekonany, że to list od Dumbledore'a wyjaśniający wszystko - Dementorów, Panią Figg, to o co chodziło Ministerstwu, jak on, Dumbledore miał zamiar poradzić sobie z tym wszystkim - że po raz pierwszy w życiu był rozczarowany rozpoznając pismo Syriusza. Ignorując dalszy ciąg tyrad na temat sów, wygłaszanych przez wuja Vernona i mrużąc oczy przed drugą chmurą pyłu i kurzu wywołaną przez odlatującą przez komin sowę, Harry przeczytał wiadomość od Syriusza.
Artur powiedział nam właśnie co się stało. Cokolwiek masz zamiar zrobić, nie wychodź z domu!
Harry uznał to za na tyle nieadekwatną odpowiedź na wszystko, co wydarzyło się tego wieczoru, że odwrócił kawałek pergaminu szukając reszty listu, ale nie znalazł nic więcej.
I gniew znów zaczął w nim narastać. Czy nikt nie zamierzał mu pogratulować samodzielnego pokonania dwóch Dementorów? Przeciwnie, i pan Weasley i Syriusz zachowywali się tak, jakby zrobił coś bardzo złego i wstrzymywali się z wyjaśnieniami zanim upewnią się jak wiele szkód uczynił.
- ...masa słów, znaczy się, masa sów wpadających i wypadających z mojego domu. Nie zgadzam się, chłopcze, nie...
- Nie mogę ich powstrzymać - sapnął Harry zgniatając w pięści list od Syriusza.
- Chcę usłyszeć prawdę o tym, co wydarzyło się dzisiejszego wieczoru! - szczeknął wuj Vernon. - Jeśli to ci Demenderzy skrzywdzili Dudleya, to czemu ciebie wydalili ze szkoły? Zrobiłeś sam-wiesz-co, przyznałeś się!
Harry wziął długi, uspokajający oddech. Głowa znów zaczynała go boleć. Bardziej niż czegokolwiek pragnął teraz wyjść z kuchni i w ogóle od Dursleyów.
- Rzuciłem zaklęcie Patronusa, żeby pozbyć się Dementorów - powiedział zmuszając się do pozostania spokojnym. - To jedyna rzecz, jaka na nich działa.
- Tak, ale co te Dementoidy robiły w Little Whinging? - spytał wuj Vernon oburzonym tonem.
- Nie umiem tego wyjaśnić - powiedział Harry znużony - Nie mam pojęcia.
W głowie waliło mu od świateł. Gniew powoli odpływał. Poczuł się wyssany, zmęczony, wyczerpany. Wszyscy Dursleyowie wlepiali w niego wzrok
- To przez ciebie - powiedział wuj Vernon przekonująco. - To ma coś wspólnego z tobą, chłopcze, wiem o tym. Bo niby z jakiego innego powodu by się tu pojawili? Dlaczego akurat byli w tamtej alejce? Musisz być jedynym... jedynym... - najwyraźniej nie potrafił się zmusić do wymówienia słowa "czarodziej" - jedynym sam-wiesz-kim w zasięgu mil.
- Nie wiem czemu tu przyszli.
Ale po słowach wuja Vernona wyczerpany mózg Harry'ego powrócił do działania. Czemu Dementorzy przybyli do Little Whinging? Jak mógł to być zwykły zbieg okoliczności, że pojawili się akurat w alejce, którą szedł Harry? Czy zostali przysłani? Czy Ministerstwo Magii straciło kontrolę nad Dementorami? Czy opuścili Azkaban i przyłączyli się do Voldemorta, tak jak przewidywał Dumbledore?
- Ci Demonterzy strzegą jakiegoś walniętego więzienia? - zapytał wuj Vernon przerywając potok myśli w głowie Harry'ego.
- Tak - odparł Harry. Gdyby tylko przestała go boleć głowa, gdyby tylko mógł wyjść z kuchni, iść do swojej ciemnej sypialni i pomyśleć...
- Oho! Przyszli tu aresztować cię! - wybuchnął wuj Vernon, mając przy tym triumfujący wygląd człowieka, który właśnie doszedł do bezspornego wniosku. - To o to chodzi, prawda, chłopcze? Uciekasz przed prawem!
- Oczywiście, że nie - zaoponował Harry wstrząsając głową, jakby chciał odstraszyć muchę.
- Więc czemu?
- On musiał ich wysłać - powiedział cicho Harry, bardziej do siebie niż do wuja Vernona.
- A to co? Kto musiał ich wysłać?
- Lord Voldemort - odpowiedział Harry.
Mgliście zauważył, jak dziwne było to, że Dursleyowie, którzy wzdrygali się, krzywili i skrzeczeli słysząc takie słowa jak "czarodziej", "magia", "różdżka", mogli słuchać imienia najbardziej złego i przerażającego czarodzieja wszechczasów bez śladu najmniejszego strachu.
- Lord... zaczekaj - powiedział wuj Vernon, jego twarz wykrzywiła się, a w jego świńskich oczkach zaświtało zrozumienie. - Słyszałem już to imię... To był ten, co...
- Zamordował moich rodziców, tak. - głucho powiedział Harry.
- Ale jego już nie ma - zniecierpliwił się wuj Vernon, nie zwracając najmniejszej uwagi na to, że zamordowanie rodziców Harry'ego może być bolesnym tematem. - Tak powiedział ten olbrzymi facet. Jego już nie ma.
- On powrócił - powiedział ciężko Harry.
To było bardzo dziwne uczucie, stać tu, w klinicznie czystej kuchni ciotki Petunii, przy najlepszej-na-rynku lodówce i szerokoekranowym telewizorze, spokojnie rozmawiając z wujem Vernonem o Lordzie Voldemorcie. Pojawienie się Dementorów w Little Whinging przełamało chyba wielki, niewidzialny mur, który oddzielał bezwzględnie niemagiczny świat Privet Drive od świata poza nim. Dwa życia Harry'ego jakoś zmieszały się ze sobą i wszystko zostało odwrócone do góry nogami. Dursleyowie wypytywali o szczegóły magicznego świata, Pani Figg znała Albusa Dumbledore, Dementorzy szybowali po Little Whinging, a on mógł już nigdy nie wrócić do Hogwartu. Pulsowanie w głowie Harry'ego stało się jeszcze bardziej bolesne.
- Powrócił? - wyszeptała ciotka Petunia.
Patrzyła na Harrego w sposób, w jaki jeszcze nigdy nie patrzyła. I nagle, po raz pierwszy z życiu, Harry w pełni uzmysłowił sobie, że ciotka Petunia jest siostrą jego matki. Nie potrafił powiedzieć, czemu uderzyło go to tak potężnie akurat w tym momencie. Wiedział za to, że nie był jedyną osobą w tym pokoju, kto miał pojęcie, co może oznaczać powrót Lorda Voldemorta. Ciotka Petunia nigdy w swoim życiu nie patrzyła na niego w ten sposób. Jej wielkie, blade oczy (tak inne od oczu jej siostry) nie były zwężone gniewem ani niechęcią. Były szeroko rozwarte i pełne strachu. Te wszystkie wściekłe pretensje, które miała przez całe życie Harry'ego - że nie ma czegoś takiego jak magia, i nie ma innego świata niż ten, w którym zamieszkiwała z wujem Vernonem - wszystkie gdzieś opadły.
- Tak - powiedział Harry zwracając się wprost do ciotki Petunii - Powrócił miesiąc temu. Widziałem go.
Jej ręce odnalazły masywne, odziane w skórę ramiona Dudleya i chwyciły je kurczowo.
- Czekaj - wtrącił się wuj Vernon spoglądając raz na swoją żonę, raz na Harry'ego, najwyraźniej oszołomiony i zakłopotany niespotykanym zrozumieniem, które nagle pojawiło się między nimi. - Czekaj. Ten Lord Voldycośtam powrócił, powiadasz.
- Tak.
- Ten, który zamordował twoich rodziców.
- Tak.
- I teraz nasyła Demonterów na ciebie?
- Na to wygląda - powiedział Harry.
- Rozumiem - powiedział wuj Vernon przenosząc wzrok ze swojej bladej żony na Harry'ego i podciągając spodnie. Zdawał się puchnąć, jego wielka purpurowa twarz rozciągała się przed oczami Harry'ego. - To wszystko ustawia. - powiedział. Jego koszula naprężyła się na przedzie w miarę jak się nadymał. - Wynoś się z tego domu, chłopcze!
- Co? - zapytał Harry.
- Słyszałeś. Wynocha! - ryknął wuj Vernon tak, że nawet ciotka Petunia i Dudley podskoczyli.
- WYNOCHA! WYNOCHA! Powinienem to zrobić całe lata temu! Sowy, traktujące to miejsce jak hotel, eksplodujące puddingi, pół kanapy zniszczone, ogonek Dudleya, Marge unosząca się pod sufitem i ten latający Ford Anglia. WYNOCHA! WYNOCHA! Doigrałeś się! Jesteś historią! Nie zostaniesz tu, jeśli ścigają cię jacyś pomyleńcy! Nie będziesz wystawiał na niebezpieczeństwo mojej żony i mojego syna! Nie będziesz tu nam sprowadzał kłopotów! Jeśli masz zamiar iść tą samą drogą, co twoi bezużyteczni rodzice, ja mam dość! WYNOCHA!
Harry stał wrośnięty w ziemię. Listy z Ministerstwa, od Pana Weasleya i od Syriusza trzymał zgniecione w lewej ręce. Cokolwiek robisz, nie opuszczaj domu. NIE OPUSZCZAJ DOMU CIOTKI I WUJA.
- Słyszałeś mnie! - powiedział wuj Vernon nachylając się. Jego masywna purpurowa twarz zbliżyła się do Harry'ego na tyle, że właściwie czuł kropelki śliny uderzające go w twarz. - Zabieraj się! Pół godziny temu byłeś cały chętny do wyjścia! Jestem zaraz za tobą! Zabieraj się i nigdy więcej nie przekraczaj naszego progu! Nie wiem czemu w ogóle trzymaliśmy cię tutaj! Marge miała rację, powinieneś trafić do sierocińca. Byliśmy po prostu za dobrzy, myśleliśmy, że uda nam się wycisnąć to z ciebie, myśleliśmy że uda nam się sprawić, że będziesz normalnym chłopcem, ale od samego początku byłeś popsuty i mam dość! - SOWY!!!
Piąta sowa wpadła przez komin tak szybko, że właściwie walnęła w podłogę zanim ponownie uniosła się w powietrze. Harry rozłożył ręce, by uchwycić list w szkarłatnej kopercie, ale sówka poszybowała nad jego głową dokładnie w kierunku ciotki Petunii, która wrzasnęła i uchyliła się zakrywając twarz rękami. Sowa upuściła czerwoną kopertę na jej głowę, zawróciła i wyleciała przez komin. Harry wystartował w kierunku listu, ale ciotka Petunia uprzedziła go.
– Możesz nie otworzyć go jeśli chcesz - powiedział Harry - ale i tak usłyszę, co tam jest napisane. To jest Wyjec.
- Nie rób tego, Petunio! - zaryczał wuj Vernon. - Nie dotykaj tego, może być niebezpieczne!
- Jest zaadresowany do mnie - powiedziała ciotka Petunia drżącym głosem. - Zobacz Vernon, jest zaadresowany do mnie! Pani Petunia Dursley, Kuchnia, Numer Cztery, Privet Drive...
Przerażona wstrzymała oddech. Czerwona koperta zaczynała się dymić.
- Otwórz ją - pospieszał ją Harry - Niech już będzie po wszystkim. To i tak się stanie.
- Nie.
Ręka ciotki Petunii dygotała. Petunia rozglądała się dziko po kuchni, jakby szukała drogi ucieczki, ale było już za późno. Koperta stanęła w płomieniach. Ciotka Petunia wrzasnęła i upuściła ją.
Okropny głos dochodzący z płonącego na stole listu wypełnił kuchnię, odbijając się echem w zamkniętej przestrzeni.
- PAMIĘTAJ MOJE OSTATNIE *, PETUNIO!
Ciotka Petunia wyglądała, jakby miała zemdleć. Opadła na krzesło obok Dudleya z twarzą ukrytą w dłoniach. Resztki koperty tliły się na popiół w ciszy.
- Co to ma znaczyć? - spytał wuj Vernon ochrypłym głosem. - Co... Ja nie... Petunio?
Ciotka Petunia nie powiedziała nic. Ogłupiały Dudley gapił się z otwartymi ustami na swoją matkę. Cisza przedłużała się potwornie. Harry obserwował ciotkę kompletnie oszołomiony, a w głowie waliło mu, jakby miała za chwilę wybuchnąć.
- Petunio, kochanie? - nieśmiało odezwał się wuj Vernon. - P-Petunio?
Podniosła głowę. Nadal drżała. Przełknęła ślinę.
- Chłopiec... chłopiec musi zostać, Vernon. - powiedziała słabo.
- C-co?
- On zostaje - powiedziała. Nie patrzyła na Harryego. Stanęła znów na nogi.
- On... ależ Petunio...
- Jeśli go wyrzucimy, sąsiedzi będą gadać - powiedziała. Gwałtownie odzyskiwała swą zwykłą, żwawą, zgryźliwą postawę mimo że nadal była bardzo blada. - Będą zadawać niezręczne pytania, będą chcieli wiedzieć, gdzie się podział. Musimy go zatrzymać.
Powietrze zeszło z wuja Vernon jak ze starej opony.
- Ależ Petunio, kochanie...
Ciotka Petunia zignorowała go. Odwróciła się w stronę Harry'ego.
- Zostaniesz w swoim pokoju. - powiedziała. - Nie wolno ci wychodzić z domu. A teraz marsz do łóżka.
Harry nie poruszył się.
- Od kogo był ten Wyjec?
- Nie zadawaj pytań - warknęła ciotka Petunia.
- Jesteś w kontakcie z czarodziejami?
- Powiedziałam, marsz do łóżka!
- Co to miało znaczyć? Pamiętaj ostatnie* co?
- Do łóżka!
- Ale jak...?
- SŁYSZAŁEŚ SWOJA CIOTKĘ! A TERAZ WĘDRUJ DO ŁÓŻKA!
* "Remember my last" - "last" jako przymiotnik oznacza "ostatni". I tak chyba zrozumiał to Harry, bo pyta na koniec "last what?". Ale "last" może w tym przypadku oznaczać kres, ostatnie tchnienie.
ROZDZIAŁ TRZECI
Straż przednia
Właśnie zaatakowali mnie Dementorzy i mogę być wylany z Hogwartu.
Chcę wiedzieć, co jest grane i kiedy się stąd wyrwę.
Harry skopiował te słowa na trzech oddzielnych kawałkach pergaminu, gdy tylko dotarł do biurka w swojej ciemnej sypialni. Pierwszy zaadresował do Syriusza, drugi do Rona, a trzeci do Hermiony. Jego sowa, Hedwiga, poleciała gdzieś na łowy, jej klatka stała pusta na biurku. Harry przemierzał pokój czekając na jej powrót. W głowie mu dudniło, jego umysł był zbyt zajęty by mógł spać, chociaż oczy piekły go i swędziały ze zmęczenia. Plecy bolały go od holowania Dudleya do domu, a dwa guzy na głowie, w miejscach gdzie oberwał od okna i od Dudleya pulsowały boleśnie. Chodził w tą i z powrotem zżerany przez złość i frustrację, zgrzytając zębami i zaciskając pięści, rzucając wściekłe spojrzenia na puste, usiane gwiazdami niebo za każdym razem, gdy przechodził obok okna. Dementorzy wysłani by go dopaść, Pani Figg i Mundungus Fletcher śledzący go po kryjomu, potem zawieszenie w prawach ucznia i przesłuchanie w Ministerstwie Magii - i nadal nikt nie mówił mu, co jest grane.
I o czym, o czym był ten Wyjec? Czyj głos tak potwornie, tak groźnie niósł się echem przez kuchnię? Dlaczego nadal był tu uwięziony bez żadnej informacji? Dlaczego wszyscy traktowali go jak jakiegoś nieznośnego bachora? Nie używaj żadnej magii, zostań w domu...
Kopnął szkolny kufer stojący mu na drodze, ale zamiast ulżyć złości, poczuł się jeszcze gorzej, bo do bólu w całym ciele dołączył ostry ból palca u nogi. Kulejąc minął okno, kiedy z cichym szmerem skrzydeł niczym mały duszek wleciała przez nie Hedwiga.
- Najwyższy czas! - burknął Harry kiedy lekko wylądowała na szczycie swojej klatki. - Możesz to odłożyć, mam dla ciebie robotę! - wielkie, okrągłe, bursztynowe oczy Hedwigi spojrzały na niego z wyrzutem znad martwej żaby zwisającej z jej dzioba.
- Chodź tu - powiedział Harry podnosząc trzy małe zwitki pergaminu i skórzany rzemyk i przywiązał je do jej łuskowatej nogi. - Zabierz je prosto do Syriusza, Rona i Hermiony i nie wracaj tu bez dobrych, długich odpowiedzi. Jeśli będziesz musiała, możesz ich dziobać aż napiszą przyzwoitej długości odpowiedzi. Zrozumiałaś?
Hedwiga wydała z siebie stłumione huknięcie, jej dziób nadal wypełniony był żabą.
- No to leć - powiedział Harry.
Wystartowała natychmiast. W chwili, gdy zniknęła, Harry rzucił się ma łóżko bez rozbierania się i wpatrzył w ciemny sufit. W uzupełnieniu do wszystkich innych wypełniających go przygnębiających uczuć, czuł się winny, że zdenerwował się na Hedwigę. Ona była jedynym przyjacielem, jakiego miał w domu numer cztery przy Privet Drive. Ale wynagrodzi jej to kiedy wróci z odpowiedziami od Syriusza, Rona i Hermiony.
Byli zobowiązani odpisać błyskawicznie - nie mogli przecież zignorować ataku Dementorów. Prawdopodobnie obudzi się rano i znajdzie trzy grube listy pełne sympatii i planów natychmiastowego zabrania go do Nory. I gdy tak się pocieszał, sen rozpostarł nad nim swe skrzydła wytłumiając wszystkie następne myśli.
* * *
Ale Hedwida nie wróciła następnego ranka. Harry spędził cały dzień w swej sypialni. Trzy razy tego dnia Ciotka Petunia wpychała do jego pokoju jedzenie przez kocią klapkę, którą wuj Vernon zamontował w drzwiach trzy lata temu. Za każdym razem, słysząc jak się zbliża, Harry próbował pytać ją o Wyjca, ale równie dobrze mógłby przesłuchiwać klamkę i dostałby te same odpowiedzi. Z drugiej strony, Dursleyowie trzymali się z dala od jego sypialni. Harry nie widział powodu do zmuszania ich do znoszenia jego towarzystwa. Kolejną kłótnią nie osiągnąłby nic poza być może rozwścieczeniem go na tyle, że rzuciłby jeszcze parę nielegalnych czarów.
I tak minęły kolejne trzy całe dni. Harry'ego na przemian wypełniały niespokojna energia, która nie pozwalała mu się skupić na niczym, kiedy to chodził po pokoju wściekły na wszystkich za to, że zostawili go by ugotował się w tym bałaganie i tak całkowity letarg, że mógł przeleżeć godzinę na łóżku wpatrując się ślepo w pustkę, wzdrygając się z lęku na myśl o przesłuchaniu w Ministerstwie.
Co się stanie jeśli go skażą? Jeśli wydalą go ze szkoły i złamią na pół różdżkę? Co wtedy zrobi? Dokąd pójdzie? Nie mógł wrócić do życia u Dursleyów, nie teraz, gdy poznał inny świat, świat do którego naprawdę należał. Czy będzie mógł przenieść się do domu Syriusza, tak jak Syriusz zaproponował rok temu, zanim został zmuszony do ucieczki przed Ministerstwem? Czy pozwolą mu mieszkać tam samemu, wiedząc że jest wciąż nieletni? Czy raczej ktoś inny za niego zdecyduje, gdzie ma pójść? Czy złamanie Międzynarodowego Statutu Tajności było wystarczająco poważnym wykroczeniem, by wylądował w celi w Azkabanie? I kiedy tylko pojawiała się ta myśl, Harry niezmiennie ześlizgiwał się z łóżka i znów zaczynał chodzić.
Czwartego wieczoru po odlocie Hedwigi, Harry leżał w jednym z tych swoich apatycznych stanów, ze wzrokiem utkwionym w sufit, z całkiem pustym umysłem, kiedy do sypialni wkroczył jego wuj. Harry spojrzał powoli w jego stronę. Wuj Vernon miał na sobie najlepszy garnitur, a na jego twarzy gościł wyraz ogromnego zadowolenia.
- Wyjeżdżamy - powiedział.
- Przepraszam?
- My - to znaczy, twoja ciotka, Dudley i ja - wyjeżdżamy.
- W porządku - odparł Harry beznamiętnie wracając do wpatrywania się w sufit.
- Nie wolno ci opuszczać swojego pokoju kiedy nas nie będzie.
- OK.
- Nie wolno ci dotykać telewizora, wieży, ani żadnej innej naszej własności.
- Jasne.
- Nie wolno ci wykradać jedzenia z lodówki.
- OK.
- Zaraz zamknę cię na klucz.
- Zrób to.
Wuj Vernon popatrzył na Harry'ego najwyraźniej podejrzewając coś z powodu braku kłótni, po czym wytoczył się z pokoju i zamknął za sobą drzwi. Harry usłyszał dźwięk przekręcanego w zamku klucza i odgłos kroków wuja Vernona schodzącego ciężko po schodach. Kilka minut później usłyszał zatrzaskujące się drzwi samochodu, warkot silnika i niedwuznaczny odgłos samochodu zjeżdżającego z podjazdu.
Harry nie miał żadnych szczególnych odczuć związanych z wyjazdem Dursleyów. Nie sprawiało mu różnicy, czy są w domu, czy ich nie ma. Nie mógł nawet wezbrać w sobie energii, by podnieść się i zapalić światło w sypialni. W pokoju robiło się coraz ciemniej, kiedy tak leżał wsłuchując się w nocne odgłosy dobiegające zza okna, które cały czas trzymał otwarte w oczekiwaniu na zbawienny moment powrotu Hedwigi. Pusty dom skrzypiał wokół niego. Rury zabulgotały. Harry leżał tak w swego rodzaju odrętwieniu, nie myśląc o niczym, zatopiony w swoim nieszczęściu.
Nagle, całkiem wyraźnie, usłyszał trzask w kuchni poniżej. Usiadł błyskawicznie, nasłuchując w skupieniu. Dursleyowie nie mogli jeszcze wrócić, było o wiele za wcześnie i w żadnym wypadku nie słyszał ich samochodu.
Przez kilka sekund było cicho, potem usłyszał głosy. Włamywacze, pomyślał, ześlizgując się z łóżka na nogi, ale ułamek sekundy później zdał sobie sprawę z tego, ze włamywacze ściszaliby głosy, a ktokolwiek poruszał się właśnie po kuchni z pewnością w ogóle się tym nie przejmował.
Chwycił różdżkę ze stojącego przy łóżku stolika i stanął twarzą do drzwi nasłuchując ze wszystkich sił. Chwilę później podskoczył, kiedy zamek wydał głośne kliknięcie i drzwi otworzyły się na oścież. Harry stał w bezruchu, wpatrując się przez otwarte drzwi w ciemny korytarz, wytężając słuch by uchwycić jakieś dźwięki, ale żadne nie nadpłynęły. Wahał się przez chwilę, po czym szybko i cicho wyszedł z pokoju i stanął u szczytu schodów.
Serce podskoczyło mu do gardła. W zacienionym korytarzu poniżej stali ludzie, ich kontury widoczne były w świetle ulicznych latarni, padającym przez szklane drzwi. Było ich ośmioro lub dziewięcioro i wszyscy, o ile mógł to dostrzec, patrzyli się na niego.
- Opuść różdżkę, chłopcze, zanim wykłujesz nią komuś oko. - zabrzmiał niski burczący głos.
Serce Harry'ego zabiło gwałtowniej. Znał ten głos, ale nie opuścił różdżki.
- Profesor Moody? - rzekł niepewnie.
- No nie wiem, czy taki profesor - zaburczał głos - jakoś nie miałem za bardzo okazji uczyć, nieprawdaż? Złaź tu na dół, chcemy cię dokładnie obejrzeć.
Harry opuścił nieco różdżkę, ale nie rozluźnił zaciśniętego na niej uchwytu i nie ruszył z miejsca. Miał bardzo dobry powód, by być podejrzliwym. Spędził ostatnio dziewięć miesięcy w towarzystwie, jak mu się wydawało Szalonookiego Moody'ego, by na koniec przekonać się, że to wcale nie był Moody, ale oszust. Na dodatek oszust, który próbował zabić Harry'ego zanim został zdemaskowany. Zanim zdążył pomyśleć, co robić dalej, drugi, lekko zachrypnięty głos uniósł się ku niemu.
- Wszystko w porządku, Harry. Przyszliśmy cię stąd zabrać.
Serce Harry'ego podskoczyło. Rozpoznał i ten głos, chociaż nie słyszał go od ponad roku.
- P-profesor Lupin? - powiedział z niedowierzaniem. - To pan?
- Dlaczego wszyscy stoimy w ciemnościach? - powiedział trzeci głos, tym razem zupełnie nieznajomy, kobiecy. - Lumos
Wierzchołek różdżki zapłonął rozświetlając hol magicznym światłem. Harry zamrugał. Ludzie poniżej zgromadzili się u stóp schodów, bacznie wlepiając w niego wzrok, niektórzy wyciągając szyję by mieć lepszy widok.
Remus Lupin stał najbliżej niego. Mimo iż nadal młody, Lupin wyglądał na zmęczonego i raczej chorego. Miał więcej siwych włosów niż wtedy, kiedy Harry żegnał się z nim ostatnio, a jego szaty były bardziej połatane i wytarte niż kiedykolwiek. Niemniej jednak uśmiechał się szeroko do Harry'ego, który również próbował się uśmiechnąć mimo iż był w niemałym szoku.
- Ooo, wygląda dokładnie tak, jak myślałam - powiedziała czarownica trzymająca nad głową zapaloną różdżkę. Wyglądała najmłodziej z nich. Miała bladą twarz w kształcie serca, ciemne błyszczące oczy i krótkie sterczące włosy o odcieniu wściekłego fioletu. - Czołem, Harry!
- Taaa, już wiem, co miałeś na myśli, Remusie - powiedział łysy czarny czarodziej stojący najdalej z tyłu. Miał głęboki, powolny głos i a z jego ucha zwisało pojedyncze złote koło. - Wygląda dokładnie jak James.
- Z wyjątkiem oczu - dodał srebrnowłosy czarodziej z tyłu o świszczącym głosie. - Ma oczy Lily.
Szalonooki Moody, który nosił długie posiwiałe włosy, a w jego nosie brakowało sporego kawałka, zezował podejrzanie w kierunku Harry'ego swoimi źle dopasowanymi oczami. Jedno oko było małe, ciemne i paciorkowate, drugie wielkie, okrągłe, elektrycznie niebieskie - magiczne oko, którym mógł patrzeć przez ściany, drzwi i na to, co działo się z tyłu jego własnej głowy.
- Czy jesteś całkowicie pewien, że to jest on, Lupin? - mruknął. - Byłaby to niezła perspektywa, gdybyśmy przyprowadzili ze sobą jakiegoś Śmierciożercę udającego go. Powinniśmy zapytać go o coś, co tylko prawdziwy Potter może wiedzieć. Chyba że ktoś ma ze sobą trochę Veritaserum...
- Harry, jaką postać przybiera twój Patronus? - zapytał Lupin.
- Rogacz - odpowiedział nerwowo Harry.
- To on, Szalonooki - powiedział Lupin.
W pełni świadom tego, że wszyscy ciągle gapią się na niego, Harry zszedł po schodach pakując różdżkę do tylnej kieszeni spodni.
- Nie wkładaj tam swojej różdżki, chłopcze - ryknął Moody - Co by się stało gdyby odpaliła? Wiesz, lepsi czarodzieje niż ty potracili pośladki!
- Znasz kogoś, kto stracił pośladek? - fioletowowłosa kobieta spytała Szalonookiego z zainteresowaniem.
- Nieważne, po prostu trzymaj różdżkę z dala od tylnej kieszeni! - burknął Szalonooki. Elementarna zasada bezpieczeństwa dla różdżek. I nikt o nią już nie dba. Poczłapał w stronę kuchni. - I widziałem to! - dodał poirytowany, kiedy kobieta wywróciła oczami.
Lupin wyciągnął dłoń i potrząsnął ręką Harry'ego.
- Jak się masz? - spytał, przyglądając się z bliska Harry'emu.
- N-nieźle...
Harry ledwo wierzył, że to się dzieje naprawdę. Cztery tygodnie z niczym, bez najmniejszej wskazówki co do planu zabrania go z Privet Drive i nagle cała banda czarodziejów stała właściwie w domu, jakby to od dawna było ustalone. Zerknął na ludzi otaczających Lupina. Nadal przyglądali się mu gorliwie. Poczuł się bardzo zawstydzony faktem, że nie czesał włosów od czterech dni.
- Jestem... macie naprawdę szczęście, że Dursleyów nie ma - wymamrotał.
- Szczęście, ha! - powiedziała kobieta o fioletowych włosach. - To ja wyciągnęłam ich z domu. Wysłałam list mugolską pocztą powiadamiający, że zostali wybrani do Ogólnokrajowego Konkursu Na Najlepiej Utrzymany Podmiejski Trawnik. Zmierzają właśnie na ceremonię rozdania nagród... albo przynajmniej tak im się wydaje.
Harry przelotnie wyobraził sobie twarz wuja Vernona, kiedy zdaje sobie sprawę, że nie ma czegoś takiego jak Ogólnokrajowy Konkurs Na Najlepiej Utrzymany Podmiejski Trawnik.
- Wyjeżdżamy, prawda? - zapytał. - Niedługo?
- Niemal natychmiast - odparł Lupin. - czekamy tylko na znak.
- Dokąd jedziemy? Do Nory? - zapytał Harry z nadzieją w głosie.
- Nie do Nory, nie. - powiedział Lupin prowadząc Harry'ego w kierunku kuchni. Mały pęczek czarodziejów ruszył za nimi, wszyscy nadal z ciekawością obserwując Harry'ego. - To zbyt ryzykowne. Urządziliśmy kwaterę główną w niewykrywalnym miejscu. Zajęło to trochę czasu...
Szalonooki Moody siedział na kuchennym stole pociągając z piersiówki, jego magiczne oko obracało się we wszystkich kierunkach oglądając urządzenia kuchenne Dursleyów.
- To jest Alastor Moody, Harry - kontynuował Lupin, wskazując na Moody'ego.
- Tak, wiem - powiedział Harry niewyraźnie. - To było dziwne uczucie, być przedstawianym komuś, kogo mogłoby się wydawać, znało się od roku.
- A to jest Nymphadora...
- Nie nazywaj mnie Nymphadora, Remusie - powiedziała młoda czarownica wzdrygając się. - Po prostu Tonks.
- Nymphadora Tonks, która woli być znana jedynie pod swym nazwiskiem - dokończył Lupin.
- Ty też byś wolał, gdyby twoja głupia matka nazwała cię Nymphadora! - mruknęła Tonks.
- To jest Kingsley Shacklebolt - wskazał wysokiego czarnego czarodzieja, który ukłonił się. - Elphias Doge - czarodziej o świszczącym głosie skinął głową. - Dedalus Diggle...
- My się już spotkaliśmy - zapiszczał podekscytowany Diggle upuszczając przy okazji swój fioletowy kapelusz.
- Emmeline Vance - statecznie wyglądająca czarownica w szmaragdowozielonym szalu schyliła głowę. - Sturgis Podmore - mag o kwadratowej szczęce i grubych włosach słomkowego koloru mrugnął okiem. - I Hestia Jones. - ciemnowłosa czarownica o różowych policzkach zamachała ręką znad tostera.
Harry niezręcznie schylał głowę przed każdym, kto był mu przedstawiany. Pragnął by patrzyli gdziekolwiek, tylko nie na niego. Czuł się jakby nagle został wprowadzony na scenę. Zastanawiał się przy tym, czemu jest ich tu tak dużo.
- Zadziwiająca liczba ludzi zgłosiła się na ochotnika by przybyć tu i zabrać cię stąd - powiedział Lupin, jakby czytając w myślach Harry'ego. Kąciki jego ust wykrzywiły się nieznacznie.
- Tak, cóż, im więcej, tym lepiej - powiedział mrocznie Moody - Jesteśmy twoją strażą, Potter.
- Czekamy tylko na sygnał oznajmiający, że można bezpiecznie wyruszyć. - powiedział Lupin wyglądając przez kuchenne okno. - Mamy jakieś piętnaście minut.
- Bardzo czyści ci Mugole, prawda? - powiedziała czarownica nazywana Tonks rozglądając się po kuchni z dużym zainteresowaniem. Mój ojciec urodził się w rodzinie Mugoli i jest starym niechlujem. Przypuszczam, że to różnie bywa, tak jak to jest z czarodziejami?
- Eeee... tak - powiedział Harry. - Słuchaj - powiedział odwracając się do Lupina - co się dzieje, nie mam żadnych wiadomości od nikogo, co z Vol...
Kilkoro czarownic i czarodziejów wydało z siebie dziwne syczące dźwięki. Dedalus Diggle znów upuścił swój kapelusz, a Moody ryknął - Zamknij się!
- Co? - powiedział Harry.
- Nie będziemy tu o niczym dyskutować, to zbyt ryzykowne. - powiedział Moody zwracając swoje zwykłe oko na Harry'ego. Jego magiczne oko pozostało skupione na suficie. - A niech to! - dodał ze złością sięgając w górę ku magicznemu oku. - ciągle się zacina odkąd ten śmieć je nosił.
I z okropnym chlupiącym dźwiękiem przypominającym wyciąganie korka ze zlewu wydobył swoje oko.
- Szalonooki, wiesz że to jest obrzydliwe, prawda? - powiedziała Tonks.
- Podaj mi, jeśli możesz, szklankę wody, Harry - poprosił Moody.
Harry podszedł do zmywarki, wyciągnął czystą szklankę i napełnił ją wodą z kranu nadal gorliwie obserwowany przez bandę czarodziejów. Ich bezustanne gapienie się zaczynało mu działać na nerwy.
- Cheers! - powiedział Moody, kiedy Harry wręczył mu szklankę. Wrzucił magiczne oko do wody i potrząsnął nim w górę i w dół. Oko śmigało dokoła spoglądając na każdego po kolei. - Chcę mieć trzysta sześćdziesięciostopniową widoczność w powrotnej drodze.
- Jak się dostaniemy.... gdziekolwiek się wybieramy? - zapytał Harry.
- Miotły - odparł Lupin. - To jedyny sposób. Jesteś za młody, by móc się Aportować, na pewno obserwują sieć Fiuuuuu, a używanie nieautoryzowanego świstoklika to więcej niż nasze życie jest warte.
- Remus mówi, że dobrze latasz - powiedział Kingsley Shacklebolt swoim głębokim głosem.
- Jest doskonały - powiedział Lupin sprawdzając swój zegarek. - Tak czy siak, lepiej idź i spakuj się, Harry, chcemy być gotowi, kiedy dostaniemy sygnał.
- Pójdę z tobą i pomogę ci - rozpromieniła się Tonks.
Cofnęła się za Harry'm do korytarza i ruszyła po schodach do góry rozglądając się dokoła z dużą ciekawością i zainteresowaniem.
- Śmieszne miejsce - powiedziała - trochę zbyt czyste, wiesz co mam na myśli? Trochę nienaturalne. Ooo... tak lepiej - dodała kiedy weszli do sypialni Harry'ego i zapalili światło.
W jego pokoju był oczywiście znacznie większy bałagan niż w reszcie domu. Uwięziony w nim przez ostatnie cztery dni w bardzo kiepskim nastroju Harry nie przejmował się zupełnie sprzątaniem po sobie. Większość książek, jakie posiadał, porozrzucana była na podłodze, po tym jak Harry próbował zająć się inną za każdym razem i po chwili odrzucał ją na bok. Klatka Hedwigi zdecydowanie wymagała czyszczenia i zaczynała już śmierdzieć. Jego kufer leżał otwarty, odsłaniając pogmatwaną mieszaninę mugolskich ubrań i czarodziejskich szat, która wylewała się na podłogę wokół niego.
Harry zaczął podnosić książki i wrzucać je pośpiesznie do kufra. Tonks przystanęła przy otwartej szafie patrząc krytycznym wzrokiem na swoje odbicie w lustrze po wewnętrznej stronie drzwi.
- Wiesz, myślę że nie do twarzy mi w fiolecie. - powiedziała melancholijnie pociągając kosmyk kolczastych włosów. - Nie uważasz, że przez nie wyglądam trochę mizernie?
- Eeee... - powiedział Harry spoglądając na nią znad Drużyn Quidditcha Anglii i Irlandii.
- Tak, zdecydowanie. - powiedziała stanowczo Tonks. Zacisnęła oczy w napięciu, jakby próbowała sobie coś przypomnieć. Sekundę później jej włosy zmieniły się w różowe jak guma do żucia.
- Jak to zrobiłaś? - spytał Harry gapiąc się na nią kiedy otworzyła ponownie oczy.
- Jestem Zmiennokształtnym. - odpowiedziała przyglądając się znów swojemu odbiciu i odwracając głowę tak, by widzieć włosy z każdej strony. - Oznacza to, że mogę zmieniać swój wygląd kiedy chcę - dodała zauważając w lustrze zakłopotany wyraz twarzy Harry'ego. - Urodziłam się taka. Miałam najlepsze oceny z Maskowania i Kamuflażu podczas szkolenia aurorów bez żadnego uczenia się, to było cudowne!
- Jesteś aurorem? - spytał Harry pod wrażeniem. Zostanie Łapaczem-Mrocznych-Czarodziejów było jedyną karierą, jaką w ogóle brał pod uwagę po skończeniu Hogwartu.
- Tak - odpowiedziała dumnie Tonks. - Kingsley też jest, jest nawet trochę wyżej niż ja. Ja zakwalifikowałam się dopiero w zeszłym roku. O mały włos, a oblałabym Krycie się i Śledzenie. Straszna ze mnie niezdara, nie słyszałeś jak stłukłam ten talerz na dole, kiedy się zjawiliśmy?
- Można się nauczyć jak być Zmiennokształtnym? - zapytał Harry prostując się, zupełnie zapominając o pakowaniu się.
Tonks zachichotała.
- Założę się, ze nie miałbyś nic przeciwko temu, by móc czasem ukryć tę bliznę, co? - Jej oczy odnalazły na czole Harry'ego bliznę w kształcie błyskawicy.
- Nie, nie miałbym. - wymamrotał Harry odwracając się. Nie lubił kiedy ludzie gapili się na jego bliznę.
- Cóż, obawiam się, że będziesz musiał znaleźć trudniejszy sposób. - powiedziała Tonks. - Zmiennokształtni to naprawdę rzadkość, rodzą się tacy, a nie stają. Większość czarodziejów potrzebuje różdżki albo mikstury by zmienić swój wygląd. Ale musimy się zbierać, Harry, mieliśmy się pakować. - dodała z poczuciem winy, rozglądając się po całym tym bałaganie na podłodze.
- A... tak - powiedział Harry sięgając po następne książki.
- Nie bądź głupi, będzie o wiele szybciej jak ja to... spakuje - oznajmiła Tonks wykonując swoją różdżką długi, zamaszysty ruch nad podłogą. Książki, ubrania i luneta uniosły się w powietrze i na trzy-cztery wleciały do kufra.
- No... niezbyt starannie - powiedziała Tonks podchodząc do kufra i spoglądając na kłębowisko wewnątrz. - Moja mama, ma ten talent do układania rzeczy tak, że czyściutko pasują do siebie - potrafi nawet zwijać razem skarpetki - ale jakoś nigdy nie doszłam do tego, jak to robi. To jakiś rodzaj wstrząśnięcia - i potrząsnęła z nadzieją różdżką.
Jedna ze skarpetek Harry'ego zawirowała słabo i opadła na wierzch bałaganu w skrzyni.
- Ach, cóż - powiedziała Tonks zatrzaskując wieko kufra - przynajmniej wszystko jest w środku. To też należałoby chyba odrobinę sprzątnąć. - wskazała różdżką na klatkę Hedwigi. - Scourgify - odchody i kilka piór zniknęły.
- No, trochę lepiej. Nie zapomniałam do końca tych domowych zaklęć. No dobrze... Masz wszystko? Kociołek? Miotła? WOW! Błyskawica?
Jej oczy rozszerzyły się zatrzymując się na miotle, którą trzymał Harry w prawej ręce. To był powód jego dumy i radości, prezent od Syriusza, miotła o międzynarodowym standardzie.
- A ja wciąż latam na Komecie Dwa Sześćdziesiąt - powiedziała z zazdrością Tonks. - Ach, cóż. różdżka nadal w spodniach? Oba pośladki na miejscu? No dobra, idziemy. Locomotor kufer.
Kufer Harry'ego uniósł się na kilka cali w powietrze. Trzymając różdżkę niczym batutę dyrygenta w prawej ręce, a klatkę Hedwigi w lewej, Tonks przeprowadziła kufer przez pokój i skierowała na zewnątrz. Harry ruszył za nią w dół po schodach, niosąc swoją miotłę.
W kuchni Moody wstawił ponownie swoje oko, które po wyczyszczeniu wirowało tak szybko, że Harry'emu zrobiło się niedobrze od patrzenia na nie. Kingsley Shacklebolt i Sturgis Podmore oglądali kuchenkę mikrofalową, a Hestia Jones nabijała się z obieraczki do ziemniaków, na którą wpadła przetrząsając szuflady. Lupin zaklejał właśnie list adresowany do Dursleyów.
- Doskonale - powiedział Lupin podnosząc wzrok, gdy weszli Tonks i Harry. - Myślę, że mamy jakąś minutę. Powinniśmy chyba wyjść do ogrodu, skoro jesteśmy gotowi. Harry, zostawiłem list dla twojego wujka i ciotki, żeby się nie martwili...
- Nie zmartwią się - odparł Harry
- ... i że jesteś bezpieczny...
- To tylko ich załamie
- ... i że zobaczysz się z nimi następnego lata.
- A muszę?
Lupin uśmiechnął się, ale nie odpowiedział.
- Podejdź no tu, chłopcze. - powiedział Moody burkliwie, przywołując Harry'ego do siebie różdżką. Muszę cię Rozpłynąć.
- Musi pan co? - spytał nerwowo Harry.
- Czar Rozpłynięcia - powiedział Moody wznosząc różdżkę. - Lupin mówi, że masz Pelerynę Niewidkę, ale nie okryje cię, gdy będziemy lecieć. To zamaskuje cię lepiej. I proszę... - stuknął mocno Harry'ego w czubek głowy i Harry poczuł dziwne uczucie, jakby Moody rozbił tam właśnie jajko. Zimne strużki spływały w dół jego ciała z miejsca, w które uderzyła różdżka.
- Nieźle, Szalonooki - powiedziała z podziwem Tonks patrząc na brzuch Harry'ego.
Harry spojrzał w dół na swoje ciało, lub raczej na coś co kiedyś było jego ciałem, bo teraz nie wyglądało już na jego. Nie było niewidzialne, po prostu przybrało dokładnie kolor i strukturę kuchni za nim. Stał się człowiekiem - kameleonem.
- Zbieramy się - powiedział Moody otwierając tylne drzwi swoją różdżką. Wyszli wszyscy na zewnątrz, na pięknie utrzymany trawnik wuja Vernona.
- Bezchmurna noc - chrząknął Moody, a jego magiczne oko obserwowało niebiosa. - Mogliśmy coś zrobić z trochę większą ilością chmur dla zasłony. No dobra, ty - szczeknął na Harry'ego - będziemy lecieć w zwartej formacji. Tonks będzie zaraz przed tobą, trzymaj się blisko jej ogona. Lupin będzie osłaniał cię od dołu. Ja będę za tobą. Reszta będzie krążyć wokół nas. Nie łamiemy szyków z żadnego powodu, zrozumiane? Jeśli jedno z nas zginie...
- A to możliwe? - spytał Harry z lękiem, ale Moody zignorował go.
- ...reszta leci dalej, nie zatrzymuje się, nie łamie szyku. Jeśli zdejmą nas wszystkich, a ty przeżyjesz, Harry, tylna straż jest w pogotowiu do startu. Leć dalej na wschód, a oni dołączą do ciebie.
- Oj nie bądź taki wesoły, Szalonooki, bo Harry pomyśli, że nie traktujemy tego poważnie. - powiedziała Tonks przywiązując kufer Harry'ego i klatkę Hedwigi do uprzęży zwisającej z jej miotły.
- Po prostu przedstawiam chłopcu plan - burknął Moody - Naszym zadaniem jest dostarczyć go bezpiecznie do kwatery głównej, a jeśli zginiemy próbując...
- Nikt nie zginie - powiedział Kingsley Shacklebolt głębokim, uspokajającym głosem.
- Dosiądźcie mioteł, oto pierwszy sygnał - powiedział ostro Lupin wskazując w niebo.
Wysoko, wysoko nad nimi pośród gwiazd rozbłysnął deszcz jasnoczerwonych iskier. Harry rozpoznał je natychmiast - iskry z różdżki. Przełożył prawą nogę nad Błyskawicą, chwycił mocno rączkę i poczuł jak delikatnie wibruje nie mogąc, jak i on, doczekać się chwili, gdy znajdzie się znów w powietrzu.
- Drugi sygnał, ruszamy! - krzyknął Lupin, gdy kolejne, zielone tym razem iskry eksplodowały wysoko ponad nimi.
Harry mocno odepchnął się od ziemi. Chłodne nocne powietrze smagnęło jego włosy, a schludne kwadratowe ogródki przy Privet Drive oddalały się, kurcząc się gwałtownie do rozmiaru zielono-czarnej szachownicy i wszystkie myśli o przesłuchaniu w Ministerstwie odpłynęły z jego umysły, jakby pęd powietrza wydmuchał je z jego głowy. Czuł jakby jego serce miało wybuchnąć od przyjemności - znów latał, odlatywał z Privet Drive tak, jak o tym fantazjował przez całe lato, leciał do domu... Na kilka wspaniałych chwil wszystkie jego problemy zmalały do zera, zupełnie bez znaczenia w rozległym, gwieździstym niebie.
- Ostro w lewo, ostro w lewo, jakiś Mugol patrzy w górę! - wykrzyknął Moody z tyłu za nim. Tonks skręciła gwałtownie i Harry podążył za nią obserwując swój kufer huśtający się wściekle pod jej miotłą. - Potrzebujemy wyższego pułapu... powiedzmy, jeszcze z ćwierć mili!
Oczy Harry'ego powilgotniały od chłodu kiedy wznieśli się wyżej. Pod sobą widział jedynie maleńkie kropeczki światła, w które zmieniły się reflektory samochodów i uliczne latarnie. Dwa z tych maleńkich światełek mogły należeć do samochodu wuja Vernona... Dursleyowie na pewno wracali właśnie do pustego domu, wściekli z powodu nieistniejącego Konkursu Trawników... i na myśl o tym Harry wybuchnął głośnym śmiechem, ale jego głos utonął w trzepotaniu szat pozostałych, zgrzytaniu uprzęży podtrzymującej jego kufer i klatkę i świście wiatru w uszach, gdy tak mknęli przez przestworza. Od miesiąca nie czuł się tak żywy i tak szczęśliwy.
- Skręcamy na południe! - krzyknął Szalonooki - Miasto przed nami!
Poszybowali w prawo, by uniknąć przelotu dokładnie nad błyszczącą pajęczyną świateł poniżej.
- Skręć na południowy wschód i wznoś się dalej, przed nami jest trochę niskich chmur, możemy się w nich zgubić. - zawołał Moody.
- Nie lecimy przez chmury! - krzyknęła gniewnie Tonks - wszyscy przemokniemy, Szalonooki!
Harry poczuł ulgę słysząc to - jego ręce drętwiały coraz bardziej na rączce Błyskawicy. Żałował, że nie pomyślał o założeniu płaszcza - zaczynał się trząść.
Ustanowili nowy kurs zgodnie z instrukcjami Szalonookiego. Harry miał zaciśnięte oczy z powodu lodowatego wiatru, od którego zaczynały go boleć uczy. O ile pamiętał, tylko raz w życiu było mu tak zimno na miotle - podczas meczu quidditcha przeciwko Puchonom w trzecim roku jego nauki, który rozgrywany był w czasie burzy. Straż krążyła wokół niego bez przerwy jak gigantyczne sępy. Harry stracił poczucie czasu. Zastanawiał się jak długo już lecieli, wydawało mu się, że co najmniej godzinę.
- Skręcamy na południowy zachód - wrzasnął Moody - chcemy uniknąć autostrady!
Harry był tak przemarznięty, że tęsknie pomyślał o przytulnych, suchych wnętrzach samochodów, ciągnących strumieniem pod nimi, po czym jeszcze bardziej tęsknie o podróży przy pomocy proszku Fiuuu - może nie było to wygodne, lądować w kominku, ale w płomieniach przynajmniej było ciepło...
Kingsley Shacklebolt przemknął obok niego, łysa głowa i kolczyk zalśniły delikatnie w świetle księżyca... teraz Emmeline Vance leciała po jego prawej stronie, z wyciągniętą różdżką, rozglądając się na prawo i lewo... ale i ona przemknęła nad nim, a jej miejsce zajął Sturgis Podmore...
- Powinniśmy zawrócić na trochę, tak żeby mieć pewność, że nikt nas nie śledzi! - krzyknął Moody.
- ZWARIOWAŁEŚ, SZALONOOKI? - wrzasnęła Tonks z przodu. - Jesteśmy już przymarznięci do mioteł! Jeśli dalej będziemy zbaczać z kursu, nie dolecimy tam przez tydzień! Zresztą, już prawie jesteśmy na miejscu!
- Pora zacząć zniżanie się - doleciał głos Lupina. - Leć za Tonks, Harry!
Harry zanurkował za Tonks. Zmierzali ku największej kolekcji świateł jaką dotąd widział - potężnej, rozległej, krzyżującej się masy błyszczących linii i siatek, przeplatanych pasami najgłębszej czerni. Zniżali się tak coraz bardziej, aż Harry mógł dostrzec pojedyncze światła latarni, kominy, anteny telewizyjne. Bardzo chciał już wylądować, chociaż czuł, że będą musieli go odmrażać od miotły.
- No i jesteśmy - zawołała Tonks i kilka sekund później wylądowała.
Harry dotknął ziemi tuż za nią i zsiadł z miotły na skrawku zaniedbanej trawy pośrodku małego placu. Tonks odpinała już jego kufer. Trzęsąc się Harry rozejrzał się dokoła. Brudne fronty otaczających go budynków nie były przyjemne. Niektóre miały zbite okna, odbijające światło ulicznych latarni, z wielu drzwi odchodziła farba, a przy wejściowych schodach leżały stosy śmieci.
- Gdzie jesteśmy? - zapytał Harry, ale Lupin odparł cicho - Za chwilkę.
Moody przetrząsał płaszcz zgrabiałymi z zimna rękami.
- Mam - wymamrotał unosząc w powietrze coś, co wyglądało jak srebrna zapalniczka i klikając.
Najbliższa latarnia zgasła z trzaskiem. Pstryknął jeszcze raz wygaszaczem i następna lampa zgasła. I tak klikał aż wszystkie latarnie na placu zostały wygaszone i jedyne światło dobiegało teraz zza zasłoniętych okien i sierpowatego księżyca nad nimi.
- Pożyczyłem go od Dumbledore'a - mruknął Moody chowając wygaszacz do kieszeni. - W ten sposób nie musimy się przejmować żadnymi Mugolami wyglądającymi przez okna. A teraz szybko, idziemy.
Chwycił Harry'ego za ramię i poprowadził go ze skweru przez drogę na chodnik. Lupin i Tonks szli za nimi, niosąc kufer Harry'ego z dwóch stron, a reszta straży osłaniała ich z wyciągniętymi różdżkami.
Z górnego okna najbliższego domu dobiegały stłumione dźwięki magnetofonu. Poczuł gryzący zapach psujących się śmieci z kupki wypchanych jednorazówek przy samym wejściu do połamanej bramy.
- Masz - mruknął Moody wpychając w Rozpłyniętą rękę Harry'ego kawałek pergaminu i trzymając zapaloną różdżkę na tyle blisko, by oświetlić pismo. - Przeczytaj szybko i zapamiętaj.
Harry spojrzał na kawałek papieru. Wąskie, odręczne pismo było niewyraźnie znajome. Napis brzmiał:
Kwatera główna Zakonu Feniksa
mieści się pod numerem dwanaście,
Grimmauld Place, Londyn
ROZDZIAŁ CZWARTY
Grimmauld Place Numer Dwanaście
- Co to jest Zakon... - zaczął Harry
- Nie tutaj, chłopcze! - warknął Moody. - Zaczekaj aż wejdziemy do środka!
Wyciągnął kawałek pergaminu z ręki Harry'ego i zapalił go uderzeniem różdżki. Kiedy wiadomość spłonęła i opadła na ziemię, Harry jeszcze raz rozejrzał się dokoła po otaczających ich domach. Stali przed numerem jedenastym. Spojrzał w lewo i zobaczył numer dziesiąty. Jednakże po prawej stronie mieścił się dom numer trzynaście.
- Ale gdzie...?
- Pomyśl o tym, co właśnie zapamiętałeś. - powiedział cicho Lupin.
Harry pomyślał i kiedy dotarł do części o Grimmauld Place numer dwanaście, między numerami jedenaście i trzynaście, znikąd pojawiły się sponiewierane drzwi, a zaraz za nimi brudne ściany i zszargane okna. Wyglądało to tak, jakby dodatkowy dom wyrósł nagle rozpychając na boki te stojące po obu stronach. Harry gapił się na niego. Magnetofon spod numeru jedenaście dudnił dalej. Najwyraźniej Mugole wewnątrz nic nie poczuli.
- Dalej, pospiesz się - mruknął Moody szturchając od tyłu Harry'ego.
Harry podszedł do wytartych kamiennych schodów wpatrując się w drzwi, które zmaterializowały się przed chwilą. Okrywająca je czarna farba była zniszczona i podrapana. Srebrna kołatka miała kształt poskręcanego węża. Nie miały ani dziurki na klucz, ani skrzynki na listy.
Lupin wyciągnął różdżkę i stuknął nią raz w drzwi. Harry usłyszał wiele głośnych, metalicznych kliknięć i coś, co brzmiało jak brzęczenie łańcucha. Drzwi otwarły się ze zgrzytem.
- Wchodź szybko, Harry - wyszeptał Lupin - ale nie idź za daleko i nie dotykaj niczego.
Harry przestąpił próg wkraczając w niemal całkowitą ciemność korytarza. Czuł zapach wilgoci, kurzu i słodkawy smród zgnilizny. Miejsce sprawiało wrażenie opuszczonego budynku. Zerknął w tył nad ramieniem i zobaczył innych wchodzących za nim, oraz Lupina i Tonks niosących jego kufer i klatkę Hedwigi. Moody stał na najwyższym stopniu i uwalniał właśnie kulę światła skradzionego z ulicznych latarni przez wygaszacz. Błyski uleciały do żarówek i plac momentalnie zajaśniał pomarańczowym światłem, zanim Moody wskoczył do środka zamykając frontowe drzwi i sprawiając, że w korytarzu zapadła kompletna ciemność.
- Tutaj...
Puknął mocno Harry'ego w głowę swoją różdżką. Harry poczuł, jakby tym razem coś gorącego spływało mu po plecach i domyślił się, że zdjęty został z niego czar Rozpłynięcia.
- A teraz stójcie wszyscy spokojnie, a ja zrobię tu trochę jaśniej - wyszeptał Moody.
Przytłumione głosy innych sprawiły, że Harry miał dziwne przeczucie - jakby weszli właśnie do domu umierającej osoby. Usłyszał miękki syczący dźwięk i staromodne gazowe lampy obudziły się do życia wzdłuż ścian, rzucając niewyraźne, migoczące światło na łuszczące się tapety i wyświechtany dywan leżący w długim, mrocznym korytarzu, w którym nad głowami świeciły słabym światłem pokryte pajęczynami żyrandole, a na ścianach wisiały krzywo pociemniałe od starości portrety. Harry usłyszał jak coś kryje się za zasłoną. Świecznik i kandelabr, stojące na pobliskim, rachitycznym stole miały kształt węży.
Usłyszał odgłos pospiesznych kroków i matka Rona, Pani Weasley pojawiła się w drzwiach na końcu korytarza. Promieniała radością na powitanie, kiedy tak spieszyła ku nim, chociaż Harry zauważył, że była raczej chudsza i bardziej blada niż ostatnim razem, gdy ją widział.
- Och, Harry, tak cudownie cię widzieć! - wyszeptała i chwyciła go w łamiącym żebra uścisku, po czym przytrzymała go na wyciągnięcie ramion przyglądając się mu krytycznie - Wyglądasz mizernie, potrzebujesz dokarmienia, ale obawiam się, ze będziesz musiał poczekać troszkę na obiad.
Zwróciła się do grupy czarodziejów za nim i wyszeptała pospiesznie - Właśnie przybył, spotkanie się zaczęło.
Wszyscy czarodzieje za Harrym zaczęli szeptać z zainteresowaniem i podekscytowaniem i ruszyli rzędem w kierunku drzwi, zza których wyszła Pani Weasley. Harry ruszył za Lupinem, ale Pani Weasley powstrzymała go.
- Nie, Harry, spotkanie jest tylko dla członków Zakonu. Ron i Hermiona są na górze, możesz poczekać z nimi, aż skończy się spotkanie i wtedy zjemy obiad. I postaraj się być cicho w korytarzu. - dodała natarczywym szeptem.
- Dlaczego?
- Nie chcę żeby coś się obudziło.
- Ale co..?
- Wyjaśnię ci później, muszę się pospieszyć, powinnam być na spotkaniu. Pokażę ci tylko, gdzie będziesz spał.
I przyciskając palec do ust poprowadziła go na paluszkach obok pary długich, przeżartych przez mole zasłon, za którymi, jak przypuszczał Harry, musiały się znajdować kolejne drzwi, i po pociągnięciu dużego stojaka na parasole, który wyglądał, jakby zrobiony był z odciętej nogi trolla, ruszyli w górę ciemnymi schodami, mijając rząd zmniejszonych głów, umiejscowionych na tabliczkach na ścianie. Przyglądając się bliżej, Harry rozpoznał, ze głowy należały do skrzatów domowych. Wszystkie miały taki sam, przypominający raczej dyszę nos.
Oszołomienie Harry'ego pogłębiało się z każdym krokiem. Co do diaska robili w domu, który wyglądał, jakby należał do najciemniejszego z czarodziejów?
- Pani Weasley, dlaczego...?
- Ron i Hermiona wyjaśnią ci wszystko, mój drogi, ja naprawdę muszę pędzić - wyszeptała Pani Weasley z roztargnieniem. - Tam - dotarli na drugi poziom - twoje drzwi są na prawo. Zawołam cię, gdy to się skończy. - I z powrotem ruszyła z pośpiechem w dół po schodach.
Harry przeszedł przez obskurne półpiętro, przekręcił gałkę o kształcie wężej głowy w drzwiach do sypialni i otworzył drzwi.
Rozejrzał się przelotnym spojrzeniem po mrocznym, wysokim, wyposażonym w podwójne łoże pokoju. Potem rozległ się głośny, świergoczący dźwięk, po którym nastąpił jeszcze głośniejszy wrzask i jego widok został całkowicie przesłonięty przez olbrzymią ilość bardzo bujnych włosów. Hermiona rzuciła się na niego z uściskiem, który niemal zwalił go z nóg, podczas gdy maleńka sówka Rona, Świstoświnka, latała w kółko z przejęciem wokół ich głów.
- HARRY! Ron, on tu jest, Harry jest tutaj! Nie słyszeliśmy jak przyleciałeś! Och, jak się masz? Wszystko w porządku? Jesteś wściekły na nas? Założę się, że jesteś, wiem, że nasze listy były daremne - ale nie mogliśmy ci nic napisać, Dumbledore kazał nam przysiąc, że tego nie zrobimy, och, mamy ci tyle do opowiedzenia i ty też masz o czym mówić - Dementorzy! Kiedy usłyszeliśmy... i to przesłuchanie w Ministerstwie - to po prostu oburzające, sprawdziłam to wszystko, nie mogą cię wylać, po prostu nie mogą, jest klauzula w Ustawie o Uzasadnionych Restrykcjach Wobec Nieletnich Czarodziejów na wypadek użycia magii w sytuacji zagrożenia życia....
- Pozwól mu odetchnąć, Hermiono - powiedział Ron i wyszczerzył zęby w uśmiechu zamykając drzwi za Harrym. Wydawało się, że urósł jeszcze o kilka cali podczas tego miesiąca, co sprawiało, że był wyższy i wyglądał bardziej łobuzersko niż kiedykolwiek, chociaż długi nos, jasnorude włosy i piegi pozostały te same.
Nadal promieniejąc, Hermiona puściła Harry'ego, ale zanim zdążyła powiedzieć następne słowo, rozległ się miękki, świszczący dźwięk i coś białego sfrunęło ze szczytu ciemnej szafy i wylądowało delikatnie na ramieniu Harry'ego.
- Hedwiga!
Śnieżna sowa kłapnęła dziobem i uszczypnęła jego ucho z uczuciem, kiedy Harry pogłaskał ją po piórach.
- Wszystko z nią w porządku - powiedział Ron. - Zadziobała nas prawie na śmierć, kiedy przyniosła twoje ostatnie listy, popatrz na to... - pokazał Harry'emu palec wskazujący prawej ręki, na którym widniało w połowie zaleczona, ale wyraźnie głęboka rana.
- A tak - odparł Harry - Przepraszam za to, ale wiesz, chciałem odpowiedzi...
- Chcieliśmy ci je dać, stary - powiedział Ron. - Hermiona strasznie się wkurzała, że na pewno zrobisz coś głupiego, jeśli będziesz tam tkwił sam, bez żadnych wiadomości, ale Dumbledore kazał...
- ... przysiąc, że nic mi nie powiedzie - przerwał Harry. - Wiem, Hermiona już mówiła.
Ciepły żar, który rozbłysł wewnątrz niego na widok dwójki najlepszych przyjaciół został stłumiony, jakby coś lodowatego wypełniło dół jego brzucha. I nagle, po tym jak przez miesiąc tęsknił za tym, by ich zobaczyć, poczuł, że wolałby raczej, by Ron i Hermiona zostawili go samego. Zapadła napięta cisza, Harry gładził odruchowo Hedwigę, nie patrząc na żadne z nich.
- Myślał, że tak będzie najlepiej - powiedziała Hermiona bez tchu - Dumbledore, znaczy się.
- Racja - powiedział Harry. Zauważył, że i jej ręce nosiły ślady dzioba Hedwigi, poczuł, że wcale nie jest mu przykro z tego powodu.
- Przypuszczam, że myślał, że z Mugolami będziesz najbardziej bezpieczny... - zaczął Ron.
- Taaak? - spytał Harry unosząc brwi. - Czy któreś z was zostało zaatakowane przez Dementorów tego lata?
- No... nie, ale to dlatego wysłał ludzi z Zakonu Feniksa, żeby cały czas cię śledzili.
Harry poczuł wielki wstrząs w swoich wnętrznościach, jakby spadł ze schodka idąc w dół. A więc wszyscy wiedzieli, że jest śledzony, z wyjątkiem niego.
- A jednak nie zadziałało, prawda? - powiedział Harry najwyższym wysiłkiem starał się utrzymać spokój w głosie. - Mimo wszystko, musiałem sam zadbać o siebie, nie?
- Był tak wściekły - powiedziała Hermiona przejętym głosem. - Dumbledore. Widzieliśmy go. Kiedy dowiedział się, że Mundungus opuścił swoją zmianę przed końcem. Był przerażający.
- Cóż, ja się cieszę, że tak się stało - odpowiedział zimno Harry - Gdyby tego nie zrobił, nie użyłbym magii i Dumbledore zostawiłby mnie pewnie na Privet Drive na całe lato.
- Nie.... nie boisz się przesłuchania w Ministerstwie Magii? - spytała cicho Hermiona.
- Nie - skłamał Harry wyzywająco. Ruszył, zostawiając ich i rozglądając się dokoła z Hedwigą usadowioną z zadowoleniem na jego ramieniu, ale ten pokój nie mógł podnieść go na duchu. Był ciemny i zawilgotniały. Puste przestrzenie płótna w zdobionych ornamentami ramach były wszystkim, co łagodziło nagość łuszczących się ścian, i kiedy Harry mijał je, zdawało mu się, że usłyszał chichot kogoś czającego się poza zasięgiem wzroku.
- A więc czemu Dumbledore tak uporczywie trzymał mnie w ukryciu? - zapytał Harry wciąż próbując utrzymać normalny głos. - Czy... eee... w ogóle raczyliście go spytać?
Zerknął na nich w samą porę, by zauważyć, jak wymieniają spojrzenie, które powiedziało mu, że zachowuje się dokładnie tak, jak obawiali się, że będzie się zachowywał. Bynajmniej nie poprawiło to jego nastroju.
- Mówiliśmy Dumbledore'owi, że chcemy powiedzieć ci, co jest grane. - powiedział Ron. - Naprawdę, stary. Ale on jest teraz naprawdę zajęty, odkąd tu jesteśmy widzieliśmy go tylko dwa razy i nie miał za dużo czasu, kazał nam tylko obiecać, że nie napiszemy ci w listach żadnych ważnych rzeczy. Powiedział, że ktoś mógłby przechwycić sowy.
- Mimo wszystko mógłby mnie informować, gdyby chciał - powiedział lakonicznie Harry. - Chyba nie chcecie mi powiedzieć, że nie zna sposobów, by wysłać wiadomość bez użycia sów.
Hermiona spojrzała na Rona i powiedziała - Ja też o tym pomyślałam. Ale on nie chciał, żebyś cokolwiek wiedział.
- Może myśli, że nie można mi zaufać - odezwał się Harry obserwując ich reakcję.
- Nie bądź tłumok - powiedział Ron bardzo zmieszany.
- Albo że nie potrafię o siebie zadbać.
- Oczywiście, że tak nie myśli! - powiedziała niecierpliwie Hermiona.
- Więc jak to jest, że ja muszę siedzieć u Dursleyów, kiedy wy dwoje siedzicie we wszystkim, co się tutaj dzieje? - powiedział Harry ciskając w pośpiechu słowa jedno po drugim coraz silniejszym głosem. - Jak to jest, że wy dwoje możecie wiedzieć wszystko, co się dzieje?
- Nie możemy - przerwał Ron. - Mama nie pozwala nam się zbliżać w czasie spotkań, mówi, ze jesteśmy za młodzi...
Ale zanim się zorientował, Harry już krzyczał.
- NO I CO Z TEGO, ŻE NIE BYLIŚCIE NA SPOTKANIACH, WIELKA SPRAWA! ALE MIMO TO JESTEŚCIE TUTAJ, PRAWDA? MIMO TO JESTEŚCIE RAZEM! A JA? UTKWIŁEM U DURSLEYÓW NA MIESIAC! A PRZECIEŻ PORADZIŁEM SOBIE Z WIĘKSZYMI SPRAWAMI NIŻ WY DWOJE KIEDYKOLWIEK I DUMBLEDORE WIE O TYM! KTO URATOWAŁ KAMIEŃ FILOZOFICZNY? KTO POZBYŁ SIĘ RIDDLE'A? KTO URATOWAŁ WASZE SKÓRY PRZED DEMENTORAMI?
Wszystkie gorzkie i urażone myśli, jakie miał przez ostatni miesiąc wylewały się z niego: jego frustracja z powodu braku wiadomości, ból, że wszyscy byli razem bez niego, gniew wywołany tym, że był śledzony i nikt mu o tym nie powiedział - wszystkie uczucia, których na wpół się wstydził ostatecznie rozsadziły więżące je okowy. Wystraszona hałasem Hedwiga wzleciała w górę i poszybowała z powrotem na szafę. Świstoświnka zaświergotała na alarm i jeszcze szybciej zaczęła krążyć wokół ich głów.
- KTO MUSIAŁ OMIJAĆ SMOKI I SFINKSY I WSZYSTKIE INNE PASKUDNE RZECZY W UBIEGŁYM ROKU? KTO WIDZIAŁ JAK POWRACA? KTO MUSIAŁ PRZED NIM UCIEKAĆ? JA!!!
Ron stał z otwartymi na wpół ustami, zupełnie oszołomiony, nie wiedząc co powiedzieć, a Hermiona patrzyła się na niego na krawędzi płaczu.
- ALE NIBY DLACZEGO MIAŁBYM WIEDZIEĆ, CO JEST GRANE? NIBY CZEMU KTOKOLWIEK PRZEJMOWAŁBY SIĘ POWIEDZENIEM MI, CO SIĘ DZIEJE?
- Harry, chcieliśmy ci powiedzieć, naprawdę chcieliśmy... - zaczęła Hermiona.
- WIDAĆ NIE DOŚĆ MOCNO CHCIELIŚCIE, NIE? ALBO WYSŁALIBYŚCIE MI SOWĘ, ALE DUMBLEDORE KAZAŁ WAM PRZYRZEC...
- No.. kazał...
- CZTERY TYGODNIE TKWIŁEM NA PRIVET DRIVE, WYCIAGAJAC GAZETY ZE ŚMIETNIKÓW, PRÓBUJAC DOWIEDZIEĆ SIĘ, CO SIĘ DZIEJE...
- Chcieliśmy...
- PEWNIE MIELIŚCIE TU NIEZŁY UBAW, PRAWDA? WSZYSCY ZASZYCI TU RAZEM...
- Nie, serio...
- Harry, naprawdę przepraszamy! - powiedziała desperacko Hermiona, a jej oczy zalśniły łzami. - Masz absolutną rację, Harry - Ja też byłabym wściekła, gdyby to na mnie padło!
Harry spojrzał na nią, nadal głęboko oddychając, po czym odwrócił się od nich znowu i zaczął chodzić w tą i z powrotem. Hedwiga zahuczała posępnie ze szczytu szafy. Zaległa długa cisza, przerywana tylko żałobnym skrzypieniem desek podłogowych pod stopami Harry'ego.
- Co to za miejsce, tak w ogóle - rzucił w kierunku Rona i Hermiony.
- Kwatera główna Zakonu Feniksa - odpowiedział natychmiast Ron.
- Czy w ogóle ktoś wysili się żeby mi powiedzieć, co to jest Zakon Feni...
- To tajne stowarzyszenie - powiedziała szybko Hermiona. - Dowodzi nim Dumbledore, on je założył. To ludzie, którzy walczyli przeciwko Sam-Wiesz-Komu ostatnim razem.
- Kto do niego należy? - zapytał Harry zatrzymując się z rękami w kieszeniach?
- Trochę ich jest...
- Spotkaliśmy około dwadzieścioro z nich - powiedział Ron. - ale myślimy, że jest więcej.
Harry popatrzył na nich.
- No i..? - zapytał spoglądając raz na Rona, raz na Hermionę.
- Eee... - odezwał się Ron - No i co?
- Voldemort! - powiedział Harry z furią. Ron i Hermiona skrzywili się. - Co się dzieje? Co on planuje? Gdzie jest? Co robimy, żeby go powstrzymać?
- Powiedzieliśmy ci, Zakon nie pozwala nam uczestniczyć w ich spotkaniach - powiedziała nerwowo Hemiona. - Tak więc nie znamy szczegółów... ale mamy ogólny zarys. - dodała pospiesznie widząc wyraz twarzy Harry'ego.
- Fred i George wynaleźli Wydłużalne Uszy. - powiedział Ron. - Są naprawdę przydatne.
- Wydłużalne...?
- Taaa, Uszy. Tylko że ostatnio musieliśmy przestać ich używać, bo Mama się dowiedziała i wpadła w szał. Fred i George musieli pochować wszystkie, żeby Mama nie zamykała. Ale zrobiliśmy z nich całkiem niezły użytek zanim Mama zdała sobie sprawę z tego, co się dzieje. Wiemy, że niektórzy z Zakonu śledzą znanych Śmierciożerców, trzymają ich na oku, wiesz...
- Część próbuje wciągnąć do Zakonu więcej ludzi - powiedziała Hermona.
- A część z nich trzyma nad czymś straż - dodał Ron. - Ciągle mówią o obowiązku trzymania straży.
- Ale nie chodzi o mnie, nie? - sarkastycznie spytał Harry.
- No tak - powiedział Ron ze zrozumieniem.
Harry prychnął. Znów chodził dokoła pokoju, patrząc wszędzie poza Ronem i Hermioną. - A więc, czym wy dwoje się zajmujecie, jeśli nie pozwalają wam chodzić na spotkania? - zapytał. - Mówiliście, że jesteście zajęci.
- No bo jesteśmy - odpowiedziała szybko Hermiona. - Odkażamy ten dom, stał pusty od wieków i różne rzeczy rozmnażały się tutaj. Udało się nam oczyścić kuchnię, większość sypialni, a jutro chyba bierzemy się za garde... Aaaa!
Przy wtórze dwóch głośnych trzasków Fred i George, starsi bracia Rona, bliźniacy, zmaterializowali się z powietrza pośrodku pokoju. Świstoświnka zaświergotała bardziej dziko niż kiedykolwiek wcześniej i poszybował w kierunku siedzącej na szczycie szafy Hedwigi.
- Przestańcie to robić! - powiedziała słabo Hermiona do bliźniaków, równie jaskraworudych jak Ron, ale bardziej krępych i trochę niższych.
- Cześć Harry - powiedział George uśmiechając się do niego - Wydawało nam się, że słyszeliśmy twój słodki głosik.
- Nie powinieneś tak dusić tej złości w sobie, Harry, wyrzuć to z siebie - dodał Fred, również uśmiechając się. - W promieniu pięćdziesięciu mil jest jeszcze może parę osób, które cię nie słyszały.
- Zdaliście egzaminy z Aportacji, co? - spytał Harry zrzędliwym głosem.
- Z wyróżnieniem. - pochwalił się Fred, który trzymał coś, co wyglądało jak kawałek bardzo długiej, żyłki w kolorze ludzkiego ciała.
- Zejście po schodach zajęłoby wam jakieś trzydzieści sekund dłużej. - powiedział Ron.
- Czas to pieniądz, braciszku. - odparł Fred. - W każdym razie, Harry, zakłócasz odbiór. Wydłużalne Uszy - dodał w odpowiedzi na widok uniesionych brwi Harry'ego i uniósł w górę żyłkę, która jak spostrzegł teraz Harry, prowadziła na zewnątrz, na korytarz. - Próbujemy usłyszeć, co dzieje się na dole.
- Musicie być ostrożni - powiedział Ron wpatrując się w Ucho - jeśli Mama znowu któreś zobaczy...
- Warto zaryzykować, mają teraz najważniejsze spotkanie. - powiedział Fred.
Drzwi otworzyły się i pojawiła się długa grzywa rudych włosów.
- O, witaj Harry - powiedziała pogodnie młodsza siostra Rona, Ginny. - Wydawało mi się, że słyszałam twój głos.
Zwracając się do Freda i George'a powiedziała. - Nie da rady z Wydłużalnymi Uszami. Mama poszła i nałożyła Niezakłócalne Zaklęcie na kuchenne drzwi.
- Skąd wiesz? - spytał zbity z tropu George.
- Tonks powiedziała mi jak to sprawdzić. - odpowiedziała Ginny. - Po prostu rzucasz czymś w drzwi i jeśli to coś nie może dolecieć, to drzwi są Niezakłócalne. Spuszczałam na nie Łajnobomby ze szczytu schodów, a one najzwyczajniej odlatują od nich. Nie ma więc mowy, by Wydłużalne Uszy przedostały się przez szparę.
Fred westchnął głęboko.
- Szkoda. Naprawdę marzyłem o tym, by dowiedzieć się, co kombinuje stary Snape.
- Snape! - krzyknął szybko Harry. - To on jest tutaj?
- Taaa - powiedział George, ostrożnie zamykając drzwi i siadając na jednym z łóżek. Fred i Ginny też usiedli. - Składa raport. Ściśle tajny.
- Kretyn - dodał leniwie Fred.
- Jest teraz po naszej stronie. - powiedziała Hermiona z wyrzutem.
Ron prychnął. - Ale nadal jest kretynem. Ten sposób, w jaki patrzy na nas kiedy nas widzi...
- Bill też go nie lubi - powiedziała Ginny tak, jakby to przesądzało sprawę.
Harry nie był pewien, czy jego już gniew ostygł, ale głód informacji przewyższał w tej chwili chęć dalszego krzyczenia. Zatopił się w łóżku naprzeciw reszty.
- Bill jest tutaj? - spytał. - Myślałem, że pracował w Egipcie?
- Złożył podanie o pracę biurową, by móc przyjechać do domu i pracować dla Zakonu - powiedział Fred. - Mówi, że brakuje mu grobowców, ale - na jego ustach rozkwitł uśmieszek - są też dobre strony.
- Co masz na myśli?
- Pamiętasz starą Fleur Delacour? - spytał George. - Dostała pracę u Gringotta "zieby poprawici śfuj angilśki".
- I Bill udziela jej mnóstwo prywatnych lekcji - zachichotał Fred.
- Charlie też należy do Zakonu - powiedział George. - ale on wciąż siedzi w Rumunii. Dumbledore chce zwerbować tylu zagranicznych czarodziejów ile to możliwe, więc Charlie w wolnych chwilach stara się łapać kontakty.
- A Percy nie mógłby tego robić? - zapytał Harry. Z tego co słyszał ostatnio, trzeci z braci Weasleyów pracował w Departamencie Międzynarodowej Magicznej Współpracy w Ministerstwie Magii.
Na słowa Harry'ego wszyscy Weasleyowie i Hermiona wymienili złowrogo znaczące spojrzenia.
- Cokolwiek by się działo, nie wspominaj Percy'ego przy Mamie i Tacie - powiedział Ron napiętym głosem.
- Dlaczego?
- Bo za każdym razem, gdy pada imię Percy'ego, Tata niszczy to, co akurat trzyma w rękach, a Mama zaczyna płakać - powiedział Fred.
- To jest okropne - powiedziała smutno Ginny.
- Myślę, że wszyscy mamy go dosyć. - powiedział George z nietypowo brzydkim wyrazem twarzy.
- Co się stało? - spytał Harry.
- Percy i Tata mieli sprzeczkę - odpowiedział Fred. - Jeszcze nigdy nie widziałem Taty sprzeczającego się z nikim w ten sposób. Zwykle to Mama krzyczy.
- To wydarzyło się w pierwszym tygodniu po zakończeniu roku szkolnego - powiedział Ron. - Zbieraliśmy się właśnie, by przybyć tu i przyłączyć się do Zakonu. Percy przyjechał do domu i powiedział nam, że dostał awans.
- Żartujesz? - nie dowierzał Harry. Mimo że doskonale wiedział, że Percy był chorobliwie ambitny, miał wrażenie, że nie odniósł on większego sukcesu w swojej pierwszej pracy w Ministerstwie Magii. Percy popełnił dość poważne przeoczenie, nie zauważając, że jego szef jest pod kontrolą Lorda Voldemorta (nie żeby Ministerstwo w to wierzyło - wszyscy myśleli, że Pan Crouch oszalał).
- Tak, wszyscy się zdziwiliśmy - powiedział George - bo Percy miał mnóstwo kłopotów z powodu Croucha, było dochodzenie w tej sprawie i w ogóle. Mówili, że Percy powinien zdać sobie sprawę, że Crouch zwariował i poinformować o tym zwierzchnika. Ale znasz Percy'ego, Crouch powierzył mu kierownictwo, a on nie zamierzał narzekać z tego powodu.
- Więc jak to się stało, że go awansowali?
- Dokładnie nad tym samym się zastanawialiśmy - powiedział Ron, który bardzo się starał utrzymywać normalną konwersację, po tym jak Harry przestał krzyczeć. - Wrócił do domu bardzo zadowolony z siebie, nawet bardziej niż zwykle, o ile można to sobie w ogóle wyobrazić, i powiedział Tacie, że zaoferowano mu posadę w samym biurze Knota. Naprawdę nieźle jak na kogoś raptem rok po skończeniu Hogwartu: Młodszy Asystent Ministra. Spodziewał się, że Tata będzie pod wrażeniem. Tak myślę.
- Tyle, że Tata nie był - dodał ponuro Fred.
- Dlaczego nie? - spytał Harry.
- No cóż, najwyraźniej Knot szalał po Ministerstwie upewniając się, że nikt nie ma żadnego kontaktu z Dumbledorem - powiedział George.
- Widzisz, imię Dumbledore'a to bagno w tych dniach w Ministerstwie. - dodał Fred. - Oni wszyscy myślą, że on tylko sprawia problemy mówiąc, że Sam-Wiesz-Kto powrócił.
- Tato mówi, że Knot postawił sprawę jasno, że ktokolwiek stoi po stronie Dumbledore'a, może wyczyścić swoje biurko. - powiedział George. - Problem w tym, że Knot podejrzewa Tatę, wie że Tata przyjaźnił się z Dumbledorem i na dodatek zawsze myślał, że Tata jest trochę dziwakiem z powodu jego obsesji dotyczącej Mugoli.
- Ale co to ma wspólnego z Percym? - spytał Harry zakłopotany.
- Już do tego dochodzę. Tata sądzi, że Knot chce mieć Percy'ego w swoim biurze tylko dlatego, że chce go użyć do szpiegowania rodziny... i Dumbledore'a.
Harry wydał z siebie niski gwizd.
- Założę się, że Percy'emu spodobało się to.
Ron zaśmiał się dość fałszywie.
- Kompletnie oszalał. Powiedział... no cóż, powiedział mnóstwo okropnych rzeczy. Powiedział, że musiał walczyć z fatalną reputacją Taty odkąd tylko znalazł się w Ministerstwie i że Tata nie ma ambicji i że to dlatego zawsze byliśmy... no wiesz... chodzi o to, że nie mieliśmy dużo pieniędzy...
- Co? - spytał Harry nie dowierzając, a Ginny wydała z siebie dźwięk jaki wydaje rozgniewany kot.
- Wiem - powiedział Ron cichym głosem. - A dalej zrobiło się jeszcze gorzej. Powiedział, że Tata jest idiotą kręcąc się wokół Dumbledore'a, że Dumbledore pakuje się w wielkie kłopoty i Tata poleci wraz z nim i że on, Percy, wie, wobec kogo powinien być lojalny - wobec Ministerstwa. I że jeśli Mama i Tata mają zamiar zdradzić Ministerstwo, to on upewni się, by wszyscy dowiedzieli się, że on nie należy już więcej do naszej rodziny. I spakował swoje rzeczy tej samej nocy i wyjechał. Mieszka teraz tu w Londynie.
Harry zaklął pod nosem. Zawsze najmniej lubił Percy'ego ze wszystkich braci Rona, ale nigdy nie wyobrażał sobie, że mógłby on powiedzieć coś takiego do Pana Weasley.
- Z Mamą już jest ok - powiedział smętnie Ron. - Wiesz, płacz i te sprawy. Przyjechała do Londynu spróbować porozmawiać z Percym, ale zatrzasnął jej drzwi przed nosem. Nie wiem, co robi, gdy spotyka Tatę w pracy, przypuszczam, że go ignoruje.
- Ale przecież Percy musi wiedzieć, że Voldemort powrócił - powiedział wolno Harry. - Nie jest głupi, musi wiedzieć, że wasza mama i wasz tata nie ryzykowaliby wszystkiego, gdyby nie mieli dowodu.
- No tak, twoje imię zostało wyciągnięte w pierwszym rzędzie - powiedział Ron, rzucając Harry'emu ukradkowe spojrzenie. - Percy powiedział, że jedynym dowodem jest twoje słowo i... nie wiem... on chyba nie uważa, że to wystarczy.
- Percy traktuje poważnie Proroka Codziennego. - powiedziała cierpko Hermiona, a wszyscy inni przytaknęli.
- O czym wy mówicie? - spytał Harry rozglądając się po nich. Wszyscy obserwowali go nieufnie.
- Czy... czy ty nie dostawałeś Proroka Codziennego? - zapytała nerwowo Hermiona.
- Dostawałem! - odparł Harry.
- A czy... eee... czytałeś go uważnie? - spytała Hermiona z rosnącym niepokojem.
- Nie od deski do deski. - powiedział Harry broniąc się. - Gdyby mieli donieść cokolwiek na temat Voldemorta, to byłaby to wiadomość z pierwszych stron, nie?
Wszyscy wzdrygnęli się na dźwięk imienia Voldemorta. Hermiona pospieszyła z wyjaśnieniem. - No... Musiałbyś czytać od deski do deski, żeby to wychwycić, ale oni... hmm... wspominają o tobie kilka razy w tygodniu.
- Ale zobaczyłbym...
- Nie, jeśli czytywałeś tylko pierwszą stronę, nie zobaczyłbyś - powiedziała Hermiona potrząsając głową. - Nie mówię o wielkich artykułach. Oni tylko wspominają o tobie, jakbyś był chodzącym żartem.
- O czym ty...?
- Właściwie, to bardzo podłe - powiedziała Hermiona zmuszając się do spokoju. - Wykorzystują bzdury od Rity.
- Ale ona nie pisze już więcej dla nich, prawda?
- Och nie, dotrzymuje obietnicy - nie żeby miała inne wyjście - dodała Hermiona z satysfakcją. - Ale położyła podstawy pod to, co próbują robić teraz.
- To znaczy co? - spytał niecierpliwie Harry.
- OK, wiesz, że napisała o twoim załamaniu nerwowym i o tym, że pobolewa cię blizna i takie tam?
- Jasne - powiedział Harry, który nie zamierzał szybko zapomnieć historii, które Rita Skeeter wypisywała na jego temat.
- No więc, piszą o tobie, jakbyś był jakąś oszukaną, potrzebującą uwagi osobą, która myśli, że jest jakimś tragicznym bohaterem lub kimś takim. - powiedziała Hermiona bardzo szybko, jakby to miało być mniej nieprzyjemne dla Harry'ego wysłuchać szybko tych faktów. - Ciągle wplatają jakieś fałszywe komentarze na twój temat. Jeśli pojawia się jakaś mocno naciągana historia, piszą coś w stylu: opowieść warta Harry'ego Pottera. A jeśli komuś przytrafi się jakiś zabawny wypadek czy coś, piszą: miejmy nadzieję, że nie nabawi się blizny na czole, bo inaczej wkrótce będziemy zmuszeni uwielbiać go.
- Ale ja nie chcę, żeby ktoś wielbił... - rozpoczął gorączkowo Harry
- Wiem, że nie chcesz - powiedziała szybko wystraszona Hermiona. - Wiem, Harry. Ale czy nie widzisz, co robią? Chcą z ciebie zrobić kogoś, komu nikt nie uwierzy. Założę się o wszystko, że stoi za tym Knot. Chcą, by czarodzieje na ulicach myśleli, że jesteś tylko jakimś głupim chłopakiem, który jest kiepskim żartem, który opowiada absurdalne historie, bo podoba mu się, że jest sławny i chce, by dalej tak było.
- Nie prosiłem... nie chciałem... Voldemort zabił moich rodziców! - wybełkotał Harry. - Zostałem sławny, bo zamordował moją rodzinę, ale nie udało mu się zabić mnie! Kto chciałby być sławny z tego powodu? Czy nie wydaje im się, że wolałbym raczej, żeby to się nigdy...
- Wiemy, Harry - zapewniała gorliwie Ginny.
- I oczywiście nie napisali ani słowa o tym, że zaatakowali cię Dementorzy. - powiedziała Hermiona. - Ktoś kazał im siedzieć cicho. To powinna być naprawdę duża historia - Dementorzy, którzy wyrwali się spod kontroli. Nie podali nawet, że złamałeś Międzynarodową Klauzulę Tajności. Myśleliśmy, że to zrobią, to by idealnie grało z twoim wizerunkiem - kolejny głupi popis. Myślimy, że wstrzymują się do czasu aż zostaniesz wydalony ze szkoły, wtedy naprawdę ruszą do ludzi - to znaczy, jeśli zostaniesz wydalony, oczywiście. - kontynuowała pospiesznie. - Ale naprawdę nie powinieneś, o ile respektują swoje własne prawa, to nie mają zarzutów przeciwko tobie.
Wrócili do przesłuchania i Harry nie chciał o tym myśleć. Rozmyślał jak zmienić temat, ale przed koniecznością znalezienia innego tematu uratował go zbliżający się odgłos kroków po schodach.
- Oho.
Fred szarpnął mocno Wydłużalne Uszy. Rozległ się jeszcze jeden głośny trzask i on i George zniknęli. Kilka sekund później w drzwiach sypialni pojawiła się Pani Weasley.
- Spotkanie zakończone, możecie już zejść na dół i zjeść obiad. Wszyscy strasznie chcą cię zobaczyć, Harry. A kto zostawił wszystkie te Łajnobomby przy kuchennych drzwiach?
- Krzywołap - powiedziała bezczelnie Ginny. - Uwielbia się nimi bawić.
- Och - odezwała się Pani Weasley - Myślałam, że to Stforek, ciągle robi jakieś dziwaczne rzeczy w tym stylu. A teraz pamiętajcie o ściszonych głosach w hallu na dole. Ginny, twoje ręce są brudne, co ty nimi robiłaś? Idź i umyj je przed obiadem, proszę.
Ginny wykrzywiła się w kierunku pozostałych i podążyła za swoją mamą wychodząc z pokoju, zostawiając Harry'ego samego z Ronem i Hermioną. Oboje obserwowali go z lękiem, jakby bali się, że kiedy wszyscy sobie poszli, znów zacznie na nich krzyczeć. Ich podenerwowany widok sprawił, że zrobiło mu się trochę wstyd.
- Słuchajcie... - wymamrotał, ale Ron potrząsnął głową, a Hermiona powiedziała cicho - Wiedzieliśmy, że będziesz zły, Harry, naprawdę nie winimy cię za to, ale musisz zrozumieć, próbowaliśmy wyperswadować Dumbledore'owi...
- Tak, wiem - odparł krótko Harry. Szukał w myślach tematu, który nie dotyczyłby swojego dyrektora, bo na każde jedno wspomnienie o Dumbledorze, we wnętrznościach Harry'ego na nowo rozpalał się gniew.
- Kim jest Stforek? - zapytał.
- Skrzat domowy, który tu mieszka - odparł Ron - Kompletny świr. Nigdy takiego nie spotkałem.
Hermiona spojrzała na Rona z dezaprobatą.
- On nie jest świrem, Ron.
- Jego życiową ambicją jest mieć odciętą głowę i przymocowaną na tabliczce, tak jak jego matka - powiedział poirytowany Ron. - Uważasz to za normalne, Hermiono?
- Noo... cóż, jeśli jest trochę dziwny, to nie jego wina.
Ron obrócił oczy na Harry'ego.
- Hermiona nadal nie poddała się, jeśli chodzi o WESZ.
- To nie jest WESZ! - powiedziała Hermiona gorączkowo. - To jest Stowarzyszenie Walki o Emancypację Skrzatów Zniewolonych. I to nie tylko ja, Dumbledore też mówi, że powinniśmy być uprzejmi dla Stforka.
- Tak, tak, jasne - powiedział Ron - Dalej, umieram z głodu.
Ruszył pierwszy do wyjścia i na piętro, ale zanim zeszli po schodach...
- Zatrzymajcie się! - wykrztusił Ron wyrzucając ramię by powstrzymać Harry'ego i Hermionę przed dalszym schodzeniem. - Nadal są w hallu, może uda nam się coś usłyszeć.
Wszyscy troje wyjrzeli uważnie znad poręczy. Ponury korytarz poniżej wypełniony był czarownicami i czarodziejami, włączając w to wszystkich strażników Harry'ego. Szeptali do siebie podekscytowaniu. W samym środku grupy Harry dostrzegł ciemne, przetłuszczone włosy i wydatny nos swojego najmniej lubianego nauczyciela w Hogwarcie, Profesora Snape'a. Harry wychylił się dalej ponad balustradą. Był bardzo ciekaw, co robi Snape dla Zakonu Feniksa...
Cienki kawałek żyłki w kolorze ciała opuścił się przed oczami Harry'ego. Spoglądając w górę dostrzegł Freda i George'a na piętrze powyżej, uważnie opuszczających Wydłużalne Ucho w kierunku ciemnego kłębowiska ludzi na dole. Jednakże chwilę później, wszyscy oni ruszyli w kierunku frontowych drzwi i zniknęli z pola widzenia.
- Choroba! - Harry usłyszał szept Freda, wciągającego z powrotem Wydłużalne Ucho.
Usłyszeli, jak wejściowe drzwi otwierają się i zamykają.
- Snape nigdy tu nie jada - powiedział cicho Ron do Harry'ego. - I dzięki Bogu. Chodźmy.
- I nie zapominaj, żeby być cicho w hallu, Harry - wyszeptała Hermiona.
Kiedy mijali rząd skrzacich głów na ścianie, zobaczyli Lupina, Panią Weasley i Tonks przy frontowych drzwiach. Zamykali magicznie mnóstwo zamków i zasuwek za tymi, którzy właśnie wyszli.
- Jemy w kuchni na dole - szepnęła Pani Weasley spotykając ich u stóp schodów.
- Harry, kochanie, wystarczy przejść na paluszkach przez korytarz i przejść przez te drzwi...
TRZASK!
- Tonks! - zawołała poirytowana Pani Weasley oglądając się za siebie.
- Przepraszam! - zapłakała Tonks, leżąca płasko na podłodze. - To przez ten głupi stojak na parasolki, już drugi raz wywróciłam się przez ...
Ale reszta jej słów utonęła w potwornym, rozdzierającym uszy, mrożącym krew w żyłach skrzeku.
Przeżarte przez mole aksamitne zasłony, które mijał wcześniej rozwiały się, ale nie było za nimi żadnych drzwi. Przez ułamek sekundy Harry'emu wydawało się, że spogląda przez okno, okno za którym stara kobieta w czarnej czapce krzyczy i krzyczy, jakby ją ktoś torturował. Po czym zdał sobie sprawę, że to po prostu naturalnej wielkości portret, najbardziej realistyczny i najbardziej nieprzyjemny, jaki zdarzyło mu się widzieć w życiu.
Stara kobieta śliniła się, jej oczy obracały się, pożółkła skóra jej twarzy naprężała się kiedy tak darła się w niebogłosy. Na całej długości korytarza inne portrety pobudziły się i zaczęły wtórować krzykiem, tak że Harry zmrużył oczy od hałasu i zasłonił rękami uszy.
Lupin i Pani Weasley wystrzelili naprzód i próbowali zaciągnąć zasłony przed starą kobietą, ale nie mogli się zbliżyć, a ona zaskrzeczała jeszcze głośniej wymachując wyposażonymi w pazury rękami jakby chciała rozedrzeć ich twarze.
- Męty! Śmiecie! Produkty uboczne brudu i niegodziwości! Mieszańce, Mutanty, dziwadła, wynoście się stąd! Jak śmiecie plugawić dom moich ojców...
Tonks przepraszała ciągle, podnosząc olbrzymią, ciężką trollą nogę z podłogi. Pani Weasley porzuciła próby zasłonięcia kurtyn i biegała w tę i z powrotem po korytarzu ogłuszając inne portrety przy pomocy swojej różdżki. Z drzwi naprzeciw Harry'ego wybiegł mężczyzna z długimi, czarnymi włosami.
- Zamknij się, ty potworna stara wiedźmo, zamknij się! - zaryczał chwytając zasłonę porzuconą przez Panią Weasley.
Twarz starej kobiety pobladła.
- TYYYYYYYYY! - zawyła wytrzeszczając oczy na widok mężczyzny. - Zdrajca własnej krwi, zakała, hańba mego rodu!
- Powiedziałem - zamknij - się! - ryknął mężczyzna i z niesłychanym wysiłkiem jemu i Lupinowi udało się zakryć ponownie zasłony.
Wrzaski starej kobiety ucichły i zapadła dzwoniąca w uszach cisza. Dysząc lekko i odgarniając swe długie włosy z oczu, Syriusz, ojciec chrzestny Harry'ego odwrócił się ku niemu.
- Witaj Harry - powiedział ponuro. - Widzę, że poznałeś moją matkę.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Zakon Feniksa
- Twoją...?
- Dokładnie, moją kochaną, starą mamuśkę. - powiedział Syriusz. - Próbujemy ją zdjąć od miesiąca, ale wygląda na to, że rzuciła Zaklęcie Stałego Przylegania na tył oprawy. Chodźmy na dół, szybko, zanim znów się wszyscy pobudzą.
- Ale co tu robi portret twojej matki? - zapytał zakłopotany Harry, kiedy przeszli przez drzwi w hallu i skierowali się w dół po wąskich, kamiennych schodach. Pozostali ruszyli zaraz za nimi.
- Nikt ci nie powiedział? To był dom moich rodziców - rzekł Syriusz. - Ale ja jestem ostatnim żyjącym Blackiem, więc teraz jest mój. Zaproponowałem go Dumbledore'owi na miejsce kwatery głównej - to chyba jedyna użyteczna rzecz, jaką byłem w stanie zrobić.
Harry, który spodziewał się lepszego powitania zauważył, jak ciężko i gorzko brzmiał głos Syriusza. Szedł za swoim ojcem chrzestnym na sam dół schodów i przez drzwi, prowadzące do kuchni w piwnicy.
Przypominające jaskinię pomieszczenie z surowymi, kamiennymi ścianami było tylko trochę mniej ponure niż hall ponad nim. Większość światła pochodziła z dużego kominka w odległym końcu komnaty. Niczym opary po bitwie w powietrzu unosiła się mgiełka fajkowego dymu, przez którą prześwitywały groźne kształty metalowych naczyń i patelni, zwisających z ciemnego sufitu. Na spotkanie przytargano tu wiele krzeseł, a pośrodku nich stał długi drewniany stół, pokryty pergaminami, czarkami, pustymi butelkami po winie i stosem czegoś, co wyglądało jak szmaty. Pan Weasley i jego najstarszy syn Bill siedzieli blisko siebie na końcu stołu i rozmawiali cicho.
Pani Weasley chrząknęła. Jej mąż, chudy, łysiejący rudowłosy mężczyzna w okularach z rogowymi oprawkami rozejrzał się i podskoczył na równe nogi.
- Harry! - powiedział Pan Weasley spiesząc na powitanie i energicznie potrząsając ręką Harry'ego. - Dobrze cię widzieć!
Ponad jego ramieniem Harry dostrzegł, jak Bill, który nadal nosił włosy związane w kucyk, pospiesznie zwija długie pergaminy leżące na stole.
- Miałeś dobrą podróż, Harry? - zapytał Bill, próbując zebrać dwanaście zwojów na raz. - W takim razie Szalonooki nie zmusił cię do lotu przez Grenlandię?
- Próbował - powiedziała Tonks, ruszając Billowi na pomoc i przewracając natychmiast świeczkę na ostatni kawałek pergaminu. - Och nie... przepraszam...
- Proszę, kochanie - powiedziała Pani Weasly rozdrażnionym głosem i naprawiła pergamin jednym pociągnięciem różdżki. W rozbłysku światła spowodowanym zaklęciem Pani Weasley, Harry uchwycił wzrokiem coś, co wyglądało jak plan budynku.
Pani Weasley zobaczyła, że się przygląda. Zgarnęła plany ze stołu i wepchnęła je w i tak już przeładowane ramiona Billa.
- Tego typu rzeczy powinny być posprzątane bezzwłocznie na koniec spotkania. - warknęła i poszła w kierunku wiekowego kredensu, z którego zaczęła wyjmować obiadowe talerze.
Bill wyciągnął różdżkę, wymamrotał Evanesce! I zwoje zniknęły.
- Usiądź Harry, - powiedział Syriusz. - spotkałeś już Mundungusa, prawda?
Coś, co Harry uznał wcześniej za kupę szmat wydało z siebie przeciągłe, charczące chrapnięcie i wyrwało się ze snu.
- Ktoś coś mówił? - Mundungus zamruczał sennie - Zgadzam się z Syriuszem... - uniósł w powietrze bardzo brudną rękę, jakby brał udział w jakimś głosowaniu. Jego obwisłe, przekrwione oczy były mocno rozbiegane.
Ginny zachichotała.
- Spotkanie skończone, Dung - powiedział Syriusz, kiedy wszyscy usadowili się wokół niego przy stole - Harry przybył.
- Co? - powiedział Mundungus spoglądając na Harry'ego wzrokiem pełnym nieszczęścia przez swoje splątane ryże włosy.
- Cholercia, fachtysznie. Taa... w porząsiu, 'Airy?
- Jasne - powiedział Harry.
Mundungus pogrzebał nerwowo w kieszeni, nadal wpatrując się w Harry'ego i wyciągnął zszarganą, czarną fajkę. Wetknął ją sobie w usta, zapalił za pomocą różdżki i pociągnął głęboko. W przeciągu sekund pojawiła się wielka, kłębiąca się chmura zielonkawego dymu.
- Stem si winien pyprosiny - stęknął głos ze środka śmierdzącego obłoku.
- Po raz ostatni, Mundungus - zawołała Pani Weasley - czy mógłbyś nie palić tego świństwa w kuchni, zwłaszcza wtedy, gdy siadamy do jedzenia!
- Ach - odpowiedział Mundungus - Racja. Przepraszam, Molly.
Chmura dymu zniknęła kiedy Mundungus wetknął fajkę z powrotem do kieszeni, ale gryzący zapach płonących skarpetek pozostał.
- I jeśli chcecie zjeść przed północą, będę potrzebowała pomocy - powiedziała na cały pokój. - Nie, nie, Harry kochanieńki, ty możesz zostać tam, gdzie siedzisz. Miałeś długą podróż.
- W czym mogę pomóc, Molly? - zapytała entuzjastycznie Tonks ruszając z miejsca.
Pani Weasley zawahała się spoglądając ze strachem.
- Eeee... nie, w porządku, Tonks, odpocznij sobie, dość już dziś zrobiłaś.
- Nie, nie, ja chcę pomóc - powiedziała pogodnie Tonks, wywracając krzesło kiedy tak spieszyła się do kredensu, z którego Ginny wyciągała sztućce.
Niedługo potem seria ciężkich noży cięła mięso i warzywa zgodnym rytmem, nadzorowana przez Pana Weasley, podczas gdy Pani Weasley mieszała w kotle dyndającym nad ogniem, a pozostali wyciągali talerze, puchary i więcej jedzenia ze spiżarni. Harry został przy stole z Syriuszem i Mundungusem, który nadal mrugał do niego żałobnie.
- Działeś starą Figgy od tamtego szasu? - zapytał.
- Nie - odparł Harry - Nie widziałem nikogo.
- Dzisz... Nie odlesiałbym - powiedział Mundungus nachylając się do przodu błagalnym głosem. - Ale miałem okazję na niezły interes...
Harry poczuł, jak coś otarło mu się o nogi i drgnął, ale to był tylko Krzywołap, rudy kot Hermiony o wygiętych łapach, który przewinął się między nogami Harry'ego mrucząc i wskoczył na kolana Syriusza i ułożył się na nich. Syriusz podrapał go bezmyślnie między uszami i odwrócił się nadal z ponurym wyrazem twarzy w stronę Harry'ego.
- Miałeś fajne lato do tej pory?
- Nie, było fatalnie - odpowiedział Harry.
Po raz pierwszy coś na kształt uśmiechu przemknęło przez twarz Syriusza.
- Osobiście nie wiem na co narzekasz.
- Że co? - spytał Harry z niedowierzaniem.
- Osobiście ucieszyłbym się z ataku Dementora. Mordercza walka o własną duszę byłaby miłym przełamaniem monotonii. Myślisz, że miałeś tak źle, ale przynajmniej mogłeś się gdzieś ruszyć, rozprostować nogi, wdać się w parę bójek... Ja utkwiłem tu od miesiąca.
- Jak to? - zapytał Harry marszcząc brwi.
- Ponieważ Ministerstwo Magii wciąż mnie ściga, a Voldemort już na pewno wie, że jestem Animagiem, bo Glizdogon na pewno mu powiedział, więc moja wielka przykrywka jest bezużyteczna. Niewiele mogę zrobić dla Zakonu Feniksa... albo przynajmniej Dumbledore tak uważa.
Było coś w tym lekko oklapłym tonie głosu, jakim Syriusz wypowiedział imię Dumbledore'a, co powiedziało Harry'emu, że i Syriusz nie był zbyt zadowolony z decyzji Dyrektora. Harry poczuł nagły przypływ współczucia dla swego ojca chrzestnego.
- Przynajmniej wiedziałeś, co się dzieje - powiedział pocieszająco.
- O tak - sarkastycznie stwierdził Syriusz. - wysłuchiwanie doniesień Snape'a, konieczność znoszenia wszystkich tych jego docinek, że on ryzykuje tam życie, podczas gdy ja siedzę sobie tu na tyłku i świetnie się bawię... dopytywanie się, jak idzie czyszczenie...
- Jakie czyszczenie? - spytał Harry.
- Próby sprawienia, by to miejsce nadawało się do zamieszkania przez ludzi - odpowiedział Syriusz zataczając ręką wkoło posępnej kuchni. - Nikt tu nie mieszkał przez dziesięć lat, odkąd umarła moja matka, chyba że weźmiesz pod uwagę jej starego skrzata domowego, a i on zbzikował - nie posprzątał nic od wieków.
- Syriusz - odezwał się Mundungus, który nie zwracał chyba uwagi na rozmowę, badając bliżej pusty puchar. - To czyste srebro, stary?
- Tak - odpowiedział Syriusz przypatrując się pucharowi z obrzydzeniem. - Najlepsze piętnastowieczne, wytwarzane przez gobliny srebro, z wytłoczonym herbem rodzinnym Blacków.
- Mimo to by poszło... - wymamrotał Mundungus polerując puchar rękawem.
- Fred... George... NIE, PO PROSTU JE NOŚCIE! - wrzasnęła Pani Weasley.
Harry, Syriusz i Mundungus rozejrzeli się i w ułamku sekundy odskoczyli od stołu. Fred i George zaczarowali wielki kociołek gulaszu, żelazny dzban Kremowego Piwa i ciężką drewnianą deskę do chleba, które razem z nożem mknęły w powietrzu w ich kierunku. Gulasz prześlizgnął się przez całą długość stołu i zatrzymał się na samym końcu, pozostawiając długi, czarny ślad spalenizny na drewnianej powierzchni. Dzbanek piwa wylądował z trzaskiem rozlewając swą zawartość dokoła. Nóż do chleba ześlizgnął się z deski i wbił się w stół, dygocząc złowieszczo dokładnie w miejscu, w którym sekundy wcześniej znajdowała się prawa ręka Syriusza.
- NA MIŁOŚĆ BOSKA! - wydarła się Pani Weasley. - NIE BYŁO POTRZEBY... NIE, MAM TEGO DOŚĆ! - TYLKO DLATEGO, ŻE WOLNO WAM TERAZ UŻYWAĆ MAGII, NIE MUSICIE CHŁOSTAĆ RÓŻDŻKAMI DLA KAŻDEJ NAJMNIEJSZEJ NAWET RZECZY!
- Chcieliśmy tylko oszczędzić trochę czasu! - powiedział Fred spiesząc się by wyciągnąć nóż ze stołu. - Sorry, Syriusz, stary... nie chcieliśmy...
Harry i Syriusz obaj się śmiali. Mundungus, który wywrócił się w tył ze swoim krzesłem przeklinał wstając na nogi. Krzywołap parsknął gniewnie i wystrzelił pod kredens, skąd tylko jego wielkie, żółte oczy świeciły w ciemności.
- Chłopcy - powiedział Pan Weasley przesuwając gulasz z powrotem na środek stołu - wasza mama ma rację, powinniście wykazywać poczucie odpowiedzialności, teraz, kiedy osiągnęliście wiek...
- Z żadnym z waszych braci nie było tego typu problemów! - Pani Weasley wściekała się na bliźniaków i walnęła świeżym dzbanem Kremowego Piwa w stół, rozlewając znów niemal tyle samo. - Bill jakoś nie czuł potrzeby Aportowania się co kilka stóp! Charlie nie próbował czarować wszystkiego na swojej drodze! Percy... - zatrzymała się jak wryta, zatrzymując oddech i rzuciła przerażone spojrzenie na męża, którego twarz nagle zesztywniała.
- Jedzmy - powiedział szybko Bill.
- Wygląda wspaniale, Molly - powiedział Lupin nakładając gulasz na talerz i podając go jej przez stół.
Na kilka minut zapanowała cisza, przerywana brzękiem talerzy i sztućców i szuraniem krzeseł, kiedy wszyscy sadowili się do jedzenia. Potem Pan Weasley zwrócił się do Syriusza.
- Miałem zamiar ci powiedzieć, Syriuszu, że coś jest uwięzione w tym biurku w salonie. Ciągle grzechocze i trzęsie się. Oczywiście to może być tylko Bogin, ale pomyślałem, że powinniśmy poprosić Alastora, żeby przyjrzał się temu, zanim to wypuścimy.
- Jak sobie życzysz - powiedział Syriusz obojętnie.
- Tamtejsze zasłony pełne są też chochlików - kontynuowała Pani Weasley. - Myślałam, że moglibyśmy jutro spróbować uporać się z nimi.
- Nie mogę się doczekać - odpadł Syriusz. Harry usłyszał sarkazm w jego głosie, ale nie był pewien, czy ktokolwiek inny też to dostrzegł.
Naprzeciw Harry'ego Tonks zabawiała Hermionę i Ginny przekształcając swój nos po kawałku. Za każdym razem zaciskała oczy z tym samym bolesnym wyrazem, który miała na twarzy w sypialni Harry'ego i jej nos zmienił się w dziobiastą wypukłość, przypominającą nos Snape'a, zmniejszył do rozmiarów purchaweczki, po czym wypuścił potężną kępę włosów z każdej dziurki. Najwyraźniej to była stała zabawa w czasie posiłków, bo Hermiona i Ginny wkrótce domagały się swoich ulubionych nosów.
- Zrób ten taki jak świński ryjek, Tonks.
Tonks posłuchała i Harry spoglądając na nią odniósł przelotne wrażenie, że żeńska wersja Dudleya uśmiecha się do niego zza stołu.
Pan Weasley, Bill i Lupin toczyli intensywną dyskusję na temat goblinów.
- Nie odrzucają jeszcze niczego - powiedział Bill. - Nadal nie mogę wybadać, czy wierzą, że powrócił, czy nie. Oczywiście mogą nie chcieć opowiadać się po żadnej stronie. Trzymać się z dala od tego.
- Jestem pewien, że nigdy nie poszliby za Sami-Wiecie-Kim - powiedział Pan Weasley potrząsając głową. - Oni też ponieśli straty. Pamiętacie tę goblińską rodzinę, którą wymordował ostatnim razem, gdzieś koło Nottingham?
- Ja myślę, że to zależy, co im się zaoferuje - powiedział Lupin. - I nie mówię o złocie. Jeśli zostanie im ofiarowana wolność, której my odmawiamy im od wieków, mogą się skusić. Nadal nie powiodło ci się z Ragnokiem, Bill?
- On jest raczej nastawiony bardzo przeciwko czarodziejom - odparł Bill.
- Nadal nie przestał się wściekać z powodu interesu z Bagmanem, uważa że Ministerstwo zatuszowało sprawę, wiesz, te gobliny nigdy nie otrzymały swojego złota od niego...
Reszta słów Billa utonęła w salwie śmiechu pośrodku stołu. Fred, George, Ron i Mundungus zataczali się ze śmiechu na swoich miejscach.
- ... i wtedy - wykrztusił Mundungus zalewając się łzami - i wtedy, nie uwierzycie, on mówi do mnie, mówi: "Te, Dung, skundeś wzion szyskie te ropuchy? Bo jakaś szumowina buchnęła szyskie moje!". A ja mówię na to, "Buchnęli ci wszystkie ropuchy, Will? I co teraz? Będziesz tako potrzebował więcej?". I nie uwierzycie, chopaki, tępy gargulec kupuje wszytkie własne ropuchy ode mnie za eszsze większą kapuchę niż zapłacił wsześniej...!
- Myślę, że nie musimy wysłuchiwać więcej na temat twoich interesów, dziękujemy bardzo, Mundungus - zakończyła ostro Pani Weasley podczas gdy Ron opadał na stół wyjąc ze śmiechu.
- Ssałym szasunkiem Molly - powiedział natychmiast Mundungus wycierając oczy i łypiąc na Harry'ego - Ale, wesz, Will buchnął je wsześniej Warty Harrisowi, więc nie zrobiłem w sumie nic złego.
- Nie wiem gdzie się uczyłeś o tym, co jest dobre, a co złe, Mundungus, ale wygląda na to, że opuściłeś kilka kluczowych lekcji - powiedziała zimno Pani Weasley.
Fred i George zatopili twarze w swoich pucharach Kremowego Piwa, George miał czkawkę. Z jakiegoś powodu Pani Weasley rzuciła bardzo nieprzyjemne spojrzenie Syriuszowi zanim wstała od stołu, by przynieść duży rabarbarowy kruszon na deser. Harry obejrzał się na swego ojca chrzestnego.
- Molly nie akceptuje Mundungusa - powiedział półgłosem Syriusz.
- Jak to się stało, że należy do Zakonu? - spytał Harry bardzo cicho.
- Jest użyteczny - zamruczał Syriusz. - Zna wszystkich oszustów, cóż, nic dziwnego, skoro sam jest jednym z nich. Ale jest też bardzo lojalny wobec Dumbledore'a, który pomógł mu wyciągając go raz z opresji. Opłaca się mieć przy sobie kogoś takiego jak Dung. Słyszy rzeczy, których my nie słyszymy. Ale Molly uważa, że zapraszanie go na obiad to już za dużo. Nie wybaczyła mu tego, że opuścił posterunek, kiedy miał cię śledzić.
Trzy porcje rabarbarowego ciasta z kremem później pasek w spodniach Harry'ego stał się niewygodnie ciasny (co o czymś świadczyło, biorąc pod uwagę, że dżinsy należały kiedyś do Dudleya). Kiedy odłożył łyżeczkę, panował zastój w rozmowie. Pan Weasley wyciągnął się w tył na swoim krześle, wyglądając na pełnego i zrelaksowanego. Tonks ziewała szeroko, jej nos wrócił do normalnego kształtu, a Ginny, która wywabiła Krzywołapa spod kredensu siedziała ze skrzyżowanymi nogami na podłodze turlając korki od Kremowego Piwa, by kot je ścigał.
- Już prawie czas do łóżka, tak myślę - powiedziała Pani Weasley z ziewnięciem.
- Jeszcze nie teraz, Molly - powiedział Syriusz odpychając pusty talerz i odwracając się w stronę Harry'ego. - Wiesz, dziwię ci się. Myślałem, że pierwszą rzeczą, jaką zrobisz, kiedy się tu znajdziesz, będzie zadawanie pytań odnośnie Voldemorta.
Atmosfera w pokoju zmieniła się z gwałtownością, kojarzącą się Harry'emu z przybyciem Dementorów. Tam gdzie kilka sekund temu panowało senne rozluźnienie, teraz pojawiła się czujność, nawet napięcie. Dreszcz przebiegł wokół stołu na wspomnienie imienia Voldemorta. Lupin, który miał właśnie wychylić łyk wina, opuścił wolno puchar patrząc nieufnie.
- I tak zrobiłem! - zawołał Harry z oburzeniem - Spytałem Rona i Hermionę, ale powiedzieli, że nie wolno nam należeć do Zakonu, więc...
- I mieli całkowitą rację - powiedziała Pani Weasley. - Jesteście za młodzi.
Siedziała sztywno w krześle, z dłońmi zaciśniętymi na jego poręczach, a wszystkie ślady ospałości zniknęły.
- Od kiedy ktoś musi być w Zakonie Feniksa, by móc zadawać pytania? - zapytał Syriusz. - Harry był uwięziony w domu tych Mugoli przez miesiąc. Ma prawo wiedzieć, co się działo...
- Chwila! - wtrącił głośno George.
- Jak to jest, że Harry dostanie odpowiedzi na swoje pytania? - zapytał ze złością Fred.
- Od miesiąca próbujemy wyciągnąć z was cokolwiek i nie powiedzieliście nam ani jednej śmierdzącej rzeczy! - powiedział George.
- "Jesteście za młodzi, nie jesteście w Zakonie" - mówił Fred wysokim głosem, który brzmiał osobliwie podobnie do głosu jego matki. - Harry nie jest nawet pełnoletni!
- To nie moja wina, że nie powiedziano wam, czym zajmuje się Zakon. - powiedział spokojnie Syriusz. - to decyzja waszych rodziców. Harry jednakże...
- To nie do ciebie należy decyzja o tym, co jest dobre dla Harry'ego! - zaoponowała ostro Pani Weasley. Wyraz jej zwykle uprzejmej twarzy wyglądał niebezpiecznie. Przypuszczam, że nie zapomniałeś, co powiedział Dumbledore?
- Który kawałek masz na myśli? - zapytał grzecznie Syriusz, ale głosem mężczyzny szykującego się do walki.
- Kawałek o niemówieniu Harry'emu więcej niż powinien wiedzieć. - powiedziała Pani Weasley kładąc wyraźny nacisk na dwa ostatnie słowa.
Głowy Rona, Hermiony, Freda i George'a obracały się raz na Syriusza, raz na Panią Weasley, jakby śledzili wymianę piłek w tenisie. Ginny klęczała pośród kupki porzuconych korków po Kremowym Piwie obserwując konwersację z otwartymi ustami. Oczy Lupina utkwione były w Syriuszu.
- Nie zamierzam powiedzieć mu więcej, niż powinien wiedzieć, Molly - powiedział Syriusz.
- Ale skoro to on widział powrót Voldemorta - (i znów zbiorowy dreszcz przebiegł wokół stołu na dźwięk imienia) - ma większe prawno niż inni by...
- Nie jest członkiem Zakonu Feniksa! - sprzeciwiała się Pani Weasley. - Ma dopiero piętnaście lat i...
- I miał do czynienia z tak wieloma rzeczami jak większość w Zakonie - powiedział Syriusz. - I z większymi niż niektórzy.
- Nikt nie zaprzecza temu, czego dokonał! - powiedziała Pani Weasley podnosząc głos. Jej dłonie drżały na poręczach krzesła. - Ale wciąż jest...
- Nie jest dzieckiem! - przerwał niecierpliwie Syriusz.
- Nie jest też dorosły! - odpowiedziała Pani Weasley, a na jej policzkach pojawiły się kolory. - On nie jest Jamesem, Syriuszu!
- Wiem doskonale kim jest, dziękuję Molly - powiedział zimno Syriusz.
- Wcale nie jestem pewna, czy wiesz! - kontynuowała Pani Weasley. - Czasami sposób, w jaki o nim mówisz... jest tak jakbyś myślał, że znów masz przy sobie swojego najlepszego przyjaciela!
- A co w tym złego? - spytał Harry.
- To złego, Harry, że nie jesteś swoim ojcem, bez względu na to, jak bardzo jesteś do niego podobny! - powiedziała Pani Weasley nadal wwiercając wzrok w Syriusza. - Nadal jesteś w szkole i dorośli odpowiedzialni za ciebie nie powinni o tym zapominać.
- Chcesz powiedzieć, że jestem nieodpowiedzialnym ojcem chrzestnym? - spytał Syriusz podnosząc głos.
- Chcę powiedzieć, że jesteś znany z pochopnego postępowania, Syriuszu, i to dlatego Dumbledore ciągle przypomina ci, że masz siedzieć w domu i...
- Zostawmy moje polecenia od Dumbledore w spokoju, dobrze?! - przerwał głośno Syriusz.
- Arturze! - powiedziała Pani Weasley odwracając się do męża - Arturze, wesprzyj mnie!
Pan Weasley nie przemówił od razu. Zdjął okulary, przetarł je powoli swoimi szatami nie patrząc na żonę. A kiedy umieścił je ostrożnie na swoim nosie odpowiedział.
- Dumbledore wie, że sytuacja się zmieniła, Molly. Zgadza się, że teraz, kiedy Harry przebywa w kwaterze głównej, trzeba będzie wprowadzić go w pewne rzeczy, do pewnego stopnia.
- Tak, ale jest różnica pomiędzy tym, a zaproszeniem go do zadawania wszelkich pytań, jakie przyjdą mu do głowy!
- Osobiście - powiedział cicho Lupin spuszczając w końcu wzrok z Syriusza kiedy Pani Weasley odwróciła się szybko w jego stronę w nadziei, że w końcu znalazła sprzymierzeńca. - Myślę, że będzie lepiej, jeśli Harry usłyszy fakty - nie wszystkie fakty, Molly, ale ogólny obraz - od nas, niż zniekształconą wersję od... innych.
Wyraz jego twarzy był łagodny, ale Harry był pewien, że przynajmniej Lupin wiedział, że część Wydłużalnych Uszu przeżyła czystkę Pani Weasley.
- Cóż - powiedziała Pani Weasley biorąc głęboki oddech i rozglądając się wokół stołu za pomocą, która nie nadeszła - cóż... widzę, że mój głos zostanie odrzucony. Powiem tylko tyle: Dumbledore musi mieć powody, by nie chcieć, żeby Harry wiedział za dużo i mówiąc jako ktoś, kto ma w sercu najlepszy interes Harry'ego...
- On nie jest twoim synem - powiedział cicho Syriusz.
- Jest tak, jakby nim był - odparła wściekle Pani Weasley. - Kogo jeszcze ma?
- Ma mnie!
- Tak - powiedziała Pani Weasley przygryzając wargę - rzecz w tym, że raczej ciężko było ci zajmować się nim, kiedy byłeś zamknięty w Azkabanie, prawda?
Syriusz zaczął się podnosić z krzesła.
- Molly, nie jesteś jedyną osobą przy tym style, której zależy na Harrym - odezwał się ostro Lupin. - Siadaj, Syriuszu.
Dolna warga Pani Weasley dygotała. Syriusz wolno opuścił się z powrotem na krzesło. Jego twarz była biała.
- Myślę, że Harry powinien się wypowiedzieć w tej sprawie - kontynuował Lupin. - Jest wystarczająco dorosły, by decydować za siebie.
- Chcę wiedzieć, co się dzieje - powiedział natychmiast Harry.
Nie patrzył na Panią Weasley. Był poruszony tym, co powiedziała, że jest dla niej jak syn, ale miał też dość jej rozpieszczania. Syriusz miał rację, nie był dzieckiem.
- Bardzo dobrze - powiedziała Pani Weasley załamującym się głosem. - Ginny, Ron, Hermiona, Fred, George - macie natychmiast opuścić tę kuchnię.
Nastąpiło natychmiastowe poruszenie.
- Jesteśmy pełnoletni - wykrzyknęli razem Fred i George.
- Jeśli Harry'emu wolno, to czemu mi nie? - wrzasnął Ron.
- Mamusiu, ja chcę usłyszeć! - zapłakała Ginny.
- NIE! - wrzasnęła Pani Weasley wstając. Jej oczy lśniły - Kategorycznie zabraniam...
- Molly, nie możesz powstrzymać Freda i George'a - powiedział ze znużeniem Pan Weasley. - Są pełnoletni.
- Nadal chodzą do szkoły.
- Ale prawnie są teraz dorosłymi - powiedział Pan Weasley tym samym zmęczonym głosem.
Pani Weasley była teraz purpurowa na twarzy.
- Ja... och.. dobrze zatem. Fred i George mogą zostać, ale Ron...
- Harry i tak powie wszystko mi i Hermionie! - przerwał gorączkowo Ron. - P-prawda..? - spytał niepewnie napotykając wzrok Harry'ego.
Przez ułamek sekundy Harry rozważał powiedzenie Ronowi, że nie powie mu ani słowa, żeby spróbował jak to jest być trzymanym w niewiedzy, żeby zobaczył, czy mu się do spodoba. Ale ten paskudny impuls zniknął kiedy popatrzyli sobie w oczy.
- Jasne, że powiem - odpowiedział Harry.
Ron i Hermiona rozpromienieli.
- Świetnie! - krzyknęła Pani Weasley. - Świetnie! Ginny - DO ŁÓŻKA!
Ginny nie poszła w spokoju. Słyszeli jak wścieka się i grzmi na swoją matkę przez całą drogę po schodach, a kiedy dotarły do hallu, do wrzawy dołączył rozdzierający uszy wrzask Pani Black. Lupin pospieszył na górę ku portretowi, by przywrócić spokój. Kiedy tylko wrócił, zamknął za sobą kuchenne drzwi i zajął swoje miejsce przy stole, Syriusz przemówił.
- W porządku Harry... co chcesz wiedzieć?
Harry wziął głęboki oddech i zadał pytanie, które było jego obsesją przez ostatni miesiąc.
- Gdzie jest Voldemort? - spytał ignorując ponowne drżenia i grymasy na dźwięk imienia. - Co robi? Próbowałem oglądać mugolskie wiadomości i nie było w nich nic, co mogłoby wskazywać na niego, żadnych zabawnych śmierci ani nic takiego.
- Bo nie było dotąd żadnych zabawnych śmierci - odpowiedział Syriusz - przynajmniej na tyle, ile wiemy.... a wiemy całkiem sporo.
- Więcej niż myśli, że wiemy, w każdym razie. - dodał Lupin.
- Jak to jest, że przestał zabijać ludzi? - zapytał Harry. Wiedział, że tylko w ostatnim roku Voldemort mordował więcej niż raz.
- Bo nie chce przyciągać do siebie uwagi - odparł Syriusz. - To byłoby niebezpieczne dla niego. Widzisz, jego powrót nie przebiegł dokładnie tak, jak sobie tego życzył. Schrzanił to.
- Albo raczej ty mu to schrzaniłeś - powiedział Lupin z uśmiechem zadowolenia.
- Jak? - spytał Harry zmieszany.
- Miałeś tego nie przeżyć! - odpowiedział Syriusz. - Nikt poza jego Śmierciożercami nie miał wiedzieć, że powrócił. Ale ty przeżyłeś, by o tym powiedzieć.
- I ostatnią osobą, którą chciał widzieć ostrzeżoną o jego powrocie w chwili kiedy przybywa, był Dumbledore - powiedział Lupin, - A ty upewniłeś się, by Dumbledore dowiedział się natychmiast.
- I niby jak to miało pomóc? - Harry nie dowierzał.
- Żartujesz? - spytał Bill z niedowierzaniem - Dumbledore był jedyną osobą, której Sam-Wiesz-Kto kiedykolwiek się bał!
- Dzięki tobie Dumbledore mógł przywrócić Zakon Feniksa mniej więcej w godzinę po tym, jak Voldemort powrócił - powiedział Syriusz.
- Dobrze, więc czym zajmuje się Zakon? - zapytał Harry rozglądając się po wszystkich.
- Staraniem się tak mocno, jak to możliwe, by Voldemort nie mógł urzeczywistnić swoich planów - odpowiedział Syriusz.
- A skąd wiecie, jakie są jego plany? - zapytał szybko Harry.
- Dumbledore'a naszedł pewien przenikliwy pomysł - powiedział Lupin. - a przenikliwe pomysły Dumbledore'a zwykle okazują się być dokładne.
- Więc co sądzi Dumbledore na temat jego planów?
- Cóż, po pierwsze, chce znów odbudować swoją armię - powiedział Syriusz. - Dawniej miał pod swoją komendą potężne oddziały: czarownice i czarodzieje, których sterroryzował bądź zaczarował, by za nim szli, swoich wiernych Śmierciożerców, cały szereg Mrocznych istot. Słyszałeś, że chce zwerbować giganty - to by była tylko jedna z grup, na których mu zależy. Na pewno nie będzie próbował zdobywać Ministerstwa Magii tylko tuzinem Śmierciożerców.
- Więc próbujecie powstrzymać go przed pozyskiwaniem nowych zwolenników?
- Robimy co możemy - odparł Lupin.
- Jak?
- No cóż, najważniejsze to przekonać tylu ludzi ilu się da, że Sam-Wiesz-Kto naprawdę powrócił, by się pilnowali. - powiedział Bill. - To jednak okazuje się trudne.
- Czemu?
- Z powodu nastawienia Ministerstwa - odpowiedziała Tonks. - Widziałeś Korneliusza Knota po tym, jak Sam-Wiesz-Kto powrócił, Harry. Od tamtego czasu wcale nie zmienił stanowiska. Absolutnie odmawia uwierzenia, że to się stało.
- Ale dlaczego? - zapytał desperacko Harry. - Dlaczego jest taki głupi? Skoro Dumbledore...
- Ach, właśnie, dotknąłeś problemu. - powiedział Pan Weasley z krzywym uśmiechem. - Dumbledore.
- Bo widzisz, Knot się go boi - powiedziała smutno Tonks.
- Boi się Dumbledore'a? - spytał Harry z niedowierzaniem.
- Boi się tego, co zamierza. - odpowiedział Pan Weasley. - Knot myśli, że Dumbledore spiskuje, by go obalić. Myśli, że Dumbledore chce zostać Ministrem Magii.
- Ale przecież Dumbledore nie...
- Oczywiście, że nie chce - przerwał Pan Weasley. - Nigdy nie chciał posady Ministra, mimo iż mnóstwo ludzi chciało, by ją objął po tym jak Millicenta Bagnold odeszła na emeryturę. Knot doszedł do władzy w zamian, ale nigdy do końca nie zapomniał, jaką popularnością cieszył się Dumbledore, mimo że Dumbledore nigdy nie starał się o tą pracę.
- Gdzieś w głębi siebie Knot wie, że Dumbledore jest o wiele mądrzejszy niż on, że jest o wiele potężniejszym czarodziejem i w pierwszych dniach swojego ministrowania ciągle prosił Dumbledore'a o pomoc i poradę - powiedział Lupin - Ale wygląda na to, że spodobała mu się władza i stał się bardziej pewny siebie. Uwielbia być Ministrem Magii i udało mu się przekonać samego siebie, że to on jest ten sprytny, a Dumbledore po prostu wzbudza problemy z tego powodu.
- Jak on może tak myśleć? - oburzył się Harry. - Jak może myśleć, że Dumbledore zmyśliłby sobie to wszystko... że ja bym to zmyślił?
- Ponieważ zaakceptowanie tego, że Voldemort powrócił oznaczałoby kłopot, z jakim Ministerstwo nie musiało się mierzyć przez niemal czternaście lat. - wyjaśnił gorzko Syriusz. - Knot nie może się zmusić, by stanąć z tym twarzą w twarz. O wiele wygodniej jest przekonywać się, że Dumbledore kłamie, by go zdestabilizować.
- Widzisz problem - powiedział Lupin. - Kiedy Ministerstwo upiera się, że nie ma się czego obawiać ze strony Voldemorta, ciężko jest przekonać ludzi, że on powrócił, zwłaszcza że po pierwsze oni wcale nie chcą w to wierzyć. Co więcej, Ministerstwo kładzie ciężki nacisk na Proroka Codziennego, by ten nie zgłaszał żadnego, jak to oni nazywają dumbledorowego siania plotek, więc większość społeczności czarodziejów jest kompletnie nieświadoma, że coś się dzieje i to czyni ich łatwymi celami dla Śmierciożerców, jeśli używają Klątwy Imperusa.
- Ale mówicie ludziom, prawda? - powiedział Harry patrząc po kolei na Pana Weasley, Syriusza, Billa, Mundungusa i Tonks. - Dajecie im do zrozumienia, że powrócił?
Wszyscy uśmiechnęli się bez humoru.
- No cóż, jako że wszyscy myślą, że jestem szalonym seryjnym mordercą i Ministerstwo nałożyło dziesięć tysięcy galeonów nagrody za moją głowę, nie mogę raczej przechadzać się po ulicach i rozdawać ulotki, prawda? - powiedział niesfornie Syriusz.
- A ja nie jestem bardzo popularnym gościem na obiadach dla większości społeczności - powiedział Lupin. - Ryzyko zawodowe bycia wilkołakiem.
- Tonks i Artur straciliby pracę w Ministerstwie gdyby zaczęli kłapać ustami. - mówił dalej Syriusz - a bardzo ważne dla nas jest mieć szpiegów wewnątrz Ministerstwa, bo możesz się założyć, że Voldemort ich ma.
- Udało nam się mimo to przekonać trochę ludzi. - powiedział Pan Weasley. - Tonks na przykład. Jest za młoda, by mogła być w Zakonie Feniksa wtedy, ostatnim razem, a posiadanie Aurorów po swojej stronie to wielka zaleta. Kingsley Shacklebolt to również naprawdę wartościowy nabytek. Dowodzi polowaniem na Syriusza, więc dostarcza Ministerstwu informacji, że Syriusz jest właśnie w Tybecie.
- Ale jeśli nie rozsiewacie wiadomości, że Voldemort powrócił... - zaczął Harry.
- A kto powiedział, że nie rozsiewamy? - przerwał Syriusz. - Jak myślisz, czemu Dumbledore jest w takich opałach?
- Co masz na myśli? - spytał Harry.
- Próbują go zdyskredytować - odpowiedział Lupin. - Nie czytałeś Proroka Codziennego w zeszłym tygodniu? Podali, że został przegłosowany i zdjęty ze stanowiska Prezesa Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów, bo starzeje się i traci opanowanie, ale to nieprawda. Został przegłosowany przez czarodziejów Ministerstwa, po tym jak wygłosił mowę oznajmiającą, że Voldemort powrócił. Zdegradowali go ze stanowiska Głównego Czarnoksiężnika w Czarosądzie - to jest Wysoki Sąd Czarodziejów - i mówią też o odebraniu mu Orderu Merlina Pierwszej Klasy.
- Ale Dumbledore mówi, że nie przejmuje się tym co robią, dopóki nie spróbują go zdjąć z Kart w Czekoladowych Żabach. - powiedział Bill wyszczerzając zęby w uśmiechu.
- To nie jest rzecz do śmiechu - powiedział ostro Pan Weasley. - Jeśli dalej będzie w ten sposób prowokował Ministerstwo, może skończyć w Azkabanie, a zamknięcie Dumbledore'a to ostatnia rzecz, jakiej chcemy. Dopóki Sami-Wiecie-Kto wie, że Dumbledore jest gdzieś tam i rozmyśla co on knuje, będzie poruszał się ostrożnie. Jeśli Dumbledore nie będzie stał na przeszkodzie - cóż, Sami-Wiecie-Kto będzie miał czyste pole.
- Ale jeśli Voldemort próbuje rekrutować więcej Śmierciożerców, to w końcu rozniesie się, że powrócił, prawda? - spytał desperacko Harry.
- Voldemort nie maszeruje wprost to domów i nie puka we frontowe drzwi, Harry. - powiedział Syriusz. - Oszukuje, czaruje, szantażuje ich. Ma dużą praktykę w działaniu w tajemnicy. W każdym razie zbieranie zwolenników to tylko jedna rzecz, którą jest zainteresowany. Ma też inne plany, które może wprowadzić w działanie naprawdę bardzo cicho. I na nich się skupia w tej chwili.
- Czym jeszcze się zajmuje, poza sojusznikami? - zapytał szybko Harry. Wydawało mu się, że Syriusz i Lupin wymienili błyskawiczne spojrzenia zanim Syriusz odpowiedział.
- Rzeczami, które może osiągnąć cichaczem.
Kiedy Harry nadal patrzył zaintrygowany, Syriusz dodał - Coś jak broń. Coś, czego nie miał ostatnim razem.
- Wtedy, gdy był wcześniej potężny?
- Tak.
- Jaki rodzaj broni na przykład? - spytał Harry. - Coś gorszego niż Avada Kedavra..?
- Tego już za wiele!
Pani Weasley przemówiła z cienia przy drzwiach. Harry nie zauważył jej powrotu z zabrania Ginny do góry. Jej ramiona były skrzyżowane i wyglądała na wściekłą.
- Chcę was widzieć w łóżkach, natychmiast. Wszystkich. - dodała patrząc na Freda, George'a, Rona i Hermionę.
- Nie możesz nami rządzić... - zaczął Fred.
- Tylko patrz - warknęła Pani Weasley. Drżała lekko patrząc na Syriusza. - Udzieliłeś Harry'emu dość informacji. Jeszcze trochę i mógłbyś go równie dobrze powołać prosto do Zakonu.
- A dlaczego by nie? - powiedział szybko Harry. - Dołączę, chcę dołączyć, chcę walczyć.
- Nie.
Ale to nie Pani Weasley przemówiła tym razem, tylko Lupin.
- Zakon składa się tylko z dorosłych czarodziejów. - powiedział. - Czarodziejów, którzy skończyli już szkołę - dodał, gdy Fred i George otworzyli usta. - Pociąga to za sobą niebezpieczeństwa, o jakich nie macie pojęcia, żadne z was... Myślę, że Molly ma rację, Syriuszu. Powiedzieliśmy już dość.
Syriusz wzruszył ramionami, ale nie sprzeciwił się. Pani Weasley władczo pokiwała na swoich synów i na Hermionę. Jedno za drugim wstawali i Harry, wiedząc że przegrał, poszedł ich śladem.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Szlachetny i Wielce Prastary Ród Blacków
Pani Weasley szła ponuro za nimi na górę.
- Chcę, żebyście wszyscy poszli prosto do łóżka, żadnych rozmów - powiedziała kiedy dotarli na pierwsze piętro. - Czeka nas jutro ciężki dzień. Spodziewam się, że Ginny śpi - dodała zwracając się do Hermiony - postaraj się więc jej nie obudzić.
- Jasne, śpi, akurat - odezwał się ściszonym głosem Fred po tym jak Hermiona pożegnała ich na dobranoc i zaczęli wchodzić na wyższe piętro. - Jeśli Ginny nie leży rozbudzona, czekając aż Hermiona powie jej wszystko, co zostało powiedziane na dole, to ja jestem gumochłonem...
- W porządku, Ron, Harry - powiedziała Pani Weasley na drugim poziomie, kierując ich do ich sypialni. - Do łóżek.
- Dobranoc - powiedzieli Harry i Ron do bliźniaków.
- Miłych snów - odpowiedział Ron mrugając.
Pani Weasley zamknęła drzwi za Harrym z ostrym trzaśnięciem. Sypialnia wyglądała, jeśli to możliwe, jeszcze bardziej wilgotnie i ponuro niż na pierwszy rzut oka. Pusty obraz na ścianie oddychał teraz bardzo wolno i głęboko, jakby jego niewidzialny lokator spał. Harry założył piżamę, zdjął okulary i wlazł do lodowatego łóżka, podczas gdy Ron rzucił Opieką nad Sowami w szczyt szafy, by uciszyć Hedwigę i Świstoświnkę, które szczebiotały i trzepotały niespokojnie skrzydłami.
- Nie możemy wypuszczać ich na polowania każdej nocy - wyjaśnił Ron zakładając swoją kasztanową piżamę. - Dumbledore nie chce, żeby wokół placu kręciło się zbyt wiele sów, myśli, że wygląda to podejrzanie. Ach tak... zapomniałbym...
Podszedł do drzwi i zaryglował je.
- Po co to robisz?
- Stforek. - wyjaśnił Ron gasząc światło. - Pierwszej nocy, kiedy tu spałem, przylazł o trzeciej nad ranem. Uwierz mi, nie chciałbyś obudzić się i znaleźć go wałęsającego się po twoim pokoju. Ale do rzeczy... - wlazł do łóżka, usadowił się pod kołdrami i odwrócił się, by spojrzeć w ciemności na Harry'ego. Harry mógł dostrzec jego kontur w świetle księżyca sączącym się przez brudne okna. - Co myślisz?
Harry nie musiał pytać o co mu chodzi.
- No nie powiedzieli nam wiele z tego, czego nie mogliśmy się domyślić, prawda? - powiedział myśląc o wszystkim, co zostało powiedziane na dole. - To znaczy, wszystko, co naprawdę powiedzieli, to to, że Zakon próbuje powstrzymać ludzi przed przyłączaniem się do Vol...
Ron ostro wciągnął powietrze - demorta - dokończył stanowczo Harry. - Kiedy masz zamiar zacząć używać jego imienia? Syriusz i Lupin to robią.
Ron zignorował ostatni komentarz.
- Tak, masz rację. - powiedział. - wiedzieliśmy już prawie wszystko, co nam powiedzieli. Z Wydłużalnych Uszu. Jedyna nowość to...
Trzask.
- AUU!
- Ciszej Ron, albo Mama tu zaraz wróci.
- Aportowaliście się we dwóch na moich kolanach!
- Taaa, cóż, w ciemności jest trudniej.
Harry zobaczył rozmyte kształty Freda i George'a zeskakujących z łóżka Rona. Rozległ się jęk sprężyn i materac Harry'ego obniżył się o kilka cali, kiedy George usiadł przy jego stopach.
- I co, wymyśliliście już? - niecierpliwił się George.
- Broń, którą wspomniał Syriusz? - spytał Harry.
- Raczej wymknęło mu się - powiedział z zadowoleniem siedzący teraz obok Rona Fred.
- Jak uważacie, co to jest? - spytał Harry.
- Może być cokolwiek. - odparł Fred.
- Ale nie może być nic gorszego niż klątwa Avada Kedavra, nieprawdaż? - zaoponował Ron. - Co jest gorszego niż śmierć?
- Może to coś, co jest w stanie zabić mnóstwo ludzi na raz - zasugerował George.
- Może to jakiś szczególnie bolesny sposób zabijania ludzi - powiedział bojaźliwie Ron.
- Ma klątwę Cruciatusa, by sprawiać ból - nie zgodził się Harry - nie potrzebuje nic bardziej skutecznego niż to.
Zaległa chwila ciszy i Harry wiedział, że pozostali, tak jak i on, zastanawiają się, jakie okropności może popełnić ta broń.
- Jak myślicie, kto ją teraz ma? - spytał George.
- Mam nadzieję, że jest po naszej stronie - odpowiedział Ron lekko podenerwowanym głosem.
- Jeśli jest, prawdopodobnie Dumbledore ją trzyma. - powiedział Fred.
- Gdzie? - spytał szybko Ron - W Hogwarcie?
- Założę się, że tak! - powiedział George. - To tam chował Kamień Filozoficzny.
- Ale przecież broń musi być o wiele większa niż Kamień! - zaoponował Ron.
- Niekoniecznie - powiedział Fred.
- Noooo, rozmiar nie świadczy o mocy - odezwał się George. - Spójrz na Ginny.
- Co masz na myśli? - zdziwił się Harry.
- Nigdy nie byłeś odbiorcą jednego z jej Nietoperzych Straszydeł, nie?
- Ciii... - powiedział Ron unosząc się na łóżku - Słuchajcie!
Ucichli. Czyjeś kroki zmierzały na górę.
- Mama - powiedział George i bez zbędnego zamieszania rozległ się trzask i Harry poczuł, jak ciężar znika z końca jego łóżka. Kilka sekund później usłyszeli skrzypienie podłogi po drugiej stronie drzwi. Pani Weasley najwyraźniej nasłuchiwała sprawdzając, czy rozmawiają, czy nie.
Hedwiga i Świstoświnka zahukały żałośnie. Podłoga zaskrzypiała ponownie i usłyszeli jak Pani Weasley idzie po schodach do góry, by sprawdzić Freda i George'a.
- W ogóle nam nie ufa, wiesz - powiedział z żalem Ron.
Harry był pewien, że nie będzie mógł zasnąć. Wieczór był tak wypełniony rzeczami, o których należało pomyśleć, że w pełni spodziewał się leżeć bezsennie godzinami, przetrawiając to wszystko. Chciał dalej rozmawiać z Ronem, ale Pani Weasley schodziła teraz ze skrzypieniem w dół po schodach, a kiedy zeszła, usłyszał innych wybierających się na górę... właściwie, wielonożne stworzenia kłusowały w tą i z powrotem za drzwiami sypialni, a Hagrid, nauczyciel Opieki nad Magicznymi Stworzeniami mówił: "Śliczności, nieprawdaż, co Harry? W tym roku będziemy się uczyć o broniach..." i Harry zauważył, że stworzenia mają armaty zamiast głów i toczą się w jego kierunku... zrobił unik...
Następną rzeczą, którą pamiętał, była ciepła piłka, w którą sam leżał zwinięty pod kołdrą i donośny głos George'a wypełniający pokój.
- Mama mówi, żebyście wstali. Wasze śniadanie jest w kuchni, a potem będzie potrzebowała waszej pomocy w salonie. Chochlików jest całą masę więcej niż myślała i znalazła gniazdo martwych Pufków pod sofą.
Pół godziny później Harry i Ron, którzy ubrali się i zjedli szybko śniadanie, wkroczyli do salonu. Był to długi, wysoki pokój na pierwszym piętrze z oliwkowozielonymi ścianami pokrytymi brudnymi gobelinami. Dywan wypuszczał małe chmury kurzu za każdym razem, gdy ktoś stawiał na nim stopę, a długie, zielone jak mech aksamitne zasłony brzęczały, jakby roiło się w nich od niewidzialnych pszczół. To przy nich zebrali się razem Pani Weasley, Hermiona, Ginny, Fred i George. Wszyscy wyglądali raczej dziwnie, jako że na twarzy każde z nich przewiązane miało kawałek materiału, zakrywający nos i usta. Każde z nich trzymało dużą butlę czarnego płynu ze spryskiwaczem na końcu.
- Zakryjcie twarze i bierzcie aerozol - powiedziała Pani Weasley do Harry'ego i Rona kiedy tylko ich zobaczyła, wskazując na jeszcze dwie butelki czarnego płynu, stojące na stole o toczonych nogach. - To Odchochliczacz. Nigdy nie widziałam takiego zarobaczenia. Nie wiem, co ten skrzat domowy robił przez ostatnie dziesięć lat...
Twarz Hermiony była w połowie zasłonięta ściereczką, ale Harry wyraźnie zauważył, jak spojrzała z wyrzutem na Panią Weasley.
- Stforek jest naprawdę stary, prawdopodobnie nie był sobie w stanie poradzić...
- Byłabyś zdumiona, co Stforek potrafi, kiedy chce, Hermiono - powiedział Syriusz który właśnie wszedł do pokoju, niosąc zakrwawiony worek czegoś, co okazało się być martwymi szczurami. - Właśnie karmiłem Hardodzioba - dodał w odpowiedzi na pytające spojrzenie Harry'ego. - Trzymam go na górze, w sypialni mojej matki. Nieważne... Biurko...
Rzucił torbę szczurów na fotel i nachylił się by zbadać zamknięty sekretarzyk, który, jak zauważył dopiero teraz Harry, lekko się trząsł.
- No tak, Molly, jestem prawie pewien, że to bogin. - powiedział Syriusz zaglądając przez dziurkę od klucza. - ale być może powinniśmy dać na to spojrzeć Szalonookiemu zanim to wypuścimy. Znając moją matkę, to mogłoby być coś znacznie gorszego.
- Masz rację, Syriuszu. - powiedziała Pani Weasley.
Oboje mówili uważnie lekkimi, uprzejmymi głosami i dla Harry'ego stało się całkiem oczywiste, że żadne z nich nie zapomniało o kłótni poprzedniej nocy.
Głośny, brzęczący dzwonek dobiegł z dołu, a natychmiast po nim rozległa się ta sama kakofonia krzyków i wrzasków, którą poprzedniego wieczoru wywołała Tonks wywracając stojak na parasole.
- Ciągle im powtarzam, żeby nie dzwonili do drzwi! - powiedział z rozpaczą Syriusz, wybiegając z pokoju. Słyszeli jak runął w dół po schodach, a wrzaski Pani Black raz jeszcze rozniosły się echem po domu: "Plamy na honorze, parszywe mieszańce, zdrajcy krwi, dzieci szlamu...!!!"
- Zamknij drzwi, proszę, Harry - powiedziała Pani Weasley.
Harry zwlekał z zamknięciem drzwi do salonu, na tyle ile miał odwagi. Chciał posłuchać, co dzieje się na dole. Syriuszowi najwyraźniej udało się zasłonić kurtyny nad portretem swojej matki, bo przestała krzyczeć. Usłyszał Syriusza idącego przez korytarz, następnie klekotanie łańcucha przy frontowych drzwiach, po którym rozległ się głęboki głos, po którym Harry rozpoznał Kingsleya Shacklebolta mówiącego: "Hestia właśnie mnie odciążyła, tak więc teraz ona ma pelerynkę Moody'ego. Pomyślałem, że zostawię raport dla Dumbledore'a..."
Czując wzrok Pani Weasley z tyłu głowy, Harry z żalem zamknął drzwi do salonu i przyłączył się do chochlikowej brygady.
Pani Weasley nachylała się by sprawdzić stronę na temat chochlików w Gilderoya Lockharta Przewodniku po Szkodnikach Domowych, który leżał otwarty na sofie.
- Dobrze, grupo, musicie być uważni, bo chochliki gryzą i ich zęby są trujące. Mam tu butelkę antidotum, ale byłoby lepiej, gdyby nikt go nie potrzebował.
Wyprostowała się, ustawiła się odważnie na wprost zasłon i przywołała wszystkich do siebie.
- Kiedy powiem słowo, natychmiast zaczynamy rozpylanie - powiedziała.
- One wylecą na nas, jak się spodziewam, ale na tych aerozolach napisane jest, że jedno dobre pryśnięcie sparaliżuje je. A jak już będą unieruchomione, po prostu wrzucajcie je do tego wiaderka.
Zeszła ostrożnie z ich linii ognia i uniosła swój aerozol.
- W porządku - rozpylamy!
Harry pryskał raptem kilka sekund, kiedy z zagięcia materiału wyleciał na niego w pełni wyrośnięty chochlik. Furkotał błyszczącym podobnymi do żuczych skrzydłami, obnażył maleńkie, ostre jak igła zęby. Jego podobne do wróżki (fairy) ciało pokryte było grubymi czarnymi włosami, a cztery małe piąstki zaciśnięte były z furią. Harry trafił go prosto w twarz strumieniem Odchochliczacza. Zastygł w powietrzu i spadł ze zdumiewająco głośnym łup! na zniszczony dywan. Harry podniósł go i wrzucił do wiaderka.
- Fred, co ty robisz? - powiedziała ostro Pani Weasley. - Spryskaj mi to natychmiast i wyrzuć!
Harry obejrzał się. Fred trzymał wyrywającego się chochlika między palcem wskazującym i kciukiem.
- Się robi. - powiedział Fred pogodnie pryskając chochlikowi w twarz, tak że zemdlał, ale w chwili, gdy Pani Weasley odwróciła się, schował go z mrugnięciem do kieszeni.
- Chcemy poeksperymentować z trucizną chochlików do naszych Leniwych Przekąsek. - powiedział pod nosem Harry'emu George. Zręcznie opryskując dwa chochliki na raz szybujące wprost na jego nos, Harry przysunął się do George'a i wymamrotał kątem ust:
- Co to są Leniwe Przekąski?
- Asortyment słodyczy, od których się rozchorujesz, wyszeptał George, obserwując uważnie plecy Pani Weasley. - Nie jakoś poważnie rozchorujesz, zważ na to, ale rozchorujesz na tyle, by wydostać cię z lekcji, kiedy masz taką potrzebę. Fred i ja pracujemy nad nimi tego lata. Są to dwuczęściowe, zakodowane kolorami ciągutki. Jeśli zjesz pomarańczową połowę Wyrzygałek, wymiotujesz. W momencie, kiedy opuszczasz klasę, by udać się do szpitalnego skrzydła, połykasz purpurową połowę...
- "... która przywraca cię do pełni zdrowia, umożliwiając wykonywać dowolną działalność, jaką tylko sobie wybierzesz przez godzinę, która w przeciwnym razie byłaby poświęcona nieopłacalnej nudzie." Coś takiego puszczamy w reklamach, w każdym razie - wyszeptał Fred, który wyszedł poza linię wzroku Pani Weasley i podnosił kilka zabłąkanych chochlików z podłogi i pakował je do kieszeni. - Ale nadal wymagają one trochę pracy. W chwili obecnej nasi testerzy mają problemy z powstrzymaniem wymiotów na tyle, by połknąć purpurowy koniec.
- Testerzy?
- No my - wyjaśnił Fred. - Bierzemy je na zmianę. George brał Mdlejące Fantazje, obaj próbowaliśmy Nosokrwisty Nugat...
- Mama myślała, że się pojedynkujemy - powiedział George.
- Sklep z dowcipnymi gadżetami nadal się kreci, co? - mruknął Harry udając, że poprawia dyszę w swoim sprayu.
- Cóż, nie mieliśmy jeszcze okazji zdobyć lokalu - powiedział Fred ściszając jeszcze bardziej głos kiedy Pani Weasley wytarła swe czoło chustką przed kolejnym atakiem - więc prowadzimy to w tej chwili jako serwis wysyłkowy. Daliśmy reklamy w Proroku Codziennym w zeszłym tygodniu.
- Wszystko dzięki tobie, stary - powiedział George. - Ale nie martw się... Mama nie ma pojęcia. Nie czyta już więcej Proroka Codziennego z powodu tych wszystkich kłamstw na temat twój i Dumbledore'a.
Harry uśmiechnął się. Zmusił bliźniaków by wzięli od niego tysiąc galeonów nagrody, które wygrał w Turnieju Trójmagicznym, by pomóc im zrealizować ich ambicję otwarcia sklepu z dowcipnymi magicznymi gadżetami, ale był mimo to zadowolony, że jego udział we wspomaganiu ich planów nie był znany Pani Weasley. Nie uważała ona, że taki sklep był odpowiednią karierą dla dwojga z jej synów.
Odchochliczanie zasłon zajęło większość ranka. Minęło już południe, kiedy Pani Weasley w końcu zdjęła swą ochronną chustkę, opadła na obwisły fotel i wyskoczyła z niego z jękiem obrzydzenia po tym, jak usiadła na worku zdechłych szczurów. Zasłony już nie burczały, zwisały bezwładne i wilgotne
od intensywnego spryskiwania. U ich stóp upchnięte w wiadrze leżały nieprzytomne chochliki. Obok stało naczynie pełne czarnych jaj, które obwąchiwał właśnie Krzywołap i na które Fred i George rzucali pożądliwe spojrzenia.
- Myślę, że z tymi uporamy się po lunchu - Pani Weasley wskazała na zakurzone oszklone z przodu gablotki, stojące po obu stronach gzymsu. Wypchane były przedziwnym asortymentem przedmiotów: zbiorem starych sztyletów, pazurami, zwiniętą skórą węża, kilka zmatowiałych srebrnych pudełek z napisami, w językach, których Harry nie rozumiał i najmniej przyjemna z wszystkiego, ozdobna, kryształowa butla z dużym opalem w zatyczce, pełna, czego Harry był całkiem pewien, krwi.
Brzęczący dzwonek zadzwonił ponownie. Wszyscy spojrzeli na Panią Weasley.
- Zostańcie tutaj - powiedziała stanowczo chwytając torbę szczurów, kiedy wrzaski Pani Black zaczęły napływać z dołu na nowo. - Przyniosę jakieś kanapki.
Wyszła z pokoju zamykając starannie drzwi za sobą. Natychmiast wszyscy rzucili się do okna, by spojrzeć na dół, na próg. Dostrzegli czubek rozczochranej rudawej głowy i stos niepewnie ułożonych kociołków.
- Mundungus! - powiedziała Hermiona. - Po co przytargał tu wszystkie te kociołki?
- Prawdopodobnie szuka bezpiecznego miejsca, w którym mógłby je trzymać - odparł Harry. - Czy to nie tym się zajmował tej nocy, kiedy miał za mną chodzić? Zbierał lewe kociołki?
- Tak, masz racje! - powiedział Fred, kiedy otworzyły się drzwi. Mundungus przedźwignął przez nie swoje kociołki i zniknął z pola widzenia. - Choroba, Mamie się to nie spodoba...
On i George podeszli do drzwi i stali przy nich nasłuchując uważnie. Krzyki Pani Black ucichły.
- Mundungus rozmawia z Syriuszem i z Kingsley'em - mruknął Fred marszcząc brwi z uwagą. - Nie słyszę dobrze... Uważasz, że moglibyśmy zaryzykować z Wydłużalnymi Uszami?
- Może warto - odpowiedział George. - Mógłbym przekraść się na górę i wziąć parę...
Ale dokładnie w tym momencie nastąpił wybuch dźwięku z dołu, który sprawił, że Wydłużalne Uszy stały się całkiem niekonieczne. Wszyscy mogli dokładnie usłyszeć, co krzyczy Pani Weasley ze wszystkich swoich sił.
- NIE PROWADZIMY TU SKRYTKI SKRADZIONYCH RZECZY!
- Uwielbiam słuchać Mamy krzyczącej na kogoś innego - powiedział Fred z uśmiechem satysfakcji na twarzy uchylając drzwi na mniej więcej cal, pozwalając by głos Pani Weasley przenikał lepiej do pokoju - zawsze to taka miła odmiana.
- ...KOMPLETNIE NIEODPOWIEDZIALNE, JAKBYŚMY NIE MIELI DOŚĆ DO MARTWIENIA SIĘ BEZ CIEBIE TARGAJACEGO DO DOMU KRADZIONE KOCIOŁKI...
- Idioci pozwalają jej wpaść w ten jej ciąg - powiedział George potrząsając głową.
- Musisz to uciąć wcześnie, w przeciwnym razie nabuzowuje się i potrafi tak ciągnąć godzinami. A ona tylko czekała na okazję, by poużywać sobie na Mundungusie odkąd wyślizgnął się kiedy miał za tobą łazić, Harry... a oto i matka Syriusza znowu.
Głos Pani Weasley utonął pośród nowych krzyków i wrzasków dobiegających z portretów w hallu.
George ruszył by zamknąć drzwi i uciszyć hałasy, ale zanim to zrobił, do pokoju wślizgnął się domowy skrzat.
Poza brudną szmatą, przewiązaną jak przepaska na biodra wokół pasa, był kompletnie nagi. Wyglądał bardzo staro. Jego skóra wydawała się być kilkukrotnie za duża na niego i pomimo że był łysy, jak wszystkie domowe skrzaty, z jego dużych, nietoperzowatych uszu wyrastało trochę białych włosów. Miał przekrwione, wodniście szare oczy i a jego mięsisty nos był wielki i przypominający ryjek.
Skrzat zupełnie nie zwrócił uwagi na Harry'ego i pozostałych. Zachowując się tak, jakby ich nie widział, zgarbiony powłóczył nogami wolno i uparcie ku najdalszemu końcowi pokoju, mrucząc pod nosem ochrypłym, głębokim, jakby ropuszym głosem.
- ...śmierdzi jak rynsztok i kryminalista, ale ona wcale nie jest lepsza, paskudna zdrajczyni starej krwi z tymi jej dzieciakami paskudzącymi dom mojej pani, och moja biedna pani, gdyby tylko wiedziała, gdyby wiedziała, jakie szumowiny wpuszczają do jej domu, co by powiedziała staremu Stforkowi. Och... co za wstyd, szlamy, wilkołaki, zdrajcy i złodzieje, biedny stary Stforek, co on może...
- Cześć, Stforek - powiedział bardzo głośno Fred zamykając z trzaskiem drzwi.
Skrzat zatrzymał się wpół drogi, przestał mamrotać i wydał z siebie bardzo wyraźny i bardzo mało przekonujący odgłos zdziwienia.
- Stforek nie zauważył młodego pana - powiedział odwracając się i kłaniając Fredowi. Nadal z twarzą w kierunku dywanu dodał doskonale wyraźnie - Paskudnego małego bachora zdrajcy krwi, znaczy się.
- Słucham? - spytał George. - Nie dosłyszałem ostatniego kawałka.
- Stforek nie powiedział nic. - odpowiedział skrzat z drugim ukłonem w stronę George'a dodając czystym półtonem. - A oto i jego brat bliźniak, co za nienaturalne małe bestie z nich.
Harry nie wiedział, czy się śmiać, czy nie. Skrzat wyprostował się, mierząc ich nieżyczliwym wzrokiem i najwyraźniej przekonany, że nie słyszą go kontynuował swoje mamrotanie.
- ... i ta szlama, stoi tam śmiało i odważnie, och gdyby moja pani wiedziała, och, zapłakałaby... Jest i nowy chłopiec, Stforek nie zna jego imienia. Co on tu robi? Stforek nie wie...
- To jest Harry, Stforku - odezwała się na próbę Hermiona. - Harry Potter.
Blade oczu Stforka rozszerzyły się i zamruczał szybciej i bardziej wściekle niż kiedykolwiek.
- Szlama mówi do Stforka jakby była jego przyjaciółką. Gdyby Stforka pani zobaczyła go w takim towarzystwie... och... co by powiedziała...
- Nie nazywaj jej szlamą! - powiedzieli ze złością razem Ron i Ginny.
- To bez znaczenia - wyszeptała Hermiona - on nie jest w pełni rozumu, nie wie, co...
- Nie oszukuj się, Hermiono, on dokładnie wie, co mówi - powiedział George patrząc na Stforka z wielką niechęcią.
Stforek nadal mamrotał ze wzrokiem wpatrzonym w Harry'ego.
- Czy to prawda? Czy to Harry Potter? Stforek dostrzega bliznę, to musi być prawda, to chłopiec, który powstrzymał Czarnego Pana, Stforek zastanawia się, jak tego dokonał...
- A my nie, Stforek - powiedział Fred.
- Czego tu właściwie chcesz? - spytał George.
Wielkie oczy Stforka zwróciły się ku George'owi.
- Stforek sprząta - odpowiedział wymijająco.
- Nieprawdopodobne - powiedział głos zza Harry'ego.
Syriusz wrócił, patrzył groźnie na skrzata spod drzwi. Hałasy w hallu przycichły, Pani Weasley i Mundungus przenieśli prawdopodobnie swoją kłótnię na dół do kuchni.
Na widok Syriusza Stforek wygiął się w śmiesznie niskim pokłonie, który rozpłaszczył jego ryjkowaty nos na podłodze.
- Stań prosto - powiedział Syriusz niecierpliwie. - Mów, co kombinujesz?
- Stforek sprząta - powtórzył skrzat - Stforek żyje by służyć Szlachetnemu Domowi Blacków.
- I staje się on coraz czarniejszy z każdym dniem, jest brudny - powiedział Syriusz.
- Pan zawsze lubił swoje małe żarciki - powiedział Stforek kłaniając się ponownie i kontynuując półtonem - Pan był wstrętną, niewdzięczną świnią, która złamała serce jego matki...
- Moja matka nie miała serca, Stforek - warknął Syriusz. - Podtrzymywała się przy życiu z czystej złośliwości.
Stforek skłonił się jeszcze raz i powiedział
- Cokolwiek Pan powie - mruknął wściekle - Pan nie jest godzien wycierać szlamu z butów jego matki, och, moja bieda pani, co by powiedziała widząc jak Stforek mu służy. Jak też ona go nienawidziła, jakimże był rozczarowaniem...
- Spytałem, po coś tu przyszedł - powiedział zimno Syriusz. - Za każdym razem kiedy się pokazujesz, udając że sprzątasz, wynosisz coś do swego pokoju, żebyśmy nie mogli tego wyrzucić.
- Stforek nigdy nie ruszyłby nic z właściwego miejsca w domu swego Pana - powiedział skrzat i wymamrotał bardzo szybko - Pani nigdy nie wybaczyłaby Stforkowi, gdyby ten gobelin został wyrzucony. Od siedmiu wieków jest w rodzinie, Stforek musi go uratować, Stforek nie pozwoli Panu i zdrajcom krwi i ich bachorom zniszczyć go...
- Tak myślałem, że to o to chodzi - powiedział Syriusz rzucając pogardliwe spojrzenie na przeciwległą ścianę. - Nie wątpię, że musiała położyć kolejne zaklęcie Stałego Przylgnięcia na jego tyły, ale jeśli będę mógł się go pozbyć, z pewnością to zrobię. A teraz wynoś się, Stforek.
Wyglądało na to, że Stforek nie śmiał sprzeciwić się bezpośredniemu rozkazowi. Niemniej jednak spojrzenie jakie rzucił Syriuszowi kiedy szurając przechodził obok niego, pełne było najgłębszego wstrętu i mruczał przez całą drogę do wyjścia z pokoju.
- ...wraca z Azkabanu i rozkazuje na okrągło Stforkowi... Och, moja biedna pani, co by powiedziała, gdyby zobaczyła teraz dom. Męty żyją w nim, jej skarby są wyrzucane, przysięgała, że nie jest jej synem, a on wrócił. Mówią, że jest też mordercą...
- Mrucz dalej i zostanę mordercą - powiedział z poirytowaniem Syriusz zatrzaskując za skrzatem drzwi.
- Syriusz, on ma nie w porządku z głową - argumentowała Hermiona - Myślę, że nie zdaje sobie sprawy, że go słyszymy.
- Za długo był sam - powiedział Syriusz - Przyjmował szalone rozkazy od portretu mojej matki i mówił do siebie. Ale zawsze był głupim małym...
- Gdybyś go może uwolnił - powiedziała z nadzieją w głosie Hermiona - może...
- Nie możemy go uwolnić, za dużo wie o Zakonie - powiedział szorstko Syriusz. - I tak czy siak, szok by go zabił. Zasugeruj mu, żeby opuścił dom, zobacz jak to przyjmie.
Syriusz przeszedł przez pokój do miejsca, gdzie na całej długości ściany wisiał na gobelin, którego próbował chronić Stforek.
Gobelin wyglądał niezmiernie staro. Był wyblakły i wyglądał, jakby chochliki przegryzły go w niektórych miejscach.
Niemniej jednak złota nić, którą był wyhaftowany nadal migotała dość jasno, by ukazać im
rozciągające się drzewo rodzinne, datowane wstecz (przynajmniej na tyle ile Harry mógł powiedzieć)
do Średniowiecza. Duże słowa na samej górze gobelinu oznajmiały:
Szlachetny i Wielce Prastary Ród Blacków
Toujours pur'
- Ciebie tu nie ma! - krzyknął Harry po bliższym przejrzeniu dolnej części drzewa.
- Byłem kiedyś tam - powiedział Syriusz wskazując na małą, okrągłą, zwęgloną dziurkę w gobelinie, przypominającą raczej ślad po papierosie. - Moja kochana stara matka wypaliła mnie po tym, jak uciekłem z domu. Stforkowi całkiem podoba się mruczenie tej historii pod nosem.
- Uciekłeś z domu?
- Kiedy miałem koło szesnastu lat. - odpowiedział Syriusz. - Miałem już dość.
- I dokąd poszedłeś? - zapytał Harry wlepiając w niego wzrok.
- Do domu twojego ojca. - odparł Syriusz. - Twoi dziadkowie naprawdę dobrze to przyjęli. Trochę jakby adoptowali mnie jako drugiego syna. Tak, przesiadywałem u twojego taty podczas letnich wakacji, a kiedy miałem siedemnaście lat, znalazłem sobie własny kąt. Mój wuj Alphard zostawił mi skromny majątek - też został stąd wymazany, prawdopodobnie z tego powodu - w każdym razie, po tym już sam dbałem o siebie. Mimo to zawsze byłem mile widziany u Pana i Pani Potter na niedzielnym obiedzie.
- Ale... dlaczego...?
- Uciekłem? - Syriusz uśmiechnął się gorzko i przeczesał palcami długie, potargane włosy.
- Bo nienawidziłem całe masy z nich: moich rodziców, z ich obsesją na punkcie czystości krwi, przekonanych, że bycie Blackiem czyniło cię praktycznie członkiem rodziny królewskiej... mojego brata idioty, dość miękkiego, by im uwierzyć... Oto on.
Syriusz dźgnął palcem na samym dole drzewa, wskazując imię Regulus Black. Po dacie urodzin następowała data śmierci (jakieś piętnaście lat wstecz).
- Był młodszy ode mnie - powiedział Syriusz - i był o wiele lepszym synem, jak mi stale przypominano.
- Ale umarł - powiedział Harry.
- Tak - odparł Syriusz. - Głupi idiota... dołączył do Śmierciożerców.
- Żartujesz!!!
- No dalej, Harry, czy nie widziałeś jeszcze dość w tym domu, by móc stwierdzić, jakiego rodzaju czarodziejami byli członkowie mojej rodziny? - powiedział pytająco Syriusz.
- Czy... czy twoi rodzice też byli Śmierciożercami?
- Nie, nie, ale uwierz mi, uważali że Voldemort miał słuszny pomysł, wszyscy byli za oczyszczeniem rasy czarodziejów, pozbyciem się urodzonych w mugolskich rodzinach i pozostawieniu przy władzy czarodziejów czystej krwi. Nie byli w tym też sami, było trochę ludzi, którzy zanim Voldemort pokazał swoje właściwe oblicze, uważali że pod tym względem ma on rację... Zmroziło ich jednakże, kiedy zobaczyli, co gotów jest uczynić, by zdobyć potęgę i władzę. Ale założę się, że na początku, kiedy Regulus przyłączał się do niego, moi rodzice uważali, że jest ich prawdziwym małym bohaterem.
- Został zabity przez aurora? - spytał ostrożnie Harry.
- Och nie - powiedział Syriusz. - Nie, został zamordowany przez Voldemorta. A raczej na rozkaz Voldemorta. Wątpię, czy Regulus był kiedykolwiek dość ważny, by być zabitym osobiście przez Voldemorta. Z tego, co się dowiedziałem po jego śmierci, udało mu się dostać o nich, a potem spanikował, gdy usłyszał, co chcą, żeby zrobił i próbował się wycofać. Ale wiesz, Voldemortowi nie wręcza się rezygnacji tak po prostu. To służba na całe życie lub śmierć.
- Lunch - usłyszeli głos Pani Weasley.
Trzymała swoją różdżkę wysoko przed sobą balansując olbrzymią tacą, wyładowaną kanapkami i ciastem na końcach. Miała bardzo czerwoną twarz i nadal wyglądała na wściekłą. Pozostali ruszyli ku niej, spragnieni czegoś do jedzenia, ale Harry pozostał z Syriuszem, który nachylił się bliżej nad gobelinem.
- Nie patrzyłem na to przez lata. Tu jest Phineas Nigellus... mój prapradziadek, widzisz? ... Najmniej popularny dyrektor, jakiego kiedykolwiek miał Hogwart... i Araminta Meliflua... kuzynka mojej matki... próbowała przeforsować w Ministerstwie ustawę o legalizacji polowań na Mugoli... i ukochana Ciotka Elladora... to ona rozpoczęła rodzinną tradycję ścinania domowych skrzatów, gdy stawały się zbyt stare, by nosić tacę z herbatą... oczywiście, zawsze kiedy rodzina wydawała z siebie kogoś choć w połowie przyzwoitego, od razu się go wyrzekali. Widzę, że nie ma tu Tonks. Może dlatego Stforek nie przyjmuje od niej poleceń - powinien robić wszystko, o co poprosi go ktoś z rodziny...
- Ty i Tonks jesteście spokrewnieni? - zapytał zaskoczony Harry.
- O tak, jej matka Andromeda była moją ulubioną kuzynką - powiedział Syriusz badając bliżej gobelin - Nie, Andromedy też tu nie ma, patrz - wskazał kolejny mały, okrągły, wypalony ślad między dwoma imionami, Bellatrix i Narcyza.
- Siostry Andromedy nadal są tutaj, bo zawarły wspaniałe, przyzwoite, czystej krwi małżeństwa, ale Andromeda wyszła za mąż za urodzonego w mugolskiej rodzinie Teda Tonksa, więc...
Syriusz wykonał ruch naśladujący uderzenie różdżką w gobelin i zaśmiał się cierpko. Jednak Harry nie śmiał się. Był zbyt zajęty wpatrywaniem się w imiona po prawej stronie od wypalonego śladu po Andromedzie. Podwójna linia złotego haftu łączyła Narcyzę Black z Lucjuszem Malfoyem, a od imion pojedyncza pionowa złota linia prowadziła do imienia Draco.
- Jesteś spokrewniony z Malfoyami!
- Czystej krwi rodziny wszystkie są ze sobą spokrewnione - powiedział Syriusz. - Jeśli chcesz, by twoi synowie i córki wyszli tylko i wyłącznie za czarodziejów czystej krwi, twój wybór jest mocno ograniczony. Nie został z nas już prawie nikt. Molly i ja jesteśmy kuzynami poprzez małżeństwo, a Artur jest kimś w rodzaju mojego dalszego kuzyna, usuniętego kiedyś. Ale nie ma sensu szukać ich tutaj. Jeśli jakaś rodzina kiedykolwiek była pełna zdrajców krwi, to właśnie Weasleyowie.
Ale Harry patrzył już na imię po lewej stronie śladu po Andromedzie - Bellatrix Black, które połączone było podwójną linią z Rudolfem Lestrange.
- Lestrange... - powiedział głośno Harry. Nazwisko to poruszyło coś w jego pamięci. Znał je skądś, ale przez chwilę nie mógł sobie przypomnieć skąd, chociaż przyprawiło go o dziwne cierpnące uczucie w dołku.
- Są w Azkabanie - oznajmił krótko Syriusz.
Harry spojrzał na niego z zaciekawieniem.
- Bellatrix i jej mąż Rudolf przybyli razem z młodym Barty Crouchem - mówił dalej Syriusz tym samym szorstkim głosem. - brat Rudolfa, Rastaban, też był z nimi.
I wtedy Harry przypomniał sobie. Widział Bellatrix Lestrange w Myślodsiewni Dumbledore'a, dziwnym urządzeniu, w którym można było przechowywać myśli i wspomnienia. Wysoka, ciemna kobieta z mocno podkrążonymi oczami, która stała na swojej rozprawie i ogłaszała swoją niezmienną wierność Lordowi Voldemortowi, jej dumę powodowaną tym, że próbowała go odnaleźć po jego upadku i jej przekonanie, że pewnego dnia zostanie nagrodzona za swoją lojalność.
- Nigdy nie mówiłeś, że była twoją...
- Czy to ważne, że jest moją kuzynką? - przerwał Syriusz. - W moim przekonaniu nie należą do mojej rodziny. Ona na pewno do niej nie należy. Nie widziałem jej odkąd byłem w twoim wieku, chyba że wliczyć chwilę jej przybycia do Azkabanu. Myślisz, że jestem dumny mając krewnych jak ona?
- Przepraszam - odparł szybko Harry. - Nie chciałem... po prostu byłem zdziwiony, to wszystko...
- Nie szkodzi, nie przepraszaj. - mruknął Syriusz. Odwrócił się od gobelinu z rękami w kieszeniach. - Nie podoba mi się to, że tu wróciłem. - powiedział rozglądając się po salonie. - Nigdy nie myślałem, że jeszcze kiedyś utkwię w tym domu.
Harry dokładnie go rozumiał. Wiedział jak by się czuł, gdyby będąc dorosłym i myśląc, że uwolnił się od tego miejsca na zawsze, zmuszony został wrócić i zamieszkać w domu numer cztery przy Privet Drive.
- Oczywiście jest idealny na kwaterę główną - powiedział Syriusz. - Mój ojciec nałożył na ten dom wszelkie znane magicznemu światu środki ostrożności kiedy tu mieszkał. Jest niewykrywalny, więc Mugole nigdy nie przychodzą i nie dzwonią - tak jakby kiedykolwiek chcieli - a teraz, kiedy Dumbledore dołożył swoją ochronę, ciężko byłoby gdziekolwiek znaleźć bezpieczniejsze miejsce. Dumbledore jest Strażnikiem Tajemnicy Zakonu, wiesz, nikt nie może odnaleźć głównej kwatery, chyba że Dumbledore osobiście powie mu, gdzie jest. Ta notka, którą pokazał ci Moody ostatniej nocy była od Dumbledore'a... - Syriusz wydał z siebie krótki, przypominający szczeknięcie śmiech. - Gdyby moi rodzice mogli zobaczyć, do czego służy teraz ich dom... cóż, portret mojej matki może dać ci jakieś wyobrażenie.
Patrzył groźnie przez chwilę, a potem westchnął.
- Nie miałbym nic przeciwko temu, gdybym mógł wyjść od czasu do czasu i zrobić coś pożytecznego. Spytałem Dumbledore'a, czy mogę eskortować cię na przesłuchanie, jako Łapa oczywiście, by móc dać ci trochę moralnego wsparcia, co o tym myślisz?
Harry poczuł jakby jego żołądek przesiąkł przez zakurzony dywan. Od wczorajszej kolacji ani razu nie pomyślał o przesłuchaniu. W podekscytowaniu wywołanym przebywaniem znów z ludźmi, których najbardziej lubił i usłyszeniem o wszystkim, co się działo kompletnie uleciało ono z jego myśli. Jednak na słowa Syriusza druzgocące uczucie przerażenia powróciło. Popatrzył na Hermionę i Weasleyów wcinających swoje kanapki i pomyślał, jakby się czuł, gdyby wrócili do Hogwartu bez niego.
- Nie martw się - powiedział Syriusz. Harry podniósł wzrok i zdał sobie sprawę, że Syriusz go obserwował. - Jestem pewien, że oczyszczą cię z zarzutów, z pewnością jest coś w Międzynarodowym Statucie Tajności na temat pozwolenia na użycie magii dla uratowania własnego życia.
- Ale jeśli mnie wyleją - spytał cicho Harry - czy będę mógł wrócić tu i zamieszkać z tobą?
Syriusz uśmiechnął się smutno.
- Zobaczymy.
- Czułbym się znacznie lepiej myśląc o przesłuchaniu, gdybym wiedział, że nie będę musiał wrócić do Dursleyów - naciskał Harry.
- Muszą być okropni, skoro wolisz to miejsce - powiedział ponuro Syriusz.
- Pospieszcie się, wy dwaj, bo nie zostanie dla was żadnego jedzenia. - zawołała Pani Weasley.
Syriusz wydał z siebie kolejne ciężkie westchnienie, rzucił mroczne spojrzenie na gobelin, po czym wraz z Harrym ruszyli by dołączyć do pozostałych.
Opróżniając oszklone gabloty tego popołudnia Harry starał się ze wszystkich sił nie myśleć o przesłuchaniu. Na szczęście dla niego to zadanie wymagało mnóstwa koncentracji jako że wiele przedmiotów było bardzo niechętnych opuszczeniu swoich zakurzonych półek. Syriusz otrzymał paskudne ugryzienie od srebrnej tabakierki. W ciągu kilku sekund na ugryzionej ręce pojawiło się nieprzyjemne, strupiaste okrycie, wyglądające jak twarda brązowa rękawiczka.
- Nic się nie stało. - powiedział oglądając rękę z zainteresowaniem zanim puknął ją delikatnie różdżką i przywrócił skórze normalny wygląd. - W środku musi być Kurzajkowy proszek.
Odrzucił tabakierkę na bok do worka, w którym składali przedmioty z gablotek. Chwilę później Harry zobaczył, jak George owija uważnie rękę skrawkiem materiału, wykrada pudełko i wsuwa je do wypełnionej już chochlikami kieszeni.
Znaleźli też nieprzyjemnie wyglądający srebrny przyrząd, coś na kształt wieloramiennej pincety, który wspiął się po ramieniu Harry'ego jak pająk i próbował przekłuć jego skórę. Syriusz chwycił go i roztrzaskał ciężką księgą zatytułowaną Szlachetność Natury: Genealogia Czarodziejów. Była tam też pozytywka, grająca lekko złowrogą, brzęczącą melodyjkę, gdy się nią nakręciło i wszyscy poczuli, jak stają się w ciekawy sposób słabi i senni, póki Ginny nie wpadła na pomysł zatrzaśnięcia wieczka. I ciężki medalion, którego żadne z nich nie potrafiło otworzyć, kilka starych pieczęci i leżący w zakurzonym pudełku Order Merlina Pierwszej Klasy, który został przyznany dziadkowi Syriusza za "zasługi dla Ministerstwa".
- To znaczy, że przekazał im pełno złota - powiedział Syriusz pogardliwie wrzucając order do worka z gratami.
Kilkakrotnie Stforek wślizgiwał się do pokoju i próbował szmuglować przedmioty pod swoją opaską mamrocząc potworne przekleństwa za kazdym razem, gdy go na tym przyłapali. Gdy Syriusz wyrwał z jego uścisku duży złoty sygnet z herbem Blacków, Stforek wybuchnął gniewnymi łzami i wyszedł z pokoju szlochając pod nosem i wyzywając Syriusza wyzwiskami, jakich Harry wcześniej nigdy nie słyszał.
- Należał do mojego ojca - powiedział Syriusz wrzucając pierścien do worka. - Stforek nie był mu tak oddany, jak mojej matce, ale mimo to przyłapałem go na całowaniu i wtulaniu się w parę starych spodni ojca w zeszłym tygodniu.
* * *
Z pomocą Pani Weasley pracowali bardzo ciężko przez następnych kilka dni. Odkażenie salonu zajęło trzy dni. W końcu jedynymi niepożądanymi rzeczami, które w nim zostały były gobelin z drzewem genealogocznym rodziny Blacków, który opierał się wszelkim ich próbom zdjęcia go ze ściany, oraz trzęsący się sekretarzyk. Moody nie wpadł jeszcze do kwatery, więc nie mogli upewnić się, co siedzi w środku.
Przenieśli się z salonu do jadalni na parterze, gdzie znaleźli pająki wielkie jak spodki buszujące po kredensie (Ron opuścił pokój w pośpiechu by zrobić sobie herbatę i nie wracał przez półtorej godziny). Chińska porcelana, nosząca herb i motto Blacków została bezceremonialnie wrzucona do worka przez Syriusza, a jej los podzielił zbiór starych fotografii oprawionych w srebrne ramki, których lokatorzy kwiczeli przerażająco kiedy tłukło się przykrywające ich szkło.
Snape mógł sobie nazywać ich pracę "sprzątaniem", ale w opinii Harry'ego wydawali raczej wojnę domowi, który podejmował bardzo dobrą walkę, wspomagany i podżegany przez Stforka. Domowy skrzat nie przestawał się pojawiać gdziekolwiek się gromadzili, a jego mruczenie stawało się coraz bardziej natarczywe gdy próbował zabrać co tylko mógł z worka z klamotami. Syriusz zagroził mu nawet ubraniem, ale Stforek utkwił w nim łzawe spojrzenie i powiedział - Pan zrobi co tylko sobie życzy - po czym odwrócił się i mruknął bardzo głośno - Ale Pan nie odeśle Stforka, nie, bo Stforek wie, co planują, o tak, on spiskuje przeciwko Czarnemu Panu, tak, z tymi wszystkimi szlamami, zdrajcami i szumowinami... - na co Syriusz, ignorując protesty Hermiony chwycił Stforka za tył jego przepaski i osobiście wyrzucił go z pokoju.
Dzwonek do drzwi dzwonił kilka razy dziennie, co dla matki Syriusza było sygnałem by znów zacząć krzyczeć, a dla Harry'ego i pozostałych by spróbować podsłuchać gościa, jednak niewiele udawało im się zebrać z krótkich spojrzeń i strzępków rozmów, jakie byli w stanie wychwycić zanim Pani Weasley odwołała ich na powrót do swoich zajęć. Snape pojawił się w domu kilka razy, jednak na ulgę Harry'emu, nigdy nie spotkali się twarzą w twarz. Harry dostrzegł też raz swoją nauczycielkę Transmutacji, Profesor McGonagall, wyglądającą bardzo dziwnie w mugolskiej sukience i płaszczu, jednak i ona była zbyt zajęta, by zostać na trochę.
Czasem jednak goście zostawali by pomóc. Tonks przyłączyła się do nich pamiętnego popołudnia, kiedy to odkryli morderczego ghula myszkującego w toalecie na górze. I Lupin, który mieszkał w domu Syriusza, ale który opuszczał go na długie okresy czasu, kiedy to prowadził tajemniczą działalność na rzecz Zakonu. Pomógł im naprawić stary zegar dziadka, który rozwinął w sobie nieprzyjemny zwyczaj strzelania ciężkimi wskazówkami w przechodzących. Mundungus odkupił nieco swoje winy w oczach Pani Weasley ratując Rona przed starożytnym kompletem purpurowych szat, które próbowały go udusić, gdy wyjął je z szafy.
Pomimo faktu, że wciąż źle sypiał, wciąż miewał sny o korytarzach i zamkniętych drzwiach, które sprawiały, że czuł kłujący ból w swojej bliźnie, po raz pierwszy tego lata Harry'emu udawało się dobrze bawić. Tak długo, jak był zajęty, był szczęśliwy. Jednak kiedy tempo spadało, kiedy przestawał się pilnować, czy leżał wyczerpany w łóżku obserwując rozmyte cienie przesuwające się po suficie, myśli o zbliżającym się przesłuchaniu w Ministerstwie wracały do niego. Strach kłuł jego wnętrzności jak igły, kiedy zastanawiał się, co się z nim stanie, jeśli go wydalą. Sama myśl była tak straszna, że nie ośmielił się wypowiedzieć jej na głos, nawet przy Ronie i Hermionie, którzy, pomimo iż widział ich często szepczących i rzucających w jego kierunku niespokojne spojrzenia, poszli w jego ślady i nie wspominali o tym. Czasami nie mógł ustrzec swojej wyobraźni przed ukazywaniem mu anonimowego urzędnika Ministerstwa, który przełamuje jego różdżkę na dwoje i każe mu wracać do Dursleyów... ale nie poszedłby. Był zdeterminowany. Wróciłby tutaj, na Grimmauld Place i zamieszkał z Syriuszem.
Poczuł jakby ktoś upuścił mu cegłę na brzuch, kiedy Pani Weasley zwróciła się ku niemu podczas kolacji w środę wieczorem i powiedziała cicho - Wyprasowałam twoje najlepsze ubranie na jutrzejszy ranek, Harry i chcę też, żebyś umył dzisiaj wieczorem włosy. Dobre pierwsze wrażenie może uczynić cuda.
Ron, Hermiona, Fred, George i Ginny wszyscy przestali rozmawiać i spojrzeli na niego. Harry przytaknął i próbował dalej jeść swojego kotleta, ale jego usta stały się tak suche, że nie był w stanie przeżuwać.
- Jak się tam dostanę? - zapytał Panią Weasley próbując zabrzmieć obojętnie.
- Artur zabierze cię z sobą do pracy - powiedziała łagodnie Pani Weasley.
Pan Weasley uśmiechnął się do Harry'ego ośmielająco przez stół.
- Możesz zaczekać w moim biurze dopóki nie nadejdzie pora przesłuchania - powiedział.
Harry spojrzał na Syriusza, ale zanim zdążył zadać pytanie, Pani Weasley odpowiedziała na nie.
- Profesor Dumbledore nie uważa tego za dobry pomysł, by Syriusz poszedł z tobą i muszę przyznać, że...
- ... ma całkowitą rację - dokończył Syriusz przez zaciśnięte zęby.
Pani Weasley zacisnęła wargi.
- Kiedy Dumbledore powiedział ci to? - spytał Harry wpatrując się w Syriusza.
- Przybył ostatniej nocy, kiedy byłeś w łóżku - odparł Pan Weasley.
Syriusz markotnie dźgnął ziemniaka widelcem. Harry spuścił wzrok w talerz. Myśl, że Dumbledore był w domu w przeddzień jego przesłuchania i nie chciał się z nim zobaczyć sprawiła, że poczuł się, o ile to w ogóle było możliwe, jeszcze gorzej.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Ministerstwo Magii
Harry obudził się o wpół do szóstej następnego ranka tak nagle i całkowicie, jakby ktoś wrzasnął prosto w jego ucho. Przez kilka sekund leżał nieruchomo, kiedy perspektywa dyscyplinarnego przesłuchania wypełniała każdą najmniejszą cząstkę jego mózgu, po czym, nie mogąc tego znieść, wyskoczył z łóżka i nałożył okulary. Pani Weasley ułożyła jego świeżo wyprane dżinsy i koszulkę u stóp jego łóżka. Harry wgramolił się w nie. Pusty obraz na ścianie zachichotał.
Ron leżał pogrążony w śnie, rozciągnięty na plecach z szeroko otwartymi ustami. Nawet nie poruszył się, kiedy Harry przeszedł przez pokój, wyszedł na korytarz i delikatnie zamknął za sobą drzwi. Próbując nie myśleć o następnym spotkaniu z Ronem, kiedy mogli już więcej nie być szkolnymi kumplami w Hogwarcie, Harry zszedł cicho po schodach na dół, mijając głowy przodków Stforka i ruszył do kuchni.
Spodziewał się, że kuchnia będzie pusta, ale kiedy dotarł do drzwi, usłyszał cichy gwar rozmów po drugiej stronie. Otworzył je pchnięciem i zobaczył Pana i Panią Weasley, Syriusza, Lupina i Tonks siedzących tam prawie jakby czekali na niego. Wszyscy byli w pełni ubrani, z wyjątkiem Pani Weasley, która miała na sobie pikowany purpurowy szlafrok. Podskoczyła na równe nogi w momencie, kiedy Harry wszedł.
- Śniadanie - powiedziała wyciągając różdżkę i spiesząc do ognia.
- D-d-dobry, Harry - ziewnęła Tonks. Miała kręcone blond włosy tego ranka. - Dobrze spałeś?
- Tak - odpowiedział Harry.
- Ja b-b-byłam na nogach całą noc - powiedziała ziewając po raz kolejny. - Chodź i usiądź...
Wysunęła krzesło, wywracając przy tym inne, stojące obok.
- Co sobie życzysz, Harry? - zawołała Pani Weasley. - Owsiankę? Maślane bułeczki? Jajka na bekonie? Tosta?
- Tylko... tylko tosta, dziękuję - odpowiedział Harry.
Lupin zerknął na Harry'ego i odezwał się do Tonks. - Co mówiłaś o Scrimgeour?
- A... tak... cóż, musimy być trochę ostrożniejsi, zadawał Kingsley'owi i mnie zabawne pytania...
Harry poczuł się niewyraźnie wdzięczny, że nie musiał przyłączać się do rozmowy. Jego wnętrzności skręcały się. Pani Weasley położyła przed nim kilka kawałków tosta i marmoladę. Próbował jeść, ale czuł jakby przeżuwał dywan. Pani Weasley usiadła po jego drugiej stronie i zaczęła zajmować się jego koszulką, chowając do wewnątrz etykietkę i wygładzając zmarszczki na jego ramionach. Wolałby, żeby tego nie robiła.
- ... i będę musiała powiedzieć Dumbledore'owi, że nie mogę wziąć jutro nocnej zmiany, jestem po pro-o-o-ostu zbyt zmęczona - dokończyła Tonks ziewając znów potwornie.
- Ja cię zmienię - powiedział Pan Weasley. - Czuję się dobrze, a i tak mam raport do skończenia.
Pan Weasley nie miał na sobie czarodziejskich szat, ale ubrany był w parę prążkowanych spodni i starą wojskową kurtkę. Odwrócił się od Tonks w kierunku Harry'ego.
- A jak ty się czujesz?
Harry wzruszył ramionami.
- Wkrótce będzie po wszystkim - powiedział pocieszająco Pan Weasley - Za parę godzin będziesz oczyszczony z zarzutów.
Harry nie powiedział nic.
- Przesłuchanie odbędzie się na moim piętrze, w biurze Amelii Bones. Ona jest Szefową Departamentu Egzekwowania Magicznego Prawa i to ona będzie cię przepytywać.
- Amelia Bones jest OK, Harry - zapewniła gorliwie Tonks - Jest sprawiedliwa, wysłucha cię.
Harry przytaknął nadal niezdolny do myślenia o tym, co powiedzieć.
- Nie trać spokoju - powiedział nagle Syriusz - Bądź miły i trzymaj się faktów.
Harry ponownie skinął głową.
- Prawo jest po twojej stronie - powiedział spokojnie Lupin - nawet nieletni czarodzieje mogą używać magii w sytuacjach zagrożenia życia.
Coś bardzo zimnego spłynęło w dół po szyi Harry'ego. Przez moment pomyślał, że ktoś nakłada na niego Zaklęcie Rozpłynięcia, po czym zdał sobie sprawę, że to tylko Pani Weasley walczy z jego włosami za pomocą mokrego grzebienia. Przycisnęła mocno czubek jego głowy.
- Czy one kiedykolwiek leżą płasko? - zapytała desperacko.
Harry potrząsnął głową.
Pan Weasley sprawdził zegarek i spojrzał na Harry'ego - Myślę, że już pójdziemy - powiedział - Jest trochę wcześnie, ale myślę, że będziesz się czuł lepiej tam w Ministerstwie, niż włócząc się tutaj.
- OK - powiedział automatycznie Harry upuszczając tosta i wstając od stołu.
- Wszystko będzie w porządku, Harry - powiedziała Tonks klepiąc go po ramieniu.
- Powodzenia - odezwał się Lupin - Jestem pewien, że będzie dobrze.
- A jeśli nie - dodał ponuro Syriusz - to już ja się policzę z Amelią Bones za ciebie...
Harry uśmiechnął się słabo. Pani Weasley uścisnęła go.
- Wszyscy trzymamy kciuki - powiedziała.
- Jasne - przytaknął Harry - zatem... do zobaczenia.
Poszedł za Panem Weasley na górę i wzdłuż korytarza. Słyszał chrząknięcia przez sen matki Syriusza za jej zasłonami. Pan Weasley odsunął zasuwkę w drzwiach i wyszli na zewnątrz w zimny, szary świt.
- Normalnie nie chodzi pan do pracy, prawda? - zapytał Harry, gdy bystro ruszyli przez plac.
- Nie, zwykle się aportuję - odpowiedział Pan Weasley - ale oczywiście ty nie potrafisz, i myślę, że będzie najlepiej, jeśli przybędziemy w całkowicie niemagiczny sposób... robi lepsze wrażenie, biorąc pod uwagę, za co masz być karany...
Kiedy szli, Pan Weasley trzymał rękę wewnątrz swej kurtki. Harry wiedział, że jest zaciśnięta na jego różdżce. Zniszczone ulice były niemal opustoszałe, ale kiedy dotarli na ponurą małą stację metra, okazało się, że jest pełna ludzi dojeżdżających wcześnie do pracy. I jak za każdym razem, gdy znalazł się w pobliżu Mugoli, zajmujących się swoimi codziennymi sprawami, Pan Weasley musiał włożyć wiele wysiłku, by powstrzymać swój entuzjazm.
- Po prostu wspaniałe - wyszeptał wskazując automat do sprzedaży biletów - Cudownie pomysłowe.
- Te nie działają - powiedział Harry, wskazując na znak.
- Tak, ale mimo wszystko... - odparł Pan Weasley uśmiechając się czule w ich kierunku.
Zamiast tego kupili bilety u sennego strażnika (Harry zajął się transakcją, jako że Pan Weasley nie orientował się za bardzo w mugolskich pieniądzach) i pięć minut później wsiadali do podziemnego pociągu, który turkocząc powiózł ich w kierunku centrum Londynu. Pan Weasley nie przestawał sprawdzać z niepokojem mapy metra umieszczonej nad oknami.
- Jeszcze cztery przystanki, Harry... Teraz za trzy... Dwa do wysiadki, Harry...
Wysiedli na stacji w samym sercu Londynu i zostali wymyci z pociągu przez falę odzianych w garnitury mężczyzn i kobiet niosących walizki. Pojechali na górę ruchomymi schodami, przeszli przez barierkę biletową (Pan Weasley zachwycał się sposobem, w jaki przejście połknęło jego bilet) i pojawili się na szerokiej, już bardzo ruchliwej ulicy, wzdłuż której stały imponująco wyglądające budynki.
- Gdzie my jesteśmy? - powiedział pusto Pan Weasley i przez jedną wstrzymującą bicie serca chwilę Harry pomyślał, że pomimo ciągłego sprawdzania mapy przez Pana Weasley'a, wysiedli na złej stacji. Ale sekundę później Pan Weasley powiedział - A tak... tędy, Harry. - i poprowadził go w boczną drogę.
- Przepraszam cię - powiedział - ale nigdy nie przyjeżdżam pociągiem i wszystko wygląda trochę inaczej z perspektywy Mugoli. Prawdę mówiąc to nawet nigdy wcześniej nie używałem wejścia dla gości.
Im dalej szli, tym mniejsze i mniej imponujące stawały się budynki, aż w końcu dotarli do ulicy, na której znajdowało się kilka raczej skąpo wyglądających biur, bar i przepełniający się kontener. Harry spodziewał się sprawiającego trochę większe wrażenie umiejscowienia Ministerstwa Magii.
- No i jesteśmy - powiedział pogodnie Pan Weasley wskazując na starą czerwoną budkę telefoniczna, w której brakowało kilku płytek szkła, stojącą pod mocno "ozdobioną" graffiti ścianą. - Ty pierwszy, Harry.
I otworzył drzwi.
Harry wszedł do środka, zastanawiając się o co w tym wszystkim chodzi. Pan Weasley wepchnął się do budki za Harrym i zamknął drzwi. Było trochę ciasno. Harry był wciśnięty w aparat telefoniczny, zwisający krzywo ze ściany jakby jakiś wandal próbował go wyrwać. Pan Weasley sięgnął przez Harry'ego po słuchawkę.
- Panie Weasley, myślę, że ten też może być popsuty - powiedział Harry.
- Nie, nie, jestem pewien, że działa - odparł Pan Weasley trzymając słuchawkę ponad głową i gapiąc się w tarczę. - Zobaczmy... sześć... - wykręcił numer - dwa... cztery... i jeszcze raz cztery... i znów dwa...
Kiedy tarcza wirując płynnie wróciła na swoje miejsce, chłodny żeński głos rozbrzmiał wewnątrz budki telefonicznej, nie ze słuchawki w ręku Pana Weasley'a, ale głośno i wyraźnie, jakby jakaś niewidzialna kobieta stała tuż przy nich.
- Witamy w Ministerstwie Magii. Proszę wypowiedzieć swoje imię i interes.
- Eee... - bąknął Pan Weasley najwyraźniej niepewny, czy powinien mówić do słuchawki, czy nie. Poszedł na kompromis przykładając ustnik do ucha - Artur Weasley, Biuro Niewłaściwego Użycia Mugolskich Przedmiotów, eskortujący Harry'ego Pottera, który poproszony został o przybycie na dyscyplinarne przesłuchanie...
- Dziękuję - odpowiedział chłodny żeński głos. - Gość, proszę wziąć plakietkę i przyczepić ją na przodzie swoich szat.
Rozległo się kliknięcie i turkot i Harry zobaczył, jak coś wysuwa się z metalowego zsypu, gdzie zwykle pojawiają się zwrotne monety. Podniósł to. Była to kwadratowa srebrna plakietka z napisem "Harry Potter, Dyscyplinarne Przesłuchanie". Przypiął ją na przedzie swojej koszulki, kiedy ponownie odezwał się żeński głos.
- Gość Ministerstwa, proszę zgłosić się na przeszukanie i przedstawić swoją różdżkę do rejestracji przy stanowisku ochrony, które mieści się na końcu Atrium.
Podłoga budki zatrzęsła się. Wolno zanurzali się pod ziemię. Harry obserwował z lękiem, jak chodnik zdaje się wznosić w górę za szklanymi oknami budki, aż ciemność zamknęła się ponad ich głowami. Później nie widział już nic, słyszał jedynie głuchy, zgrzytający dźwięk, kiedy budka sunęła w dół przez ziemię. Po około minucie, chociaż Harry'emu wydawało się to znacznie dłużej, u jego stóp rozbłysła wąska szczelina złotego światła, która rozszerzała się, wspinała w górę jego ciała, aż uderzyła go prosto w twarz, tak że musiał mrugać oczami, by powstrzymać łzawienie.
- Ministerstwo Magii życzy państwu miłego dnia. - odezwał się kobiecy głos.
Drzwi budki otworzyły się sprężyście i Pan Weasley wyszedł na zewnątrz. Za nim z rozdziawionymi ustami z budki wydostał się Harry.
Stali w jednym końcu bardzo długiego i wspaniałego hallu ze zrobioną wysokim połyskiem podłogą z ciemnego drewna. Pawioniebieski sufit inkrustowany był błyszczącymi złotymi symbolami, które nie przestawały się poruszać i zmieniać jak na jakiejś niezwykłej niebiańskiej tablicy ogłoszeń. W pokrytych lśniącym ciemnym drewnem ściany po obu stronach umieszczonych było wiele pozłacanych kominków. Co kilka sekund z kominków po lewej stronie pojawiał się z cichym szmerem jakiś czarodziej lub czarownica. Po prawej stronie krótkie kolejki ustawiały się przed każdym z kominków w oczekiwaniu na odlot.
W połowie hallu umieszczona była fontanna. Pośrodku okrągłego basenu stała grupa złotych posągów, większych niż naturalnego rozmiaru. Najwyższy z nich był szlachetnie wyglądający czarodziej z różdżką wskazującą prosto w powietrze. Wokół niego zgrupowani byli piękna czarownica, centaur, goblin i domowy skrzat. Te trzy ostatnie spoglądały z czcią na czarownicę i czarodzieja.
Błyszczące strumienie wody wylatywały z końców ich różdżek, grotu strzały centaura, wierzchołka kapelusza goblina i z każdego z uszu domowego skrzata. Brzęczący syk spadającej wody mieszał się z trzaskami i wystrzałami Aporterów i stukotem stóp, gdy setki czarownic i czarodziejów, z których większość miała na twarzach posępne, poranne miny, wystartowały w kierunku złotych bramek w odległym końcu korytarza.
- Tędy - powiedział Pan Weasley.
Dołączyli do tłumu, kierując się między pracownikami Ministerstwa. Niektórzy z nich nieśli chwiejące się stosy pergaminów, inni zmaltretowane aktówki, jeszcze inni czytali w marszu Proroka Codziennego.
Kiedy przechodzili obok fontanny, Harry zauważył srebrne sykle i brązowe knuty iskrzące się na dnie fontanny. Mały rozmazany napis obok głosił:
WSZYSTKIE PRZYCHODY Z FONTANNY MAGICZNEGO BRACTWA
BĘDA PRZEKAZANE DO SZPITALA MAGICZNYCH DOLEGLIWOŚCI I ZRANIEŃ ŚW. MUNGO
- Jeśli nie wyrzucą mnie z Hogwartu, wrzucę tam dziesięć galeonów - pomyślał desperacko Harry.
- Tutaj, Harry - odezwał się pan Weasley i wyszli ze strumienia pracowników Ministerstwa zmierzających do złotych bramek. Gdy się zbliżali, usadowiony za biurkiem po prawej stronie, pod tabliczką z napisem Ochrona, nieogolony czarodziej w pawioniebieskich szatach spojrzał na nich i odłożył Proroka Codziennego.
- Eskortuję gościa - powiedział Pan Weasley pokazując w kierunku Harry'ego.
- Podejdź tu - rzekł czarodziej znudzonym głosem.
Harry podszedł bliżej niego, a czarodziej podniósł długi złoty pręt, cienki i giętki jak samochodowa antena i przeciągnął nim z góry na dół z przodu i z tyłu Harry'ego.
- Różdżka - chrząknął ochroniarz na Harry'ego odkładając złoty przyrząd i wyciągając rękę.
Harry wydobył swoją różdżkę. Czarodziej położył ją na dziwnym mosiężnym przyrządzie, który wyglądał trochę jak waga z jedną tylko szalką. Urządzenie zaczęło wibrować. Ze szpary u jego podstawy błyskawicznie wysunął się wąski pasek papieru. Czarodziej oddarł go i przeczytał widniejący na nim napis.
- Jedenaście cali, rdzeń z piórem feniksa, w użytku od czterech lat. Zgadza się?
- Tak - odpowiedział nerwowo Harry.
- Zatrzymam ją - oznajmił czarodziej nadziewając pasek papieru na mały mosiężny szpic. Dostaniesz ją z powrotem. - dodał wymierzając różdżkę w Harry'ego.
- Dziękuję.
- Zaczekaj... - powiedział wolno czarodziej. Jego oczy skierowały się ze srebrnej plakietki na piersi Harry'ego na jego czoło.
- Dziękujemy, Eryku - powiedział stanowczo Pan Weasley chwytając Harry'ego za ramię odciągnął go od biurka i skierował z powrotem w strumień czarodziejów i czarownic przechodzących przez złote bramki.
Poszturchiwany lekko przez tłum Harry podążył za Panem Weasley przez bramki do mniejszego hallu z tyłu, gdzie za kutymi, złotymi kratami stało przynajmniej dwadzieścia wind. Harry i Pan Weasley dołączyli do tłumu przy jednej z nich. Przy nich stanął wielki, brodaty czarodziej, trzymający duże kartonowe pudełko, które wydawało chrypiące dźwięki.
- Wszystko gra, Arturze? - rzucił czarodziej kiwając głową na Pana Weasley.
- Co tam masz, Bob? - zapytał Pan Weasley zaglądając do pudełka.
- Nie jesteśmy pewni - odpowiedział poważnie czarodziej - Myśleliśmy, że to zwykły błotny kurczak, póki nie zaczął ziać ogniem. Wygląda mi to na poważne złamanie Zakazu Eksperymentalnej Hodowli.
Z ogromnym brzęczeniem i stukotaniem winda opadła przed nimi. Złote kraty rozsunęły się, Harry z Panem Weasley weszli do windy wraz z resztą tłumu i Harry znów został wciśnięty w tylną ścianę. Kilka czarownic i czarodziejów przyglądało mu się ciekawie. Wlepił wzrok w stopy, by uniknąć wzrokowego kontaktu przygładzając przy tym grzywkę. Kraty zasunęły się z trzaskiem i winda zaczęła wznosić się powoli dzwoniąc łańcuchami, kiedy rozbrzmiał znów ten sam, chłodny żeński głos, który Harry słyszał wcześniej w budce telefonicznej.
- Poziom Siódmy, Departament Magicznych Gier i Sportów, włączający Siedzibę Władz Brytyjskiej i Irlandzkiej Ligi Quidditcha, Oficjalny Klub Gargulków i Biuro Śmiesznych Patentów.
Drzwi windy otworzyły się i Harry rzucił okiem na niechlujnie wyglądający korytarz z poprzypinanymi krzywo do ścian różnymi plakatami drużyn Quidditcha. Jeden z czarodziejów, niosący naręcze mioteł wyswobodził się z trudnością i zniknął w głębi korytarza.
Drzwi, zamknęły się, winda trzęsąc się ruszyła znów w górę, a kobiecy głos oznajmił:
- Poziom Szósty, Departament Magicznych Środków Transportu, włączający Władze Sieci Fiuuu, Nadzór Regulacji Mioteł, Biuro Świstoklików i Centrum Testów Aportacji.
Drzwi otworzyły się ponownie i czworo czy pięcioro czarodziejów i czarownic wysiadło z windy. W tym samym czasie do windy wleciało kilka papierowych samolotów. Harry gapił się jak trzepocą leniwie nad jego głową. Miały bladofioletowy odcień i widział wyraźnie napis "Ministerstwo Magii" stemplowany na krawędzi ich skrzydeł.
- To tylko międzydepartamentowe notki - mruknął do niego Pan Weasley - Zwykliśmy używać sów, ale bałagan był nieprawdopodobny... kupki wszędzie na biurkach...
Kiedy z łoskotem sunęli w górę, notki łopotały wokół lampy kołyszącej się u sufitu windy.
- Poziom Piąty, Departament Międzynarodowej Magicznej Współpracy, włączający Ciało Magicznych Stardardów Handlowych, Międzynarodowe Magiczne Biuro Prawa i Międzynarodową Konfederację Czarodziejów, Siedziba Brytyjska.
Kiedy drzwi się otwarły dwie z notek wyleciały za kolejnymi kilkoma czarownicami i czarodziejami, ale kilka nowych notek wpadło do środka, tak że światło lampy migotało i rozbłyskiwało nad głowami, gdy tak latały wokół niego.
- Poziom Czwarty, Departament Regulacji i Kontroli Magicznych Stworzeń, włączający Sekcje Bestii, Istot i Duchów, Biuro Kontaktów z Goblinami i Biuro Doradcze do Spraw Szkodników.
- P-szam - powiedział czarodziej niosący zionącego ogniem kurczaka i wyszedł z windy ścigany przez małe stado notek. Drzwi znów zamknęły się ze szczękiem.
- Poziom Trzeci, Departament Magicznych Wypadków i Katastrof, zawierający Oddział Odwracania Przypadkowej Magii, Siedzibę Władz Zapominaczy i Komitet Wartych Mugoli Wymówek.
Wszyscy opuścili windę na tym piętrze, z wyjątkiem Pana Weasley, Harrego i czarownicy, która czytała nadzwyczaj długi kawałek pergaminu, który ciągnął się aż po podłodze. Pozostałe notki unosiły się dalej wokół lampy, kiedy winda wibrując ruszyła znów w górę, po czym drzwi otwarły się i głos oznajmił:
- Poziom Drugi, Departament Egzekwowania Magicznego Prawa, zawierający Biuro do Spraw Niewłaściwego Użycia Magii, Kwaterę Główną Aurorów i Urzędy Administracji Czarosądu.
- To my, Harry - powiedział Pan Weasley i wyszli z windy za czarownicą na obsadzony drzwiami korytarz. - Moje biuro jest po drugiej stronie piętra.
- Panie Weasley - spytał Harry, kiedy mijali okno, przez które padało słoneczne światło - czy nie jesteśmy nadal pod ziemią?
- Tak, jesteśmy - odpowiedział Pan Weasley. To są zaczarowane okna. Magiczne Konserwatorium decyduje jaką pogodę będziemy mieć każdego dnia. Mieliśmy ostatnio dwa miesiące huraganów, kiedy czekali na podwyżkę... To tu za rogiem, Harry.
Skręcili za róg, przeszli przez parę ciężkich dębowych drzwi i pojawili się w zapchanej otwartej przestrzeni, podzielonej na kabiny, w której wrzało od rozmów i śmiechu. Notki wlatywały i wylatywały z kabin jak miniaturowe rakiety. Krzywy napis na najbliższej kabinie brzmiał: Kwatera Główna Aurorów.
Kiedy przechodzili Harry popatrzył potajemnie przez drzwi. Aurorzy pokryli ściany swojej kabiny wszystkim, czym się dało. Od zdjęć poszukiwanych czarodziejów i fotografii swoich rodzin, po plakaty ulubionych drużyn Quidditcha i artykuły z Proroka Codziennego. Ubrany w szkarłatne szaty mężczyzna z kucykiem dłuższym niż Billa siedział z nogami zadartym na biurko dyktując raport swojemu pióru. Kawałek dalej czarownica z przepaską na jednym oku mówiła coś ponad ścianą swojej kabiny do Kingsleya Shacklebolta.
- Dzień dobry, Weasley - rzucił niedbale Kingsley, kiedy podeszli bliżej. - Chciałbym zamienić z tobą słowo, masz chwilę?
- Tak, jeśli to naprawdę chwila - odpowiedział Pan Weasley - Raczej się spieszę.
Rozmawiali, jakby ledwie się znali, a kiedy Harry otworzył usta, żeby przywitać się z Kingsleyem, Pan Weasley nadepnął mu na stopę. Poszli za Kingsleyem wzdłuż rzędu aż do ostatniej kabiny.
Harry doznał lekkiego wstrząsu - ze wszystkich stron zerkała na niego twarz Syriusza. Wycinki z gazet, stare fotografie, nawet Syriusza jako drużby na weselu Potterów, pokrywały ściany. Jedynym miejscem wolnym od jego twarzy była mapa świata, w której jak klejnoty lśniły malutkie czerwone pinezki.
- Masz - powiedział szorstko Kingsley do Pana Weasley, wpychając w jego rękę plik pergaminów. - Potrzebuję tyle informacji ile to możliwe na temat latających pojazdów Mugoli zauważonych w ostatnich dwóch miesiącach. Otrzymaliśmy informacje, że Black może wciąż używać swojego starego motocykla.
Kingsley rzucił Harry'emu potężne mrugnięcie i dodał szeptem - Daj mu ten magazyn, to go może zaciekawić. - A potem normalnym tonem dodał. - I nie grzeb się zbyt długo, Weasley, opóźnienie z powodu tego raportu na temat skroni palnej zatrzymało nasze śledztwo na miesiąc.
- Gdybyś przeczytał mój raport, wiedziałbyś, że termin brzmi broń palna. - powiedział chłodno Weasley.
- I obawiam się, że będziesz musiał poczekać na informację o motocyklach, jesteśmy w tym momencie niezmiernie zajęci. - Ściszył głos i dodał - Jeśli zdążysz wyrwać się przed siódmą, to Molly przygotowuje pulpeciki.
Przywołał Harry'ego i wyprowadził go z gabinetu Kingsley'a, przez drugą parę dębowych drzwi, przez kolejne przejście. Skręcili w lewe, przemaszerowali przez kolejny korytarz, skręcili w prawo w słabo oświetlony i wyraźnie zniszczony korytarz, aż w końcu dotarli do martwego końca, gdzie drzwi po lewej stronie stały otwarte i odsłaniały schowek na miotły, a na drzwiach po prawej stronie wisiała zmatowiała mosiężna tabliczka z napisem: Niewłaściwe Użycie Mugolskich Przedmiotów.
Obskurne biuro pana Weasleya wydawało się trochę mniejsze od pomieszczenia na miotły. Dwa biurka stłoczone były wewnątrz i nie było prawie miejsca wokół nich, z powodu wszystkich tych przepełnionych szafek z segregatorami, ustawionych wzdłuż ścian, na których szczytach chwiały się kupki akt. Maleńki kawałek ściennej przestrzeni nosił ślady obsesji Pana Weasley - kilka obrazków samochodów, w tym jedno zdjęcie rozebranego silnika, dwie ilustracje skrzynek pocztowych, które wyciął chyba z mugolskich książeczek dla dzieci i rysunek pokazujący jak podłączać wtyczkę.
Na szczycie wylewających się szuflad leżał stary toster, który czkał ponuro i para pustych skórzanych rękawiczek przebierających kciukami. Pomiędzy szafkami stała rodzinna fotografia Weasleyów. Harry zauważył, że Percy najwyraźniej z niej wywędrował.
- Nie mamy okna. - powiedział przepraszająco Pan Weasley zdejmując swoją lotniczą kurtkę i wieszając ją na oparciu swego krzesła. - Prosiliśmy, ale chyba myślą, że nie potrzebujemy żadnego. Usiądź sobie, Harry, wygląda na to, że Perkinsa jeszcze nie ma.
Harry wcisnął się w krzesło za biurkiem Perkinsa, a Pan Weasley przeglądał plik papierów, które dostał od Kingsley'a Shacklebolta.
- Ach - powiedział uśmiechając się, kiedy wyciągnął ze środka egzemplarz czasopisma zatytułowanego "Zwodziciel" - taaak... - przejrzał je pobieżnie - Tak, ma rację, jestem pewien, że Syriusz uzna to za bardzo zabawne... o rany, co znowu?
Notka wpadła właśnie przez otwarte drzwi i załopotała by spocząć na górze czkającego tostera. Pan Weasley rozwinął ją i przeczytał na głos.
- "Trzecia zwracająca publiczna toaleta zgłoszona na Bethnal Green, proszę natychmiast rozpocząć śledztwo." - To zaczyna być absurdalne...
- Zwracająca toaleta?
- Antymugolskie psikusy - wyjaśnił Pan Weasley marszcząc brwi. - Mieliśmy dwie w zeszłym tygodniu, jedną na Wimbledonie, drugą na Elephant and Castle. Mugole pociągają za spłuczkę i wszystko zamiast zniknąć... no cóż, możesz sobie wyobrazić. Biedacy ciągle wzywają tych... ohydalików, chyba tak ich nazywają... no wiesz, tych, co naprawiają rury i te sprawy.
- Hydraulików?
- Dokładnie tak, ale oczywiście ci są zagubieni. Mam tylko nadzieję, że uda nam się złapać tego, kto to robi.
- Czy to Aurorzy będą ich łapać?
- Och nie, to zbyt trywialne dla Aurorów, wystarczy zwykły patrol Egzekwowania Magicznego Prawa... O, Harry, to jest Perkins.
Przygarbiony bojaźliwie wyglądający stary czarodziej z puszystymi białymi włosami właśnie wpadł do pokoju sapiąc.
- Och, Arturze! - wykrztusił desperacko nie patrząc na Harry'ego. - Całe szczęście, nie wiedziałem już co mam robić, czy czekać tu na ciebie, czy nie. Właśnie wysłałem sowę do twojego domu, ale najwyraźniej się rozminęliście... pilna wiadomość przyszła dziesięć minut temu...
- Wiem już o zwracającej toalecie - powiedział Pan Weasley.
- Nie, nie, nie chodzi o toaletę, chodzi o przesłuchanie tego chłopca Pottera... zmienili czas i miejsce rozprawy... zaczyna się teraz o ósmej i to na dole, w starej Sali Sądowej dziesięć...
- Na dole w starej.... ale powiedzieli mi... na brodę Merlina!
Pan Weasley spojrzał na zegarek, wydał z siebie skowyt i wyskoczył z krzesła.
- Szybko, Harry, powinniśmy tam być pięć minut temu!
Perkins rozpłaszczył się na szafkach z aktami kiedy Pan Weasley wybiegał pędem z biura, a krok w krok za nim podążał Harry.
- Dlaczego zmienili czas? - spytał Harry bez tchu kiedy walili przez kabiny Aurorów. Ludzie podnosili głowy i gapili się na nich, gdy tak gnali. Harry czuł jakby zostawił wszystkie swoje wnętrzności na biurku Perkinsa.
- Nie mam pojęcia, ale całe szczęście dotarliśmy tu tak wcześnie. To byłaby katastrofa, gdybyś opuścił to przesłuchanie.
Pan Weasley poślizgnął się zatrzymując przy windach i zaczął dźgać niecierpliwie strzałkę w dół.
- NO DALEJ!
Winda przytelepała się i wbiegli do środka. Za każdym razem, gdy zatrzymywała się, Pan Weasley przeklinał z furią i okładał pięściami przycisk z numerem dziewięć.
- Te sale sądowe nie były używane od lat - powiedział ze złością Pan Weasley - Nie wiem czemu robią to na dole... chyba że... ale nie...
W tym momencie do windy weszła pulchna czarownica niosąca dymiący puchar weszła i Pan Weasley przestał rozprawiać.
- Atrium - odezwał się chłodny żeński głos i złote kraty rozsunęły się ukazując Harry'emu daleki widok złotych posągów w fontannie. Pucołowata czarownica wysiadła, a na jej miejsce pojawił się bladoskóry czarodziej z bardzo smutną twarzą.
- Witaj, Arturze - powiedział grobowym głosem, kiedy winda zaczęła opadać. - Nie widuję cię często tu na dole.
- Pilna sprawa, Bode - odparł Pan Weasley, który przestępował z nogi na nogę i rzucał niepokojące spojrzenia na Harry'ego.
- Ach tak - powiedział Bode badając Harry'ego bez mrugnięcia okiem - Oczywiście.
Harry nieomal poczuł litość dla Bode, ale jego uporczywe spojrzenie nie sprawiało, że czuł się choć odrobinę lepiej.
- Departament Tajemnic - powiedział chłodny żeński głos i na tym zakończył.
- Szybko, Harry - powiedział Pan Weasley, gdy drzwi otworzyły się z łoskotem. Wypadli na korytarz, który był całkiem inny od tych na górze. Ściany były puste, nie było tu żadnych okien ani drzwi z wyjątkiem jednych, całkiem czarnych, daleko na końcu korytarza. Harry spodziewał się, że przejdą przez nie, ale zamiast tego Pan Weasley chwycił go za ramię i pociągnął w lewą stronę, gdzie otwarty korytarz prowadził ku szeregowi schodów.
- Na dół, na dół - dyszał Pan Weasley przeskakując po dwa stopnie na raz. - Winda nie jeździ nawet tak daleko na dół... dlaczego robią to na dole...
Dotarli do stóp schodów i pobiegli kolejnym korytarzem, ogromnie podobnym do tego, który prowadził do lochu Snape'a w Hogwarcie, z surowymi kamiennymi ścianami i pochodniami w kinkietach. Drzwi, które mijali po drodze były ciężkie, drewniane, z metalowymi zasuwami i dziurkami od klucza.
- Sala... Dziesięć... Myślę... że prawie... tak.
Potykając się Pan Weasley zatrzymał przy brudnych, ciemnych drzwiach, z ogromnym metalowym zamkiem i osunął się na ścianę, chwytając się kłujący ból w piersiach.
- No dalej - wysapał wskazując kciukiem na drzwi - Wejdź do środka.
- A pan... pan nie idzie ze....?
- Nie, nie, nie wolno mi. Powodzenia!
Serce Harry'ego wybijało gwałtowny rytm przy jego jabłku Adama. Przełknął ciężko ślinę, nacisnął ciężką metalową klamkę i wszedł do sali sądowej.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Przesłuchanie
Harry zachłysnął się. Nie był w stanie się powstrzymać. Obszerny loch, do którego wszedł był przerażająco znajomy. Nie tylko widział go wcześniej, on był tu wcześniej. To było miejsce, które odwiedził w Myślodsiewni Dumbledore'a, miejsce, w którym obserwował, jak Lestrange'owie skazywani są na dożywotnie uwięzienie w Azkabanie.
Ściany wykonane były z ciemnego kamienia, niewyraźnie oświetlone przez pochodnie. Po każdej jego stronie wznosiły się puste ławki, ale na wprost niego, na najwyższych ławkach ze wszystkich zauważył wiele zacienionych postaci. Rozmawiali ze sobą ściszonymi głosami, ale kiedy ciężkie drzwi zamknęły się za Harrym, zapadła złowieszcza cisza.
Zimny męski głos rozbrzmiał po sali sądowej.
- Jesteś spóźniony.
- Przepraszam - wyjaśnił nerwowo Harry - Ja... Ja nie wiedziałem, że czas został zmieniony.
- To nie jest wina Czarosądu - powiedział głos. - Sowa została wysłana do ciebie tego ranka. Zajmij miejsce.
Harry rzucił spojrzenie na krzesło pośrodku sali, którego ramiona pokryte były łańcuchami. Harry widział już jak łańcuchy ożywają i więżą każdego, kto siądzie między nimi. Jego kroki poniosły się głośno echem po sali, gdy szedł po kamiennej posadzce. Kiedy usiadł ostrożnie na krawędzi krzesła, łańcuchy brzęknęły groźnie, ale nie uwięziły go. Czując się raczej niedobrze spojrzał w górę na ludzi siedzących na ławce powyżej.
Było ich około pięćdziesięcioro, wszyscy, o ile był w stanie dostrzec, ubrani byli w śliwkowe szaty ze starannie wyszytym srebrnym C po lewej stronie ich piersi. Wszyscy wpatrzeni byli w niego, niektórzy z bardzo surowymi wyrazami, w spojrzeniach innych widniało szczere zaciekawienie.
W samym środku frontowego rzędu siedział Korneliusz Knot, Minister Magii. Knot był korpulentnym mężczyzną, który często paradował w jasnozielonym meloniku, jednak dzisiaj nie miał go ze sobą. Nie miał również tego pobłażliwego uśmiechu, który pojawiał się kiedyś na jego twarzy, gdy rozmawiał z Harrym. Po lewej stronie Knota siedziała obszerna czarownica o kwadratowej szczęce z bardzo krótkimi siwymi włosami. Nosiła monokl i wyglądała odpychająco. Po prawej stronie Knota siedziała kolejna czarownica, ale usiadła tak głęboko w ławce, że jej twarz pozostawała w cieniu.
- Bardzo dobrze - odezwał się Knot. - Oskarżony jest obecny... w końcu... Zaczynajmy więc. Jesteś gotów? - zawołał wzdłuż rzędu.
- Tak jest - odparł gorliwy głos, który Harry znał. Brat Rona, Percy, siedział na samym końcu przedniej ławki. Harry popatrzył na Percy'ego oczekując jakiegoś znaku rozpoznania z jego strony, ale nie doczekał się. Oczy Percy'ego schowane za okularami w rogowych oprawach utkwione były w pergaminie, a w ręku trzymał pióro.
- Dyscyplinarne przesłuchanie z dnia dwunastego sierpnia - powiedział Knot dźwięcznym głosem i Percy natychmiast zaczął notować - w związku z wykroczeniami popełnionymi przeciwko Ustawie o Uzasadnionych Restrykcjach Wobec Nieletnich Czarodziejów oraz Międzynarodowemu Statutowi Tajności przez Harry'ego Jamesa Pottera, zamieszkałego pod numerem cztery na ulicy Privet Drive, Little Whinging, Surrey.
- Osoby przesłuchujące: Korneliusz Oswald Knot, Minister Magii, Amelia Susan Bones, Szefowa Departamentu Egzekwowania Magicznego Prawa, Dolores Jane Umbridge, Starszy Podsekretarz Ministra. Protokolant sądowy, Percy Ignatius Weasley...
- Świadek obrony, Albus Percival Wulfric Brian Dumbledore - odezwał się cichy głos za Harrym, który odwrócił głowę tak szybko, że schwycił go bolesny skurcz w szyi.
Dumbledore kroczył pogodnie przez salę z idealnie spokojną twarzą, ubrany w długie ciemnogranatowe jak północne niebo szaty. Jego długa, srebrzysta broda i włosy lśniły w świetle pochodni, kiedy zrównał się z Harrym i spojrzał w górę na Knota przez okulary w kształcie półksiężyców, spoczywające gdzieś w połowie jego bardzo zakrzywionego nosa.
Członkowie Czarosądu szemrali. Wszystkie oczy skierowane były teraz na Dumbledore'a. Niektórzy spoglądali podrażnieni, inni z lekka wystraszeni. Jednak dwie czarownice w podeszłym wieku siedzące w tylnim rzędzie podniosły ręce i pomachały na powitanie.
Harry poczuł w piersi potężne wzruszenie na widok Dumbledore'a, wzmocnione, pełne nadziei uczucie, przypominające to, które przyniosła mu pieśń feniksa. Chciał uchwycić wzrok Dumbledore'a, ale Dumbledore nie patrzył w jego kierunku. Spoglądał dalej na wyraźnie podenerwowanego Knota.
- Ach - powiedział całkowicie zmieszany Knot - Dumbledore. Taaak... Więc... no.. tego... dostałeś... eee.. naszą wiadomość, że czas i.. no... ten tego... miejsce przesłuchania zostały zmienione, co?
- Musiałem jej nie zauważyć - odpowiedział radośnie Dumbledore - Jednakże dzięki szczęśliwej pomyłce przybyłem do Ministerstwa trzy godziny wcześniej, więc nic złego się nie stało.
- Taaak... no cóż... przypuszczam, że będziemy potrzebowali jeszcze jednego krzesła... Ja... Weasley, czy mógłbyś...?
- Proszę się nie martwić, proszę się nie martwić - powiedział uprzejmie Dumbledore. Wyciągnął różdżkę, strzepnął nią lekko i nagle obok Harry'ego znikąd pojawiło się gąbczaste kretonowe krzesło. Dumbledore usiadł, złożył razem końcówki swoich długich palców i obserwował znad nich Knota z wyrazem uprzejmego zainteresowania. Czarosąd nadal szemrał i wiercił się niespokojnie, dopiero kiedy Knot przemówił ponownie wszyscy się uspokoili.
- Tak - powiedział znów Knot przetrząsając swoje notatki - Dobrze zatem. No więc. Zarzuty. Tak.
Wydobył kawałek pergaminu z kupki przed sobą, wziął głęboki wdech i odczytał:
- Zarzuty przeciwko oskarżonemu są następujące: że umyślnie, celowo i z pełną świadomością nielegalności swojego postępowania, otrzymawszy uprzednio pisemnie ostrzeżenie z Ministerstwa Magii z okazji podobnych zarzutów, rzucił Zaklęcie Patronusa w zamieszkanym przez Mugoli obszarze, w obecności Mugola, drugiego sierpnia, dwadzieścia trzy minuty po godzinie dziewiątej, co oznacza wykroczenie z Paragrafu C Ustawy o Uzasadnionych Restrykcjach Wobec Nieletnich Czarodziejów z 1875 roku, a także z Sekcji 13 Statutu Tajności Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów.
- Czy ty jesteś Harry James Potter, spod numeru cztery przy Privet Drive, Little Whinging, Surrey? - spytał Knot spoglądając na Harry'ego znad szczytu swego pergaminu.
- Tak - odpowiedział Harry.
- Otrzymałeś oficjalne ostrzeżenie z Ministerstwa za użycie nielegalnej magii trzy lata temu, zgadza się?
- Tak, ale...
- A mimo to rzuciłeś Patronusa w nocy drugiego sierpnia? - spytał Knot.
- Tak - odparł Harry - ale...
- Wiedząc, że nie wolno ci używać magii poza szkoła dopóki nie ukończysz siedemnastu lat?
- Tak, ale...
- Wiedząc, że jesteś na obszarze pełnym Mugoli?
- Tak, ale...
- W pełni świadom, że znajdujesz się w bezpośredniej bliskości Mugola w tym czasie?
- Tak - powiedział ze złością Harry - ale użyłem go, bo byliśmy...
Czarownica z monoklem przerwała mu huczącym głosem
- Wyczarowałeś w pełni sprawnego Patronusa?
- Tak - odpowiedział Harry - ponieważ...
- Cielesnego Patronusa?
- Ja... jakiego? - spytał Harry.
- Czy twój Patronus miał jasno określony kształt. Chcę powiedzieć, czy to było coś więcej niż mgiełka lub dym?
- Tak - odpowiedział Harry, czując zniecierpliwienie i lekką desperację - To był jeleń, to zawsze jest jeleń.
- Zawsze? - huknęła Pani Bones - Zdarzyło ci się wyprodukować Patronusa wcześniej niż tym razem?
- Tak - odparł Harry - Robię to od ponad roku.
- I masz piętnaście lat?
- Tak, i...
- Nauczyłeś się tego w szkole?
- Tak, Profesor Lupin nauczył mnie w trzeciej klasie, z powodu...
- Imponujące - powiedziała Pani Bones patrząc w dół na niego. - prawdziwy Patronus w jego wieku... bardzo imponujące, w rzeczy samej.
Niektórzy z czarodziejów i czarownic wokół niej zaszemrali ponownie, kilkoro przytaknęło, ale pozostali marszczyli z dezaprobatą brwi i potrząsali głowami.
- Nie rozważamy tutaj, jak imponująca to była magia - odezwał się Knot rozdrażnionym głosem - Właściwie myślę sobie, że im bardziej imponująca, tym gorzej, biorąc pod uwagę, że chłopak uczynił to na oczach Mugola!
Ci, którzy marszczyli brwi zamruczeli teraz na zgodę, ale to widok świętoszkowatego przytaknięcia Percy'ego sprowokował Harry'ego to odezwania się.
- Zrobiłem to z powodu Dementorów! - powiedział głośno zanim ktokolwiek zdołał mu znów przeszkodzić.
Spodziewał się kolejnych szeptów i pomrukiwań, ale cisza jaka zapadła zdawała się być jakoś bardziej gęsta niż poprzednio.
- Dementorzy? - spytała po chwili Pani Bones. Jej grube brwi unoszące się nad monoklem wyglądały, jakby miały za chwilę wypaść. - Co chcesz przez to powiedzieć, chłopcze?
- Chcę powiedzieć, że w tej alejce było dwóch Dementorów i zaatakowali mnie i mojego kuzyna!
- Ach - powiedział znów Knot z nieprzyjemnym uśmieszkiem rozglądając się po Czarosądzie, jakby zapraszał wszystkich do nabijania się z dowcipu. - Tak, tak. Spodziewałem się, że usłyszymy coś takiego.
- Dementorzy w Little Whinging? - odezwała się Pani Bones tonem ogromnego zdziwienia. - Nie rozumiem...
- Nie rozumiesz, Amelio? - powiedział Knot nadal uśmiechając się złośliwie - Pozwól, że ci wyjaśnię. Przemyślał to i stwierdził, że Dementorzy będą bardzo dobrym sprytnym wytłumaczeniem, bardzo dobrym w rzeczy samej. Mugole nie widzą Dementorów, prawda, chłopcze? Bardzo wygodne, bardzo wygodne... więc masz tylko swoje słowa i żadnych świadków...
- Ja nie kłamię! - powiedział głośno Harry, ponad kolejnym wybuchem mruczenia na sali. - Było ich dwóch, nadchodzili z przeciwnych końców alejki! Wszystko pociemniało i zrobiło się zimno i mój kuzyn ich poczuł i pobiegł...
- Dość, dość! - przerwał Knot z bardzo wyniosłym wyrazem twarzy. - Przepraszam, że muszę przeszkodzić czemuś, co z pewnością byłoby bardzo dobrze przećwiczoną opowieścią...
Dumbledore chrząknął oczyszczając gardło. Czarosąd ucichł ponownie.
- Mamy właściwie świadka obecności Dementorów w tej alejce - powiedział - Innego niż Dudley Dursley, mam na myśli.
Pulchna twarz Knota oklapła, jakby ktoś wypuścił z niej powietrze. Patrzył przez chwilę czy dwie na Dumbledore'a, po czym z wyglądem człowieka zbierającego się do kupy powiedział - Nie mamy czasu na wysłuchiwanie kolejnych kłamstewek, przykro mi, Dumbledore. Chcę się z tym uporać szybko...
- Mogę się mylić - powiedział uprzejmie Dumbledore - ale jestem pewien, że zgodnie z Kartą Praw Czarosądu oskarżony ma prawo przedstawić świadka w swojej sprawie. Czy nie taka jest polityka Departamentu Egzekwowania Magicznego Prawa, Pani Bones? - kontynuował zwracając się do czarownicy w monoklu.
- Prawda - odpowiedziała Pani Bones - Całkowita prawda.
- Och, dobrze, już dobrze - warknął Knot - Gdzie jest ta osoba?
- Przyprowadziłem ją z sobą - odparł Dumbledore - Jest zaraz za drzwiami. Powinienem...?
- Nie, Weasley, ty idź - warknął Knot na Percy'ego, który podniósł się natychmiast, zbiegł po kamiennych schodach na dół z sędziowskiego balkonu i pospieszył obok Dumbledore'a i Harry'ego bez zerkania na nich.
Chwilę później Percy wrócił, a za nim szła Pani Figg. Wyglądała na wystraszoną i jeszcze bardziej szaloną niż kiedykolwiek. Harry miał nadzieję, że pomyślała o zmianie swoich pantofli. Dumbledore wstał i odstąpił Pani Figg swoje krzesło, przywołując drugie dla siebie.
- Pełne imię? - powiedział głośno Knot, kiedy Pani Figg usadziła się nerwowo na samej krawędzi swojego fotela.
- Arabella Doreen Figg - powiedziała Pani Figg swoim drżącym głosem.
- I kim właściwie pani jest? - spytał Knot znudzonym, wyniosłym głosem.
- Jestem stałą mieszkanką Little Whinging, blisko miejsca, gdzie mieszka Harry Potter - odpowiedziała Pani Figg.
- Nie mamy żadnych doniesień o żadnym czarodzieju czy czarownicy, mieszkających w Little Whinging, poza Harry Potterem - powiedziała natychmiast Pani Bones. - Sytuacja była dokładnie monitorowana, biorąc... biorąc pod uwagę uprzednie wydarzenia.
- Jestem charłakiem - wyjaśniła Pani Figg - więc raczej nie jestem zarejestrowana, prawda?
- Charłakiem, co? - powiedział Knot przyglądając się jej uważnie - Sprawdzimy to. Proszę zostawić szczegóły swojego pochodzenia u mojego asystenta, Percy'ego Weasley. Nawiasem mówiąc, czy charłaki mogą widzieć Dementorów - dodał rozglądając się na prawo i lewo wzdłuż ławy.
- Tak, możemy - odpowiedziała z oburzeniem Pani Figg.
Knot spojrzał z powrotem na nią, uniósł brwi. - Dobrze zatem - powiedział powściągliwie - Co masz do powiedzenia?
- Wyszłam kupić jedzenie dla kotów do sklepu na rogu, na końcu Wisteria Walk, około godziny dziewiątej wieczorem drugiego sierpnia. - wybełkotała natychmiast Pani Figg, jakby nauczyła się na pamięć, co ma mówić, - kiedy usłyszałam zamieszanie na alejce pomiędzy Magnolia Crescent, a Wisteria Walk. Zbliżając się do wejścia do alejki, zobaczyła Dementorów biegnących...
- Biegnących? - spytała ostro Pani Bones - Dementorzy nie biegają, oni szybują.
- To właśnie chciałam powiedzieć - powiedziała szybko Pani Figg, a na jej wysuszonych policzkach pojawiły się różowe plamy. - Szybujących wzdłuż alejki w kierunku czegoś, co wyglądało jak dwóch chłopców.
- Jak wyglądali? - spytała Pani Bones zwężając oczy tak, że krawędzie monokla zniknęły w jej ciele.
- No cóż, jeden był raczej wielki, a drugi raczej chudy...
- Nie, nie - przerwała niecierpliwie Pani Bones - Dementorzy... proszę ich opisać.
- Och - powiedziała Pani Figg, a różowy odcień wpełzł już na szyję - Byli wielcy. Wielcy i mieli płaszcze.
Harry poczuł przerażające ściskanie w dołku. Cokolwiek mogła powiedzieć Pani Figg, brzmiało to dla niego, jakby w życiu widziała jedynie obrazek Dementora. A obrazek nigdy nie byłby w stanie ukazać całej prawdy, o tych istotach - o dziwnym sposobie w jaki się poruszają, unosząc cale nad ziemią, albo o ich zgniłym zapachu, albo tym przerażającym trzaskającym dźwięku, który wydają kiedy wysysają otaczające powietrze...
W drugim rzędzie przysadzisty czarodziej z wielkimi czarnymi wąsami pochylił się bliżej, by szepnąć coś na ucho swojej sąsiadce, czarownicy o kręconych włosach. Na jej twarzy pojawił się uśmieszek i przytaknęła.
- Wielcy i nosili płaszcze - powtórzyła chłodno Pani Bones, podczas gdy Knot prychnął kpiąco. - Rozumiem. Coś jeszcze?
- Tak - powiedziała Pani Figg. - Poczułam ich. Zrobiło się zimno, a to była zważcie bardzo ciepła, letnia noc. I poczułam... jakby całe szczęście odpłynęło z tego świata... i przypomniały mi się... okropne rzeczy...
Jej głos zatrząsł się i ucichł.
Oczy Pani Bones rozszerzyły się lekko. Harry dostrzegł czerwone ślady pod jej brwiami, gdzie wbił się jej monokl.
- Co zrobili Dementorzy? - zapytała i Harry poczuł przypływ nadziei.
- Ruszyli na chłopców - powiedziała Pani Figg, jej głos był teraz mocniejszy i pewniejszy, a zaróżowienie zniknęło z jej twarzy. - Jeden z chłopców upadł. Drugi cofał się próbując odeprzeć Dementora. To był Harry. Próbował dwa razy i wyszła mu tylko srebrna mgiełka. Za trzecim razem wyczarował Patronusa, który zaszarżował na pierwszego Dementora, a potem, za jego namowami, odpędził drugiego od jego kuzyna. I to... właśnie to się wydarzyło. - zakończyła Pani Figg trochę nieprzekonywująco.
Pani Bones patrzyła na Panią Figg w ciszy. Knot nie patrzył na nią wcale, przetrząsał nerwowo swoje papiery. W końcu podniósł oczy i powiedział dość agresywnie - To jest to, co pani widziała?
- To jest to, co się wydarzyło - powtórzyła Pani Figg.
- Bardzo dobrze - powiedział Knot - Może pani odejść.
Pani Figg rzuciła wystraszone spojrzenie z Knota na Dumbledore'a, po czym wstała i szurając nogami ruszyła w kierunku drzwi. Harry usłyszał jak zamykają się za nią z głuchym dźwiękiem.
- Niezbyt przekonujący świadek - powiedział wyniośle Knot.
- Och, no nie wiem - powiedziała Pani Bones swoim huczącym głosem. - Z pewnością opisała efekty ataku Dementora bardzo dokładnie. I nie potrafię sobie wyobrazić, czemu miałaby mówić, że tam byli, gdyby ich tam nie było.
- Ale Dementorzy wałęsający się na mugolskich przedmieściach i wpadający akurat na czarodzieja? - prychnął Knot. - Musiałby to być wielki, niesłychany zbieg okoliczności. Nawet Bagman nie postawiłby...
- Och, myślę, że żadne z nas nie wierzy, że Dementorzy znaleźli się tam przez przypadek - powiedział lekko Dumbledore.
Czarownica siedząca po prawej stronie Knota, z twarzą w cieniu, poruszyła się nieznacznie, ale wszyscy inni pozostali nieporuszeni i cisi.
- A co to niby ma znaczyć? - zapytał lodowato Knot.
- To znaczy, że myślę, że ktoś ich tam wysłał - odpowiedział Dumbledore.
- Myślę, że powinniśmy mieć to odnotowane, jeśli ktoś rozkazał parze Dementorów przespacerować się po Little Whinging! - szczeknął Knot.
- Nie, jeśli Dementorzy słuchają dzisiaj rozkazów kogoś innego niż Ministerstwo Magii - powiedział spokojnie Dumbledore. - Przedstawiłem ci już moje spojrzenie na sprawę, Korneliuszu.
- Tak, przedstawiłeś - zagrzmiał potężnie Knot - i nie mam powodów wierzyć, że twoje spojrzenie, to coś więcej niż dno, Dumbledore. Dementorzy pozostają na miejscu w Azkabanie i robią wszystko, co im każemy.
- W takim razie - powiedział Dumbledore cicho, ale wyraźnie - powinniśmy zadać sobie pytanie dlaczego ktoś z Ministerstwa wysłał parę Dementorów do tej alejki w nocy drugiego sierpnia.
W kompletnej ciszy, która przywitała te słowa, czarownica po prawej stronie Knota pochyliła się do przodu, tak że Harry mógł ją po raz pierwszy zobaczyć. Pomyślał, że wygląda dokładnie jak wielka, blada ropucha. Była raczej przysadzista, miała szeroką, obwisłą twarz, malutką szyję, jak Wuj Vernon i bardzo szerokie, luźne usta. Jej oczy były duże, okrągłe, lekko wyłupiaste. Nawet mała czarna, aksamitna kokarda osadzona na czubku jej krótkich, kręconych włosów przywodziła mu na myśli wielką muchę, którą zaraz złapie długim, lepkim językiem.
Przewodniczący przedstawia Dolores Jane Umbridge, Starszą Podsekretarz Ministra. - powiedział Knot.
Czarownica przemówiła chwiejnym, dziewczęcym, wysokim głosem, który zaskoczył Harry'ego - spodziewał się rechotu.
- Jestem pewna, że nie zrozumiałam pana, Profesorze Dumbledore - powiedziała, ze sztucznym uśmiechem, który pozostawił jej wielkie, okrągłe oczy zimne jak zawsze. - Więc jest mi głupio. Ale zabrzmiało to przez chwilę tak, jakby sugerował pan, że Ministerstwo Magii rozkazało zaatakować tego chłopca!
Wydała z siebie srebrzysty śmiech, który sprawił, że włosy na karku Harry'ego stanęły dęba. Kilkoro innych członków Czarosądu zaśmiało się z nią. Nie mogło być bardziej oczywiste, że żadnemu z nich nie było tak naprawdę do śmiechu.
- Jeśli prawdą jest, że Dementorzy przyjmują rozkazy tylko od Ministerstwa Magii, i prawdą również jest to, że dwóch Dementorów zaatakowało Harry'ego i jego kuzyna tydzień temu, to logicznie wnioskując ktoś w Ministerstwie musiał zlecić te ataki. - powiedział uprzejmie Dumbledore. - Oczywiście ci dwaj szczególni Dementorzy mogli być poza kontrolą Ministerstwa...
- Nie ma Dementorów poza kontrolą Ministerstwa! - warknął Knot czerwieniąc się jak cegła.
Dumbledore skłonił głowę w lekkim ukłonie.
- W takim razie bez wątpienia Ministerstwo przeprowadzi pełne dochodzenie w sprawie tego, dlaczego dwaj Dementorzy znaleźli się tak daleko od Azkabanu i dlaczego zaatakowali bez pozwolenia.
- To nie do ciebie należy decyzja, co Ministerstwo Magii zrobi, a co nie, Dumbledore! - warknął Knot, którego twarz przyjęła teraz fioletowy odcień, z którego nawet Wuj Vernon byłby dumny.
- Oczywiście, że nie - powiedział łagodnie Dumbledore - ja tylko wyrażałem swoją pewność, że ta sprawa nie przejdzie niezauważona.
Spojrzał na Panią Bones, która poprawiła swój monokl i popatrzyła na niego, mrużąc lekko oczy.
- Chciałbym przypomnieć wszystkim, że zachowanie Dementorów, jeśli rzeczywiście nie
są wytworami wyobraźni tego chłopca, nie jest przedmiotem tego przesłuchania! - powiedział Knot.
- Jesteśmy tutaj po to, by zbadać wykroczenia Harry'ego Pottera przeciwko Ustawie o Uzasadnionych Restrykcjach Wobec Nieletnich Czarodziejów!
- Oczywiście, że jesteśmy - powiedział Dumbledore - ale obecność Dementorów w tej alei jest wysoce istotna. Klauzula Siódma Ustawy stanowi, że magia może być użyta przy Mugolach w wyjątkowych okolicznościach, i jako że te wyjątkowe okoliczności włączają sytuacje, które zagrażają życiu tego czarodzieja lub czarownicy, bądź życiu dowolnego czarodzieja lub czarownicy lub Mugoli obecnych w tym czasie...
- Jesteśmy zaznajomieni z Klauzulą Siódmą, dziękujemy bardzo! - burknął Knot.
- Oczywiście, że jesteście - powiedział kurtuazyjnie Dumbledore. - W takim razie zgadzamy się, że użycie zaklęcia Patronusa przez Harry'ego w tych okolicznościach podchodzi precyzyjnie pod kategorię wyjątkowych okoliczności, które opisuje ta klauzula?
- Jeśli byli tam Dementorzy, w co wątpię...
- Słyszałeś to od naocznego świadka - przerwał Dumbledore. - Jeśli nadal wątpisz w prawdziwość jej słów, wezwij ją ponownie, przepytaj ją raz jeszcze. Jestem pewien, że nie będzie się sprzeciwiać.
- Ja... tego... nie... - odgrażał się Knot przerzucając leżące przed nim papiery - To... Chcę to dzisiaj skończyć!
- Ale naturalnie nie dbałbyś o to ile razy musisz przesłuchać świadka, jeśli alternatywą jest poważna pomyłka wymiaru sprawiedliwości - powiedział Dumbledore.
- Poważna pomyłka, na mój kapelusz! - powiedział Knot najwyższym głosem - Czy kiedykolwiek raczyłeś policzyć ilość bzdurnych historyjek, z którymi wyskoczył ten chłopak, Dumbledore, kiedy próbował ukryć swoje ohydne używanie magii poza szkołą? Przypuszczam, że zapomniałeś o Zaklęciu Swobodnego Unoszenia, którego użył trzy lata temu...
- To nie byłem ja, to był domowy skrzat! - krzyknął Harry.
- WIDZISZ? - zaryczał Knot gestykulując kwieciście w kierunku Harry'ego. - Domowy skrzat! W domu Mugoli! Pytam was!
- Skrzat domowy, o którym mowa jest obecnie zatrudniony w Szkole Hogwart - powiedział Dumbledore. - Mogę przywołać go natychmiastowo, by złożył zeznanie, jeśli chcesz.
- Ja... nie... Nie mam czasu wysłuchiwać domowych skrzatów! Tak czy siak, to nie był jedyny... nadmuchał swoją ciotkę, na miłość boską! - Knot krzyczał, walił pięścią w sędziowską ławkę wywracając butelkę atramentu.
- I bardzo uprzejmie nie wniosłeś zarzutów przy tej okazji, akceptując, zakładam, że nawet najlepsi czarodzieje nie zawsze potrafią kontrolować swoje emocje - powiedział spokojnie Dumbledore, kiedy Knot próbował oczyścić swoje notatki z atramentu.
- A nawet nie zacząłem mówić o tym, co robi w szkole.
- Ale, jako że Ministerstwo nie ma upoważnienia karać uczniów Hogwartu za wykroczenia w szkole, tamtejsze zachowanie Harry'ego nie podlega temu przesłuchaniu - powiedział Dumbledore tak uprzejmie, jak zawsze, ale z chłodną sugestią ukrytą w słowach.
- Aha! - powiedział Knot - Nie nasza sprawa, co robi w szkole, co? Tak myślisz?
- Ministerstwo nie ma władzy wydalać uczniów Hogwartu, Korneliuszu, jak przypomniałem ci nocą drugiego sierpnia - powiedział Dumbledore. - Ani nie ma prawa konfiskować różdżek, dopóki zarzuty nie zostaną pomyślnie udowodnione, znów, jak przypomniałem ci nocą drugiego sierpnia, w swym godnym podziwy pośpiechu, by upewnić się, że prawo jest przestrzegane sam, jestem pewien, że nieumyślnie, przeoczyłeś kilka praw.
- Prawa mogą być zmienione - odparł Knot dziko.
- Oczywiście, że mogą - powiedział Dumbledore, przytakując głową. - I ty oczywiście zdajesz się wprowadzać wiele zmian, Korneliuszu. Dlaczego w ciągu kilku krótkich tygodni, odkąd zostałem poproszony o opuszczenie Czarosądu, stało się już praktyką zwoływać pełen kryminalny proces, by rozsądzić zwykłą sprawę nieletniej magii!
Kilkoro czarodziejów powyżej poruszyło się niewygodnie na swoich miejscach. Knot zmienił się lekko głębszy odcień czerwonobrązowego. Podobna do ropuchy czarownica po prawej jego ręce jednakże ledwie zerkała na Dumbledore'a, a jej twarz pozostawała całkiem bez wyrazu.
- Z tego co mi wiadomo - kontynuował Dumbledore - nie ma jeszcze prawa, które mówi, że zadaniem tego sądu jest ukaranie Harry'ego za każdy kawałek magii, jaki kiedykolwiek wykonał. Został oskarżony o określone wykroczenie i zaprezentował swoją obronę. Wszystko co on i ja możemy zrobić teraz, to oczekiwać waszego werdyktu.
Dumbledore ponownie złożył razem palce i nie powiedział nic więcej. Knot wpatrywał się w niego, najwyraźniej rozwścieczony. Harry zerknął na bok na Dumbledore'a, szukając otuchy. Nie był do końca pewien, że Dumbledore miał rację mówiąc Czarosądu, a w efekcie, że nie był to dobry czas na podjęcie przez nich decyzji. Znów jednak Dumbledore zdawał się być nieświadomym prób Harry'ego pochwycenia jego spojrzenia. Patrzył nadal w górę, na ławki, gdzie cały Czarosąd pogrążył się w natarczywej, przeprowadzanej szeptem dyskusji.
Harry spojrzał na swe stopy. Jego serce, które jak mu się zdawało mu, obrzmiało do nienaturalnych rozmiarów, waliło głośno pod jego żebrami. Spodziewał się, że przesłuchanie potrwa dłużej niż to. Nie był całkiem pewien, że zrobił dobre wrażenie. Nie powiedział tak naprawdę zbyt wiele. Powinien był opowiedzieć bardziej kompletnie o Dementorach, o tym jak upadł, o tym jak obaj, on i Dudley, o mało nie zostali pocałowani...
Dwa razy spojrzał na Knota i otworzył usta, by coś powiedzieć, ale obrzmiałe serce ściskało teraz jego drogi oddechowe i za każdym razem wziął jedynie głęboki oddech i znów spuścił wzrok na buty.
Potem szepty ucichły. Harry chciał spojrzeć w górę na sędziów, ale stwierdził, że o wiele, wiele łatwiej przychodzi mu badanie własnych sznurówek.
- Kto głosuje za oczyszczeniem świadka z wszystkich zarzutów? - powiedziała Pani Bones huczącym głosem.
Głowa Harry'ego podskoczyła do góry. W powietrzu znajdowały się ręce, wiele rąk... więcej niż połowa! Oddychając bardzo szybko próbował liczyć, ale zanim skończył, Pani Bones powiedziała - I ci, którzy głosują za skazaniem?
Knot podniósł rękę. Tak samo uczyniło pół tuzina innych, włączając czarownicę po jego prawej stronie i czarodzieja z wielkimi wąsami i kędzierzawą czarownicę w drugim rzędzie.
Knot przeleciał wzrokiem po wszystkich, wyglądając przy tym, jakby coś wielkiego utkwiło mu w gardle, po czym opuścił rękę. Wziął dwa głębokie oddechy i powiedział głosem zniekształconym przez powstrzymywaną furię - Dobrze zatem, bardzo dobrze... oczyszczony z wszystkich zarzutów.
- Wspaniale - powiedział rześko Dumbledore, wstając na równe nogi, wyciągając różdżkę i sprawiając, że oba kretonowe krzesła zniknęły. - Cóż, muszę znikać. Do widzenia wszystkim.
I bez jednego spojrzenia na Harry'ego opuścił loch.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Obawy Pani Weasley
Nagłe odejście Dumbledore'a kompletnie zaskoczyło Harry'ego. Pozostał tam, gdzie siedział, na pokrytym łańcuchami krześle, zmagając się z uczuciami szoku i ulgi. Wszyscy członkowie Czarosądu podnosili się z miejsc, rozmawiając, zbierając swoje papiery i pakując je. Harry powstał. Nikt nie zdawał się zwracać na niego najmniejszej uwagi, poza podobną do ropuchy czarownicą po prawej stronie Knota, która teraz wlepiała wzrok w niego, zamiast w Dumbledore'a. Ignorując ją próbował uchwycić spojrzenie Knota lub Pani Bones, chcąc zapytać, czy może już odejść, ale Knot był chyba całkiem mocno zdeterminowany nie dostrzegać Harry'ego, a Pani Bones zajęta była swoją aktówką. Zrobił więc na próbę kilka kroków w kierunku wyjścia, a gdy nikt go nie zawrócił przeszedł w bardzo szybki marsz.
Ostatnich kilka kroków przebiegł, szarpnięciem otworzył drzwi i wpadł niemalże na Pana Weasley, który stał zaraz za nimi cały blady i zalękniony.
- Dumbledore nic nie...
- Oczyszczony - powiedział Harry zamykając za sobą drzwi - ze wszystkich zarzutów!
Promieniejąc radością Pan Weasley chwycił Harry'ego za ramiona.
- Harry, to cudownie! No oczywiście nie mogli uznać cię winnym, nie przy tych dowodach, ale mimo wszystko, nie będę udawał, że się nie...
Ale Pan Weasley przerwał, bo drzwi sali sądowej otworzyły się ponownie. Czarosąd opuszczał salę.
- Na brodę Merlina! - wykrzyknął Pan Weasley ze zdumieniem odciągając Harry'ego na bok, by zrobić im wszystkim przejście. - Byłeś sądzony przez pełen sąd?
- Tak mi się wydaje - odpowiedział cicho Harry.
Jeden lub dwóch czarodziejów skinęło w kierunku Harry'ego kiedy przechodzili, kilkoro, włączając Panią Bones, powiedziało - Dzień dobry, Arturze - do Pana Weasley, ale większość unikała ich wzroku. Korneliusz Knot i wyglądająca jak ropucha czarownica byli niemal ostatnimi, którzy opuszczali loch. Knot zachowywał się tak, jakby Pan Weasley i Harry byli fragmentami ściany, ale czarownica ponownie, niemal oceniająco spojrzała na Harry'ego kiedy przechodziła obok niego. Ostatni ze wszystkich szedł Percy. Tak jak Knot kompletnie zignorował swego ojca i Harry'ego. Przemaszerował wyprostowany sztywno z nosem zadartym do góry obok nich ściskając dużą rolkę pergaminu i naręcze zapasowych piór. Linie wokół ust Pana Weasley naprężyły się nieznacznie, ale poza tym nie okazał on żadnego znaku, że zauważył swego trzeciego syna.
- Zabiorę cię prosto z powrotem, byś mógł przekazać innym dobrą nowinę - powiedział kiwając na Harry'ego kiedy pięty Percy'ego zniknęły ze schodów prowadzących na Poziom Dziewiąty. - Odstawię cię po drodze do tej toalety w Bethnal Green. No chodź...
- A co pan będzie musiał zrobić w związku z toaletą? - zapytał Harry uśmiechając się. Wszystko nagle wydawało się pięć razy śmieszniejsze niż zwykle. Zaczynało to do niego docierać: został uniewinniony, wracał do Hogwartu.
- Och, tylko dość proste przeciwzaklęcie - powiedział Pan Weasley, gdy wspinali się po schodach. - Ale samo naprawienie szkód to nie tak wiele, więcej znaczy nastawienie kryjące się za tym wandalizmem, Harry. Drażnienie się z Mugolami dla niektórych czarodziejów może być śmieszne, ale to wyraz czegoś znacznie głębszego i bardziej paskudnego i ja...
Pan Weasley przerwał w pół zdania. Właśnie dotarli na korytarz dziewiątego piętra i zobaczyli Korneliusza Knota, stojącego kilka stóp od nich, rozmawiającego cicho z wysokim mężczyzną o gładkich blond włosach i szpiczastej bladej twarzy.
Drugi mężczyzna odwrócił się na dźwięk ich kroków. On również przerwał rozmowę, a jego zimne szare oczy zwęziły się i zatrzymały na twarzy Harry'ego.
- Proszę, proszę... Patronus Potter - powiedział chłodno Lucjusz Malfoy.
Harry poczuł, jakby właśnie wpadł na coś twardego. Ostatnim razem widział te zimne szare oczy przez szpary w kapturze Śmierciożercy i słyszał głos tego mężczyzny szydzący z niego na mrocznym cmentarzu, gdy Lord Voldemort torturował go. Harry nie mógł uwierzyć, że Lucjusz Malfoy miał odwagę spojrzeć mu prosto w twarz. Nie mógł uwierzyć, że był tutaj, w Ministerstwie Magii, i że Korneliusz Knot rozmawiał z nim, po tym jak Harry powiedział mu zaledwie kilka tygodni wcześniej, że Malfoy jest Śmierciożercą.
- Minister opowiadał mi właśnie o twoim szczęśliwym wywinięciu się, Potter - wycedził Pan Malfoy - Całkiem zadziwiające jest to, jak udaje ci się ciągle uciekać z bardzo ciasnych opresji... właściwie, niemal jak wężowi.
Pan Weasley ostrzegawczo ścisnął ramię Harry'ego.
- Tak - powiedział Harry - wiem, jestem niezły w uciekaniu.
Lucjusz Malfoy podniósł wzrok na twarz Pana Weasley.
- I Artur Weasley tutaj też! Co tu porabiasz, Arturze?
- Pracuje tutaj - odpowiedział lakonicznie Pan Weasley.
- Ale nie tu z pewnością - powiedział Malfoy unosząc brwi i zerkając w kierunku drzwi ponad ramieniem Pana Weasley. - Myślałem, że gdzieś na górze, na drugim piętrze... czyż nie robisz czegoś, co wymaga wykradania do domu mugolskich artefaktów i zaczarowywania ich?
- Nie - burknął Pan Weasley, ale jego palce wbiły się w ramię Harry'ego.
- A co pan tu robi w takim razie? - zapytał Harry Lucjusza Malfoya.
- Nie wydaje mi się, by prywatne sprawy pomiędzy mną i Ministrem były twoją sprawą, Potter. - powiedział Malfoy wygładzając przód swoich szat. Harry wyraźnie słyszał delikatne brzęczenie czegoś, co brzmiało jak pełna kieszeń złota. - Naprawdę, tylko dlatgo, że jesteś ulubionym chłoptasiem Dumbledore'a nie powinieneś oczekiwać takiej samej pobłażliwości od reszty z nas... pójdziemy zatem do pańskiego biura, Ministrze?
- Oczywiście - odparł Knot odwracając się plecami do Harry'ego i Pana Weasley - Tędy, Lucjuszu.
Ruszyli przed siebie razem rozmawiając ściszonymi głosami. Pan Weasley nie puścił ramienia Harry'ego póki nie zniknęli w windzie.
- Dlaczego nie czekał przy biurze Knota, jeśli mieli zrobić jakiś wspólny interes? - wybuchnął z furią Harry. - Co robił tu na dole?
- Jeśli chcesz znać moje zdanie, to próbował się zakraść do sali sądowej - odpowiedział poruszony Pan Weasley zerkając za plecy, jakby chciał się upewnić, że nikt ich nie podsłuchuje. - Chciał się dowiedzieć, czy zostałeś wydalony, czy nie. Zostawię notatkę dla Dumbledore'a jak będę cię odstawiał, powinien wiedzieć, że Malfoy znów rozmawiał z Knotem.
- Swoją drogą, jaki prywatny interes mogą robić razem?
- Myślę, że złoto. - powiedział ze złością Pan Weasley. - Malfoy od lat bardzo hojnie rozdaje pieniądze na różne rzeczy... to zbliża go do właściwych ludzi... może prosić o przysługi... opóźniać prawa, co do których nie chce, by zostały uchwalone... o tak, Lucjusz Malfoy ma bardzo dobre wtyki.
Winda przybyła. Była pusta z wyjątkiem stada notek, które łopotały wkoło głowy Pana Weasley, kiedy przycisnął guzik Atrium i drzwi zamknęły się ze szczękiem. Pan Weasley odgonił je z poirytowaniem.
- Panie Weasley - powiedział wolno Harry - jeśli Knot spotyka się ze Śmierciożercami jak Malfoy, jeśli spotyka się z nimi sam, to skąd możemy wiedzieć, czy nie rzucili na niego Klątwy Imperiusa?
- Nie myśl, że tego nie zauważyliśmy, Harry - powiedział cicho Pan Weasley. - Ale Dumbledore myśli, że Knot sam zachowuje się w ten sposób w tej chwili... co jak mówi Dumbledore nie jest wcale pocieszające. Najlepiej nie rozmawiajmy już o tym teraz, Harry.
Drzwi rozsunęły się i wyszli na niemal opuszczone już Atrium. Eric strażnik ukryty był znów za swym Prorokiem Codziennym. Zanim się Harry zorientował, przeszli obok złotej fontanny.
- Proszę poczekać... - powiedział do Pana Weasley i wyciągając z kieszeni swoją sakiewkę zawrócił w stronę fontanny.
Popatrzył w górę na twarz przystojnego czarodzieja, ale z bliska wyglądał on raczej na słabego i głupiego. Czarownica miała na twarzy mdły uśmiech, jakby była uczestniczka konkursu piękności, a z tego co wiedział Harry na temat goblinów i centaurów, mało prawdopodobne było złapać któregoś z nich na tak ckliwym wpatrywaniu się w jakiegokolwiek człowieka. Jedynie przerażająca służalczość w nastawieniu domowego skrzata wyglądała przekonująco. Z uśmiechem na myśl o tym, co powiedziałaby Hermiona, gdyby mogła zobaczyć posąg skrzata, Harry odwrócił swoją sakiewkę do góry dnem i wsypał nie tylko dziesięć galeonów, ale całą jej zawartość do basenu.
* * *
- Wiedziałem! - wrzasnął Ron młócąc powietrze rękami. - Zawsze ci się udaje!
- Byli zobowiązani uniewinnić cię - powiedziała Hermiona, która kiedy Harry wszedł do kuchni
wyglądała stanowczo niewyraźnie od troski, a teraz trzymała trzęsącą się rękę ponad oczami. - Nie było żadnego przypadku przeciw tobie, ani jednego.
- Mimo to wszyscy wyglądacie, jakby wam nagle ulżyło, zważywszy że wszyscy wiedzieliście wcześniej, że wyjdę z tego. - zaśmiał się Harry.
Pani Weasley wycierała twarz w fartuch, a Fred, George i Ginny wykonywali coś na kształt wojennego tańca do piosenki, która szła: - Wyszedł z tego, wyszedł z tego, wyszedł z tego...
- Dość tego! Uspokójcie się! - krzyknął Pan Weasley, mimo że i on się śmiał - Słuchaj, Syriusz, Lucjusz Malfoy był w Ministerstwie...
- Co? - spytał ostro Syriusz.
- Wyszedł z tego, wyszedł z tego, wyszedł z tego...
- Bądźcie cicho, wy tam! Tak, widzieliśmy jak rozmawiał z Knotem na Poziomie Dziewiątym, a potem razem poszli na górę, do gabinetu Knota. Dumbledore powinien o tym wiedzieć.
- Absolutnie - powiedział Syriusz. - Powiemy mu, nie martw się.
- Cóż, lepiej już pójdę, na Bethnal Green czeka na mnie wymiotująca toaleta. Molly, ja będę późno, zastępuję dzisiaj Tonks, ale być może Kingsley wpadnie na kolację...
- Wyszedł z tego, wyszedł z tego, wyszedł z tego...
- Dość już tego! Fred! George! Ginny! - powiedziała Pani Weasley, kiedy Pan Weasley opuścił kuchnię. - Harry, kochanie, chodź tu i usiądź, zjedz jakiś lunch, prawie nie jadłeś śniadania.
Ron i Hermiona usadowili się naprzeciwko niego. Wyglądali na szczęśliwszych niż kiedykolwiek odkąd pierwszy raz przybył na Grimmauld Place i uczucie oszałamiającej ulgi, które zostało trochę zduszone przez spotkanie z Lucjuszem Malfoyem, wezbrało w nim ponownie. Ponury dom wydał się nagle cieplejszy i bardziej życzliwy. Nawet Stforek wyglądał mniej paskudnie, kiedy wetknął swój ryjkowaty nos do kuchni, by zbadać źródło całego tego hałasu.
- Oczywiście, kiedy Dumbledore pojawił się przy tobie, nie było szans, by mogli cię skazać - powiedział Ron z radością nakładając teraz każdemu na talerz wielkie kopce tłuczonych ziemniaków.
- Tak, on mnie z tego wykręcił - powiedział Harry, Poczuł, że zabrzmiałoby to bardzo niewdzięcznie, nie wspominając o tym, że dziecinnie, gdyby powiedział: - Chciałbym, żeby ze mną wtedy porozmawiał. Albo chociaż spojrzał na mnie.
I kiedy tak pomyślał, blizna na jego czole zapiekła tak mocno, że przyklapnął ją ręką...
- Co się dzieje? - spytała Hermiona z zaniepokojeniem
- Blizna - wymamrotał Harry - Ale to nic... to dzieje się teraz przez cały czas...
Żadne z pozostałych nie zauważyło niczego. Wszyscy nakładali sobie wzajemnie jedzenie napawając się jednocześnie ocaleniem Harry'ego. Fred, George i Ginny cały czas śpiewali. Hermiona wyglądała na zaniepokojoną, ale zanim zdążyła coś powiedzieć, Ron oznajmił radośnie - Wiesz, założę się, że Dumbledore pojawi się dziś wieczorem, by świętować z nami.
- Wątpię, czy będzie mógł, Ron - powiedziała Pani Weasley stawiając przed Harrym wielki talerz pieczonego kurczaka. - On jest naprawdę bardzo zajęty w tej chwili.
- WYSZEDŁ Z TEGO, WYSZEDŁ Z TEGO, WYSZEDŁ Z TEGO!
- ZAMKNIJCIE SIĘ! - zaryczała Pani Weasley.
* * *
W ciągu następnych kilku dni Harry nie mógł nie zauważać, że w domu pod numerem dwanaście na Grimmauld Place była jedna osoba, która nie była w pełni uradowana z tego, że wróci do Hogwartu. Syriusz dał bardzo dobry pokaz szczęścia pierwszy raz słysząc nowinę, ściskając dłoń Harry'ego i radując się tak jak wszyscy pozostali. Wkrótce jednak stał się bardziej kapryśny i bardziej posępny, rozmawiał mniej ze wszystkimi, nawet z Harrym i spędzał coraz więcej czasu zamknięty z Hardodziobem w pokoju swojej matki.
- Tylko nie czuj się zaraz winny! - powiedziała surowo Hermiona, kiedy Harry wyznał jej i Ronowi część swoich odczuć podczas oczyszczania zapleśniałego schowka na trzecim piętrze kilka dni później. - Twoje miejsce jest w Hogwarcie i Syriusz wie o tym. Osobiście uważam, że to samolubne z jego strony.
- To trochę zbyt surowe, Hermiono. - powiedział Ron z wyrazem dezaprobaty próbując ściągnąć kawałek pleśni, który przyczepił się mocno do jego palca. - Nie chciałabyś utkwić w tym domu bez żadnego towarzystwa.
- Będzie miał towarzystwo! - zaoponowała Hermiona - To jest Dowództwo Zakonu Feniksa, nieprawdaż? Po prostu miał nadzieję, że Harry przyjdzie zamieszkać tu z nim.
- Myślę, że to nie tak - powiedział Harry wyciskając swoją szmatkę - Nie odpowiedział mi, kiedy spytałem go czy mógłbym.
- Po prostu nie chciał jeszcze bardziej rozbudzać swoich nadziei. - powiedziała mądrze Hermiona.
- I prawdopodobnie czuje się trochę winny, bo myślę, że jakaś cząstka niego naprawdę liczyła, że zostaniesz wylany. Wtedy obaj razem bylibyście wyrzutkami.
- Oj przestań! - powiedzieli Harry i Ron razem, ale Hermiona wzruszyła ramionami.
- Jak sobie chcecie. Ale czasem myślę, że mama Rona ma rację i Syriusz bywa zakłopotany na temat tego, czy jesteś sobą, czy swoim ojcem, Harry.
- Więc myślisz, że jest świrnięty? - powiedział gorączkowo Harry.
- Nie, po prostu myślę, że był bardzo samotny przez długi czas. - odpowiedziała prosto Hemriona.
W tym momencie do sypialni za nimi weszła Pani Weasley.
- Jeszcze nie skończyliście? - spytała wtykając głowę do schowka.
- Myślałem, że przyszłaś może powiedzieć nam, żebyśmy zrobili sobie przerwę - odpowiedział gorzko Ron. - Czy ty wiesz, jakich ilości pleśni musieliśmy się pozbyć odkąd tu się zjawiliśmy?
- Byliście tacy chętni do pomocy Zakonowi - oznajmiła Pani Weasley. - Możecie wykonać swój kawałek roboty sprawiając, by Kwatera Główna nadawała się do zamieszkania.
- Czuję się jak skrzat domowy - gderał Ron.
- Widzisz, teraz kiedy rozumiesz jak potworne życie prowadzą, być może będziesz trochę bardziej aktywny we WSZY! - powiedziała z nadzieją Hermiona, kiedy Pani Weasley sobie poszła. - Wiesz, może to nie byłby zły pomysł pokazać ludziom dokładnie jak okropnie jest sprzątać cały czas - moglibyśmy urządzić sponsorowane szorowanie wspólnej sali Gryffindoru. Wszystkie zyski na WESZ, to polepszyłoby i fundusze i świadomość.
- Ja cię zasponsoruję, żebyś zamknęła się na temat WSZY - wymamrotał z poirytowaniem Ron, ale tak, że tylko Harry mógł go usłyszeć.
* * *
Harry przyłapał się na coraz częstszych rozmyślaniach o Hogwarcie kiedy nadszedł koniec wakacji. Nie mógł się doczekać ponownego spotkania z Hagridem, gry w quidditcha, nawet spacerów przez warzywne grządki do cieplarni, w których mieli zajęcia z zielarstwa. To byłaby rozkosz - po prostu zostawić ten zakurzony, zatęchły dom, gdzie połowa skrytek nadal była zamknięta na cztery spusty, a skryty w cieniu Stforek sypał swoje wyzwiska, gdy się przechodziło, jednak Harry bardzo uważał, by nie powiedzieć nic takiego w zasięgu słuchu Syriusza.
Faktem było to, że mieszkanie w Kwaterze Głównej antyvoldemortowskiego ruchu nie było zupełnie tak interesujące czy ekscytujące, jak Harry tego oczekiwał, zanim sam tego doświadczył. Mimo iż członkowie Zakonu Feniksa przybywali i odchodzili regularnie, czasem zostając na posiłki, czasem na kilka minut prowadzonej szeptem rozmowy, Pani Weasley upewniła się, że Harry i pozostali są trzymani poza zasięgiem uszu (czy to Wydłużalnych, czy zwykłych) i nikt, nawet Syriusz, nie czuł, że Harry powinien wiedzieć cokolwiek więcej, niż usłyszał w nocy swojego przybycia.
Ostatniego dnia wakacji Harry czyścił sowie odchody Hedwigi z wierzchołka szafy, kiedy do sypialni wszedł Ron niosąc kilka kopert.
- Przysłali listę książek - powiedział rzucając jedną z kopert Harry'emu, który stał na krześle. - W samą porę, myślałem już, że zapomnieli, zwykle przychodzą wcześniej niż teraz...
Harry zebrał ostatnie łajno do torebki i rzucił ją ponad głową Rona do kosza na odpadki w rogu, który połknął torebkę i czknął głośno. Otworzył swój list. Zawierał on dwa kawałki pergaminu, jeden był zwykłym przypomnieniem, że semestr rozpoczyna się pierwszego września, drugi mówił, jakie książki będzie potrzebował w nadchodzącym roku.
- Tylko dwie nowe - powiedział czytając listę. Standardowa Księga Zaklęć, Stopień 5, Mirandy Goshank i Teoria Obrony Magicznej Wilberta Slinkharda.
Trzask!
Fred i George aportowali się zaraz przy Harrym. Przyzwyczaił się już, że to robią, więc nie spadł nawet z krzesła.
- Zastanawialiśmy się właśnie, kto wybrał książkę Slinkharda - zagadał Fred.
- Ponieważ oznacza to, że Dumbledore znalazł nowego nauczyciela Obrony przez Czarną Magią - powiedział George.
- I to w samą porę - dodał Fred.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - zapytał Harry zeskakując z krzesła przy nich.
- No podsłuchaliśmy Mamę i Tatę rozmawiających na Wydłużalnych Uszach kilka tygodni wstecz - powiedział Harry'emu Fred. - i z tego, co mówili, Dumbledore miał duży problem ze znalezieniem kogokolwiek, kto mógłby się tym zająć w tym roku.
- Nic dziwnego, prawda, jeśli spojrzysz na to, co stało się z poprzednimi czterema. - powiedział George.
- Jeden wylany, jeden zabity, jeden z wymazaną pamięcią i jeden zamknięty w kufrze na dziewięć miesięcy. - powiedział Harry wyliczając ich na palcach. - Taaak, wiem, co chciałeś powiedzieć.
- Co z tobą, Ron? - spytał Fred.
Ron nie odpowiedział. Harry spojrzał w bok. Ron stał bardzo nieruchomo z lekko otwartymi ustami, gapiąc się na swój list z Hogwartu
- Co jest grane? - spytał niecierpliwie Fred, obchodząc Rona, by zerknąć nad jego ramieniem na pergamin.
Usta Freda również otwarły się w zdumieniu.
- Prefekt? - powiedział wpatrując się z niedowierzaniem w list. - Prefekt?
George skoczył do przodu, chwycił kopertę z drugiej dłoni Rona i odwrócił ją do góry dnem. Harry zobaczył, jak coś szkarłatnozłotego wypada na dłoń George'a.
- Ale numer - powiedział George stłumionym głosem.
- Musiała zajść pomyłka - powiedział Fred wyrywając list z uścisku Rona i podnosząc go w górę, do światła, jakby sprawdzał znak wodny. - Nikt przy zdrowych zmysłach nie zrobiłby Rona prefektem.
Głowy bliźniaków obróciły się jednocześnie i obie wpatrywały się w Harry'ego.
- Myśleliśmy, że ty jesteś pewniakiem - powiedział Fred takim tonem, jakby Harry oszukał ich w jakiś sposób.
- Myśleliśmy, że Dumbledore musi wybrać ciebie - dodał George z oburzeniem.
- Wygranie Turnieju Trójmagicznego i wszystko inne! - ciągnął Fred.
- Przypuszczam, że wszystkie te szalone rzeczy musiały się liczyć przeciwko niemu - powiedział George do Freda.
- Taaa - powiedział wolno Fred - Tak, sprawiłeś zbyt wiele kłopotów, stary. Cóż, przynajmniej jeden z was ma właściwie ustawione priorytety.
Podszedł do Harry'ego i poklepał go po plecach rzucając Ronowi zjadliwe spojrzenie.
- Prefekt... maleńki Ronnie Prefekt.
- Ooo, Mama będzie szaleć - jęknął George wpychając naszywkę prefekta z powrotem Ronowi, jakby miała go skazić.
Ron, który nadal nie powiedział ani słowa wziął naszywkę, popatrzył na nią przez chwilę po czym wręczył ją Harry'emu, jakby bezgłośnie prosił o potwierdzenie, że jest autentyczna. Harry wziął ją do ręki. Duże P nałożone było na lwa Gryffindoru. Widział już dokładnie taką naszywkę na piersi Percy'ego swojego pierwszego dnia w Hogwarcie.
Drzwi otwarły się z hukiem i do pokoju pędem wpadła Hermiona z rumieńcami na policzkach i rozwianym włosami. W ręku trzymała kopertę.
- Do... Dostałeś...?
Zauważyła naszywkę w ręku Harry'ego i wydała z siebie wrzask.
- Wiedziałam! - powiedziała z podekscytowaniem wymachując swoim listem - Ja też, Harry, ja też!
- Nie - wyjaśnił szybko Harry wpychając naszywkę z powrotem do ręki Rona. - To Ron, nie ja.
- To.... co?
- Ron jest prefektem, nie ja - powtórzył Harry.
- Ron? - spytała Hermiona rozdziawiając szczękę. - Ale... jesteście pewni? To znaczy...
Poczerwieniała kiedy Ron popatrzył na nią wyzywająco.
- To moje imię jest w liście - powiedział.
- Ja... - odezwała się Hermiona zupełnie oszołomiona. - Ja... no... wow! Świetnie, Ron! To naprawdę...
- Niespodziewane - dokończył George przytakując.
- Nie - powiedziała Hermiona czerwieniąc się jeszcze bardziej - właśnie że nie... Ron zrobił mnóstwo... On jest naprawdę...
Drzwi za jej plecami otworzyły się trochę szerzej i do pokoju wtargnęła Pani Weasley niosąc stos świeżo upranych szat.
- Ginny powiedziała, że lista książek wreszcie dotarła - powiedziała zerkając dokoła na wszystkie koperty. Szła w kierunku łóżka zaczynając sortować szaty na dwie kupki. - Jeśli mi je dacie, zabiorę je na Ulicę Pokątną dziś popołudniu i kupię te książki, gdy będziecie się pakować. Ron, muszę kupić ci nowe piżamy, te są przynajmniej o sześć cali za krótkie. Nie mogę uwierzyć jak szybko rośniesz... Jaki kolor byś chciał?
- Kup mu czerwone i złote, żeby pasowały do jego naszywki - powiedział George z uśmieszkiem.
- Pasowały do czego? - spytała Pani Weasley nieobecnym głosem zwijając parę kasztanowych skarpet i układając je na kupce Rona.
- Jego naszywki - powiedział Fred z taką miną, jakby chciał mieć najgorsze szybko za sobą - Jego ślicznej, błyszczącej nowej naszywki prefekta.
Chwilę trwało zanim słowa Freda dotarły do Pani Weasley przez jej zaabsorbowanie tematem piżam.
- Jego... ale... Ron, nie jesteś chyba...?
Ron uniósł swoją naszywkę.
Pani Weasley poszła w ślady Hermiony i wydała z siebie wrzask.
- Nie wierzę! Nie wierzę! Och, Ron, jak cudownie! Prefekt! Jak wszyscy w rodzinie!
- A Fred i ja to co, bliscy sąsiedzi? - spytał George z oburzeniem kiedy matka odepchnęła go na bok i otoczyła ramionami swojego najmłodszego syna.
- Zaczekaj aż twój ojciec się dowie! Ron, jestem z ciebie taka dumna, co za cudowna wiadomość. Mógłbyś skończyć jako Prefekt Naczelny, tak jak Bill i Percy, to pierwszy krok! Och, co za wydarzenie pośrodku wszystkich tych zmartwień, jestem po prostu wstrząśnięta, och Ronnie...
Fred i George obaj wydawali z siebie głośne odgłosy wymiotowania za jej plecami, ale Pani Weasley nie zauważała tego. Jej ramiona oplatały szyję Rona, obcałowywała go po całej twarzy, która zmieniła się w bardziej żywy szkarłat niż ten na naszywce.
- Mamo... nie... Mamo, opanuj się... - mamrotał próbując ją odepchnąć.
Puściła go i bez tchu wykrztusiła. - No dobrze, co to ma być? Percy'emu daliśmy sowę, ale już masz jedną oczywiście.
- C-co chcesz przez to powiedzieć? - spytał Ron nie wierząc własnym uszom.
- Musisz dostać za to nagrodę! - powiedziała z czułością Pani Weasley. - Co powiesz na nowy ładny komplet szat?
- Już mu kupiliśmy jedne - powiedział kwaśno Fred, wyglądając przy tym, jakby szczerze żałował swojej hojności.
- Albo nowy kociołek, ten stary Charliego rdzewieje... Albo nowego szczura, zawsze lubiłeś Parszywka...
- Mamo - spytał Ron z nadzieją w głosie - czy mogę dostać nową miotłę?
Mina Pani Weasley nieco zrzedła. Miotły były drogie.
- Nie jakąś naprawdę dobrą! - pospieszył Ron z wyjaśnieniem. - Po prostu... po prostu nową na zmianę...
Pani Weasley zawahała się, a potem uśmiechnęła.
- Oczywiście, że możesz... No dobrze, lepiej już pójdę jeśli mam kupić też miotłę. Zobaczymy się później... mały Ronnie prefektem! I nie zapomnijcie spakować swoich kufrów... Prefekt... Och, jestem cała roztrzęsiona.
Dała Ronowi jeszcze jednego buziaka w policzek, westchnęła głośno i popędziła z pokoju. Fred i George wymienili spojrzenia.
- Nie będziesz miał nic przeciwko, jeśli my cię nie pocałujemy, prawda Ron? - spytał Fred udając zaniepokojenie.
- Możemy się ukłonić, jeśli bardzo chcesz - dodał George.
- Oj zamknijcie się - powiedział Ron patrząc na nich groźnie.
- Bo co? - spytał Fred, a po jego twarzy przebiegł złośliwy grymas - Dasz nam szlaban?
- Nie mogę się doczekać aż spróbuje - zachichotał George.
- Może to zrobić, jeśli nie będziecie uważać! - powiedziała ze złością Hermiona.
Fred i George wybuchnęli śmiechem, a Ron wymamrotał - Daj spokój, Hermiona.
- Będziemy musieli uważać na swoje kroki, George - powiedział Fred udając że się trzęsie. - z tymi dwoma na karku...
- Taaak, wygląda na to, że nasze dni łamania prawa ostatecznie się kończą. - odparł George potrząsając głową.
I z kolejnym głośnym trzaskiem bliźniacy deportowali się.
- Ci dwaj! - powiedziała Hermiona z furią wpatrując się w sufit, przez który mogli teraz usłyszeć Freda i George'a ryczących ze śmiechu w pokoju nad nimi. - Nie zwracaj na nich w ogóle uwagi, Ron, są tylko zazdrośni!
- Myślę, że nie są - powiedział Ron z powątpiewaniem również patrząc się na sufit. - Zawsze mówili, że tylko dupki zostają prefektami... ale - dodał szczęśliwszym tonem - oni nigdy nie mieli nowych mioteł! Chciałbym móc iść z Mamą i wybrać... Nigdy nie będzie jej stać na Nimbusa, ale wyszła nowa Zmiataczka, byłaby super... Tak, myślę że pójdę i powiem jej, że podoba mi się Zmiataczka, tak żeby wiedziała...
Wybiegł z pokoju zostawiając Harry'ego i Hermionę samych.
Z jakiegoś powodu Harry nie chciał patrzeć na Hermionę. Odwrócił się do swego łóżka, podniósł stos czystych szat, które Pani Weasley położyła na nim i ruszył przez pokój do swojego kufra.
- Harry? - zaczęła Hermiona.
- Nieźle Hermiono - powiedział Harry tak serdecznie, że nie brzmiało to wcale jak jego głos. Nadal nie patrzył w jej kierunku - Świetnie. Doskonale. Wspaniale.
- Dzięki - powiedziała Hermiona - Eee... Harry... czy mogłabym pożyczyć Hedwigę, by powiadomić Mamę i Tatę? Będą naprawdę uradowani... to znaczy, prefekt to coś, co są w stanie zrozumieć.
- Jasne, bez problemu - odparł Harry nadal tym przerażająco serdecznym głosem, który do niego nie należał - Weź ją!
Pochylił się nad kufrem, ułożył szaty na jego dnie i udawał, że szuka czegoś, podczas gdy Hermiona podeszła do szafy i zawołała na dół Hedwigę. Minęło kilka chwil. Harry słyszał odgłos zamykanych drzwi, ale pozostał zgięty wpół, nasłuchując. Jedynymi dźwiękami jakie dotarły do niego, były chichotanie pustego obrazu na ścianie i krztuszący się sowim łajnem kosz na odpadki w rogu pokoju.
Wyprostował się i spojrzał za siebie. Hermiona wyszła, Hedwigi też nie było. Harry pospieszył przez pokój, zamknął drzwi, po czym powoli wrócił do swego łóżka i położył się w nim, patrząc się niewidzącym wzrokiem na podstawę szafy.
Zapomniał całkowicie o tym, że na piątym roku wybierani są prefekci. Za bardzo lękał się możliwości bycia wydalonym ze szkoły, by zastanawiać się nad faktem, że naszywki będą rozsyłane do określonych ludzi. Ale gdyby pamiętał... gdyby o tym pomyślał... czego by oczekiwał..?
- Nie tego - powiedział cichy i brzmiący prawdziwie głos wewnątrz jego głowy.
Harry wykrzywił twarz i schował ją w rękach. Nie mógł się oszukiwać. Gdyby wiedział, że naszywka prefekta jest w drodze, spodziewałby się, że to on ją dostanie, nie Ron. Czy to czyniło go tak aroganckim jak Draco Malfoy? Czy uważał się za najlepszego ze wszystkich? Czy naprawdę wierzył, że jest lepszy niż Ron?
- Nie - odpowiedział cichy głosik wyzywająco.
- Czy to była prawda? - zastanawiał się Harry niespokojnie zgłębiając swoje własne uczucia.
- Jestem lepszy w quidditchu, powiedział głos. - Ale nie jestem lepszy w niczym innym.
To niewątpliwie była prawda, pomyślał Harry. Nie był lepszy od Rona w lekcjach. Ale co z tym, co poza lekcjami? Co z tymi przygodami, które on, Ron i Hermiona przeżywali razem od początku w Hogwarcie, często ryzykując znacznie więcej niż wydalenie?
- Właśnie, Ron i Hermiona byli ze mną przez większość czasu. - powiedział głos w głowie Harry'ego.
Ale mimo to nie przez cały czas, Harry kłócił się sam ze sobą. Nie walczyli z Quirrelem wraz ze mną. Nie zabili Riddle'a i Bazyliszka. Nie oni pozbyli się wszystkich tych Dementorów w noc, kiedy Syriusz uciekł. Nie byli ze mną na tym cmentarzu, w nocy kiedy powrócił Voldemort...
I to samo uczucie znękania, które przytłoczyło go tej nocy, kiedy tu przybył urosło w nim na nowo. Zdecydowanie zrobiłem więcej - pomyślał Harry z oburzeniem. Zrobiłem więcej niż którekolwiek z nich.
- Ale może - powiedział cienki głos uczciwie - może Dumbledore nie wybiera prefektów dlatego, ze wpakowali się w masę niebezpiecznych sytuacji... może wybiera ich z innych powodów... Ron musiał zrobić coś, czego ty nie...
Harry otworzył oczy i popatrzył przez palce na pazurzaste nogi szafy przypominając sobie, co powiedział Fred. - Nikt przy zdrowych zmysłach nie zrobiłby Rona prefektem...
Harry parsknął śmiechem. Chwilę później poczuł się obrzydliwie z tego powodu.
Ron nie prosił Dumbledore'a, by ten dał mu naszywkę prefekta. To nie była wina Rona. Czy on, Harry, najlepszy przyjaciel Rona na świecie, miał się dąsać, bo sam nie dostał naszywki, śmiać się z bliźniakami za plecami Rona, zniszczyć to, kiedy po raz pierwszy Ron był w czymś od Harry'ego lepszy?
W tym momencie Harry ponownie usłyszał kroki Rona na schodach. Wstał, wyprostował okulary i przyczepił sobie uśmiech na twarzy, zanim Ron wpadł z powrotem przez drzwi.
- Właśnie ją złapałem! - powiedział szczęśliwy - Powiedziała, że kupi Zmiataczkę jak jej się uda!
- Super - powiedział Harry i poczuł ulgę słysząc, że jego głos przestał brzmieć sztucznie. - Słuchaj.. Ron... gratulacje, stary...
Uśmiech zniknął z twarzy Rona.
- Nigdy nie myślałem, że to będę ja! - powiedział potrząsając głową. - Myślałem, że to będziesz ty!
- E tam, ja sprawiam za dużo kłopotów - odparł Harry powtarzając słowa Freda.
- No... - powiedział Ron - Noo, tak przypuszczam. Dobra, lepiej spakujmy nasze kufry, co?
To było niesamowite, jak bardzo rozproszyły się ich rzeczy odkąd tu przybyli. Większość popołudnia zabrało im wyszukanie po całym domu ich książek i innych rzeczy i upchnięcie ich w szkolnych kufrach. Harry zauważył, że Ron ciągle przekładał swoją naszywkę prefekta. Najpierw położył ją na stoliku przy łóżku, później wsadził ją do kieszeni spodni, potem wyciągnął ją i ułożył ją na swoich poskładanych szatach, jakby chciał zobaczyć jak wygląda czerwone na czarnym. Dopiero gdy Fred i George wpadli i zaoferowali przyczepienie jej do jego czoła zaklęciem Stałego Przylgnięcia, owinął ją czule w swoje kasztanowe skarpetki i zamknął w swoim kufrze.
Pani Weasley wróciła z Ulicy Pokątnej koło szóstej obładowana książkami, niosąca długą paczkę owiniętą w gruby brązowy papier, którą Ron wyrwał jej z rąk z jękiem tęsknoty.
- Nawet się nie waż odwijać jej teraz, ludzie przychodzą na kolację, chcę was wszystkich widzieć na dole - powiedziała, ale w chwili, gdy tylko zniknęła z widzenia, Ron w szale rozerwał papier i zaczął badać cal po calu swojej nowej miotły z ekstazą wypisaną na twarzy.
Na dole w piwnicy Pani Weasley powiesiła nad potężnie obładowanym stołem szkarłatny transparent z napisem
GRATULACJE
RON I HERMIONA
NOWI PREFEKCI
Była w lepszym humorze, niż Harry widział ją przez całe wakacje.
- Pomyślałam, że możemy mieć małe przyjęcie, zamiast kolacji przy stole, powiedziała Harry'emu, Ronowi, Hermionie, Fredowi, George'owi i Ginny, kiedy tylko weszli do komnaty. - Twój ojciec i Bill już są w drodze, Ron. Wysłałam im obu sowy i są wzruszeni - dodała promieniejąc z radości.
Fred wywrócił oczami.
Syriusz, Lupin, Tonks i Kinglsey Shacklebolt już tu byli, a Szalonooki Moody wpadł wkrótce po tym, jak Harry sięgnął po Kremowe Piwo.
- Och, Alastor, dobrze, że jesteś. - powiedziała pogodnie Pani Weasley, kiedy Szalonooki ściągnął swój podróżny płaszcz. - Czekaliśmy od tak dawna, by cię o coś zapytać. Czy mógłbyś zajrzeć do sekretarzyka w salonie i powiedzieć nam, co siedzi w środku? Nie chcieliśmy go otwierać, na wszelki wypadek, gdyby to było coś naprawdę paskudnego.
- Żaden kłopot, Molly...
Elektrycznie niebieskie oko Moody'ego obróciło się w górę i wpatrywało się nieruchomo przez kuchenny sufit.
- Salon... - burknął kiedy źrenica zwęziła się. - Biurko w rogu? Tak, widzę... Tak, to bogin... mam iść na górę i pozbyć się go, Molly?
- Nie, nie, sama to zrobię później - uśmiechnęła się Pani Weasley - Ty napij się. Mamy tu małą uroczystość, w rzeczy samej... - Pokazała ręką na szkarłatny transparent. - Czwarty prefekt w rodzinie! - powiedzała czule, mierzwiąc przy tym włosy Rona.
- Prefekt, co? - mruknął Moody. Jego normalne oko spoglądało na Rona, a magiczne oko obróciło się, by spojrzeć w bok od jego głowy. Harry odniósł bardzo nieprzyjemne uczucie, że patrzy ono na niego, a potem przenosi się na Syriusza i Lupina.
- Cóż, gratulacje - powiedział Moody, nadal wpatrując się w Rona swym normalnym okiem. - Osoby u władzy zawsze przyciągają kłopoty, ale przypuszczam, że Dumbledore uważa, że jesteś w stanie oprzeć się większości poważniejszych zaklęć, bo w przeciwnym razie nie zgłosiłby ciebie...
Ron raczej przeraził się słysząc takie postawienie sprawy, ale z opresji odpowiadania wybawiło go przybycie ojca i najstarszego brata. Pani Weasley była w tak dobrym humorze, że nie narzekała nawet, gdy okazało się, że przyprowadzili ze sobą Mundungusa. Miał na sobie długi płaszcz, który wydawał się dziwnie wybrzuszony w nieoczekiwanych miejscach i odmówił propozycji zdjęcia go i położenia go wraz podróżną peleryną Moody'ego.
- No dobrze, myślę że czas na toast - powiedział Pan Weasley, gdy każdy wziął już napój. Uniósł swój puchar. - Za Rona i Hermionę, nowych prefektów Gryffindoru.
Ron i Hermiona promienieli, gdy wszyscy pili za nich, a potem wznieśli oklaski.
- Ja osobiście nigdy nie byłam prefektem - powiedziała pogodnie Tonks zza Harry'ego, kiedy wszyscy ruszyli do stołu, by nałożyć sobie coś do jedzenia. Jej włosy dzisiaj były pomidorowoczerwone i sięgały do pasa. Wyglądała jak starsza siostra Ginny. - Mój Opiekun Domu powiedział, że brakowało mi pewnych oczywistych koniecznych zalet.
- Na przykład jakich? - spytała Ginny sięgając po pieczonego ziemniaka.
- Na przykład umiejętności zachowywania się. - odpowiedziała Tonks
Ginny zaśmiała się. Hermiona wyglądała jakby nie wiedziała, czy śmiać się, czy nie i poszła na kompromis biorąc potężny łyk Kremowego Piwa i dławiąc się nim.
- A ty, Syriuszu? - zapytała Ginny waląc Hermionę po plecach.
Syriusz, który siedział zaraz obok Harry'ego wydał z siebie swój zwykły, podobny do szczeknięcia śmiech.
- Nikt nie zrobiłby mnie prefektem, za dużo czasu spędzałem na szlabanach z Jamesem. Lupin był grzecznym chłopcem, on dostał naszywkę.
- Myślę, że Dumbledore mógł mieć nadzieję, że będę w stanie wyćwiczyć trochę kontroli nad moimi najlepszymi przyjaciółmi. - powiedział Lupin. - Muszę z trudnością przyznać, że zawiodłem przeraźliwie.
Nastrój Harry'ego nagle się poprawił. Jego ojciec też nie był prefektem. Od razu przyjęcie wydało się bardziej przyjemne. Napełnił swój talerz czując podwójną sympatię do wszystkich w tym pokoju.
Ron z uniesieniem opowiadał o swojej nowej miotle, każdemu kto mógł słuchać.
- ...od zera do siedemdziesiątki w dziesięć sekund, nieźle prawda? Jak się pomyśli, że Kometa Dwa Dziewięćdziesiąt może tylko od zera do sześćdziesięciu i to przy przyzwoitym wietrze z tyłu, zgodnie z ’’Która Miotła”?
Hermiona bardzo gorliwie rozprawiała z Lupinem o jej spojrzeniu na prawa skrzatów.
- To znaczy, to jest ten sam rodzaj nonsensu, jak segregacja wilkołaków, nieprawdaż? Wszystko wywodzi się z tego potwornego przekonania czarodziejów, że stoją wyżej nad innymi stworzeniami...
Pani Weasley i Bill prowadzili właśnie swoją zwykłą sprzeczkę na temat jego włosów.
- ... naprawdę wychodzą z mody, a ty jesteś taki przystojny, wyglądałyby znacznie lepiej, gdyby były krótsze, prawda Harry?
- Och... nie wiem... - odpowiedział Harry lekko zaniepokojony, że jest pytany o opinię. Odsunął się od nich w kierunku Freda i George'a, którzy skupili się w kącie z Mundungusem.
Mundungus przestał mówić, kiedy zobaczył Harry'ego, ale Fred mrugnął i przywołał Harry'ego bliżej.
- W porządku - powiedział Mundungusowi - możemy zaufać Harry'emu, jest naszym finansowym wsparciem.
- Spójrz, co Dung nam przyniósł - powiedział George wyciągając rękę do Harry'ego. Była pełna czegoś, co wyglądało jak wyschnięte czarne strąki. Dobiegał z nich nikły grzechoczący dźwięk, pomimo że leżały zupełnie nieruchomo.
- Nasiona jadowitej tentakuli - wyjaśnił George. - Potrzebujemy ich do Leniwych Przekąsek, ale należą do Niewymienialnych Towarów Klasy C, więc mieliśmy trochę kłopotów z dostaniem ich.
- No więc dziesięć galeonów za wszystko, Dung? - powiedział Fred.
- Po tych szskich kłopotach, w które wpadłem, co by je dostać? - powiedział Mundungus, a jego obwisłe, przekrwione oczy rozciągnęły się jeszcze szerzej - Sorry, chopaki, ale nie wezmę ni knuta poniżej dwudziestu.
- Dung lubi sobie żartować - powiedział Fred do Harry'ego.
- Tak, najlepsze do tej pory było sześć sykli za torbę piór Szpiczaka. - powiedział George.
- Uważajcie - Harry ostrzegł ich cicho.
- Co? - zdziwił się Fred - Mama jest zajęta gruchaniem nad prefektem Ronem, wszystko OK.
- Ale Moody mógłby mieć na was oko - zauważył Harry.
Mundungus zerknął nerwowo ponad ramieniem.
- Celna uwaga - stęknął - W porząsiu, chopaki, może być dziesięć jeśli weźmiecie je szybko.
- Brawo, Harry! - powiedział Fred z zachwytem, kiedy Mundungus opróżnił swoje kieszenie do rozpostartych rąk bliźniaków i uciekł do stołu. - Lepiej zabierzmy je do góry...
Harry obserwował jak odchodzą, czując lekki niepokój. Przyszło mu właśnie do głowy, że Pan i Pani Weasley będą chcieli wiedzieć jak Fred i George finansują swój sklep z dowcipnymi gadżetami, kiedy co było nieuniknione, w końcu dowiedzą się o nim. Podarowanie bliźniakom jego nagrody z Turnieju Trójmagicznego było proste do zrobenia, ale co jeśli doprowadzi to do kolejnej rodzinnej kłótni i podobnej do Percy'ego separacji? Czy Pani Weasley nadal czułaby, że Harry jest jak jej syn, gdyby dowiedziała się, że to on uczynił możliwym Fredowi i George'owi początek kariery, o której myślała, że jest całkiem nieodpowiednia.
Stojąc gdzie bliźniacy go zostawili z niczym poza poczuciem winy w dołku dla towarzystwa, Harry pochwycił dźwięk swego imienia. Głęboki głos Kingsleya Shacklebolta był słyszalny nawet pośród otaczającej go paplaniny.
- ... dlaczego Dumbledore nie zrobił Pottera prefektem? - pytał Kingsley.
- Widać miał swoje powody - odparł Lupin.
- Ale to by pokazało jego zaufanie dla niego. Ja bym tak zrobił - nalegał Kingsley. - Zwłaszcza po tym jak Prorok Codzienny używał sobie na nim co kilka dni...
Harry nie spojrzał na nich. Nie chciał, by Lupin czy Kingsley wiedzieli, że słyszał. Chociaż wcale nie był głodny, podążył za Mundungusem z powrotem do stołu. Jego przyjemność z całego przyjęcia wyparowała tak szybko, jak się pojawiła. Chciał już być w łóżku na górze.
Szalonooki Moody obwąchiwał nóżkę kurczaka tym co zostało z jego nosa. Najwidoczniej nie wykrył żadnego śladu trucizny, ponieważ oderwał kawałek zębami.
- ...rączka wykonana z hiszpańskiego dębu z antypoślizgowym lakierem i z wbudowanym kontrolerem drgań - mówił Ron do Tonks.
Pani Weasley ziewnęła szeroko.
- Cóż, sądzę, że zajmę się tym boginem zanim się położę... Arturze, nie chcę by to spotkanie trwało za długo, rozumiemy się? Dobranoc Harry, kochanie.
I opuściła kuchnię. Harry odstawił swój talerz i zastanawiał się, czy mógłby pójść za nią bez zwracania na siebie uwagi.
- Wszystko w porządku, Potter? - chrząknął Moody.
- Tak, jasne - skłamał Harry.
Moody wziął łyk ze swojej piersiówki, a jego magiczne oko wciąż wpatrzone było w Harrego.
- Podejdź, mam tu coś co może cię zainteresować - powiedział.
Z wewnętrznej kieszeni swojej szaty Moody wyciągnął bardzo stare, obszarpane czarodziejskie zdjęcie.
- Pierwotny skład Zakonu Feniksa - mruknął Moody. - Znalazłem je zeszłej nocy, kiedy szukałem zapasowej peleryny niewidki, widząc, że Podmore nie ma na tyle manier by zwrócić mi moją najlepszą... pomyślałem, że niektórzy może chcieliby je zobaczyć. Harry wziął fotografię. Przedstawiała małą grupę ludzi, niektórzy machali do niego, inni poprawiali okulary patrząc na niego.
- To ja - powiedział Moody, niepotrzebnie wskazując na siebie. Moody'ego na zdjęciu nie sposób było z nikim pomylić, chociaż jego włosy były nieznacznie mniej siwe, a jego nos był nietknięty. - A o to i Dumbledore przy mnie, Dedalus Diggle po drugiej stronie... to Marlena McKinnon, została zamordowana dwa tygodnie po zrobieniu zdjęcia, zabili całą jej rodzinę. To Frank i Alice Longbottom...
Żołądek Harrego, już w nienajlepszym stanie, skurczył się, kiedy patrzył na Alice Longbottom. Znał jej okrągłą, przyjazną twarz bardzo dobrze, mimo że nigdy przedtem jej nie spotkał, ponieważ była łudząco podobna do jej syna, Nevilla.
- ...biedne diabły - warknął Moody. - Lepsza śmierć, niż ich los... a to Emmeline Vance, poznałeś ją, a tu Lupin, oczywiście... Benjy Fenwick, też zmagał się z nimi, znaleźliśmy tylko jego szczątki... przesuńmy się na bok - dodał trącając zdjęcie, a mali obrazkowi ludzie rozsunęli się na boki, tak by ci, którzy byli częściowo zasłonięci mogli przesunąć się naprzód.
- To Edgar Bones... brat Amelii Bones, dorwali jego i jego rodzinę także, był wspaniałym czarodziejem... Sturgis Podmore, a niech mnie, ale młodo wygląda... Caradoc Dearborn, zaginął sześć miesięcy po tym, nigdy nie odnaleźliśmy jego ciała... Hagrid, oczywiście nic się nie zmienił... Elphias Doge, spotkałeś go już, zapomniałem, że zwykł nosić ten głupi kapelusz... Gideon Prewett, pięciu Śmierciożerców było trzeba by zabić jego i jego brata Fabiana, walczyli jak bohaterowie... ruszać się, ruszać się dalej...
Mali ludzie na fotografii przeciskali się między sobą i ci, którzy ukryci byli zaraz z tyłu, zjawili się teraz na przedzie zdjęcia.
- To brat Dumbledora, Aberforth, to był jedyny raz kiedy go spotkałem, osobliwy człowiek... to Dorcas Meadowes, Voldemort zabił go osobiście... Syriusz, kiedy miał jeszcze krótkie włosy... i... oto są, myślę, że to powinno cię zainteresować!
Serce Harrego podskoczyło. Jego mama i tata promieniejąc radośnie uśmiechali się do niego, siedząc obok małego, wodnistookiego mężczyzny, którego Harry rozpoznał od razu jako Glizdogona, człowieka, który zdradził miejsce pobytu jego rodziców Voldemortowi i w ten sposób, pomógł mu ich uśmiercić.
- Eee? - powiedział Moody.
Harry spojrzał na silnie poznaczoną bliznami i zniekształconą twarz Moody'ego. Moody najwidoczniej miał wrażenie, że właśnie zafundował Harry'emu niezłą przyjemność.
- Tak - powiedział Harry, próbując jeszcze raz uśmiechnąć się szeroko. - Eee... słuchaj, właśnie sobie przypomniałem, że nie spakowałem mojego...
Oszczędzono mu jednak kłopotu z wymyślaniem rzeczy, której nie spakował. Syriusz powiedział właśnie - Co tam masz Szalonooki? - i Moody odwrócił się w jego kierunku. Harry przeciął kuchnię, prześliznął się niepostrzeżenie przez drzwi i wbiegł po schodach, zanim ktokolwiek zdołał go zawołać.
Nie wiedział dlaczego było to dla niego takim szokiem. Przecież widział zdjęcia swoich rodziców już wcześniej, przecież spotkał Glizdogona... lecz spadło to na niego, kiedy najmniej się tego spodziewał... nikomu by się to nie spodobało - pomyślał ze złością...
Poza tym, zobaczyć ich otoczonych przez te wszystkie szczęśliwe twarze... Benjego Fenwicka, który został znaleziony w kawałkach, Gideona Prewetta, który zginął jak bohater i Longbottomów, którzy byli torturowani, aż do szaleństwa... wszyscy oni wciąz machali radośnie z fotografii, nie wiedząc, że zostali zgubieni... cóż, Moody uważał to może za interesujące... Harrego to niepokoiło...
Harry wspinał się na palcach po schodach w hallu, mijając wypchane głowy domowych skrzatów, szczęśliwy, że znów jest sam, ale kiedy zbliżył się do piewszego piętra, usłyszał hałasy. Ktoś szlochał w salonie.
- Halo? - powiedział Harry.
Nie było odpowiedzi, ale szloch wciąż trwał. Wspiął się po pozostałych przeskakując po dwa na raz, przeszedł wzdłuż piętra i otworzył drzwi salonu. Ktoś przycupnął przy ciemnej ścianie, różdżkę trzymał w dłoni, a jego ciało trzęsło się w szlochach. Rozciągnięty na zakurzonym, starym dywanie, w smudze księżycowego światła, najwyraźniej martwy, leżał Ron.
Całe powietrze zdawało się zniknąć z płuc Harrego. Poczuł się jakby zapadał się przez podłogę. Jego mózg ogarnął lodowaty chłód - Ron martwy, nie to nie mogła być...
Ale zaraz, to nie mógł być... Ron był na dole.
- Pani Weasley? - drżąc zapytał Harry.
- R-r-riddikulus!- Pani Weasley krzyknęła zapłakana, kierując trzęsącą się różdżkę na ciało Rona.
Trzask.
Ciało Rona przemieniło się w Billa, rozłożonego na plecach, z szeroko otwartymi, pustymi oczami. Pani Weasley załkała jeszcze bardziej.
- R-riddikulus! - zaszlochała ponownie.
Trzask.
Ciało pana Weasleya zastąpiło Billa. Okulary miał przekrzywione, strużka krwi spływała w dół po jego twarzy.
- Nie! - jęknęła pani Weasley. - Nie... riddikulus! Riddikulus! RID-DIKULUS!
Trzask. Martwi bliźniacy. Trzask. Martwy Percy. Trzask. Martwy Harry...
- Pani Weasley, niech pani stąd wyjdzie! - krzyknął Harry, patrzac w dół na własne martwe ciało na podłodze - Niech ktoś inny...
- Co się dzieje?
Lupin wbiegł do pokoju, zaraz za nim wpadł Syriusz, i Moody idący sztywnym krokiem za nimi. Lupin przesunął wzrok z pani Weasley na martwego Harry'ego na podłodze i natychmiast zrozumiał. Wyciągajac własną różdżkę, powiedział, bardzo spokojnie i wyraźnie: - Riddikulus!
Ciało Harrego znikło. Srebrna kula zawisła w powietrzu, w miejscu gdzie leżało. Lupin machnął różdżką raz jeszcze i kula zniknęła w kłębie dymu.
- Och... och... och! - pani Weasley przełknęła ślinę i zalała się burzą łez ukrywając twarz w dłoniach.
- Molly - powiedział smutno Lupin, idąc ku niej. - Molly nie...
W następnej chwili wypłakiwała się już na ramieniu Lupina.
- Molly to był tylko bogin - powiedział uspokajająco głaszcząc po głowie. - Tylko głupi bogin...
- Ja widzę ich m-m-martwych przez cały czas! - pani Weasley jęczała w jego ramię - C-c-cały czas! Ja ś-ś-śnię o tym...
Syriusz wpatrywał się w skrawek dywanu, gdzie wcześniej leżał bogin, udający ciało Harry'ego. Moody patrzył na Harrego, który unikał jego uporczywego spojrzenia. Miał dziwne uczucie, że magiczne oko Moody'ego śledziło go przez całą drogę z kuchni..
- N-ni-nie mówcie Arturowi - pani Weasley dławiła się, wycierając gorączkowo oczy rękawami. - N-ni-nie chcę by wiedział... jestem głupia ...
Lupin podał jej chusteczkę, a ona wydmuchała nos.
- Harry, przepraszam. Co musisz sobie o mnie myśleć - powiedziała trzęsącym się głosem. - Nie jestem w stanie nawet pozbyć się bogina....
- Niech pani nie będzie niemądra - odrzekł Harry, próbując się uśmiechnąć.
- Po prostu się t-ta-tak martwię - powiedziała, a łzy znowu popłynęły jej z oczu.
- Połowa r-r-r-rodziny należy do Zakonu, to b-b-będzie cud, jeśli wszyscy przez to przejdziemy... i P-p-percy nie rozmawia z nami... co jeśli stanie się coś s-s-strasznego i nigdy nie zdołamy tego n-n-naprawić? I co stanie się jeśli Artur i ja zginiemy, kto z-z-zaopiekuje się Ronem i Ginny?
- Molly, dość tego - powiedział stanowczo Lupin.- Nie jest tak jak ostatnim razem. Zakon jest lepiej przygotowany, mamy punkt zaczepny, wiemy co knuje Voldemort...
Pani Weasley wydała z siebie lekki pisk przerażenia na dźwięk tego imienia.
- Och, Molly, daj spokój, już czas przywyknąć do słyszenia tego imienia - posłuchaj, nie mogę ci obiecać, że nikomu nie stanie się krzywda, nikt nie może tego obiecać, ale jesteśmy lepiej przygotowani niż byliśmy ostatnio. Nie byłaś wtedy w Zakonie, więc nie rozumiesz. Ostatnim razem Śmierciożercy przewyższali nas liczebnie dwadzieścia do jednego i wybijali nas jednego po drugim...
Harry pomyślał znów o fotografii, o rozpromienionych twarzach rodziców. Wiedział, że Moody wciąż go obserwuje.
- Nie martw się o Percy'ego - powiedział nagle Syriusz. - Zmieni zdanie. To tylko kwestia czasu zanim Voldemort zacznie działać otwarcie. Kiedy tak się stanie, całe ministerstwo będzie nas błagać o wybaczenie. A nie jestem pewny czy przyjmę ich przeprosiny - dodał gorzko.
- A jeśli chodzi o osobę, która miałaby się zająć Ronem i Ginny, gdyby tobie i Arturowi coś się stało - rzekł Lupin uśmiechając się delikatnie - Co myślisz, że byśmy zrobili, pozwolili im głodować?
Pani Weasley drżąc uśmiechnęła się.
- Jestem głupia - wymamrotała znowu, wycierając sobie oczy.
Lecz Harry zamykając za sobą drzwi sypialni jakieś dziesięć minut później, nie myślał, iż pani Weasley jest głupia. Nadal widział swoich rodziców rozpromienionych, patrzących na niego ze zmaltretowanej starej fotografii, nieświadomych tego, że ich życie, podobnie jak wielu z otaczających ich osób, zbliża się ku końcowi... Wizja bogina przedstawiającego zwłoki wszystkich członków rodziny pani Weasley po kolei, wciąż rozbłyskiwała mu przed oczami.
Bez ostrzeżenia blizna na czole znów go rozbolała, a żołądek ścisnął mu się potwornie.
- Przestań - powiedział stanowczo, rozmasowując bliznę by ból ustąpił.
- Pierwsza oznaka szaleństwa, rozmawiać z własną głową - rzekł chytry głos z pustego obrazu na ścianie.
Harry zignorował go. Poczuł się starszy niż kiedykolwiek dotychczas w swoim życiu i było to niezwykłe dla niego, że zaledwie przed godziną, martwił się o sklep z dowcipami i o to kto dostał odznakę prefekta.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Luna Lovegood
Harry miał ciężkie sny tej nocy. Jego rodzice pojawiali się i znikali z jego snów nie odzywając się. Pani Weasley szlochała nad martwym ciałem Stforka, obserwowana przez Rona i Hermionę, którzy nosili korony, a Harry znów zobaczył siebie idącego korytarzem kończącym się zamkniętymi na klucz drzwiami. Obudził się gwałtownie z piekącą blizną i zobaczył całkowicie ubranego Rona, który mówił coś do niego.
- ... lepiej się pospiesz, Mamie zbiera się na wybuch, mówi że spóźnimy się na pociąg...
W całym domu panowało wielkie zamieszanie. Z tego co usłyszał ubierając się z najwyższą prędkością, Harry wywnioskował, że Fred i George zaczarowali swoje kufry, by poleciały same na dół i oszczędziły im kłopotów ze znoszeniem. W rezultacie kufry walnęły prosto w Ginny i zrzuciły ją z dwóch kondygnacji schodów na korytarz w hallu. Pani Black i Pani Weasley obie naraz darły się ze wszystkich sił.
- ...IDIOCI, MOGLIŚCIE JA POWAŻNIE ZRANIĆ!...
- ...OHYDNE MIESZAŃCE, PLUGAWIACE DOM MOICH OJCÓW...
Harry zakładał właśnie buty, kiedy do pokoju wpadła podenerwowana Hermiona. W rękach niosła wyrywającego się Krzywołapa, a na jej ramieniu kołysała się Hedwiga.
- Mama i tata właśnie odesłali Hedwigę. - sowa zatrzepotała usłużnie i usadowiła się na czubku swojej klatki - Jesteś już gotowy?
- Prawie. Z Ginny wszystko w porządku? - zapytał Harry wpychając na nos okulary.
- Pani Weasley ją opatrzyła - odpowiedziała Hermiona. - Ale teraz Szalonooki narzeka, że nie możemy wyjść dopóki nie wróci Sturgis Podmore, bo w przeciwnym razie będzie o jednego strażnika za mało.
- Strażnika? - zdziwił się Harry. - Musimy iść na King's Cross ze strażnikiem?
- Ty musisz iść na King's Cross ze strażnikiem. - poprawiła go Hermiona.
- Niby czemu? - spytał Harry z poirytowaniem - Myślałem, że Voldemort miał siedzieć cicho, czy chcesz mi powiedzieć, że zamierza wyskoczyć zza kosza na śmieci i spróbować mnie załatwić.
- Nie wiem, to tylko to, co mówi Szalonooki. - powiedziała Hermiona z roztargnieniem, spoglądając przy tym na swój zegarek. - Ale jeśli nie wyjdziemy niedługo, z pewnością spóźnimy się na pociąg...
- MACIE MI WSZYSCY NATYCHMIAST ZEJŚĆ NA DÓŁ, PROSZĘ! - ryknęła Pani Weasley. Hermiona podskoczyła jak oparzona i wybiegła z pokoju. Harry chwycił Hedwigę, wepchnął ją bezceremonialnie do klatki i ruszył w dół za Hermioną, ciągnąc za sobą kufer.
Portret Pani Black zawodził z wściekłością, ale nikt nie przejmował się zasłanianiem kurtyn ponad nim. Cały ten harmider w hallu i tak by ją rozbudził.
- Harry, ty pójdziesz ze mną i z Tonks - krzyknęła Pani Weasley ponad powtarzającym się skrzeczeniem - SZLAMY! SZUMOWINY, STWORZENIA NIECZYSTE! - Zostaw swój kufer i sowę, Alastor zajmie się bagażem... och na niebiosa, Syriusz, Dumbledore powiedział nie!
Podobny do niedźwiedzia czarny pies pojawił się u boku Harry'ego, gdy ten gramolił się w kierunku Pani Weasley przez przeróżne kufry, którymi zawalony był korytarz.
- A zresztą... - powiedziała z rozpaczą Pani Weasley - Rób co chcesz, byle na własną odpowiedzialność!
Otworzyła szarpnięciem frontowe drzwi i wyszła na słabe wrześniowe słońce. Harry i pies podążyli za nią. Drzwi zatrzasnęły się za nimi i wrzaski Pani Black urwały się w jednej chwili.
- Gdzie jest Tonks? - spytał Harry rozglądając się dokoła kiedy schodzili po kamiennych schodach domu numer dwanaście, który zniknął w chwili, gdy dotarli do chodnika.
- Czeka na nas tutaj zaraz. - powiedziała sztywno Pani Weasley odwracając wzrok od czarnego psa, podskakującego przy boku Harry'ego.
Stara kobieta powitała ich na rogu. Miała mocno kręcone siwe włosy i nosiła purpurowy kapelusz, który wyglądał jak wieprzowa pieczeń.
- Siema, Harry - powiedziała mrugając. - Lepiej się pospieszmy, prawda Molly? - dodała sprawdzając zegarek.
- Wiem, wiem - jęknęła Pani Weasley wydłużając krok. - ale Szalonooki chciał zaczekać na Sturgisa... Gdyby tylko Artur mógł znów załatwić dla nas samochody z Ministerstwa... ale Knot ostatnio nie pozwoli mu pożyczyć nic poza pustą buteleczką po atramencie może... jak Mugole są w stanie wytrzymać podróżowanie bez pomocy magii...
Ale wielki czarny pies szczeknął radośnie i zaczął podskakiwać wokół nich, warcząc na gołębie i ścigając własny ogon. Harry nie mógł powstrzymać się od śmiechu. Syriusz był uwięziony w domu przez bardzo długi czas. Pani Weasley zacisnęła wargi prawie w stylu Ciotki Petunii.
Dwadzieścia minut zajęło im dotarcie na pieszo na King's Cross i przez ten czas nie wydarzyło się nic bardziej godnego uwagi niż wystraszenie paru kotów przez Syriusza dla rozbawienia Harry'ego. Kiedy znaleźli się na stacji, odczekali chwilę przy barierce między peronem dziewiątym i dziesiątym aż krawędź peronu oczyści się, po czym każde z nich po kolei przechyliło się przez barierkę i z łatwością wszyscy przedostali się na peron dziewięć i trzy czwarte, gdzie czekał Hogwart Express buchając pełną sadzy parą na peron wyładowany odjeżdżającymi uczniami i ich rodzinami. Harry wciągnął znajomy zapach i poczuł jak podnosi się na duchu... Naprawdę wracał...
- Mam tylko nadzieję, że pozostali zdążą na czas - powiedziała z niepokojem Pani Weasley patrząc się za siebie na rozciągający się na peronie łuk z kutego żelaza, przez który pojawiali się nowo przybyli.
- Fajny pies, Harry! - zawołał wysoki chłopak z dredami.
- Dzięki, Lee - odparł Harry uśmiechając się, kiedy Syriusz gorączkowo machnął ogonem.
- Och, jak dobrze - powiedziała Pani Weasley z tonem ulgi w głosie - jest Alastor z bagażami, patrz...
Utykając, z czapką bagażowego naciągniętą nisko na niedopasowane oczy przez bramę przeszedł Moody, pchający przed sobą wózek wyładowany ich kuframi.
- Wszystko OK - wymamrotał do Pani Weasley i do Tonks. - myślę, że nikt nas nie śledził...
Kilka chwil później na peronie pojawił się Pan Weasley z Ronem i Hermioną. Już prawie rozładowali wózek bagażowy Moody'ego, kiedy przybyli Fred, George i Ginny wraz z Lupinem.
- Bez problemów? - mruknął Moody.
- Bez - odparł Lupin.
- Mimo to mam zamiar złożyć raport Dumbledore'owi na temat Sturgisa. - powiedział Moody. - To już drugi raz w tygodniu, kiedy się nie pojawił. Staje się tak niesolidny jak Mundungus.
- No dobrze, uważajcie na siebie - powiedział Lupin żegnając się z wszystkimi. Do Harry'ego dotarł na koniec i klepnął go w ramię. - Ty tez, Harry, bądź ostrożny...
- Tak, trzymaj głowę nisko i miej oczy otwarte. - powiedział Moody potrząsając ręką Harry'ego. - I nie zapominajcie, wszyscy - ostrożnie z tym, co zapisujecie. Jeśli macie wątpliwości, nie piszcie tego w liście wcale.
- Wspaniale było poznać was wszystkich - powiedziała Tonks ściskając Hermionę i Ginny - Myślę, że niedługo się zobaczymy.
Rozległ się ostrzegawczy gwizd. Uczniowie, którzy przebywali wciąż na peronie pospieszyli w kierunku pociągu.
- Szybko, szybko - powiedziała Pani Weasley ściskając wszystkich jednego po drugim i chwytając Harryego po raz drugi. - Piszcie... bądźcie grzeczni... jeśli czegoś zapomnieliście, przyślemy wam... a teraz do pociągu, pospieszcie się...
Na jedną krótką chwilę wielki czarny pies wzniósł się na tylnich nogach i położył swoje przednie łapy na ramionach Harry'ego, ale Pani Weasley popchnęła Harry'ego w kierunku pociągu sycząc - Na niebiosa, zachowuj się bardziej jak pies, Syriuszu!
- Do zobaczenia! - krzyknął Harry przez otwarte okno kiedy pociąg ruszył. Ron, Hermiona i Ginny pomachali rękami stojąc obok niego. Sylwetki Tonks, Lupina, Moody'ego, oraz Pana i Pani Weasley skurczyły się gwałtownie, ale czarny pies biegł wzdłuż okna machając ogonem. Zamazani ludzie stojący na peronie śmiali się widząc, jak ściga pociąg. Następnie pociąg zatoczył łuk i Syriusz zniknął.
- Nie powinien przychodzić z nami - powiedziała Hermiona zmartwionym głosem.
- Oj rozchmurz się - odparł Ron - Nie wychodził na światło dzienne od miesięcy, biedny facet.
- No dobra - powiedział Fred przyklaskując dłonie - nie możemy tak tu stać i gawędzić przez cały dzień, mamy sprawę do przedyskutowania z Lee. Zobaczymy się później - i on i George zniknęli w korytarzu po prawej stronie.
Pociąg wciąż nabierał prędkości i domy za oknami migały szybko, a oni kołysali się w miejscu, w którym stali.
- Pójdziemy znaleźć jakiś przedział? - spytał Harry.
Ron i Hermiona wymienili spojrzenia.
- Eee... - wykrztusił Ron.
- My musimy... to znaczy... Ron i ja musimy iść do wagonu prefektów - powiedziała niezręcznie Hermiona.
Ron nie patrzył na Harry'ego. Nagle stał się intensywnie zainteresowany paznokciami swojej lewej ręki.
- Och - powiedział Harry - W porządku. Nie ma sprawy.
- Myślę, że nie będziemy musieli zostać tam przez całą podróż - wyjaśniła szybko Hermiona. - Nasze listy mówią, że dostaniemy tylko instrukcje od Prefektów Naczelnych i potem mamy patrolować korytarze od czasu do czasu.
- Nie ma sprawy - powtórzył Harry. - Cóż, ja... może zobaczymy się później w takim razie.
- Tak, na pewno - odezwał się Ron rzucając Harry'emu szybkie, niespokojne spojrzenie. - To znaczy, mnie to wcale nie bawi, nie jestem Percy - zakończył buntowniczo.
- Wiem, że nie jesteś - powiedział Harry i uśmiechnął się. Ale kiedy Hermiona i Ron pociągnęli za sobą swoje kufry, Krzywołapa i zamkniętą w klatce Świstoświnkę na przód pociągu, Harry poczuł dziwne uczucie straty. Nigdy jeszcze nie podróżował Hogwardzkim Ekspresem bez Rona.
- Chodź - powiedziała do niego Ginny - jeśli się ruszymy, może uda nam się zająć im miejsca.
- Racja - przytaknął Harry biorąc klatkę Hedwigi w jedną rękę i uchwyt swego kufra w drugą.
Wyruszyli wzdłuż korytarza zaglądając przez oszklone drzwi do mijanych przedziałów, które były już pełne. Harry nie mógł nie zauważyć, że mnóstwo ludzi gapiło się na niego z wielkim zainteresowaniem, a kilkoro z nich szturchnęło swoich sąsiadów i wskazało na niego. Po tym jak spotkał się z takim zachowaniem w pięciu kolejnych wagonach, przypomniał sobie, że Prorok Codzienny wyjaśniał swoim czytelnikom przez całe lato, jaki był z niego kłamliwy popisywacz. Zastanawiał się tępo, czy ludzie, którzy patrzyli się na niego i szeptali wierzyli w te historie.
W ostatnim wagonie spotkali Neville'a Longbottoma, kolegę Harry'ego z piątego roku z Gryffindoru. Jego okrągła twarz lśniła od wysiłku ciągnięcia swojego kufra i utrzymywania w jednorękim uścisku jego wyrywającej się ropuchy, Teodory.
- Cześć, Harry - wysapał - Hej Ginny... wszędzie pełno... nie mogę znaleźć miejsca...
- O czym ty mówisz? - powiedziała Ginny, która przecisnęła się obok Neville'a by zajrzeć do przedziału za nim. - Jest miejsce w tym przedziale, w środku jest tylko Szurnięta Lovegood *)...
Neville wymamrotał coś na temat tego, że nie chce nikomu przeszkadzać.
- Nie bądź głupiutki - zaśmiała się Ginny - ona jest w porządku.
Rozsunęła drzwi i wciągnęła do środka swój kufer. Harry i Neville weszli za nią.
- Cześć Luna - powiedziała Ginny - masz coś przeciwko, żebyśmy zajęli te miejsca?
Dziewczyna przy oknie popatrzyła na nich. Miała rozwichrzone, długie do pasa, brudne blond włosy, bardzo jasne brwi i wypukłe oczy, które nadawały jej twarzy wyraz wiecznego zdziwienia. Dziewczyna emanowała aurą wyraźnego zbzikowania. Może to przez to, że dla bezpieczeństwa wetknęła swoją różdżkę za lewe ucho. Albo przez to, że założyła na siebie naszyjnik z korków od kremowego piwa. Albo przez to, że czytała magazyn do góry nogami. Jej wzrok przesunął się po Neville'u i spoczął na Harry'm. Skinęła głową.
- Dzięki - powiedziała Ginny uśmiechając się do niej.
Harry i Neville wepchnęli trzy kufry i klatkę Hedwigi na półkę bagażową i usiedli. Luna obserwowała ich znad jej odwróconego do góry nogami magazynu, który nosił nazwę Zwodziciel. Wyglądało, jakby nie musiała mrugać tak często jak zwykli ludzie. Patrzyła się i patrzyła na Harry'ego, który zajął miejsce naprzeciwko niej i teraz zaczynał tego żałować
- Jak minęło lato, Luna? - spytała Ginny.
- Dobrze - odpowiedziała sennie Luna nie spuszczając oczu z Harry'ego - Dobrze. Wiesz, było całkiem zabawne. Ty jesteś Harry Potter - dodała.
- Wiem - powiedział Harry.
Neville zachichotał. Luna zwróciła swoje jasne oczy na niego.
- I nie wiem, kim ty jesteś.
- Jestem nikim - odpowiedział pośpiesznie Neville.
- Nieprawda, nie jesteś - powiedziała ostro Ginny. - Neville Longbottom - Luna Lovegood. Luna jest na moim roku, ale w Ravenclawie.
- Rozum bez miary, największym człeka darem - zaintonowała Luna śpiewnym głosem.
Uniosła swoje odwrócone do góry nogami czasopismo na tyle wysoko, by ukryć twarz i ucichła. Harry i Neville popatrzyli na siebie nawzajem z uniesionymi brwiami. Ginny powstrzymywała chichotanie.
Pociąg turkocząc toczył się naprzód, unosząc ich szybko w otwarte tereny. Był to jeden z tych dziwnych, zmiennych dni. W jednej chwili wagon wypełniony był słonecznym światłem, a chwilę później przejeżdżali pod złowieszczo szarymi chmurami.
- Zgadnij, co dostałem na urodziny? - zagadnął Neville.
- Kolejną Przypominajkę? - spytał Harry pamiętając przypominające marmurkową kulkę urządzenie, które babcia Neville'a przysłała mu próbując polepszyć jego tragiczną pamięć.
- Nie - odpowiedział Neville - chociaż mogła by być, bo zgubiłem swoją starą wieki temu... Nie, popatrz na to.,,
Zagłębił rękę, która nie trzymała w mocnym uścisku Teodory, w swojej szkolnej torbie i po chwili grzebania wyciągnął coś, co wyglądało jak mały szary kaktus w doniczce, za wyjątkiem tego, że pokryte było czymś w rodzaju czyraków zamiast kolców.
- Mimbulus mimbletonia - oznajmił dumnie.
Harry zapatrzył się na to coś. Pulsowało delikatnie, co nadawało mu raczej złowrogi wygląd jakiegoś chorego wewnętrznego organu.
- Jest naprawdę bardzo rzadka - powiedział Neville promieniejąc. - Nie wiem nawet, czy jest jakaś w szklarni w Hogwarcie. Nie mogę się doczekać, aż pokażę ją Profesor Sprout. Mój wspaniały Wuj Algie zdobył ją dla mnie w Assyrii. Mam zamiar zobaczyć, czy uda mi się ją rozmnożyć.
Harry wiedział, że ulubionym przedmiotem Neville'a jest Zielarstwo, ale za żadne skarby nie wiedział co mógłby zrobić z tą skarłowaciałą małą roślinką.
- Czy ona... eee... coś robi? - zapytał.
- Całe mnóstwo rzeczy! - powiedział dumnie Neville. - Ma niesamowity mechanizm obronny. Masz, potrzymaj przez chwilę Teodorę...
Wepchnął ropuchę w dłonie Harry'ego i wyciągnął ze swojej szkolnej torby pióro. Wyłupiaste oczy Luny Lovegood znów pojawiły się nad krawędzią jej odwróconego czasopisma i obserwowały, co robi Neville. Neville uniósł Mimbulus mimbletonię na wysokość oczu, wystawił lekko język, wybrał miejsce i ukłuł ostro roślinę czubkiem swego pióra.
Ciecz wytrysnęła z każdego bąbla na roślinie - grube, śmierdzące, ciemnozielone wytryski. Uderzyły w sufit, okna, zbryzgały pismo Luny Lovegood. Ginny, która w samą porę uniosła ramiona i zasłoniła nimi twarz wyglądała zaledwie, jakby nosiła obślizgły zielony kapelusz. Jednak Harry, którego ręce zajęte były zapobieganiem ucieczce Teodory, dostał prosto w twarz. Śmierdziało jak zjełczały gnój.
Neville, którego twarz i tułów były również przemoczone, potrząsnął głową, by strząsnąć ciecz z oczu.
- P-przepraszam - wysapał. - Nigdy wcześniej tego nie próbowałem... Nie zdawałem sobie sprawy, że tak się to skończy... Ale nie martw się, Śmierdzigluty **) nie są trujące. - dodał nerwowo, widząc jak Harry wypluwa trochę na podłogę.
Dokładnie w tym momencie drzwi ich przedziału rozsunęły się.
- Oo... cześć Harry - powiedział nerwowy głos. - Eeem... zły moment?
Harry przetarł soczewki swoich okularów wolną od Teodory ręką. W przejściu stała bardzo ładna dziewczyna z długimi, lśniącymi czarnymi włosami i uśmiechała się do niego: Cho Chang, Szukający drużyny Krukonów.
- O... cześć - odpowiedział pusto Harry.
- Eeem... - powiedziała Cho - Cóż... pomyślałam tylko, że się przywitam... pa zatem...
Raczej różowa na twarzy zamknęła drzwi i poszła sobie. Harry opadł z powrotem na swoje miejsce i jęknął. Chciał, by Cho znalazła go siedzącego z grupą bardzo fajnych ludzi śmiejących się do rozpuku z żartu, który właśnie opowiedział. Wolałby nie siedzieć z Nevillem i Szurniętą Lovegood, ściskając ropuchę i tonąc w Śmierdziglutach.
- Nic się nie stało - powiedziała z otuchą Ginny - Zobacz, w prosty sposób możemy pozbyć się tego wszystkiego. Wyciągnęła różdżkę. - Scourgify!
Śmierdzigluty zniknęły.
- Przepraszam - powiedział ponownie Neville bardzo słabym głosem.
Ron i Hermiona nie pojawili się przez blisko godzinę, w którym to czasie wózek z jedzeniem już przejechał. Harry, Ginny i Neville skończyli już swoje dyniowe paszteciki i zajęci byli wymienianiem kart z Czekoladowych Żab, kiedy drzwi przedziału rozsunęły się i wkroczyli do środka w towarzystwie Krzywołapa i piskliwie pohukującej w klatce Świstoświnki.
- Umieram z głodu - oznajmił Ron upychając Świstoświnkę koło Hedwigi, porywając Harry'emu Czekoladową Żabę i rzucając się na siedzenie obok niego. Rozdarł opakowanie, odgryzł żabie głowę i odchylił się z zamkniętymi oczami, jakby miał bardzo wyczerpujący ranek.
- Słuchajcie, jest dwoje pięciorocznych prefektów z każdego domu. - powiedziała zupełnie niezadowolona Hermiona zajmując swoje miejsce. - Chłopak i dziewczyna z każdego.
- I zgadnij, kto jest prefektem Slytherinu? - spytał Ron z nadal zamkniętymi oczami.
- Malfoy - odpowiedział natychmiast Harry, pewien że jego najgorszy koszmar się potwierdzi.
- Jasne - powiedział gorzko Ron wpychając resztę Żaby do ust i sięgając po następną.
- I ta kompletna krowa Pansy Parkinson - powiedziała zjadliwie Hermiona. - Jak ona mogła zostać prefektem, skoro jest głupsza niż upośledzony troll...
- A kto z Hufflepuffu? - spytał Harry.
- Ernie Macmillan i Hannah Abbott - odpowiedział stłumionym głosem Ron.
- I Anthony Goldstein oraz Padma Patil z Ravenclawu - dodała Hermiona.
- Poszedłeś na Bożonarodzeniowy Bal z Padmą Patil - oznajmił niewyraźny głos.
Wszyscy odwrócili się by spojrzeć na Lunę Lovegood, która wpatrywała się uporczywie bez mrugnięcia w Rona znad krawędzi Zwodziciela. Przełknął swój kawałek Żaby.
- Tak, wiem o tym. - odpowiedział lekko zdziwiony.
- Nie podobało jej się za bardzo - poinformowała go Luna. - Ona uważa, że nie potraktowałeś jej dobrze, bo nie chciałeś z nią tańczyć. Myślę, że mnie nie sprawiałoby to różnicy. - dodała w zamyśleniu. - Nie przepadam za bardzo za tańczeniem.
Wycofała się znów za Zwodziciela. Ron przez kilka sekund gapił się na okładkę z otwartymi ustami, po czym zwrócił się w kierunku Ginny po jakieś wyjaśnienie, ale Ginny wetknęła kłykcie do ust, by powstrzymać chichotanie. Ron potrząsnął głową i sprawdził zegarek.
- Powinniśmy często patrolować korytarze - powiedział Harry'emu i Neville'owi. - I możemy rozdawać kary, jeśli ludzie się zachowują się nieodpowiednio. Nie mogę się doczekać, aż za coś dorwę Crabbe'a i Goyle'a.
- Nie powinieneś wykorzystywać swojej pozycji, Ron - sprzeciwiła się ostro Hermiona.
- Jasne, akurat, bo Malfoy w ogóle nie będzie jej wykorzystywał - rzucił sarkastycznie Ron.
- Czyli masz zamiar zniżać się do jego poziomu?
- Nie, mam tylko zamiar upewnić się, że dorwę jego kumpli zanim on dorwie moich.
- Na niebiosa, Ron...
- Każę Goyle'owi pisać zdania, to go wykończy, on nie cierpi pisania - powiedział z radością Ron.
Obniżył głos do niskiego stękania Goyle'a, wykrzywił twarz w wyrazie udręczonej koncentracji i naśladował pisanie w powietrzu.
- Nie... wolno... mi... wyglądać... jak... tyłek... pawiana...
Wszyscy się śmiali, ale nikt nie śmiał się bardziej niż Luna Lovegood. Wydała z siebie okrzyk rozbawienia, który sprawił, że Hedwiga obudziła się i zatrzepotała skrzydłami z oburzeniem, a Krzywołap wskoczył na półkę z bagażami sycząc. Luna śmiała się tak bardzo, że czasopismo wyślizgnęło się z jej uchwytu i po nogach zjechało na podłogę.
- To było zabawne!
Jej wydatne oczy tonęły we łzach, gdy krztusząc się łapała oddech wpatrując się przy tym w Rona. Kompletnie zażenowany popatrzył na pozostałych, którzy teraz śmiali się z jego wyrazu twarzy i z absurdalnie przedłużającego się śmiechu Luny Lovegood, która kołysała się w przód i w tył trzymając się za boki.
- Nabijasz się ze mnie? - spytał marszcząc z dezaprobatą brwi.
- Tyłek... pawiana! - dławiła się trzymając się za żebra.
Wszyscy z wyjątkiem Harry'ego obserwowali śmiejącą się Lunę. Harry zerkając na czasopismo na podłodze zauważył coś, co sprawiło, że zanurkował po nie. Do góry nogami trudno było powiedzieć, co przedstawia okładka, ale Harry zdał sobie właśnie sprawę, że była to całkiem kiepska karykatura Korneliusza Knota. Harry rozpoznał go tylko po limonkowozielonym meloniku. Jedna z rąk Knota zaciśnięta była na worku ze złotem, druga dusiła goblina. Karykatura była podpisana: Jak Daleko Posunie Się Knot By Sięgnąć Po Gringotta.
Pod spodem była lista tytułów innych artykułów wewnątrz magazynu.
Korupcja w Lidze Quidditcha:
Jak Tajfuny Przejmują Kontrolę
Sekrety Starożytnych Runów Odkryte
Syriusz Black: Zbrodniarz czy Ofiara?
- Mogę na to spojrzeć? - spytał Harry Lunę z zapałem.
Skinęła nadal wlepiając wzrok w Rona, nie mogąc złapać oddechu ze śmiechu. Harry otworzył czasopismo i przeleciał wzrokiem spis treści. Aż do tej chwili całkowicie zapomniał o piśmie, które Kingsley wręczył Panu Weasley’owi dla Syriusza, ale to musiało być to wydanie Zwodziciela. Znalazł numer strony i z podnieceniem przerzucił kartki na artykuł.
Był on również zilustrowany raczej kiepskimi obrazkami. Właściwie Harry nie wiedziałby, że to miał być Syriusz, gdyby nie był tak podpisany. Rysunkowy Syriusz stał na kupce ludzkich kości z różdżką w dłoni. Nagłówek artykułu głosił:
SYRIUSZ - CZARNY JAKIM GO MALUJA?
Notoryczny masowy morderca, czy niewinna śpiewająca sensacja?
Harry musiał przeczytać to zdanie kilka razy, zanim przekonał się, że dobrze je zrozumiał. Od kiedy Syriusz był śpiewającą sensacją?
Przez czternaście lat wierzono, że Syriusz Black jest winny masowego morderstwa dwunastu niewinnych Mugoli i jednego czarodzieja. Śmiała ucieczka Blacka z Azkabanu dwa lata temu doprowadziła do najszerzej zakrojonego polowania na człowieka, jakie kiedykolwiek przeprowadziło Ministerstwo Magii. Nikt z nas nigdy nie kwestionował, że zasłużył on na powtórne schwytanie i oddanie w ręce Dementorów.
ALE CZY ZASŁUŻYŁ?
Zaskakujący nowy dowód w tej sprawie ostatnio ujrzał światło dziennie, według którego Syriusz Black nie mógł popełnić zbrodni, za które został zesłany do Azkabanu.
W rzeczywistości, jak mówi Doris Purkiss spod numeru 18 na Acanthia Way w Little Norton, Black nie mógł nawet być obecny przy tej zbrodni. - Z czego ludzie nie zdają sobie sprawy to to, że Syriusz Black to fałszywe nazwisko - mówi Pani Purkiss. - Człowiek, co do którego ludzie wierzą, że jest Syriuszem Blackiem to tak naprawdę Stubby Boardman, wiodący piosenkarz popularnej grupy Hobgobliny, który zrezygnował z publicznego życie po tym jak został uderzony w ucho zegarkiem na koncercie w Little Norton Church Hall prawie piętnaście lat temu. Rozpoznałam go w chwili, gdy zobaczyłam zdjęcie w gazecie. No i Stubby nie mógł w żaden sposób popełnić tych zbrodni, bo tego dnia przeżywał wraz ze mną romantyczną kolację przy świecach. Napisałam do Ministra Magii i oczekuję, że w najbliższych dniach przeprosi on w pełni Stubbiego, czy jak kto woli Syriusza.
Harry skończył czytać i gapił się na stronę z niedowierzaniem. Być może to był jakiś żart, pomyślał, być może to czasopismo często drukowało bzdurne artykuły. Przewrócił kilka stron w tył i odnalazł artykuł na temat Knota.
Korneliusz Knot, Minister Magii, zaprzeczył, że miał jakiekolwiek plany, by przejąć kierownictwo nad Bankiem Czarodziejów, Gringotta, kiedy został wybrany na Ministra Magii pięć lat temu. Knot zawsze podkreślał, że nie chce nic poza "pokojową współpracą" ze strażnikami naszego złota.
ALE CZY FAKTYCZNIE?
Źródła zbliżone do Ministra ostatnio ujawniły, że największą ambicją Knota jest przejęcie kontroli nad goblińskimi zapasami złota i nie będzie się wahał użyć siły, jeśli zajdzie taka potrzeba.
- To nie byłby pierwszy raz - powiedziała dobrze poinformowana osoba z Ministerstwa. -
Korneliusz "Pogromca Goblinów" Knot - tak nazywają go jego przyjaciele. Gdybyście mogli go usłyszeć, kiedy myśli, że nikt go nie słucha, och... zawsze mówi o goblinach, które załatwił. Topił je, zrzucał z budynków, truł, zapiekał w ciastach...
Harry nie czytał już dalej. Knot mógł mieć wiele wad, ale Harry'emu niezmiernie trudno było wyobrazić sobie jak rozkazuje upiec gobliny w cieście. Przeleciał przez resztę magazynu. Zatrzymując się co kilka stron czytał: oskarżenie, że Tajfuny z Tutshill wygrywają Ligę Quidditcha przez kombinację szantażu, nielegalnego podrasowywania mioteł i tortur, wywiad z czarodziejem, który twierdził, że poleciał na księżyc na Zmiataczce Sześć i przywiózł ze sobą torbę księżycowych żab na dowód tej wyprawy, artykuł o starożytnych runach, który przynajmniej wyjaśnił dlaczego Luna czytała Zwodziciela do góry nogami. Zgodnie z rewelacjami zawartymi w artykule, jeśli czytało się te runy na odwrót, odkrywały one zaklęcie zamieniające uszy twojego wroga w kumkwaty. Właściwie, to porównując z resztą artykułów w Zwodzicielu, sugestia, że Syriusz mógł naprawdę być solistą Hobgoblinów brzmiała całkiem sensownie.
- Znalazłeś coś dobrego? - zapytał Ron, kiedy Harry zamknął czasopismo.
- Jasne że nie - powiedziała zjadliwie Hermiona zanim Harry zdążył odpowiedzieć. - Zwodziciel to bzdury, wszyscy to wiedzą.
- Przepraszam - odezwała się Luna. Jej głos nagle stracił swą senność - Mój ojciec jest redaktorem.
- Ja.. och... - zmieszała się Hermiona - No... ma czasem interesujące... To znaczy, jest całkiem...
- Poproszę go z powrotem, dziękuję - powiedziała zimno Luna i nachylając się do przodu wyrywała Zwodziciela z rąk Harry'ego. Przerzucając kartki dotarła do strony pięćdziesiątej siódmej, ponownie odwróciła go rezolutnie do góry nogami i schowała się za nim w momencie, gdy drzwi przedziału otworzyły się po raz trzeci.
Harry spojrzał w tamtym kierunku. Spodziewał się tego, ale to wcale nie uczyniło widoku Draco Malfoya uśmiechającego się złośliwie spomiędzy swoich kumpli, Crabbe'a i Goyle'a bardziej przyjemnym.
- Czego? - zapytał agresywnie zanim Malfoy zdołał otworzyć usta.
- Kultura, Potter, albo będę musiał dać ci szlaban - wycedził Malfoy, którego gładkie blond włosy i ostro zakończony podbródek były dokładnie takie, jak u jego ojca. - Widzisz, ja, w przeciwieństwie do ciebie, zostałem prefektem, co oznacza, że ja, w przeciwieństwie do ciebie, mam władzę wymierzać kary.
- Tak - odciął się Harry - ale ty, w przeciwieństwie do mnie, jesteś kretynem, więc wynoś się i zostaw nas w spokoju.
Ron, Hermiona, Ginny i Neville zaśmiali się. Warga Malfoy'a zawinęła się.
- Powiedz mi, jak to jest być gorszym od Weasleya, Potter? - zapytał.
- Zamknij się, Malfoy! - powiedziała ostro Hermiona.
- Zdaje się, że trafiłem w czuły punkt - powiedział Malfoy uśmiechając się złośliwie. - No dobrze, po prostu lepiej uważaj, Potter, bo jak pies będę szedł twoim śladem i czekał aż się wychylisz.
- Wynoś się! - powiedziała Hermiona wstając z miejsca.
Chichocząc Malfoy rzucił Harry'emu ostatnie złośliwe spojrzenie i odszedł. Crabbe i Goyle powlekli się za nim po obu jego bokach.
Hermiona zatrzasnęła za nimi drzwi przedziału i odwróciła się, by spojrzeć na Harry'ego, który od razu wiedział, że ona, podobnie jak on, zauważyła, co powiedział Malfoy i wytrąciło ją to z równowagi.
- Rzuć nam jeszcze jedną Żabę - powiedział Ron, który najwyraźniej nie zauważył niczego.
Harry nie mógł swobodnie rozmawiać przy Neville'u i Lunie. Wymienił jeszcze jedno nerwowe spojrzenie z Hermioną i zaczął patrzeć za okno.
Myślał, że będzie trochę śmiechu jeśli Syriusz przyjdzie z nim na stację, ale nagle wydało mu się to lekkomyślne, o ile nie wierutnie niebezpieczne... Hermiona miała rację... Syriusz nie powinien był przychodzić. Co jeśli Pan Malfoy zauważył czarnego psa i powiedział Draco? Co jeśli wydedukował, że Weasley'owie, Lupin, Tonks i Moody wiedzą, gdzie kryje się Syriusz? Czy użycie przez Malfoya określenia "szedł jak pies twoim śladem" było zwykłym zbiegiem okoliczności?
Pogoda pozostała zmienna kiedy tak podróżowali coraz dalej i dalej na północ. Najpierw deszcz opryskał okna bez większego entuzjazmu, potem słabe słońce zajrzało na chwilę do przedziału zanim chmury zasłoniły je ponownie. Kiedy zapadła ciemność i w wagonach zapaliły się światła, Luna zwinęła Zwodziciela, włożyła go ostrożnie do swojej torby i dla odmiany zaczęła przyglądać się wszystkim w przedziale.
Harry siedział z czołem przyciśniętym do szyby pociągu, próbując zobaczyć pierwszy odległy widok Hogwartu, ale za oknem panowała bezksiężycowa noc, a mokre od deszczu okno było brudne.
- Lepiej się przebierzmy - powiedziała w końcu Hermiona i wszyscy z trudem otworzyli swoje kufry i założyli swoje szkolne szaty. Ona i Ron przypięli starannie naszywki prefektów do swoich piersi. Harry zauważył, jak Ron sprawdza swoje odbicie w ciemnym oknie.
W końcu pociąg zaczął zwalniać i usłyszeli zwykłą wrzawę, kiedy wszyscy szamotali się by zebrać swoje bagaże i zwierzęta i przygotować się do wyjścia. Jako że Ron i Hermiona mieli nadzorować to wszystko, zniknęli znów z wagonu, prosząc Harry'ego i pozostałych o zaopiekowanie się Krzywołapem i Świstoświnką.
Ja poniosę tę sowę, jeśli chcesz - powiedziała Luna do Harry'ego sięgając po Świstoświnkę, kiedy Neville ostrożnie wpychał Teodorę do wewnętrznej kieszeni.
- Och.. eee.. dzięki - odparł Harry wręczając jej klatkę i poprawiając klatkę Hedwigi w swoich ramionach.
Wysypali się z przedziału i dołączyli do tłumu na korytarzu czując na twarzach pierwszy powiew nocnego powietrza. Powoli ruszyli w kierunku drzwi. Harry czuł zapach sosen, które stały rzędem wzdłuż drogi do jeziora. Zszedł na peron i rozejrzał się, nasłuchując znajomego wołania: "Pirszaki tutaj... pirszaki...".
Ale nie usłyszał go. Zamiast tego całkiem inny, energiczny, kobiecy głos wołał - Pierwszoroczni, proszę ustawiać się tutaj! Wszyscy pierwszoroczni do mnie!
Z naprzeciwka zbliżało się kołyszące się światło latarni i w jego blasku dostrzegł wydatny podbródek i surową fryzurę Profesor Grubbly-Plank, czarownicy, która przez jakiś czas zastępowała Hagrida na miejscu nauczyciela Opieki nad Magicznymi Stworzeniami w zeszłym roku.
- Gdzie jest Hagrid? - spytał głośno.
- Nie wiem - odpowiedziała Ginny, ale lepiej zejdźmy z drogi, blokujemy przejście.
- Aaa, tak...
Harry i Ginny zostali rozdzieleni kiedy szli przez peron i dalej przez stację. Poszturchiwany przez tłum Harry rzucał spojrzenia w ciemność próbując dostrzec Hagrida. Musiał tu być, Harry liczył na to - ponowne spotkanie z Hagridem było jedną z rzeczy, na które najbardziej czekał. Ale nie było śladu Hargida.
Nie mógł wyjechać, powiedział do siebie Harry sunąc powoli przez wąskie przejście na drogę na zewnątrz wraz z resztą tłumu. Po prostu przeziębił się, albo coś w tym stylu...
Rozejrzał się za Ronem i Hermioną, chcąc usłyszeć, co myślą o ponownym pojawieniu się Profesor Grubby-Plank, ale żadnego z nich nie było w pobliżu, więc pozwolił ponieść się naprzód w kierunku ciemnej, zmytej deszczem drogi przy stacji Hogsmeade.
Stało tu coś koło setki dyliżansów bez koni, które zawsze zabierały do zamku wszystkich studentów powyżej pierwszej klasy. Harry zerknął szybko na nie i odwrócił się by dalej rozglądać się za Ronem i Hermioną, po czym jeszcze raz w zwolnionym tempie spojrzał w ich kierunku...
Dyliżanse nie były już więcej pozbawione koni. Między uchwytami dyliżansów stały jakieś stworzenia. Gdyby miał je jakoś nazwać, przypuszczał że nazwałby je końmi, chociaż miały w sobie też coś gadziego. Były całkowicie pozbawione ciała, ich czarna skóra przylegała ściśle do ich szkieletów, z których każda jedna kość była widoczna. Miały trochę smocze głowy, w których osadzone były białe, pozbawione źrenic oczy. Z obu stron każdego z nich wyrastały skrzydła - olbrzymie, czarne, skórzaste skrzydła, które wyglądały, jakby należały do gigantycznych nietoperzy. Stojące nieruchomo i cicho w narastającym mroku stworzenia wyglądały niesamowicie i złowrogo. Harry nie rozumiał, dlaczego dyliżanse mają być ciągnięte przez te potworne konie, skoro mogły przecież poruszać się same.
- Gdzie jest Świnka - odezwał się głos Rona tuż obok Harry'ego.
- Ta dziewczyna, Luna, niosła go. - powiedział Harry odwracając się szybko chcąc naradzić się z Ronem odnośnie Hagrida. - Jak myślisz, gdzie...
- ... jest Hagrid? Nie wiem - odpowiedział zmartwionym głosem Ron - Lepiej, żeby wszystko było z nim OK...
Niedaleko od nich Draco Malfoy wraz z małą grupą kumpli z jego bandy, wśród których byli Crabbe, Goyle i Pansy Parkinson, rozpychali z drogi bojaźliwie wyglądających drugoroczniaków, by zrobić przejście do dyliżansów dla siebie i swoich kumpli. Chwilę później z tłumu pojawiła się Hermiona.
- Malfoy był absolutnie ohydny w stosunku do pierwszoroczniaków. Przysięgam, że złożę na niego raport, ma swoją naszywkę od raptem trzech minut i już wykorzystuje ją by znęcać się nad ludźmi bardziej niż kiedykolwiek... Gdzie jest Krzywołap?
- Ginny go ma - odpowiedział Harry - A oto i ona...
Ginny pojawiła się z tłumu ściskając mocno wyrywającego się Krzywołapa.
- Dzięki - powiedziała Hermiona uwalniając Ginny od kota. - Dalej, chodźcie znajdziemy wspólny wagon zanim wszystkie się wypełnią...
- Wciąż nie mam Świnki! - zaoponował Ron, ale Hermiona już kierowała się do najbliższego wolnego dyliżansu. Harry został z tyłu z Ronem.
- Jak myślisz, co to są za stworzenia? - spytał Rona, kiwając głową na przerażające konie, podczas gdy inni uczniowie w przelewali się obok nich.
- Jakie stworzenia?
- No te konie...
Pojawiła się Luna trzymająca w rękach klatkę Świstoświnki. Malutka sówka jak zwykle świergotała z podnieceniem.
- Proszę - powiedziała. - Słodka z niej maleńka sówka, prawda?
- Eee... tak... prawda - burknął ochryple Ron. - No dobrze, chodźmy więc, wsiadajmy... co mówiłeś, Harry?
- Pytałem co to są za... konie? - powiedział Harry, kiedy wraz z Ronem i Luną ruszyli do wagonu, w którym siedziały już Hermiona i Ginny.
- Jakie znów konie?
- Konie, które ciągną dyliżanse! - powiedział niecierpliwie Harry. Byli, nawiasem mówiąc, koło trzech stóp od najbliższego z nich. Obserwował ich swoimi pustymi, białymi oczami. Jednak Ron rzucił Harry'emu zdumione spojrzenie.
- O czym ty w ogóle mówisz?
- Mówię o... patrz!
Harry chwycił ramię Rona i obrócił go tak, że stanął twarzą w twarz ze skrzydlatym koniem. Ron gapił się przed siebie przez sekundę, po czym spojrzał na Harry'ego.
- Na co niby mam patrzeć?
- Na... tutaj, pomiędzy dyszlami! Zaprzężone do dyliżansu! Stoi zaraz przed...
Ale kiedy Ron dalej patrzył zdumiony, dziwna myśl przebiegła Harry'emu przez głowę.
- Nie... nie widzisz ich?
- Nie widzę czego?
- Nie widzisz co ciągnie dyliżanse?
Ron popatrzył teraz na niego już poważnie zaniepokojony.
- Dobrze się czujesz, Harry?
- Ja... tak...
Harry poczuł się kompletnie oszołomiony. Koń stał tu przed nim, połyskując solidnie w mglistym świetle sączącym się z okien stacji za nimi, w zimnym nocnym powietrzu z jego nozdrzy unosiła się mgiełka. A mimo to, chyba że Ron udawał i jeśli udawał, to był to bardzo kiepski dowcip, Ron go wcale nie widział.
- Wsiadamy zatem? - spytał niepewnie Ron, patrząc na Harry'ego tak, jakby się o niego martwił.
- Tak - odparł Harry. - Tak, chodźmy...
- Nie martw się - odezwał senny głos obok Harry'ego, kiedy Ron zniknął w ciemnym wnętrzu dyliżansu. - Nie wariujesz, ani nic w tym stylu. Ja też je widzę.
- Naprawdę? - spytał desperacko Harry obracając się do Luny. Mógł dostrzec odbicia skrzydlatych koni w jej szerokich srebrzystych oczach.
- O tak, - odpowiedziała Luna - Widziałam je od mojego pierwszego dnia tutaj. Zawsze ciągną dyliżanse. Nie martw się. Jesteś tak samo przy zdrowych zmysłach jak ja.
Uśmiechając się słabo wspięła się za Ronem na przestarzały wagon. Nie do końca uspokojony Harry ruszył za nią.
*) ang. "Loony", oznacza zbzikowany, szurnięty, pomylony. Loony jednak oznaczać również zdrobnienie od imienia Luna, tak jak John-Johnny, Ron-Ronnie, chociaż poprawna forma takiego zdrobienia brzmiałaby raczej Lunnie (co w wymowie brzmi tak samo jak loony)
**) ang. "Stinksap". Jeśli pojawiło się już we wcześniejszych tomach, dajcie znać w komentarzach pod jaką nazwą.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Nowa pieśń Tiary Przydziału
w tłumaczeniu pomogła Riona
Harry nie chciał mówić pozostałym, że on i Luna mają identyczne halucynacje, jeśli to było tym czym było, więc nie wspominał już więcej o koniach, po tym jak wsiadł do powozu i zatrzasnął za sobą drzwiczki. Niemniej jednak, nie mógł się powstrzymać od oglądania sylwetek koni poruszających się za oknem.
- Czy wszyscy widzieliście tą Grubbly-Plank? - zapytała Ginny.- Co ona znów tu robi? Hagrid nie mógł odejść, prawda?
- Ja będę nawet zadowolona, jeśli odejdzie - powiedziała Luna - Nie jest za dobrym nauczycielem, nieprawdaż?
- A właśnie, że jest! - powiedzieli gniewnie Harry, Ron i Ginny.
Harry rzucił Hermionie złowieszcze spojrzenie. Hermiona odchrząknęła i szybko powiedziała: - Eeee... tak... jest bardzo dobry.
- Cóż, my w Ravenclawie uważamy, że jest trochę śmieszny - powiedziała nie przejmując się Luna.
- Macie w takim razie szmatławe poczucie humoru - burknął Ron, kiedy koła pod nimi z trzaskiem poszły w ruch.
Lunie najwyraźniej nie przeszkadzało grubiaństwo Rona. Wręcz przeciwnie, po prostu przyglądała mu się przez chwilę, jakby uważała go za średnio interesujący program w telewizji.
Klekocząc i kołysząc się, dyliżansy poruszały się w konwoju w górę drogi. Kiedy przejechali pomiędzy wysokimi kamiennymi słupami zwieńczonymi skrzydlatymi dzikami po obu stronach wrót, prowadzących na szkolne ziemie, Harry pochylił się naprzód i spróbował dostrzec, czy w domku Hagrida przy Zakazanym Lesie palą się jakieś światła, ale teren pogrążony był w kompletnych ciemnościach. Zamek Hogwart, jednakże ukazał się bliżej: wysokie, masywne wieżyczki wystrzeliły na tle ciemnego nieba, tu i tam w górze pobłyskiwały ogniście okna.
Dyliżanse szczęknęły, zatrzymując się blisko kamiennych stopni wiodących do dębowych frontowych drzwi i Harry jako pierwszy opuścił dyliżans. Odwrócił się ponownie, by poszukać oświetlonych okien przy Lesie, ale definitywnie nie było śladu życia wewnątrz domku Hagrida. Niechętnie, gdyż miał trochę nadzieję, że zniknęły one, zwrócił oczy NA te dziwne, szkieletowe stworzenia stojące spokojnie w chłodnym nocnym powietrzu. Ich puste, białe oczy błyszczały.
Harry już raz wcześniej doświadczył widzenia czegoś, czego Ron nie mógł dostrzec, ale to było odbicie w lustrze, coś o wiele bardziej niematerialnego, niż setka bardzo solidnie wyglądających bestii, wystarczająco silnych by ciągnąć szereg dyliżansów. Jeśli wierzyć Lunie, te zwierzęta zawsze tam były, tyle że niewidzialne. Dlaczego więc teraz Harry nagle mógł je zobaczyć, a dlaczego Ron nie?
- Idziesz, czy co?- spytał stojący obok Ron.
- Aa... tak - powiedział szybko Harry i dołączyli do tłumu spieszącego się po kamiennych stopniach do zamku.
Sala Wejściowa wypełniona była płonącymi pochodniami i rozbrzmiewała echem kroków uczniów idących po kamiennej posadzce w kierunku podwójnych drzwi po prawej, prowadzących do Wielkiej Sali, w której odbywała się uczta z okazji rozpoczęcia roku szkolnego.
Cztery długie stoły domów w Wielkiej Sali wypełniały się pod bezgwiezdnym czarnym sufitem, który był dokładnie taki jak niebo, które mogli przelotnie dostrzec przez wysokie okna. Świece unosiły się w powietrzu wzdłuż stołów, oświetlając rozsiane po sali srebrzyste duchy i twarze uczniów rozmawiających gorliwie, wymieniających wakacyjne nowinki, wykrzykujących pozdrowienia do przyjaciół z innych domów, oglądających nawzajem swoje nowe fryzury i szaty. I znów Harry zauważył, że ludzie nachylali głowy ku sobie szeptając, kiedy przechodził. Zacisnął zęby i próbował zachowywać się tak, jakby ani tego nie zauważał, ani się tym przejmował.
Luna odłączyła się od nich przy stole Ravenclawu. W chwili, gdy dotarli do stołu Gryffindoru, Ginny została przywołana przez jakiegoś kolegę z czwartego roku i odeszła by usiąść z nimi. Harry, Ron, Hermiona i Neville znaleźli wspólne miejsca w połowie stołu, pomiędzy Prawie Bezgłowym Nickiem, duchem Gryffindoru, oraz Parvati Patil i Lavender Brown, dwiema ostatnimi osobami, które złożyły Harremu, trzepiotliwe, nadmiernie przyjacielskie pozdrowienia, co upewniło go, w tym, że przed sekundą przerwały rozmowę na jego temat. Jednak on miał ważniejsze sprawy na głowie. Przyglądał się ponad głowami uczniów stołowi nauczycielskiemu, który rozciągał się pod szczytową ścianą sali.
- Nie ma go tam.
Ron i Hermiona przyjrzeli się również stołowi nauczycielskiemu, chociaż nie było takiej potrzeby. Rozmiar Hagrida czynił go momentalnie widocznym w każdym szyku.
- Nie mógł odejść - powiedział Ron trochę niespokojnie.
- Oczywiście, że nie - odrzekł stanowczo Harry.
- Nie myślisz chyba, że on jest...ranny czy co, prawda? - powiedziała z niepokojem Hermiona.
- Nie - odparł natychmiast Harry.
- Ale w takim razie gdzie jest?
Nastąpiła pauza, po której Harry powiedział bardzo cicho, tak by Neville, Parvati i Lavender nie mogli usłyszeć. - Może jeszcze nie wrócił. No wiecie... ze swojej misji... no to, co przez całe lato robił dla Dumbledore'a.
- Tak... tak, to musi być to - powiedział Ron, z nutką uspokojenia w głosie, ale Hermiona zagryzła wargę rozglądając się wzdłuż nauczycielskiego stołu, jakby miała nadzieję znaleźć rozstrzygające wytłumaczenie nieobecności Hagrida.
- Kto to? - spytała ostro, wskazując w kierunku środka nauczycielskiego stołu.
Oczy Harry'ego podążyły za jej wzrokiem. Natrafiły najpierw na profesora Dumbledore'a, siedzącego w swoim złotym krześle z wysokim oparciem pośrodku długiego stołu prezydialnego, ubranego w szaty w kolorze głębokiej purpury upstrzonej srebrnymi gwiazdami i dobrze dopasowany kapelusz. Głowa Dumbledora nachylona była w kierunku siedzącej obok niego kobiety, która szeptała mu coś do ucha. Wyglądała, pomyślał Harry, jak czyjaś niezamężna ciotka: przysadzista, z krótkimi, kręconymi, mysiobrązowymi włosami, w które wplotła okropną różową wstążkę, współgrającą z puszystym, różowym, rozpinanym swetrem, który włożyła na swoje szaty. Wtedy obróciła nieznacznie twarz, by wziąć łyk ze swojego pucharu i Harry z szokiem rozpoznał bladą, ropuszą twarz i parę wyrazistych, workowatych wystających oczu.
- To ta Umbridge!'
- Kto? - zapytała Hermiona.
- Była na moim przesłuchaniu, pracuje dla Knota!
- Ładny sweterek - powiedział Ron uśmiechając się głupio.
- Ona pracuje dla Knota! - powtórzyła Hermiona marszcząc brwi. - Co u diabła w takim razie ona tutaj robi?
- Nie mam pojęcia...
Hermiona przeleciała wzrokiem nauczycielski stół, jej oczy zwęziły się.
- Nie - wymamrotała - nie, na pewno nie...
Harry nie zrozumiał, o czym mówiła, ale nie zapytał. Jego uwagę ściągnęła profesor Grubbly-Plank, która właśnie pojawiła się za nauczycielskim stołem. Przedarła się przez całą drogę, aż do końca i zajęła miejsce, które powinno należeć do Hagrida. To oznaczało, że pierwszoroczniacy przebyli jezioro i dotarli do zamku, i oczywiście parę sekund później drzwi Wielkiej Sali otworzyły się. Do Sali wszedł długi rządek wyglądających na przerażonych pierwszoroczniaków, prowadzonych przez profesor McGonagall, która niosła stołek, na którym leżała wiekowa czarodziejska tiara, bardzo brudna i połatana, z szerokim rozdarciem tuż przy wystrzępionym rondzie.
Brzęczenie rozmów w Wielkiej Sali ucichło. Pierwszoroczniacy ustawili się w linii, przed nauczycielskim stołem twarzami do reszty uczniów, a profesor McGonagall ustawiła starannie stołek przed nimi i wycofała się.
Twarze pierwszoroczniaków błyszczały blado w blasku świec. Mały chłopiec pośrodku rzędu, wyglądał jakby się trząsł. Harry przelotnie przypomniał sobie, jak był przerażony, kiedy tam stał, czekając na nieznany test, który miał zadecydować o tym, do którego domu trafi.
Cała szkoła czekała z zapartym tchem. Po chwili rozdarcie przy krawędzi rozwarło się szeroko jak usta i Tiara Przydziału zaczęła śpiewać:
W dawnych czasach, gdy byłam nowa,
A karty historii jeszcze były w bieli
Wśród założycieli szkoły padły słowa
że nic ich nigdy nie rozdzieli.
Wspólny cel jeden im teraz świeci
Tęskni by z magii uczynić sztukę
najlepszą szkołę stworzyć dla dzieci,
przekazać innym swoją naukę.
Razem będziemy budować i uczyć
Czworo przyjaciół zdecydowało
że coś ich kiedyś może z sobą skłócić
Wierzyć i śnić im się nie chciało.
Bo gdzie znaleźć taką przyjaźń i wiarę
Jak Slytherin i Gryffindor?
Chyba że chodzi o tę drugą parę,
o Hufflepuff i Ravenclaw.
Więc jak wszystko mogło pójść tak źle?
Przyjaźnie upadły. Jak to się stało?
Ja byłam tam, więc mogę dziś rzec
smutną, żałosną historię tę całą.
Slytherin uczyć chciał tylko tych,
co z starych rodów wywodzą korzenie
Ravenclaw uczniów mieć chciała swych,
wśród tych, w których wiedzy jest pragnienie.
Gryffindor chwały i sławy łasy
odwagę wybrał jako cechę główną.
Hufflepuff rzekła: będę uczyć masy
i wszystkich będę traktować równo.
Wszystko to małą kłótnię wywołało
Gdy wyszły różnice na światło dzienne.
Lecz żadne z nich ustąpić nie chciało
Więc domy stworzyli oddzielne.
Każdy z nich wybrał kogo chciał
Na przykład taki Slytherin
Tylko tych z krwią najczystszą brał,
Przebiegłych i skorych do drwin.
Tych najmądrzejszych i najbystrzejszych
wzięła do siebie Ravenclaw,
Grupa najśmielszych i najodważniejszych
Poszła gdzie rządził Gryffindor.
Do Hufflepuff wszyscy inni zlecieli
A ona z sercem ich uczyła
I tak i domy i ich założycieli
Od nowa silna przyjaźń połączyła.
I tak w harmonii Hogwart działał
Przez kilka lat, szczęśliwy czas,
Lecz potem niezgodą każdy zapałał
wynikłą z błędów i ze strachów w nas.
I domy, co niczym filary cztery
szkołę tą niegdyś podtrzymywały
Przeciwko sobie obrócone teraz
I podzielone władzę przejąć chciały.
I tak przez chwilę już się wydawało
Że oto nastał zmierzch szkoły,
Po walkach i starciach, których niemało,
Zgliszcza zostaną tylko i popioły.
Aż w końcu taki poranek nastał
Gdy Slytherin odszedł udręczony
I chociaż walk większość wygasła
Każdy z nas poczuł się przygnębiony.
I odkąd powstał wyłom w trzonie
I z czterech zostało trzy
Już nigdy nie były zjednoczone
Domy jak kiedyś miały być.
A teraz Tiara jest tutaj z wami
I już za chwilę jednym gestem
Rozdzielę was pomiędzy domami
Bo w końcu po to tutaj jestem.
Ale w tym roku muszę się ośmielić,
Słuchajcie uważnie pieśni mej:
Pomimo iż muszę was podzielić
obawiam się, że to jest złe.
Mimo iż obrzęd jest co roku stały
I dzieląc na czworo muszę robić swoje
Wciąż sobie myślę, czy te podziały
Nie ściągną końca, którego się boję.
Och, znajcie ryzyko, znaki czytajcie
Historia sama niesie ostrzeżenie
W niebezpieczeństwie Hogwart jest, uważajcie
Z zewnątrz przychodzą wrogowie i cienie.
Musimy zjednoczyć się wewnątrz szkoły
Każdy z was słyszał, każdy widział
Inaczej na nic trudy i mozoły
Dość powiedziałam. Niech zacznie się przydział.
In times of old when I was new
And Hogwarts barely started
The founders of our noble school
Thought never to be parted:
United by a common goal,
They had the selfsame yearning,
To make the world's best magic school
And pass along their learning.
'Together we will build and teach!'
The four good friends decided
And never did they dream that they
Might some day be divided,
For were there such friends anywhere
As Slytherin and Gryffindor?
Unless it was the second pair
Of Hufflepuff and Ravenclaw?
So how could it have gone so wrong?
How could such friendships fail?
Why, I was there and so can tell
The whole sad, sorry tale.
Said Slytherin, 'We'll teach just those
Whose ancestry is purest.'
Said Ravenclaw, 'We'll teach those whose
Intelligence is surest.'
Said Gryffindor, 'We'll teach all those
With brave deeds to their name,'
Said Hufflepuff, 'I'll teach the lot,
And treat them just the same.'
These differences caused little strife
When first they came to light,
For each of the four founders had
A house in which they might
Take only those they wanted, so,
For instance, Slytherin
Took only pure-blood wizards
Of great cunning, just like him,
And only those of sharpest mind
Were taught by Ravenclaw
While the bravest and the boldest
Went to daring Gryffindor.
Good Hufflepuff, she took the rest,
And taught them all she knew,
Thus the houses and their founders
Retained friendships firm and true.
So Hogwarts worked in harmony
For several happy years,
But then discord crept among us
Feeding on our faults and fears.
The houses that, like pillars four,
Had once held up our school,
Now turned upon each other and,
Divided, sought to rule.
And for a while it seemed the school
Must meet an early end,
What with duelling and with fighting
And the clash of friend on friend
And at last there came c morning
When old Slytherin departed
And though the fighting then died out
He left us quite downhearted.
And never since the founders four
Were whittled down to three
Have the houses been united
As they once were meant to be.
And now the Sorting Hat is here
And you all know the score:
I sort you into houses
Because that is what I'm for,
But this year I'll go further,
Listen closely to my song:
Though condemned I am to split you
Still I worry that it's wrong,
Though I must fulfil my duty
And must quarter every year
Still I wonder whether Sorting
May not bring the end I fear.
Oh, know the perils, read the signs,
The warning history shows,
For our Hogwarts is in danger
From external, deadly foes
And we must unite inside her
Or we'll crumble from within
I have told you, I have warned you . . .
Let the Sorting now begin
Tiara ponownie zastygła w bezruchu. Zerwały się oklaski, chociaż pierwszy raz odkąd Harry pamiętał, pośród nich rozległy się szepty i szemranie. Przez całą Wielką Salę uczniowie wymieniali uwagi z sąsiadami i Harry, klaszcząc wraz ze wszystkimi, wiedział dokładnie o czym mówią.
- Trochę sobie pogadała w tym roku, nie? - powiedział Ron unosząc brwi.
- Święta prawda - odparł Harry.
Tiara Przydziału zwykle ograniczała się do opisania różnych cech i zalet, poszukiwanych w każdym z czterech domów w Hogwarcie, oraz swojej roli w przydzielaniu do nich. Harry nie mógł sobie przypomnieć, by kiedykolwiek wcześniej próbowała dawać jakieś szkolne rady.
- Zastanawiam się, czy kiedykolwiek wcześniej dawała ostrzeżenia? - powiedziała lekko zaniepokojona Hermiona.
- Tak, w rzeczy samej - odezwał się dobrze poinformowany Prawie Bezgłowy Nick, nachylając się przez Neville'a w jej kierunku (Neville skrzywił się na twarzy - to było bardzo nieprzyjemne mieć ducha nachylającego się przez ciebie). - Tiara czuje się honorowo zobowiązana udzielić szkole należnego ostrzeżenia, kiedy czuje...
Ale profesor McGonagall, czekała by odczytać listę nazwisk pierwszoroczniaków rzuciła właśnie szepczącym uczniom palące spojrzenie. Prawie Bezgłowy Nick położył przezroczysty palec na swoich wargach i usiadł znów prosto, gdy tymczasem mamrotanie nagle się urwało. Z ostatnim pełnym dezaprobaty spojrzeniem, którym omiotła wszystkie cztery stoły domów, profesor McGonagall opuściła wzrok na trzymany przez siebie długi kawałek pergaminu i wywołała pierwsze imię.
- Abercrombie, Euan.
Wyglądający na przerażonego chłopiec, którego Harry zauważył wcześniej wystąpił przed szereg i nałożył Tiarę na głowę. Jedyną rzeczą, która powstrzymała ją od opadnięcia na ramiona, były jego bardzo odstające uszy. Tiara zastanawiała się przez chwilę, po czym rozdarcie przy krawędzi otworzyło się ponownie i wrzasnęło:
- Gryffindor!
Harry klaskał głośno wraz z resztą z Gryffindoru, kiedy Euan Abercrombie szedł chwiejnym krokiem do ich stołu i usiadł wyglądając przy tym, jakby bardzo chciał zapaść się pod ziemię i nigdy więcej nie być oglądanym.
Powoli długa linia pierwszoroczniaków przerzedzała się. W przerwach między imionami i decyzjami Tiary Przydziału, Harry słyszał głośne burczenie w brzuchu Rona. W końcu kiedy "Zeller, Róża" została przydzielona do Hufflepuffu, a profesor McGonagall podniosła Tiarę i stołek i wyszła z nimi z sali, profesor Dumbledore podniósł się z krzesła.
Bez względu na swoje gorzkie uczucia, jakie żywił ostatnio dla dyrektora, z jakiegoś powodu Harry'ego uspokoił widok stojącego przed nimi wszystkimi Dumbledore'a. Pomiędzy nieobecnością Hagrida i obecnością tych smoczych koni czuł, że jego powrót do Hogwartu, tak długo oczekiwany, pełen był nieoczekiwanych niespodzianek, jak na przykład zgrzytliwe tony w znajomej pieśni. Ale przynajmniej to było takie, jakie powinno być - dyrektor powstający, by pozdrowić ich przed rozpoczęciem uczty.
- Do naszych nowoprzybyłych - powiedział Dumbledore dźwięcznym głosem z rozciągniętymi szeroko ramionami i promiennym uśmiechem na ustach. - Witajcie! Do naszych starych uczniów - witajcie z powrotem! Jest czas na przemowy, ale teraz nie jest to ten czas. Wcinajcie!
Rozległ się pełen wdzięczności śmiech i wybuch oklasków, kiedy Dumbledore usiadł starannie i zarzucił swoją długą brodę na plecy, tak by trzymać ją z dala od swego talerza. Nagle znikąd pojawiło się jedzenie, tak że pięć długich stołów stękało pod ciężarem pieczeni, ciast, talerzy z warzywami, chleba, sosów i dzbanów dyniowego soku.
- Cudownie - powiedział ze swego rodzaju jękiem tęsknoty i chwycił najbliższy półmisek pulpecików i zaczął nakładać je na swój talerz, obserwowany smętnie przez Prawie Bezgłowego Nicka.
- Co mówiłeś przed przydzielaniem? - spytała Hermiona ducha. - Coś o Tiarze dającej ostrzeżenia?
- Ach tak - powiedział Nick, który zdawał się być zadowolony z tego, że ma powód, by odwrócić się od Rona, który zajadał się teraz pieczonymi ziemniaczkami z niemal nieprzyzwoitym entuzjazmem. - Tak, słyszałem jak Tiara wcześniej dawała kilka ostrzeżeń, zawsze w czasach, gdy wyczuwała okresy wielkiego niebezpieczeństwa dla szkoły. I zawsze, oczywiście, rada jest taka sama - trzymajcie się razem, bądźcie silni od środka.
- Ichond ibyje czioła jewumbentfie ołoto jara? - spytał Ron?
Jego usta były tak pełne, że Harry pomyślał, że to i tak było niezłe osiągnięcie, że udało mu się w ogóle wydać z siebie jakiś dźwięk.
- Przepraszam? - powiedział uprzejmie Prawie Bezgłowy Nick, podczas gdy Hermiona wyglądała na wielce oburzoną. Ron przełknął wszystko jednym potężnym łyknięciem i powtórzył:
- I skąd niby wie, czy szkoła jest w niebezpieczeństwie, skoro to Tiara?
- Nie mam pojęcia - odparł Prawie Bezgłowy Nick. - Oczywiście na co dzień mieszka w gabinecie Dumbledore'a, więc ośmielę się powiedzieć, że to tam podchwytuje pewne rzeczy.
- I chce by wszystkie domy żyły w przyjaźni? - spytał Harry spoglądając w kierunku stołu Slytherinu, gdzie prym wodził Draco Malfoy. - Niedoczekanie...
- No cóż, właściwie, nie powinieneś przyjmować takiego nastawienia - powiedział Nick z wyrzutem. - Pokojowe współistnienie, to jest klucz. My duchy, mimo że należymy do oddzielnych domów, podtrzymujemy więzy przyjaźni. Pomimo rywalizacji pomiędzy Gryffindorem i Slytherinem, ja nigdy nie marzyłbym o szukaniu zaczepki z Krwawym Baronem.
- Tylko dlatego, że się go boisz. - odrzekł Ron.
Prawie Bezgłowy Nick był wielce urażony.
- Boję się? Mam nadzieję, że ja, Sir Nicholas de Mimsy-Porpington, nigdy nie byłem winien tchórzostwa w całym swoim życiu! Szlachetna krew, która płynie w moich żyłach...
- Jaka krew? - spytał Ron - Z pewnością nie masz już...
- To taka przenośnia! - powiedział Prawie Bezgłowy Nick, tym razem już tak poirytowany, że jego głowa drżała złowieszczo na częściowo przeciętej szyi. - Zakładam, że nadal wolno mi cieszyć się używaniem jakichkolwiek słów, jakie zapragnę, nawet jeśli przyjemności jedzenia i picia zostały mi odebrane! Ale zapewniam cię, zdążyłem się już przyzwyczaić do uczniów robiących sobie żarty z mojej śmierci.
- Nick, on tak naprawdę nie śmiał się z ciebie - powiedziała Hermiona rzucając Ronowi wściekłe spojrzenie.
Na nieszczęście usta Rona napchane były tak jakby miały za chwilę wybuchnąć i wszystko, co zdołał z siebie wykrztusić to - Ne eałem eeużyś - czego Nick nie uznał za odpowiednie przeprosiny. Unosząc się w powietrze wyprostował swój ozdobiony piórami kapelusz i odpłynął na drugi koniec stołu, by spocząć między braćmi Creevey, Colinem i Denisem.
- Świetna robota, Ron - warknęła Hermiona.
- No co? - zapytał Ron z oburzeniem po tym jak udało mu się w końcu przełknąć jedzenie. - Nie wolno mi zadać prostego pytania?
- Och zapomnij - odparła poirytowana Hermiona i spędzili resztę posiłku w drażliwej ciszy.
Harry był już zbyt przyzwyczajony do ich sprzeczek, by kłopotać się próbami pogodzenia ich. Uznał, że lepiej wykorzysta czas przedzierając się przez swój stek i ciasto, a następnie biorąc się za duży talerz jego ulubionego placka z melasy.
Kiedy wszyscy uczniowie skończyli jedzenie i poziom szumu w Sali zaczął znów narastać Dumbledore ponownie powstał z miejsca. Rozmowy urwały się natychmiast i wszyscy zwrócili swoje twarze w kierunku dyrektora. Harry czuł się teraz przyjemnie ospały. Jego łóżko z czterema zasłonami czekało gdzieś nad nim cudownie ciepłe i miekkie...
- No dobrze, teraz kiedy wszyscy przetrawiamy kolejną wspaniałą ucztę, proszę o kilka chwil waszej uwagi na zwykłe ogłoszenia na początek semestru. - powiedział Dumbledore. - Pierwszoklasiści powinni wiedzieć, że wejście do Lasu na terenach szkoły jest zabronione dla uczniów. Również kilkoro z naszych starszych studentów powinno być tego świadomym do tej pory. (Harry, Ron i Hermiona wymienili uśmieszki).
- Pan Filch, woźny, poprosił mnie, i jak mi mówi, jest to czterysta sześćdziesiąty drugi raz, by przypomnieć wam wszystkim, że używanie magii nie jest dozwolone na korytarzach pomiędzy zajęciami, jak również wiele innych rzeczy, których szczegółowa lista jest obecnie przyczepiona do drzwi biura Pana Filcha.
- Mamy dwie zmiany w gronie nauczycielskim w tym roku. Jest nam bardzo miło powitać ponownie profesor Grubbly-Plank, która będzie prowadziła zajęcia Opieki nad Magicznymi Stworzeniami. Jesteśmy również zachwyceni mogąc przedstawić profesor Umbridge, naszą nową nauczycielkę Obrony Przed Czarną Magią.
Przez chwilę rozległy się grzeczne, ale całkiem pozbawione entuzjazmu oklaski, podczas których Harry, Ron i Hermiona wymienili lekko spanikowane spojrzenia. Dumbledore nie powiedział jak długo Grubbly-Plank będzie uczyć.
Dumbledore kontynuował - Nabory do domowych drużyn quidditcha odbędą się...
Przerwał patrząc dociekliwie na profesor Umbridge. Jako że była niewiele wyższa stojąc niż siedząc, przez chwilę nikt nie potrafił zrozumieć, dlaczego Dumbledore przestał mówić, ale profesor Umbridge chrząknęła kilkakrotnie przeczyszczając gardło - khm, khm - i stało się jasne, że wstała z miejsca i zamierzała wygłosić przemowę.
Dumbledore tylko przez chwilę wyglądał na zaskoczonego, po czym usiadł elegancko i popatrzył z uwagą na profesor Umbridge, jakby niczego bardziej nie pragnął niż wysłuchania, co ma do powiedzenia. Innym nauczycielom ukrycie zdumienia nie przyszło tak biegle. Brwi profesor Sprout zniknęły w jej rozwianych włosach, a usta profesor McGonagall zwęziły się tak, jak Harry dotąd nie widział. Nigdy wcześniej żaden nauczyciel nie przeszkodził Dumbledore'owi. Na twarzach wielu uczniów pojawiły się złośliwe uśmieszki. Ta kobieta najwyraźniej nie wiedziała, jak postępuje się w Hogwarcie.
- Dziękuję, dyrektorze - profesor Umbridge uśmiechnęła się sztucznie - za tak miłe słowa powitania. Miała bardzo wysoki, dyszący głos małej dziewczynki i Harry ponownie poczuł potężny przypływ niechęci, którego nie potrafił sobie wyjaśnić. Wszystko co wiedział to to, że czuł obrzydzenie do wszystkiego, co miało z nią związek, od jej głupiego głosu aż po jej puszysty różowy sweterek. Wydała z siebie kolejne - khm... khm... - i mówiła dalej.
- Cóż, muszę powiedzieć, że wspaniale jest być z powrotem w Hogwarcie! - uśmiechnęła się odsłaniając bardzo zaostrzone zęby - I widzieć tak cudowne, szczęśliwe twarzyczki patrzące na mnie!
Harry rozejrzał się dokoła. Żadna z twarzyczek, które dostrzegł nie wyglądała na szczęśliwą. Wręcz przeciwnie, wszystkie były raczej zaskoczone potraktowaniem ich, jakby miały pięć lat.
- Z wielką niecierpliwością czekam, by poznać was wszystkich i jestem pewna, że zostaniemy bardzo dobrymi przyjaciółmi!
Słysząc to uczniowie wymienili spojrzenia. Niektórzy z nich prawie nie kryli uśmiechów.
- Będę jej przyjaciółką tak długo, jak nie będę musiała pożyczać od niej tego sweterka - szepnęła Parvati do Lavender i obie zachichotały cicho.
Profesor Umbridge znów przeczyściła gardło (khm... khm...), ale kiedy zaczęła kontynuować, część dyszenia zniknęła z jej głosu. Brzmiała teraz bardziej oficjalnie, biznesowo i jej słowa nabrały teraz nudnej barwy, jakby wyuczone zostały na pamięć.
- Ministerstwo Magii zawsze uważało, że edukacja młodych czarownic i czarodziejów ma zasadnicze znaczenie. Ten rzadki dar, z jakim się urodziliście może zaniknąć jeśli nie jest kształcony i szlifowany przez staranne szkolenie. Starodawne umiejętności unikalne dla społeczności czarodziejskiej muszą być przekazywane kolejnym pokoleniom, bo w przeciwnym razie stracimy je na zawsze. Cenny skarb magicznej wiedzy zgromadzonej przez naszych przodków musi być strzeżony, uzupełniany i szlifowany przez tych, którzy powołani zostali do szlachetnego zawodu nauczyciela.
Profesor Umbridge przerwała w tym miejscu i skłoniła się lekko kolegom nauczycielom, ale żadne z nich nie odpowiedziało ukłonem. Ciemne brwi profesor McGonagall ściągnęły się tak, że stanowczo wyglądała jak jastrząb i Harry wyraźnie dostrzegł, jak wymienia znaczące spojrzenie z profesor Sprout. Umbridge wydała z siebie kolejne "khm... khm..." i dalej ciągnęła swoją przemowę.
- Każdy dyrektor i każda dyrektorka Hogwartu wnosili coś nowego do ciężkiego zadania zarządzania tą historyczną szkołą i tak być powinno, bo bez postępu pojawiają się stagnacja i schyłek. Jednakże powinno się rezygnować z postępu dla samego postępu, gdyż nasze wypróbowane i przetestowane tradycje często nie wymagają majstrowania przy nich. W każdym razie równowaga pomiędzy starym i nowym, pomiędzy stałością i zmianą, pomiędzy tradycją i innowacją...
Harry zauważył, jak jego uwaga odpływa, jakby jego mózg przestawał i znów zaczynał kontaktować. Cisza, która zawsze wypełniała Salę, gdy przemawiał Dumbledore, przerywana była przez szmery nachylających się do siebie, szepczących i chichoczących uczniów. Przy stole Ravenclawu Cho Chang rozmawiała na migi z przyjaciółmi. Siedząca kilka miejsc od Cho Luna Lovegood wyciągnęła znów Zwodziciela. W tym samym czasie przy stole Hufflepuffu Ernie Macmillan był jednym z nielicznych nadal wpatrzonych w profesor Umbridge, ale oczy miał już szkliste i Harry był pewien, że tylko udaje, że słucha, próbując zachowywać się godnie nowej naszywki prefekta, błyszczącej na jego piersi.
Profesor Umbridge zdawała się nie zauważać niespokoju swojej publiczności. Harry miał wrażenie, że pod jej nosem mogłyby wybuchnąć rozruchy na pełną skalę, a ona dalej ciągnęła by swoją przemowę. Nauczyciele jednakże nadal słuchali jej bardzo uważnie, a Hermiona wyglądała jakby spijała każde słowo, które wypowiada Umbridge, mimo iż, sądząc po jej minie, wcale nie były jej w smak.
- ... ponieważ niektóre zmiany będą na lepsze, podczas gdy inne, po dłuższym okresie czasu, rozpoznane zostaną jako błędne osądy. W międzyczasie niektóre stare przyzwyczajenia zostaną utrzymane, i tak być powinno, podczas gdy inne, niemodne i przestarzałe muszą być wyeliminowane. Ruszajmy więc naprzód, w nową erę otwartości, efektywności i odpowiedzialności, skupieni na chronieniu tego, co powinno być chronione, udoskonalaniu tego, co wymaga udoskonalenia i czyszczenia tam, gdzie trafimy na praktyki, które powinny być zabronione.
Usiadła. Dumbledore klasnął w dłonie. Nauczyciele poszli za jego przykładem, chociaż Harry zauważył, że kilkoro z nich złożyło ręce w oklasku tylko raz, czy dwa i przestało. Kilkoro uczniów przyłączyło się, ale większość zaskoczył koniec przemowy, nie słuchali z niej więcej niż kilka słów i zanim zaczęli właściwie klaskać, Dumbledore wstał ponownie.
- Dziękuję bardzo, profesor Umbridge, to było bardzo oświecające. - powiedział kłaniając się jej. - A teraz, tak jak mówiłem, nabory do drużyn quidditcha odbędą się...
- Tak, to faktycznie było oświecające - powiedziała Hermiona cichym głosem.
- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że ci się podobało? - spytał spokojnie Ron zwracając szkliste spojrzenie w kierunku Hermiony - To było chyba najnudniejsze przemówienie, jakie kiedykolwiek słyszałem, a dorastałem przy Percy'm.
- Powiedziałam oświecające, nie przyjemne - odparła Hermiona. - Wiele wyjaśniło.
- Naprawdę? - spytał zdziwiony Harry - Dla mnie brzmiało jak stek bzdur.
- W tym steku ukrytych było kilka ważnych rzeczy. - powiedziała ponuro Hermiona.
- Było? - spytał pusto Ron.
- A co powiesz na: "powinno się rezygnować z postępu dla samego postępu". Albo "czyszczenie tam, gdzie trafimy na praktyki, które powinny być zabronione"?
- No i co to niby znaczy? - spytał niecierpliwie Ron.
- Powiem ci co to znaczy - odparła Hermiona przez zaciśnięte zęby. - To znaczy, że Ministerstwo wtrąca się w sprawy Hogwartu.
Wszędzie wokół nich zapanował gwar i hałas. Dumbledore najwyraźniej właśnie odprawił szkołę, bo wszyscy wstawali z miejsc, gotowi do opuszczenia Sali. Hermiona skoczyła na równe nogi poddenerwowana.
- Ron! Powinniśmy pokazać piewszoroczniakom gdzie mają iść!
- A tak - odparł Ron, który oczywiście zapomniał o tym. - Hej, hej, grupa! Karzełki!
- Ron!
- No co, to prawda, są tyci...
- Wiem, ale nie możesz nazywać ich karzełkami! Pierwszoroczniacy! - zawołała rozkazująco Hermiona wzdłuż stołu. - Tędy proszę!
Grupa nowych uczniów wędrowała nieśmiało przejściem między stołami Gryffindoru i Hufflepuffu, wszyscy bardzo mocno starając się, by nie przewodzić grupie. Naprawdę wydawali się maleńcy. Harry był pewien, że nie wyglądał tak młodo, kiedy tu przybył. Uśmiechnął się do nich. Chłopiec o blond włosach stojący obok Euana Abercrombie wyglądał jak skamieniały. Szturchnął Euana i wyszeptał mu coś do ucha. Euan Abercrombie wyglądał na równie wystraszonego i rzucił przerażone spojrzenie Harry'emu, który poczuł jak uśmiech spływa mu z twarzy jak Śmierdzigluty.
- To na razie - powiedział tępo do Rona i Hermiony i przedarł się sam do wyjścia z Wielkiej Sali, robiąc przy tym wszystko co mógł, by ignorować kolejne szepty, spojrzenia i wskazania, gdy przechodził. Idąc przez tłum w Sali Wejściowej trzymał przez cały czas wzrok skupiony przed sobą, a następnie pospieszył marmurowymi schodami, przeszedł przez kilka ukrytych skrótów i wkrótce zostawił za sobą większość tłumu.
Był głupi nie spodziewając się tego, pomyślał ze złością kiedy tak szedł przez coraz bardziej puste korytarze na górze. Oczywiście że każdy gapił się na niego. Pojawił się z Trójmagicznego labiryntu dwa miesiące temu targając ze sobą martwe ciało kolegi ucznia i oznajmiając wszystkim, że widział jak Lord Voldemort wraca do potęgi. Nie było czasu w ostatnim semestrze, by się wytłumaczyć zanim wszyscy musieli jechać do domów - nawet gdyby był na siłach zdać całej szkole szczegółową relację z przerażających wydarzeń, które miały miejsce na tamtym cmentarzu.
Harry dotarł do końca korytarza prowadzącego do wspólnego pokoju Gryffindoru i przystanął przed portretem Grubej Damy zanim zdał sobie sprawę, że nie zna nowego hasła.
- Eee.... - powiedział ponuro patrząc się na Grubą Damę, która wygładzała właśnie fałdy swojej różowej, satynowej sukienki i surowo spoglądała na niego.
- Nie ma hasła, nie ma wejścia - oznajmiła wyniośle.
- Harry, ja je znam! - ktoś wysapał za nim i Harry odwrócił się, by zobaczyć Neville'a biegnącego w jego kierunku. - Zgadnij jak brzmi? Właściwie to chyba po raz pierwszy będę w stanie je zapamiętać... - machnął swoim skarłowaciałym małym kaktusem, który pokazywał im w pociągu. - Mimbulus mimbletonia!
- Zgadza się - odpowiedziała Gruba Dama i jej portret otworzył się przed nimi jak drzwi, odsłaniając okrągłą dziurę w ścianie za nim, przez którą wspięli się teraz Harry i Neville.
Wspólny pokój Gryffindoru wyglądał tak życzliwie jak nigdy. Był to przytulny, okrągły pokój w wieży, pełen zniszczonych gąbczastych foteli i rozklekotanych starych stolików. Ogień trzaskał wesoło w palenisku i kilkoro ludzi grzało sobie przy nim ręce przed pójściem do swoich sypialni. Po drugiej stronie pokoju Fred i George Weasley przypinali coś to tablicy ogłoszeń. Harry pomachał im na dobranoc i skierował się prosto do drzwi do sypialni chłopców. Nie bardzo był w nastroju na rozmowę w tej chwili. Neville podążył za nim.
Dean Thomas i Seamus Finnigan dotarli do sypialni pierwsi i byli właśnie w trakcie pokrywania ścian przy swoich łóżkach plakatami i fotografiami. Rozmawiali kiedy Harry pchnięciem otworzył drzwi, ale natychmiast przestali w chwili, gdy go ujrzeli. Harry zastanowił się, czy rozmawiali o nim, czy też zaczynał wpadać w paranoję.
- Hej - powiedział idąc do swojego kufra i otwierając go.
- Cześć Harry - odparł Dean, który wkładał na siebie piżamę w kolorach drużyny West Ham. - Miałeś fajne wakacje?
- Niezłe - wymamrotał tylko Harry, jako że prawdziwa relacja z jego wakacji zajęłaby pewnie większość nocy, a nie miał na to ochoty - A twoje?
- Dzięki, było OK - zachichotał Dean - Lepiej niż u Seamusa w każdym razie, właśnie mi opowiadał.
- Czemu, co się stało, Seamus? - zapytał Neville kładąc czule swoją Mimbulus mimbletonię na szafce przy łóżku.
Seamus nie odpowiedział od razu. Zajęty był raczej upewnianiem się, czy jego plakat drużyny quidditcha Kenmare Kestrels wisi całkiem prosto. Po czym powiedział, nadal odwrócony plecami do Harry'ego - Mama nie chciała, żebym tu wracał.
- Co? - spytał Harry zatrzymując się w połowie ściągania swoich szat.
- Nie chciała, żebym wracał do Hogwartu.
Seamus odwrócił się od swego plakatu i wyciągnął z kufra swoją piżamę, nadal nie patrząc na Harry'ego.
- Ale... dlaczego? - spytał zdumiony Harry. Wiedział, że matka Seamusa jest czarownicą i dlatego nie mógł zrozumieć, czemu miałaby stać się taka dursleyowata.
Seamus nie odpowiedział dopóki nie skończył zapinać guzików w swojej piżamie.
- No cóż - oznajmił ważonym głosem. - przypuszczam... że z twojego powodu.
- Co masz na myśli? - spytał szybko Harry.
Jego serce biło raczej szybko. Czuł się niewyraźnie, jakby coś zbliżało się do niego.
- No... - zaczął znów Seamus wciąż unikając wzroku Harry'ego. - Ona... eee... no... tego, to nie tylko o ciebie chodzi, o Dumbledore'a też...
- Wierzy Prorokowi Codziennemu? - spytał Harry. - Myśli, że ja jestem kłamcą, a Dumbledore starym głupcem?
Seamus spojrzał na niego.
- Tak, coś w tym stylu.
Harry nie odpowiedział nic. Rzucił swoją różdżkę na stolik przy łóżku, ściągnął swoje szaty, wepchnął je ze złością do kufra i wciągnął na siebie piżamę. Miał tego dość, dość bycia osobą, na którą się gapi i o której się mówi przez cały czas. Gdyby ktoś z nich wiedział, gdyby ktoś z nich miał choć najbledsze wyobrażenie o tym, jak to jest być tą osobą, której wszystko to się przytrafiło... Pani Finnigan nie miała pojęcia, głupia kobieta, pomyślał brutalnie.
Wszedł do łóżka i sięgnął po zasłony, by je zaciągnąć, ale zanim zdążył to zrobić, Seamus zapytał: - Słuchaj... Co naprawdę stało się tamtej nocy, kiedy... no wiesz... kiedy... z Cedrikiem Diggory i tym wszystkim?
Głos Seamusa brzmiał gorliwie i nerwowo jednocześnie. Dean, który zginał się nad swoim kufrem próbując wydobyć z niego kapcia, zastygł dziwnie i Harry wiedział, że uważnie nasłuchuje.
- O co mnie właściwie pytasz? - odparował Harry - Po prostu poczytaj sobie Proroka Codziennego tak jak twoja matka, co? To wyjaśni ci wszystko, co potrzebujesz wiedzieć.
- Nie czepiaj się mojej matki - warknął Seamus.
- Będę się czepiał każdego, kto nazywa mnie kłamcą - powiedział Harry.
- Nie odzywaj się do mnie w ten sposób!
- Będę się odzywał tak jak mi się to podoba - odparł Harry. Gniew narastał w nim tak szybko, że chwycił z powrotem różdżkę ze stolika przy łóżku - Jeśli masz problem z dzieleniem ze mną sypialni, to idź i poproś McGonagall, czy może cię przenieść... twoja mamusia przestanie się martwić...
- Zostaw moją matkę z daleka od tego, Potter!
- Co się dzieje?
Ron pojawił się w drzwiach. Jego oczy powędrowały z Harry'ego, który klęczał na łóżku trzymając różdżkę wymierzoną w Seamusa, na Seamusa, który stał tam z podniesionymi w górę pięściami.
- Używa sobie na mojej matce! - wrzasnął Seamus.
- Co? - niedowierzał Ron - Harry by tego nie zrobił... poznaliśmy twoją matkę, polubiliśmy ją...
- To było zanim zaczęła wierzyć w każde słowo, które ten śmierdzący Prorok Codzienny wypisuje na mój temat! - odezwał się najgłośniej jak potrafił Harry.
- Ach - powiedział Ron, a na jego piegowatej twarzy zaświtał wyraz zrozumienia - Ach... tak.
- Wiesz co? - powiedział gorączkowo Seamus rzucając Harry'emu jadowite spojrzenie - On ma rację, nie chcę więcej spać z nim w jednej sypialni, on jest szalony.
- To już przesada, Seamus - odezwał się Ron, którego uszy zaczynały pałać czerwienią, co zawsze było niebezpiecznym znakiem.
- Przesada, czyżby? - wykrzyknął Seamus, który dla kontrastu z Ronem bledł coraz bardziej. - Wierzysz w te wszystkie bzdury, z którymi wyskoczył na temat Sam-Wiesz-Kogo, prawda? Uważasz, że mówi prawdę?
- Tak, wierzę! - powiedział ze złością Ron.
- W takim razie też jesteś szalony - skwitował ze wstrętem Seamus.
- Tak? No cóż, na nieszczęście dla ciebie, koleś, jestem też prefektem! - powiedział Ron kłując się w pierś palcem. - Więc zważ na to, co mówisz, chyba że chcesz dostać szlaban!
Seamus przez kilka sekund wyglądał tak, jakby szlaban był rozsądną ceną za to, by móc powiedzieć, co miał na myśli. Ale w końcu z pomrukiem pogardy odwrócił się na pięcie, wskoczył do łóżka i pociągnął za zasłony z taką gwałtownością, że oderwały się z łóżka i zakurzone opadły na podłogę. Ron popatrzył na Seamusa, potem spojrzał na Deana i Neville'a.
- Czyiś jeszcze rodzice mają problem z Harrym? - zapytał agresywnie.
- Moi rodzice to Mugole, stary, powiedział Dean wzruszając ramionami. - Nie wiedzą nic o śmierciach w Hogwarcie, bo nie jestem na tyle głupi, żeby im mówić.
- Nie znasz mojej matki, wyciągnęłaby wszystko z każdego! - warknął na niego Seamus. - Tak czy siak, twoi rodzice nie dostają Proroka Codziennego. Nie wiedzą, że nasz dyrektor został wywalony z Czarosądu i z Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów, bo traci rozum na starość...
- Moja babcia mówi, że to bzdury - pisnął Neville - Mówi, że to Prorok Codzienny schodzi na psy ,a nie Dumbledore. Odwołała naszą subskrypcję. My wierzymy Harry'emu. - powiedział prosto Neville. Wspiął się na łóżko, naciągnął kołdrę aż do brody spoglądając znad niej jak sowa na Seamusa. - Moja babcia zawsze mówiła, że Sami-Wiecie-Kto pewnego dnia powróci. Mówi, że jeśli Dumbledore mówi, że powrócił, to powrócił.
Harry poczuł przypływ wdzięczności dla Neville'a. Nikt już nic nie powiedział. Seamus wyciągnął swoją różdżkę, naprawił zasłony przy swoim łóżku i zniknął za nimi. Dean wlazł do łóżka, zawinął się w kołdrę i ucichł. Neville, który też nie miał już nic więcej do powiedzenia gapił się z czułością na swój księżycowy kaktus.
Harry położył się na swoich poduszkach, podczas gdy Ron krzątał się wokół sąsiedniego łóżka, zdejmując ubranie. Był wstrząśnięty kłótnią z Seamusem, którego zawsze bardzo lubił. Ilu jeszcze ludzi miało zamiar zasugerować, że kłamał, czy że był wytrącony z równowagi?
Czy Dumbledore cierpiał tak przez całe lato, po tym jak najpierw Czarosąd, a później Międzynarodowa Konfederacja Czarodziejów wyrzuciły go ze swoich szeregów? Czy to gniew na Harry'ego, być może, powstrzymywał Dumbledore'a przed kontaktem z nim przez miesiące? Mimo wszystko obaj byli w tym wszystkim razem. Dumbledore uwierzył Harry'emu, ogłosił jego wersję wydarzeń całej szkole, a potem szerszej społeczności czarodziejskiej. Każdy, kto uważał, że Harry jest kłamcą, musiał myśleć, że albo Dumbledore też nim jest albo że Dumbledore został oszukany...
W końcu dowiedzą się, że mieliśmy rację, pomyślał nieszczęśliwie Harry kiedy Ron wlazł do łóżka i zgasił ostatnią świeczkę w sypialni. Ale zastanawiał się, ile jeszcze ataków, takich jak ten Seamusa będzie musiał znieść, zanim ten czas nadejdzie.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Profesor Umbridge
Seamus ubrał się z największą prędkością następnego ranka i wyszedł z sypialni jeszcze zanim Harry założył skarpetki.
- Czy on myśli, że stanie się czubkiem, jeśli zostanie ze mną zbyt długo w jednym pokoju? - zapytał głośno Harry, kiedy ostatni skrawek szat Seamusa zniknął z pola widzenia.
- Nie przejmuj się, Harry - wymamrotał Dean, dźwigając na ramię swój tornister. - On po prostu jest...
Ale najwyraźniej nie był w stanie powiedzieć dokładnie, jaki był Seamus i po chwili nieco niezręcznej przerwy wyszedł za nim z pokoju.
Neville i Ron obaj rzucili Harry'emu spojrzenie w stylu "to-jest-jego-problem-nie-twój", ale Harry'ego nie pocieszyło to zbytnio. Jak wiele jeszcze będzie musiał znieść?
- O co chodzi? - spytała Hermiona pięć minut później, spotykając się z Harry'm i z Ronem w połowie drogi przez wspólną salę, gdy wszyscy zmierzali na śniadanie. - Wyglądasz kompletnie... Och, na miłość boską!
Przerwała wpatrując się w tablicę ogłoszeń we wspólnej sali, na której wisiało nowe wielkie ogłoszenie.
GALONY GALEONÓW!
Kieszonkowe nie dotrzymuje tempa twoim wydatkom?
Chcesz zarobić trochę dodatkowego złota?
Skontaktuj się z Fredem i Georgem Weasley, wspólna sala Gryffindoru,
by dostać prostą, niezabierającą czasu, całkowicie bezbolesną pracę.
(Informujemy, że cała praca podejmowana jest na własne ryzyko zgłaszającego się.)
- Są pewne granice - powiedziała ponuro Hermiona ściągając ogłoszenie, które Fred i George przyczepili na plakacie podającym datę pierwszego weekendu w Hogsmeade, który miał mieć miejsce w październiku. - Będziemy musieli z nimi porozmawiać, Ron.
Ron wyglądał na stanowczo zaniepokojonego.
- Dlaczego?
- Bo jesteśmy prefektami! - odpowiedziała Hermiona, kiedy przechodzili przez dziurę za portretem. - To do nas należy powstrzymywanie tego typu rzeczy!
Ron nic nie odpowiedział. Harry mógł wyczytać z jego posępnej twarzy, że perspektywa powstrzymywania Freda i George'a przed robieniem dokładnie tego, na co mają ochotę nie wyglądała zachęcająco.
- W każdym razie, co jest grane, Harry? - ciągnęła Hermiona kiedy ruszyli w dół po schodach, przy których ciągnęły się portrety starych czarownic i czarodziejów, pogrążonych w swoich własnych rozmowach i nie zwracających na nich uwagi. - Wyglądasz jakbyś był naprawdę wściekły na coś.
- Seamus uważa, że Harry kłamie mówiąc o Sama-Wiesz-Kim - oznajmił zwięźle Ron, kiedy Harry nie odpowiedział.
Hermiona, co do której Harry oczekiwał, że zareaguje ze złością słysząc to, westchnęła.
- Tak, Lavender też tak myśli. - powiedziała smutno.
- Urządziłyście sobie z nią małą miłą pogawędkę, na temat tego czy jestem, czy nie jestem kłamliwym, szukającym uwagi kretynem, co? - spytał głośno Harry.
- Nie - wyjaśniła spokojnie Hermiona - Właściwie to powiedziałam jej, żeby trzymała tę swoją wielką tłustą gębę na kłódkę na twój temat. I byłoby całkiem miło, gdybyś przestał nam skakać do gardeł, Harry, bo na wypadek gdybyś nie zauważył, Ron i ja jesteśmy po twojej stronie.
Nastąpiła krótka przerwa.
- Przepraszam - powiedział Harry ściszonym głosem.
- Właściwie nie ma sprawy - powiedziała Hermiona z godnością. Następnie potrząsnęła głową. - Nie pamiętasz, co powiedział Dumbledore na ostatniej pożegnalnej uczcie na koniec semestru?
Harry i Ron obaj spojrzeli na nią z zaskoczeniem i Hermiona ponownie westchnęła.
- O Sami-Wiecie-Kim. Powiedział, że "jego dar rozsiewania niezgody i wrogości jest przeogromny. Możemy walczyć z tym tylko pokazując równie silne więzy przyjaźni i zaufania..."
- Jak ty zapamiętujesz takie rzeczy? - spytał Ron spoglądając na nią z podziwem.
- Słucham, Ron - odparła Hermiona z lekką szorstkością.
- Tak jak i ja, ale mimo to nie mógłbym dokładnie powiedzieć, co...
- Rzecz w tym - naciskała głośno Hermiona - że to, co się dzieje, to jest dokładnie to, o czym mówił Dumbledore. Sami-Wiecie-Kto powrócił raptem dwa miesiące temu, a my już zaczęliśmy walczyć między sobą. I ostrzeżenie Tiary Przydziału brzmiało tak samo: trzymajcie się razem, bądźcie zjednoczeni...
- I Harry dobrze to ujął ostatniego wieczoru - zaoponował Ron - Jeśli to oznacza, że mamy się kumplować ze Ślizgonami, to zapomnij.
- Cóż, myślę że szkoda, że nie staramy się o trochę jedności pomiędzy domami - powiedziała ze złością Hermiona.
Dotarli do podnóża marmurowych schodów. Przez Salę Wejściową przechodził ogonek czwartorocznych Krukonów. Spostrzegli Harry'ego i szybko zebrali się w ciaśniejszą grupę, jakby obawiali się, że może zaatakować maruderów.
- O tak, naprawdę powinniśmy spróbować zaprzyjaźnić się z takimi ludźmi - powiedział sarkastycznie Harry.
Podążyli za Krukonami do Wielkiej Sali i kiedy weszli, wszyscy instynktownie spojrzeli na nauczycielski stół. Profesor Grubbly-Plank rozmawiała z profesor Sinistrą, nauczycielką astronomii, a Hagrid po raz kolejny rzucił się w oczy jedynie swoją nieobecnością. Zaczarowany sufit ponad nimi odzwierciedlał nastrój Harry'ego. Był ponury i szary jak deszczowe chmury.
- Dumbledore nie wspomniał nawet jak długo ta Grubbly-Plank zostanie - powiedział kiedy szli do przez salę do stołu Gryffindoru.
- Być może... - zamyśliła się Hermiona.
- Co? - spytali jednocześnie obaj Harry i Ron.
- No... być może nie chciał przyciągać uwagi do tego, że Hagrida tu nie ma.
- Co chcesz przez to powiedzieć, że nie chciał przyciągać uwagi? - Ron prawie się roześmiał. - Jak mogliśmy tego nie zauważyć?
Ale zanim Hermiona zdążyła odpowiedzieć, wysoka czarna dziewczyna z długimi, splecionymi w warkocz włosami podeszła do Harry'ego.
- Hej, Angelina.
- Hej - odpowiedziała rześko. - Jak lato? - I nie czekając na odpowiedź dodała - Słuchaj, zostałam wybrana kapitanem drużyny quidditcha Griffindoru.
- Nieźle - odparł Harry uśmiechając się do niej. Podejrzewał, że dodające animuszu gadki Angeliny nie będą tak rozwlekłe jak były Oliviera Wooda, co mogło być tylko postępem.
- Tak, no cóż, będziemy potrzebować nowego obrońcy, teraz kiedy Oliver odszedł. W piątek o piątej są nabory i chcę, żeby cała drużyna przy tym była, w porządku? Wtedy będziemy mogli zobaczyć, jak wpasuje się nowa osoba.
- OK - odpowiedział Harry.
Angelina uśmiechnęła się do niego i odeszła.
- Zapomniałam, że Wood odszedł - powiedziała niewyraźnie Hermiona siadając przy Ronie i przyciągając do siebie talerz tostów. - Przypuszczam, że odbije to się trochę na drużynie?
- Też tak myślę - odrzekł Harry zajmując ławkę po drugiej stronie. - Był dobrym obrońcą...
- Mimo to nic się nie stanie, jak w drużynie pojawi się trochę nowej krwi, prawda? - zapytał Ron.
Ze świstem i paplaniem setki sów wleciały przez górne okna. Zniżały lot po całej Sali, niosąc swoim właścicielom listy i paczki i mocząc jedzących śniadanie kropelkami wody. Najwyraźniej na zewnątrz mocno padało. Hedwigi nie było nigdzie widać, ale Harry'ego wcale to nie zdziwiło. Jego jedynym korespondentem był Syriusz i wątpił, czy Syriusz ma mu coś nowego do powiedzenia po raptem dwudziestuczterech godzinach rozstania. Hermiona jednakże, musiała szybko usunąć na bok swój sok pomarańczowy, by zrobić miejsce dużej, przemoczonej płomykówce, niosącej w dziobie rozmokły egzemplarz Proroka Codziennego.
- Po co to wciąż bierzesz? - spytał z poirytowaniem Harry myśląc o Seamusie, kiedy Hermiona włożyła knuta do skórzanego woreczka przy nodze sowy, która natychmiast wystartowała z powrotem. - Nie żeby mi to przeszkadzało... kupa bzdur.
- Najlepiej jest wiedzieć, co mówi nieprzyjaciel - powiedziała mrocznie Hermiona, rozwinęła gazetę i zniknęła za nią, nie pojawiając się aż Harry i Ron nie skończyli jeść.
- Nic - powiedziała krótko zwijając gazetę i odkładając ją koło swego talerza. - Nic na twój temat, czy na temat Dumbledore'a, czy w ogóle.
Profesor McGonagall przechodziła właśnie koło stołu, trzymając w ręku rozkład zajęć.
- Popatrzcie na dzisiejszy dzień! - jęknął Ron. - Historia Magii, podwójne Eliksiry, Wróżbiarstwo i podwójna Obrona Przed Czarną Magią... Binns, Snape, Trelawney i ta cała Umbridge, wszyscy jednego dnia! Chciałbym, by Fred i George pospieszyli się i zrobili coś z tymi Leniwymi Przekąskami...
- Czy mnie moje uszy mylą? - powiedział Fred, przychodząc wraz z Georgem i wciskając się na ławkę przy Harry'm. - Prefekci Hogwartu z pewnością nie chcą lenić się w czasie lekcji?
- Zobacz, co dzisiaj mamy - marudził Ron, podtykając swój plan zajęć Fredowi pod nos. - To najgorszy poniedziałek, jaki kiedykolwiek widziałem.
- Celna uwaga, braciszku - powiedział Fred zerkając rozpiskę. - Możesz tanio dostać kawałek Nosokrwistego Nugata, jeśli chcesz.
- Dlaczego jest tani? - spytał podejrzliwie Ron.
- Ponieważ krwawisz tak długo aż uschniesz, bo nie znaleźliśmy jeszcze antidotum. - wyjaśnił George nakładając sobie wędzonego śledzia.
- Dzięki - powiedział markotnie Ron chowając plan do kieszeni - ale myślę, że wybiorę lekcje.
- A mówiąc o waszych Leniwych Przekąskach - odezwała się Hermiona wlepiając wzrok we Freda i George'a - nie możecie szukać testerów wieszając reklamy na tablicy ogłoszeń Gryffindoru.
- A niby kto to mówi? - spytał zdumiony George.
- Mówię ja - odpowiedziała Hermiona. - I Ron.
- Mnie trzymaj z dala od tego - rzucił pospiesznie Ron.
Hermiona rzuciła mu złowieszcze spojrzenie. Fred i George zachichotali.
- Już wkrótce będziesz śpiewać innym tonem, Hermiono - powiedział Fred grubo smarując masłem placek. - Zaczynasz piątą klasę, za niedługo będziesz nas błagać o Przekąski.
- I niby dlaczego rozpoczynanie piątej klasy miałoby oznaczać, że będę potrzebować Leniwych Przekąsek? - spytała Hermiona.
- Piąty rok to rok SUMów - odpowiedział George.
- No i?
- No i zbliżają się wasze egzaminy, prawda? Będziecie tak kuć, że na rękach porobią się wam pęcherze od tego. - wyjaśnił Fred z satysfakcją.
- Połowa naszego roku przechodziła mniejsze załamania, gdy zbliżały się SUMy - cieszył się George. - Łzy i napady złego humoru... Patrycja Stimpson bez przerwy mdlała...
- Kenneth Towler chodził cały w krostach, pamiętasz? - przypomniał Fred.
- To dlatego, że nasypałeś mu Bąbelkowy proszek do piżamy - odrzekł George.
- Ach tak - uśmiechnął się Fred. - Zapomniałem... czasem ciężko nadążyć, prawda?
- Tak czy siak, to jest koszmarny rok, piąty - powiedział George. - To znaczy, jeśli zależy ci na wynikach egzaminów. Fredowi i mnie udało się jakoś utrzymać głowę na karku.
- Taaaak... zaliczyliście, ile to było, po trzy SUMy każdy? - spytał Ron.
- Ano - odparł obojętnie Fred. - Ale my czujemy, że nasza przyszłość leży z dala od świata naukowych osiągnięć.
- Poważnie zastanawialiśmy się, czy chce nam się wracać tutaj na siódmy rok - oznajmił pogodnie George - teraz, gdy mamy...
Przerwał widząc ostrzegawcze spojrzenie Harry'ego, który wiedział, że George miał zamiar wspomnieć o nagrodzie z Turnieju Trójmagicznego, którą im podarował.
- ... teraz, gdy mamy nasze SUMy - dokończył pospiesznie George. - To znaczy, do czego tak naprawdę potrzebne nam NUTKi? Ale myślimy, że Mama nie zniesie opuszczenia przez nas szkoły, nie po tym jak Percy okazał się być największym kretynem świata.
- Mimo to nie zamierzamy zmarnować naszego ostatniego roku tutaj - powiedział Fred rozglądając się z czułością po Wielkiej Sali. - Mamy zamiar wykorzystać go, by zrobić trochę badań rynku, dowiedzieć się dokładnie, czego potrzebuje przeciętny uczeń Hogwartu ze sklepu z dowcipnymi rzeczami, starannie oszacować rezultaty naszych badań, a potem produkować produkty dopasowane do potrzeb.
- Ale skąd zamierzacie wziąć pieniądze na rozruch sklepu z dowcipami? - zapytała sceptycznie Hermiona. - Będziecie potrzebować wszystkich składników i materiałów... i pozwolenia też, jak przypuszczam...
Harry nie patrzył na bliźniaków. Czuł gorąco na twarzy. Umyślnie upuścił widelec i zanurkował w dół, by go sięgnąć. Usłyszał jak Fred oznajmia - Nie zadawaj pytań, a my cię nie okłamiemy, Hermiono. Dalej, George, jeśli pójdziemy tam wcześnie, może uda nam się sprzedać parę Wydłużalnych Uszu przed Zielarstwem.
Harry wydostał się spod stołu akurat po to, by zobaczyć odchodzących Freda i George'a. Każdy z nich niósł stertę tostów.
- Co to miało znaczyć? - spytała Hermiona, zerkając to na Harry'ego, to na Rona. - "Nie zadawaj pytań..." Czy to znaczy, że już mają trochę złota na start tego sklepu?
- Wiesz, zastanawiałem się nad tym - powiedział Ron, a na jego czole pojawiła się zmarszczka. - Kupili mi latem nowy zestaw szat i nie mogłem zrozumieć, skąd wzięli galeony...
Harry postanowił, że czas już skierować rozmowę na bezpieczniejsze wody.
- Jak myślicie, czy to prawda, że ten rok będzie naprawdę ciężki? Z powodu tych egzaminów?
- O tak - powiedział Ron - musi być, prawda? SUMy są naprawdę ważne, wpływają na pracę, o którą możesz się starać i w ogóle. Bill powiedział mi, że później w tym roku będziemy też mieć porady zawodowe. Tak, byś mógł wybrać, które NUTKi chcesz brać w przyszłym roku.
- Wiecie już, co chcielibyście robić po skończeniu Hogwartu? - spytał Harry pozostałą dwójkę, kiedy wyszli z Wielkiej Sali chwilę później i skierowali się do klasy, w której mieli lekcje Historii Magii.
- Nie bardzo - odpowiedział wolno Ron - Chyba że... no tego...
Wyglądał na trochę onieśmielonego.
- Co? - popędzał go Harry.
- No cóż, byłoby super zostać Aurorem - wyrzucił z siebie Ron bezceremonialnym głosem.
- Fakt, byłoby - poparł go gorączkowo Harry.
- Ale oni to coś jak elita - powiedział Ron. - Musisz być naprawdę dobry. A ty, Hermiona?
- Nie wiem - odpowiedziała. - Myślę, że chciałabym robić coś naprawdę wartego zachodu.
- Bycie Aurorem jest warte zachodu! - odparł Harry.
- Tak, jest, ale to nie jest jedyna rzecz warta zachodu. - powiedziała w zamyśleniu Hermiona - To znaczy, gdybym tylko mogła posunąć się dalej WESZ...
Harry i Ron ostrożnie uniknęli spojrzenia na siebie.
Historia Magii była ogólnym przekonaniu najnudniejszym przedmiotem wymyślonym kiedykolwiek przez czarodziejstwo. Profesor Binns, duch, który był ich nauczycielem, miał świszczący, monotonny głos, który niemal gwarantował spowodowanie ciężkiej senności w przeciągu dziesięciu minut, w porywach do pięciu, gdy było ciepło. Nigdy nie różnicował formy ich lekcji, ale wykładał je bez przerywania, podczas gdy oni robili notatki, lub raczej gapili się sennie w pustkę. Harry'emu i Ronowi jak dotąd udawało się prześlizgiwać po zaliczeniach z tego przedmiotu tylko dzięki przepisywaniu notatek Hermiony przed egzaminami. Ona jedna zdawała się być odporna na usypiającą moc głosu Binnsa.
Dzisiaj doświadczyli połtoragodzinnego usypiania na temacie wojen olbrzymów. Przez pierwsze dziesięć minut Harry dosłyszał wystarczająco dość, by uzmysłowić sobie mgliście, że w rękach innego nauczyciela, ten temat mógł być nawet w miarę interesujący, ale potem jego mózg wyłączył się i pozostałe godzinę i dwadzieścia minut spędził grając z Ronem w wisielca na skrawku swego pergaminu, podczas gdy Hermiona rzucała im ohydne spojrzenia kątem oka.
- Jak by to było - zapytała chłodno, kiedy wyszli z klasy na przerwę (Binns podryfował przez tablicę), gdybym odmówiła pożyczenia wam moich notatek w tym roku?
- Oblalibyśmy SUMy - powiedział Ron - Jeśli chcesz to mieć na swoim sumieniu, Hermiono...
- Cóż, zasłuzylibyście na to - burknęła - Nawet nie próbujecie go słuchać, nieprawdaż?
- Próbujemy - odparł Ron - tylko po prostu nie mamy twojego mózgu, twojej pamięci, czy twojej koncentracji - jesteś po prostu bystrzejsza niż my - czy to ładnie tak komuś wytykać?
- Oj przestań pleść te bzdury - powiedziała Hermiona, ale wyglądała na trochę zmiękczoną, kiedy prowadziła ich na zawilgotniały dziedziniec.
Z nieba padała lekka mglista mżawka, która sprawiała, że stojący w grupkach na skrajach dziedzińca ludzie rozmazywali się na krawędziach. Harry, Ron i Hermiona wybrali odosobniony narożnik pod mocno przeciekającym balkonem, podnosząc kołnierze swoich szat i otulając się nimi przed chłodnym wrześniowym powietrzem, rozmawiając o tym, co wymyśli dla nich Snape na swojej pierwszej lekcji w tym roku. Zdążyli się zgodzić, że będzie to prawdopodobnie coś szczególnie trudnego, tak by złapać ich nieprzygotowanych po dwumiesięcznych wakacjach, kiedy ktoś wyszedł zza rogu w ich kierunku.
- Witaj Harry!
To była Cho Chang i co więcej, była znów sama. To było najbardziej niezwykłe: Cho prawie zawsze otoczona była przez grupę chichoczących dziewczyn. Harry przypomniał sobie ten koszmar, kiedy próbował złapać ją, gdy jest sama, by zaprosić ją na Bal Bożonarodzeniowy.
- Hej - odpowiedział Harry, czując jak jego twarz robi się coraz gorętsza. Przynajmniej tym razem nie jesteś cały upaprany w Śmierdziglutach, powiedział sobie. Cho pomyślała chyba tym samym torem.
- Widzę, że pozbyłeś się tego świństwa?
- Tak - powiedział Harry próbując uśmiechnąć się, jakby wspomnienie ich ostatniego spotkania było śmieszne, a nie upokarzające. - Więc no... eee... jak minęły wakacje?
W chwili, gdy o to spytał pożałował tego, że to zrobił - Cedrik był chłopakiem Cho i myśl o jego śmierci musiała mieć wpływ na jej wakacje przynajmniej tak bardzo, jak wpłynęła na wakacje Harry'ego. Na jej twarzy pojawiło się napięcie, ale odpowiedziała - Ach, wiesz, było w porządku...
- Czy to znaczek Tajfunów? - zapytał nagle Ron, wskazując na przód szat Cho, gdzie przypięty był niebieski jak niebo znaczek z podwójnym złotym 'T'. Nie kibicujesz im chyba, co?
- Tak, kibicuję - odpowiedziała Cho.
- Zawsze im kibicowałaś, czy tylko odkąd zaczęli wygrywać ligę? - nagabywał Ron niepotrzebnie oskarżycielskim w opinii Harry'ego tonem.
- Kibicuję im od szóstego roku życia - wyjaśniła chłodno Cho. - W każdym razie... trzymaj się, Harry.
Odeszła. Hermiona poczekała, aż Cho znajdzie się w połowie drogi przez dziedziniec zanim wskoczyła na Rona.
- Zupełnie nie masz taktu!
- No co? Ja tylko spytałem, czy...
- Nie zauważyłeś, że chciała porozmawiać z Harrym na osobności?
- No i? Przecież mogła, nie powstrzymywałem...
- Dlaczego w ogóle atakowałeś ją z powodu jej ulubionej drużyny quidditcha?
- Atakowałem? Nie atakowałem jej, ja tylko...
- Kogo to obchodzi, że kibicuje Tajfunom?
- Oj dalej, połowa ludzi, którzy noszą te znaczki kupiła je raptem w ostatnim sezonie...
- Ale jakie to ma znaczenie?
- To znaczy, że nie są prawdziwymi kibicami, wskakują tylko na rozpędzony wózek.
- Dzwonek - oznajmił tępo Harry, ponieważ Ron i Hermiona sprzeczali się zbyt głośno by go usłyszeć. Nie przestali się kłócić przez całą drogę na dół, do lochu Snape'a, co dało Harry'emu wystarczająco dużo czasu, by zdać sobie sprawę, że pomiędzy Neville'm i Ronem będzie miał mnóstwo szczęścia znajdując takie dwie minuty rozmowy z Cho, na wspomnienie których nie będzie chciał wyjeżdżać z kraju.
A mimo to, pomyślał, kiedy dołączyli do ogonka ustawiającego się przy drzwiach klasy Snape'a, ona sama zdecydowała się przyjść i porozmawiać z nim, prawda? Była dziewczyną Cedrika, łatwo mogła znienawidzić Harry'ego za to, że wydostał się z Trójmagicznego Labiryntu żywy, podczas gdy Cedrik zginął, a mimo to rozmawiała z nim w całkiem przyjacielski sposób, jakby nie uważała go za szaleńca, czy kłamcę, czy w jakiś okropny sposób odpowiedzialnego za śmierć Cedrika... Tak, zdecydowanie sama podeszła by z nim porozmawiać i to był drugi raz w przeciągu dwóch dni... I na tą myśl Harry podniósł się na duchu. Nawet złowieszcze skrzypienie otwierających się drzwi lochu Snape'a nie przebiło malutkiego, pełnego nadziei bąbelka, który zdawał się wypełniać jego pierś. Wszedł do klasy za Ronem i Hermioną i podążył za nimi w kierunku ich stałych ławek z tyłu, gdzie usiadł pomiędzy Ronem i Hermioną i ignorował rozdrażnione, pełne irytacji dźwięki dobiegające teraz z obu stron.
- Uspokójcie się - powiedział zimno Snape zamykając za sobą drzwi.
Tak naprawdę nie było potrzeby przywoływania ich do porządku. W chwili, gdy klasa usłyszała zamykające się drzwi, zapadła cisza i całe wiercenie się ustało. Sama obecność Snape'a zwykle wystarczała, by zapewnić ciszę w klasie.
- Zanim zaczniemy dzisiejszą lekcję - powiedział Snape sunąc do swego biurka i rozglądając się po wszystkich - myślę, że odpowiednie będzie przypomnieć wam, że w nadchodzącym czerwcu zdawać będziecie ważny egzamin, podczas którego będziecie udowadniać, ile nauczyliście się na temat przygotowywania i używania magicznych eliksirów. Mimo iż niektórzy w tej klasie są niewątpliwie idiotami, oczekuję osiągnięcia "Akceptowalnego" na waszym SUMie, bo w przeciwnym razie doświadczycie... mojego niezadowolenia.
Jego wzrok zatrzymał się tym razem na Neville'u, który widząc to przełknął ślinę.
- Po tym roku, oczywiście, wielu z was zakończy naukę ze mną - ciągnął dalej Snape. - Biorę tylko samych najlepszych do mojej NUTKowej klasy Eliksirów, co oznacza, że z niektórymi z pewnością powiemy sobie do widzenia.
Jego oczy spoczęły na Harrym i jego wargi skrzywiły się szyderczo. Harry też patrzył na niego czując ponurą przyjemność na myśl o tym, że będzie mógł porzucić Eliksiry po piątej klasie.
- Ale mamy przed sobą jeszcze jeden rok, zanim nadejdzie ten szczęśliwy moment rozstania - powiedział miękko Snape - tak więc bez względu na to, czy zamierzacie czy nie brać się za NUTKi, radzę wszystkim skoncentrować swoje wysiłki na utrzymaniu wysokiego poziomu zaliczeń, jaki zwykłem oczekiwać od moich uczniów podczas SUMów.
- Dzisiaj będziemy warzyć eliksir, który często pojawia się na Sprawdzianie Umiejętności Magicznych: Wywar Spokoju, eliksir uspokajający niepokoje i łagodzący wzburzenie. Ostrzegam was, jeśli przesadzicie ze składnikami, spowodujecie u pijącego ciężki, czasem nieodwracalny sen, więc musicie bardzo uważać, na to co robicie. - Po lewej stronie Harry'ego Hermiona wyprostowała się trochę, na twarzy miała wyraz największego skupienia. - Składniki i sposób przyrządzania... - Snape machnął różdżką - ... są na tablicy... - (napisy pojawiły się) - ...wszystko czego potrzebujecie... - ponownie machnął różdżką - ... jest w schowku... - (drzwi do schowka, o którym mówił otworzyły się sprężyście) - ... macie półtorej godziny... czas start.
Dokładnie tak jak Harry, Ron i Hermiona przewidzieli, Snape nie mógł im chyba zadać trudniejszego, bardziej delikatnego eliksiru. Składniki musiały być dodane do kociołka w precyzyjnie określonej kolejności i ilościach. Mikstura musiała być mieszana dokładnie odpowiednią ilość razy, najpierw w kierunku ruchu wskazówek zegara, a następnie w przeciwnym. Temperatura płomieni, w których była podgrzewana, musiała być obniżona dokładnie do prawidłowego poziomu na określoną liczbę minut przez dodaniem końcowego składnika.
- Z waszych eliksirów powinna się unosić teraz lekka srebrna mgiełka - zawołał Snape na dziesięć minut przed końcem.
Harry, który pocił się obficie, rozejrzał się desperacko po lochu. Z jego kociołka wydobywały się obfite kłęby ciemnoszarej pary, a kociołek Rona rozsiewał wkoło zielone iskry. Seamus gorączkowo rozbudzał płomienie przy dnie swojego kociołka wierzchołkiem swojej różdżki, bo wydawało się że zgasną. Jednakże na powierzchni eliksiru Hermiony unosiła się lśniąca mgiełka srebrnego oparu i kiedy Snape przechodził obok, zerknął w dół swego haczykowatego nosa bez komentarza, co oznaczało, że nie znalazł nic, co mógłby skrytykować.
Za to przy kociołku Harry'ego Snape zatrzymał się i zajrzał do środka z przeraźliwym uśmieszkiem na twarzy.
- Potter, co to ma być?
Wszyscy Ślizgoni na przedzie klasy spojrzeli z zapałem w ich kierunku. Uwielbiali słuchać, jak Snape szydzi z Harry'ego.
- Wywar Spokoju - odpowiedział Harry z napięciem.
- Powiedz mi, Potter - powiedział łagodnie Snape - Czy umiesz czytać?
Draco Malfoy wybuchnął śmiechem.
- Tak, potrafię - odparł Harry, a jego palce zacisnęły się mocno na różdżce.
- Przeczytaj mi trzecią linię instrukcji, Potter.
Harry zerknął na tablicę. Nie było łatwo odcyfrować polecenia przez mgłę wielokolorowych oparów wypełniających teraz loch.
- "Dodać sproszkowany kamień księżycowy, zamieszać trzy razy zgodnie z kierunkiem wskazówek zegara, podgrzewać przez siedem minut, po czym dodać dwie krople syropu z ciemiernika".
Serce mu zamarło. Nie dodał syropu z ciemiernika, ale przeszedł prosto do linii czwartej instrukcji po tym jak podgrzewał swój eliksir przez siedem minut.
- Czy zrobiłeś wszystko z trzeciej linii, Potter?
- Nie - odpowiedział bardzo cicho Harry.
- Słucham?
- Nie - powtórzył głośniej Harry. - Zapomniałem o ciemierniku.
- Wiem, że zapomniałeś, Potter, co oznacza, że cały ten bałagan jest kompletnie bezwartościowy. Evanesce.
Cała zawartość eliksiru Harry'ego zniknęła. Został tak stojąc głupio nad pustym kociołkiem.
- Ci z was, którym udało się przeczytać polecenia, proszę napełnić jeden flakon próbką swojego eliksiru, oznaczyć go wyraźnie swoim nazwiskiem i przynieść go do mojego biurka do sprawdzenia - oznajmił Snape. - Praca domowa: na czwartek dwanaście cali pergaminu na temat właściwości księżycowego kamienia i jego wykorzystania przy przyrządzaniu eliksirów.
W czasie, gdy wszyscy dookoła napełniali swoje flakony, Harry uprzątnął swoje rzeczy sapiąc ze złości. Jego eliksir nie był gorszy od eliksiru Rona, który wydzielał właśnie obrzydliwy zapach zgniłych jajek. Czy od eliksiru Neville'a, który osiągnął konsystencję świeżo wymieszanego cementu i który Neville musiał teraz wydłubywać ze swojego kociołka. A mimo to, to właśnie on, Harry, będzie tym, który otrzyma zero punktów za dzisiejszą robotę. Wepchnął z powrotem swoją różdżkę do torby i klapnął na miejsce obserwując jak wszyscy wędrują do biurka Snape'a z wypełnionymi i zakorkowanymi flakonami. Kiedy w końcu rozbrzmiał dzwonek, Harry pierwszy wyszedł z lochu i zaczął już jeść swój lunch zanim Ron i Hermiona dołączyli do niego w Wielkiej Sali. Sufit w ciągu ranka zrobił się jeszcze mroczniej szary. Deszcz zacinał w górne okna.
- To było naprawdę niesprawiedliwe - powiedziała pocieszająco Hermiona siadając obok Harry'ego i nakładając sobie jagnięcą zapiekankę. - Twój eliksir nie był ani w kawałku tak zły jak eliksir Goyle'a. Kiedy wlał go do swojego flakonu, wszystko wybuchło i podpaliło jego szaty.
- Tak, cóż - powiedział Harry wpatrując się w swój talerz. - Czy Snape kiedykolwiek był sprawiedliwy wobec mnie?
Żadne z nich nie odpowiedziało. Wszyscy troje wiedzieli, że od chwili gdy tylko Harry postawił stopę w Hogwarcie, pomiędzy Snape'm i Harry'm istniała obustronna nienawiść.
- Myślałam, że może będzie trochę lepszy w tym roku - powiedziała Hermiona rozczarowanym głosem. - To znaczy... no wiecie... - rozejrzała się ostrożnie. Po obu ich stronach było pół tuzina wolnych miejsc i nikt nie przechodził koło stołu - ... teraz, kiedy jest w Zakonie i w ogóle.
- Trujące muchomory nie gubią swych kropek - odparł przenikliwie Ron. - W każdym razie, zawsze uważałem, że Dumbledore musiał oszaleć, żeby zaufać Snape'owi. Gdzie jest jakikolwiek dowód na to, że tak naprawdę w ogóle zaprzestał pracować dla Sami-Wiecie-Kogo?
- Myślę, że Dumbledore ma prawdopodobnie pełno dowodów, nawet jeśli nie dzieli się nimi z tobą, Ron - warknęła Hermiona.
- Och zamknijcie się obydwoje - powiedział ciężko Harry, gdy Ron otworzył usta, by odciąć się Hermionie. Hermiona i Ron zastygli, wyglądając na złych i obrażonych. - Nie możecie dać temu spokoju? - spytał Harry. - Bez przerwy najeżdżacie na siebie nawzajem, można zwariować. - I zostawiając swoją zapiekankę zarzucił na ramię tornister i zostawił ich tak siedzących tam.
Wchodził po marmurowych schodach, biorąc po dwa stopnie na raz, mijał wielu uczniów spieszących się na lunch. Gniew, który wybuchł w nim tak niespodziewanie, nadal płonął wewnątrz i widok zszokowanych twarzy Rona i Hermiony dostarczył mu uczucia głębokiej satysfakcji. Niech im służy, pomyślał, czemu nie mogą dać temu spokoju... tylko się kłócą cały czas... dość, by każdego doprowadzić do kresu...
Na półpiętrze minął duży obraz rycerza Sir Cadogana. Sir Cadogan wyciągnął swój miecz i machnął nim wściekle w kierunku Harry'ego, który zignorował go.
- Wracaj, ty nikczemny psie! Stawaj natychmiast i walcz! - wykrzyknął Sir Cadogan stłumionym głosem zza swej przyłbicy, ale Harry tylko szedł dalej i kiedy Sir Cadogan próbował ruszyć za nim wbiegając na sąsiedni obraz, został przepędzony przez jego mieszkańca, wielkiego, złowieszczo wyglądającego wilczura.
Harry spędził resztę godziny przeznaczonej na lunch siedząc samemu pod zapadnią na szczycie Północnej Wieży. W konsekwencji, kiedy zadzwonił dzwonek, był pierwszym, który wspiął się po srebrnej drabinie, która prowadziła do sali Sybilli Trelavney.
Po Eliksirach, Wróżbiarstwo było najmniej lubianym przez Harry'ego przedmiotem, co było spowodowane głównie nawykiem profesor Trelawney do przepowiadania jego przedwczesnej śmierci co kilka lekcji. Chuda kobieta, cała poowijana ciężko w szale i błyszcząca się sznurkami paciorków, zawsze przypominała Harry'emu jakiegoś owada, z okularami potężnie powiększającymi jej oczy. Kiedy Harry wszedł do środka, zajęta była rozkładaniem egzemplarzy zmaltretowanych, oprawionych w skórę książek na każdy z małych, wrzecionowatych stolików, którymi zawalony był jej pokój. Światło rzucane przez okryte chustami lampy i słabo płonący, niezdrowo pachnący ogień, były tak przyćmione, że nie zauważyła jak zajmował miejsce w cieniach. W ciągu pięciu następnych minut przybyła reszta klasy. Ron pojawił się z zapadni, rozejrzał się uważnie, zauważył Harry'ego i ruszył prosto ku niemu, lub raczej na tyle prosto, na ile mógł, lawirując pomiędzy stołami, krzesłami i przeładowanymi pufami.
- Hermiona i ja przestaliśmy się kłócić - powiedział siadając obok Harry'ego.
- To dobrze - stęknął Harry.
- Ale Hermiona mówi, że myśli, że byłoby miło, gdybyś przestał wyładowywać swój gniew na nas - oznajmił Ron.
- Ja nie...
- Ja tylko przekazuję wiadomość - powiedział Ron przerywając mu. - Ale uważam, że ma rację. To nie jest nasza wina, jak traktują cię Seamus i Snape.
- Nigdy nie powiedziałem, że...
- Dzień dobry - odezwała się profesor Trelawney swoim zwykłym mglistym, marzycielskim głosem i Harry przerwał, ponownie czując jednocześnie gniew i lekkie zawstydzenie swoim zachowaniem. - I witam ponownie na lekcjach Wróżbiarstwa. Oczywiście śledziłam z największą uwagą wasze losy w czasie wakacji i jestem zachwycona widząc, że wszyscy bezpiecznie powróciliście do Hogwartu, jak oczywiście wiedziałam, że się stanie.
- Znajdziecie przed sobą na stolikach egzemplarze Wyroczni Snów Inigo Imago. Interpretacja snów jest jednym z najważniejszych sposobów na odgadywanie przyszłości i tym, który bardzo prawdopodobnie może być sprawdzony na waszym SUMie. Oczywiście, kiedy chodzi o uświęconą sztukę przepowiadania, to nie żebym wierzyła, że zdanie lub oblanie egzaminu ma najodleglejsze znaczenie. Jeśli macie Widzące Oko, certyfikaty i stopnie znaczą bardzo niewiele. Jednakże dyrektor chce, byście zasiedli do egzaminu, więc...
Jej głos urwał się delikatnie, nie pozostawiając im wątpliwości, że profesor Trelawney uważała takie nikczemne tematy jak egzaminy za niegodne swojego przedmiotu.
- Otwórzcie, proszę na wstęp i przeczytajcie, co Imago ma do powiedzenia w sprawie interpretacji snów. Następnie podzielcie się na pary. Użyjcie Wyroczni Snów nawzajem dla zinterpretowania swoich ostatnich snów. Zaczynajcie.
Jedyną dobrą rzeczą, jaką można było powiedzieć o tej lekcji, było to, że nie była podwójna. Zanim wszyscy skończyli czytać wstęp do książki, zostało im zaledwie jakieś dziesięć minut na interpretowanie snu. Przy stole obok Harry'ego i Rona, Dean usiadł w parze z Neville'm, który natychmiast wdał się w rozwlekłe wyjaśnianie koszmaru, w którym para gigantycznych nożyczek nosiła najlepszy kapelusz jego babci. Harry i Ron zaledwie spojrzeli się na siebie posępnie.
- Ja nigdy nie pamiętam swoich snów - oznajmił Ron. - Ty jakiś opowiedz.
- Musisz pamiętać jakiś jeden - niecierpliwił się Harry.
Nie miał zamiaru dzielić się z nikim swoimi snami. Wiedział doskonale, co oznaczał jego stały koszmar dotyczący cmentarza, nie potrzebował by Ron, profesor Trelawney czy głupia Wyrocznia Snów mówili mu o tym.
- No dobra, śniłem jednej nocy, że grałem w quiddticha - powiedział Ron, wykrzywiając twarz w wysiłku przypomnienia sobie. - Jak uważasz, co to oznacza?
- Prawdopodobnie, że zostaniesz zeżarty przez gigantyczną gumożujkę czy coś w tym stylu. - oznajmił Harry przewracając bez zainteresowania strony Wyroczni Snów. Szukanie w Wyroczni kawałków snów było bardzo nudnym zadaniem i Harry był niepocieszony, kiedy profesor Trelawney jako pracę domową wyznaczyła im zadanie prowadzenia dziennika snów przez miesiąc. Kiedy rozległ się dzwonek, on i Ron ruszyli z powrotem w dół drabiną. Ron narzekał głośno.
- Zdajesz sobie sprawę, ile prac domowych już dostaliśmy? Binns dał nam długi na półtorej stopy esej na temat wojen olbrzymów, Snape chce stopę o wykorzystaniu kamieni księżycowych, a teraz jeszcze dostaliśmy miesięczny dziennik snów od Trelawney! Fred i George nie mylili się co do roku SUMów, prawda? Niech lepiej ta Umbridge nie daje nam już żadnej...
Kiedy weszli do klasy Obrony Przeciw Czarnej Magii, profesor Umbridge już siedziała przy nauczycielskim biurku, ubrana w swój puszysty różowy sweterek z ostatniego wieczoru i czarną, aksamitną kokardę na czubku głowy. Harry'emu znów dobitnie przypominała wielką muchę, która usadowiła się nieroztropnie na czubku jeszcze większej ropuchy.
Klasa ucichła kiedy weszli do sali. Profesor Umbridge jak dotąd stanowiła nieznaną jakość i nikt nie wiedział na ile srogą i wymagającą dyscypliny osobą mogła być.
- No dobrze, dzień dobry! - odezwała się kiedy w końcu cała klasa usiadła.
Kilka osób wymamrotało "dzień dobry" w odpowiedzi.
- Tut, tut - cmoknęła profesor Umbridge - Tak nie można, dalej, prawda? Chciałabym, proszę, żebyście powtórzyli "Dzień dobry, profesor Umbridge". Jeszcze raz, proszę. Dzień dobry, klaso!
- Dzień dobry, profesor Umbridge - wyskandowali do niej.
- No widzicie - powiedziała słodko profesor Umbridge. - To nie było takie trudne, prawda? Różdżki na bok, wyciągnijcie pióra, proszę.
Wiele osób w klasie wymieniło ponure spojrzenia. Po poleceniu "różdżki na bok" jeszcze nigdy nie nastąpiła lekcja, którą uznaliby za interesującą. Harry wetknął swoją różdżkę z powrotem do torby i wyciągnął zaostrzone pióro, atrament i pergamin. Profesor Umbridge otworzyła swoją torebkę, wydobyła z niej swoją różdżkę, która była niezwykle krótka i ostro stuknęła nią w tablicę. Na tablicy natychmiast pojawiły się słowa.
Obrona Przed Czarną Magią
Powrót do Podstawowych Zasad
- No dobrze, wasze nauczanie z tego przedmiotu było raczej przerywane i fragmentaryczne, prawda? - oznajmiła profesor Umbridge, zwracając twarz w kierunku klasy, z rękami starannie splecionymi przed sobą. - Ciągłe zmiany nauczycieli, z których wielu nie trzymało się żadnego zatwierdzonego przez Ministerstwo programu zajęć, sprawiły niestety to, że jesteście daleko poniżej standardów jakie spodziewalibyśmy się ujrzeć na roku waszych SUMów.
- Jednakże będzie wam bardzo miło słyszeć, że te problemy będą teraz naprawione. W tym roku będziemy trzymać się starannie ułożonego, zorientowanego na teorię, zatwierdzonego przez Ministerstwo kursu magii obronnej. Zapiszcie, co następuje, proszę.
Uderzyła jeszcze raz w tablicę. Pierwsza wiadomość zniknęła i została zastąpiona przez "Cele kursu".
1. Zrozumienie zasad leżących u podstaw magii obronnej.
2. Nauczenie się rozpoznawania sytuacji, w których magia obronna może być legalnie użyta.
3. Umiejscowienie użycia obronnej magii w kontekście praktycznego użycia.
Przez kilka minut salę wypełniały dźwięki piór skrzypiących o pergaminy. Kiedy wszyscy zapisali trzy cele kursu profesor Umbridge, zapytała - Czy wszyscy mają egzemplarz Teorii Obrony Magicznej Wilberta Slinkharda?
Przez klasę przebiegł głuchy pomruk zgody.
- Myślę, że spróbujemy jeszcze raz - powiedziała profesor Umbridge. - Kiedy zadaje wam pytanie, chciałabym usłyszeń odpowiedź, "Tak, profesor Umbridge" lub "Nie, profesor Umbridge". A więc: Czy wszyscy mają egzemplarz Teorii Obrony Magicznej Wilberta Slinkharda?
- Tak, profesor Umbridge - rozległo się w sali.
- Dobrze - powiedziała profesor Umbridge - Chciałabym, byście otworzyli go na stronie piątej i przeczytali "Rozdział Pierwszy, Podstawy dla Początkujących". Nie trzeba będzie przy tym rozmawiać.
Profesor Umbridge zostawiła tablicę i usadowiła się w krześle za biurkiem nauczycielskim obserwując wszystkich uważnie tymi swoimi workowatymi, ropuszymi oczami. Harry przewrócił na stronę piątą swojego egzemplarza Teorii Obrony Magicznej i zaczął czytać.
To było rozpaczliwie nudne, całkiem tak fatalne, jak słuchanie profesora Binnsa. Czuł jak jego skupienie odpływa. Wkrótce czytał tę samą linię pół tuzina razy bez posuwania się dalej niż do kilku pierwszych słów. Minęło kilka minut. Obok niego Ron obracał bezmyślnie pióro w swoich palcach, wpatrując się w ten sam punkt na stronie. Harry spojrzał w prawo i trafił na niespodziankę, która wytrząsnęła go z odrętwienia. Hermiona nawet nie otworzyła swojego egzemplarza Teorii Obrony Magicznej. Utkwiła swój wzrok w profesor Umbridge z ręką podniesioną do góry.
Harry nie mógł sobie przypomnieć, by Hermiona kiedykolwiek lekceważyła czytanie, gdy ktoś jej to polecił, czy w ogóle oparła się pokusie otwarcia jakiejkolwiek książki, która pojawiła się pod jej nosem. Spojrzał na nią pytająco, ale zaledwie potrząsnęła lekko głową, by pokazać, że nie zamierza odpowiadać na pytania i dalej wlepiała wzrok w profesor Umbridge, która równie rezolutnie patrzyła w innym kierunku.
Jednak po kilku następnych minutach, Harry nie był jedynym obserwującym Hermionę. Rozdział, który polecono im przeczytać był tak nużący, że coraz więcej ludzi decydowało się raczej na obserwowanie niemych prób Hermiony złapania wzroku profesor Umbridge, niż borykanie się z "Podstawami dla Początkujących".
Kiedy ponad połowa klasy patrzyła się raczej na Hermionę niż w swoje książki, profesor Umbridge postanowiła chyba, że nie może już dłużej ignorować sytuacji.
- Czy chciałaś zapytać o coś na temat rozdziału, kochanie? - zapytała Hermionę tak, jakby dopiero w tej chwili ją zauważyła.
- Nie na temat rozdziału, nie. - odpowiedziała Hermiona.
- Cóż, w tej chwili czytamy - orzekła profesor Umbridge, pokazując swoje małe zaostrzone ząbki. - Jeśli masz inne pytania, możemy się nimi zając na koniec lekcji.
- Mam pytanie odnośnie celów kursu. - nalegała Hermiona.
Profesor Umbridge uniosła brwi.
- I nazywasz się?
- Hermiona Granger - odparła Hermiona.
- Cóż, panno Granger, myślę, że cele kursu będą doskonale zrozumiałe, jeśli przeczyta się je uważnie - powiedziała profesor Umbridge głosem pełnym zdecydowanej dobroci.
- Cóż, ja tak nie myślę - oznajmiła bez ogródek Hermiona. - Tam nie jest nic napisane o używaniu obronnych czarów.
Nastąpiła krótka cisza, w czasie której wielu członków klasy odwróciło swoje głowy, by spojrzeć na trzy cele kursu, nadal widniejące na tablicy.
- Używanie obronnych czarów? - profesor Umbridge powtórzyła z lekkim śmiechem - Po co? Nie potrafię sobie wyobrazić sytuacji powstającej w mojej klasie, która wymagałaby użycia przez was obronnego czaru, panno Granger. Z pewnością nie oczekuje pani bycia zaatakowaną podczas zajęć?
- To nie będziemy używać magii? - wykrzyknął głośno Ron.
- Uczniowie w mojej klasie podnoszą ręce, kiedy chcą przemówić, panie...?
- Weasley - odparł Ron wyrzucając w powietrze rękę.
Profesor Umbridge uśmiechając się coraz szerzej odwróciła się do niego plecami. Harry i Hermiona natychmiast również podnieśli ręce. Workowate oczy profesor Umbridge spoczęły na chwilę na Harry'm, po czym spytała Herminę.
- Tak, panno Granger? Czy chciała pani spytać o coś jeszcze?
- Tak - odpowiedziała Hermiona - Z pewnością głównym celem Obrony Przed Czarną Magią jest ćwiczenie obronnych czarów?
- Czy jest pani wykwalifikowanym przez Ministerstwo ekspertem do spraw edukacji, panno Granger? - zapytała profesor Umbridge swoim fałszywie słodkim głosem.
- Nie, ale...
- W takim razie, obawiam się, że nie jest pani upoważniona do decydowania, co jest "głównym celem" jakichkolwiek zajęć. Czarodzieje o wiele starsi i mądrzejsi od pani obmyślili nasz nowy program zajęć. Będziecie się uczyć na temat obronnych czarów w bezpieczny, pozbawiony ryzyka sposób...
- A jaki to ma sens? - spytał głośno Harry - Jeśli mamy być zaatakowani, to nie będzie...
- Ręka, panie Potter! - zaśpiewała profesor Umbridge.
Harry uniósł w górę pięść. Po raz kolejny profesor Umbridge celowo odwróciła się od niego, ale już kilkoro innych ludzi trzymało w górze uniesione ręce.
- A pańskie nazwisko brzmi? - odezwała się profesor Umbridge do Deana.
- Dean Thomas.
- Tak, panie Thomas?
- No więc, to jest tak jak powiedział Harry, nieprawdaż? - spytał Dean. - Jeśli mamy być zaatakowani, to nie będzie to pozbawione ryzyka.
- Powtarzam - powiedziała profesor Umbridge uśmiechając się bardzo denerwująco do Deana - czy spodziewacie się być zaatakowani podczas moich zajęć?
- Nie, ale...
Profesor Umbridge zagłuszyła go - Nie chcę krytykować sposobu, w jaki prowadzi się w tej szkole pewne rzeczy - powiedziała z nieprzekonującym uśmiechem, który jeszcze rozciągnął jej szerokie usta - ale zostaliście wystawieni na pastwę kilku bardzo nieodpowiedzialnych czarodziejów podczas tych zajęc. Bardzo nieodpowiedzialnych w rzeczy samej, nie wspominając - wydała z siebie paskudny krótki śmiech - o szczególnie niebezpiecznych mieszańcach.
- Jeśli ma pani na myśli profesora Lupina - zaświergotał ze złością Dean - to był najlepszy jakiego kiedykolwiek...
- Ręka, panie Thomas! Tak jak mówiłam - zostaliście zaznajomieni z zaklęciami, które były złożone, nieodpowiednie dla waszej grupy wiekowej i potencjalnie zabójcze. Zostaliście wystraszeni i uwierzyliście, że każdego dnia mogą was spotkać mroczne ataki...
- Nieprawda, nie uwierzyliśmy - odezwała się Hermiona - po prostu...
- Pani ręka nie jest w górze, panno Granger!
Hermiona podniosła w górę rękę. Profesor Umbridge odwróciła się od niej.
- O ile się orientuję, to mój poprzednik nie tylko rzucał przy was nielegalne klątwy, ale właściwie rzucał je na was.
- Cóż, okazał się być szaleńcem, nieprawdaż? - wyrwał się gorączkowo Dean - Proszę jednak zważyć, że mimo to nauczyliśmy się mnóstwo.
- Pańska ręka nie jest w górze, panie Thomas! - zagrzmiała profesor Umbridge. - Słuchajcie, to jest spojrzenie Ministerstwa, że teoretyczna wiedza będzie bardziej niż wystarczająca, by pozwolić wam przejść przez egzaminy, a po to, jakby nie patrzeć, w końcu jest szkoła. A pani imię brzmi? - dodała patrząc się na Parvati, której ręka właśnie wystrzeliła w górę.
- Parvati Patil, a czy nie ma części praktycznej na naszym SUMie z Obrony Przed Czarną Magią? Czy nie mamy pokazać, że właściwie to potrafimy rzucać przeciwzaklęcia i takie tam?
- Tak długo, jak wystarczająco mocno będziecie się uczyć teorii, nie ma powodu dla którego nie mielibyście być w stanie rzucić czarów w starannie kontrolowanych warunkach egzaminacyjnych - powiedziała odprawiająco profesor Umbridge.
- Bez ćwiczenia ich wcześniej? - spytała z niedowierzaniem Parvati - Czy mamy przez to rozumieć, że po raz pierwszy przyjdzie nam rzucać te czary podczas egzaminu?
- Powtarzam, tak długo jak wystarczająco mocno będziecie się uczyć teorii...
- A na ile dobra będzie ta teoria w realnym świecie? - zapytał głośno Harry z pięścią uniesioną ponownie w górę.
Profesor Umbridge spojrzała na niego.
- To jest szkoła, panie Potrer, nie realny świat. - powiedziała łagodnie.
- Więc nie mamy się przygotowywać na to, co czeka na nas tam?
- Tam nic nie czeka, panie Potter.
- Ach tak? - powiedział Harry. Jego gniew, który zdawał się wrzeć tuż pod powierzchnią przez cały dzień, osiągał punkt kipienia.
- A jak sobie pan wyobraża, kto chciałby atakować takie dzieci jak wy? - zapytała profesor Umbridge potwornie słodkim głosem.
- Hmm, pomyślmy... - odpowiedział Harry udając zamyślenie - Może... Lord Voldemort?
Ron udławił się. Lavender Brown wydała z siebie cichy okrzyk. Neville ześlizgnął się ze swego stołka. Jednakże profesor Umbridge nie wzdrygnęła się. Wpatrywała się w Harry'ego z ponurą satysfakcją na twarzy.
- Gryffindor traci dziesięć punktów, panie Potter.
Klasa pozostawała cicha i nieruchoma. Wszyscy patrzyli się bądź na Umbridge, bądź na Harry'ego.
- A teraz ustalmy kilka rzeczy całkiem jasno.
Profesor Umbridge powstała i nachyliła się ku nim rozczapierzając na biurku swoje wyposażone w krótkie i grube palce dłonie.
- Powiedziano wam, że pewien czarny czarodziej powrócił z martwych...
- On nie był martwy - powiedział ze złością Harry - Ale faktycznie, powrócił!
- PaniePotterprzezpanapańskidomjużstraciłdziesięćpunktówniechpanniepogarszaswojejsprawy! - wykrztusiła profesor Umbridge jednym tchem bez patrzenia na niego. - Tak jak powiedziałam, zostaliście poinformowani, że pewien mroczny czarodziej ponownie został oswobodzony. To kłamstwo.
- To NIE jest kłamstwo! - odparł Harry. - Widziałem go, walczyłem z nim!
- Szlaban, panie Potter! - powiedziała z triumfem profesor Umbridge. - Jutro wieczorem. O piątej. W moim biurze. Powtarzam, to kłamstwo. Ministerstwo Magii gwarantuje, że nie jesteście w niebezpieczeństwie ze strony żadnego mrocznego czarodzieja. Jeśli nadal się obawiacie, przyjdźcie do mnie poza godzinami zajęć. Jeśli ktoś straszy was bujdami o odrodzonych mrocznych czarodziejach, chciałabym o tym usłyszeć. Jestem tu po to, by pomóc. Jestem waszą przyjaciółką. A teraz będziecie grzecznie kontynuować czytanie. Strona piąta, "Podstawy dla Początkujących".
Profesor Umbridge usiadła za swym biurkiem. Ale Harry stał dalej. Wszyscy patrzyli na niego. Seamus był na wpół wystraszony, na wpół zafascynowany.
- Harry, nie! - wyszeptała ostrzegawczo Hermiona, ciągnąc go za rękaw, ale Harry wyrwał swoją rękę z jej zasięgu.
- Więc według pani Cedrik Diggory padł martwy za własnym przyzwoleniem, tak? - zapytał Harry trzęsącym się głosem.
Rozległ się zbiorowy wdech powietrza ze strony klasy, gdyż żadne z nich, z wyjątkiem Rona i Hermiony, nie słyszało, by Harry kiedykolwiek mówił, co stało się tamtej nocy, kiedy zginął Cedrik. Wpatrywali się gorliwie to w Harry'ego to w profesor Umbridge, która podniosła oczy i patrzyła się na niego bez śladu udawanego uśmiechu na twarzy.
- Śmierć Cedrika Diggory była tragicznym wypadkiem - powiedziała zimno.
- To było morderstwo - odparł Harry. Czuł, jak się trzęsie. Prawie nikomu o tym nie mówił, a już w najmniejszym stopniu całej trzydziestce gorliwie słuchających kolegów. - Voldemort zabił go i pani o tym wie.
Twarz profesor Umbridge była całkiem blada. Przez chwilę Harry myślał, że zacznie na niego krzyczeć. A potem powiedziała swoim najłagodniejszym, najsłodszym dziewczęcym głosikiem. - Panie Potter, kochanie, podejdź tu.
Odkopnął na bok swoje krzesło, przeszedł obok Rona i Hermiony i ruszył wprost do nauczycielskiego biurka. Czuł jak reszta klasy wstrzymuje oddech. Był tak wściekły, ze nie dbał o to, co się za chwilę stanie.
Profesor Umbridge wyciągnęła ze swojej torebki małą rolkę różowego pergaminu, rozpostarła ją na biurku, zamoczyła pióro w butelce atramentu i zaczęła gryzmolić, garbiąc się tak, że Harry nie mógł dostrzec, co pisze. Nikt nic nie mówił. Mniej więcej po minucie zwinęła pergamin i stuknęła w niego swoja różdżką. Zapieczętował się sam bez żadnego śladu krawędzi, tak by Harry nie mógł go otworzyć.
- Zabierz to do profesor McGonagall, kochanie - powiedziała profesor Umbridge wręczając mu liścik.
Wziął go od niej bez słowa, odwrócił się na pięcie i wyszedł z sali, nie patrząc nawet na Rona i Hermionę i zatrzaskując za sobą drzwi. Szedł bardzo szybko przez korytarz z liścikiem do McGonagall zaciśniętym mocno w dłoni i skręcając za róg wpadł na poltergeista Irytka, malutkiego człowieczka z szerokimi ustami unoszącego się na plecach w powietrzu, żonglującego kilkoma kałamarzami.
- Co my tu mamy, to Nędzny *) Mały Potter! - zarechotał Irytek, pozwalając dwóm kałamarzom upaść na ziemię, gdzie roztrzaskały się i opryskały ściany atramentem. Harry odskoczył w tył z drogi z warknięciem.
- Wynoś się, Irytek.
- Oooo, Dziwadełko ma humorki - powiedział Irytek ścigając Harry'ego wzdłuż korytarza, łypiąc chytrze gdy przelatywał nad nim. - O co chodzi tym razem, mój milutki przyjacielu Pociaczku? Słyszysz głosy? Widzisz wizje? Mówisz... - Irytek wydał z siebie gigantyczne prychnięcie -... językami?
- Powiedziałem, zostaw mnie w SPOKOJU! - wykrzyczał Harry zbiegając po najbliższych schodach, ale Irytek tylko zjechał na dół po poręczy na plecach, cały czas przy nim.
Większość myśli, że się odszczekuje malutki chłopiec zalękniony
Ale niektórzy bardziej uprzejmi myślą, że tylko jest zasmucony
Ale Irytek wie lepiej i twierdzi, że on jest szalony...
- ZAMKNIJ SIĘ!
Drzwi po lewej stronie otworzyły się i ze swojego biura wyszła surowa i lekko zaniepokojona profesor McGonagall.
- Na litość boską, czemu tak krzyczysz, Potter? - złościła się, kiedy Irytek zarechotał radośnie i odleciał z zasięgu wzroku. - Czemu nie jesteś na lekcji?
- Zostałem przysłany do pani - powiedział sztywno Harry.
- Przysłany? Co to znaczy, przysłany?
Wyciągnął liścik od profesor Umbridge. Profesor McGonagall wzięła go od niego marszcząc brwi, otworzyła go uderzeniem różdżki, rozpostarła i zaczęła czytać. Jej oczy poruszały się z jednej strony na drugą za jej kwadratowymi okularami, kiedy czytała, co napisała Umbridge i z każdą linią stawały się coraz węższe.
- Wejdź do środka, Potter.
Wszedł za nią do jej gabinetu. Drzwi zamknęły się automatycznie za nim.
- No więc? - odezwała się profesor McGonagall mierząc go wzrokiem. - Czy to prawda?
- Czy co prawda? - zapytał Harry raczej bardziej agresywnie niż zamierzał - Pani profesor? - dodał, próbując by zabrzmiało to trochę grzeczniej.
- Czy to prawda, że krzyczałeś na profesor Umbridge?
- Tak - odparł Harry.
- Nazwałeś ją kłamcą?
- Tak.
- Powiedziałeś jej, że Ten, Którego Imienia Się Nie Wypowiada powrócił?
- Tak.
Profesor McGonagall usiadła za biurkiem obserwując uważnie Harry'ego. A potem powiedziała - Poczęstuj się ciasteczkiem, Potter.
- Poczę... co?
- Poczęstuj się ciasteczkiem. - powtórzyła niecierpliwie, wskazując na puszkę w szkocki deseń, leżącą na szczycie jednego ze stosów papierów na jej biurku. - I usiądź.
Zdarzyło się już poprzednio, kiedy Harry spodziewał się, że zostanie ukarany przez profesor McGonagall, a zamiast tego został wyznaczony przez nią do drużyny quidditcha Gryfindoru. Opadł na fotel naprzeciw niej i poczęstował się Imbirową Traszką, czując się tak zmieszany i ogłupiały, jak wtedy, przy tamtej okazji.
Profesor McGonagall odłożyła liścik profesor Umbridge i popatrzyła na Harry'ego bardzo poważnie.
- Potter, musisz być ostrożny.
Harry przełknął Imbirową Traszkę, którą miał w ustach i popatrzył się na nią. Ton jej głosu był zupełnie inny niż ten, do którego przywykł. Nie był żywy, szorstki i surowy. Był spokojny i pełen niepokoju i w jakiś sposób o wiele bardziej ludzki niż zwykle.
- Złe zachowanie na lekcji Dolores Umbridge może cię kosztować znacznie więcej niż tylko szlaban i punkty domu.
- Co pani chce...
- Potter, pomyśl rozsądnie - warknęła profesor McGonagall nagle wracając do swego zwykłego zachowania. - Wiesz skąd ona jest, musisz wiedzieć, komu donosi.
Zadzwonił dzwonek oznajmiający koniec lekcji. Ponad nimi i wszędzie dookoła rozbrzmiał słoniowe dudnienie setek uczniów w ruchu.
- Tu jest napisane, że masz u niej szlaban codziennie wieczorem w tym tygodniu, począwszy od jutra. - powiedziała profesor McGonagall spoglądając jeszcze raz na liścik od Umbridge.
- Codziennie wieczorem w tym tygodniu! - powtórzył Harry przerażony - Ale pani profesor, czy nie może...
- Nie, nie mogę - powiedziała stanowczo profesor McGonagall.
- Ale...
- Ona jest twoją nauczycielką i ma pełne prawo dać ci szlaban. Pójdziesz do jej pokoju jutro o piątej godzinie po raz pierwszy. Tylko pamiętaj: stąpaj ostrożnie przy Dolores Umbridge.
- Ale ja mówiłem prawdę! - oburzył się Harry - Voldemort powrócił, pani wie, że to prawda, profesor Dumbledore wie...
- Na miłość boską, Potter! - powiedziała profesor McGonagall prostując ze złością okulary (skrzywiła się potwornie, kiedy użył imienia Voldemorta). - Naprawdę myślisz, że chodzi tu tylko o prawdę i kłamstwa? Tu chodzi o nie wychylanie się i trzymanie gniewu pod kontrolą!
Wstała z zaciśniętymi bardzo wąsko ustami i rozszerzonymi nozdrzami. Harry wstał również.
- Weź jeszcze ciasteczko - powiedziała poirytowana wyciągając ku niemu puszkę.
- Nie, dziękuję. - odparł zimno Harry,
- Nie bądź śmieszny - burknęła.
Wziął jedno.
- Dziękuję - powiedział niechętnie.
- Czy nie słuchałeś przemówienia Dolores Umbridge na uczcie na początek semestru, Potter?
- Tak - odparł Harry - Tak... powiedziała... postęp będzie zakazany lub... no w każdym razie znaczyło to, że... że Ministerstwo Magii próbuje wtrącać się w sprawy Hogwartu.
Profesor McGonagall przyglądała mu się uważnie przez chwilę, po czym pociągnęła nosem, obeszła dokoła biurka i otworzyła przed nim drzwi.
- Cóż, jestem zadowolona, że słuchasz przynajmniej Hermiony Granger - powiedziała wskazując mu wyjście z gabinetu.
*) - w oryginale Potty, co oznacza zarówno lichy, nędzny, jak i zdrobnienie od Potter
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Szlaban z Dolores
w tłumaczeniu pomogła Riona
Obiad w wielkiej sali tego wieczoru nie był dziś miłym przeżyciem dla Harrego. Wiadomość o jego pojedynku na krzyki z Umbridge rozeszła się wyjątkowo szybko nawet jak na standardy Hogwartu. Słyszał szepty dookoła siebie, gdy tak siedział między Ronem a Hermioną jedząc. Najśmieszniejsze było to, że żaden z szeptających zdawał się nie przejmować tym, że może on usłyszeć, co o nim mówią. Wręcz przeciwnie, wyglądało to jakby mieli nadzieję, że znów się wścieknie i zacznie krzyczeć, tak by mogli usłyszeć jego historię z pierwszej ręki.
- Mówi, że widział jak Cedrik Diggory został zamordowany...
- Uważa, że pojedynkował się z Sam Wiesz Kim...
- Nie żartuj...
- Kogo on chce nabrać?
- Bez jaj...
- Czego ja nie rozumiem - powiedział Harry przez zaciśnięte zęby, odkładając nóż i widelec (jego ręce za bardzo się trzęsły, by je trzymać je solidnie), - to dlaczego wszyscy oni wierzyli w tę historię dwa miesiące temu, kiedy Dumbledore powiedział im...
- Chodzi o to, Harry, że nie jestem pewna czy wierzyli - powiedziała ponuro Hermiona - Och, chodźmy już stąd.
Rzuciła z trzaskiem swój własny nóż i widelec. Ron spojrzał tęsknie na swą do połowy tylko zjedzoną szarlotkę, ale poszedł za nimi. Ludzie patrzyli się na nich, przez całą drogę do wyjścia z Sali.
- Spójrz, ty nie rozumiesz, jak było kiedy to się stało - powiedziała cicho Hermiona - Pojawiłeś się z powrotem na środku trawnika ściskając martwe ciało, Cedrika... nikt z nas nie widział, co się stało w labiryncie... mieliśmy tylko słowo Dumbledore'a, że to Sam-Wiesz-Kto powrócił, zabił Cedrika i walczył z tobą.
- Co jest prawdą!- krzyknął głośno Harry.
- Wiem, że jest, Harry, więc czy mógłbyś, proszę cię, przestać rzucać się na mnie? - odparła Hermiona ze znużeniem - Po prostu zanim ta prawda dotarła naprawdę do ludzi, wszyscy pojechali do domu na wakacje, gdzie spędzili dwa miesiące czytając o tym, jak ty jesteś pomylony, a Dumbledore staje się zniedołężniały!
Deszcz dudnił o szyby okien, kiedy sunęli pustym korytarzem z powrotem do wieży Gryffindoru. Harry czuł, jakby jego pierwszy dzień w szkole trwał cały tydzień, ale przed pójściem do łóżka wciąż miał jeszcze górę prac domowych do zrobienia. Nad prawym okiem zaczynał czuć tępy pulsujący ból. Popatrzył przez spłukane deszczem okno na ciemny świat, gdy skręcili w korytarz Grubej Damy. Z chatki Hagrida nadal nie dobiegało żadne światło.
- Mimbulus mimbletonia - powiedziała Hermiona zanim Gruba Dama zdążyła spytać. Portret otworzył się odsłaniając dziurę za sobą i cała trójka wdrapała się przez nią.
Wspólny pokój był niemal pusty. Prawie wszyscy byli wciąż na dole na obiedzie. Zwinięty na fotelu Krzywołap wyprostował grzbiet i przytruchtał do nich na powitanie mrucząc głośno, a gdy Harry, Ron i Hermiona zajęli swoje trzy ulubione miejsca przy kominku wskoczył lekko na kolana Hermiony i zwinął się w kłębek jak futrzana ruda poduszka. Harry wpatrywał się w płomienie, czując pustkę i wyczerpanie.
- Jak Dumbledore mógł do tego dopuścić? - krzyknęła nagle Hermiona, sprawiając że Harry i Ron podskoczyli. Krzywołap zeskoczył z niej, patrząc z dezaprobatą. Walnęła w złości w poręcze fotela, tak że aż kawałki wyściółki wyleciały z dziur. - Jak może pozwalać, by ta straszna kobieta nas uczyła? I to na dodatek w roku naszych SUMów!
- No cóż, nigdy nie mieliśmy świetnych nauczycieli Obrony Przed Czarną Magią, prawda?- podparł Harry. - Wiesz jak to jest, Hagrid przecież nam powiedział, nikt nie chce tej pracy. Mówią, że jest pechowa.
- Tak, ale zatrudnić kogoś, kto właściwie nie pozwala nam na używanie magii! W co się bawi Dumbledore?
- A ona chce, by ludzie dla niej szpiegowali - dodał złowrogo Ron.
- Pamiętasz jak powiedziała, że chce abyśmy przychodzili do niej i mówili jej, gdy usłyszymy, że ktoś mówi o tym, że Sami-Wiecie-Kto powrócił?
- Oczywiście, że ona jest tu po to, by szpiegować nas wszystkich, to chyba jasne, niby dlaczego Knot miałby chcieć by tu przyszła? - warknęła Hermiona.
- Nie zaczynajcie znów się kłócić - powiedział ze znużeniem Harry, kiedy Ron otworzył swoje usta, by się odciąć.- Czy nie możemy po prostu... zróbmy po prostu tę pracę domową, byle mieć ją z głowy...
Zebrali z kąta swoje tornistry i wrócili na fotele przy kominku. Ludzie wracali właśnie z obiadu. Harry trzymał twarz odwróconą od dziury za portretem, ale mimo to nadal czuł na sobie spojrzenia, które przyciągał.
- Robimy najpierw rzeczy od Snape'a? - spytał Ron maczając swoje pióro w atramencie. - "Właściwości... kamienia księżycowego... i jego zastosowania... przy przyrządzaniu eliksirów..." - mamrotał, zapisując słowa na samej górze swego pergaminu w czasie, gdy je wypowiadał. - Dobra - podkreślił tytuł, a następnie spojrzał wyczekująco na Hermionę.
- Więc, jakie są właściwości kamienia księżycowego i jego zastosowania przy przyrządzaniu eliksirów?
Ale Hermiona nie słuchała. Spoglądała ukradkiem w odległy róg pokoju, gdzie Fred, George i Lee Jordan siedzieli teraz pośrodku grupki niewinnie wyglądających pierwszoroczniaków, z których wszyscy żuli coś, co wydawało się pochodzić z dużej papierowej torby, którą trzymał Fred.
- Nie, przepraszam, ale oni posunęli się za daleko - powiedziała wstając i wyglądając na zdecydowanie wściekłą. - Chodź, Ron.
- Ja... co? - odezwał się Ron, wyraźnie grając na czas.- Nie... oj przestań, Hermiona... nie możemy ich objechać za rozdawanie słodyczy.
- Już ty doskonale wiesz, że to są kawałki Nosokrwistych Nugatów albo... albo Wyrzygałki... albo...
- Mdlejące Fantazje? - podsunął cicho Harry.
Jeden po drugim, jakby ktoś walił ich w głowę niewidzialnym drewnianym młotkiem, pierwszoroczniacy opadali nieprzytomni w swoich fotelach. Niektórzy ześlizgiwali się prosto na podłogę, inni wisieli zaledwie z wywieszonymi językami nad poręczami swoich foteli. Większość obserwujących to ludzi śmiała się. Jednakże Hermiona wyprostowała ramiona i pomaszerowała dokładnie w miejsce, gdzie stali teraz Fred i George z notatnikami, obserwując dokładnie nieprzytomnych pierwszaków. Ron uniósł się w połowie na fotelu, zawisł niepewnie na chwilę lub dwie, po czym szepnął Harry'emu - Hermiona ma wszystko pod kontrolą - i osunął się w swoim fotelu tak nisko na ile tylko pozwoliła mu jego tyczkowata postura.
- Wystarczy już! - oznajmiła surowo Hermiona. Fred i George spojrzeli na nią z lekkim zaskoczeniem.
- Tak, masz rację - przytaknął George - Wygląda na to, że ta dawka już wystarczy, prawda?
- Powiedziałam wam dzisiaj rano, że nie możecie testować swoich zabawek na uczniach!
- Płacimy im za to! - oburzył się Fred
- Nie obchodzi mnie to, to może być niebezpieczne!
- Bzdury - odparł Fred.
- Uspokój się, Hermiono, oni czują się dobrze! - zapewnił Lee, chodząc od pierwszaka do pierwszaka i wkładając do ich otwartych ust purpurowe słodycze.
- No, spójrz, już odzyskują przytomność - dodał George.
Kilku z pierwszoklasistów rzeczywiście poruszyło się. Kilkoro wyglądało na tak zszokowanych tym, że znaleźli się na podłodze lub dyndają ze swoich foteli, że Harry był tego pewien, iż Fred i George nie ostrzegli ich, co te słodycze spowodują.
- Dobrze się czujesz? - powiedział łagodnie George do małej ciemnowłosej dziewczynki leżącej u jego stóp.
- Chy... Chyba tak... - odpowiedziała trzęsącym głosem.
- Wspaniale - oznajmił radośnie Fred, ale w następnej sekundzie Hermiona wyciągnęła z jego rąk zarówno jego notatnik, jak i papierową torbę Mdlejących Fantazji.
- Wcale nie jest WSPANIALE!
- Oczywiście że jest, żyją, nie? - powiedział ze złością Fred.
- Nie możecie tego robić, a co jeśli sprawicie, że któreś z nich naprawdę zachoruje?
- Nie mamy zamiaru sprawiać, by się rozchorowali, przetestowaliśmy je już wszystkie na sobie, to jest tylko po to, by sprawdzić, czy wszyscy reagują tak samo...
- Jeśli nie przestaniecie tego robić, ja to...
- Dasz nam szlaban? - powiedział Fred głosem w stylu "chciałbym zobaczyć, jak próbujesz".
- Każesz nam pisać linijki? - dodał George uśmiechając się głupkowato.
Widzowie w całym w pokoju śmiali się. Hermiona wyciągnęła się do pełnej wysokości. Miała zwężone oczy, a jej bujne włosy zdawały się iskrzyć jak od elektryczności.
- Nie - powiedziała drżącym z gniewu głosem - ale napiszę do waszej matki.
- Nie zrobisz tego - odpowiedział przerażony George, cofając się o krok od niej.
- O tak, zrobię - powiedziała zawzięcie Hermiona - nie mogę was samych powstrzymać przed jedzeniem tych głupich rzeczy, ale nie będziecie ich dawać pierwszoroczniakom.
Fred i George wyglądali, jak rażeni piorunem. Było jasne, że, przynajmniej jak im się wydawało, groźba Hermiony była poniżej pasa. Wraz z ostatnim groźnym spojrzeniem wepchnęła notatnik Freda i torbę Fantazji z powrotem w jego ręce i wróciła sztywno na swój fotel przy kominku.
Ron siedział teraz tak nisko w swoim fotelu, że jego nos miał prawie na wysokości kolan.
- Dziękuję za wsparcie, Ron - powiedziała z przekąsem Hermiona.
- Sama świetnie sobie poradziłaś - odburknął Ron.
Przez kilka sekund Hermiona wpatrywała się w czysty kawałek jej pergaminu, po czym stwierdziła - Och, to na nic, nie mogę się teraz skoncentrować. Idę spać.
Otworzyła szarpnięciem swoją torbę. Harry pomyślał, że chce odłożyć książki, ale zamiast tego wyciągnęła dwa niekształtne wełniane przedmioty, ułożyła je starannie na stole przy kominku, nakryła je kilkoma pogniecionymi kawałkami pergaminu i złamanym piórem i cofnęła się by podziwiać efekty swojej pracy.
- Na imię Merlina, co ty robisz? - odezwał się Ron, patrząc na nią jakby obawiał się czy nie postradała zmysłów.
To są czapki dla skrzatów domowych - odparła szybko, wpychając teraz swoje książki do plecaka. - Zrobiłam je w czasie wakacji. Naprawdę wolno robię na drutach nie używając magii, ale teraz, gdy jestem znów w szkole, powinnam być w stanie zrobić ich dużo więcej.
- Zostawiasz czapki dla domowych skrzatów? - spytał powoli Ron - I najpierw nakrywasz je tymi śmieciami?
- Tak - odpowiedziała buntowniczo Hermiona zarzucając swoją torbę na plecy.
- To nie w porządku - powiedział ze złością Ron - Próbujesz je oszukać, by zabrały te czapki. Uwalniasz je, kiedy one wcale mogą nie chcieć być wolne.
- Oczywiście, że chcą być wolne! - odpowiedziała natychmiast Hermiona, chociaż jej twarz zaróżowiła się - nie waż się dotykać tych czapek, Ron!
Odwróciła się na pięcie i wyszła. Ron zaczekał aż zniknie za drzwiami do pokoju dziewcząt, po czym uprzątnął śmieci z wełnianych czapek.
- Powinny przynajmniej widzieć, co zabierają - powiedział stanowczo Ron - W każdym razie... - zwinął pergamin, na którym napisał tytuł eseju dla Snape'a - nie ma sensu próbować kończyć tego teraz, nie umiem tego zrobić bez Hermiony, ja nie mam pojęcia, co można zrobić z tymi księżycowymi kamieniami, a ty?
Harry potrząsnął przecząco głową, zauważając, że gdy to zrobił ból w prawej skroni się nasilił. Myślał nad długim esejem na temat wojen olbrzymów, gdy poczuł ostre ukłucie bólu. Wiedząc doskonale, że gdy przyjdzie ranek będzie żałował, że nie skończył pracy domowej tej nocy, wsadził swe książki z powrotem do torby.
- Ja też idę spać.
Po drodze do drzwi sypialni minął Seamusa, ale nie spojrzał na niego. Harry doznał przelotnego wrażenia, że Seamus otworzył usta, by coś powiedzieć, ale przyśpieszył kroku i znalazł się w kojącym spokoju spiralnej, kamiennej klatki schodowej bez konieczności znoszenia kolejnych prowokacji.
* * *
Następny dzień zaświtał tak samo ciężko i deszczowo jak poprzedni. Przy śniadaniu Hagrida nadal nie było przy nauczycielskim stole.
- Ale przynajmniej jest jeden plus, żadnego Snape'a dzisiaj. - oznajmił z ożywieniem Ron.
Hermiona ziewnęła szeroko i nalała sobie trochę kawy. Wyglądała na w miarę zadowoloną z jakiegoś powodu i kiedy Ron zapytał ją, co sprawiło, że jest taka szczęśliwa, odpowiedziała po prostu - Czapeczki zniknęły. Wygląda na to, że skrzaty jednak chcą wolności.
- Nie zakładałbym się o to - powiedział zjadliwie Ron. - One mogą nie zaliczać się do ubrań. Jak dla mnie nie wyglądają wcale jak czapki, bardziej jak wełniane pęcherze.
Hermiona nie odezwała się do niego przez cały ranek.
Po podwójnych Zaklęciach nastąpiła podwójna Transmutacja. Profesor Flitwick i profesor McGonagall oboje spędzili pierwsze piętnaście minut swoich lekcji na pouczaniu klasy na temat ważności SUMów.
- O czym musicie pamiętać - skrzeczał malutki profesor Flitwick, usadowiony jak zwykle na stosie książek, by móc coś widzieć ponad krawędzią swojego biurka - to to, że te egzaminy mogą wpłynąć na waszą przyszłość na wiele lat w przód! Jeśli jeszcze nie zastanawialiście się poważnie nad swoimi profesjami, teraz jest czas, by to zrobić. A w międzyczasie, obawiam się, że będziemy pracować bardziej niż kiedykolwiek, by upewnić się, że wszystkim wam pójdzie dobrze!
Następnie spędzili ponad godzinę przeglądając Zaklęcia Przywołania, które według profesora Flitwicka na pewno miały się pojawić na ich SUMach, a na koniec podsumował on lekcję zadając im największą ze wszystkich prac domowych, jakie kiedykolwiek dostali na Zaklęciach.
Na Transmutacji było tak samo, jeśli nie gorzej.
- Nie jesteście w stanie zaliczyć SUMów - oznajmiła surowo profesor McGonagall - bez poważnego przykładania się, ćwiczeń i nauki. Nie widzę powodu, dla którego wszyscy w tej klasie nie mieliby zaliczyć SUMa z Transmutacji, tak długo jak będziecie się przykładać do pracy. - Neville wydał z siebie smutny, trochę niedowierzający dźwięk. - Tak, ty też, Longbottom - dodała profesor McGonagall. Nie ma nic złego w twojej pracy, poza brakiem pewności siebie. Tak więc... dzisiaj rozpoczniemy Zaklęcia Znikania. Są one łatwiejsze niż Zaklęcia Wyczarowywania, do których zwykle nie będziecie podchodzić aż do poziomu NUTeK, ale mimo to należą do najtrudniejszej magii, z której będziecie przetestowani podczas swoich SUMów.
I w sumie miała rację. Harry stwierdził, ze Zaklęcia Znikania są potwornie trudne. Pod koniec podwójnej lekcji ani jemu ani Ronowi nie udało się sprawić, by ślimaki, na których ćwiczyli, zniknęły. chociaż Ron stwierdził z nadzieją w głosie, że jego ślimak wyglądał na trochę bledszego. Hermionie, z drugiej strony, już przy trzeciej próbie udało się sprawić, że jej ślimak zniknął i w ten sposób zarobiła od profesor McGonagall dziesięć punktów dla Gryffindoru. Była jedyną osobą, która nie dostała pracy domowej. Wszyscy inni mieli ćwiczyć zaklęcie przez wieczór, by być gotowym na nowe podejście do swoich ślimaków następnego popołudnia.
Panikując trochę z powodu ilości prac domowych, jakie mieli do zrobienia, Harry i Ron spędzili godzinę lunchu w bibliotece szukając zastosowań księżycowych kamieni przy przyrządzaniu eliksirów. Hermiona nie przyłączyła się do nich, nadal wściekła na obelgę Rona dotyczącą jej wełnianych czapeczek. Zanim dotarli popołudniu na zajęcia z Opieki nad Magicznymi Stworzeniami, Harry'ego znów rozbolała głowa.
Dzień stał się chłodny i wietrzny i kiedy szli rozmokłym trawnikiem w kierunku chatki Hagrida na krawędzi Zakazanego Lasu, czuli na twarzach sporadyczne krople deszczu. Profesor Grubbly-Plank stała czekając na klasę jakieś dziesięć jardów od frontowych drzwi chatki Hagrida. Długi drewniany stół stojący przed nią, wyładowany był gałązkami. Kiedy Harry i Ron dotarli do niej, z tyłu rozległ się głośny okrzyk śmiechu. Obracając się zobaczyli Draco Malfoy'a, kroczącego ku nim w otoczeniu bandy jego zwykłych ślizgońskich kumpli. Najwyraźniej powiedział właśnie coś bardzo zabawnego, bo Crabbe, Goyle, Pansy Parkinson i pozostali dalej chichotali serdecznie, kiedy zebrali się już wokół ławy i, sądząc po sposobie, w jaki co chwila spoglądali na Harry'ego, bez większej trudności odgadł, że to on był obiektem żartu.
- Czy wszyscy już są? - szczeknęła profesor Grubbly-Plank, kiedy tylko wszyscy Ślizgoni i Gryfoni przybyli na miejsce. - Zatem do rzeczy. Kto może mi powiedzieć, jak nazywają się te istoty?
Wskazała na stos gałązek przed sobą. Ręka Hermiony wystrzeliła w powietrze. Za jej plecami Malfoy zrobił królicze ząbki i zaczął podskakiwać w górę i w dół naśladując jej chęć odpowiedzi na pytanie. Pansy Parkinson wydała z siebie pisk śmiechu, który niemal natychmiast przerodził się w krzyk, kiedy gałązki na stole podskoczyły w powietrze i okazało się nagle, że są to malutkie, podobne do chochlików drewniane stworzonka. Każde miało guzkowate brązowe ramiona i nogi, dwa podobne do gałązek palce na końcu każdej ręki i śmiesznie płaską, podobną do kory twarz, w której błyszczała para brązowych jak żuki oczu.
- Oooo! - zawołały Parvati i Lavender, całkowicie irytując tym Harry'ego. Każdy pomyślałby, że Hagrid nigdy nie pokazywał im robiących wrażenie stworzeń. Co prawda gumochłony były trochę nudne, ale salamandry i hipogryfy były dość interesujące, a sklątki tylnowybuchowe może nawet aż za bardzo.
- Łaskawie uciszcie się, dziewczęta! - powiedziała ostro profesor Grubbly-Plank, rozrzucając garść czegoś, co wyglądało jak brązowy ryż pomiędzy patykowatymi stworzeniami, które natychmiast zajęły sie jedzeniem. - Tak więc... czy ktoś zna nazwę tych istot? Panna Granger?
- Nieśmiałki - oznajmiła Hermiona - Są strażnikami drzew, zwykle żyją w różdżkowych drzewach.
- Pięć punktów dla Gryffindoru - powiedziała profesor Grubbly-Plank. - Tak, to są nieśmiałki i jak panna Granger poprawnie powiedziała, generalnie mieszkają na drzewach, których drewno jakościowo nadaje się na różdżki. Czy ktoś wie, czym się żywią?
- Kornikami - odpowiedziała natychmiast Hermiona, co wyjaśniało, dlaczego to, co Harry uznał za ziarna brązowego ryżu ruszało się. - Ale również jaja chochlików, jeśli mogą je dostać.
- Dobra dziewczynka, następne pięć punktów... Tak więc gdy tylko potrzebujecie liści lub drewna z drzewa zamieszkanego przez nieśmiałka, mądrze jest mieć ze sobą w gotowości podarunek z korników, by móc go rozproszyć lub udobruchać. Może nie wyglądają niebezpiecznie, ale jeśli się zezłoszczą, będą próbowały wydłubać człowiekowi oczy swoimi palcami, które jak możecie zobaczyć, są bardzo ostre i zupełnie niepożądane w okolicach oczu. Więc jeśli chcecie zbliżyć się, weźcie kilka korników i nieśmiałka - mam ich dość, by wystarczył jeden na trzy osoby - możecie przyjrzeć się nim z bliska. Na koniec lekcji chcę od każdego z was szkic z opisanymi wszystkimi częściami ciała.
Klasa przysunęła się naprzód i zebrała wokół drewnianego stołu. Harry umyślnie krążył z tyłu, tak że wylądował zaraz przy profesor Grubbly-Plank.
- Gdzie jest Hagrid? - zapytał ją, kiedy inni wybierali dla siebie nieśmiałki.
- Nie twoja sprawa - powiedziała odpychająco profesor Grubbly-Plank. Takie samo nastawienie miała również ostatnim razem, gdy Hagrid nie mógł zjawić się na lekcjach. Uśmiechając się szyderczo całą swą szpiczastą twarzą, Draco Malfoy nachylił się przed Harry'm i chwycił największego nieśmiałka.
- Może - powiedział Malfoy półgłosem, tak że tylko Harry mógł go usłyszeć - ten głupi wielki prostak został poważnie ranny.
- Może ty zostaniesz, jeśli się nie zamkniesz - odparł Harry kątem ust.
- Może wmieszał się w sprawy, które go przerosły, jeśli łapiesz o czym mówię.
Malfoy odszedł uśmiechając się złośliwie ponad ramieniem do Harry'ego, który nagle poczuł się źle. Czy Malfoy wiedział coś? W końcu jego ojciec był Śmierciożercą. Co jeśli miał informację o losie Hagrida, która nie dotarła jeszcze do uszu Zakonu? Pospieszył z powrotem wokół stołu do Rona i Hermiony, którzy rozłożyli się niedaleko na trawie i próbowali przekonać nieśmiałka, żeby pozostał nieruchomo na tyle długo, by mogli go narysować. Harry wyciągnął pióro i pergamin, przykucnął przy nich i szeptem zdał relację na temat tego, co powiedział właśnie Malfoy.
- Dumbledore wiedziałby, gdyby coś się stało Hagridowi - powiedziała natychmiast Hermiona. - Wyglądanie na zmartwionego to tylko woda na młyn dla Malfoya. To mówi my, że nie wiemy dokładnie, co jest grane. Musimy ignorować go, Harry. Masz, potrzymaj nieśmiałka przez chwilę, tak, bym mogła narysować jego twarz...
- Tak - z grupy najbliżej nich dobiegły wyraźnie wypowiadane przez Malfoya słowa - Ojciec rozmawiał z Ministrem zaledwie parę dni temu, wiecie, i wygląda to tak, jakby Ministerstwo naprawdę zdecydowane było rozprawić się z nauczaniem poniżej poziomu w tym miejscu. Tak więc nawet jeśli ten przerośnięty kretyn znów się tu pokaże, prawdopodobnie zostanie natychmiast odesłany do pakowania się.
- AU!
Harry ścisnął nieśmiałka tak mocno, że prawie go złamał i nieśmiałek wziął właśnie potężny odwet swoimi ostrymi palcami na jego ręce, zostawiając na niej dwa długie, głębokie nacięcia. Crabbe i Goyle, którzy już rechotali głośno na myśl o wyrzuceniu Hagrida, wybuchnęli jeszcze głośniejszym śmiechem, kiedy nieśmiałek wystartował z pełną prędkością w kierunku Lasu. Mały poruszający się patyczkowy człowieczek wkrótce zniknął pomiędzy korzeniami drzew. Kiedy rozległo się dalekie echo dzwonka, Harry zwinął swój zakrwawiony rysunek nieśmiałka i powędrował na Zielarstwo z ręką owiniętą w chusteczkę Hermiony i szyderczym śmiechem Malfoya nadal brzmiącym w jego uszach.
- Jeśli jeszcze raz nazwie Hagrida kretynem... - wycedził Harry przez zaciśnięte zęby.
- Harry nie wdawaj się w kłótnię z Malfoyem, nie zapominaj, on jest teraz prefektem, może nieźle utrudnić ci życie...
- Łał, zastanawiam się, jak by to było mieć trudne życie? - powiedział sarkastycznie Harry. Ron zaśmiał się, ale Hermiona zmarszczyła brwi. Razem powlekli się przez warzywną grządkę. Niebo wciąż nie mogło się zdecydować, czy chce mu się padać, czy nie.
- Chciałbym tylko, żeby Hagrid się pospieszył i wrócił, to wszystko. - oznajmił Harry cichym głosem, kiedy dotarli do szklarni. - I nie mówcie mi, że ta Grubbly-Plank jest lepszą nauczycielką! - dodał groźnie.
- Nie miałam zamiaru - odparła spokojnie Hermiona.
- Bo ona nigdy nie będzie tak dobra jak Hagrid - orzekł stanowczo Harry, w pełni świadom tego, że właśnie doświadczył przykładowej lekcji Opieki nad Magicznymi Stworzeniami i był z tego powodu kompletnie rozdrażniony.
Drzwi najbliższej szklarni otworzyły się i wysypało się z nich kilkoro czwartoklasistów, między którymi była Ginny.
- Cześć - powiedziała pogodnie przechodząc obok nich. Kilka sekund później pojawiła się Luna Lovegood, wlokąc się za resztą swojej klasy, ze smużką ziemi na nosie włosami splecionymi w kok na czubku głowy. Kiedy zobaczyła Harry'ego, jej wydatne oczy wybałuszyły się w podekscytowaniu i ruszyła prosto w jego kierunku. Wielu z jej szkolnych kolegów odwróciło się z ciekawością, by obserwować. Luna wzięła głęboki oddech, po czym wyrzuciła z siebie bez zbędnego powitania - Wierzę, że Ten, Którego Imienia Się Nie Wypowiada powrócił i wierzę, że walczyłeś z nim i uciekłeś przed nim.
- Erm... zgadza się - przytaknął niezręcznie Harry. Luna jako kolczyki nosiła coś, co wyglądało jak para pomarańczowych rzodkiewek, co zauważyły chyba Parvati i Lavender, bo obie chichotały teraz wskazując na jej uszy.
- Możecie się śmiać - powiedziała Luna unosząc głos, najwyraźniej mając wrażenie, że Parvati i Lavender śmiały się nie z tego, co nosiła, a z tego co powiedziała - ale ludzie kiedyś wierzyli, że nie ma takich rzeczy jak Blibkujący Debeściak albo Giętkorogi Chrapczyk!
- No cóż, i mieli rację, prawda? - zniecierpliwiła się Hermiona. - Nie ma takich rzeczy jak Blibkujący Debeściak czy Giętkorogi Chrapczyk.
Luna rzuciła jej mrożące spojrzenie i odeszła gwałtownie z dyndającymi wściekle rzodkiewkami. Parvati i Lavender nie były już teraz jedynymi zanoszącymi się od śmiechu.
- Czy mogłabyś nie obrażać jedynych ludzi, którzy mi wierzą? - spytał Hermionę Harry, kiedy szli do klasy.
- Och na miłość boską, Harry, stać cię na kogoś lepszego niż ona - odpowiedziała Hermiona. - Ginny opowiedziała mi o niej. Najwyraźniej wierzy w różne rzeczy tak długo, jak nie ma na nie wcale dowodu. Cóż, nie spodziewałabym się niczego innego od kogoś, kogo ojciec prowadzi Zwodziciela.
Harry pomyślał o złowieszczych skrzydlatych koniach, które widział w noc przyjazdu i o tym jak Luna powiedziała, że też je widzi. Jego nastrój trochę się pogorszył. Czy kłamała? Ale zanim zdołał pomyśleć głębiej o tej sprawie, podszedł do niego Ernie Macmillan.
- Chcę, żebyś wiedział, Potter - oznajmił głośnym, donośnym głosem - że nie tylko dziwaki stoją za tobą. Ja osobiście wierzę ci w stu procentach. Moja rodzina zawsze stała twardo za Dumbledorem i tak samo stoję ja.
- Eee... wielkie dzięki, Ernie - powiedział zaskoczony, ale uradowany Harry. Ernie mógł być pompatyczny przy takich okazjach, ale Harry był w nastroju głębokiej wdzięczności za głos poparcia ze strony kogoś, kto nie miał rzodkiewek dyndających z uszu. Słowa Erniego starły oczywiście uśmiech z twarzy Lavender Brown i kiedy Harry odwrócił się, by porozmawiać z Ronem i Hermioną, dostrzegł minę Seamusa, który jednocześnie wyglądał wyzywająco i był raczej zakłopotany.
Nie było niespodzianką dla nikogo, że profesor Sprout rozpoczęła lekcję od pouczenia ich na temat ważności SUMów. Harry marzył, by wszyscy nauczyciele przestali to robić. Zaczynał odczuwać niepojące skręcanie w brzuchu za każdym razem, gdy przypominał sobie o ilości prac domowych, które czekają na niego, skręcanie, które nasiliło się radykalnie, kiedy profesor Sprout na koniec lekcji zadała im kolejne wypracowanie. Półtorej godziny później zmęczeni i cuchnący smoczym łajnem, ulubionym nawozem profesor Sprout, Gryfoni grupą zmierzali z powrotem do zamku. Żadne z nich nie mówiło zbyt wiele - to był kolejny długi dzień.
Jako że Harry umierał z głodu, a o piątej miał swój pierwszy szlaban z Umbridge, bez zostawiania torby w wieży Gryffindoru skierował się prosto na obiad, tak by zdążyć przegryźć coś zanim stanie twarzą w twarz z tym, co przygotowała dla niego. Ledwo jednak dotarł do wejścia do Wielkiej Sali, kiedy głośny i pełen wściekłości głos wydarł się: Oj, Potter!
- Co znowu? - wymamrotał znużony, obracając się ku Angelinie Johnson, która wyglądała jakby była potwornie rozgniewana.
- Już ci mówię co - powiedziała zmierzając wprost ku niemu i dźgając go mocno palcem w pierś. - Jak to się stało, że wpakowałeś się w szlaban na piątek o piątej?
- Co? - spytał Harry. - Czemu... a... tak, nabór obrońcy!
- Teraz pamięta! - warknęła Angelina. - Nie mówiłam ci, że chcę przeprowadzać nabór przy całej drużynie i znaleźć kogoś, kto będzie pasował do wszystkich? Nie mówiłam ci, że specjalnie zarezerwowałam boisko do quidditcha? A ty nagle zadecydowałeś sobie, że cię tam nie będzie!
- To nie ja zdecydowałem, że mnie tam nie będzie! - zaoponował Harry ukłuty niesprawiedliwością tych słów. - Dostałem szlaban od tej całej Umbridge, tylko dlatego, że powiedziałem prawdę o Sama-Wiesz-Kim.
- Cóż, możesz po prostu iść do niej i poprosić ją, żeby puściła cię w piątek - oznajmiła z wściekłością Angelina - i nie obchodzi mnie to jak to zrobisz. Jak chcesz, możesz jej powiedzieć, że Sam-Wiesz-Kto jest tylko wymysłem twojej wyobraźni, ale masz tam być!
Odwróciła się na pięcie i odeszła grzmiąc.
- Wiecie co..? - odezwał się Harry do Rona i Hermiony, kiedy weszli do Wielkiej Sali. - Myślę, że powinniśmy sprawdzić w Zjednoczonych z Puddlemore, czy Oliver Wood nie został zabity w czasie treningu, bo Angelina ma chyba w sobie jego ducha.
- Jak myślisz, jakie są szanse, że Umbridge wypuści cię w piątek? - spytał sceptycznie Ron, kiedy usiedli przy stole Gryffindoru.
- Mniejsze niż zero - odpowiedział posępnie Harry, nakładając jagnięce kotleciki na swój talerz i zaczynając jeść. - Mimo to lepiej spróbować, nie? Zaproponuje odsiedzenie dwóch więcej szlabanów, albo coś w tym stylu. Nie wiem... - Przełknął kawałek ziemniaka i dodał - Mam nadzieję, że nie będzie mnie trzymać za długo dzisiaj wieczorem. Zdajesz sobie sprawę, że mamy do napisania trzy wypracowania, ćwiczenie Zaklęć Znikania dla McGonagall, wypracowanie przeciwzaklęcia dla Flitwicka, skończenie rysunku nieśmiałka i rozpoczęcie tego głupiego dziennika snów dla Trelawney?
Ron jęknął i z jakiegoś powodu popatrzył na sufit.
- I do tego wygląda, że zacznie padać.
- A co to ma wspólnego z naszymi zadaniami domowymi? - spytała Hermiona unosząc brwi.
- Nic - odpowiedział natychmiast Ron. Jego uszy poczerwieniały.
Za pięć piąta Harry pożegnał się z nimi i wyruszył do biura Umbridge na trzecim piętrze. Kiedy zastukał w drzwi, słodkim głosem zawołała - Proszę wejść. Wszedł ostrożnie, rozglądając się dokoła
Znał to biuro za czasów trzech z jego poprzednich lokatorów. W dniach, kiedy Gilderoy Lockhart mieszkał tutaj, pokój wylepiony był promiennymi portretami jego samego. Kiedy zajmował go Lupin, wizyta tutaj była jak odwiedziny jakiejś fascynującej istoty mroku, zamkniętej w klatce czy w pudełku. W czasach oszusta udającego Moody'ego wypchane było różnymi przyrządami i artefaktami służącymi do wykrywania złych zamiarów i skrytości.
Teraz jednakże, był zupełnie nie do poznania. Wszystkie powierzchnie wyłożone były koronkowymi narzutami i ubraniami. Stało tam kilka waz wypełnionych suszonymi kwiatami, każdy z nich umiejscowiony na oddzielnej serwetce. Na jednej ze ścian wisiała kolekcja ornamentowanych talerzy, każdy udekorowany dużymi kolorowymi kociaczkami, noszącymi różne kokardki na szyjach. Były tak paskudne, że Harry gapił się na nie jak sparaliżowany, aż profesor Umbridge odezwała się ponownie.
- Dobry wieczór, panie Potter.
Harry wzdrygnął się i rozejrzał dokoła. Nie zauważył jej od razu, ponieważ była ubrana w upiornie kwiecistą szatę, która aż nadto dobrze zlewała się z obrusem na biurku za nią.
- Dobry wieczór, profesor Umbridge - powiedział sztywno Harry.
- No dobrze, siadaj - powiedziała, wskazując na mały stół z koronkową tkaniną ułożoną
w dekoracyjne fałdy, obok którego ustawiła krzesło z wysokim oparciem. Na stoliku leżał kawałek czystego pergaminu, najwidoczniej czekając na niego.
- Eee... - powiedział Harry, nawet nie drgnąwszy - profesor Umbridge. Eee... zanim zaczniemy, ja... ja chciałbym poprosić o...o przysługę.
Jej wyłupiaste oczy zwężyły się.
- Ach, tak ?
- No więc, ja...ja gram w drużynie quidditcha Gryffindoru. I powinienem być w czasie naborów na nowego obrońcę, w piątek o piątej i ja... ja zastanawiałem się, czy mógłbym pominąć szlaban tego wieczoru, i... i odbyć go w zamian innym razem...
Na długo zanim skończył swoją wypowiedź, wiedział już, że jest to niemożliwe.
- Och, nie - Umbridge, uśmiechnęła się tak szeroko, że wyglądała jakby właśnie połknęła jakąś szczególnie soczystą muchę. - O nie, nie, nie. To jest pańska kara za rozgłaszanie wstrętnych, paskudnych, przyciągających uwagę historyjek, panie Potter, a kara oczywiście nie może być dopasowana dla wygody winowajcy. Nie, przyjdzie pan tutaj jutro o piątej, oraz następnego dnia i w piątek również, i odbędzie pan swój szlaban tak jak to zaplanowane. Myślę nawet, że to lepiej, że ominie pana coś na czym panu naprawdę zależy. To powinno umocnić nauczkę, jaką staram się panu dać.
Harry poczuł, że falę krwi napływającą do jego głowy, i usłyszał straszliwy hałas w uszach. Więc naopowiadał "wstrętnych, paskudnych, przyciągających uwagę historyjek", tak?
Obserwowała go z głową skierowaną lekko w jedną stronę, wciąż uśmiechając się szeroko, jakby dokładnie wiedziała o czym myśli i jakby chciała zobaczyć, czy znów zacznie krzyczeć. Z wielkim wysiłkiem, Harry odwrócił od niej wzrok, położył plecak obok krzesła i usiadł.
- No widzi pan - rzekła słodko Umbridge - już jest lepiej z panowaniem nad sobą, czyż nie? Teraz, napisze pan dla mnie trochę zdań, panie Potter. Nie, nie swoim - dodała, kiedy Harry nachylił się w dół, by otworzyć swoją torbę.- Będzie pan używał mojego raczej specjalnego pióra. Proszę bardzo.
Wręczyła mu długie, cienkie czarne pióro z niezwykle ostrą końcówką.
- Chcę, żeby napisał pan: "Nie będę opowiadać kłamstw" - powiedziała łagodnie.
- Ile razy? - zapytał Harry z godną uznania imitacją uprzejmości.
- Och, tak długo jak będzie to konieczne, by przesłanie zostało w pełni zrozumiane - odparła słodko Umbridge.- Może pan zaczynać.
Ruszyła w kierunku swojego biurka, usiadła i pochyliła się nad stertą pergaminów, które wyglądały na wypracowania do oceny. Harry uniósł ostre, czarne pióro, i nagle zdał sobie sprawę czego brakowało.
- Nie dała mi pani żadnego atramentu- odrzekł.
- Och, nie będzie panu potrzebny - odparła profesor Umbridge, z najzwyklejszą oznaką śmiechu w głosie.
Harry przyłożył wierzchołek pióra do pergaminu i napisał : "Nie będę opowiadać kłamstw".
Aż syknął z bólu. Na pergaminie pojawiły się słowa, napisane czymś, co wyglądało jak lśniący czerwony atrament. W tym samym momencie, słowa pojawiły się też na tylnej stronie prawej ręki Harrego, wycięte w jego skórze, jakby nakreślone tam skalpelem - i kiedy jeszcze przypatrywał się lśniącej ranie, skóra zagoiła się, pozostawiając to miejsce delikatnie bardziej zaczerwienionym niż wcześniej, ale całkiem gładkim.
Harry spojrzał na Umbridge. Obserwowała go ze swoimi szerokimi ropuszymi ustami rozciągniętymi w uśmiechu.
- Tak?
- Nic - powiedział cicho Harry.
Popatrzył z powrotem na pergamin, przyłożył do niego pióro raz jeszcze i napisał "Nie będę opowiadać kłamstw" i po raz drugi poczuł przeszywający ból po wewnętrznej stronie ręki. Po raz kolejny słowa wycięte zostały na jego skórze. Po raz kolejny rana zagoiła się kilka sekund później.
I tak było dalej. Harry pisał i pisał te słowa na pergaminie czymś, co jak wkrótce zrozumiał nie było atramentem, ale jego własną krwią. I tak w kółko, słowa wycinane były na jego ręce, goiły się i pojawiały na nowo, gdy tylko przyłożył pióro do pergaminu.
Za oknem Umbridge zapadła ciemność. Harry nie pytał, kiedy będzie mu wolno przerwać. Nie sprawdzał nawet zegarka. Wiedział, że obserwuje go szukając śladów słabości i nie miał zamiaru okazywać żadnych, nawet gdyby miał siedzieć tu przez całą noc tnąc do krwi swoją własną rękę tym piórem...
- Podejdź tu - powiedziała po czasie, który zdawał się być godzinami.
Wstał. Ręka piekła go boleśnie. Kiedy spojrzał na nią, zobaczył że cięcia zagoiły się, ale skóra w tym miejscu była czerwona jak świeża rana.
- Ręka - powiedziała.
Wyciągnął ją. Wzięła ją w swoje dłonie. Harry powstrzymał drżenie, kiedy dotknęła go swymi grubymi, krótkimi paluchami, na których nosiła mnóstwo brzydkich starych pierścieni.
- Tzt, tzt, jakoś nie widzę jeszcze, żeby robiło to duże wrażenie - powiedziała uśmiechając się. - Cóż, będziemy musieli spróbować raz jeszcze jutro wieczorem, prawda? Możesz odejść.
Harry opuścił jej gabinet bez słowa. Szkoła była całkiem opustoszała. Z pewnością było już po północy. Szedł powoli korytarzem, a potem, gdy skręcił za róg i miał pewność, że go nie słyszy, zaczął biec.
* * *
Nie miał czasu przećwiczyć Zaklęć Znikania, nie zapisał ani jednego snu w swoim dzienniczku i nie skończył rysunku nieśmiałka, ani też nie napisał swoich wypracowań. Nie poszedł na śniadanie następnego ranka, by zapisać kilka zmyślonych snów na Wróżbiarstwo, ich pierwszą lekcję i ze zdziwieniem stwierdził, że rozczochrany Ron dotrzymuje mu towarzystwa.
- Jak to się stało, że nie zrobiłeś tego poprzedniego wieczoru? - spytał Harry, gdy Ron rozglądał się dziko po wspólnej sali szukając inspiracji. Ron, który już spał gdy Harry wrócił do sypialni wymamrotał coś na temat "robienia innych rzeczy", nachylił się nisko nad swoim pergaminem i nabazgrał kilka słów.
- To musi wystarczyć - powiedział zamykając z trzaskiem dziennik - napisałem, że śniło mi się jak kupuję parę nowych butów. Na pewno nie wymyśli z tego nic dziwacznego, co?
Pospieszyli razem do Północnej Wieży.
- A właśnie, jak tam szlaban z Umbridge? Co ci kazała robić?
Harry zawahał się przez ułamek sekundy, po czym odpowiedział - Zdania.
- No to nie tak źle, co? - spytał Ron.
- Nie... - odparł Harry.
- Hej... zapomniałem... puści cię w piątek?
- Nie - powiedział Harry.
Ron jęknął współczująco.
To był kolejny zły dzień dla Harry'ego. Był jednym z najgorszych na Transmutacji, bo nie ćwiczył wcale Zalkęć Znikania. Musiał poświęcić godzinę lunchu na dokończenie rysunku nieśmiałka, a w międzyczasie profesor McGonagall, Grubbly-Plank i Sinistra dały im jeszcze więcej prac domowych, na wykonanie których nie miał dziś wieczorem widoków z powodu drugiej odsiadki u Umbridge. Na dokładkę Angelina Johnson dopadła go znów w czasie obiadu i gdy dowiedziała się, że nie będzie w stanie uczestniczyć w piątkowym naborze, powiedziała mu, że nie podoba jej się jego nastawienie i że spodziewała się, że gracze, którzy chcą pozostać w drużynie, będą przedkładać treningi ponad inne obowiązki.
- Mam szlaban! - wydarł się za nią Harry kiedy odchodziła dumnie. - Wydaje ci się, że wolę gnić w jednym pokoju z tą starą ropuchą niż grać w quidditch?
- Przynajmniej to tylko zdania - powiedziała pocieszająco Hermiona, kiedy Harry powrócił na ławkę i patrzył na swoją mięsną zapiekankę z fasolą i cebulką, która nie smakowała mu już tak bardzo. - To nie jest jakaś przerażająca kara, naprawdę...
Harry otworzył usta, zamknął je ponownie i przytaknął. Nie był tak naprawdę pewien, czemu nie mówił Ronowi i Hermionie co dokładnie działo się w pokoju Umbridge. Wiedział tylko, że nie chce zobaczyć ich przerażonych spojrzeń. To by tylko uczyniło całą tą rzecz gorszą i przez to trudniejszą do z niesienia. Czuł też niejasno, że wszystko to rozgrywało się pomiędzy nim i Umbridge, prywatna wojna na siły woli, nie zamierzał dawać jej satysfakcji usłyszenia, że narzekał z tego powodu.
- Nie mogę uwierzyć ile mamy zadane - powiedział przygnębiająco Ron.
- Cóż, dlaczego nie zrobiłeś nic wczorajszego wieczoru? - zapytała go Hermiona. - Tak w ogóle to gdzie byłeś?
- Byłem... byłem na spacerze - oznajmił wymijająco Ron.
Harry odniósł wyraźne wrażenie, że nie on jeden ukrywał coś w tej chwili.
* * *
Drugi szlaban był tak samo fatalny jak poprzedni. Skóra po zewnętrznej stronie ręki Harry'ego o wiele szybciej stawała się teraz podrażniona i wkrótce była czerwona i zaogniona. Harry pomyślał, że jest mało prawdopodobne, by w dalszym ciągu goiła się ona tak efektywnie. Wkrótce nacięcia zostaną wyryte w jego ręce i być może zadowoli to Umbridge. Jednak nie wydał z siebie ani jednego syknięcia z bólu i przez cały czas od chwili wejścia do pokoju aż do jego opuszczenia, znów po północy, nie powiedział nic z wyjątkiem "dobry wieczór" i "dobranoc".
Jednak jego sytuacja jeśli chodzi o zadania domowe była teraz rozpaczliwa i kiedy wrócił do wspólnej sali Gryffindoru, mimo że był wyczerpany, nie poszedł do łóżka, ale otworzył swoje książki i zaczął wypracowanie na temat księżycowego kamienia dla Snape'a. Zanim skończył, było wpół do trzeciej. Wiedział, że odwalił kiepską robotę, ale nie mógł nic na to poradzić - w następnej kolejności miałby szlaban u Snape'a, gdyby nie miał mu co dać. Następnie szybko napisał odpowiedzi na pytania, które zadała im profesor McGonagall, zebrał coś na temat właściwego zajmowania się nieśmiałkami dla profesor Grubbly-Plank i zataczając się powędrował do łóżka, gdzie opadł w pełni ubrany na kołdrę i zasnął momentalnie.
* * *
Czwartek minął w oparach zmęczenia. Ron też wydawał się bardzo śpiący, chociaż Harry nie widział powodu, dla którego miałoby tak być. Trzeci szlaban Harry'ego przebiegł w ten sam sposób jak dwa poprzednie, z tą różnicą, że po dwóch godzinach "Nie będę opowiadać kłamstw" nie zniknęło z zewnętrznej strony ręki Harry'ego, ale pozostało tam wydrapane, sącząc kropelki krwi. Przerwa w skrzypieniu pióra sprawiła, że profesor Umbridge spojrzała na niego.
- Ach - odezwała się miękko obchodząc biurko, by samemu zbadać jego rękę. - Dobrze. To powinno panu służyć za pamiątkę, nieprawdaż? Może pan skończyć na dzisiaj.
- Czy mimo to muszę wrócić jutro? - spytał Harry sięgając po swój plecak lewą ręką, bo prawa piekła go z bólu.
- Och tak - orzekła profesor Umbridge uśmiechając się szeroko jak wcześniej. - Myślę, że z pomocą kolejnego wieczoru uda nam się wyryć tą wiadomość trochę głębiej.
Harry nigdy wcześniej nie rozważał możliwości, że na tym świecie może być inny nauczyciel, którego nienawidziłby bardziej niż Snape'a, ale idąc z powrotem do wieży Gryffindoru musiał przyznać, że znalazł silnego pretendenta. Ona jest zła, myślał wspinając się po schodach na siódme piętro, jest złą, pokręconą, szaloną starą...
- Ron?
Dotarł na szczyt schodów, skręcił w prawo i niemal wpadł na Rona, który czaił się za statuą Lachlana Chudego, ściskając swoją miotłę. Ron aż podskoczył ze zdziwienia, kiedy zobaczył Harry'ego i próbował ukryć za sobą swoją nową Zmiataczkę Jedenaście.
- Co ty robisz?
- Ee... nic. Co TY robisz?
Harry nachmurzył się.
- No dalej, możesz mi powiedzieć! Po co tu się chowasz?
- Ja... ja chowam się przed Fredem i George'm, jeśli musisz wiedzieć - odparł Ron.
- Właśnie przeszli z grupą pierwszoroczniaków, założę się, że znów testują na nich te swoje rzeczy. To znaczy, nie mogą teraz robić tego we wspólnej sali, prawda? Nie przy Hermionie.
Mówił bardzo szybko, gorączkowo.
- Ale po co ci miotła, nie latałeś chyba, co? - spytał Harry.
- Ja... no... co dobra, powiem ci, ale nie nabijaj się, dobrze? - asekurował się Ron, z każdą chwilą stając się coraz bardziej czerwony - Ja... pomyślałem, że mógłbym spróbować zostać obrońcą drużyny Gryffindoru, teraz kiedy mam porządną miotłę. Masz. No dalej. Nabijaj się.
- Nie nabijam się - powiedział Harry. Ron zamrugał. - To jest świetny pomysł! Byłoby naprawdę super, gdybyś dostał się do drużyny! Nigdy nie widziałem jak grasz na obronie, jesteś dobry?
- Nie jestem zły - odparł Ron, który wyglądał jakby mu bezgranicznie ulżyło, gdy zobaczył reakcję Harry'ego. - Charlie, Fred i George zawsze robili mnie obrońcą, gdy trenowali podczas wakacji.
- Więc ćwiczyłeś wieczorem?
- Co wieczór od wtorku... chociaż tylko samemu. Próbowałem zaczarować kafle, żeby leciały na mnie, ale to nie było łatwe i nie wiem ile z tego będzie pożytku. - Ron był podenerwowany i zaniepokojony. Fred i George padną ze śmiechu kiedy pojawię się na naborze. Nie przestali żartować sobie ze mnie odkąd zostałem prefektem.
- Chciałbym tam być - powiedział gorzko Harry kiedy razem ruszyli do wspólnej sali.
- Tak, ja też bym... Harry, co to jest na twojej ręce?
Harry, który właśnie podrapał się w nos wolną prawą ręką próbował ukryć to, ale wyszło mu to mniej więcej tak samo, jak Ronowi z jego Zmiataczką.
- To tylko przecięcie... to nic takiego... to....
Ale Ron chwycił Harry'ego za przedramię i pociągnął rękę Harry'ego na wysokość swoich oczu. Nastąpiła przerwa, podczas której gapił się na słowa wyryte w skórze, po czym uwolnił Harry'ego wyglądając jakby miał zwymiotować.
- Myślałem, że powiedziałeś, że dawała ci tylko zdania?
Harry zawahał się, ale w końcu Ron był z nim szczery, więc powiedział mu prawdę o godzinach, jakie spędzał w gabinecie Umbridge.
- Stara wiedźma! - odezwał się Ron pełnym obrzydzenia szeptem kiedy zatrzymali się przez Grubą Damą, która drzemała spokojnie z głową opartą na ramie. - Ona jest chora! - Idź do McGonagall, powiedz coś!
- Nie - zaparł się natychmiast Harry - Nie dam jej satysfakcji z tego, że mnie dopadła.
- Dopadła? Nie możesz pozwolić, by uszło jej to na sucho!
- Nie wiem ile władzy ma nad nią McGonagall - powiedział Harry.
- W takim razie Dumbledore, powiedz Dumbledore'owi!
- Nie - odparł kategorycznie Harry.
- Dlaczego nie?
- Ma dość spraw na swojej głowie - odpowiedział Harry, ale to nie był prawdziwy powód. Nie miał zamiaru iść po pomoc do Dumbledore'a, skoro Dumbledore nie odezwał się do niego od czerwca.
- Cóż, uważam że powinieneś... - zaczął Ron, ale przerwała mu Gruba Dama, która obserwowała ich sennie i teraz wybuchnęła nagle - Macie zamiar podać mi hasło, czy będę musiała trwać tak bezsennie przez całą noc czekając aż skończycie swoją pogawędkę?
* * *
Piątkowy świt był posępny i rozmokły jak cały tydzień. Mimo iż Harry automatycznie zerknął w kierunku nauczycielskiego stołu kiedy weszli do Wielkiej Sali, nie miał tak naprawdę nadziei ujrzeć Hagrida i natychmiast skierował swoje myśli na bardziej przygniatające problemy, takie jak potężny stos zadań domowych do odrobienia i wizja kolejnego szlabanu z Umbridge.
Dwie rzeczy podtrzymywały Harry'ego na duchu tego dnia. Jedną była myśl, że jest już prawie weekend. Drugą, że bez względu na to jak przerażający z pewnością miał być jego ostatni szlaban z Umbridge, miał z jej okna odległy widok na boisko quidditcha i mógł, przy odrobinie szczęścia, zobaczyć coś z próby Rona. Były to raczej blade promyczki światła, to prawda, ale Harry był wdzięczny za cokolwiek, co było w stanie rozświetlić jego obecną ciemność. Nigdy nie miał gorszego pierwszego tygodnia semestru w Hogwarcie.
O piątej tego wieczoru zapukał do biura profesor Umbridge po raz, jak miał szczerą nadzieję, ostatni i został poproszony do środka. Czysty pergamin czekał gotowy na jego przyjście na pokrytym koronkami stole, a obok niego leżało czarne zaostrzone pióro.
- Wie pan, co robić, panie Potter - powiedziała Umbridge uśmiechając się słodko do niego.
Harry uniósł pióro i zerknął przez okno. Gdyby tylko przesunął swoje krzesło o jakiś cal w prawo... udało mu się to pod pretekstem przysunięcia się do stołu. Miał teraz odległy widok na drużynę quidditcha Gryffindoru szybującą w górę i w dół nad boiskiem, podczas gdy pół tuzina czarnych postaci stało u stóp trzech wysokich słupków bramkowych, najwidoczniej czekając na swoją kolejkę do obrony. Z tej odległości nie można było powiedzieć, którym z nich był Ron.
Nie będę opowiadać kłamstw, napisał Harry. Nacięcia po zewnętrznej stronie prawej ręki otworzyły się i zaczęły świeżo krwawić.
Nie będę opowiadać kłamstw. Rana pogłębiła się szczypiąc i piekąc.
Nie będę opowiadać kłamstw. Krew pociekła w dół po nadgarstku.
Rzucił kolejne spojrzenie przez okno. Ktokolwiek bronił teraz bramek, robił to rzeczywiście fatalnie. Katie Bell dwa razy zdobyła punkty w przeciągu kilku sekund, przez które Harry miał odwagę patrzeć. Mając ogromną nadzieje, że tym obrońcą nie był Ron, spuścił wzrok na pergamin lśniący od krwi.
Nie będę opowiadać kłamstw.
Nie będę opowiadać kłamstw.
Zerkał tam, gdy tylko wydawało mu się, że może zaryzykować, gdy słyszał skrzypienie pióra Umbridge albo odgłos otwierania szuflady biurka. Trzecia próbowana osoba była całkiem niezła, czwarta była okropna, piąta unikała tłuczka nadzwyczaj dobrze, ale spartaczyła prostą obronę. Niebo ciemniało i Harry wątpił, czy w ogóle uda mu się zobaczyć szóstą i siódmą osobę.
Nie będę opowiadać kłamstw.
Nie będę opowiadać kłamstw.
Pergamin był już zachlapany kroplami krwi z jego ręki, która paliła z bólu. Kiedy po raz kolejny podniósł wzrok, zapadła już noc i boiska do quidditcha nie było już więcej widać.
- Zobaczmy, czy wiadomość już dotarła, dobrze? - oznajmił miękki głos Umbridge pół godziny później.
Ruszyła w jego kierunku wyciągając swoje krótkie, pełne pierścionków palce po jego ramię. A potem, kiedy trzymała go badając słowa wycięte teraz w jego skórze, poczuł palący ból, nie po zewnętrznej stronie swojej ręki, ale na czole, w miejscu gdzie miał bliznę. W tej samej chwili poczuł przedziwne wrażenie gdzieś w okolicach przepony.
Wyrwał ramię z jej uścisku i zerwał się na równe nogi wpatrując się w nią. Odwzajemniła spojrzenie, a na jej szerokich, obwisłych ustach rozciągnął się uśmiech.
- Tak, boli, prawda? - spytała łagodnie.
Nie odpowiedział. Serce waliło mu bardzo mocno i szybko. Czy mówiła o jego ręce, czy wiedziała, co właśnie poczuł na swoim czole?
- Cóż, myślę że dopięłam swego, panie Potter. Może pan odejść.
Chwycił swój tornister i wyszedł z pokoju tak szybko jak tylko mógł.
Tylko spokojnie, powiedział do siebie, gdy pędził schodami. Tylko spokojnie, to wcale nie musi oznaczać tego, co myślisz, że oznacza...
- Mimbulus mimbletonia! - wysapał w kierunku Grubej Damy, która raz jeszcze odskoczyła do przodu.
Powitał go potężny ryk. Ron podbiegł do niego promieniejąc radością na twarzy i rozlewając przed sobą Kremowe Piwo z pucharu, który ściskał w ręku.
- Harry, udało się, dostałem się, jestem obrońcą!
- Co? Oo... to cudownie! - odparł Harry próbując uśmiechnąć się naturalnie, podczas gdy jego serce dalej biło przyspieszonym rytmem, a ręka drżała i krwawiła.
- Napij się Kremowego Piwa - Ron wcisnął mu butelkę. - Nie mogę w to uwierzyć... gdzie poszła Hermiona?
- Jest tam - powiedział Fred, również pociągający Kremowe Piwo, i wskazał na fotel przy kominku. Hermiona drzemała w nim, jej napój przechylał się niepewnie w ręku.
- Cóż, powiedziała, że się ucieszyła, kiedy jej powiedziałem - rzekł Ron wyglądający trochę nieprzytomnie.
- Dajcie jej spać - powiedział pospiesznie George. Kilka chwil później Harry zauważył, że kilkoro pierwszoroczniaków zebrało się wokół nich nosząc nieomylne ślady niedawnego krwawienia z nosa.
- Chodź no tu, Ron, i sprawdź, czy stare szaty Olivera pasują na ciebie - zawołała Katie Bell - Możemy zdjąc z nich jego imię i dać tam twoje w zamian...
Kiedy Ron odszedł, do Harry'ego podeszła Angelina.
- Przepraszam, że byłam trochę ostra dla ciebie wcześniej, Potter - powiedziała szorstko. - To stresujące, cały ten bałagan z kierowaniem drużyną. Wiesz, zaczynam myśleć, że czasem byłam trochę zbyt wymagająca dla Wooda.
Obserwowała Rona znad krawędzi jej czary z lekkim wyrazem dezaprobaty na twarzy.
- Słuchaj, wiem że to twój najlepszy kumpel, ale nie jest rewelacyjny - powiedziała bez ogródek. - Ale myślę, że trochę ćwiczeń i będzie w porządku. Pochodzi z rodziny dobrych graczy. Szczerze mówiąc liczę, że okaże się, że ma trochę więcej talentu niż pokazał to dzisiaj. Vicky Frobisher i Geoffrey Hooper obaj latali lepiej dziś wieczorem, ale Hooper to kompletna maruda, ciągle jęczy z powodu tego, czy tamtego, a Vicky jest zaangażowana we wszystkie rodzaje stowarzyszeń. Przyznała sama, że jeśli trening będzie kolidował z jej Klubem Uroków, Uroki będą na pierwszym miejscu. W każdym razie, jutro o drugiej mamy spotkanie treningowe, więc postaraj się być tam o tej porze. I zrób coś dla mnie i pomagaj Ronowi ile tylko możesz, OK?
Skinął głową i Angelina odeszła z powrotem w kierunku Alicji Spinnet. Harry ruszył, by usiąść obok Hermiony, która obudziła się z gwałtownym szarpnięciem, kiedy położył na podłodze swoją torbę.
- Och Harry, to ty... fajnie z powodu Rona, nie? - powiedziała niewyraźnie. - Jestem taka... taka... taka zmęczona - ziewnęła. - Byłam na nogach do pierwszej w nocy robiąc nowe czapeczki. Znikają jak szalone!
I teraz, kiedy popatrzył, Harry spostrzegł, że po całej sali poukrywane są wełniane czapeczki, wszędzie tam, gdzie nieświadome skrzaty mogły przypadkowo je podnieść.
- Świetnie - powiedział Harry z roztargnieniem. Czuł, że jeśli wkrótce komuś nie powie, wybuchnie. - Słuchaj, Hermiono, byłem właśnie w gabinecie Umbridge i dotknęła mojego ramienia...
Hermiona słuchała uważnie. Kiedy Harry skończył, powiedziała powoli - Martwisz się, że Sam-Wiesz-Kto kontroluje ją, tak jak kontrolował Quirrella?
- Cóż - powiedział Harry zniżając głos - to jakaś możliwość, prawda?
- Tak przypuszczam - powiedziała Hermiona mimo iż brzmiała jakby nie była przekonana. - Ale nie sądzę, by mógł ją opętać w ten sposób, w jaki opętał Quirrella. To znaczy, on teraz właściwie jest znów żywy, nieprawdaż, ma swoje własne ciało, nie musiałby dzielić jeszcze czyjegoś. Chociaż mógłby ją trzymać pod Klątwą Imperiusa, jak przypuszczam...
Harry przez chwilę obserwował Freda, George'a i Lee Jordana żonglujących pustymi butelkami po Kremowym Piwie. Potem Hermiona powiedziała - Ale w zeszłym roku twoja blizna bolała cię kiedy nikt cię nie dotykał i czy Dumbledore nie powiedział, że to miało związek z tym, co czuł Sam-Wiesz-Kto w tym samym czasie? To znaczy, być może nie ma to w ogóle związku z Umbridge, może to tylko zbieg okoliczności, że wydarzyło się to kiedy byłeś u niej?
- Ona jest zła - oznajmił stanowczo Harry - Pokręcona.
- Jest okropna, to prawda, ale... Harry, myślę, że powinieneś powiedzieć Dumbledore'owi, że boli cię blizna.
To był drugi raz w przeciągu dwóch dni, kiedy ktoś udzielił mu rady, by poszedł do Dumbledore'a i jego odpowiedź dla Hermiony była dokładnie taka sama, jak ta, której udzielił Ronowi.
- Nie będę mu tym zawracał głowy. Tak jak powiedziałaś, to nie jest wielka rzecz. Bolała i przestawała boleć przez całe lato... tylko dzisiaj było odrobinę gorzej, to wszystko...
- Harry, jestem pewna, że Dumbledore chciałby, żebyś mu zawracał tym głowę...
- Tak - odparł Harry zanim zdążył się powstrzymać - to jedyny kawałek mnie, którym Dumbledore w ogóle się przejmuje, prawda, moja blizna?
- Nie mów tak, to nie jest prawda!
- Myślę, że napiszę i powiem o tym Syriuszowi, zobaczę co on myśli...
- Harry, nie możesz napisać czegoś takiego w liście! - powiedziała zaniepokojona Hermiona. - Nie pamiętasz, Moody kazał nam uważać na to, co piszemy! Nie możemy już po prostu zagwarantować, że sowy nie będą przechwytywane!
- W porządku, w porządku, nie powiem mu w takim razie! - odparł poirytowany Harry. Podniósł się z fotela - Idę spać. Powiedz to za mnie Ronowi, dobrze?
- O nie - Hermiona odetchnęła z ulgą - jeśli ty idziesz, to znaczy, że ja też mogę iść nie będąc niegrzeczną. Jestem kompletnie wyczerpana, a chcę jutro zrobić jeszcze trochę czapeczek. Słuchaj, mógłbyś mi pomóc, gdybyś chciał, to jest całkiem zabawne. Idzie mi coraz lepiej, umiem już teraz robić wzorki i pętelki i wszystkie inne rzeczy.
Harry spojrzał w jej twarz, która promieniała wesołością i spróbował wyglądać, jakby ta oferta niewyraźnie go kusiła.
- Eee... nie, myślę, że nie, dzięki - powiedział - Eee.. nie jutro. Mam mnóstwo zadań domowych do zrobienia...
I powłóczył się w kierunku schodów dla chłopców, zostawiając ją lekko rozczarowaną.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Percy i Łapa
tłumaczyły: Yvonna, tori i Kasia
Harry pierwszy obudził się w dormitorium następnego ranka. Leżał jeszcze przez moment obserwując kurz wirujący w promieniach słonecznych docierających przez lukę jego złożonej z czterech plakatów draperii delektował się myślą, że jest sobota. Pierwszy tydzień semestru zdawał się, że ciągnąć w nieskończoność, jak jedna gigantyczna lekcja Historii Magii.
Sądząc po sennej ciszy i świeżym wyglądzie tego promyczka słońca, było tuż po brzasku. Rozsunął kotary wokół swojego łóżka, wstał i zaczął się ubierać. Jedynym dźwiękiem poza dobiegającym z daleka świergotaniem ptaków było powolne, głębokie oddychanie innych Gryfonów.
Otworzył ostrożnie swoją torbę, wyjął pergamin i pióro, i skierował się z dormitorium do wspólnej sali.
Podszedł prosto do swego ulubionego gąbczastego, starego fotela obok wygasłego już teraz kominka, usiadł w nim wygodnie, rozwinął swój pergamin rozglądając się po pokoju. Resztki pogniecionych kawałków pergaminu, stare gargulki, puste słoiki na składniki i opakowania po słodyczach, które zwykle pokrywały wspólną salę pod koniec każdego dnia zniknęły, tak jak zniknęły wszystkie czapeczki dla skrzatów Hermiony. Zastanawiając się niewyraźnie ile skrzatów domowych było już teraz uwolnionych czy tego chciały czy nie, Harry odkorkował butelkę z atramentem, zanurzył w niej swoje pióro, potem trzymał je przed chwilę zawieszone cal ponad nad gładką żółtawą powierzchnią pergaminu myśląc intensywnie... ale po jakiejś minucie ocknął się zagapiony w środek pustego paleniska, kompletnie nie wiedząc co napisać.
Mógł teraz docenić jak trudno było Ronowi i Hermionie pisać do niego listy przez lato. Jak miał opowiedzieć Syriuszowi wszystko, co wydarzyło się przez ostatni tydzień i zadać wszystkie te pytania, które paliło go, żeby zadać bez udzielania potencjalnym złodziejom listów mnóstwa informacji, o których nie chciał, by wiedzieli.
Przez pewien czas siedział całkiem nieruchomo wpatrując się w kominek, po czym w końcu podjął decyzję, zanurzył ponownie pióro w butelce z atramentem i przytknął je rezolutnie do pergaminu.
Drogi Wąchaczu,
Mam nadzieję, że masz się dobrze, pierwszy tydzień był straszny, jestem naprawdę zadowolony, że już jest weekend.
Mamy nowego nauczyciela Obrony przed Czarną Magią, profesor Umbridge. Jest prawie tak miła jak Twoja matka. Piszę dlatego, że tamta rzecz, o której Ci pisałem zeszłym latem, zdarzyła się znowu ostatniego wieczoru, kiedy odrabiałem szlaban u Umbridge.
Tęsknimy wszyscy za naszym największym przyjacielem, mamy nadzieję, że się wkrótce powróci.
Proszę, odpisz szybko,
Najlepszego,
Harry
Harry przeczytał list kilkakrotnie, próbując spojrzeć na niego z punktu widzenia osoby postronnej. Nie potrafił dostrzec, w jaki sposób mogliby wiedzieć o czym pisze... albo do kogo pisze - tylko z samego przeczytania tego listu. Miał nadzieję, że Syriusz zrozumie aluzję na temat Hagrida i powie im, kiedy może wrócić. Harry nie chciał o to pytać wprost na wypadek gdyby przyciągnęło to zbyt dużo uwagi do tego czym zajmuje się Hagrid podczas swojej nieobecności w Hogwarcie.
Biorąc pod uwagę, że to był bardzo krótki list, napisanie go zajęło dużo czasu. W czasie gdy pracował nad nim, słoneczne światło wpełzło już do połowy sali i mógł już teraz usłyszeć odległe dźwięki ruchu w sypialniach powyżej. Zapieczętowując starannie pergamin, wspiął się przez dziurę w portrecie i ruszył do sowiarni.
- Gdybym był tobą, nie szedłbym tamtą drogą - odezwał się Prawie Bezgłowy Nick, dryfując niepokojąco ze ściany tuż przed Harrym, gdy szedł on sobie korytarzem - Irytek planuje zrobić zabawny dowcip następnej osobie przechodzącej koło popiersia Paracelsusa w połowie korytarza.
- Czy ten dowcip dotyczy Paracelsusa spadającego na głowę tej osoby? - spytał Harry.
- Żeby było śmiesznie, dotyczy - powiedział Prawie Bezgłowy Nick znudzonym głosem - Subtelność nigdy nie była mocną stroną Irytka. Znikam szukać Krwawego Barona... on może być w stanie to powstrzymać... Do zobaczenia Harry.
- Tak, cześć - powiedział Harry i zamiast skręcić w prawo, skręcił w lewo obierając dłuższą, ale bezpieczniejszą trasę do sowiarni. Jego nastrój polepszał się kiedy tak szedł od okna do okna w których widać było wspaniałe błękitne niebo. Miał później trening, w końcu wracał na boisko do quidditcha.
Coś otarło się o jego kostki. Spojrzał w dół i zobaczył wychudzoną szarą kotkę woźnego, Panią Norris przemykającą ukradkiem obok niego. Na chwilę przed tym, jak zniknęła za statuą Wilfreda Wistfula, zwróciła na niego swoje podobne do lampek żółte oczy.
- Nie robię nic złego - zawołał za nią Harry. Miała bez wątpienia ten wygląd kota, który wystartował zdać sprawozdanie swojemu szefowi, chociaż Harry nie potrafił zrozumieć dlaczego - miał całkowite prawo, żeby iść do sowiarni w sobotę rano.
Słońce było już teraz wysoko na niebie i kiedy Harry wszedł do sowiarni, jego oczy oślepił blask docierający z pozbawionych szyb okien. Grube srebrzyste promienie słońca przecinały okrągłe pomieszczenie, w którym na krokwiach gnieździły się setki sów, trochę niespokojnych we wczesnoporannym świetle, z których niektóre najwyraźniej dopiero co wróciły z polowania. Pokryta słomą podłoga skrzypiała lekko, gdy kroczył wśród kości maleńkich zwierząt wyciągając szyję w poszukiwaniu Hedwigi.
- Tu jesteś - powiedział zauważając ją gdzieś blisko samego szczytu sklepienia. - Zejdź tutaj, mam dla ciebie list.
Z cichym huknięciem rozciągnęła swoje wielkie białe skrzydła i poszybowała w dół na jego ramię.
- W porządku, wiem że na zewnątrz jest napisane Wąchacz - powiedział do niej, podając jej list, by chwyciła go do dzioba i nie wiedzieć właściwie czemu szepnął - ale to jest dla Syriusza, OK?
Mrugnęła raz swymi bursztynowymi oczami i Harry uznał to za znak, że zrozumiała.
- Bezpiecznych lotów zatem - powiedział Harry i zaniósł ją do jednego z okien. Z chwilowym naciskiem na jego ramię, Hedwiga wzbiła się w oślepiająco jasne niebo. Obserwował ją aż do momentu, kiedy stała się maleńką czarną plamką i zniknęła, po czym przerzucił spojrzenie na chatkę Hagrida, wyraźnie widoczną z tego okna. Z komina nie snuł się żaden dym, zasłony były zasłonięte - najwyraźniej nadal nikt w niej nie mieszkał.
Wierzchołki drzew Zakazanego Lasu kołysały się na lekkim wietrze. Harry obserwował je, rozkoszując się świeżym powietrzem owiewającym jego twarz, rozmyślając o późniejszym quidditchu.... i wtedy go zobaczył. Wielki gadzi skrzydlaty koń, dokładnie taki jak te ciągnące hogwardzkie powozy, ze skórzastymi czarnymi skrzydłami rozpostartymi szeroko jak u pterodaktyla, uniósł się w górę ponad drzewami jak groteskowy gigantyczny ptak. Zatoczył wielki krąg, a następnie zanurzył się z powrotem w drzewa. Cała rzecz wydarzyła się tak szybko, że Harry nie mógł niemalże uwierzyć w to, co zobaczył, z wyjątkiem tego, że jego serce waliło jak szalone.
Drzwi sowiarni otworzyły się za nim. Harry podskoczył z zaskoczenia i odwracając się szybko zobaczył Cho Chang trzymającą w rękach list i paczkę.
- Cześć - powiedział automatycznie Harry.
- Och... cześć - powiedziała wstrzymując oddech - Nie myślałam, że ktokolwiek tu będzie tak wcześnie... Przypomniałam sobie dopiero pięć minut temu, że dziś są urodziny mojej mamy.
Uniosła w górę paczkę.
- Racja - odparł Harry. Jego mózg jakby się zablokował. Chciał powiedzieć coś zabawnego i interesującego, ale wspomnienie tego strasznego skrzydlatego konia, wciąż było jeszcze żywe w jego pamięci. - Ładny dzień - powiedział wskazując w stronę okien. Wnętrzności skręciły mu się z zażenowania. Pogoda. Mówił o pogodzie...
- Tak - odpowiedziała Cho rozglądając się za odpowiednią sową. - Dobre warunki na quidditcha. Ja nie wychodziłam przez cały tydzień, a ty?
- Też nie - odrzekł Harry.
Cho wybrała jedną ze szkolnych płomykówek. Przywołała ją na swoje ramię, gdzie sowa wyciągnęła usłużnie nóżkę, tak by Cho mogła przymocować do niej paczkę
- Hej, czy Gryffindor ma już nowego obrońcę? - zapytała.
- Tak - powiedział Harry. - To mój przyjaciel Ron Weasley, znasz go?
- Ten co nie cierpi Tajfunów? - spytała raczej chłodno Cho. - Jest chociaż dobry?
- Tak - odparł Harry. - Tak myślę. Chociaż nie widziałem jego próby, bo miałem szlaban.
Cho spojrzała w górę zostawiając paczkę w połowie tylko przymocowaną do sowiej nogi.
- Ta cała Umbridge jest wstrętna - powiedziała cichym głosem. - Dała ci szlaban tylko dlatego, że powiedziałeś prawdę o tym jak... jak... jak on umarł. Wszyscy już o tym słyszeli, rozeszło się to po całej szkole. Byłeś naprawdę odważny przeciwstawiając się jej w ten sposób.
Wnętrzności Harry'ego nadęły się tak bardzo, że poczuł jakby właściwie mógł unieść się na kilka cali nad zasypaną sowimi odchodami podłogą. Kogo obchodziły głupie, latające konie. Cho myślała, że był naprawdę odważny. Kiedy pomagał jej przywiązywać paczkę do nogi sowy przez chwilę rozważał niby przypadkowe pokazanie jej swojej pociętej ręki ...ale w chwili, gdy tylko pojawiła się ta emocjonująca myśl, drzwi do sowiarni otworzyły się ponownie.
Do pomieszczenia sapiąc wpadł woźny Filch. Na jego zapadniętych żylastych policzkach widniały purpurowe plamy, szczęka mu dygotała, a jego cienkie siwe włosy były potargane - najwyraźniej biegł tutaj. Pani Norris przyszła zanim, depcząc mu po piętach i wpatrując się w sowy ponad głowami i miaucząc z głodu. Z góry dobiegł niespokojny szmer skrzydeł i wielka brązowa sowa kłapnęła groźnie dziobem.
- Aha! - oznajmił Filch człapiąc w kierunku Harry'ego, a jego workowate policzki drżały ze złości. - Dostałem cynk, że zamierzasz złożyć potężne zamówienie na łajnobomby!
Harry skrzyżował ramiona i wpatrywał się w dozorcę.
- Kto powiedział panu, że zamawiam łajnobomby?
Cho spoglądała raz na Harry'ego, raz na Filcha, także marszcząc brwi. Sowa na jej ramieniu zmęczona staniem na jednej nodze, wydała z siebie upominające pohukiwanie, ale Cho zignorowała ją.
- Mam swoje źródła - wysyczał pełnym samozadowolenia głosem Filch - A teraz pokaż cokolwiek wysyłasz.
Czując ogromną ulgę Harry, że nie próżnował wysyłając list Harry powiedział - Nie mogę, już wysłałem.
- Wysłałeś? - spytał Filch, a jego twarz wykrzywił grymas gniewu.
- Wysłałem - odparł spokojnie Harry.
Filch z wściekłością otworzył usta, oddychał przez kilka sekund, a potem zerknął na szaty Harrego.
- Skąd ja mam wiedzieć, czy nie masz tego w swojej kieszeni?
- Ponieważ....
- Ja widziałam jak to wysyłał - oznajmiła gniewnie Cho.
Filch zerknął na nią.
- Widziałaś...?
- Zgadza się, widziałam go - powiedziała groźnie.
Nastąpiła chwila przerwy, w czasie której Filch rzucił dzikie spojrzenie Cho, a Cho odwzajemniła takie samo Filchowi, po czym woźny obrócił się na pięcie i powłóczył z powrotem w kierunku drzwi. Zatrzymał się z ręką na klamce i spojrzał w tył na Harry'ego.
- Jeśli dostanę choćby podmuch łajnobomby...
Ruszył ciężkim krokiem po schodach w dół. Pani Norris rzuciła ostatnie przeciągłe spojrzenie na sowy i poszła za nim.
Harry i Cho spojrzeli na siebie.
- Dziękuję - powiedział Harry.
- Nie ma problemu - odparła lekko zaróżowiona na twarzy Cho poprawiając w końcu przesyłkę na nodze sowy, - Ale nie zamawiałeś łajnobomb, prawda?
- Nie - rzekł Harry.
- Zastanawiam się w takim razie, czemu on myśli, że to zrobiłeś? - powiedziała przenosząc sowę do okna.
Harry wzruszył ramionami. Było to dla niego tak samo tajemnicze jak dla niej, chociaż w dziwny sposób nie było to dla niego ważne w tym momencie.
Opuścili sowiarnię razem. Przy wejściu do korytarza, który prowadził w kierunku zachodniego skrzydła zamku, Cho powiedziała - Idę w tą stronę. Cóż, do... do zobaczenia wkrótce, Harry.
- Tak... do zobaczenia.
Uśmiechnęła się do niego i odeszła. Harry szedł dalej czując się spokojnie rozradowany. Udało mu się przeprowadzić z nią całą rozmowę i ani razu nie zrobił z siebie głupka... Byłeś naprawdę odważny przeciwstawiając się jej w ten sposób... Cho nazwała go odważnym... Nie nienawidziła go za to, że przeżył...
Oczywiście wolała Cedrika, wiedział o tym. Chociaż gdyby tylko zaprosił ją na Bal zanim Cedrik to zrobił, sprawy mogłyby się potoczyć inaczej... Było jej chyba szczerze przykro, że musiała odmówić, kiedy Harry ją zaprosił...
- Dzień dobry - powiedział radośnie Harry do Rona i Hermiony, przyłączając się do nich przy stole Gryffindoru w Wielkiej Sali.
- Z czego jesteś taki zadowolony? - spytał Ron obserwując Harrego ze zdziwieniem.
- Eee.. quidditch później - odparł pełen szczęścia Harry, przyciągając ku sobie duży półmisek jajek na bekonie.
- A... tak... - powiedział Ron. Odłożył kawałek tosta, którego jadł i wziął duży łyk dyniowego soku. - Słuchaj... nie będziesz miał nic przeciwko, żeby wyjść ze mną trochę wcześniej, prawda? Tak żeby... eee.. poćwiczyć trochę ze mną przed treningiem? Tak żebym, wiesz, wciągnął się trochę.
- Jasne, OK. - odpowiedział Harry.
- Słuchajcie, uważam że nie powinniście - powiedziała poważnie Hermiona. - Jesteście obaj naprawdę do tyłu z pracą domową tak jakby...
Ale przerwała. Zaczęła przychodzić poranna poczta i jak zwykle Prorok Codzienny szybował w jej stronę w dziobie sówki, która wylądowała niebezpiecznie blisko cukiernicy i wyciągnęła nóżkę. Hermiona wepchnęła jednego knuta do jej skórzanego woreczka, wzięła gazetę i gdy tylko sówka odleciała, spojrzała krytyczne na pierwszą stronę.
- Coś ciekawego? - spytał Ron. Harry uśmiechnął się wiedząc, że Ron miał ochotę trzymać ja z dala od tematu prac domowych.
- Nie - westchnęła - tylko kilka bzdur o basistce grupy Fatalne Jędze, która wychodzi za mąż.
Hermiona otworzyła gazetę i zniknęła za nią. Harry poświęcił się kolejnej dokładce jajek na bekonie. Ron lekko czymś pochłonięty gapił się w górne okna.
- Chwila - powiedziała nagle Hermiona. - Och nie... Syriusz!
- Co się stało? - spytał Harry, chwytając gazetę tak gwałtownie, że rozerwała się w połowie i on i Hermiona zostali każde z jedną częścią.
- "Ministerstwo Magii otrzymało informację z pewnego źródła, że Syriusz Black, znany masowy morderca.... bla bla bla... ukrywa się obecnie w Londynie!" - przeczytała pełnym udręki szeptem Hermiona ze swojej połówki.
- Lucjusz Malfoy, założę się o wszystko - powiedział Harry cichym, wściekłym głosem. - Rozpoznał Syriusza na peronie....
- Co? - odezwał się zaniepokojony Ron - Nie powiedziałeś..
- Szszsz ! - uciszyli go oboje.
- "Ministerstwo ostrzega czarodziejską społeczność, że Black jest bardzo niebezpieczny... zabił trzynastu ludzi... uciekł z Azkabanu...." zwykłe śmieci - podsumowała Hermiona odkładając swoją połówkę gazety i spoglądając bojaźliwie na Harry'ego i Rona. - Cóż, po prostu znów nie będzie mógł wychodzić z domu, to wszystko - wyszeptała. - Dumbledore ostrzegał go przed tym.
Harry patrzył posępnie na oderwany przez siebie kawałek Proroka Codziennego. Większość strony poświecona była na reklamy Szat Pani Malkin na Wszystkie Okazje, gdzie najwidoczniej była wyprzedaż.
- Hej! - powiedział rozpłaszczając go na stole, tak by Hermiona i Ron mogli to zobaczyć - Spójrzcie na to!
- Mam już wszystkie szaty, jakich potrzebuję. - oznajmił Ron.
- Nie - ciągnął Harry - Patrz... tu na ten mały kawałek...
Ron i Hermiona nachylili się by przeczytać, co tam jest napisane.
Notka była długa zaledwie na cal i umiejscowiona dokładnie na samym dole kolumny. Była zatytułowana:
NADUŻYCIE W MINISTERSTWIE
Sturgis Podmore, lat 38, zamieszkały pod numerem drugim na Laburmum Gardens, w Clapham, stanął przed Czarosądem oskarżony o nadużycie i próbę kradzieży w Ministerstwie Magii dnia 31 sierpnia. Podmore został aresztowany przez strażnika Ministerstwa Magii, Erica Muncha, który złapał go na usiłowaniu sforsowania ściśle chronionych drzwi o godzinie pierwszej nad ranem. Podmore, który nie odmówił składania zeznań w swojej obronie został uznany winnym obu zarzutów i skazany na sześć miesięcy aresztu w Azkabanie.
- Sturgis Podmore? - powtórzył wolno Ron. - To ten facet, który wygląda jakby jego głowa była pokryta słomą, prawda? On należy do Za...
- Ron, sza!! - przerwała mu Hermiona rzucając dokoła przerażone spojrzenia.
- Sześć miesięcy w Azkabanie! - wyszeptał zszokowany Harry - Za samą tylko próbę przejścia przez jakieś drzwi!
- Nie bądź niemądry, to nie było za samą tylko próbę przejścia przez drzwi. Co on do licha robił w Ministerstwie Magii o pierwszej nad ranem? - westchnęła Hermiona.
- Myślisz, że robił coś dla Zakonu? - wymamrotał Ron.
- Chwila.... - powiedział wolno Harry. - Sturgis miał przyjść i nas odprowadzić, pamiętacie?
Spojrzeli na niego.
- Tak, miał być częścią naszej straży w drodze na King's Cross, pamiętacie? A Moody chodził cały wściekły, ponieważ się nie pokazał. Tak więc nie mógł wykonywać zadania dla nich, nie?
- Cóż, może nie oczekiwali, że da się złapać - powiedziała Hermiona.
- To mogło być ukartowane! - wykrzyknął z podnieceniem Ron. - Nie, słuchaj! - kontynuował, opuszczając dramatycznie głos po tym jak ujrzał groźnie spojrzenie na twarzy Hermiony. - Ministerstwo podejrzewa, że jest jednym z ludzi Dumbledore'a, więc... no nie wiem - zwabili go do Ministerstwa, a on wcale nie próbował przedostać się przez drzwi! Może oni po prostu zmyślili coś, by go dopaść!
Nastąpiła chwila przerwy, podczas której Harry i Hermiona rozważali to. Harry'emu wydawało się to nieprawdopodobne. Hermiona, z drugiej strony, była raczej pod wrażeniem.
- Czy wiesz, że ja nie byłabym wcale taka zdziwiona, gdyby to okazało się prawdą.
Rozprostowała w zamyśleniu swoją połówkę gazety. Gdy tylko Harry odłożył swój nóż i widelec, Hermiona jakby wyszła z zamyślenia.
- Racja, no dobrze, myślę że najpierw powinniśmy zabrać się za to wypracowanie o samonawożących się krzewach dla pani Sprout i jeśli będziemy mieli szczęście, będziemy mogli zacząć Zaklęcie Przywołania Nieożywionego dla McGonagall jeszcze przed lunchem...
Harry poczuł lekkie ukłucie winy na myśl o stosie zadań domowych czekających na niego na górze, ale niebo było czyste, rozweselająco niebieskie, a on nie siedział na swojej Błyskawicy już od tygodnia...
- To znaczy, możemy to zrobić dzisiaj wieczorem - powiedział Ron, kiedy wraz z Harrym schodzili pochyłym trawnikiem w stronę boiska do quidditcha, z miotłami na ramionach i z okropnymi ostrzeżeniami Hermiony, że obleją wszystkie swoje SUMy, nadal rozbrzmiewającymi w ich uszach. - I mamy jeszcze jutro. Ona za bardzo przejmuje się pracą, to jest jej problem... - po chwili przerwy dodał bardziej niespokojnym tonem - Myślisz, że mówiła serio, kiedy powiedziała, że nie da nam ściągnąć od siebie?
- Tak, myślę że tak - odparł Harry. - Mimo to, to też jest ważne, musimy ćwiczyć jeżeli chcemy zostać w drużynie quidditcha.
- Tak, dokładnie - powiedział Ron pocieszającym tonem. - I mamy mnóstwo czasu, by zrobić to wszystko...
Kiedy zbliżali się do boiska do quidditcha, Harry spojrzał w prawo, gdzie kołysały się mrocznie drzewa Zakazanego Lasu. Nic z nich nie wylatywało. Niebo było puste z wyjątkiem kilku odległych sów unoszących się wokół wieży sowiarni. Miał dość rzeczy do martwienia się. Latające konie nie robiły mu żadnej krzywdy - wyrzucił to ze swoich myśli.
Zebrali piłki z półki w przebieralni i przystąpili z zapałem do pracy. Ron bronił trzech wysokich bramek, Harry grał jako Ścigający i próbował przerzucić kafel obok Rona. Harry zauważył, że Ron jest całkiem dobry. Zablokował trzy czwarte strzałów, które próbował puścić obok niego i grał coraz lepiej im dłużej ćwiczyli. Po paru godzinach wrócili do zamku na lunch, podczas którego Hermiona dała im jasno do zrozumienia, że myśli iż są nieodpowiedzialni, po czym wrócili na boisko już na prawdziwy trening. Wszyscy gracze z drużyny poza Angeliną byli już w szatni, kiedy tam weszli.
- W porządku, Ron? - zapytał George mrugając do niego.
- Tak - odpowiedział Ron, który podczas drogi na boisko stawał się coraz cichszy.
- Gotowy, by nam pokazać na co go stać, maleńki prefekciku? - spytał Fred, wyłaniając się z potarganymi włosami z otworu w szacie do quidditcha, z lekko złośliwym uśmiechem na twarzy.
- Przymknij się - powiedział Ron z kamienną twarzą, zakładając swoje własne drużynowe szaty po raz pierwszy. Pasowały na niego całkiem nieźle, biorąc pod uwagę, że należały wcześniej do Oliviera Wooda, który raczej był szerszy w ramionach.
- W porządku, wszyscy - powiedziała Angelina wchodząc już przebrana z biura kapitana. - Bierzmy się do roboty. Alicja i Fred, gdybyście tak mogli wziąć dla nas skrzynię na piłki. Och, na widowni jest parę osób, ale chciałabym żebyście nie zwracali na nich uwagi, dobrze?
Coś w jej niby zdecydowanym głosie sprawiło, że Harry domyślił się kim są ci nieproszeni widzowie, i rzeczywiście, kiedy wyszli z szatni na rozświetlone słońcem boisko trafili na burzę gwizdów i drwin ze strony drużyny Ślizgonów i grupki osób na doczepkę, którzy rozsiedli się w połowie pustych trybun i których głosy głośno odbijały się echem wokół całego stadionu.
- Na czym lata ten Weasley? - zawołał Malfoy szyderczo cedząc słowa. - Dlaczego ktoś miałby rzucać zaklęcie latania na taką starą zapleśniałą kłodę? - Crabbe, Goyle i Pansy Parkinson zarżeli i wrzasnęli ze śmiechu. Ron dosiadł swojej miotły i odbił się od ziemi, a Harry poszedł w jego ślady, obserwując jak jego uszy czerwienieją od tyłu.
- Zignoruj ich - powiedział przyspieszając, by zrównać się z Ronem. - Zobaczymy kto będzie się śmiał, po tym jak z nimi zagramy...
- Dokładnie taka postawa, jakiej oczekuję, Harry - powiedziała pochwalnie Angelina przelatując wkoło nich z kaflem pod ręką i zwalniając by zawisnąć w miejscu przed swą latającą drużyną. - Ok, wszyscy, zaczniemy od kilku podań, tak na rozgrzewkę, cała drużyna proszę...
- Hej Johnson, co tak właściwie z twoją fryzurą? - wrzasnęła z dołu Pansy Parkinson. - Dlaczego ktoś miałby chcieć wyglądać jakby robale wychodziły mu z głowy?
Angelina odgarnęła z twarzy swoje długie splecione włosy i kontynuowała spokojnie. - Rozstawcie się w takim razie i teraz zobaczmy co potrafimy...
Harry odleciał od pozostałych na dalszy skraj boiska. Ron cofnął się w przeciwnym kierunku. Angelina podniosła kafel jedną ręką i mocno podała go do Freda, który podał go do George'a, który podał go do Harry'ego, który podał go do Rona, który go upuścił...
Ślizgoni pod przewodnictwem Malfoya, zaryczeli i wydarli się ze śmiechu. Ron, który popędził w dół, by złapać kafla zanim spadnie na ziemię, wyszedł z nurkowania tak niestarannie, że ześliznął się na bok swojej miotły, i wrócił na właściwą wysokość gry cały się zarumieniony. Harry zauważył jak Fred i George wymieniają spojrzenia, ale co nietypowe, żaden z nich nie powiedział ani słowa, za co Harry był im wdzięczny.
- Podaj dalej, Ron - zawołała Angelina jakby nic się nie stało. Ron rzucił kafla do Alicji, która podała z powrotem do Harrego, który podał do George'a...
- Hej, Potter, jak tam twoja blizna? - zawołał Malfoy. - Jesteś pewny, że nie musisz się położyć? To będzie już z jakiś tydzień odkąd byłeś w skrzydle szpitalnym, to twój rekord, prawda?
George podał do Angeliny, ona podała tyłem do Harrego, który się tego nie spodziewał, ale złapał go samymi koniuszkami palców i podał szybko do Rona, który rzucił się za nim i chybił o parę cali.
- Ej no dalej, Ron - rozgniewała się Angelina, kiedy nurkował ponownie ścigając kafla. - Uważaj trochę.
Trudno byłoby powiedzieć czy to twarz Rona czy kafel były bardziej purpurowe kiedy ponownie powrócił do gry. Malfoy i reszta drużyny Slytherinu wyli ze śmiechu. Przy trzeciej próbie Ron złapał kafel. Być może z ulgi rzucił go z takim entuzjazmem, że przeleciał on przez wyciągnięte ręce Katie i uderzył ją prosto w twarz.
- Przepraszam! - jęknął Ron i poleciał naprzód, by zobaczyć czy wyrządził jej jakąś krzywdę.
- Wracaj na pozycję. Nic jej nie jest! - warknęła Angelina. - Ale kiedy podajesz do partnera, spróbuj nie strącać jej z miotły, dobra? Od tego mamy tłuczki!
Nos Katie krwawił. Poniżej Ślizgoni tupali nogami i drwili. Fred i George podlecieli do Katie.
- Masz, weź to - powiedział Fred, podając jej coś małego i szkarłatnego ze swojej kieszeni. - To natychmiast załatwi sprawę.
- W porządku - zawołała Angelina, - Fred, George, idźcie i weźcie swoje pałki i tłuczek. Ron wracaj na swoją pozycję bramkarza. Harry, uwolnisz znicz kiedy powiem. Będziemy oczywiście celować do bramek Rona. - Harry poleciał za bliźniakami, by przynieść znicz.
- To co wyprawia Ron to kompletna katastrofa, prawda? - wymamrotał George, kiedy wszyscy trzej wylądowali obok skrzyni, w której były piłki i otworzyli ją, by wyciągnąć jeden z tłuczków i znicz.
- Jest tylko podenerwowany - wyjaśnił Harry - Był dobry, gdy ćwiczyłem z nim dziś rano.
- Tak, cóż, mam nadzieję, że nie osiągnął szczytu zbyt wcześnie - powiedział ponuro Fred.
Wrócili znów nad ziemię. Kiedy Angelina dmuchnęła w swój gwizdek, Harry uwolnił znicz, a Fred i George wypuścili tłuczek. Od tej chwili, Harry nie wiedział za bardzo, co robią inni. Jego zadaniem było schwytanie małej, trzepoczącej złotej piłeczki, co dla drużyny szukającego było warte sto pięćdziesiąt punktów i zrobienie czego wymagało olbrzymiej szybkości i umiejętności. Przyspieszył obracając się i slalomem omijając ścigających. Ciepłe jesienne powietrze smagało jego twarz, a odległe wrzaski Ślizgonów niezrozumiałym rykiem rozbrzmiewały w jego uszach... ale niebawem gwizdek zmusił go do ponownego zatrzymania się.
- Stop - stop - STOP! - krzyczała Angelina. - Ron... nie osłaniasz środkowej bramki!
Harry spojrzał w kierunku Rona, który unosił się przed lewą obręczą, pozostawiając pozostałe dwie kompletnie niebronione.
- Och... przepraszam...
- Musisz krążyć wkoło, kiedy obserwujesz ścigających! - powiedziała Angelina. - Albo zostań na środku dopóki nie będziesz musiał ruszyć się by bronić koła, albo krąż wokół obręczy, ale nie błąkaj się po jednej stronie, bo w ten sposób wpuściłeś trzy ostatnie gole.
- Przepraszam... - powtórzył Ron, którego czerwona twarz świeciła jak radiolatarnia na tle jasnego niebieskiego nieba.
- A ty Katie, nie możesz czegoś zrobić z tym krwawieniem z nosa?
- Jest tylko coraz gorzej! - odpowiedziała niewyraźnie Katie próbując zatamować cieknięcie rękawem.
Harry spojrzał na Freda, który wyglądał niespokojnie i przeszukiwał swoje kieszenie. Zobaczył jak Fred wyciąga coś purpurowego, bada to przez chwilę, a potem rozgląda się za Katie, wyraźnie przerażony.
- No dobrze, spróbujmy jeszcze raz - oznajmiła Angelina. Ignorowała Ślizgonów, którzy teraz zaczęli skandować "Gryfoni to ofiary, Gryfoni to ofiary!", niemniej jednak w jej sposobie siedzenia na miotle dało się wyczuć pewną sztywność.
Tym razem latali nawet nie przez trzy minuty, zanim rozbrzmiał gwizdek Angeliny. Harry, który właśnie zauważył znicza okrążającego przeciwną bramkę, zatrzymał się czując się wyraźnie skrzywdzony.
- Co znowu? - zapytał zniecierpliwiony Alicję, która była najbliżej.
- Katie - odpowiedziała krótko.
Harry obrócił się i zobaczył jak Angelina, Fred i George lecą wszyscy najszybciej jak mogą w kierunku Katie. Harry i Alicja także pomknęli w jej stronę. Było jasne, że Angelina zatrzymała trening w samą porę. Katie była biała jak kreda i cała pokryta krwią.
- Ona musi iść do skrzydła szpitalnego.- stwierdziła Angelina.
- Weźmiemy ją - powiedział Fred. - Ona... eee... mogła połknąć przez pomyłkę Krwawy Parzystrączek...
- Cóż, nie ma sensu kontynuować bez dwóch pałkarzy i ścigającej - oznajmiła pochmurnie Angelina, kiedy Fred i George polecieli w kierunku szkoły podtrzymując Katie między sobą. - Dalej, idziemy się przebrać.
Kiedy wracali do szatni, Ślizgoni nie przestawali skandowania.
- Jak minął trening? - zapytała raczej chłodno Hermiona pół godziny później, kiedy Harry i Ron wspięli się przez dziurę w portrecie do wspólnej sali Gryffindoru.
- Było... - zaczął Harry.
- Kompletnie do bani - powiedział głucho Ron, opadając na krzesło obok Hermiony. Spojrzała na Rona i widać było, że jej chłód topnieje.
- Cóż, to był dopiero twój pierwszy raz - powiedziała pocieszająco. - to wymaga czasu, by...
- A kto powiedział, że to przeze mnie było do bani? - warknął Ron.
- Nikt - odpowiedziała zaskoczona Hermiona - Myślałam...
- Myślałaś, że z założenia jestem do niczego?
- Nie, oczywiście, że nie! Posłuchaj, powiedziałeś, że było do bani, więc ja tylko...
- Idę odrobić jakieś zadanie domowe - powiedział gniewnie Ron i stąpając głośno wszedł po schodach do dormitoriów dla chłopców i zniknął z pola widzenia.
- Był do bani?
- Nie - odpowiedział lojalnie Harry.
Hermiona uniosła brwi.
- No cóż, przypuszczam że mógł grać lepiej - wymamrotał Harry - ale tak jak mówiłaś, to był dopiero pierwszy trening...
Ani Harry ani Ron nie zrobili raczej dużego postępu w swoich pracach domowych tego wieczoru. Harry wiedział, że Ron jest zbyt przejęty tym, jak fatalnie wypadł na treningu quidditcha i do tego sam miał trudności z wyrzuceniem z głowy tego "Gryfoni to ofiary".
Całą niedzielę spędzili we wspólnej sali, zakopani w książkach, a tymczasem sala wokół nich wypełniała się i pustoszała. Był kolejny piękny, przyjemny dzień i większość Gryfonów spędziła go na zewnątrz, korzystając z być może jednego z ostatnich dni słońca w tym roku. Zanim zapadł wieczór Harry czuł, jakby ktoś walił jego mózgiem o wnętrze jego czaszki.
- Wiesz, powinniśmy chyba próbować odrabiać więcej lekcji w ciągu tygodnia - mruknął Harry do Rona kiedy w końcu odłożyli długie wypracowanie na temat Zaklęcia Przywołania Nieożywionego dla profesor McGonagall i z przygnębieniem wzięli się za równie długie i trudne wypracowanie na temat wielu księżyców Jowisza dla profesor Sinistry.
- No - przytaknął Ron przecierając lekko przekrwione oczy i wrzucając piąty zmarnowany kawałek pergaminu do ognia przy którym siedzieli. - Słuchaj... może po prostu spytamy Hermionę, czy możemy zerknąć na to, co zrobiła?
Harry zerknął w jej kierunku. Siedziała z Krzywołapem na kolanach i gawędziła wesoło z Ginny, podczas gdy druty śmigały w powietrzu przed nią, dziergając właśnie parę bezkształtnych skrzacich skarpetek.
- Nie - odpowiedział ciężko Harry - wiesz, że nam nie pozwoli.
Pracowali więc dalej, podczas gdy niebo za oknami stawało się coraz ciemniejsze. Powoli, tłum we wspólnej sali znów zaczął się przerzedzać. Wpół do dwunastej Hermiona ziewając przyczłapała do nich.
- Prawie skończone?
- Nie - odpowiedział krótko Ron.
- Największym księżycem Jupitera jest Ganimedes, nie Callisto - powiedziała wskazując za ramieniem Rona na linijkę w jego wypracowaniu z astronomii - i to na Io są te wulkany.
- Dzięki - burknął Ron wykreślając błędne zdania.
- Przepraszam, ja tylko..
- Tak, cóż jeżeli przyszłaś tylko po to, by krytykować...
- Ron...
- Nie mam czasu wysłuchiwać kazania, w porządku, Hermiono, siedzę tu w tym po szyję...
- Nie... patrz!.
Hermiona wskazywała na najbliższe okno. Harry i Ron obaj spojrzeli w tamtą stronę. Piękna sowa uszata stała na parapecie przyglądając się Ronowi.
- Czy to nie Hermes? - spytała zdumiona Hermiona.
- Rety, to on! - powiedział cicho Ron rzucając swoje pióro i wstając z miejsca. - Po co Percy napisał do mnie?
Podszedł do okna i otworzył je. Hermes wleciał do środka, wylądował na wypracowaniu Rona i wyciągnął nóżkę, do której przyczepiony był list. Ron odczepił list i sowa odleciała natychmiast, pozostawiając atramentowe ślady łapek na rysunku przedstawiającym księżyc Io.
- To z pewnością jest pismo Percy'go - oznajmił Ron, opadając z powrotem na krzesło i gapiąc się na słowa umieszczone na zwoju: Ronald Weasley, Dom Gryffindoru, Hogwart. Spojrzał na pozostałą dwójkę. - Co myślicie?
- Otwórz go! - powiedziała gorączkowo Hermiona, a Harry przytaknął.
Ron rozwinął zwój i zaczął czytać. Im bardziej w dół biegły jego oczy, tym bardziej rzedła mu mina. Kiedy skończył czytać, wyglądał na pełnego obrzydzenia. Popchnął list w kierunku Harry'ego i Hermiony, którzy nachylili się do siebie, by przeczytać go razem.
Drogi Ronie,
dopiero co dowiedziałem się (od nikogo innego, jak od samego Ministra Magii, który dostał tą informację od waszej nowej nauczycielki, profesor Umbridge), że zostałeś prefektem Hogwartu.
Byłem bardzo przyjemnie zaskoczony, kiedy usłyszałem tą wiadomość i najpierw muszę złożyć Ci moje gratulacje. Muszę przyznać, zawsze się bałem, że wybierzesz, raczej jak można to nazwać, drogę Freda i George'a, niż pójście w moje ślady, tak więc możesz wyobrazić sobie co czułem, gdy dowiedziałem się że przestałeś kpić z autorytetów i zdecydowałeś się wziąć na barki trochę prawdziwej odpowiedzialności.
Ale chcę Ci przekazać coś więcej niż gratulacje, Ron, chcę Ci przekazać parę rad i dlatego wysyłam ten list raczej w nocy, niż przez zwykłą poranną pocztę. Mam nadzieję, że będziesz mógł go przeczytać z dala od wścibskich oczu i uniknąć niewygodnych pytań.
Z tego, co wymsknęło się Ministrowi Magii, kiedy mówił mi, że jesteś teraz prefektem, wywnioskowałem, że nadal spędzasz mnóstwo czasu z Harrym Potterem. Muszę Ci powiedzieć, Ron, że nic nie stanowi większego niebezpieczeństwa utraty Twojej odznaki, niż dalsze bratanie się z tym chłopakiem. Tak, jestem pewien, że jesteś zdziwiony słysząc to - niewątpliwie powiesz, że Potter zawsze był ulubieńcem Dumbledore'a - ale czuję się zobowiązany powiedzieć Ci, że Dumbledore być może niedługo już będzie kierował Hogwartem, a ludzie, którzy się liczą, mają zupełnie inne - i prawdopodobnie bliższe prawdy - zdanie na temat zachowania Pottera. Nie powinienem już tu więcej pisać, ale jeśli poczytasz jutro Proroka Codziennego, będziesz miał dobry obraz tego, w którą stronę wieje teraz wiatr - i zobaczysz, czy naprawdę możesz obstawać przy swoim.
Poważnie, Ron, nie chcesz jechać na tym samym wózku, co Potter to może być bardzo szkodliwe dla Twojej przyszłości i mówię tu także o życiu po skończeniu szkoły. Jak pewnie jesteś świadom, skoro to nasz ojciec prowadził go do sądu, Potter miał tego lata dyscyplinarne przesłuchanie przed całym Czarosądem i wyszedł z tego nie robiąc zbyt dobrego wrażenia. On został uniewinniony czysto technicznie, jeśli chcesz znać moje zdanie, i wiele osób, z którymi rozmawiałem pozostaje przekonanych o jego winie.
Być może boisz się zerwać stosunki z Potterem - wiem, że on może być niezrównoważony i, z tego co wiem, gwałtowny - ale jeśli tylko martwisz się o to, albo zauważyłeś coś jeszcze w zachowaniu Pottera, co Cię martwi, polecam Ci porozmawiać z Dolores Umbridge, naprawdę zachwycającą kobietą, która jestem pewien będzie bardzo szczęśliwa mogąc Ci poradzić.
To prowadzi do następnej mojej rady. Jak wspomniałem wyżej, reżim Dumbledore'a w Hogwarcie wkrótce może się skończyć. Twoja lojalność, Ron, nie powinna być skierowana wobec niego, ale wobec szkoły i Ministerstwa. Bardzo przykro mi słyszeć, że jak dotychczas profesor Umbridge spotyka się z bardzo małą współpracą ze strony personelu, jako że walczy ona o przeprowadzenie tych niezbędnych zmian w obrębie Hogwartu, których tak gorliwie żąda Ministerstwo (chociaż od przyszłego tygodnia powinno być jej łatwiej - jeszcze raz, poczytaj jutrzejszego Proroka Codziennego!). Powiem tylko to - uczeń, który jest chętny do pomocy profesor Umbridge, może mieć bardzo duże szanse na zostanie Naczelnym Prefektem za kilka lat.
Przepraszam, że nie mogłem się częściej z Tobą widywać przez lato. Boli mnie to, że muszę krytykować naszych rodziców, ale obawiam się, że nie mogę dłużej żyć pod ich dachem, kiedy oni pozostają w związku z niebezpiecznym tłumem wokół Dubledore'a. (Jeśli będziesz pisać do matki w jakiejś sprawie, możesz jej powiedzieć, że niejaki Sturgis Podmore, który jest wielkim przyjacielem Dumbledore'a, został ostatnio odesłany do Azkabanu za wykroczenie w Ministerstwie. Być może to otworzy ich oczy na ten rodzaj drobnych przestępców, z którymi obecnie wymieniają uściski.) Ja jestem bardzo szczęśliwy, że udało mi się uciec od piętna towarzystwa takich ludzi - Minister naprawdę nie mógł być dla mnie bardziej łaskawy - i mam nadzieję, Ron, że nie pozwolisz, by więzy rodzinne zaślepiły Cię na nierozważną naturę przekonań i działań naszych rodziców. Szczerze wierzę w to, że w końcu zdadzą sobie sprawę, jak bardzo się mylili, a ja oczywiście będę gotów przyjąć pełne przeprosiny, gdy ten dzień nadejdzie.
Proszę przemyśl wszystko co napisałem bardzo dokładnie, szczególne ten fragment o Harrym Potterze, i jeszcze raz gratulacje z powodu zostania prefektem.
Twój brat,
Percy
Harry spojrzał na Rona.
- Cóż - powiedział Harry próbując zabrzmieć, jakby uważał całą rzecz za dowcip. - jeśli chcesz... eee... gdzie to jest? - sprawdził w liście Percy'ego - Ach tak... "zerwać stosunki" ze mną, obiecuję, że nie będę gwałtowny.
- Oddaj to - powiedział Ron wyciągając rękę. - On jest - powiedział Ron urywanym głosem, drąc list na pół - największym - przedarł go na cztery części - kretynem - przedarł go na osiem części - na świecie!. - Wrzucił wszystkie kawałki do ognia. - Dalej, musimy to skończyć przed świtem. - powiedział rześko do Harry'ego, przyciągając z powrotem do siebie wypracowanie dla profesor Sinistry.
Hermiona patrzyła na Rona z osobliwym wyrazem twarzy.
- Och, dajcie je tutaj - powiedziała nagle Hermiona.
- Co? - spytał Ron.
- Dajcie mi je. Przejrzę je i poprawię - odpowiedziała.
- Mówisz poważnie? Ach, Hermiono, ratujesz nam życie. - powiedział Ron, - Co mogę..?
- To co możecie powiedzieć to "Obiecujemy, że już nigdy nie zostawimy pracy domowej na ostatnią chwilę." - powiedziała, wyciągając obie ręce po ich wypracowania, wyglądając przy tym na nieco rozbawioną.
- Dzięki stokrotne Hermiono - powiedział słabo Harry, podając jej swoje wypracowanie, opadając z powrotem na fotel i przecierając oczy.
Było już po północy i wspólna sala opustoszała, z wyjątkiem ich trójki i Krzywołapa. Jedynym odgłosem było skrobanie pióra Hermiony, wykreślającej zdania tu i tam z ich wypracowań i szelest kartek, kiedy sprawdzała rozmaite fakty w książkach porozrzucanych na stole. Harry był wyczerpany. Czuł również dziwne, chore, puste uczucie w żołądku, które nie miało nic wspólnego ze zmęczeniem i które dotyczyło listu zwijającego się czarno w samym środku ognia.
Wiedział, że połowa ludzi w Hogwarcie uważa go za dziwaka, nawet za szaleńca. Wiedział, że Prorok Codzienny wysnuwał fałszywe aluzje na jego temat od miesięcy, ale było coś zobaczeniu tego ujętego w ten sposób w piśmie Percy'ego, coś w znajomości faktu, że Percy radził Ronowi, by go porzucił, a nawet opowiedział o nim pani Umbridge, co jak nic dotąd sprawiło, że zdał sobie sprawę, jak naprawdę wygląda jego sytuacja. Znał Percy'ego od czterech lat, mieszkał w jego domu podczas letnich wakacji, dzielił z nim namiot podczas Światowych Mistrzostw Quidditcha, dostał nawet od niego najwyższą ocenę przy drugim zadaniu Turnieju Trójmagicznego w zeszłym roku, a teraz, Percy uważał go za niezrównoważonego i być może gwałtownego.
Z przypływem sympatii dla swojego ojca chrzestnego Harry pomyślał, że Syriusz był prawdopodobnie jedyną osobą, która naprawdę zrozumiałaby to co czuł w tej chwili, ponieważ Syriusz był w tej samej sytuacji. Prawie każdy w czarodziejskim świecie myślał, że Syriusz jest niebezpiecznym mordercą i wielkim stronnikiem Voldemorta i musiał żyć z tą wiedzą przez 14 lat...
Harry zamrugał. Właśnie zobaczył w ogniu coś, co nie mogło tam być. Pojawiło się i zniknęło natychmiast. Nie... to nie mogło mieć miejsca... wyobraził to sobie ponieważ myślał o Syriuszu...
- Ok, napisz to - powiedziała Hermiona do Rona przesuwając jego wypracowanie i karteczkę pokrytą jej własnym pismem z powrotem do Rona. - a potem dodaj ten wniosek, który napisałam dla ciebie.
- Hermiona... jesteś naprawdę najwspanialszą osobą, jaką kiedykolwiek spotkałem - odrzekł słabo Ron - i jeśli kiedykolwiek znów będę dla ciebie wstrętny...
- To będę wiedziała, wróciłeś do normalności - odpowiedziała Hermiona. - Harry, twoje jest dobre, oprócz tego kawałka przy końcu. Sądzę że musiałeś źle usłyszeć profesor Sinistrę, Europa jest pokryta lodem, nie miodem... Harry?
Harry zsunął się ze swojego fotela na kolana i kucał teraz na wyświechtanym dywanie przed paleniskiem uporczywie wpatrując się w płomienie.
- Eee... Harry? - spytał niepewnie Ron. - Czemu zszedłeś na dół?
- Ponieważ właśnie zobaczyłem w ogniu głowę Syriusza - odpowiedział Harry.
Mówił całkiem spokojnie. W końcu, widział głowę Syriusza w tym samym ogniu już w poprzednim roku, a nawet z nią rozmawiał. Mimo wszystko, nie mógł być pewien, że naprawdę widział ją i tym razem... zniknęła tak szybko...
- Głowę Syriusza? - powtórzyła Hermiona. - To znaczy, tak jak wtedy gdy chciał porozmawiać z tobą podczas Turnieju Trójmagicznego? Ale teraz by chyba tego nie zrobił, to byłoby zbyt... Syriusz!
Sapnęła wpatrując się w ogień. Ron upuścił pióro. Pośrodku tańczących płomieni usadowiła się głowa Syriusza z długimi czarnymi włosami opadającymi wokół jego uśmiechniętej twarzy.
- Zacząłem już myśleć, że pójdziecie spać zanim wszyscy się rozejdą.- powiedział. - Sprawdzałem co godzinę.
- Zjawiałeś się w ogniu co godzinę? - spytał Harry podśmiewując się.
- Tylko na parę sekund, by sprawdzić czy teren jest czysty.
- Ale co jeśli byłeś widziany? - spytała niespokojnie Hermiona.
- Cóż, myślę, że dziewczynka, na oko pierwszoroczna, mogła mnie przyuważyć, ale nie martwcie się - powiedział pospiesznie Syriusz, gdy Hermiona zakryła ręką usta, - Zniknąłem, gdy spojrzała na mnie ponownie i założę się, że pomyślała sobie, iż byłem tylko dziwnie ukształtowanym kawałkiem drewna lub czymś takim.
- Ale Syriuszu, to jest straszne ryzyko... - zaczęła Hermiona.
- Mówisz jak Molly - powiedział Syriusz. - To było jedyne wyjście, by móc przyjść z odpowiedzią na list Harry'ego bez uciekania się do kodów, kody zresztą można złamać.
Na wspomnienie o liście Harrego, Hermiona i Ron odwrócili się oboje, gapiąc się na niego.
- Nie powiedziałeś, że napisałeś do Syriusza - powiedziała oskarżycielsko Hermiona.
- Zapomniałem - powiedział Harry, co było całkowitą prawdą. Spotkanie z Cho w sowiarni wymazało z jego umysłu wszystko, co zdarzyło się wcześniej. - Nie patrz na mnie w ten sposób, Hermiono, nie było sposobu, żeby ktokolwiek mógł wydobyć z niego tajemne informacje, prawda Syriuszu?
- Nie, to było bardzo dobre - powiedział Syriusz uśmiechając się. - W każdym razie, lepiej się pospieszmy, na wszelki wypadek, gdyby nam ktoś przeszkodził... twoja blizna.
- A o co...? - zaczął Ron, ale Hermiona przerwała mu.
- Powiemy ci później. Mów dalej, Syriuszu.
- Cóż, wiem, że nie może być przyjemnie, gdy boli, ale sądzimy, że nie ma się tak naprawdę o co martwić. Bołało cię przez cały ostatni rok, prawda?
- Tak, a Dumbledore powiedział, że to się dzieje kiedy Voldemort odczuwa wyjątkowo silne emocje - powiedział Harry, jak zwykle ignorując drżenie Rona i Hermiony. - Więc może po prostu, nie wiem, był naprawdę zły albo coś tego wieczoru, kiedy miałem szlaban.
- Cóż, teraz kiedy powrócił musi boleć częściej - powiedział Syriusz.
- Więc nie myślisz, że to ma coś wspólnego z tym, że Umbridge dotknęła mnie kiedy miałem szlaban u niej? - spytał Harry.
- Wątpię w to - powiedział Syriusz. - Znam ją poprzez opinie, jestem pewien, że nie jest Śmierciożercą...
- Jest wystarczająco odrażająca, by być jednym z nich. - powiedział ponuro Harry, a Ron i Hermiona przytaknęli energicznie głowami na zgodę.
- Tak, ale świat nie dzieli się na dobrych ludzi i Śmierciożerców - powiedział Syriusz z krzywym uśmiechem. Chociaż wiem, że jest paskudna - powinniście usłyszeć, co mówi o niej Remus.
- Lupin ją zna? - spytał szybko Harry przypominając sobie komentarze Umbridge z jej pierwszej lekcji na temat niebezpiecznych mieszańcow.
- Nie - odparł Syriusz - ale to ona przygotowała fragment ustawy antywilkołakowej przed dwoma laty, przez którą prawie niemożliwe jest, by dostał pracę.
Harry przypomniał sobie jak o wiele marniej wyglądał w tych dniach Lupin i jego niechęć do Umbridge jeszcze się pogłębiła.
- A co ona ma przeciwko wilkołakom? - spytała ze złością Hermiona.
- Boi się ich, przypuszczam - odparł Syriusz uśmiechając się na widok jej oburzenia.
- Najwidoczniej nie cierpi półludzi. W zeszłym roku prowadziła też kampanię, mającą na celu doprowadzenie do obserwacji znakowania półludzi. Wyobraźcie sobie tracenie waszego czasu i energii na prześladowanie półludzi, kiedy na wolności łażą takie małe gburki jak Stforek.
Ron zaśmiał się, ale Hermiona wyglądała na zezłoszczoną.
- Syriusz! - powiedziała z wyrzutem. - Szczerze, gdybyś tylko przyłożył trochę wysiłku do Stforka, jestem pewna, że odpowiedziałby. W końcu jesteś jedynym członkiem jego rodziny, jaki mu został, a profesor Dumbledore powiedział...
- Dobrze więc, jak wyglądają lekcje Umbridge? - przerwał jej Syriusz. - Uczy was wszystkich zabijać mieszańców?
- Nie - odparł Harry ignorując urażone spojrzenie Hermiony, której przerwano obronę Stforka. - W ogóle nie pozwala nam używać magii!
- Wszystko co robimy, to czytanie głupiej książki - dodał Ron.
- Ach tak, to wyjaśnia - odpadł Syriusz. - Mamy informację z wewnątrz Ministerstwa, że Knot nie chce, byście byli wyćwiczeni w walce.
- Wyćwiczeni w walce! - powtórzył z niedowierzaniem Harry - Co on myśli, że my tu robimy, tworzymy jakiś rodzaj armii czarodziejów?
- To jest dokładnie to, co myśli, że robicie - wyjaśnił Syriusz - albo, raczej, dokładnie to co obawia się, że Dumbledore robi - formuje swą własną, prywatną armię, za której pomocą będzie w stanie przejąć Ministerstwo Magii.
Na te słowa zapadła cisza, po której odezwał się Ron - To najgłupsza rzecz, jaką słyszałem w życiu, włączając wszystkie te rzeczy z którymi wyskakuje Luna Lovegood.
- Więc jesteśmy odsuwani od nauki Obrony Przed Czarną Magią, ponieważ Knot boi się, że użyjemy zaklęć przeciwko Ministerstwu? - powiedziała rozwścieczona Hermiona.
- Ano - przytaknął Syriusz. - Knot myśli, że Dumbledore nie cofnie się przed niczym by przechwycić władzę. Z dnia na dzień jest coraz większym paranoikiem jeśli chodzi o Dumbledore'a. To już tylko kwestia czasu zanim aresztuje Dumbledore'a pod jakimś wydumanym zarzutem.
To przypomniało Harremu list Percy'ego.
- Nie wiesz, czy będzie cokolwiek na temat Dumbledore'a w jutrzejszym Proroku Codziennym? Brat Rona Percy uważa, że będzie...
- Nie wiem - odparł Syriusz - Nie widziałem się z nikim z Zakonu przez cały weekend, wszyscy są zajęci. Jesteśmy tu tylko ja i Stforek.
W głosie Syriusza można było zauważyć zdecydowaną nutkę goryczy.
- Więc nie masz żadnych informacji o Hagridzie?
- Ach...- powiedział Syriusz - cóż, powinien już był wrócić, nikt nie jest pewien co się z nim stało. - Po czym widząc ich przerażone twarze, dodał szybko - Ale Dumbledore się nie martwi, więc wy troje też się nie zadręczajcie. Jestem pewien, że z Hagridem wszystko jest w porządku.
- Ale skoro miał już powrócić do tego czasu... - odezwała się Hermiona cichym, niespokojnym głosem.
- Madame Maxim była z nim, mieliśmy z nią kontakt i powiedziała, że rozstali się w drodze powrotnej... Ale nie ma nic, co by wskazywało na to, że jest ranny... to znaczy, nic co wskazywałoby, że nie jest całkowicie OK.
Nie do końca przekonani, Harry, Ron i Hermiona wymienili zmartwione spojrzenia.
- Posłuchajcie, nie zadawajcie zbyt wiele pytań o Hagrida - powiedział szybko Syriusz - to będzie tylko przyciągać więcej uwagi do faktu, że on nie wrócił, a wiem, że Dumbledore tego nie chce. Hagrid jest twardy, nic mu się nie stanie. - a kiedy nie wyglądali na pocieszonych tymi słowami, Syriusz dodał, - Kiedy jest wasz kolejny weekend w Hogsmeade? Tak sobie myślałem, udało nam się z tym przebraniem psa na dworcu, prawda? Pomyślałem, że mógłbym...
- NIE! - powiedzieli bardzo głośno Harry i Hermiona razem.
- Syriuszu, nie widziałeś Proroka Codziennego? - spytała niespokojnie Hermiona.
- Ach, to - powiedział Syriusz szczerząc zęby, - oni zawsze zgadują gdzie jestem, tak naprawdę nie mają żadnego pojęcia...
- Tak, ale myślimy, że tym razem mają, - powiedział Harry. - Malfoy powiedział coś w pociągu, co pozwoliło nam sądzić, iż on wie, że to byłeś ty, a jego ojciec był na peronie, Syriusz - znasz Lucjusza Malfoya - więc nie przychodź tutaj, cokolwiek byś robił. Jeśli Malfoy znów cię rozpozna...
- Dobrze, dobrze, wiem o co chodzi - powiedział Syriusz. Wyglądał na bardzo niezadowolonego. - To tylko taki pomysł, myślałem, że może chciałbyś pobyć trochę razem.
- Chciałbym, nie chciałbym tylko, żeby cię wsadzili z powrotem do Azkabanu! - powiedział Harry.
Nastąpiła przerwa, podczas której Syriusz patrzył z ognia na Harry'ego, pomiędzy jego zapadłymi oczami pojawiła się zmarszczka.
- Jesteś mniej podobny do ojca niż myślałem - powiedział na koniec z wyraźnym chłodem w głosie. - To właśnie ryzyko sprawiłoby, że dla twojego ojca byłoby to zabawne.
- Słuchaj...
- Dobrze, lepiej się będę zbierał, słyszę jak już Stforek idzie na dół po schodach - powiedział Syriusz, ale Harry był pewien, że kłamie. - W takim razie napiszę do ciebie i podam ci czas, kiedy mogę znów pojawić się w kominku, dobrze? O ile jesteś w stanie to zaryzykować?
Nastąpił mały trzask i w miejscu gdzie przed chwilą znajdowała się głowa Syriusza, pojawiły się ponownie płomienie.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Wielki Inkwizytor Hogwartu
w tłumaczeniu pomogli Iriss i darktoad
Spodziewali się, że następnego ranka będą musieli przeczesać dokładnie Proroka Codziennego Hermiony, aby znaleźć artykuł, o którym wspomniał Percy w swoim liście. Jednakże ledwie odlatująca sowa pocztowa opuściła wierzchołek dzbanka na mleko, Hermiona wydała z siebie potężne westchnienie i rozprostowała gazetę by odsłonić dużą fotografię Dolores Umbridge, uśmiechającej się szeroko i mrugającej powoli spod poniższego nagłówka.
MINISTERSTWO PRACUJE NAD REFORMĄ SZKOLNICTWA
DOLORES UMBRIDGE MIANOWANA PIERWSZYM W HISTORII WIELKIM INKWIZYTOREM
- Umbridge... "Wielki Inkwizytor"? - spytał ponuro Harry. Jego na wpół zjedzony tost wyślizgnął mu się z palców - Co to niby znaczy?
Hermiona przeczytała na głos:
Niespodziewanie ostatniej nocy Ministerstwo Magii przyjęło nową ustawę, nadając samemu sobie bezprecedensowy poziom kontroli nad Szkołą Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie.
"Minister od pewnego czasu staje się coraz bardziej niespokojny o wydarzenia mające miejsce w Hogwarcie" - powiedział Młodszy Asystent Ministra, Percy Weasley - "Reaguje on teraz na troski wygłaszane przez zaniepokojonych rodziców, którzy czują, że szkoła może podążać w kierunku, którego oni nie aprobują".
To nie jest pierwszy raz w ciągu ostatnich tygodni, kiedy Minister, Korneliusz Knot, użył nowych praw by dokonać ulepszeń w szkole czarodziejstwa. Nie dalej jak 30 sierpnia uchwalony został Dekret Edukacyjny Numer Dwadzieścia Dwa, zapewniające, że w przypadku gdy obecny dyrektor nie jest w stanie zapewnić kandydata na stanowisko nauczycielskie, Ministerstwo samo powinno wyznaczyć odpowiednią osobę.
"W ten właśnie sposób Dolores Umbridge została wyznaczona do zadań nauczycielskich w Hogwarcie." - powiedział Weasley ostatniej nocy. - "Dumbledore nie mógł znaleźć nikogo, więc Minister mianował Umbridge i oczywiście stała się ona natychmiastowym przebojem..."
- Stała się CZYM? - zapytał głośno Harry.
- Poczekaj, jest tego więcej - odparła ponuro Hermiona.
- "...natychmiastowym przebojem, całkowicie rewolucjonizując nauczanie obrony przed Czarną Magią i dostarczając Ministrowi informacje o tym, co naprawdę dzieje się w Hogwarcie."
To właśnie tą ostatnią czynność Minister sformalizował teraz, wypuszczając Dekret Edukacyjny Numer Dwadzieścia Trzy, tworzący nowe stanowisko Wielkiego Inkwizytora Hogwartu.
"To ekscytująca, nowa faza w planie Ministra, by wziąć w swoje ręce to, co niektórzy nazywają 'upadającymi standardami' w Hogwarcie" - powiedział Weasley. - "Inkwizytor będzie miał pełnomocnictwo do nadzorowania innych nauczycieli oraz pilnowania, czy spełniają pokładane w nich oczekiwania. Pozycja ta została zaproponowana profesor Umbridge jako dodatek do zajmowanego już przez nią nauczycielskiego stanowiska i jesteśmy zachwyceni mogąc ogłosić, że profesor Umbridge wyraziła zgodę."
Nowe poczynania Ministra otrzymały entuzjastycznie poparcie ze strony rodziców uczniów Hogwartu.
"Czuję się znacznie spokojniejszy teraz, kiedy wiem, że Dumbledore jest poddawany sprawiedliwej i obiektywnej ocenie" - powiedział zeszłej nocy pan Lucjusz Malfoy, lat 41, ze swojej rezydencji w Wiltshire - "Wielu z nas, mając na względzie najlepszy interes naszych dzieci, było zaniepokojonych w związku z niektórymi z ekscentrycznych decyzji Dumbledore'a w przeciągu ostatnich kilku lat i jesteśmy zadowoleni wiedząc, że Ministerstwo ma oko na tę sytuację."
Wśród tych ekscentrycznych decyzji znajdują się niewątpliwie kontrowersyjne nominacje nauczycielskie, opisywane wcześniej na łamach tej gazety, wśród których znajduje się zatrudnienie wilkołaka Remusa Lupina, półolbrzyma Rubeusa Hagrida, czy cierpiącego na zwidy eks-aurora, "Szalonookiego" Moody'ego.
Plotki donoszą oczywiście, że Albus Dumbledore, dawniej Najwyższy Szef Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów i Przewodniczący Czarosądu, nie jest już dłużej w stanie podołać zadaniu kierowania prestiżową szkołą w Hogwarcie.
"Myślę, że mianowanie Inkwizytora jest pierwszym krokiem do zapewnienia, że Hogwart ma dyrektora, w którym wszyscy możemy pokładać zaufanie. - powiedziała dobrze poinformowana osoba z Ministerstwa ubiegłej nocy.
Starsi członkowie Czarosądu, Griselda Marchbanks i Tiberius Ogden podali się do dymisji w proteście przeciwko wprowadzeniu stanowiska Wielkiego Inkwizytora w Hogwarcie.
"Hogwart jest szkołą, nie placówką biura Korneliusza Knota - powiedziała pani Marchbanks - To jest kolejna, odrażająca próba skompromitowania Albusa Dumbledore."
(Aby przeczytać pełen reportaż na temat domniemanych powiązań pani Marchbanks z wywrotową goblińską grupą przejdź do strony siedemnastej).
Hermiona skończyła czytać i spojrzała przez stół na pozostałą dwójkę.
- Więc teraz już wiemy jak to się stało, że skończyliśmy z Umbridge! Knot wydał ten "Dekret Edukacyjny" i siłą ją tu wcisnął! A teraz dał jej pełnomocnictwo do nadzorowania innych nauczycieli! - Hermiona dyszała szybko, a jej oczy zrobiły się bardzo jasne - Nie mogę w to uwierzyć. To oburzające!
- Wiem - powiedział Harry. Spojrzał w dół na swoją prawą rękę zaciśniętą w pięść na blacie stołu i zobaczył blady biały kontur słów, które Umbridge kazała mu wyciąć w jego skórze.
Ale na twarzy Rona rozpościerał się złośliwy uśmiech.
- Co? - spytali razem Harry i Hermiona gapiąc się na niego.
- Och, nie mogę się doczekać, aż przyjdzie skontrolować McGonagall - oznajmił radośnie Ron - Umbridge nie wie na co się porywa.
- Dobra, dalej - powiedziała Hermiona podskakując z miejsca - lepiej się zbierajmy, jeśli ma robić inspekcję zajęć Binnsa, to nie chcemy się spóźnić...
Ale profesor Umbridge nie zrobiła inspekcji ich lekcji Historii Magii, która była tak samo nudna, jak w poprzedni poniedziałek, ani nie było jej w lochu u Snape'a, kiedy przybyli na podwójne Eliksiry, gdzie wypracowanie Harry'ego na temat kamienia księżycowego zostało mu zwrócone z nabazgranym w prawym górnym rogu wielkim, kanciastym czarnym K.
- Przyznałem wam oceny, jakie otrzymalibyście przedstawiając tę pracę na swoim SUMie - oznajmił Snape z lekkim uśmieszkiem, kiedy przechodził między nimi rozdając z powrotem ich prace domowe - To powinno dać wam realistyczne pojęcie na temat tego, czego możecie oczekiwać na egzaminie.
Snape dotarł przed front klasy i obrócił się na pięcie, by stanąć twarzą do nich.
- Ogólny poziom tych prac był tragiczny. Większość z was nie zaliczyłaby, gdyby to był wasz egzamin. Liczę na to, że zobaczę o wiele większy wysiłek, włożony w wypracowanie zadane w tym tygodniu na temat rozmaitych odmian antidotów na jad, albo będę musiał zacząć dawać szlabany tym osłom, którzy dostają "K".
Uśmiechnął się, gdy Malfoy zachichotał i odezwał się donośnym głosem - A niektórzy dostali "K"? Ha!
Harry zdał sobie sprawę, że Hermiona patrzy w bok, żeby zobaczyć, jaką dostał ocenę. Wsunął swoje wypracowanie z powrotem do torby tak szybko jak to było możliwe, czując, że wolałby raczej zatrzymać tę informację dla siebie.
Zdecydowany, by nie dać Snape'owi powodu do ścigania go podczas tej lekcji, Harry czytał i powtarzał przynajmniej trzy razy każdą linijkę instrukcji z tablicy, zanim je wykonał. Jego Roztwór Wzmacniający nie miał może dokładnie czysto turkusowego odcienia, jak u Hermiony, ale był przynajmniej niebieski, a nie różowy, jak Neville'a i na koniec lekcji dostarczył flakonik do biurka Snape'a z mieszanym uczuciem wyzwania i ulgi.
- Cóż, nie było tak źle jak w zeszłym tygodniu, prawda? - powiedziała Hermiona, kiedy wspięli się po schodach z lochu i ruszyli przez Salę Wejściową na lunch. - I praca domowa też nie poszła tak źle, prawda?
Kiedy ani Ron ani Harry nie odpowiedzieli, naciskała dalej - To znaczy, w porządku, nie spodziewałam się najwyższej oceny, nie o ile ocenia zgodnie ze standardami SUMów, ale zaliczenie jest całkiem zachęcające na tym etapie, nie jest tak?
Harry chrząknął wymijająco.
- Oczywiście wiele się jeszcze może wydarzyć do czasu egzaminów, mamy mnóstwo czasu by się poprawić, ale oceny, które dostajemy teraz są swego rodzaju wyznacznikiem, prawda?
Usiedli razem przy stole Gryffindoru.
- Oczywiście byłabym przejęta, gdybym dostała "Z"...
- Hermiono - przerwał ostro Ron - jeśli chcesz wiedzieć, co dostaliśmy, to zapytaj.
- Nie chcę... to znaczy... cóż, jeśli zechcecie mi powiedzieć...
- Dostałem "M" - oznajmił Ron, nalewając zupę na swój talerz - Szczęśliwa?
- No cóż, nie ma się czego wstydzić - wtrącił się Fred, który właśnie przybył do stołu wraz z Georgem i Lee Jordanem i sadowił się po prawej ręce Harry'ego. - Nie ma nic złego w dobrym zdrowym "M".
- Ale - zaoponowała Hermiona - czy "M" nie oznacza...
- "Marnie", tak - odezwał się Lee Jordan - Ale zawsze to lepiej niż "K", prawda? "Koszmarnie"?
Harry poczuł, jak jego twarz robi się coraz gorętsza i zakasłał udając, że zakrztusił się bułką.
Kiedy otrząsnął się z tego, z przykrością stwierdził, że Hermiona nadal rozwodziła się na temat stopni z SUMów.
- A więc najlepszy stopień to "Z" jak "Znakomicie" - mówiła - a potem jest "A"...
- Nie, "P" - poprawił ją George - "P" jak "Powyżej oczekiwań". I zawsze uważałem, że Fred i ja powinniśmy otrzymywać "P" ze wszystkiego, ponieważ samo nasze pojawienie się na egzaminie było powyżej oczekiwań.
Wszyscy roześmiali się, z wyjątkiem Hermiony, która drążyła dalej. - Tak więc po "P" jest "A" jak "Akceptowalne" i to jest ostatnia zaliczająca ocena, tak?
- Ano - powiedział Fred zamaczając całą bułkę w swojej zupie, przenosząc ją do ust i połykając w całości.
- Potem jest "M" jak "Marnie"... - Ron uniósł oba ramiona w drwiącym geście zwycięstwa - i "K" jak "Koszmarnie".
- A potem jest "T" - przypomniał jej George.
- "T"? - zapytała Hermiona z przerażeniem w oczach - Jeszcze gorsze od "K"? Co u licha znaczy "T"?
- Troll - odpowiedział natychmiast George.
Harry zaśmiał się ponownie, chociaż nie był pewien, czy George nie żartuje. Wyobraził sobie jak próbuje ukryć przed Hermioną, że dostał "T" ze wszystkich swoich SUMów i natychmiast postanowił pracować ciężej od tej pory.
- Mieliście już jakąś inspekcję na lekcji? - zapytał ich Fred.
- Nie - odpowiedziała natychmiast Hermiona - A wy?
- Dopiero co, przed lunchem - powiedział George. - Zaklęcia.
- I jak było? - zapytali jednocześnie Harry i Hermiona.
Fred wzruszył ramionami.
- Nie było tak źle. Umbridge czaiła się w kącie robiąc jakieś notatki w notatniku. Wiesz, jaki jest Flitwick, potraktował ją jak gościa, nie przejmował się chyba wcale. Nie powiedziała wiele. Zadała Alicji kilka pytań na temat tego, jak zazwyczaj wyglądają lekcje, Alicja powiedziała jej, że są naprawdę świetne, i tyle.
- Nie wiem jak Flitwick mógłby być oceniony źle - powiedział George - Zwykle wszyscy jego uczniowie przechodzą spokojnie przez egzaminy.
- Z kim macie popołudniu? - zapytał Fred Harry’ego.
- Trelawney ...
- "T", o ile jakieś kiedyś widziałem.
- ... i Umbridge we własnej osobie.
- No cóż, bądź grzecznym chłopcem i trzymaj dzisiaj nerwy na wodzy przy Umbridge - powiedział George. - Angelina wpadnie w szał, jeśli opuścisz jeszcze choćby jeden trening quidditcha.
Ale Harry nie musiał czekać na Obronę Przed Czarną Magią, by spotkać się z profesor Umbridge. Siedział daleko z tyłu zacienionej sali Wróżbiarstwa i wyciągał swój dziennik snów, kiedy Ron szturchnął go łokciem w żebra. Rozejrzał się dokoła i zauważył profesor Umbridge pojawiającą się przez klapę w podłodze. Klasa, która dotąd rozmawiała radośnie, ucichła natychmiast. Nagły spadek poziomu szumów sprawił, że profesor Trelawney, która roznosiła i wręczała egzemplarze Wyroczni Snów, rozejrzała się dookoła.
- Dzień dobry, profesor Trelawney - przywitała się profesor Umbridge z swoim szerokim uśmiechem - Otrzymała pani moją notkę, jak mniemam? Podającą datę i czas inspekcji?
Profesor Trelawney skinęła lakonicznie głową i wyglądając na bardzo niezadowoloną odwróciła się tyłem do profesor Umbridge i kontynuowała rozdawanie książek. Nadal uśmiechając się, profesor Umbridge chwyciła za oparcie najbliższego fotela i wyciągnęła go przed front klasy tak, że znalazło się o kilka cali za miejscem profesor Trelawney. Następnie usiadła, wyciągnęła z kwiecistej torby swój notatnik i spojrzała wyczekująco, czekając aż zacznie się lekcja.
Profesor Trelawney lekko trzęsącymi się dłońmi zacisnęła mocniej wokół siebie swoje szale i przyjrzała się klasie przez swoje ogromnie powiększające okulary.
- Będziemy dziś kontynuować nasze badania na temat proroczych snów - oznajmiła odważnie swoim zwykłym mistycznym tonem, chociaż głos drżał lekko. - Dobierzcie się w pary, proszę, i interpretujcie z pomocą Wyroczni wzajemnie wasze ostatnie nocne wizje.
Poruszyła się tak, jakby chciała opaść z powrotem na swoje miejsce, zobaczyła Profesor Umbridge siedzącą tuż przy nim i natychmiast skręciła w lewo w kierunku Parvati i Lavender, które były już pogrążone w dyskusji na temat ostatniego snu Parvati.
Harry otworzył swoją Wyrocznię Snów potajemnie obserwując Umbridge. Zapisywała już jakieś uwagi w swoim notesie. Po kilku minutach wstała i zaczęła chodzić po klasie za Trelawney słuchając jej rozmów z uczniami i zadając pytania tu i tam. Harry szybko pochylił głowę nad książką.
- Pomyśl szybko nad jakimś snem - powiedział do Rona - na wypadek, gdyby ta stara ropucha poszła w naszą stronę.
- Ja to robiłem ostatnio - zaprotestował Ron - teraz twoja kolej, ty opowiedz mi jakiś.
- Och, nie wiem...- oznajmił desperacko Harry, który nie mógł sobie przypomnieć, by cokolwiek mu się śniło przez ostatnich kilka dni. - Powiedzmy, że śniło mi się... że topiłem Snape’a w swoim kociołku. Tak, to załatwi sprawę...
Ron zarechotał otwierając Wyrocznię Snów.
- OK, musimy dodać twój wiek do daty twojego snu, liczby liter tematu... to będzie "topienie" czy "kociołek", czy może "Snape"?
- To bez znaczenia, wybierz którykolwiek - powiedział Harry, ryzykując spojrzenie za siebie.
Profesor Umbridge stała teraz nad ramieniem profesor Trelawney sporządzając notatki podczas, gdy nauczycielka Wróżbiarstwa wypytywała Neville'a o jego dziennik snów.
- Jeszcze raz, której nocy śniłeś o tym? - spytał pogrążony w obliczeniach Ron.
- Nie wiem, ostatnia noc, która tylko chcesz - odpowiedział mu Harry starając się słuchać, co mówi Umbridge do profesor Trelawney. Były teraz oddalone tylko od niego i Rona. Profesor Umbridge pisała kolejną uwagę w swym notatniku, a profesor Trelawney wyglądała na zupełnie wytrąconą z równowagi.
- Dobrze - powiedziała Umbridge patrząc na Trelawney - dokładnie od jak dawna zajmuje pani to stanowisko?
Profesor Trelawney, która stała ze skrzyżowanymi rękami, zgarbiona jakby chciała się ochronić tak długo, jak to tylko możliwe przed upokorzeniem z powodu inspekcji, spojrzała na nią spode łba. Po chwili przerwy, w czasie której doszła chyba do wniosku, że pytanie nie było aż tak natarczywe, by mogła je w uzasadniony sposób zignorować, odezwała się mocno dotkniętym tonem. - Prawie szesnaście lat.
- Niezły kawałek czasu - powiedziała profesor Umbridge, zapisując coś w notatniku. - A więc to profesor Dumbledore mianował panią?'
- Zgadza się - odpowiedziała zwięźle profesor Trelawney.
Profesor Umbridge zapisała kolejną uwagę.
- I jest pani pra-pra-wnuczką słynnej wieszczki Kasandry Trelawney?
- Tak - odparła profesor Trelawney unosząc głowę trochę wyżej.
Kolejna notka w zeszycie.
- Ale wydaje mi się - proszę mnie poprawić, jeśli się mylę - że jest pani pierwszą osobą w swej rodzinie, od czasu Kasandry, posiadającą dar Drugiego Wzroku?
- Te sprawy często przeskakują... eee.... trzy pokolenia - wyjaśniła Profesor Trelawney.
Żabi uśmiech profesor Umbridge rozszerzył się jeszcze bardziej.
- Oczywiście - przytaknęła słodko zapisując kolejną uwagę. - No dobrze, czy może pani w takim razie przewidzieć coś dla mnie? - i spojrzała pytająco nadal się uśmiechając.
Profesor Trelawney zesztywniała jakby nie wierząc własnym uszom. - Nie rozumiem pani. - powiedziała, trzymając kurczowo szal owinięty wokół jej chudej szyi.
- Chciałabym, żeby pani wygłosiła przepowiednię dla mnie - powiedziała bardzo wyraźnie profesor Umbridge.
Harry i Ron nie byli już jedynymi ludźmi obserwującymi i słuchającymi ukradkiem zza swoich książek. Większość klasy wpatrywała się w bezruchu na profesor Trelawney, kiedy ta wyprostowała się dzwoniąc przy tym wisiorkami i bransoletkami.
- Wewnętrzne Oko nie działa na komendę! - wyjaśniła zgorszonym tonem.
- Rozumiem - powiedziała łagodnie profesor Umbridge zapisując jeszcze jedną uwagę w notatniku.
- Ja... ale... ale.... proszę zaczekać! - odezwała się nagle profesor Trelawney, starając się nadać głosowi jego zwykłe, zwiewne brzmienie, lecz mistyczny efekt został nieco zniweczony przez sposób, w jaki drżał od gniewu. - M... myślę, że jednak coś widzę... coś co dotyczy pani... coś czuję... coś mrocznego.... jakieś śmiertelne niebezpieczeństwo...
Profesor Trelawney wskazała drżącym palcem na profesor Umbridge, która nie przestawała uśmiechać się do niej uprzejmie z uniesionymi brwiami.
- Obawiam się... Obawiam się, że jest pani w śmiertelnym niebezpieczeństwie! - zakończyła dramatycznie profesor Trelawney.
Nastąpiła przerwa. Profesor Umbridge obserwowała profesor Trelawney.
- No dobrze - powiedziała łagodnie, gryzmoląc coś jeszcze raz w swoim notesie. - Cóż, jeśli to naprawdę wszystko na co panią stać...
Odwróciła się zostawiając profesor Trelawney wrośniętą w ziemię, ciężko oddychającą. Harry uchwycił wzrok Rona i wiedział, że Ron myśli dokładnie tak samo jak on: obaj wiedzieli, że profesor Trelawney jest starą oszustką, ale z drugiej strony czuli taką niechęć do Umbridge, że stali bardzo mocno po stronie Trelawney... dopóki kilka sekund później nie rzuciła się na nich.
- Słucham? - powiedziała z niezwykłym ożywieniem, pstrykając swoimi długimi palcami pod nosem Harry’ego. - Pokaż mi proszę, początek swojego dziennika snów.
W zanim skończyła interpretować na cały głos sny Harry’ego (z których wszystkie, nawet te, w których pojawiło się jedzenie owsianki, najwidoczniej zapowiadały potworną i rychłą śmierć) jego sympatia do niej znacznie zmalała. Przez cały ten czas profesor Umbridge stała oddalona o kilka stóp, sporządzając notatki w zeszycie i kiedy zadzwonił dzwonek, jako pierwsza zsunęła się po srebrnej drabinie, i czekała na nich wszystkich, kiedy dotarli na lekcję Obrony Przed Czarną Magią dziesięć minut później.
Burczała i uśmiechała się kiedy wchodzili do sali. Kiedy wyciągali swoje egzemplarze Teorii Obrony Magicznej, Harry i Ron opowiedzieli Hermionie, która była na Numerologii, co dokładnie wydarzyło się na Wróżbiarstwie, lecz nim zdążyła zadać jakiekolwiek pytanie, Profesor Umbridge przywołała ich wszystkich do porządku i zapadła cisza.
- Różdżki na bok - poleciła wszystkim z uśmiechem i ci, którzy byli na tyle optymistyczni, że wyciągnęli je, ze smutkiem schowali je do swoich tornistrów. - Jako że skończyliśmy Rozdział Pierwszy na ostatniej lekcji, chciałabym, żebyście wszyscy otworzyli na stronie dziewiętnastej i rozpoczęli Rozdział Drugi, Ogólne Teorie Obronne i Ich Pochodzenie". Nie trzeba będzie przy tym rozmawiać.
Nadal uśmiechając się swoim szerokim, pełnym samozadowolenia uśmiechem, usiadła za biurkiem. Wszyscy jak jeden mąż otworzyli na stronie dziewiętnastej wydając przy tym słyszalne westchnienie. Harry zastanawiał się tępo, czy w tej książce jest dość rozdziałów, by mogli ją czytać przez wszystkie tegoroczne lekcje i sprawdzał właśnie spis treści, gdy zauważył, że Hermiona znów trzyma rękę w górze.
Profesor Umbridge również to zauważyła, i co więcej, wydawało się, że ma wypracowaną strategię na taką ewentualność. Zamiast udawać, że nie widzi Hermiony, wstała i przeszła między stolikami, stając twarzą w twarz z Hermioną, po czym nachyliła i wyszeptała tak, by reszta klasy nie mogła jej dosłyszeć. - O co chodzi tym razem, panno Granger?
- Przeczytałam już Rozdział Drugi. - oznajmiła Hermiona.
- Dobrze, proszę przejść w takim razie do Rozdziału Trzeciego...
- Ten też już przeczytałam. Przeczytałam całą książkę.
Profesor Umbridge mrugnęła, ale odzyskała równowagę niemal natychmiast.
- Cóż, w takim razie powinnaś być w stanie powiedzieć mi, co mówi Slinkhard na temat przeciwzaklęć w Rozdziale Piętnastym.
- Twierdzi on, że przeciwzaklęcia są niewłaściwie nazywane - odpowiedziała natychmiast Hermiona - Uważa, że "przeciwzaklęcia" to po prostu nazwa, którą ludzie nadają swoim zaklęciom, kiedy chcą by brzmiały one bardziej akceptowalnie.
Profesor Umbridge uniosła brwi i Harry wiedział, że wbrew swej woli jest pod wrażeniem.
- Ale ja się z tym nie zgadzam. - ciągnęła Hermiona.
Brwi profesor Umbridge uniosły się jeszcze wyżej, a jej spojrzenie stało się wyraźnie chłodniejsze.
- Nie zgadzasz się? - powtórzyła.
- Tak, nie zgadzam się - odparła Hermiona, która w przeciwieństwie do Umbridge nie szeptała, ale mówiła wyraźnym, donośnym głosem, który przyciągnął już uwagę reszty klasy.
- Pan Slinkhard nie lubi zaklęć, prawda? Ale myślę, że mogą być one bardzo przydatne, jeśli używa się ich w obronie.
- Ach, tak uważasz? - spytała profesor Umbridge wyprostowując się i zapominając o szeptaniu. - No cóż, obawiam się, że to opinia pana Slinkharda, a nie twoja, liczy się w tej klasie, panno Granger.
- Ale... - zaczęła Hermiona.
- Dość tego - przerwała profesor Umbridge. Wróciła z powrotem na przód klasy i stanęła przed nimi. Cała beztroska jaką okazywała na początku lekcji zniknęła. - Panno Granger, mam zamiar odebrać Gryffindorowi pięć punktów.
Na dźwięk tych słów rozległ się szmer szeptów.
- Za co? - spytał ze złością Harry.
- Nie mieszaj się w to! - szepnęła nalegająco Hermiona.
- Za przeszkadzanie w moich zajęciach bezcelowymi wtrąceniami - oznajmiła spokojnie profesor Umbridge. - Jestem tu po to, by uczyć was wykorzystując zaakceptowane przez Ministerstwo metody, które nie zawierają zachęcania uczniów do wygłaszania własnych opinii na tematy, których zbytnio nie rozumieją. Wasi poprzedni nauczyciele tego przedmiotu pozwalali wam być może na większą swobodę, ale jako że żaden z nich, z wyjątkiem może profesora Quirrella, który przynajmniej trzymał się tematów odpowiednich do waszego wieku, nie przeszedłby pomyślnie ministerialnej inspekcji...
- O tak, Quirrell był świetnym nauczycielem - odezwał się głośno Harry. - Miał tylko to drobne niedociągnięcie w postaci Lorda Voldemorta sterczącego z tyłu jego głowy.
Po tym oświadczeniu zapadła jedna z najgłębszych ciszy, jakie Harry kiedykolwiek słyszał. A potem...
- Myślę, że kolejny tydzień szlabanów dobrze panu zrobi, pani Potter - powiedziała gładko Umbridge.
* * *
Rana po zewnętrznej stronie ręki Harry'ego ledwie się zagoiła i przed rankiem następnego dnia znów krwawiła. Nie narzekał jednak podczas wieczornego szlabanu. Był zdecydowany nie dawać Umbridge satysfakcji. Raz za razem pisał Nie będę opowiadać kłamstw i żaden dźwięk nie wymsknął mu się z ust, mimo że rana pogłębiała się z każdą literą.
Najgorszą rzeczą w drugim tygodniu szlabanu była, tak jak przewidział George, reakcja Angeliny. Przyparła go do rogu we wtorek, gdy tylko dotarł na śniadanie do stołu Gryffindoru i wrzeszczała tak głośno, że profesor McGonagall wstała od nauczycielskiego stołu i przyszła do nich.
- Panno Johnson, jak pani śmie robić taką awanturę w Wielkiej Sali! Gryffindor traci pięć punktów!
- Ale pani profesor... on znów polazł i wpakował się w szlaban...
- O co chodzi Potter? - spytała ostro profesor McGonagall spoglądając na Harry'ego. - Szlaban? Od kogo?
- Od profesor Umbridge - wymamrotał Harry nie patrząc w paciorkowate oprawione prostokątnymi okularami oczy profesor McGonagall.
- Chcesz mi powiedzieć - powiedziała ściszając głos, tak by grupa ciekawskich Krukonów za ich plecami nie mogła dosłyszeć - że po ostrzeżeniu, jakiego ci udzieliłam w ostatni poniedziałek znów cię poniosło na lekcji profesor Umbridge?
- Tak - bąknął Harry mówiąc do podłogi.
- Potter, musisz wziąć się za siebie! Zmierzasz w poważne tarapaty! Gryffindor traci kolejne pięć punktów!
- Ale... co..? Pani profesor, nie! - odezwał się Harry wściekły na taką niesprawiedliwość - Ja już jestem przez nią wystarczająco karany, dlaczego musi pani jeszcze zabierać punkty?
- Ponieważ najwyraźniej szlabany w ogóle nie przynoszą żadnego efektu! - powiedziała cierpko profesor McGonagall.
- Nie, ani jednego słowa narzekania, Potter! A jeśli chodzi o panią, panno Johnson, to albo przeniesie pani w przyszłości swoje pojedynki na krzyki na boisko do quidditcha, albo straci pani pozycję kapitana drużyny!
Profesor McGonagall odmaszerowała w kierunku nauczycielskiego stołu. Angelina rzuciła Harry'emu spojrzenie pełne najgłębszego obrzydzenia i dumnie poszła w swoją stronę. Harry rzucił się na ławkę obok Rona pełen złości.
- Zabrała Gryffindorowi punkty, bo każdego wieczoru mam ręce cięte do krwi! I gdzie tu sprawiedliwość, gdzie?
- Wiem, stary - powiedział współczująco Ron nakładając Harry'emu bekon na talerz. - Poniosło ją.
Jednak Hermiona tylko szeleściła stronami Proroka Codziennego i nie powiedziała nic.
- Uważasz, że McGonagall ma rację, prawda? - powiedział ze złością Harry w kierunku wizerunku Korneliusza Knota zakrywającego twarz Hermiony.
- Chciałabym, żeby nie zabierała Gryffindorowi punktów, ale uważam, że ma rację ostrzegając cię, żebyś panował nad sobą przy Umbridge - oznajmił głos Hermiony, w czasie gdy Knot gestykulował przekonująco z frontowej strony, najwidoczniej wygłaszając jakieś przemówienie.
Harry nie odezwał się do Hermiony przez całe Zaklęcia, ale kiedy weszli na Transmutację, zapomniał o tym, że się na nią gniewał. Profesor Umbridge i jej notatnik siedzieli w kącie i ten widok wyrzucił wspomnienie śniadania z głowy Harry'ego.
- Cudownie - wyszeptał Ron, kiedy usiedli na swoich stałych miejscach. - Zobaczmy jak Umbridge dostaje to, na co zasługuje.
Profesor McGonagall wmaszerowała do pokoju nie pokazując najmniejszych oznak tego, że wie o profesor Umbridge.
- Wystarczy - powiedziała i natychmiast zapadła cisza. - Panie Finnigan, uprzejmie proszę przyjść tutaj i rozdać prace domowe. Panno Brown, proszę wziąć to pudełko myszy... nie bądź głupiutka, dziewczyno, nie skrzywdzą cię... i proszę wręczyć jedną każdemu uczniowi...
- Khem, khem - odezwała się profesor Umbridge stosując ten sam głupi cichy kaszel, którego użyła by przeszkodzić Dumbledore'owi pierwszego wieczora tego semestru. Profesor McGonagall zignorowała ją. Seamus podał Harry'emu jego wypracowanie. Harry wziął je nie patrząc na niego i ku swojej uldze zobaczył, że dostał "A".
- Dobrze zatem, wszyscy słuchajcie uważnie... Dean Thomas, jeśli jeszcze raz zrobisz to swojej myszy, dostaniesz ode mnie szlaban... Większości z was udało się sprawić, że wasze ślimaki zniknęły i nawet ci, którzy zostali z pewną ilością muszli, złapali sedno czaru. Dzisiaj będziemy...
- Khem, khem - powtórzyła profesor Umbridge.
- Tak? - spytała profesor McGonagall obracając się. Jej brwi zbliżyły się do siebie tak, że zdawały się formować w jedną, długą, groźną linię.
- Zastanawiałam się właśnie, pani profesor, czy otrzymała pani moją notkę, mówiącą o dacie i godzinie inspe...
- Najwidoczniej otrzymałam, bo w przeciwnym razie spytałabym, co pani robi w mojej klasie - przerwała jej profesor McGonagall stanowczo odwracając się plecami do profesor Umbridge. Wielu uczniów wymieniło radosne spojrzenia. - Tak jak mówiłam, dzisiaj będziemy ćwiczyć o wiele trudniejsze Znikanie myszy. Jak wiecie, Zaklęcie Znikania...
- Khem, khem.
- Zastanawiam się - powiedziała profesor McGonagall z zimną furią odwracając się do profesor Umbridge - jak ma pani zamiar uzyskać obraz moich zwykłych metod nauczania, jeśli dalej będzie mi pani przerywać? Widzi pani, generalnie nie pozwalam mówić ludziom, kiedy ja mówię.
Profesor Umbridge wyglądała jakby ktoś uderzył ją w twarz. Nie odezwała się, ale rozprostowała pergamin w swoim notatniku i z wściekłością zaczęła na nim bazgrać.
Zupełnie nie przejmując się tym profesor McGonagall zwróciła się ponownie do klasy.
- Tak jak mówiłam: Zaklęcie Znikania staje się coraz trudniejsze wraz ze złożonością zwierzęcia, które chcemy by zniknęło. Ślimak, jako bezkręgowiec, nie jest wielkim wyzwaniem. O wiele większe stanowi mysz, jako ssak. Dlatego nie jest to magia, jaką możecie wykonać będąc myślami przy kolacji. A więc... znacie regułę zaklęcia, pokażcie, co potraficie...
- Jak ona może mnie pouczać na temat panowania nad sobą przy Umbridge! - mruknął Harry do Rona pod nosem, ale uśmiechał się przy tym. Jego złość na profesor McGonagall ulotniła się zupełnie.
Profesor Umbridge nie chodziła za profesor McGonagall wokół klasy tak jak za profesor Trelawney. Być może zdała sobie sprawę, że profesor McGonagall nie pozwoli na to. Jednakże sporządzała o wiele więcej notatek siedząc w swoim kącie i kiedy profesor McGonagall w końcu kazała im się spakować, podniosła się z miejsca z zawziętym wyrazem twarzy.
- Cóż, zawsze to jakiś początek - powiedział Ron podnosząc długi wijący się mysi ogon i wkładając go z powrotem do pudełka, z którym chodziła Lavender.
Kiedy wysypywali się z klasy, Harry zauważył, jak profesor Umbridge zbliża się do nauczycielskiego biurka. Szturchnął Rona, który z kolei szturchnął Hermionę i wszyscy troje ostrożnie cofnęli się, żeby podsłuchać.
- Od jak dawna uczy pani w Hogwarcie? - spytała profesor Umbridge.
- W grudniu minie trzydzieści dziewięć lat. - powiedziała szorstko profesor McGonagall zatrzaskując torebkę.
Profesor Umbridge zapisała coś.
- Bardzo dobrze - oznajmiła - otrzyma pani wyniki inspekcji w ciągu dziesięciu dni.
- Już nie mogę się doczekać - odparła profesor McGonagall zimnie obojętnym głosem i ruszyła w kierunku drzwi. - Wy troje, pospieszcie się - dodała, zgarniając Harry'ego, Rona i Hermionę przed sobą.
Harry nie mógł się powstrzymać przed rzuceniem jej słabego uśmiechu i mógł przysiąc, że odwzajemniła ten uśmiech.
Myślał, że następny raz zobaczy Umbridge podczas swojego szlabanu wieczorem, ale się mylił. Kiedy zeszli trawnikami w kierunku lasu na lekcję Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami, ujrzeli ją i jej notatnik czekających na nich przy profesor Grubbly-Plank.
- Zwykle nie prowadzi pani tej klasy, zgadza się? - Harry usłyszał jak pyta, kiedy dotarli do drewnianej ławy, na której grupka schwytanych nieśmiałków szperała w poszukiwaniu korników, wyglądając przy tym jak wiele żyjących gałązek.
- Zgadza się całkowicie - odpowiedziała profesor Grubbly-Plank. Ręce trzymała z tyłu i stukała o siebie piętami. - Jestem tu w zastępstwie za profesora Hagrida.
Harry wymienił niespokojne spojrzenia z Ronem i z Hermioną. Malfoy szeptał coś z Crabbem i Goylem. Z pewnością był zachwycony możliwość opowiedzenia różnych historyjek na temat Hagrida przedstawicielowi Ministerstwa.
- Hmm - mruknęła profesor Umbridge ściszając głos, chociaż Harry nadal słyszał ją całkiem wyraźnie.
- Zastanawiam się... Dyrektor zdaje się być dziwnie niechętny co do udzielania mi informacji w tej sprawie... Czy może mi pani powiedzieć, co jest powodem tej przedłużającej się bardzo nieobecności profesora Hagrida?
Harry zobaczył, że Malfoy patrzy gorliwie i obserwował uważnie Umbridge i Grubbly-Plank.
- Obawiam się, że nie mogę - odpowiedziała z animuszem profesor Grubbly-Plank. - Nie wiem na ten temat nic więcej od pani. Dostałam sowę od Dumbledore'a z pytaniem, czy nie chciałabym pracy, kilku tygodni nauczania. I przyjęłam ją. To tyle, co wiem. No dobrze... mogę już zacząć?
- Tak, proszę bardzo - powiedziała profesor Umbridge zapisując coś w notatniku.
Umbridge przyjęła inną taktykę podczas tych zajęć i przechadzała się pomiędzy uczniami wypytując ich na temat magicznych stworzeń. Większość z nich była w stanie odpowiedzieć dobrze i nastrój Harry'ego trochę się poprawił. Przynajmniej klasa nie pogrążała Hagrida.
- Tak ogólnie - spytała profesor Umbridge wracając do profesor Grubbly-Plank po dłuższym przepytywaniu Deana Thomasa - jak pani, jako tymczasowy członek grona pedagogicznego i obiektywna osoba z zewnątrz, jak przypuszczam może pani powiedzieć, jak pani ocenia Hogwart? Czy czuje pani, że otrzymuje wystarczające wsparcie ze strony kierownictwa szkoły?
- O tak, Dumbledore jest wspaniały - odpowiedziała serdecznie profesor Grubbly-Plank - Jestem bardzo zadowolona ze sposobu, w jaki wszystko jest prowadzone, bardzo zadowolona w rzeczy samej.
Z uprzejmym niedowierzaniem Umbridge zapisała maleńką uwagę w notatniku i ciągnęła dalej - A co czym pani planuje się zająć w obrębie tych zajęć w tym roku... zakładając oczywiście. że profesor Hagrid nie wróci?
- Och, przeprowadzę ich przez stworzenia, które najczęściej pojawiają się na SUMach - odparła profesor Grubbly-Plank. Niewiele już zostało, przerabiali jednorożce i niuchacze, pomyślałam, że zajmiemy się kudłoniami i kugucharami, upewnimy się, że potrafią rozpoznać psidwaki i szpiczaki, wie pani...
- No cóż, zdaje się, że wie pani, co robi w każdym calu. - powiedziała profesor Umbridge stukając bardzo znacząco w swój notatnik. Harry'emu nie spodobał się nacisk, jaki położyła na słowo "pani" i jeszcze mniej spodobało mu się, kiedy następne swoje pytanie skierowała do Goyle'a. - Dobrze, słyszałam, że były jakieś zranienia podczas tych zajęć?
Goyle uśmiechnął się głupkowato. Malfoy pospieszył z odpowiedzią na pytanie.
- To chodzi o mnie - powiedział - Zostałem cięty przez hippogryfa.
- Hippogryfa? - spytała profesor Umbridge gryzmoląc coś szaleńczo.
- Tylko dlatego, że był zbyt głupi, co Hagrid mu kazał zrobić - powiedział ze złością Harry.
Ron i Hermiona oboje jęknęli. Profesor Umbridge wolno zwróciła głowę w kierunku Harry'ego.
- Kolejny wieczór szlabanu, tak mi się wydaję. - powiedziała łagodnie. - Dobrze, dziękuję bardzo, profesor Grubbly-Plank, myślę że to wszystko, czego tu potrzebowałam. Otrzyma pani wyniki inspekcji w przeciągu dziesięciu dni.
- Bardzo dobrze - odpowiedziała profesor Grubbly-Plank, a profesor Umbridge ruszyła przez trawnik do zamku.
* * *
Była już prawie północ, kiedy Harry opuścił gabinet Umbridge tego wieczoru. Jego ręka krwawiła teraz tak poważnie, że przesączała się przez chustkę, którą Harry owinął rękę dokoła. Oczekiwał, że wspólna sala będzie pusta gdy wróci, ale Ron i Hermiona siedzieli tam czekając na niego. Ucieszył się widząc ich, zwłaszcza, że Hermiona nastawiona była raczej współczująco, a nie krytycznie.
- Masz - powiedziała z niepokojem, popychając w jego kierunku małe naczynie wypełnione żółtym płynem - zanurz w tym rękę. To mieszanina wyciśniętych i marynowanych macek szczuroszczeta, to powinno pomóc.
Harry wsadził swoją krwawiącą, bolącą rękę do naczynia i doświadczył cudownego uczucia ulgi. Krzywołap zakręcił się wokół jego nóg mrucząc głośno, po czym wskoczył mu na kolana i usadowił się tam.
- Dzięki - powiedział z wdzięcznością, drapiąc Krzywołapa za uchem lewą ręką.
- Nadal uważam, że powinieneś powiedzieć o tym - odezwał się Ron cichym głosem.
- Nie - odparł stanowczo Harry.
- McGonagall wpadłaby w szał, gdyby się dowiedziała...
- Tak, pewnie by wpadła - powiedział tępo Harry. - A jak myślisz, jak długo zajęłoby Umbridge wypuszczenie kolejnego dekretu, mówiącego o tym, że ktokolwiek skarży się na Wielkiego Inkwizytora zostaje natychmiast wywalony?
Ron otworzył usta, by się odciąć, ale nie powiedział ani słowa i po chwili pokonany zamknął je ponownie.
- Ona jest okropna - powiedziała Hermiona cichym głosem. - Okropna. Wiesz, właśnie mówiłam Ronowi, kiedy przyszedłeś... Musimy coś z nią zrobić.
- Ja proponowałem truciznę - oznajmił zawzięcie Ron.
- Nie... To znaczy, coś z tym, jak koszmarną jest nauczycielką i z tym, że nie nauczymy się od niej żadnej obrony. - powiedziała Hermiona.
- No dobrze, a co możemy na to poradzić? - spytał Ron ziewając. - Już jest za późno, nie? Ma tę robotę, zostaje tutaj. Już Knot się o to postara.
- Cóż - zaproponowała Hermiona - Wiecie, myślałam dzisiaj... - rzuciła trochę nerwowe spojrzenie na Harry'ego i drążyła dalej - Myślałam, że... może przyszedł czas, kiedy powinniśmy po prostu... po prostu zrobić to samemu.
- Zrobić co samemu? - spytał podejrzliwie Harry, nadal zanurzając rękę w wyciągu z macek szczuroszczeta.
- No... samemu uczyć się Obrony Przed Czarną Magią - wyjaśniła Hermiona.
- Daj spokój - jęknął Ron - Chcesz żebyśmy zajęli się dodatkowymi zajęciami? Zdajesz sobie sprawę, że Harry i ja znów jesteśmy z tyłu z zadaniami domowymi, a to dopiero drugi tydzień?
- Ale to jest o wiele ważniejsze niż zadania domowe! - zaoponowała Hermiona
Harry i Ron wytrzeszczyli na nią oczy.
- Nie myślałem, że w tym wszechświecie może być coś ważniejszego niż zadania domowe! - powiedział Ron.
- Nie bądź głupol, jasne że może - odparła Hermiona i Harry z niejasnym złowieszczym przeczuciem dostrzegł, że jej twarz rozjaśniła się tym rodzajem entuzjazmu, który zwykle wywoływała w niej WESZ. - Chodzi o przygotowanie się, jak powiedział Harry na pierwszej lekcji z Umbridge, na to, co czeka na nas tam, na zewnątrz. Chodzi o upewnienie się, że naprawdę jesteśmy w stanie się bronić. Jeśli przez cały rok nie będziemy się uczyć...
- Sami nie jesteśmy w stanie zrobić zbyt wiele - powiedział Ron pokonanym głosem - To znaczy, w porządku, przypuszczam, że możemy iść i poszukać zaklęć w bibliotece, a potem wypróbowywać je i ćwiczyć...
- Nie, zgadzam się, że przeszliśmy już etap, w którym możemy nauczyć się czegoś z książek - oznajmiła Hermiona - Potrzebujemy nauczyciela, właściwego, który jest w stanie pokazać nam jak używać czarów i poprawiać nas kiedy robimy coś źle.
- Jeśli mówisz o Lupinie... - zaczął Harry.
- Nie, nie, nie mówię o Lupinie - zaprzeczyła Hermiona. - On jest zbyt zajęty pracą dla Zakonu i tak czy siak moglibyśmy go najwyżej widywać podczas weekendów w Hogsmeade, a to jest o wiele za rzadko.
- W takim razie kto? - Harry zmarszczył brwi spoglądając na nią.
Hermiona westchnęła ciężko.
- Czy to nie oczywiste? - odpowiedziała. - Mówię o tobie, Harry.
Zapadła momentalna cisza. Lekka nocna bryza poruszyła oknami z tyłu za Ronem i ogień w palenisku zamigotał.
- Co o mnie? - spytał Harry.
- Mówię o tobie, żebyś uczył nas Obrony Przed Czarną Magią.
Harry gapił się na nią. Następnie zwrócił się w kierunku Rona, gotowy wymienić te poirytowane spojrzenia, które czasem wymieniali, kiedy Hermiona rozprawiała długo na mocno naciągane tematy, takie jak WESZ. Jednak ku jego konsternacji, Ron wcale nie wyglądał na poirytowanego.
Ron marszczył trochę brwi, najwidoczniej zastanawiając się. Po czym oznajmił - To jest jakiś pomysł.
- Jaki pomysł? - zapytał Harry.
- Ty - odparł Ron - Uczący nas jak to robić.
- Ale...
Harry uśmiechał się teraz, pewien że nabijają się z niego.
- Ale ja nie jestem nauczycielem, ja nie mogę...
- Harry, jesteś najlepszy na roku z Obrony Przed Czarną Magią - przerwała mu Hermiona.
- Ja? - Harry uśmiechał się teraz jeszcze szerzej - Nieprawda, nie jestem, pobiłaś mnie na każdym teście...
- Właściwie to nie pobiłam - odpowiedziała chłodno Hermiona - Byłeś lepszy ode mnie w trzeciej klasie - w jedynym roku, kiedy oboje usiedliśmy do testu i mieliśmy nauczyciela, który właściwie znał się na temacie. Ale nie mówię o rezultatach testów, Harry. Pomyśl czego dokonałeś!
- Co masz na myśli?
- Wiesz co, nie jestem pewien, czy chcę, żeby ktoś tak głupi mnie uczył - oznajmił Ron Hermionie uśmiechając się lekko złośliwie. Zwrócił się do Harry'ego.
- Pomyślmy - powiedział naśladując twarz skupiającego się Goyle'a - Ugh... pierwsza klasa - uratowałeś Kamień Filozoficzny przed Sam-Wiesz-Kim.
- Ale to było szczęście - zaprotestował Harry - to nie były umiejętności...
- Druga klasa - przerwał mu Ron - zabiłeś bazyliszka i zniszczyłeś Riddle'a...
- Tak, ale gdyby Fawkes się nie pojawił...
- Trzecia klasa - ciągnął jeszcze głośniej Ron - zwalczyłeś koło setki dementorów na raz...
- Wiesz dobrze, że to był fuks, gdyby nie Zmieniacz Czasu...
- Ostatni rok - powiedział Ron niemal już krzycząc - zwalczyłeś znów Sam-Wiesz-Kogo...
- Wysłuchaj mnie! - przerwał Harry niemal ze złością, bo Ron i Hermiona oboje się teraz uśmiechali.
- Po prostu mnie wysłuchaj, dobrze? To brzmi świetnie, kiedy mówicie to w ten sposób, ale wszystko to było tylko szczęście - przez pół tego czasu nie wiedziałem w ogóle co robię, nie planowałem niczego z tego, po prostu robiłem co tylko mi wpadło do głowy i prawie zawsze miałem pomoc...
Ron i Hermiona nadal się podśmiewali i Harry poczuł, jak narasta w nim gniew. Nie był nawet pewien, czemu czuł się tak wściekły.
- Nie siedźcie tak uśmiechając się, jakbyście wiedzieli wszystko lepiej niż ja! Byłem tam, nie? - gorączkował się - Wiem, co się działo, zgadza się? I nie przeszedłem przez to wszystko, bo byłem wspaniały z Obrony Przed Czarną Magią, przeszedłem przez to, bo... bo pomoc przyszła w odpowiednim momencie, albo dlatego, że dobrze zgadywałem... ale ja po prostu prześlizgnąłem się przez to, nie miałem pojęcia, co robię... PRZESTAŃCIE SIĘ ŚMIAC!
Naczynie z wyciągiem ze szczuroszczeta spadło na podłogę i roztrzaskało się. Nagle zdał sobie sprawę z tego, że stoi, chociaż nie mógł sobie przypomnieć jak wstawał. Krzywołap wystrzelił pod sofę. Uśmiechy Rona i Hermiony zniknęły.
- Nie zdajecie sobie sprawy, jak to jest! Wy... żadne z was... nigdy nie musieliście stawać przeciwko niemu, prawda? Wydaje wam się, że wystarczy po prostu zapamiętać parę zaklęć i rzucić je na niego jakbyście byli w klasie, czy co? Gdy przez cały czas jesteś pewien, że wiesz, że nie istnieje nic pomiędzy tobą i śmiercią, z wyjątkiem twojego własnego... własnego mózgu, czy flaków czy czego tam... Tak jakbyś był w stanie jasno myśleć, kiedy wiesz, że jesteś gdzieś o nanosekundę od bycia zamordowanym, czy torturowanym, czy oglądania jak giną twoi przyjaciele... Nigdy nie uczyli nas tego na swoich zajęciach, jak to jest stawiać czoła takim sprawom... A wy dwoje siedzicie sobie tutaj i zachowujecie się jakbym był bystrym małym chłopczykiem, że stoję tu, żywy, jakby Diggory był głupi, jakby schrzanił... po prostu nie łapiecie tego, że to równie dobrze mogłem być ja, że to byłbym ja, gdyby Voldemort mnie nie potrzebował...
- Nie mówiliśmy nic takiego, stary - odezwał się osłupiały Ron - Nie używaliśmy sobie na Diggorym, my nie... Nie zrozumiałeś...
Spojrzał bezradnie na Hermionę, której twarz była nawiedzona.
- Harry - powiedziała nieśmiało - nie rozumiesz? To... dokładnie dlatego potrzebujemy ciebie... musimy wiedzieć, jak to n-naprawdę jest... stawać przeciwko niemu... stawać przeciwko V-Voldemortowi.
To był pierwszy raz, kiedy w ogóle wymówiła imię Voldemorta i to właśnie to, bardziej niż cokolwiek innego, uspokoiło Harry'ego. Nadal oddychając ciężko opadł z powrotem na fotel, uświadamiając sobie jednocześnie, że jego ręka znów koszmarnie pulsuje. Żałował, że roztrzaskał naczynie z wyciągiem ze szczuroszczeta...
- Cóż... pomyśl o tym... - powiedziała cicho Hermiona. - Proszę?
Harry nie wiedział, co powiedzieć. Czuł już zawstydzenie z powodu swojego wybuchu. Przytaknął ledwie świadom tego, na co się zgadza.
Hermiona wstała.
- No nic, ja idę do łóżka - powiedziała gestem, który był oczywiście na tyle naturalny, na ile udało się jej to osiągnąć. - Eee... dobranoc.
Ron też podniósł się z miejsca.
- Idziesz? - spytał Harry'ego z zakłopotaniem.
- Tak - odparł Harry. - Za... za chwilę. Tylko to posprzątam.
Wskazał na potłuczone naczynie na podłodze. Ron pokiwał głową i odszedł.
- Reparo - mruknął Harry celując różdżką na potłuczone kawałki porcelany. Złożyły się w całość, jak nowe, ale w naczyniu nie było już wyciągu ze szczuroszczeta.
Nagle poczuł się tak zmęczony, że miał ochotę zanurzyć się z powrotem w fotelu i zasnąć tam, ale zamiast tego zmusił się do powstania i poszedł za Ronem na górę. Jego niespokojna noc znów naszpikowana była snami o długich korytarzach i zamkniętych drzwiach i kiedy obudził się następnego ranka jego blizna znów go piekła.
ROZDZIAŁ SZESNASTY
W Świńskim Łbie
tłumaczyła Juleczka
Przez następne dwa tygodnie od swej pierwszej sugestii Hermiona nie wspominała już o dawaniu przez Harry'ego lekcji Obrony Przed Czarną Magią. Szlabany z Umbridge dobiegły końca (Harry wątpił, czy te słowa, wyryte na wierzchu jego ręki kiedykolwiek znikną całkowicie). Ron miał już za sobą kolejne cztery treningi quidditcha. Na dwóch ostatnich przestano na niego krzyczeć. Na lekcjach transmutacji całej trójce udało się sprawić, by ich myszy zniknęły (Hermiona właściwie przeszła już do kociąt), zanim znowu powrócili do tej sprawy, w jeden z burzliwych i wietrznych wieczorów pod koniec września, podczas siedzenia w bibliotece w poszukiwaniu informacji o składnikach eliksiru dla Snape'a.
- Zastanawiałam się, Harry, - powiedziała nagle Hermiona. - czy myślałeś coś więcej o Obronie Przed Czarną Magią.
- Oczywiście, że tak, - odparł zrzędliwie Harry. - czyż można o tym zapomnieć, gdy uczy nas ta wiedźma...
- Chodziło mi o moją i Rona propozycję... - Ron posłał jej groźne, ostrzegawcze spojrzenie. Hermiona popatrzyła na niego z dezaprobatą. - No dobrze, moją propozycję w takim razie, na temat uczenia nas.
Harry nie odpowiedział od razu. Udawał, że przegląda stronę o Azjatyckich Antidotach Przeciw Jadom, ponieważ nie chciał wypowiedzieć na głos tego, co chodziło mu po głowie.
Dużo nad tym myślał przez ostatnie dwa tygodnie. Czasami wydawało mu się to szalonym pomysłem, tak jak tej nocy, gdy powiedziała mu o tym Hermiona, ale złapał się na przypominaniu sobie zaklęć, które przydały mu się najbardziej w czasie różnych spotkań z mrocznymi istotami i Śmierciożercami, złapał się, tak właściwie, na podświadomym planowaniu lekcji...
- Cóż, - powiedział wolno, gdy nie mógł już dłużej udawać zainteresowania Azjatyckimi Antidotami Przeciw Jadom. - ta... m-myślałem o tym trochę.
- I...? - spytała żarliwie Hermiona.
- No nie wiem. - odpowiedział Harry, grając na zwłokę. Spojrzał na Rona.
- Myślę, że to od początku był dobry pomysł. - powiedział Ron, który zdawał się być bardziej zapalony do rozmowy teraz, gdy wiedział że Harry nie zacznie znowu krzyczeć.
Harry poruszył się nieswojo na krześle.
- Słuchaliście, kiedy mówiłem o tym, że duża część z tego, to moje szczęście, prawda?
- Tak, Harry - zapewniła łagodnie Hermiona - Ale mimo to, nie ma sensu udawać, ze nie jesteś dobry z Obrony Przed Czarną Magią, bo jesteś. W zeszłym roku byłeś jedyną osobą, której udało się całkowicie pokonać Klątwę Imperiusa, umiesz wyczarować Patronusa, potrafisz robić wiele rzeczy, których nie umieją nawet dorośli czarodzieje, Wiktor zawsze mówił...
Ron obrócił głowę w jej kierunku tak szybko, że dostał skurczu szyi. Rozmasowując ją spytał: - Ta... Co powiedział Viki?
- Ho ho - odezwała się znudzonym głosem Hermiona. - Powiedział, że Harry wiedział jak robić takie rzeczy, których nie wie nawet on, a jest na ostatnim roku w Durmstrangu.
Ron spoglądał podejrzliwie na Hermionę.
- Chyba nie kontaktujecie się nadal ze sobą?
- A co, jeśli tak? - odpowiedziała chłodno Hermiona, ale jej twarz oblała się lekkim rumieńcem. - Mogę mieć korespondencyjnego przyjaciela jeśli...
- On nie chce być tylko twoim korespondencyjnym przyjacielem. - rzucił oskarżycielsko Ron.
Hermiona potrząsnęła z rozdrażnieniem głową i ignorując nadal wpatrującego się w nią Rona zwróciła się do Harry'ego: - No i co ty na to? Będziesz nas uczył?
- Tylko ciebie i Rona, tak?
- Cóż - powiedziała znów trochę niespokojnie Hermiona - Cóż... tylko proszę cię Harry, nie strać znów nad sobą panowania... ale ja naprawdę uważam, że powinieneś uczyć każdego, kto wyraża na to ochotę. To znaczy, mówimy o obronie przed V-Voldemortem. Och, Ron, nie bądź żałosny. To będzie nie w porządku, gdy nie zaoferujemy tej szansy innym.
Harry przez chwilę się nad tym zastanawiał, następnie odpowiedział: - Ta... ale wątpię, czy ktokolwiek poza wami dwoma będzie chciał, abym go uczył. Jestem przecież świrem, pamiętacie?
- Cóż, myślę, że mógłbyś być zaskoczony tym, jak wiele osób chciałoby usłyszeć, co masz do powiedzenia. - powiedziała poważnie Hermiona - Posłuchaj. - nachyliła się w jego stronę. Ron, który nadal obserwował ją z dezaprobatą, także nachylił się, aby lepiej słyszeć - Wiesz, że w pierwszym tygodniu października jest wyjście do Hogsmeade? Co ty na to, abyśmy powiedzieli wszystkim zainteresowanym, żeby spotkali się z nami w wiosce to będziemy mogli to obgadać?
- Dlaczego musimy to robić poza szkołą?
- Ponieważ - oznajmiła Hermiona powracając do schematu Chińskiej Kapusty Żującej, który przerysowywała - nie uważam, by Umbridge była zachwycona, gdyby dowiedziała się, co zamierzamy.
* * *
Harry nie mógł się doczekać weekendowej wycieczki do Hogsmeade, ale była jedna rzecz, która go martwiła. Syriusz utrzymywał kamienną ciszę od czasu pojawienia się w kominku na początku września. Harry wiedział, że zdenerwowali go tym, że nie chcieli aby przyszedł... jednak nadal od czasu do czasu martwił się, że Syriusz mógłby porzucić wszystkie ostrożności i pojawić się w Hogsmeade tak czy siak. Co zrobią, jeśli wielki czarny pies wybiegnie im na spotkanie podskakując sobie ulicą w Hogsmeade, prawdopodobnie pod samym nosem Draco Malfoya?
- Cóż, nie możesz go winić za to, że chce się wyrwać i w ogóle. - powiedział Ron, gdy Harry podzielił się swoimi obawami z nim i z Hermioną. - Chodzi mi o to, że przez dwa lata był ścigany, i choć wiem, że to nie jest powód do śmiechu, ale przynajmniej był wolny, nie? A teraz tylko siedzi tam przez cały czas zamknięty z tym koszmarnym skrzatem.
Hermiona skrzywiła się na Rona, lecz zignorowała tę zniewagę Stforka.
- Problem w tym, - zwróciła się do Harry'ego - że dopóki V-Voldemort - och, dobry Boże, Ron - się nie ujawni, Syriusz będzie musiał pozostać w ukryciu, prawda? Chodzi o to, że to głupie Ministerstwo nie zda sobie sprawy z tego, że Syriusz jest niewinny, dopóki nie zaakceptują faktu, że Dumbledore jednak mówi prawdę na jego temat. I kiedy te głupki w końcu zaczną znowu łapać prawdziwych Śmierciożerców, stanie się oczywistym, że Syriusz nie jest jednym z nich... Przecież w końcu nie ma Mrocznego Znaku.
- Nie uważam, aby Syriusz był na tyle głupi, aby się tam pojawić. - powiedział trzeźwo Ron - Dumbledore oszalałby ze złości, gdyby się o tym dowiedział, a przecież Syriusz słucha się Dumbledore'a, nawet jeśli nie podoba mu się to, co słyszy.
Kiedy Harry nadal wyglądał na zaniepokojonego Hermiona powiedziała: - Posłuchaj, ja i Ron wybadaliśmy ludzi, którzy naszym zdaniem chcieliby uczyć się właściwej Obrony Przed Czarną Magią i znalazło się paru chętnych. Powiedzieliśmy im, aby spotkali się z nami w Hogsmeade.
- W porządku. - odparł roztargniony Harry, którego myśli nadal krążyły wokół Syriusza.
- Nie przejmuj się, Harry. - powiedziała cicho Hermiona - I bez Syriusza masz na głowie dość zmartwień.
Było w tym sporo racji, oczywiście, ledwie nadążał ze wszystkimi pracami domowymi, chociaż teraz i tak było dużo lepiej, kiedy nie musiał już spędzać każdego wieczoru na szlabanie z Umbridge. Ron był nawet bardziej w polu z pracą niż on, bo podczas gdy obaj trenowali quidditcha dwa razy w tygodniu, Ron miał jeszcze swoje obowiązki prefekta. Jednak Hermiona, która miała więcej przedmiotów niż każdy z nich, nie tylko skończyła odrabiać lekcje, ale także znajdowała czas na dzierganie kolejnych ubrań dla skrzatów. Harry musiał przyznać, że szło jej coraz lepiej. Teraz prawie zawsze można było odróżnić skarpetkę od czapki.
Poranek w dzień wizyty w Hogsmeade wstał jasny, ale wietrzny. Po śniadaniu stanęli w kolejce do Filcha, który sprawdzał na długiej liście nazwiska uczniów mających pozwolenie od rodziców lub opiekunów na wizyty w wiosce. Coś ukłuło go w sercu, gdy przypomniał sobie, że gdyby nie Syriusz, wcale nie mógłby iść.
Kiedy Harry dotarł do Filcha, woźny pociągnął głęboko nosem, jakby chciał wyczuć coś od Harry'ego. Następnie skinął oschle, co sprawiło, że jego szczęka znów zadrżała i Harry przeszedł koło niego wychodząc kamiennymi schodami na zimny, słoneczny dzień.
- Ee... Dlaczego Filch cię obwąchiwał? - spytał Ron, kiedy on, Harry i Hermiona szli rześkim krokiem po szerokiej drodze w kierunku bramy.
- Przypuszczam, że sprawdzał, czy nie śmierdzę Łajnobombami. - zaśmiał się krótko Harry - Zapomniałem wam powiedzieć...
I opowiedział im historię o tym, jak wysyłał list do Syriusza i w kilka sekund później wpadł Filch, żądając aby pokazał mu ten list. Ku jego lekkiemu zaskoczeniu, Hermionie ta historia wydała się bardzo interesująca, o wiele bardziej, w rzeczy samej, niż jemu samemu.
- I powiedział, że został poinformowany o tym, że zamawiasz Łajnobomby? Ale kto dał mu cynk?
- Nie wiem - powiedział Harry wzruszając ramionami - Może Malfoy, on pewnie myślał, że to będzie zabawne.
Przeszli pomiędzy dwoma wysokimi kamiennymi filarami, na których szczycie stały dwa uskrzydlone dziki i skręcili w lewo, kierując się w stronę wioski. Wiatr wiał tak mocno, że włosy wpadały im do oczu.
- Malfoy? - spytała sceptycznie Hermiona - Cóż... tak... być może...
I zatopiła się w swoich myślach na cała drogę do peryferii Hogsmeade.
- Tak w ogóle to gdzie idziemy? - spytał Harry - Do Trzech Mioteł?
- Och, nie - odpowiedziała Hermiona wyrwana z zamyślenia - Nie, tam jest zawsze pełno i zbyt głośno. Powiedziałam wszystkim, że spotkamy się w Świńskim Łbie, w tej drugiej gospodzie, no wiecie, w tej nie przy głównej drodze. Wydaje mi się, że jest ona trochę... no wiecie... odpychająca... ale uczniowie normalnie tu nie przychodzą, więc nie sądzę, aby ktoś nas podsłuchał.
Szli główna ulicą mijając Sklep u Zonka z magicznymi gadżetami, gdzie nie zaskoczyła ich obecność Freda, George'a i Lee Jordana, minęli pocztę, z której w regularnych odstępach czasu wylatywały sowy, aż skręcili w boczną uliczkę, na końcu której znajdowała się mała gospoda. Nad drzwiami, na zardzewiałych zawiasach, wisiał zniszczony, drewniany znak przedstawiający uciętą głowę dzika ze spływającą z niej na biały materiał krwią. Kiedy się zbliżali, znak zaskrzypiał na wietrze. Wszyscy troje zawahali się przed drzwiami.
- No dobra, chodźmy - powiedziała lekko zaniepokojona Hermiona. Harry wszedł pierwszy.
Było tu zupełnie inaczej niż w Trzech Miotłach, gdzie wielki bufet zdawał się lśnić z czystości i emanować ciepłem. Gospoda Świński Łeb obejmowała jedno małe, obskurne i bardzo brudne pomieszczenie śmierdzące czymś, co mogło być odorem kóz. Wykuszowe okna były w takim stopniu pokryte brudem, że bardzo mało dziennego światła było w stanie przeniknąć do wewnątrz. Lokal zamiast tego oświetlony był ogarkami ustawionymi na grubo ciosanych drewnianych stołach. Na pierwszy rzut oka podłoga wydawała się być wydeptaną ziemią, jednak gdy Harry wszedł na nią, zdał sobie sprawę, że pod tym brudem gromadzonym chyba od wieków, znajduje się kamień.
Harry przypomniał sobie, jak Hagrid wspominał ten pub w pierwszej klasie: "W Świńskim Łbie spotyka się wielu śmisznych tubylców" mówił tłumacząc, jak wygrał tam jajo smoka od zakapturzonego nieznajomego. W tamtym czasie Harry zastanawiał się, dlaczego Hagrida nie zdziwił fakt, że nieznajomy ukrywa swoją twarz. Teraz widział, że ukrywanie twarzy to jakby moda panująca w Świńskim Łbie. Przy barze siedział facet z całą głową owiniętą w brudne, szare bandaże, chociaż nie przeszkadzało mu to w żłopaniu niekończącej się ilości szklanek pełnych dymiącej, ognistej substancji przez szparę przy ustach. Dwie ukryte pod kapturami postacie zajmowały jeden ze stolików pod oknem. Harry pomyślałby, że to Dementorzy gdyby nie fakt, że rozmawiali z mocnym akcentem z Yorkshire. A w zacienionym kącie przy kominku siedziała czarownica okryta grubą woalką sięgającą stóp. Mogli dojrzeć tylko koniuszek jej nosa, ponieważ tworzył na woalce lekkie uwypuklenie.
- No nie wiem, Hermiono. - wymamrotał Harry, kiedy przechodzili do baru. Spoglądał szczególnie w stronę szczelnie zasłoniętej czarownicy. - Nie uważasz, że Umbridge może się pod tym ukrywać?
Hermiona zmierzyła wzrokiem zamaskowaną postać.
- Umbridge jest niższa od tej kobiety - powiedziała cicho - Poza tym nawet jeśli to jest Umbridge, nie ma żadnych podstaw, aby nas powstrzymać, Harry. Sprawdziłam dwu a nawet trzykrotnie szkolny regulamin i mamy do tego prawo. Spytałam się tez specjalnie profesora Flitwicka, czy uczniowie mogą przychodzić do Świńskiego Łba i on powiedział mi, że mogą, ale poradził mi poważnie abym wzięła własne szklanki. Przeszukałam też wszystko, co przyszło mi do głowy na temat grup naukowych i kółek wyrównawczych i są one absolutnie dozwolone. Jednak nie uważam, że powinniśmy obnosić się z tym co robimy.
- Nie, - powiedział szczerze Harry - szczególnie, gdy to nie jest dosłownie kółko wyrównawcze, prawda?
Barman przysunął się ku nim z drugiego końca baru. Był to zrzędliwy staruszek z długimi siwymi włosami i brodą. Był wysoki i szczupły i w jakiś sposób wyglądał dziwnie znajomo dla Harry'ego.
- Czego? - chrząknął.
- Poproszę trzy kremowe piwa - powiedziała Hermiona.
Mężczyzna sięgnął pod ladę i wyciągnął trzy bardzo zakurzone, bardzo brudne butelki, którymi trzasnął o blat.
- Sześć sykli - oznajmił.
- Ja zapłacę - oświadczył szybko Harry podając srebro. Barman taksował Harry'ego wzrokiem zatrzymując się na ułamek sekundy na jego bliźnie. Następnie odwrócił się i włożył pieniądze Harry'ego do zabytkowej drewnianej kasy, której szuflada wysunęła się automatycznie na ich przyjęcie. Harry, Ron i Hermiona wycofali się do najdalszego stolika i usiedli rozglądając się dookoła. Mężczyzna w brudnych, szarych bandażach zastukał knykciami w ladę i otrzymał od barmana kolejny dymiący napój.
- Wiecie co? - mruknął Ron rozglądając się entuzjastycznie po barze - Moglibyśmy zamówić tu wszystko na co mamy ochotę. Idę o zakład, że ten gość sprzedałby nam każdą rzecz, jego to nic nie obchodzi. Zawsze chciałem spróbować Wódy Ognistej...
- Jes-teś-pre-fek-tem - warknęła Hermiona.
- Och - powiedział Ron, a uśmiech mu zrzedł - Ta...
- Więc, kogo się spodziewasz? - spytał Harry odkręcając zardzewiały kapsel swojego kremowego piwa i pociągając łyka.
- Tylko paru osób - powtórzyła Hermiona, sprawdzając zegarek i wpatrując się ze zniecierpliwieniem w drzwi wejściowe. - Powiedziałam im, aby byli tu o tej godzinie i jestem pewna, że wszyscy wiedzą gdzie to jest... O! patrzcie, to mogą być właśnie oni.
Drzwi pubu otworzyły się. Gruba smuga zakurzonego światła przedzieliła na chwilę pomieszczenie na połowę, a następnie zniknęła przysłonięta przez wchodzący w pośpiechu tłum ludzi.
Pierwsi weszli Neville z Deanem i Lavender, zaraz za którymi podążali Parvati i Padma Patil z (żołądek Harry'ego wywrócił się na drugą stronę) Cho i jedną z jej stale chichoczących koleżanek, następnie (sama i wyglądająca tak sennie, że mogła równie dobrze wejść tu przez przypadek) Luna Lovegood. Potem Katie Bell, Alicja Spinnet i Angelina Johnson, Colin i Dennis Creevey, Ernie Macmillan, Justin Finch-Fletchley, Hanna Abbott, Puchonka z długim warkoczem, której imienia Harry nie znał. Trzech Krukonow, którzy, jak Harry był niemal pewien, nazywali się Anthony Goldstein, Michael Corner i Terry Boot, potem Ginny i zaraz za nią wysoki kościsty blondyn ze złamanym nosem, w którym Harry rozpoznał niewyraźnie członka drużyny quidditcha Hufflepuffu i na samym końcu Fred i George Weasley ze swoim kumplem Lee Jordanem, niosący wielkie papierowe torby wypchane rzeczami od Zonka.
- Parę osób? - zachrypiał do Hermiony Harry - Parę osób?
- Tak, cóż, widać pomysł się przyjął - powiedziała wesoło Hermiona - Ron, mógłbyś dostawić kilka krzeseł?
Barman zastygł w akcie wycierania szklanki szmatą tak brudną, że wyglądała jakby nigdy nie była prana. Prawdopodobnie nigdy nie widział takich tłumów w swoim pubie.
- Witam - odezwał się Fred docierając pierwszy do baru i szybko przeliczając swoich towarzyszy - Moglibyśmy prosić... dwadzieścia pięć kremowych piw?
Barman wpatrywał się w niego przez moment po czym rzucając w rozdrażnieniu swoją ścierką, jakby właśnie przerwano mu bardzo ważną czynność, zaczął wyciągać spod lady zakurzone butelki kremowego piwa.
- Zdrówko - zawołał Fred rozdając każdemu po napoju - Wszyscy się zrzucają, nie mam dość złota na wszystkie...
Harry obserwował w oszołomieniu jak ludzie z dużej rozmawiającej grupy odbierają swoje piwa od Freda i przeszukują kieszenie w poszukiwaniu monet. Nie potrafił sobie uzmysłowić dlaczego ci wszyscy ludzie się tu zjawili, dopóki nie dotarła do niego przerażająca myśl, że mogą się oni spodziewać jakiejś przemowy. Odwrócił się do Hermiony.
- Co mówiłaś ludziom? - spytał ściszonym głosem - Czego oni oczekują?
- Mówiłam ci już, chcą tylko usłyszeć, co masz do powiedzenia - odpowiedziała spokojnie Hermiona. Lecz Harry cały czas wpatrywał się w nią z wściekłością, wiec szybko dodała: - Na razie nic nie musisz robić, najpierw ja im coś powiem.
- Cześć, Harry - powiedział rozpromieniony Neville siadając naprzeciwko niego.
Harry spróbował się uśmiechnąć, ale nie odpowiedział. Miał wyjątkowo suche usta. Cho uśmiechnęła się właśnie do niego i usiadła po prawej stronie Rona. Jej przyjaciółka z jasno rudymi włosami nie uśmiechnęła się, lecz obdarzyła Harry'ego totalnie podejrzliwym spojrzeniem, z którego bez trudu odczytał, że nie przyszła tu z własnej woli.
Nowo przybyli usadowili się w dwójkach i trójkach wokół Harry'ego, Rona i Hermiony. Jedni wyglądali na podekscytowanych, inni na zaciekawionych, Luna Lovegood wpatrywała się sennie w przestrzeń. Kiedy wszyscy zajęli miejsca rozmowy ucichły. Każda para oczu wpatrzona była w Harry'ego.
- Eee... - zaczęła Hermiona głosem troszkę wyższym niż zwykle - Cóż... eee... cześć.
Grupa skupiła teraz uwagę na niej, choć cały czas ktoś spoglądał w stronę Harry'ego.
- Cóż... eee... no dobrze, wszyscy wiecie dlaczego tu jesteśmy. Eee... cóż, Harry miał pomysł... to znaczy (Harry rzucił jej ostre spojrzenie) ja miałam pomysł, że byłoby dobrze, gdyby ludzie, którzy chcą się uczyć Obrony Przed Czarną Magią... ale takiej prawdziwej, a nie tych bezużytecznych rzeczy, które robi z nami Umbridge... (głos Hermiony stał się nagle o wiele silniejszy i pewniejszy)... ponieważ tego nikt nie nazwałby nawet Obroną Przed Czarną Magią... ("proszę, proszę" - powiedział Anthony Goldstein i Hermiona wyglądała na podniesioną na duchu)... Cóż, pomyślałam, że byłoby dobrze, gdybyśmy dla własnego dobra, cóż, wzięli sprawę w swoje ręce.
Przerwała, spojrzała kątem oka na Harry'ego i ciągnęła dalej: - I przez to rozumiem uczenie się jak odpowiednio bronić się samemu, nie tylko w teorii, ale poprzez prawdziwe zaklęcia...
- Ale idę o zakład, że chcesz też dobrze zdać SUMy z Obrony Przed Czarną Magią? - przerwał jej Michael Corner, który obserwował ją uważnie.
- Oczywiście, że chcę - odparła od razu Hermiona - Ale przede wszystkim chcę być odpowiednio wyszkolona w obronie, ponieważ... ponieważ... - wzięła głęboki oddech i dokończyła - Ponieważ Lord Voldemort wrócił.
Reakcja była natychmiastowa i dość przewidywalna. Przyjaciółka Cho krzyknęła i wylała na siebie kremowe piwo. Terry Boot drgnął odruchowo. Padma Patil wzdrygnęła się, a Neville zaskomlał dziwnie, co udało mu się zamaskować kaszlem. Wszyscy jednak patrzyli twardo, a nawet z zapałem na Harry'ego.
- No cóż... taki jest w każdym razie plan - dodała Hermiona - Jeśli w to wchodzicie musimy zdecydować jak będziemy się...
- Jaki mamy dowód na to, że Sam-Wiesz-Kto powrócił? - spytał dość agresywnie jasnowłosy gracz z Hufflepuffu.
- No, Dumbledore w to wierzy... - zaczęła Hermiona.
- Chciałaś powiedzieć, Dumbledore jemu wierzy - powiedział blondyn wskazując na Harry'ego.
- A ty kto jesteś? - spytał raczej niegrzecznie Ron.
- Zachariasz Smith - odpowiedział chłopak - i uważam, że mamy prawo wiedzieć dokładnie, dlaczego on twierdzi, że Sam-Wiesz-Kto powrócił.
- Posłuchajcie, - zaczęła szybko Hermiona chcąc opanować sytuację - to nie jest tak naprawdę to, o czym mieliśmy rozmawiać...
- Nie ma sprawy, Hermiono - powiedział Harry.
Właśnie zaświtało mu w głowie dlaczego jest tu tyle osób. Pomyślał, że Hermiona powinna była to przewidzieć. Niektórzy z tych ludzi, a może nawet większość z nich, pojawili się tu w nadziei usłyszenia historii Harry'ego z pierwszej ręki.
- Dlaczego twierdzę, że Sam-Wiesz-Kto powrócił? - powtórzył patrząc się prosto w twarz Zachariasza. - Widziałem go. Ale Dumbledore opowiedział już całej szkole, co stało się w zeszłym roku i jeżeli nie uwierzyliście jemu, nie uwierzycie też mi. Nie mam zamiaru marnować popołudnia na przekonywaniu kogokolwiek.
Wszyscy zdawali się wstrzymać oddech, gdy Harry mówił. Harry miał wrażenie, że nawet barman słucha. Cały czas wycierał brudną ścierką tą samą szklankę sprawiając, że robiła się coraz brudniejsza.
Zachariasz zlekceważył to.
- Wszystko, co powiedział nam w zeszłym roku Dumbledore to to, że Cedrik Diggory został zabity przez Sam-Wiesz-Kogo i że ty sprowadziłeś jego ciało z powrotem do Hogwartu. Nie zdradził nam żadnych szczegółów, nie powiedział nam, w jaki dokładnie sposób został zamordowany Diggory, myślę że wszyscy chcielibyśmy wiedzieć...
- Jeżeli przyszliście tu po to, aby usłyszeć jak to jest, kiedy Voldemort kogoś zabija, to niestety nie mogę wam pomóc. - powiedział Harry. - Gniew, błądzący zawsze tuż pod powierzchnią w ostatnich dniach, znów zaczął się nasilać. Nie przestał patrzeć na agresywną twarz Zachariasza i był zdecydowany nie patrzeć w stronę Cho. - Nie chcę rozmawiać o Cedriku Diggorym, dobra? Więc jeśli jesteście tu tylko po to, to możecie równie dobrze już iść.
Rzucił gniewne spojrzenie w kierunku Hermiony. To wszystko była, jak czuł, jej wina. Postanowiła przedstawić go jak jakiegoś dziwaka i oczywiście wszyscy przyszli tu posłuchać jak straszna jest jego historia. Ale nikt nie opuścił siedzenia, nawet Zachariasz Smith, chociaż nadal uważnie przyglądał się Harry'emu.
- Więc... - zaczęła znów bardzo cienkim głosem Hermiona - Więc... tak jak mówiłam... jeśli chcemy się uczyć jakiejś obrony, musimy ustalić jak będziemy to robić, jak często będziemy się spotykać i gdzie będziemy to...
- Czy to prawda, - przerwała jej dziewczyna z długim warkoczem, patrząc się na Harry'ego - że umiesz wyczarować Patronusa?
Po grupce poniósł się pomruk zainteresowania.
- No - odpowiedział niepewnie Harry.
- Cielesnego Patronusa?
Ten zwrot poruszył coś w pamięci Harry'ego.
- Ee... Czy ty nie znasz pani Bones? - spytał.
Dziewczyna uśmiechnęła się.
- To moja ciocia - odpowiedziała - Nazywam się Susan Bones. Opowiadała mi o twoim przesłuchaniu. Więc... to naprawdę prawda? Twój Patronus przybiera formę jelenia?
- Tak - potwierdził Harry.
- Ale czad! - powiedział Lee. Był pod dużym wrażeniem. - Nie wiedziałem!
- Mama powiedziała Ronowi, aby nie rozpowiadał o tym - oznajmił Fred, uśmiechając się do Harry'ego. - Powiedziała, że już i tak skupiasz na sobie wystarczająco dużo uwagi.
- Nie myliła się - wymamrotał Harry, a kilka osób zaśmiało się.
Zamaskowana czarownica siedząca samotnie poruszyła się delikatnie na swoim krześle.
- I zabiłeś Bazyliszka tym mieczem, który leży w gabinecie Dumbledore'a? - zażądał odpowiedzi Terry Boot. - Tak mi powiedział jeden z portretów na ścianie, kiedy byłem tam w zeszłym roku...
- Eee... no tak... tego... tak - przyznał Harry.
Justin Finch-Fletchley zagwizdał, bracia Creevey wymienili pełne podziwu spojrzenia, a Lavender Brown powiedziała cicho "Łał!". Harry czuł teraz gorąco wokół kołnierzyka, próbował patrzeć wszędzie tylko nie na Cho.
- A kiedy byliśmy w pierwszej klasie - oświadczył Neville, zwracając się do całej grupy - uratował Kamień Filologiczny...
- Filozoficzny - syknęła Hermiona.
- Tak, właśnie... z rąk Sami-Wiecie-Kogo - dokończył Neville.
Oczy Hanny Abbott były okrągłe jak galeony.
- Nie wspominając - odezwała się Cho (Harry powędrował wzrokiem do niej. Patrzyła się na niego uśmiechając się. Jego żołądek zrobił kolejnego fikołka) - o wszystkich zadaniach, które musiał przejść podczas Turnieju Trójmagicznego w zeszłym roku - smoki, trytony, wielki pająk i inne...
Wokół stołu rozległ się pomruk pełnej wrażenia zgody. Wnętrzności Harry'ego skręcały się. Próbował zrobić coś z twarzą, by nie wyglądać na zbyt dumnego z siebie. Fakt, że Cho właśnie pochwaliła go sprawił, że to, co obiecał sobie powiedzieć im wszystkim przychodziło mu teraz z o wiele większym trudem.
- Posłuchajcie - gdy się odezwał momentalnie zapadła cisza - Ja... ja nie chcę, aby to zabrzmiało jakbym starał się być skromny, czy coś, ale... miałem przy tym wszystkim dużo pomocy...
- Nie wtedy, ze smokiem - odparował natychmiast Michael Corner - To na serio był kawał czadowego latania...
- Tak, no cóż... - zaczął Harry czując, że źle zabrzmiałoby to gdyby zaprzeczył.
- I nikt nie pomagał ci poradzić sobie z tymi Dementorami tego lata - dodała Susan Bones.
- Nie - odparł Harry - nie, ok, wiem że trochę zrobiłem bez pomocy, ale staram się powiedzieć wam, że...
- Próbujesz się wymigać od pokazania nam czegokolwiek? - wpadł mu w słowo Zachariasz Smith.
- Mam propozycję - powiedział głośno Ron, zanim Harry zdążył odpowiedzieć - Może tak się zamkniesz?
Być może to słowo "wymigać" *) zadziałało na Rona szczególnie mocno. W każdym razie patrzył się teraz na Zachariasza tak, jakby miał ogromną ochotę grzmotnąć go. Zachariasz zrobił się czerwony.
- Cóż, wszyscy pojawiliśmy się tu po to, aby czegoś się od niego nauczyć, a on mówi teraz, że tak naprawdę to nie umie zrobić żadnej z tych rzeczy. - powiedział.
- To nie to powiedział - warknął Fred.
- A może chcesz abyśmy przeczyścili ci uszy? - zaproponował George, wyciągając z jednej z toreb Zonka długie, groźnie wyglądające metalowe urządzenie.
- Albo jakąś inną część twojego ciała, naprawdę obojętne nam gdzie to wsadzimy. - dodał Fred.
- Tak, no dobrze... - zaczęła pospiesznie Hermiona - kontynuując... rzecz w tym, czy wszyscy zgadzamy się, że chcemy brać lekcje u Harry'ego?
Rozległ się pomruk ogólnej zgody. Zachariasz złożył ręce i nic nie powiedział, chociaż być może dlatego, że był zbyt zajęty trzymaniem na oku urządzenia w rękach Freda.
- Dobrze - powiedziała Hermiona, której najwyraźniej ulżyło, że coś wreszcie zostało postanowione. - Cóż, w takim razie kolejną sprawą jest częstotliwość naszych spotkań. Uważam, że nie ma sensu spotykać się rzadziej niż raz w tygodniu...
- Chwilę - wtrąciła Angelina - musimy się upewnić, że to nie będzie kolidowało z naszymi treningami quidditcha.
- Ani z naszymi - powiedziała Cho.
- I z naszymi - dodał Zachariasz Smith.
- Jestem pewna, że znajdziemy wieczór, który będzie pasował wszystkim - oświadczyła z lekkim zniecierpliwieniem Hermiona - ale wiecie, to jest dość ważne, mówimy o uczeniu się, jak się bronić przed Śmierciożercami V-Voldemorta...
- Dobrze powiedziane! - szczeknął Ernie Macmillan, którego Harry spodziewał się usłyszeć dużo wcześniej. - Osobiście uważam, że to jest bardzo ważne, możliwe że ważniejsze od wszystkiego innego, co będziemy robić w tym roku, nawet włączając nadchodzące SUMy!
Rozejrzał się dookoła z dumą jakby czekał, aż ktoś powie "Na pewno nie!". Gdy nikt się nie odezwał ciągnął dalej:
- Ja, osobiście, nie mogę rozwikłać dlaczego Ministerstwo przysłało nam tak bezużytecznego nauczyciela w tak krytycznym czasie. Oczywiście zaprzeczają temu, że Sami-Wiecie-Kto powrócił, ale dawać nam nauczyciela, który aktywnie stara się powstrzymać nas przed używaniem zaklęć obronnych...
- Myślimy, że powodem, dla którego Umbridge nie chce byśmy trenowali Obronę Przed Czarną Magią - wyjaśniła Hermiona - jest jej... jej szalony pomysł, że Dumbledore mógłby użyć uczniów ze szkoły jako pewnego rodzaju prywatnej armii. Ona uważa, że dyrektor mógłby zmobilizować nas przeciwko Ministerstwu.
Niemal wszyscy znieruchomieli na te słowa. Wszyscy oprócz Luny Lovegood, która przemówiła: - No, to wszystko wyjaśnia. W końcu Korneliusz Knot ma swoją prywatną armię.
- Co? - spytał Harry, kompletnie zaskoczony tą niespodziewaną informacją.
- Tak, ma armię Ifrytów - powiedziała z powagą.
- Nie, nie ma - wypaliła Hermiona.
- Tak, ma - podtrzymywała Luna.
- Kim są Ifryty? - spytał blady Neville.
- To duchy ognia, - poinformowała Luna, a jej wypukłe oczy rozszerzyły się tak, że wyglądała na jeszcze bardziej świrniętą niż zawsze - olbrzymie płonące stworzenia, które przemierzają tereny paląc za sobą wszystko...
- One nie istnieją, Neville. - powiedziała zgorzkniałym głosem Hermiona.
- Oj tak, istnieją! - odparowała gniewnie Luna.
- Przepraszam, a masz jakiś dowód? - wypaliła Hermiona.
- Jest wielu naocznych świadków. To, że jesteś tak ograniczona, że musisz mieć wszystko podsunięte pod nos zanim...
- Khem, khem - wydała z siebie Ginny, tak dobrze udając profesor Umbridge, że kilka osób rozejrzało się dookoła zaalarmowanych, a potem zaczęło się śmiać. - Czy nie próbujemy ustalić jak często będziemy się spotykać na lekcjach obrony?
- Tak - powiedziała natychmiast Hermiona - tak, próbujemy, masz rację, Ginny.
- Cóż, raz w tygodniu brzmi nieźle - stwierdził Lee Jordan.
- Dopóki nie... - zaczęła Angelina.
- Tak, tak, wiemy o quidditchu - powiedziała Hermiona napiętym głosem - Dobrze, następną rzeczą jest ustalenie miejsca spotkań...
To było raczej trudniejsze. Cała grupa ucichła.
- Bliblioteka? - zasugerowała Kate Bell po kilku chwilach.
- Jakoś nie widzę, aby pani Pince była zadowolona, że rzucamy zaklęciami w bibliotece. - odparł Harry.
- Może w nieużywanej klasie? - spytał Dean.
- Ta... - przytaknął Ron - McGonagall mogłaby nam użyczyć swojej, zrobiła tak, kiedy Harry ćwiczył do Turnieju Trójmagicznego.
Jednak Harry był prawie pewien, że McGonagall nie będzie tym razem tak gościnna. Po tym wszystkim, co mówiła Hermiona na temat pozwolenia na istnienie naukowych i wyrównawczych kółek, miał wyraźne przeczucie, że to ich może być uważane za o wiele bardziej buntownicze czy konspiracyjne.
- Dobrze, w takim razie spróbujemy coś znaleźć - oznajmiła Hermiona - Wyślemy do każdego wiadomość kiedy znajdziemy czas i miejsce na pierwsze spotkanie.
Pogrzebała w swojej torbie i wyciągnęła pergamin i pióro, po czym zawahała się, jakby powstrzymywała się przed powiedzeniem czegoś.
- Ja... ja myślę, że każdy powinien się tu podpisać, tak abyśmy wiedzieli, kto przyszedł. Ale myślę też - wzięła głęboki oddech - że powinniśmy zgodzić się nie rozprawiać głośno o tym, co tutaj robimy. Tak więc, podpisując to, zgadzacie się nie powiedzieć Umbridge ani nikomu innemu, co zamierzamy.
Fred sięgnął po pergamin i entuzjastycznie wpisał swoje nazwisko, ale Harry natychmiast zauważył, że kilka osób wyglądało na mniej niż uradowanych perspektywą wpisania swoich nazwisk na listę.
- Eee... - powiedział wolno Zachariasz, nie biorąc pergaminu od George'a, który usiłował mu go podać - Cóż... jestem pewny, że Ernie powie mi, kiedy jest spotkanie.
Ale Ernie też wyglądał jakby się wahał przed podpisaniem. Hermiona uniosła brwi patrząc na niego.
- Ja... no cóż... my jesteśmy prefektami - wyrzucił z siebie Ernie - i jeśli ta lista zostanie przechwycona... to znaczy chodzi mi o to... sama powiedziałaś, że jeśli Umbridge się dowie...
- Przed chwilą powiedziałeś, że ta grupa jest dla ciebie w tym roku najważniejsza - przypomniał mu Harry.
- Ja... tak... - powiedział Ernie - tak... nadal tak uważam, tylko, że...
- Ernie, naprawdę sądzisz, że zostawię tą listę gdzieś na wierzchu? - spytała Hermiona.
- Nie. Nie, oczywiście, że nie. - powiedział Ernie trochę mniej niepewnie - Ja... dobrze, oczywiście że podpiszę.
Po Ernim nikt już się nie sprzeciwiał, choć Harry zauważył jak przyjaciółka Cho obdarzyła ją pełnym wyrzutu spojrzeniem zanim dodała własne nazwisko. Kiedy ostatnia osoba - Zachariasz - podpisała się, Hermiona wzięła z powrotem pergamin i ostrożnie wsunęła go do torby. Czuć było teraz dziwną atmosferę. Jakby właśnie podpisali jakiś kontrakt.
- No cóż, czas się zwijać - oznajmił rześko Fred wstając - George, Lee i ja mamy do nabycia kilka rzeczy delikatnej natury, zobaczymy się później.
Reszta grupy dwójkami i trójkami także zaczęła opuszczać bar.
Cho przed wyjściem długo celebrowała zapinanie zamka przy torbie. Jej długie czarne włosy kołysały się ukrywając jej twarz. Jej przyjaciółka stała przy niej z rękoma założonymi na piersiach klekocząc językiem w taki sposób, że Cho nie miała wyboru tylko wyjść razem z nią. Kiedy przyjaciółka przepuszczała ją w drzwiach, Cho odwróciła się i pomachała Harry'emu.
- Hmm, myślę że poszło całkiem nieźle - oznajmiła z zadowoleniem Hermiona, gdy wraz z Harrym i Ronem wyszli ze Świńskiego Łba na jasne światło dzienne parę minut później. Harry i Ron ściskali swoje butelki z kremowym piwem.
- Ten cały Zachariasz to kretyn. - wypalił Ron, patrząc wilkiem za postacią Smitha ledwo dostrzegalną w oddali.
- Też za nim nie przepadam - przyznała Hermiona - Ale podsłuchał jak rozmawiałam z Ernim i Hanną przy stole Hufflepuffu i był bardzo zainteresowany przyjściem, więc co miałam mu powiedzieć? Ale tak naprawdę im więcej ludzi tym lepiej - to znaczy, Michael Corner i jego paczka nie przyszliby, gdyby on nie umawiał się z Ginny...
Ron, który właśnie osuszał butelkę kremowego piwa z ostatnich kropel zakrztusił się i wypluł wszystko przed siebie. - On CO? - parsknął oburzony Ron. Jego uszy przypominały teraz kłębki świeżej wołowiny. - Ona umawia się z... moja siostra umawia się... o co chodzi z Michaelem Cornerem?
- Cóż, chyba dlatego on i jego przyjaciele przyszli... Myślę, że... cóż... na pewno byli zainteresowani nauką obrony, ale gdyby Ginny nie powiedziała Michaelowi o co chodzi...
- Kiedy to się... kiedy ona...?
- Spotkali się na Balu Bożonarodzeniowym i zeszli się pod koniec zeszłego roku. - wyjaśniła spokojnie Hermiona. Skręcili w Główną Ulicę i zatrzymali się przed sklepem z piórami Scrivenshafta, gdzie na ładnej wystawie za szybą leżały bażancie pióra. - Hmm... powinnam kupić nowe pióro.
Weszła do sklepu, za nią podążyli Ron i Harry.
- Który to był Michael Corner? - spytał wściekle Ron.
- Ten ciemny - odpowiedziała Hermiona
- Nie lubię go - oznajmił natychmiast Ron.
- A to nowość - burknęła pod nosem Hermiona.
- Ale - zaczął Ron, idąc za Hermioną wzdłuż rzędu piór na miedzianych podstawkach. - myślałem, że Ginny podkochuje się w Harrym!
Hermiona spojrzała na niego trochę z politowaniem i pokręciła głową.
- Ginny kiedyś podkochiwała się w Harrym, ale dała sobie z nim spokój już dawno temu. Nie to, że cię nie lubi, oczywiście. - dodała uprzejmie w stronę Harry'ego, podczas gdy sama oglądała długie czarno-złote pióro.
Harry, który głowę nadal miał pełną pożegnalnego machania ręką Cho, nie uznał tej sprawy za tak interesującą, jak Ron, który wręcz drżał z oburzenia, ale ta uwaga sprawiła, że zdał sobie sprawę z czegoś, czego do tej pory nie zauważył.
- A to dlatego teraz się odzywa? - spytał Hermionę - Nigdy wcześniej nie rozmawiała przy mnie.
- Dokładnie - powiedziała Hermiona - Tak, myślę że wezmę to...
Podeszła do kasy i wyciągnęła piętnaście sykli i dwa knuty, podczas gdy Ron cały czas dyszał jej nad ramieniem.
- Ron - powiedziała poważnie odwracając się i nadeptując mu na stopę - oto dlaczego Ginny nie powiedziała ci, że spotyka się z Michaelem, wiedziała że ciężko to zniesiesz, więc przestań przynudzać na miłość boską.
- O co ci chodzi? Kto tu co ciężko znosi? I nie mam zamiaru o nic przynudzać...
Ron nadal pomrukiwał pod nosem przez cała drogę wzdłuż ulicy.
Hermiona odwróciła się do Harry'ego i podczas gdy Ron dalej przeklinał na Michaela Cornera, spytała stłumionym głosem:
- A mówiąc o Ginny i Michaelu... jak tam z tobą i Cho?
- A o co chodzi? - powiedział szybko Harry.
Poczuł się jakby nagle wypełniła go gotująca się woda. Palące uczucie sprawiło, że twarz zaczęła go piec na tym zimnie - czy to było aż tak oczywiste?
- Cóż... - uśmiechnęła się lekko Hermiona - po prostu nie mogła oderwać od ciebie oczu, prawda?
Harry nigdy wcześniej nie doceniał, jakie piękne jest Hogsmeade.
*) ang. to weasel out - wymigać się - jest jak widać bardzo podobne do nazwiska Rona. Mógł biedny wziąć to do siebie...
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Dekret Edukacyjny Numer Dwadzieścia Cztery
tłumaczyła Agata
Harry czuł się bardziej szczęśliwy przez resztę tygodnia niż przez cały dotychczasowy okres. On i Ron znów spędzili większość niedzieli nadrabiając zalegle prace domowe i chociaż nie można tego było nazwać zabawą, wciąż utrzymywały się ostatnie promienie jesiennego słońca, wiec zamiast siedzieć zgarbionym nad stołem w wspólnej sali wzięli swoje prace domowe na dwór i ułożyli się nad brzegiem jeziora w cieniu wielkiego buka. Hermiona, która oczywiście odrobiła już swoją pracę domową przyniosła ze sobą więcej wełny i tak zaczarowała swoje druty, że brzęczały i trzaskały w powietrzu obok niej robiąc kolejne czapki i szaliki.
Wiedza, że robią coś by przeciwstawić się Umbridge i Ministerstwu Magii i że jest on kluczowa częścią buntu, dała Harry'emu poczucie ogromnej satysfakcji. On ciągle przeżywał w swoich myślach sobotnie spotkanie, tych wszystkich, którzy przyszli by uczyć się Obrony Przed Czarną Magią... wyraz ich twarzy, gdy usłyszeli o tym, co zrobił... i Cho chwalącą jego osiągnięcia w Turnieju Trójmagicznym - wiedza, że oni wszyscy nie uważają go za kłamliwego dziwaka, ale za kogoś, kogo można podziwiać, podtrzymywała go na duchu tak bardzo, że był radosny jeszcze w poniedziałek rano, pomimo nadciągającej wizji jego najmniej lubianych przedmiotów.
On i Ron idąc z dołu do swojego dormitorium rozmawiali o pomyśle Angeliny, by poćwiczyć nowy ruch zwany Leniwy Chwyt z Przewrotem podczas wieczornych ćwiczeń quidditcha, i zanim przeszli połowę nasłonecznionej wspólnej sali zauważyli, że cos przyciągnęło uwagę małej grupy uczniów.
Do tablicy ogłoszeń Griffindoru przymocowano wielki szyld, tak ogromny, że zakrywał wszystkie inne ogłoszenia - listę używanych książek z zaklęciami na sprzedaż, stałe przypomnienie Augusta Flicha o szkolnym regulaminie, rozkład treningów quidditcha, propozycje wymiany Kart z Czekoladowych Żab, ostatnie ogłoszenie Weasleyów w sprawie testowania, daty weekendów w Hogsmeade i zawiadomienia o rzeczach zgubionych i znalezionych. Nowe ogłoszenie miało drukowane duże czarne litery i miało bardzo urzędowo wyglądającą pieczęć na dole obok starannego, zawijanego podpisu.
Z POLECENIA WIELKIEGO INKWIZYTORA HOGWARTU
Wszystkie organizacje uczniowskie, stowarzyszenia, drużyny, grupy i kluby zostają odtąd rozwiązane.
Za organizację, stowarzyszenie, drużynę, grupę lub klub są niniejszym uznawane regularne spotkania trzech lub więcej uczniów.
O pozwolenie na ponowne stworzenie jakiejkolwiek grupy można uzyskać u Wielkiego Inkwizytora (profesor Umbridge).
Żadna uczniowska organizacja, stowarzyszenie, drużyna, grupa czy klub nie może istnieć bez wiedzy i zgody Wielkiego Inkwizytora.
Każdy uczeń przyłapany na tworzeniu lub przynależności do organizacji, stowarzyszenia, drużyny, grupy lub klubu, które nie zostały zaakceptowane przez Wielkiego Inkwizytora zostanie wydalony ze szkoły.
Powyższe zawiadomienie jest zgodne z Dekretem Edukacyjnym nr 24.
Podpisano: Dolores Jane Umbridge, Wielki Inkwizytor
Harry i Ron przeczytali zawiadomienie ponad głowami zaniepokojonych drugoklasistów.
- Czy to oznacza, że mają zamiar zamknąć Klub Gargulków? - spytał jeden z nich swojego przyjaciela.
- Przypuszczam, że nic nie zrobią z gargulkami - powiedział ponuro Ron, pocieszając drugoroczniaka - Nie sądzę jednak, żebyśmy my mieli tyle szczęścia, co?- spytał Harry'ego, gdy drugoklasiści odeszli w pośpiechu.
Harry kolejny raz czytał zawiadomienie. Radość, jaka go wypełniała od soboty zniknęła. Jego wnętrzności pulsowały z wściekłości.
- To nie jest zbieg okoliczności - odpowiedział zaciskając ręce w pięści - Ona wie.
- Niemożliwe - odparł natychmiast Ron.
- Przecież ci ludzie w pubie wszystko słyszeli. Poza tym spójrzmy prawdzie w oczy, nie możemy wiedzieć ilu osobom, z tych, co się zjawili możemy ufać... każdy z nich mógł polecieć i powiedzieć Umbridge...
A myślał, że mu uwierzyli, a nawet go podziwiali...
- Zachariasz Smith! - oznajmił natychmiast Ron uderzając pięścią w dłoń - Albo... pomyślałem, że ten Michael Corner też tak przebiegle wygląda...
- Ciekawe, czy Hermiona już to widziała? - powiedział Harry patrząc na drzwi do pokoju dziewczyn.
- Chodźmy i powiedzmy jej - powiedział Ron. Pobiegł przodem, szarpnięciem otworzył drzwi i ruszył w górę spiralnej klatki schodowej.
Był na szóstym schodku, gdy rozległ się głośny, zawodzący, podobny do klaksona dźwięk i schody stopiły się tworząc długi, gładki kamienny zjazd przypominający serpentynę. Przez krótką chwilę Ron ciągle próbował biec, machając szalenie rękami jak skrzydłami wiatraka, po czym sturlał się do tyłu i przemknął nowopowstałym zjazdem zatrzymując się plecami na stopach Harry'ego.
- Eee - myślę, że nie wolno nam wchodzić do dormitorium dziewczyn - powiedział Harry stawiając Rona na nogi i próbując się przy tym nie śmiać.
Dwie czwartoklasistki patrzyły wesoło w dół zjeżdżalni.
- Ooo, kto próbował wejść na górę? - zachichotały radośnie wspinając się na palce i spoglądając zalotnie na Harry'ego i Rona.
Ja - odpowiedział nadal trochę rozczochrany Ron - nie zdawałem sobie sprawy, że to się może stać. To niesprawiedliwe! - dodał zwracając się do Harry'ego, podczas gdy dziewczyny ruszyły w kierunku dziury za portretem, ciągle chichocząc szalenie. - Hermiona może wejść do naszego dormitorium, więc dlaczego my nie możemy...?
- Cóż, to staromodna zasada - powiedziała Hermiona, która zgrabnie ześliznęła się właśnie na dywanik przed nimi i teraz wstawała na nogi - ale Historia Hogwartu mówi, ze założyciele szkoły uważali chłopców za mniej godnych zaufania niż dziewczyny. W każdym razie, dlaczego próbowaliście się tam dostać?
- By się z tobą zobaczyć - spójrz na to - wyjaśnił Ron ciągnąc ją do tablicy ogłoszeń.
Oczy Hermiony przesunęły się gwałtownie po zawiadomieniu. Jej twarz skamieniała.
- Ktoś musiał jej wygadać - powiedział ze złością Ron.
- Nie mogli tego zrobić - odparła cicho Hermiona.
- Jesteś taka naiwna - powiedział Ron - uważasz, że skoro ty jesteś taka honorowa i godna zaufania...
- Nie, oni nie mogli tego zrobić, ponieważ rzuciłam urok na ten kawałek pergaminu, który wszyscy podpisaliśmy - powiedziała ponuro Hermiona - Uwierzcie mi, jeśli ktoś poleciał i powiedział Umbridge, będziemy dokładnie wiedzieć, kto to zrobił i ten ktoś naprawdę szczerze tego pożałuje.
- Co się z nim stanie?- spytał ochoczo Ron.
- No cóż, ujmijmy to tak - powiedział Hermiona - przy tym co się stanie, pryszczata twarz Elois Midgeon będzie wyglądała jak kilkoma uroczych piegów. Chodźcie, zejdziemy na śniadanie i zobaczymy, co inni myślą... Ciekawe czy to zastało zawieszone we wszystkich domach?
Zaraz po wejściu do Wielkiej Sali dało się zauważyć, że ogłoszenie Umbridge zostało wywieszone nie tylko w Wieży Gryffindoru. Można było zauważyć szczególną intensywność rozmów i wzmożony ruch w Sali, kiedy uczniowie biegali w tę i z powrotem wzdłuż stołów dyskutując o tym, co przeczytali. Harry, Ron i Hermiona ledwo zdążyli zająć miejsca, gdy dopadli ich Neville, Dean, Fred, George i Ginny.
- Widzieliście to?
- Sądzicie, że wie?
- Co teraz zrobimy?
Wszyscy patrzyli na Harry'ego. Harry rozejrzał się dookoła, by upewnić się, czy nie ma jakiegoś nauczyciela w pobliżu.
- Oczywiście i tak będziemy to robić - powiedział cicho.
- Wiedziałem że tak powiesz - rozpromienił się George i klepnął Harry'ego w ramię.
- Prefekci także? - spytał Fred patrząc żartobliwie na Rona i Hermionę.
- Oczywiście - odpowiedziała chłodno Hermiona.
- A oto i idą Ernie i Hanna Abbott - powiedział Ron zerkając przez ramię - I te typki z Ravenclawu i Smith... i jakoś nikt nie jest nakrapiany.
Hermiona spojrzała zaniepokojona.
- Co tam piegi, ci idioci nie mogą tu teraz podejść, to będzie wyglądało bardzo podejrzanie... Siadajcie! - wyartykułowała bezdźwięcznie w kierunku Erniego i Hanny, machając gorączkowo, by ponownie usiedli przy stole Hufflepuffu.- Później! Po-ga-da-my-póź-niej!
- Powiem Michaelowi - oznajmiła niecierpliwie Ginny unosząc się z ławki. - Głupek, naprawdę...
Pospieszyła w kierunku stołu Ravenclawu, Harry obserwował ją jak odchodzi. Cho siedziała niedaleko, rozmawiała z dziewczyną o kręconych włosach, która przyszła z nią do Świńskiego Łba. Czy ogłoszenie Umbridge odstraszy ją przed kolejnym spotkaniem?
Ale pełne następstwa tego ogłoszenia nie były odczuwalne, dopóki nie wyszli z Wielkiej sali na zajęcia z Historii Magii.
- Harry! Ron!
To była Angelina, biegła naprzeciw nich wyglądając na kompletnie zrozpaczoną.
- Wszystko w porządku - powiedział cicho Harry, gdy była na tyle blisko, by go usłyszeć - Zamierzamy dalej...
- Zdajecie sobie sprawę, że włączyła w to także quidditch - przegadała go Angelina. - Musimy iść i prosić o pozwolenie, by móc znów utworzyć drużynę Gryffindoru.
- Co? - powiedział Harry.
- No co ty... - odparł z przerażeniem Ron.
- Czytaliście ogłoszenie, wspomina także o drużynach! Słuchaj Harry... Mówię to po raz ostatni... proszę, proszę zachowaj spokój przy Umbridge albo nie pozwoli nam więcej grać!
- OK, OK - powiedział Harry do Angeliny, która wyglądała jakby się miała za chwilę rozpłakać - Nie martw się, będę się pilnował...
- Założę się, że Umbridge będzie na Historii Magii - powiedział ponuro Ron, gdy szli na lekcję Binnsa - Jeszcze nie przeprowadzała inspekcji Binnsa... Mogę się założyć o wszystko, że tam jest...
Ale się mylił. Jedynym nauczycielem obecnym w klasie, gdy weszli był profesor Binns, unoszący się jak zwykle o jakiś cal nad swoim krzesłem i przygotowujący się do dalszego ciągu swojego monotonnego ględzenia na temat wojen olbrzymów. Harry nawet nie spróbował śledzić tego, o czym dzisiaj mówił. Gryzmolił leniwie po pergaminie, ignorując częste spojrzenia i trącenia łokciem Hermiony, dopóki szczególnie bolesne szturchnięcie w żebra nie zmusiło go do spojrzenia na nią ze złością.
- Co?
Hermiona wskazała na okno. Harry spojrzał w tamtym kierunku. Na wąskim parapecie za oknem siedziała Hedwiga, wpatrując się w niego przez grube szkło. Do nogi miała przywiązany list. Harry nie mógł tego zrozumieć - dopiero, co skończyło się śniadanie, czemu, na litość boską, nie doręczyła tego listu jak zwykle wtedy? Wielu jego kolegów również wskazywało sobie nawzajem Hedwigę.
- Och, zawsze uwielbiałam tę sowę, jest taka piękna - Harry usłyszał jak Lavender wzdycha do Parvati.
Spojrzał na profesora Binnsa, który kontynuował czytanie swoich notatek, w pełni nieświadomy, że uwaga klasy jest jeszcze mniej niż zwykle skupiona na nim. Harry ześliznął się cicho z krzesła, przykucnął i pospieszył wzdłuż rzędu w kierunku okna, gdzie odsunął zaczep i bardzo powoli otworzył okno.
Oczekiwał, że Hedwiga wyciągnie swoją nóżkę, by mógł zdjąć list, po czym odleci do sowiarni, ale gdy tylko okno było wystarczająco szeroko otwarte, wskoczyła do środka smutno pohukując. Zamknął okno z niepokojem patrząc na profesora Binnsa, powtórnie przykucnął i z Hedwigą na ramieniu szybko wrócił na swoje miejsce. Usiadł z powrotem, przeniósł Hedwigę na kolana i sięgnął do listu przywiązanego do jej nogi.
Jednak w tym momencie zdał sobie sprawę, że pióra Hedwigi były dziwnie nastroszone. Niektóre były skręcone w złym kierunku, a jedno z jej skrzydeł było wygięte pod dziwnym kątem.
- Ona jest ranna! - wyszeptał Harry pochylając głowę nad nią. Hermiona i Ron przysunęli się bliżej. Hermiona odłożyła nawet swoje pióro. - Spójrzcie, coś jest nie tak z jej skrzydłem...
Hedwiga drżała. Gdy Harry spróbował dotknąć jej skrzydła, podskoczyła lekko i strosząc pióra na końcu jak gdyby się nadymała i rzuciła mu pełne wyrzutu spojrzenie.
- Profesorze Binns - powiedział głośno Harry i wszyscy spojrzeli na niego - Nie czuję się dobrze.
Profesor Binns podniósł oczy znad notatek, jak zwykle stwierdzając ze zdziwieniem, że sala przed nim jest pełna ludzi.
- Nie czujesz się dobrze? - powtórzył niewyraźnie.
- Zupełnie niedobrze - powiedział stanowczo Harry podnosząc się z miejsca z Hedwigą schowaną za plecami. - Myślę, że powinienem pójść do skrzydła szpitalnego.
- Tak - zgodził się profesor Binns, najwyraźniej bardzo zwiedziony. - Tak... tak, skrzydło szpitalne... cóż, zatem idź, Perkins...
Kiedy tylko wyszedł z sali, Harry posadził z powrotem Hedwigę na swoim ramieniu i ruszył szybko wzdłuż korytarza. Kiedy tylko drzwi do sali Binnsa zniknęły z zasięgu wzroku zatrzymał się by pomyśleć. Pierwszą osobą, która mu przyszła na myśl i która mogła wyleczyć Hedwigę był oczywiście Hagrid, ale skoro nie wiedział gdzie on jest, jedyną pozostałą alternatywą była profesor Grubbly-Plank i miał nadzieje, że będzie mu ona w stanie pomóc.
Wyjrzał przez okno na wietrzną, zachmurzoną okolicę. Nie było widać Grubbly-Plank koło chaty Hagrida. Jeśli nie miała teraz zajęć, prawdopodobnie była w pokoju nauczycielskim. Ruszył w dół po schodach. Hedwiga zachwiała się na jego ramieniu i zahukała słabo.
Dwa kamienne gargulce pilnowały drzwi do pokoju nauczycielskiego. Gdy Harry się zbliżył, jeden z nich zaskrzeczał - Powinieneś być w klasie, Mały Jimie.
- To jest pilne - oznajmił zwięźle Harry.
- Ach, pilne, tak? - powiedział drugi gargulec wysokim tonem głosu - Cóż, w takim razie wracamy na swoje miejsce, czyż nie?
Harry zapukał. Usłyszał kroki, drzwi się otworzyły i stanął twarzą w twarz z profesor McGonagall.
- Nie dostałeś chyba znów kary! - powiedziała od razu, jej kwadratowe okulary zabłyszczały groźnie.
- Nie, pani profesor! - odparł pośpiesznie Harry.
- Dlaczego w takim razie nie jesteś w klasie?
- To najwyraźniej pilne - powiedział obłudnie drugi gargulec.
- Szukam profesor Glubbly-Plank - wyjaśnił Harry - Chodzi o moją sowę, ona jest ranna.
- Powiedziałeś ranna sowa?
Profesor Glubbly-Plank pojawiła się przy boku profesor McGonagall, paląc fajkę i trzymając w ręku egzemplarz Proroka Codziennego.
- Tak - powiedział Harry, zdejmując ostrożnie Hedwigę z ramienia - pojawiła się już po innych pocztowych sowach i jej skrzydła dziwnie wyglądają, proszę popatrzeć...
Profesor Grubbly-Plank wbiła mocno swoją fajkę między zęby i zabrała Hedwigę od Harry'ego, podczas, gdy profesor McGonagall przyglądała się wszystkiemu.
- Hmm - oznajmiła profesor Glubbly-Plank, a jej fajka kołysała się lekko, kiedy mówiła - wygląda na to, że coś ją zaatakowało. Chociaż nie wiem co myśleć, co to mogło być. Śmiercioślady oczywiście czasem polują na ptaki, ale Hagrid porządnie wytresował hogwardzkie śmiercioślady, żeby nie tykały sów.
Harry ani nie wiedział, ani nie obchodziło go co to są śmiercioślady. Chciał tylko wiedzieć, czy z Hedwigą wszystko będzie w porządku. Jednak profesor McGonagall spojrzała przenikliwie na Harry'ego i spytała
- Czy wiesz skąd przyleciała ta sowa, Potter?
- Eee - odpowiedział Harry - Myślę, że z Londynu.
Ich oczy spotkały się na chwilę i ze sposobu w jaki jej brwi ściągnęły się do siebie i połączyły na środku wiedział, że zrozumiała, iż "Londyn" oznaczało "numer dwanaście, Gimmauld Place".
Profesor Grubbly-Plank wyciągnęła z szaty monokl i nałożyła go na oko, by dokładniej zbadać skrzydło Hedwigi. - Powinnam być w stanie doprowadzić ją do porządku, jeśli ją u mnie zostawisz, Potter - powiedziała - W żadnym wypadku nie powinna daleko latać przez kilka dni.
- Eee... w porzadku... dziękuję - odparł Harry, gdy właśnie zadzwonił dzwonek.
- Nie ma sprawy - powiedziała grubym głosem profesor Grubbly-Plank, wracając do pokoju nauczycielskiego.
- Poczekaj chwilkę Wilhelmino! - krzyknęła profesor Mcgonagall - List Pottera!
- Ach tak! - odezwał się Harry, który chwilowo zapomniał o zwoju przymocowanym do nogi Hedwigi. Profesor Grubbly-Plank wręczyła mu go, po czym zniknęła w pokoju nauczycielskim niosąc Hedwigę, która wpatrywała się w Harry'ego jak gdyby nie mogła uwierzyć, że mógł ją w ten sposób oddać. Czując lekkie poczucie winy odwrócił się by odejść, ale profesor McGonagall zawołała go z powrotem.
- Potter!
- Tak, pani profesor?
Rozejrzała się po korytarzu, z obu stron nadchodzili uczniowie.
- Pamiętaj o tym - powiedziała szybko i cicho, patrząc na zwój w jego ręce - że kanały komunikacyjne z i do Hogwartu mogą być obserwowane, dobrze?
- Ja... - zaczął Harry, ale fala uczniów przelewających się przez korytarz była już prawie przy nim. Profesor McGonagall skinęła zdawkowo głową i cofnęła się do pokoju nauczycielskiego, pozostawiając Harry'ego, który poniesiony został przez tłum wypchnięty na dziedziniec. Dostrzegł Rona i Hermionę stojących już w osłoniętym rogu, z kołnierzami podniesionymi w osłonie przed wiatrem. Idąc w ich kierunku Harry otworzył zwój i znalazł siedem słów napisanych ręką Syriusza:
Dzisiaj, ta sama pora, to samo miejsce.
- Wszystko w porządku z Hedwigą? - zapytała zaniepokojona Hermiona w chwili, gdy znalazł się w zasięgu głosu.
- Gdzie ją zabrałeś? - spytał Ron.
- Do Grubbly-Plank - odpowiedział Harry - I spotkałem McGonagall... słuchajcie...
Powtórzył im to, co powiedziała profesor McGonagall. Ku jego zdziwieniu, żadne z nich nie wyglądało na zaskoczonych. Wręcz przeciwnie, wymienili znaczące spojrzenia.
- Co? - spytał Harry, patrząc na Rona i Hermionę na przemian.
- No cóż, właśnie mówiłam Ronowi... co jeśli ktoś chciał przechwycić Hedwigę? To znaczy, bo nigdy wcześniej przecież nie została ranna w locie, prawda?
- A tak w ogóle to od kogo jest ten list?- zapytał Ron biorąc liścik od Harry'ego.
- Od Wąchacza - powiedział cicho Harry.
- "Ta sama pora, to samo miejsce"? Czy on ma na myśli kominek we wspólnej sali?
- Najwidoczniej - powiedziała Hermiona, także czytając notkę. Wyglądała na zaniepokojoną. - Mam tylko nadzieję, że nikt więcej tego nie czytał...
- Nadal było zapieczętowane i w ogóle - odparł Harry, starając się przekonać siebie równie mocno jak ją. - Poza tym i tak nikt nie byłby w stanie tego zrozumieć, jeśli nie wiedziałby, gdzie rozmawialiśmy ostatnio, prawda?
- No nie wiem - oznajmiła zaniepokojona Hermiona, wieszając swój plecak z powrotem na ramieniu, jak tylko zadzwonił dzwonek - to nie byłoby takie trudne ponownie zapieczętować zwój za pomocą magii... a jeśli ktoś obserwuje sieć Fiuuu... ale naprawdę nie wiem, w jaki sposób moglibyśmy go ostrzec, żeby nie przychodził, tak żeby i ta wiadomość nie została przechwycona.
Powlekli się na dół po kamiennych schodach do lochu na zajęcia z Eliksirów, wszyscy troje zatopieniu w zamyśleniu. Kiedy tylko zeszli na dół z zadumy wyrwał ich głos Draco Malfloya, który stał przed drzwiami klasy Snape'a wymachując urzędowo wyglądającym kawałkiem pergaminu i mówiąc znacznie głośniej niż to było konieczne, po to tylko by wszyscy mogli usłyszeć każde jego słowo.
- O taaak, Umbridge od razu dała drużynie Slytherinu pozwolenie na grę w quidditcha, poszedłem ją prosić z samego rana. Cóż, to było z góry wiadome, przecież w końcu ona bardzo dobrze zna mojego ojca, on ciągle pojawia się w Ministerstwie... Ciekawe, czy Gryffindor uzyska zgodę na dalszą grę, jak myślicie?
- Nie unoście się - wyszeptała błagalnie Hermiona do Rona i Harry'ego, którzy obserwowali Malfloya z zastygłymi twarzami i zaciśniętymi pięściami. - On tylko na to liczy.
- To znaczy - powiedział Malfoy, podnosząc nieco ton swojego głosu, a jego szare oczy błyszczały nieżyczliwie, gdy patrzył w kierunku Harry'ego i Rona - jeśli to tylko kwestia wpływów w Ministerstwie, to nie sądzę, żeby mieli duże szanse... po tym co powiedział mi ojciec, oni od lat tylko szukają wymówki, by pozbyć się Artura Weasleya... a co do Pottera... mój tata mówi, że to tylko kwestia czasu, zanim Ministerstwo każe go wywieźć do Św. Mungo... podobno mają tam specjalny oddział dla ludzi, których mózg został przyćmiony przez magię.
Malfloy wykrzywił groteskowo twarz, jego usta zwisały otwarte i przewracał oczami. Crabbe i Goyle zaśmiali się jak zwykle, Patsy Parkinson wrzasnęła z radości.
Coś zderzyło się z ramieniem Harry'ego, odrzucając go na bok. W ułamku sekundy zdał sobie sprawę, że to Neville właśnie zaszarżował obok niego, kierując wprost na Malfloya.
- Neville, nie!
Harry skoczył naprzód i chwycił tył szaty Neville'a. Neville szarpał się szaleńczo wymachując pięściami, desperacko próbując dostać się do Malfloya, który przez chwilę wyglądał na kompletnie zszokowanego.
- Pomóż mi! - rzucił Harry do Rona, owijając ramię dookoła szyi Neville'a i odciągając go do tyłu, z dala od Ślizgonów. Crabbe i Goyle zginając ręce stanęli przed Malfloyem gotowi do walki. Ron chwycił ręce Neville'a i razem z Harrym udało im się odciagnąć go z powrotem na stronę Gryffindoru. Twarz Neville'a była purpurowa, nacisk jaki wywierał na jego gardło Harry sprawił, że nie można go było zrozumieć, ale pojedyncze słowa wyrwały się z jego ust.
- Nie... zabawne... masz... Mungo... pokażę... mu...
Drzwi lochu otworzyły się. Pojawił się w nich Snape. Jego czarne oczy omiotły spojrzeniem grupę Gryffindoru do miejsca, gdzie Harry i Ron nadal siłowali się z Nevillem.
- Bijecie się, Potter, Weasley, Longbottom? - spytał Snape zimnym, szydzącym głosem.- Gryffindor traci dziesięć punktów. Uwolnij Longbottoma, Potter albo dostaniesz szlaban. Do środka wszyscy.
Harry uwolnił Neville'a, który stanął sapiąc i wpatrując się w niego.
- Musiałem cię powstrzymać - wysapał Harry podnosząc plecak. - Crabbe i Goyle rozszarpali by cię na strzępy.
Nevill nic nie odpowiedział. Po prostu złapał swój tornister i wkroczył do lochu.
- A o co, na imię Merlina - powiedział wolno Ron, gdy ruszyli za Nevillem - temu chodziło?
Harry nie odpowiedział. Dobrze wiedział czemu rozmowa na temat ludzi umieszczonych w Św. Mungo z powodu magicznego uszkodzenia mózgu była bardzo bolesna dla Neville'a, ale on przysiągł Dumledore'owi, że nikomu nie zdradzi sekretu Neville'a. Nawet Neville nie miał pojęcia, że Harry o nim wie.
Harry, Ron i Hermiona zajęli swoje miejsca na końcu klasy, wyjęli pergaminy, pióra i swoje egzemplarze "Tysiąca Magicznych Ziół i Grzybów". Klasa wokół szeptała o tym, co przed chwilą zrobił Neville, lecz gdy Snape z łoskotem zamknął drzwi lochu, wszyscy natychmiast zamilkli.
- Zauważcie - rzekł Snape swym niskim, szyderczym głosem - że mamy dziś gościa.
Wskazał na ciemny kąt lochu i Harry zauważył siedzącą tam z notatnikiem na kolanach profesor Umbridge. Z uniesionymi brwiami zerknął na boki, na Rona i Hermionę. Snape i Umbridge, dwoje nauczycieli, których nienawidził najbardziej. Trudno byłoby mu wybrać, które z nich było lepsze od drugiego.
- Będziemy dziś kontynuować prace nad Roztworem Wzmacniającym. Znajdziecie wasze mikstury tak, jak je zostawiliście na ostatniej lekcji. Jeśli były poprawnie wykonane, powinny były dojrzeć przez weekend... Instrukcje... - machnął znów swoją różdżką - na tablicy. Do dzieła.
Profesor Umbridge spędziła pierwsze pół godziny lekcji na sporządzaniu notatek w swoim kącie. Harry bardzo chciał usłyszeć jak przepytuje Snape'a. Tak bardzo, że znów zaczynał być nieostrożny przy sporządzaniu swojej mikstury.
- Krew Salamandry, Harry!- jęknęła Hermiona, chwytając jego nadgarstek, by nie dodał niewłaściwego składnika po raz trzeci - a nie sok z granatu!
- Racja - powiedział niewyraźnie Harry, odkładając butelkę i w dalszym ciągu obserwując kąt. Umbridge właśnie wstała na nogi. - Ha - powiedział łagodnie, kiedy przechodziła między dwiema liniami ławek w kierunku Snape'a, który pochylał się nad kociołkiem Deana Thomasa.
- No dobrze, klasa wygląda na dosyć zaawansowaną jak na swój poziom - powiedziała rześko do stojącego tyłem Snape'a. - Chociaż zakwestionowałabym to, czy wskazane jest uczyć ich mikstury w rodzaju Wzmacniającego Roztworu. Sądzę, że Ministerstwo wolałoby, aby został on usunięty z programu.
Snape wyprostował się powoli i odwrócił do niej.
- A teraz... od jak dawna uczy pan w Hogwarcie? - spytała, a jej pióro zawisło nad notatnikiem.
- Od czternastu lat - odpowiedział Snape. Wyraz jego twarzy był nieokreślony. Harry, obserwując go uważnie, dodał parę kropel do swojego eliksiru. Ten zasyczał groźnie i zmienił kolor z turkusowego na pomarańczowy.
- Najpierw starał się pan o lekcje Obrony Przed Czarną Magią, jak mniemam? - spytała profesor Umbridge Snape'a.
- Tak - odparł cicho Snape.
- Ale się panu nie udało?
Snape zagryzł wargę.
- Oczywiście.
Profesor Umbridge nabazgrała coś w notatniku.
- I starał się pan regularnie o zajęcia Obrony Przed Czarną Magią odkąd tylko przybył pan do tej szkoły, jak sądzę?
- Tak - powiedział cicho Snape, ledwo poruszając wargami. Wyglądał na wściekłego.
- Domyśla się pan, dlaczego Dumbledore wciąż odmawiał wyznaczenia pana na to stanowisko? - zapytała Umbridge.
- Sugeruję, by pani jego o to spytała - odpowiedział dziko.
- Ależ, zrobię tak - uśmiechnęła się słodko profesor Umbridge.
- Domyślam się, że to istotne? - spytał Snape, a jego czarne oczy zwęziły się.
- Och tak - odparła profesor Umbridge - tak, ministerstwo pragnie kompletnego obrazu... eee... przeszłości nauczycieli.
Odwróciła się, podeszła do Patsy Parkinson i zaczęła wypytywać ją o lekcje. Snape odwrócił wzrok na Harry'ego i ich oczy na sekundę spotkały się. Harry szybko spuścił wzrok na swoją miksturę, która teraz krzepła paskudnie, wydzielając silną woń spalonej gumy.
- Zatem znów bez oceny, Potter - rzekł Snape złośliwe, opróżniając kociołek Harry'ego machnięciem różdżki - Napiszesz mi wypracowanie o właściwym przyrządzaniu tego eliksiru, zaznaczając, w którym miejscu i dlaczego poszło ci źle i oddasz go na następnej lekcji, zrozumiano?
- Tak - odpowiedział z wściekłością Harry. Snape zadał im już wcześniej pracę domową, a poza tym miał ćwiczenia z quidditcha tego wieczoru. To oznaczało kilka kolejnych nieprzespanych nocy. Nie wydawało się możliwe, aby wstał tego ranka bardzo szczęśliwy. Wszystko, co czuł teraz to gorące pragnienie, by ten dzień się skończył.
- Może zwieję z Wróżbiarstwa - oznajmił smutno, gdy stali na dziedzińcu po lunchu, podczas gdy wiatr smagał koniuszki ich płaszczy i skraje kapeluszy - Udam, że jestem chory i w tym czasie napiszę wypracowanie dla Snape'a, to nie będę musiał zarywać połowy nocy.
- Nie możesz zwiać z Wróżbiarstwa - powiedziała surowo Hermiona.
- I kto to mówi, zostawiłaś Wróżbiarstwo, nienawidzisz Trelawney! - powiedział Ron ze złością.
- Nie nienawidzę jej - powiedziała wyniośle Hermiona - myślę po prostu, że jest absolutnie koszmarną nauczycielką i prawdziwą starą oszustką. Ale Harry już opuścił Historię Magii i uważam, że nie powinien dziś uciekać z czegokolwiek innego!
Zbyt wiele było w tym prawdy, by to zignorować, tak więc pół godziny później Harry zajął miejsce w gorącej, przesiąkniętej zapachami sali Wróżbiarstwa, wściekły na wszystkich. Profesor Trelawney znów wręczała egzemplarze Wyroczni Snów. Harry pomyślał, że z pewnością lepiej by zrobił, gdyby zajął się karnym wypracowaniem Snape'a zamiast siedzieć, próbując odczytać znaczenie mnóstwa wymyślonych snów.
Jednak wyglądało na to, iż nie był jedyną wściekłą osobą na lekcji Wróżbiarstwa. Profesor Trelawney walnęła egzemplarzem Wyroczni w stół pomiędzy Harry'ego i Rona i odeszła z zaciśniętymi wargami. Rzuciła następnym egzemplarzem Wyroczni w Seamusa i Deana, ledwo mijając głowę tego pierwszego, a ostatnia z taką wepchnęła Neville'owi w pierś, że ten zleciał ze stołka.
- No, dalej! - oznajmiła głośno profesor Trelawney wysokim, nieco histerycznym głosem. - wiecie, co robić! Czy może jestem tak marną nauczycielką, że nawet nie nauczyliście się jak otwierać książkę?
Uczniowie gapili się z zakłopotaniem najpierw na nią, następnie na siebie nawzajem. Jednak Harry pomyślał, że wie, o co chodzi. Gdy profesor Trelawney ze złością przemaszerowała do swojego krzesła z wielkimi, pełnymi łez oczyma, nachylił głowę do Rona i wyszeptał - Myślę, że otrzymała wyniki inspekcji.
- Pani profesor? - spytała Parvati Patil ściszonym głosem (ona i Lavender zawsze raczej podziwiały profesor Trelawney) - Pani profesor, czy coś... eee... się stało?
- Stało się!? - wykrzyknęła profesor Trelawney głosem wibrującym od emocji. - Oczywiście, że nie! Zostałam obrażona, to prawda... snuto przeciw mnie insynuacje... wysunięto bezpodstawne oskarżenia... ale nie, nic się nie stało, oczywiście, że nic!
Wzięła głęboki rozdygotany oddech i odwróciła wzrok od Parvati ze łzami złości spływającymi spod jej okularów.
- Nie mówię nic - wykrztusiła - o szesnastu latach oddanej służby... minęło najwidoczniej niezauważone... ale ja nie powinnam być obrażona, nie, nie powinnam!
- Ależ, pani profesor, kto panią obraża? - spytała nieśmiało Parvati.
- System! - powiedziała profesor Trelawney głębokim, dramatycznym i trzęsącym się głosem. - Tak, ci, których oczy są zbyt zamglone przez codzienność, by Widzieć, jak ja Widzę, Wiedzieć, jak ja Wiem... oczywiście, nas Widzących wiecznie się bano, wiecznie prześladowani... oto jest... ach!... nasz los.
Przełknęła ślinę i dotknęła swych mokrych policzków koniuszkiem szala, po czym wyciągnęła małą, haftowaną chusteczkę z rękawa i dmuchnęła w nią bardzo głośno, wydając przy tym dźwięk, jaki towarzyszył zwykle parskaniu Irytka.
Ron zachichotał. Lavender posłała mu spojrzenie pełne odrazy.
- Pani profesor - spytała Parvati - czy pani ma na myśli... czy to może profesor Umbridge?...
- Nie mów mi nic o tej kobiecie! - krzyknęła profesor Trelawney zrywając się na równe nogi. Jej korale zagrzechotały, a okulary zabłysły. - Proszę kontynuować swoją pracę!
I spędziła resztę lekcji krocząc majestatycznie między nimi, ze łzami wciąż wylewającymi się zza okularów, mrucząc do siebie coś, co brzmiało jak groźby.
- ...można przecież odejść... ten brak godności... na okresie warunkowym... zobaczymy... jak ona śmie...
- Ty i Umbridge macie coś wspólnego ze sobą - powiedział cicho Harry Hermionie, gdy spotkali się znów na lekcji Obrony Przed Czarną Magią - Ona najwyraźniej też uznaje Trelawney za starą oszustkę... wygląda na to, że zarządziła dla niej okres warunkowy.
Gdy to mówił, Umbridge weszła do sali. Miała na sobie swoją aksamitną kokardę, a na jej twarzy malowało się wielkie zadowolenie.
- Dzień dobry, klaso.
- Dzień dobry, profesor Umbridge - odpowiedział bez entuzjazmu chór głosów.
- Odłóżcie różdżki, proszę.
Ale tym razem nie odpowiedział jej żaden ruch. Nikt nawet nie zawracał sobie głowy wyciąganiem swojej różdżki.
- Proszę otworzyć Teorię Obrony Magicznej na stronie trzydziestej czwartej i przeczytać trzeci rozdział,
zatytułowany "Przypadek Nieagresywnych Odpowiedzi na Atak Magiczny". Nie trzeba będzie...
- ...przy tym rozmawiać - Harry, Ron i Hermiona wyszeptali razem pod nosami.
* * *
- Nie ma ćwiczeń quidditcha - powiedziała Angelina przygnębionym głosem, gdy Harry, Ron i Hermiona weszli do świetlicy po kolacji tego wieczoru.
- Ale ja się pilnowałem! - powiedział przerażony Harry. - Nic jej nie powiedziałem, Angelino, przysięgam, ja...
- Wiem, wiem - rzekła smutno Angelina. - Powiedziała tylko, że potrzebuje trochę czasu, by to rozważyć.
- Co rozważyć? - spytał Ron ze złością. - Dała pozwolenie Ślizgonom, więc czemu nie nam?
Ale Harry mógł sobie wyobrazić, jak bardzo Umbridge cieszy się utrzymywaniem groźby usunięcia zespołu Gryffindoru wiszącej nad ich głowami i łatwo mógł pojąć, dlaczego nie zechce zrezygnować z tej broni zbyt szybko.
- Cóż - powiedziała Hermiona - spójrz na jasną stronę tej sytuacji - przynajmniej teraz masz czas na napisanie wypracowania dla Snape'a!
- To jest jasna strona? - burknął Harry, podczas gdy Ron patrzył na Hermionę z niedowierzaniem. - Żadnych ćwiczeń quidditcha i dodatkowe Eliksiry?
Harry opadł na krzesło, z torby wyciągnął niechętnie wypracowanie na Eliksiry i zasiadł do pracy. Bardzo trudno było mu się skoncentrować. Mimo iż wiedział, że jest jeszcze dużo czasu do przybycia Syriusza, nie mógł powstrzymać się od spoglądania co kilka minut na płomienie, tak na wszelki wypadek. Poza tym w sali też było bardzo głośno. Wyglądało na to, że Fred i George wreszcie opanowali do perfekcji jeden rodzaj Leniwej Przekąski i właśnie jeden po drugim dawali pokaz dla roześmianego i rozkrzyczanego tłumu.
Najpierw Fred odgryzał kawałek pomarańczowego końca żujki, przy którym widowiskowo wymiotował do stojącego przed nim wiadra. Po czym wpychał w siebie purpurowy koniec i wymioty nagle ustawały. Lee Jordan, który asystował przy pokazie, leniwie usuwał wymioty w regularnych odstępach czasu, tym samym Zaklęciem Znikania, jakie zwykł używać Snape na eliksirach Harry'ego.
Wobec regularnych odgłosów nudności, wybuchów śmiechu oraz reakcji Freda i George'a na ciągłe życzenia publiczności, Harry miał niezwykłe trudności ze skupieniem się na właściwej formule Roztworu Wzmacniającego. Hermiona nie pomagała sprawie. Wiwaty tłumu i dźwięki wymiotów uderzających o dno wiadra Freda i George'a przerywane były tylko przez jej głośne, pełne niezadowolenia pociąganie nosem, które rozpraszały Harry'ego jeszcze bardziej.
- Po prostu idź tam i ich powstrzymaj w takim razie! - powiedział poirytowany, po zmieszaniu złej ilości sproszkowanego pazura gryfa po raz czwarty.
- Nie mogę, technicznie nie robią nic złego - powiedziała Hermiona przez zaciśnięte zęby. - Mają całkowite prawo samemu jeść te obrzydlistwa i nie mogę znaleźć zasady, mówiącej, że inni idioci nie mają prawa ich kupować, przynajmniej póki nie udowodni się, że te świństwa są w jakikolwiek sposób niebezpieczne, a wygląda, że nie są...
Ona, Harry i Ron obserwowali wybuchowe wymiotowanie do wiadra w wykonaniu George'a, połknięcie reszty żujki i wyprostowanie się z wesołą miną i wyciągniętymi na boki ramionami wśród niecichnącego aplauzu widowni.
- Wiesz co, nie rozumiem czemu Fred i George mają tylko po trzy SUMy każdy - powiedział Harry patrząc jak Fred, George i Lee zbierają złoto od chętnego tłumu. - Oni naprawdę znają się na rzeczy.
- Och, znają tylko błyskotliwe sztuczki, które nikomu do niczego nie są przydatne - odparła pogardliwie Hermiona.
- Nie są przydatne? - rzekł Ron nienaturalnym głosem. - Hermiono, oni już zarobili dwadzieścia sześć galeonów.
Długo trwało zanim tłumy wokół bliźniaków Weasley zniknęły, po czym Fred, Lee i George usiedli i zaczęli liczyć swe dochody, co trwało jeszcze dłużej, więc było już grubo po północy, gdy Harry, Ron i Hermiona mieli znów wspólną salę tylko dla siebie. Na końcu Fred zamknął drzwi do sypialni chłopców grzechocząc ostentacyjnie pudełkiem Galleonów, za co Hermiona rzuciła mu groźne spojrzenie. Harry, któremu pisanie wypracowania o wywarze szło bardzo topornie, postanowił odpocząć przez noc. Gdy odłożył książki, Ron, który drzemał lekko w fotelu, stęknął przytłumionym głosem, przebudził się i spojrzał mętnie w ogień.
- Syriusz! - powiedział.
Harry odwrócił się. Brudna czarna głowa Syriusza znów siedziała w ogniu.
- Cześć - powiedział wyszczerzając zęby w uśmiechu.
- Cześć - odpowiedzieli chórem Harry, Ron i Hermiona, przyklękając na dywaniku. Krzywołapek zamruczał głośno i zbliżył się do ognia, próbując, mimo żaru, zbliżyć pyszczek do Syriusza.
- Jak leci? - spytał Syriusz.
- Nie za dobrze - odpowiedział Harry, kiedy Hermiona odciągała Krzywołapa, któremu przypalały się już wąsy. - Ministerstwo przeforsowało kolejne zarządzenie, które oznacza, że nie wolno nam mieć drużyn quidditcha...
- Ani tajnych grup Obrony Przed Czarną Magią? - spytał Syriusz.
Nastąpiła chwila ciszy.
- Jak się o tym dowiedziałeś? - zapytał Harry.
- Wybierajcie miejsca spotkań ostrożniej - powiedział Syriusz uśmiechając się coraz szerzej - Na pewno nie może to być Świński Łeb.
- Cóż, lepsze to niż Trzy Miotły! - broniła się Hermiona. - Tam jest zawsze pełno ludzi...
- Co oznacza, że trudniej byłoby was podsłuchać - odpowiedział Syriusz.- Musisz się jeszcze wiele nauczyć, Hermiono.
- Kto nas podsłuchał? - spytał Harry.
- Mundungus, oczywiście - powiedział Syriusz, a gdy wszyscy spojrzeli na niego zmieszani, zaczął się śmiać. - To on był tą czarownicą z twarzą zasłoniętą woalką.
- To był Mundungus? - powiedział oszołomiony Harry. - Co on robił w Świńskim Łbie?
- A jak myślisz, co mógł tam robić? - rzekł niecierpliwie Syriusz. - Oczywiście, że cię obserwował.
- Nadal ktoś mnie śledzi? - spytał ze złością Harry.
- Tak - powiedział Syriusz. - i to chyba dobrze, skoro pierwszą rzeczą, którą chcesz zrobić w wolny weekend jest organizowanie nielegalnej grupy obronnej.
Ale nie wyglądał ani na zbytnio zmartwionego, ani na złego. Wręcz przeciwnie, patrzył na Harry'ego z wyraźną dumą.
- Czemu Dung ukrywał się przed nami? - spytał Ron zawiedziony. - Bardzo chętnie spotkalibyśmy się z nim.
- Zabroniono mu wstępu do Świńskiego Łba dwadzieścia lat temu - wyjaśnił Syriusz - a tamten barman ma dobrą pamięć. Straciliśmy zapasową Pelerynę Niewidkę Moody'ego, gdy Sturgis został aresztowany, więc Dung ostatnio sporo przebiera się za czarownicę... w każdym razie... przede wszystkim, Ron, obiecałem przekazać ci wiadomość od twojej matki.
- Ach tak? - powiedział Ron bojaźliwie.
- Mówi, że pod żadnym warunkiem nie pozwala ci na członkostwo w nielegalnych tajnych grupach Obrony Przed Czarną Magią. Uważa, że na pewno zostaniesz usunięty ze szkoły i zrujnujesz sobie przyszłość. Mówi też, że będziesz miał jeszcze dość czasu, aby nauczyć się bronić siebie i jesteś jeszcze z młody, żeby się tym przejmować w tej chwili. Ona także (spojrzał na pozostałą dwójkę) prosi Harry'ego i Hermionę, aby nie angażowali się tak w rozwój grupy, chociaż akceptuje fakt, iż nie posiada nad żadnym z nich władzy i tylko błaga ich, żeby pamiętali, że ma na sercu ich najlepsze dobro. Napisałaby wam to wszystko, lecz gdyby sowa została przechwycona mielibyście poważne kłopoty, a nie mogła powiedzieć tego sama, ponieważ jest dzisiaj na służbie.
- Na jakim dyżurze? - spytał szybko Ron.
- Nieważne, po prostu jakieś rzeczy dla Zakonu - odparł Syriusz. - Padło na mnie, że zostałem posłańcem i upewnij się, że powiesz jej, iż przekazałem ci wszystkie wiadomości, bo nie sądzę, by ufała mi w tej sprawie.
Nastąpiła kolejna chwila ciszy, podczas której Krzywołapek, miaucząc próbował udrapnąć głowę Syriusza, a Ron bawił się bezmyślnie dziurą w dywaniku.
- Więc chcesz, żebym powiedział, że nie mam zamiaru uczestniczyć w grupy Obrony? - wymamrotał wreszcie.
- Ja? Oczywiście, że nie! - powiedział mocno zdziwiony Syriusz. - Ja myślę, że to znakomity pomysł!
- Naprawdę? - rzekł Harry, a jego serce mocniej zabiło.
- Jasne, że tak! - powiedział Syriusz. - Czy uważasz, że twój ojciec i ja położylibyśmy się i spokojnie przyjmowalibyśmy rozkazy od takiej starej wiedźmy jak Umbridge?
- Ale... w ostatnim semestrze, mówiłeś jedynie, bym był ostrożny i nie ryzykował...
- W tamtym roku wszystkie dowody wskazywały na to, że ktoś wewnątrz Hogwartu próbował cię zabić, Harry! - powiedział niecierpliwie Syriusz. - W tym roku wiemy, że jest ktoś spoza Hogwartu chcący zamordować nas wszystkich, dlatego naukę właściwej samoobrony uważam za wspaniały pomysł!
- A co, jeżeli zostaniemy wyrzuceni ze szkoły? - spytała Hermiona z tajemniczym wyrazem twarzy.
- Hermiono, przecież to wszystko to był twój pomysł! - powiedział Harry gapiąc się na nią.
- Wiem, wiem, zastanawiałam się tylko, co Syriusz o tym myśli - rzekła wzruszając ramionami.
- W sumie lepiej zostać wyrzuconym ze szkoły i umieć się obronić, niż siedzieć bezpiecznie w szkole i nie mieć pojęcia jak to robić.- oznajmił Syriusz.
- Proszę, proszę - powiedzieli entuzjastycznie Harry i Ron.
- Dobrze więc - spytał Syriusz - w jaki sposób organizujecie tę grupę? Gdzie macie spotkania?
- No cóż, teraz jest to nie lada problem - odpowiedział Harry. - Nie mamy pojęcia, gdzie moglibyśmy pójść.
- A może we Wrzeszczącej Chacie? - zaproponował Syriusz.
- Hej, to jest myśl! - powiedział podekscytowany Ron, ale Hermiona wydała z siebie sceptyczny odgłos i wszyscy troje spojrzeli na nią (głowa Syriusza obróciła się w ogniu).
- Więc Syriuszu, chodzi o to, że gdy jeszcze chodziłeś do szkoły, spotykało się tam tylko czworo z was, - wyjaśniła Hermiona. - i wszyscy czterej mogliście zamienić się w zwierzęta i podejrzewam, że mogliście się ścisnąć pod jedną Peleryną Niewidką w razie potrzeby. Lecz nasza grupa liczy dwadzieścia osiem osób i nikt nie jest Animagiem, tak więc potrzebowalibyśmy nie tyle Peleryny Niewidki, co Niewidzialnego Namiotu...
- Słuszna uwaga - powiedział nieco zakłopotany Syriusz. - W każdym razie jestem pewien, że coś znajdziecie. Za dużym lustrem na czwartym piętrze było kiedyś bardzo ładne i przestrzenne sekretne pomieszczenie, gdzie mielibyście wystarczająco dużo miejsca do ćwiczenia uroków.
- Fred i George powiedzieli mi, że jest teraz zablokowane - powiedział Harry kręcąc głową. - Zawalone czy coś takiego.
- Och... - skrzywił się Syriusz. - W takim razie muszę chwilę pomyśleć i wrócić...
Przerwał. Jego twarz nagle stała się napięta, zaniepokojona. Odwrócił się, najwyraźniej wpatrując się w ceglany mur kominka.
- Syriusz? - odezwał się niespokojnie Harry.
Ale ten już zniknął. Harry gapił się przez chwilę na płomienie, a następnie spojrzał na Rona i Hermionę.
- Dlaczego on...?
Z ust Hermiony wyrwało się pełne przerażenia westchnienie. Zerwała się na równe nogi wciąż wpatrując się w kominek.
Między płomieniami pojawiła się dłoń zaciskająca palce, jakby próbowała coś chwycić. Grube i krótkie paluchy pokryte były paskudnymi, staromodnymi pierścieniami.
Cała trójka uciekła. W drzwiach sypialni chłopców Harry obejrzał się. Dłoń Umbridge wciąż wiła się wśród płomieni, jakby dokładnie wiedziała, gdzie przed chwilą były włosy Syriusza, i była zdecydowana je chwycić.
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
Armia Dumbledore'a
- Umbridge czyta twoją pocztę, Harry. Nie ma innego wytłumaczenia.
- Myślisz, że Umbridge zaatakowała Hedwigę? - zapytał oburzony.
- Jestem niemalże tego pewna - orzekła zawzięcie Hermiona - Uważaj na swoją żabę, ucieknie ci.
Harry skierował swą różdżkę na żabę, która skakała z nadzieją w kierunku drugiej strony ławki - Accio! - i żaba smętnie poszybowała z powrotem do jego dłoni.
Zaklęcia były zawsze jedną z najlepszych lekcji, gdzie można było się cieszyć prywatnymi rozmowami. Generalnie było na nich tyle ruchu i aktywności, że ryzyko bycia podsłuchanym było nikłe. Dziś, gdy pokój wypełniony był rechoczącymi żabami i kraczącymi krukami, oraz mocno zacinającym deszczem, łomoczącym i stukającym w szkolne szyby, szeptana dyskusja Harry'ego, Rona i Hermiony, o tym jak Umbridge niemalże schwytała Syriusza, przeszła prawie niezauważona.
- Podejrzewałam to, odkąd Filch oskarżył cię o zamawianie Łajnobomb, ponieważ wyglądało to na głupie kłamstwo.- szepnęła Hermiona.- Mam na myśli to, że kiedy twój list zostałby przeczytany, byłoby zupełnie jasne, że ich nie zamawiałeś, więc nie miałbyś w ogóle kłopotów - trochę kiepski żart, nieprawdaż? Ale wtedy przyszło mi na myśl, co jeśli ktoś po prostu chciał znaleźć wymówkę, by przeczytać twój list? Cóż w takim przypadku, to byłoby wspaniałe wyjście dla Umbridge by to osiągnąć - zwalić to na Filcha, pozwolić mu odwalić brudną robotę i skonfiskować list, potem albo znaleźć jakiś sposób by wykraść go od niego albo zażądać obejrzenia go - nie sądzę, by Filch miał jakieś obiekcje, czy kiedykolwiek obchodziły go prawa uczniowskie? Harry, rozgniatasz swoją żabę.
Harry spojrzał w dół. Faktycznie ściskał swoją żabę tak mocno, że jej oczy wybałuszyły się. Odłożył ją pośpiesznie na ławkę.
- Było bardzo, bardzo blisko ostatniej nocy - odrzekła Hermiona. - Zastanawiam się, czy Umbridge wie jak blisko była. Silencio.
Żaba, na której ćwiczyła swoje Zaklęcie Uciszające, oniemiała w połowie rechotu i utkwiła w niej spojrzenie pełne wyrzutu.
- Gdyby złapała Wąchacza...
Harry dokończył za nią zdanie.
- Prawdopodobnie wróciłby do Azkabanu dziś rano. - Bez właściwego skoncentrowania się machnął swoją różdżką. Jego żaba rozdęła się niczym, zielony balon i wydała z siebie bardzo wysoki gwizd.
- Silencio !- krzyknęła pośpiesznie Hermiona, wskazując różdżkę na żabę Harrego, która bezgłośnie wypuściła z siebie powietrze tuż przed nimi. - Cóż, nie wolno mu tego zrobić ponownie, to wszystko. Nie mam tylko pojęcia, jak mu mamy o tym powiedzieć. Nie możemy wysłać mu sowy.
- Nie sądzę, że zaryzykowałby ponownie - orzekł Ron - Nie jest głupi, wie, że prawie go miała - Silencio.
Ogromny i paskudny kruk siedzący przed nim szyderczo zakrakał.
- Silencio. SILENCIO !
Kruk zakrakał jeszcze głośniej.
- To przez sposób, w jaki poruszasz różdżką - wyjaśniła Hermiona, obserwując Rona z dezaprobatą - nie powinieneś nią machać, to raczej powinno być ostre dźgnięcie.
- Kruki są trudniejsze niż żaby - odpowiedział Ron przez zaciśnięte zęby.
- W porządku, zamieńmy się - zaproponowała Hermiona, odbierając kruka Ronowi i zastępując go jej własną grubą żabą rogatą. - Silencio!- Kruk otwierał i zamykał spiczasty dziób, ale nie wydobywały się z niego żadne dźwięki.
- Bardzo dobrze, panno Granger!- powiedział profesor Flitwick. Piszczący głosik sprawił, że Harry, Ron i Hermiona podskoczyli. - Teraz, niech pan Weasley pokaże mi co potrafi.
- Co...? Ach... ach, tak... - odpowiedział bardzo podenerwowany Ron - Eee... silencio !
Dźgnął w żabę tak mocno, że dziabnął ją w oko. Żaba wydała z siebie ogłuszający rechot i zeskoczyła z ławki.
Dla nikogo nie było zaskoczeniem to, że Harry i Ron dostali jako zadanie domowe dodatkowe ćwiczenie Zaklęcia Uciszającego.
Pozwolono im pozostać wewnątrz podczas przerwy, z powodu zacinającego na dworze deszczu. Znaleźli miejsca w głośnej, zatłoczonej klasie na pierwszym piętrze, w której Irytek snuł się sennie rozmarzony w pobliżu żyrandola, od czasu do czasu, rzucając papierowymi kulkami umoczonymi w atramencie w czyjąś głowę. Ledwo zdążyli usiąść, gdy Angelina z trudem przedarła się do nich przez grupy plotkujących uczniów.
- Dostałam pozwolenie! - powiedziała.- By od nowa sformować drużynę quidditcha!
- Świetnie! - odkrzyknęli wspólnie Ron i Harry.
- Tak - uśmiechnęła się Angelina - Poszłam do McGonagall i sądzę, że pewnie zwróciła się do Dumbledore'a. W każdym razie, Umbridge musiała się zgodzić. Ha! A więc chce was widzieć na dole punkt siódma wieczór, w porządku, bo musimy nadrobić stracony czas. Zdajecie sobie sprawę, że zostały tylko trzy tygodnie do pierwszego meczu?
Odskoczyła od nich unikając o włos atramentowej kulki rzuconej przez Irytka (która w zamian trafiła w pobliskiego pierwszoroczniaka) i zniknęła z pola widzenia.
Uśmiech Rona zbladł nieznacznie, kiedy zerknął za okno, które było teraz mętne od walącego w nie deszczu.
- Mam nadzieję, że się rozpogodzi. Co z tobą Hermiono?
Ona również wpatrywała się w okno, ale tak jakby go w ogóle nie widziała. Jej wzrok był rozkojarzony, a mina poważna.
- Po prostu myślę... - powiedziała patrząc krzywo na obmywane przez deszcz okno.
- O Syr... Wąchaczu? - zapytał Harry.
- Nie.... niezupełnie... - odrzekła powoli Hermiona. - Bardziej... zastanawiam się... przypuszczam, że robimy dobrze... myślę... nie jesteśmy
Harry i Ron spojrzeli po sobie.
- No dobrze, to wszystko wyjaśnia - oznajmił Ron - To byłoby naprawdę wkurzające, gdybyś nie wytłumaczyła się właściwie.
Hermiona spojrzała na niego, jakby dopiero zdała sobie sprawę, że jest w pobliżu.
- Zastanawiałam się po prostu - powiedziała, a jej głos był teraz silniejszy - czy dobrze robimy zakładając tą grupę Obrony Przed Czarną Magią.
- Że co? - spytali Harry i Ron razem.
- Hermiono, to był przede wszystkim twój pomysł! - oburzył się Ron.
- Wiem - stwierdziła Hermiona splatając razem palce - Ale po rozmowie z Wąchaczem...
- Ale on jest za tym - powiedział Harry.
- Tak - oznajmiła Hermiona znów gapiąc się w okno - Tak, i właśnie dlatego myślę, że może tak naprawdę to nie był dobry pomysł...
Irytek przeleciał nad nimi unosząc się na brzuchu z gotową do strzału plujką. Automatycznie cała trójka podniosła w górę swoje torby, by zakryć głowy, gdy przelatywał.
- Wyjaśnijmy sobie to - powiedział ze złością Harry kiedy odstawili torby z powrotem na podłogę. - Syriusz zgadza się z nami, więc ty uważasz, że już nie powinniśmy tego robić?
Hermiona wyglądała na spiętą i przygnębioną. Wpatrując się teraz w swoje dłonie spytała:
- Czy szczerze ufacie jego osądom?
- Tak, ja ufam! - odparł natychmiast Harry. - Zawsze dawał nam dobre rady!
Atramentowa kulka śmignęła obok nich i trafiła Katie Bell prosto w ucho. Hermiona obserwowała jak Katie Bell zrywa się na nogi i zaczyna rzucać różnymi rzeczami w Irytka. Chwilę trwało zanim Hermiona przemówiła ponownie i brzmiało to jakby bardzo ostrożnie dobierała swoje słowa.
- Czy nie wydaje się wam, że stał się... trochę... nierozważny... odkąd jest uziemiony na Grimmauld Place? Czy nie wydaje się wam, że... trochę jakby... żyje naszym życiem?
- Co chcesz powiedzieć przez to, że "żyje naszym życiem"? - spytał Harry.
- To znaczy... no cóż, myślę, że byłby zachwycony mogąc samemu zakładać tajne stowarzyszenia obronne tuż pod nosem kogoś z Ministerstwa... Myślę, że jest naprawdę sfrustrowany tym, jak mało może dokonać, będąc tam, gdzie jest... więc tak sobie myślę, że chętnie jakby... nas podjudza.
Ron był kompletnie zdumiony.
- Syriusz ma rację - powiedział - naprawdę jakbym słyszał moją mamę.
Hermiona zagryzła wargę i nie odpowiedziała. Dzwonek zadzwonił dokładnie w chwili, gdy Irytek poszybował w dół do Katie Bell i opróżnił całą butelkę atramentu nad jej głową.
* * *
Pogoda nie poprawiła się w ciągu dnia, tak że o siódmej wieczorem, kiedy Harry i Ron ruszyli na boisko quidditcha na trening, ich stopy ślizgały i suwały się po mokrej trawie i przemokli całkiem w ciągu kilku minut. Niebo było mocno burzowo szare i z uczuciem ulgi schronili się w cieple i świetle szatni, nawet wiedząc, że było to tylko chwilowe wytchnienie. Trafili na Freda i George'a, debatujących, czy użyć jednej ze swoich Leniwych Przekąsek, by wywinąć się od latania.
- ...ale założę się, że będzie wiedziała, co zrobiliśmy - powiedział kącikiem ust Fred - Gdybyśmy tylko wczoraj nie zaoferowali sprzedać jej trochę Wyrzygałek...
- Moglibyśmy wypróbować Gorączkowego Cuksa - wymamrotał George - nikt ich jeszcze nie widział...
- A czy on działa? - spytał z nadzieją Ron, kiedy deszcz tłukący o dach jeszcze się nasilił, a wiatr wył wokół budynku.
- No cóz, taaa - odpowiedział Fred - temperatura idzie prosto w górę.
- Ale dostajesz też tych ogromnych, wypełnionych ropą bąbli - dopowiedział George - i nie opracowaliśmy jeszcze, jak się ich pozbyć.
- Nie widzę nigdzie żadnych bąbli - oznajmił Ron wpatrując się w bliźniaków.
- Nie, no nie zobaczyłbyś ich - wyjaśnił złowrogo Fred. - Pojawiają się w miejscu, którego generalnie nie pokazujemy publicznie.
- Ale sprawiają, że siedzenie na miotle staje się...
- W porządku wszyscy, słuchajcie - powiedziała głośno Angelina wychodząc z gabinetu kapitana. - Wiem, że pogoda nie jest idealna, ale jest możliwe, że będziemy grali ze Slytherinem w podobnych warunkach, więc to dobry pomysł sprawdzić, jak dajemy sobie w nich radę. Harry, czy nie zrobiłeś czegoś ze swoimi okularami, żeby deszcz ich nie zalewał, kiedy graliśmy z Hufflepuffem w takiej burzy?
- To Hermiona to zrobiła - odparł Harry. Wyciągnął różdżkę, stuknął nią w okulary i powiedział: Impervius!
- Myślę, że wszyscy powinniśmy tego wypróbować - oznajmiła Angelina. - Gdyby tylko nam się udało trzymać deszcz z dala od naszych twarzy, to naprawdę poprawiłoby to widoczność... Wszyscy razem, no dalej, Impervius!. OK, zbierajmy się.
Wszyscy wetknęli różdżki z powrotem do kieszeni swoich szat, wzięli na ramię swoje miotły i wyszli za Angeliną z szatni.
Chlupocząc przez coraz większe błoto dotarli na środek boiska. Widoczność nadal była bardzo kiepska nawet z Zaklęciem Nieprzenikliwości. Światło dzienne szybko zanikało i strugi deszczu zmywały ziemię.
- W porządku, na mój gwizdek - wykrzyknęła Angelina.
Harry odepchnął się nogami od ziemi rozpryskując błoto we wszystkich kierunkach i wystrzelił w górę. Wiatr zepchnął go trochę z kursu.
Nie miał pojęcia, jak ma dojrzeć znicz przy tej pogodzie. Miał trudności z dojrzeniem tłuczka, z którym ćwiczyli. Po minucie treningu tłuczek niemal zrzucił go z miotły i musiał użyć Leniwego Chwytu z Przewrotem, by go uniknąć. Niestety Angelina nie widziała tego. Właściwie to wyglądała, jakby w ogóle niewiele była w stanie zobaczyć. Żadne z nich nie miało pojęcia, co robią pozostali. Wiatr się wzmagał, nawet z tej odległości Harry mógł usłyszeć szeleszczący, dudniący odgłos deszczu walącego w powierzchnię jeziora.
Angelina trzymała ich na boisku przez prawie godzinę zanim przyznała się do porażki. Poprowadziła swoją przemokniętą i zrzędzącą drużynę z powrotem do szatni, upierając się, że ten trening nie był stratą czasu, chociaż w jej głosie nie było przekonania. Fred i George wyglądali na szczególnie rozdrażnionych. Obaj szli na wykrzywionych nogach i z każdym ruchem na ich twarzach pojawiał się grymas. Wycierając głowę ręcznikiem Harry słyszał jak obaj narzekają ściszonymi głosami.
- Myślę, że kilka moich pękło... - powiedział Fred głuchym głosem.
- Moje nie pękły - wysyczał George przez zaciśnięte zęby - pulsują jak szalone... czuję jakby były jeszcze większe.
- AUU! - Harry przycisnął ręcznik do twarzy, a jego oczy zacisnęły się mocno z bólu. Blizna na czole paliła go znów, bardziej boleśnie niż miało to kiedykolwiek w ostatnich tygodniach.
- Co się stało? - odezwało się kilka głosów.
Harry wyłonił się spod ręcznika. Szatnia była rozmyta, bo nie miał na nosie okularów, ale mimo to mógł stwierdzić, że wszystkie twarze zwróciły się ku niemu.
- Nic - mruknął - ja... dźgnąłem się w oko, to wszystko.
Ale rzucił Ronowi porozumiewawcze spojrzenie i we dwóch zostali z tyłu, kiedy reszta drużyny wyszła już na zewnątrz opatulona w swoje płaszcze, z kapeluszami nisko naciągniętymi na uszy.
- Co się stało? - spytał Ron w chwili gdy Alicja zniknęła za drzwiami. - To była blizna?
Harry przytaknął.
- Ale... - wyglądający na wystraszonego Ron podszedł do okna i popatrzył przez nie w deszcz - on... on nie może być teraz blisko nas, prawda?
- Nie - wymamrotał Harry siadając na ławce i pocierając swoje czoło. - Prawdopodobnie jest o mile stąd. Boli, bo... on... jest wściekły...
Harry wcale nie miał zamiaru tego powiedzieć i usłyszał te słowa jakby obcy człowiek je wymówił... ale mimo to natychmiast wiedział, ze są prawdziwe. Nie miał pojęcia skąd to wiedział, ale wiedział. Voldemort, gdziekolwiek był, cokolwiek robił, był w potężnym gniewie.
- Widziałeś go? - spytał przerażony Ron - Miałeś... wizję, czy coś w tym stylu?
Harry siedział całkiem nieruchomo, wpatrując się w stopy, pozwalając myślom i pamięci zrelaksować się w następstwie bólu.
Zagmatwana plątanina kształtów, straszliwe uderzenie głosów...
- Chce, aby coś się stało, a to nie dzieje się dość szybko. - oznajmił.
I znów poczuł zdziwienie słysząc słowa wypływające z jego ust i znów był całkowicie pewien, że są prawdziwe.
- Ale... skąd możesz to wiedzieć? - spytał Ron.
Harry potrząsnął głową i zakrył oczy dłońmi, naciskając je kciukami. W oczach wybuchły malutkie gwiazdki. Poczuł jak Ron siada obok niego na ławce i wiedział, że wpatruje się w niego.
- Czy to to samo, o co chodziło ostatnim razem? - spytał stłumionym głosem Ron. - Kiedy blizna zabolała cię w gabinecie Umbridge? Czy wtedy Sam-Wiesz-Kto był zły?
Harry potrząsnął głową?
- W takim razie co to jest?
Harry cofnął się myślami wstecz. Spoglądał w twarz Umbridge... blizna zabolała go... i czuł to dziwne uczucie w żołądku... dziwne skaczące uczucie... szczęśliwe uczucie... ale oczywiście nie rozpoznał wtedy, czym to było, jako że sam odczuwał wtedy taki ból...
- Ostatnim razem było tak, bo był zadowolony - wyjaśnił. - Naprawdę zadowolony. Myślał... że coś dobrego miało się stać. A w noc przed naszym przybyciem do Hogwartu... - cofnął się pamięcią do momentu, kiedy blizna zabolała go tak bardzo w ich sypialni na Grimmauld Place... - był wściekły.
Spojrzał na Rona, który gapił się na niego.
- Stary, mógłbyś zastąpić Trelawney - oznajmił pełnym grozy głosem.
- Ja nie wygłaszam proroctw - odparł Harry.
- Nie, wiesz co robisz? - spytał jednocześnie wystraszony i będący pod wrażeniem Ron. - Harry, ty czytasz myśli Sam-Wiesz-Kogo!
- Nie - zaoponował Harry potrząsając głową - To raczej... jego nastrój, jak przypuszczam. Po prostu mam przebłyski tego, w jakim jest nastroju. Dumbledore powiedział, że coś takiego działo się w zeszłym roku. Powiedział, że kiedy Voldemort jest blisko mnie, albo kiedy czuje nienawiść, ja o tym wiem. No cóż, teraz czuję też kiedy jest zadowolony...
Nastąpiła chwila przerwy. Wiatr i deszcz siekły w budynek.
- Musisz komuś powiedzieć - oznajmił Ron.
- Powiedziałem Syriuszowi ostatnim razem.
- No dobrze, powiedz mu o tym razie!
- Nie mam jak, nieprawdaż? - powiedział ponuro Harry. - Umbridge obserwuje sowy i kominki, pamiętasz?
- W takim razie Dumbledore.
- Właśnie ci mówiłem, on już wie - rzekł zwięźle Harry wstając z miejsca, ściągając z wieszaka pelerynę i owijając ją wokół siebie. - Nie ma sensu mówienie mu o tym znowu.
Ron zapiął swoją pelerynę obserwując w zamyśleniu Harry'ego.
- Dumbledore chciałby wiedzieć - powiedział.
Harry wzruszył ramionami.
- Chodźmy... wciąż mamy do przećwiczenia Zaklęcie Uciszające.
Pospieszyli bez słowa przez ciemne tereny ślizgając się i potykając na błotnistych trawnikach. Harry myślał intensywnie. Co to było, czego tak bardzo chciał Voldemort, a co nie działo się dość szybko?
- ... ma inne plany... plany, które tak naprawdę może wprowadzić do działania bardzo cicho... rzeczy, które może zdobyć tylko w ukryciu... coś jak broń. Coś, czego nie miał ostatnim razem.
Harry nie myślał o tych słowach od tygodni. Był za bardzo zaabsorbowany tym, co działo się w Hogwarcie, zbyt zajęty rozpamiętywaniem swoich potyczek z Umbridge, niesprawiedliwością całego tego wtrącania się Ministerstwa... ale teraz powróciły do niego i sprawiły, że zastanowił się nad tym... Gniew Voldemorta miałby sens, gdyby nie udawało mu się położyć rąk na tej broni, czymkolwiek ona była. Czy Zakon pokrzyżował mu szyki, powstrzymał go przed przechwyceniem jej? Gdzie była przetrzymywana? Kto ją teraz miał?
- Mimbulus mimbletonia - usłyszał głos Rona i powrócił do rzeczywistości w samą porę, by przedostać się przez dziurę za portretem do wspólnej sali.
Wyglądało na to, że Hermiona poszła do łóżka wcześnie, zostawiając zwiniętego na pobliskim fotelu Krzywołapa i pełen zestaw guzkowato wydzierganych skrzacich czapeczek, leżących na stoliku przy kominku. Harry był raczej zadowolony, że nie było jej w pobliżu, bo nie bardzo chciał dyskutować o bolącej bliźnie, ani wysłuchiwać jak wysyła go z tym do Dumbledore'a. Ron w dalszym ciągu rzucał mu zaniepokojone spojrzenia, ale Harry wyciągnął książki od Zaklęć i zabrał się za kończenie wypracowania, chociaż tylko udawał, że koncentruje się i do czasu, kiedy Ron powiedział, że też idzie do łóżka, nie napisał prawie nic.
Północ przyszła i odeszła, a czytał raz po raz fragment o wykorzystaniach warzuchy, lubczyka i krwawnika i nie rozumiał nic z tego.
"Te rośliny są najskuteczniejsze dla pobudzania i podrażniania mózgu i to dlatego są szeroko używane do przyrządzania Wywarów Zakłopotania i Wywarów Zamraczających, gdzie czarodziej pragnie osiągnąć gorączkowość lub lekkomyślność..."
...Hermiona powiedziała, że Syriusz staje się lekkomyślny podczas zamknięcia na Grimmauld Place...
...są najskuteczniejsze dla pobudzania i podrażniania mózgu i to dlatego są szeroko używane...
...Prorok Codzienny podejrzewałby, że jego mózg został podrażniony, gdyby dowiedzieli się, że wie, co czuje Voldemort...
...szeroko używane do przyrządzania Wywarów Zakłopotania i Wywarów Zamraczających...
..."zakłopotanie" to było to słowo, w porządku. Dlaczego wiedział, co czuje Voldemort? Co to było za dziwne połączenie pomiędzy nimi, którego Dumbledore nigdy nie potrafił satysfakcjonująco wyjaśnić?
...gdzie czarodziej pragnie...
...jak Harry pragnął zasnąć...
...osiągnąć gorączkowość...
...było tak ciepło i wygodnie w fotelu przed kominkiem, z deszczem nadal uderzającym ciężko o szyby, z mruczącym Krzywołapem i trzaskaniem płomieni...
Książka wyślizgnęła się z luźnego uścisku Harry'ego i wylądowała z głuchym odgłosem na dywaniku przed kominkiem. Jego głowa kiwała się na boki...
Po raz kolejny szedł długim, pozbawionym okien korytarzem, a jego kroki echem rozbrzmiewały w ciszy. Jego serce biło coraz szybciej z podekscytowania, w miarę jak drzwi na końcu korytarza stawały się coraz większe... gdyby tylko mógł je otworzyć... przejść przez nie...
Wyciągnął rękę... koniuszki jego palców były o cale od nich...
- Harry Potter, sir!
Obudził się natychmiast. Świece w całej wspólnej sali były wygaszone, ale coś poruszało się w pobliżu.
- Kto to? - spytał Harry prostując się w fotelu. Komnata była bardzo ciemna, ogień niemal wygasł.
- Zgredek przyniósł pańską sowę, sir! - odpowiedział skrzekliwy głos.
- Zgredek? - spytał niewyraźnie Harry, zerkając przec mrok w kierunku źródła głosu.
Domowy skrzat Zgredek stał przy stole, na którym Hermiona zostawiła pół tuzina swoich wełnianych czapek. Jego wielkie szpiczaste uszy wystawały teraz spod czegoś, co wyglądało jak wszystkie czapki, które w ogóle zrobiła Hermiona. Nosił jedną na drugiej, tak że jego głowa zdawała się wydłużyć o dwie, trzy stopy, a na samej górze tego stosu siedziała Hedwiga pohukując sennie, najwyraźniej wyleczona.
- Zgredek zgłosił się na ochotnika, by oddać sowę Harry'ego Pottera - zaskrzeczał skrzat z niezaprzeczalnym uwielbieniem wypisanym na twarzy - Profesor Grubbly-Plank mówi, że już jest z nią wszystko dobrze, sir.
Skłonił się tak nisko, że jego podobny do ołówka nos szurnął po wytartej powierzchni chodniczka, a Hedwiga wydała z siebie pełne oburzenia huknięcie i poszybowała na poręcz fotela Harry'ego.
- Dzięki, Zgredku! - powiedział Harry głaszcząc głowę Hedwigi i mrugając mocno, próbując pozbyć się z myśli obrazu drzwi ze swojego snu... był bardzo wyraźny. Przyglądając się uważniej Zgredkowi zauważył, że skrzat nosił również kilka szalików i niezliczoną ilość skarpetek, tak że jego stopy wyglądały na o wiele za duże jak na jego ciało.
- Eee... czy zbierasz wszystkie ubrania, które zostawia Hermiona?
- Och nie, sir - odpowiedział radośnie Zgredek - Zgredek zabiera też trochę dla Mrużki, sir.
- Właśnie, jak tam Mrużka? - spytał Harry.
Uszy Zgredka opadły lekko.
- Mrużka nadal dużo pije, sir - powiedział ze smutkiem i spuścił w dół swoje niesamowite, okrągłe, zielone, wielkie jak piłki tenisowe oczy. - Ona nadal nie dba o ubrania, Harry Potterze. Żadne inne skrzaty też nie. Żadne z nich nie chce już sprzątać Wieży Gryffindoru, nie z tymi wszystkimi czapkami i skarpetkami pochowanymi dookoła. Uważają je za obraźliwe, sir. Zgredek robi to wszystko sam, sir, ale Zgredek nie ma nic przeciwko temu, sir, bo zawsze ma nadzieję spotkać Harry'ego Pottera i dzisiaj, sir, jego życzenie się spełniło!
Zgredek znów utonął w głębokim ukłonie.
- Ale Harry Potter nie wydaje się szczęśliwy - ciągnął Zgredek prostując się znowu i bojaźliwie rzucając Harry'emu - Zgredek słyszał, jak mamrocze przez sen. Czy Harry Potter miał złe sny?
- Nie tak złe - odparł Harry ziewając i przecierając oczy - Miewałem gorsze.
Skrzat przyjrzał się Harry'emu swoimi ogromnymi, podobnymi do kul oczami. Po czym powiedział bardzo poważnie opuszczając jeszcze bardziej uszy:
- Zgredek chciałby pomóc Harry'emu Potterowi, bo Harry Potter uwolnił Zgredka i Zgredek jest teraz o wiele, wiele szczęśliwszy.
Harry uśmiechnął się.
- Nie możesz mi pomóc, Zgredku, ale dzięki za propozycję.
Nachylił się i podniósł swoją książkę do Eliksirów. Będzie musiał skończyć wypracowanie następnego dnia. Zamknął książkę i kiedy to zrobił nikłe światło z kominka oświetliło cienkie białe blizny na wnętrzu jego ręki - efekt szlabanów z Umbridge...
- Chwilę... jest coś, co mógłbyś dla mnie zrobić, Zgredku - powiedział wolno Harry.
Skrzat spojrzał na niego rozpromieniony.
- Powiedz co, Harry Potterze, sir!
- Muszę znaleźć miejsce, gdzie dwadzieścia ośmioro uczniów może ćwiczyć Obronę Przed Czarną Magią bez bycia narażonym na odkrycie przez któregokolwiek z nauczycieli. A zwłaszcza - Harry zacisnął rękę na książce tak, że blizny stały się perłowo białe - profesor Umbridge.
Spodziewał się, że uśmiech skrzata zniknie, a uszy opadną. Spodziewał się, że powie, że to niemożliwe, czy że spróbuje znaleźć coś, ale nadzieje na to są nikłe. Czego się nie spodziewał, to tego, że Zgredek podskoczy radośnie machając uszami i przyklaśnie w dłonie.
- Zgredek zna idealne miejsce, sir! - powiedział radośnie - Zgredek usłyszał o tym od innych skrzatów domowych, kiedy przybył do Hogwartu, sir. To miejsce jest znane przez nas jako Sala Wejdź i Wyjdź, sir, albo Komnata Potrzeby!
- Dlaczego? - spytał z ciekawością Harry.
- Dlatego, że to jest sala, do której może wejść tylko osoba - odpowiedział poważnie Zgredek - która naprawdę jej potrzebuje. Czasem tam jest, a czasem jej nie ma, ale kiedy się pojawia, zawsze jest wyposażona na potrzeby tego, kto jej szuka. Zgredek ją wykorzystywał, sir - wyjaśnił skrzat ściszając głos i wyglądając na winnego - kiedy Mrużka była bardzo pijana. Zgredek ukrywał ją w Komnacie Potrzeby i znajdował tam antidota na Kremowe Piwo i miłe łóżeczko w rozmiarze skrzata, w którym mógł ją położyć, żeby to odespała, sir... i Zgredek wie, że pan Filch znalazł tam dodatkowe materiały do sprzątania, gdy mu się kończyły, sir, i...
- A jeśli naprawdę potrzebujesz łazienki - spytał Harry nagle przypominając sobie coś, co powiedział Dumbledore na Bożonarodzeniowym Balu w poprzednie święta - wypełniłaby się kibelkami?
- Zgredek tak myśli, sir - odparł Zgredek przytakując gorliwie. - To najwspanialsza sala, sir.
- Ile osób wie o niej? - spytał Harry prostując się w swoim fotelu.
- Bardzo mało, sir. Ludzie głównie wpadają na nią, kiedy są w potrzebie, sir, ale bardzo często nigdy już jej nie znajdują, bo nie wiedzą, że zawsze jest tam czekając na wezwanie, sir.
- Brzmi cudownie - ucieszył się Harry, a jego serce przyspieszyło. - Brzmi idealnie, Zgredku. Kiedy możesz mi pokazać, gdzie ona jest?
- Kiedy tylko Harry Potter chce, sir - powiedział Zgredek zachwycony entuzjazmem Harry'ego. - Moglibyśmy iść nawet teraz, jeśli pan chce!
Przez chwilę Harry'ego kusiło, żeby iść ze Zgredkiem. Już był w połowie wstawania z miejsca z zamiarem pospieszenia na górę po Pelerynkę Niewidkę, kiedy niepierwszy raz, głos bardzo podobny do głosu Hermiony wyszeptał w jego uchu: lekkomyślny. Było w końcu bardzo późno, był wyczerpany i miał do dokończenia wypracowanie dla Snape'a.
- Nie dzisiaj, Zgredku - odpowiedział Harry z niechęcią, zatapiając się z powrotem w fotelu. - To jest naprawdę ważne... Nie chcę tego schrzanić, to wymaga odpowiedniego planowania. Słuchaj, możesz mi po prostu powiedzieć, gdzie dokładnie znajduje się Sala Potrzeby i jak się do niej dostać?
* * *
Ich szaty falowały i wirowały wokół nich, kiedy biegli przez zalane grządki warzywne na podwójną lekcję Zielarstwa, gdzie przez krople deszczu walące jak grad w dach szklarni ledwie mogli dosłyszeć, co mówi profesor Sprout. Popołudniowa lekcja Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami musiała być przeniesiona z ogarniętych burzą terenów do wolnej klasy na parterze i, ku ich niezmiernej uldze, Angelina złapała całą ich drużynę w czasie lunchu, by powiedzieć im, że trening quidditcha został odwołany.
- Dobrze - powiedział cicho Harry, kiedy powiedziała mu o tym - bo znaleźliśmy miejsce na nasze pierwsze spotkanie Obrony. Dziś wieczorem, o ósmej, na siódmym piętrze naprzeciw tego gobelinu ze Stukniętym Barnabą pałowanym przez trolle. Możesz powiedzieć Katie i Alicji?
Wyglądała na nieco zaskoczoną, ale obiecała powiedzieć pozostałym. Harry wrócił wygłodniały do swoich kiełbasek z puree ziemniaczanym. Kiedy spojrzał w górę, by sięgnąć po dyniowy sok, zauważył, że Hermiona obserwuje go.
- Co? - spytał ochryple.
- No... chodzi tylko o to, że plany Zgredka nie zawsze są bezpieczne. Nie pamiętasz, kiedy przez niego straciłeś wszystkie kości w ramieniu?
- Ta sala, to nie jest tylko jakiś szalony pomysł Zgredka. Dumbledore też wie o niej, wspominał mi ją na ostatnim Balu Bożonarodzeniowym.
Twarz Hermiony rozjaśniła się.
- Dumbledore ci o niej mówił?
- Tylko mimochodem - powiedział Harry wzruszając ramionami.
- Ach, no dobrze, w takim razie wszystko porządku - ucieszyła się Hermiona i nie wnosiła więcej zastrzeżeń.
Razem z Ronem spędzili większość dnia na poszukiwaniu ludzi, którzy podpisali się swoimi imionami pod listem ze Świńskiego Łba i mówieniu im o spotkaniu tego wieczoru. Ku pewnemu rozczarowaniu Harry'ego to Ginny pierwszej udało się znaleźć Cho Chang i jej przyjaciółkę. Jednak przed końcem kolacji miał pewność, że wiadomość została przekazana do każdej z dwudziestu pięciu osób, które pojawiły się w Świńskim Łbie.
O wpół do ósmej Harry, Ron i Hermiona opuścili wspólną salę Gryffindoru. Harry ściskał w dłoni pewien kawałek starego pergaminu. Piątoklasistom wolno było przebywać na korytarzach do dziewiątej, ale cała trójka rozglądała się nerwowo przez całą drogę na siódme piętro.
- Zaczekajcie - oznajmił Harry rozwijając pergamin na szczycie ostatniego schodka. Uderzył w niego różdżką i wymamrotał: - Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego.
Na pustej powierzchni pergaminu pojawiła się mapa Hogwartu. Malutkie czarne poruszające się punkty oznaczone imionami pokazywały, gdzie znajdują się różni ludzie.
- Filch jest na drugim piętrze - powiedział Harry trzymając mapę blisko oczu. - a Pani Norris na czwartym.
- A Umbridge? - spytała z niepokojem Hermiona.
- W swoim biurze - odparł Harry pokazując jej. - OK, chodźmy.
Pospieszyli korytarzem do miejsca, które opisał Harry'emu Zgredek, to kawałka pustej ściany naprzeciwko olbrzymiego gobelinu przedstawiającego Stukniętego Barnabę i jego głupią próbę nauczenia trolli baletu.
- OK - powiedział cicho Harry, kiedy przeżarty przez mole troll zatrzymał na chwilę swe bezustanne pałowanie niedoszłego nauczyciela baletu, by ich obserwować. - Zgredek powiedział, by przejść obok tej ściany trzy razy koncentrując się mocno na tym, czego potrzebujemy.
Tak też zrobili, skręcając ostro przy oknie tuż za pustą przestrzenią ściany, a potem przy wazie ludzkiej wielkości po jej drugiej stronie. Ron zacisnął oczy w skoncentrowaniu. Hermiona szeptała coś pod nosem. Pięści Harry'ego były mocno zaciśnięte, kiedy tak patrzył się przed siebie.
- Potrzebujemy miejsca, by uczyć się walki... - pomyślał - Po prostu daj nam miejsce do ćwiczeń... gdzieś, gdzie nas nie znajdą...
- Harry! - powiedziała ostro Hermiona kiedy obrócili się po trzecim przejściu.
W ścianie pojawiły się gładko wypolerowane drzwi. Ron gapił się na nie trochę nieufnie. Harry wyciągnął dłoń, chwycił mosiężną rączkę, pociągnął za nią otwierając drzwi i poprowadził ich do przestronnego pokoju, oświetlonego migającymi pochodniami, takimi jak te, które oświetlały lochy osiem pięter niżej.
Pod ścianami stały rzędem drewniane biblioteczki i zamiast foteli, na podłodze rozłożone były wielkie jedwabne poduchy. Na półkach w dalekim końcu pokoju stały różnego rodzaju przyrządy, jakie jak fałszoskopy, wykrywacze tajemnic i wielkie, pęknięte Lustro Wrogów, które, czego Harry był pewien, wisiało w poprzednim roku w biurze fałszywego Moody'ego.
- Te będą super, kiedy będziemy ćwiczyć Ogłuszanie - powiedział entuzjastycznie Ron dźgając stopą jedną z poduch.
- I spójrzcie tylko na te książki! - ekscytowała się Hermiona przebiegając palcem po grzbietach wielkich, oprawionych w skórę tomów. - Kompendium Pospolitych Klątw i Przeciwdziałania Na Nie... Czarna Magia Przechytrzona... Lekcje Zaklęć Samoobronnych... łał... Spojrzała na Harry'ego, a jej twarz promieniała i Harry spostrzegł, że obecność setek książek przekonała w końcu Hermionę, że to co robią jest słuszne. - Harry, to jest cudowne, tutaj jest wszystko czego potrzebujemy!
I bez dalszego zamieszania wyciągnęła z półki Zaklęcia Dla Zaklętych, opadła na najbliższą poduchę i zaczęła czytać.
Rozległo się delikatne pukanie w drzwi. Harry spojrzał w tamtą stronę. Przybyli Ginny, Neville, Lavender, Parvati i Dean.
- Łooo... - wykrztusił zachwycony Dean rozglądając się dookoła. - Co to za miejsce?
Harry zaczął wyjaśniać, ale zanim skończył przyszli kolejni ludzie i musiał zacząć wszystko od nowa. Zanim wybiła ósma, wszystkie poduszki były zajęte. Harry przeszedł przez pokój i przekręcił klucz wystający z zamka. Rozległo się głośne kliknięcie i wszyscy ucichli spoglądając na niego. Hermiona uważnie zaznaczyła stronę Zaklęć Dla Zaklętych i odłożyła książkę na bok.
- No dobrze - zaczął Harry trochę nerwowo. - To jest miejsce, które znaleźliśmy na nasze sesje treningowe i... eee... najwyraźniej podoba wam się.
- Jest fantastyczne! - powiedziała Cho i kilkoro ludzi mruknęło na zgodę.
- Jest dziwaczne - oznajmił Fred rozglądając się z dezaprobatą. - Schowaliśmy się tu raz przed Filchem, pamiętasz George? Ale wtedy to był zwykły schowek na miotły.
- Hej, Harry, co to za rzeczy? - spytał Dean z głębi komnaty wskazując na fałszoskopy i Lustro Wrogów.
- Wykrywacze Mroku - odparł Harry krocząc pomiędzy poduszkami, by po nie sięgnąć - W zasadzie wszystkie pokazują, kiedy mroczni czarodzieje, albo jacyś wrogowie są w pobliżu, ale nie powinniście na nich za bardzo polegać, można je oszukać.
Patrzył przez chwilę w pęknięte Lustro Wrogów. Wewnątrz poruszały się niewyraźne postacie, ale żadna z nich nie była rozpoznawalna. Odwrócił się plecami do lustra.
- No dobrze, zastanawiałem się nad tym, czym powinniśmy się zająć najpierw i... eee... - zauważył podniesioną rękę. - O co chodzi, Hermiono?
- Myślę, że powinniśmy wybrać przywódcę - powiedziała Hermiona.
- Harry jest przywódcą - oznajmiła natychmiast Cho, patrząc na Hermionę jakby ta była szalona.
Żołądek Harry'ego raz jeszcze wywrócił się na drugą stronę.
- Tak, ale myślę, że powinniśmy przegłosować to właściwie. - powiedziała Hermiona nie przejmując się. - W ten sposób to stanie się formalne i nada mu autorytet. Tak więc... wszyscy, którzy uważają, że Harry powinien być naszym przywódcą?
Wszyscy unieśli w górę dłonie, nawet Zachariasz Smith, chociaż on uczynił to zupełnie bez entuzjazmu.
- Eee... w porządku, dzięki - Harry czuł, jak jego twarz płonie - I... o co chodzi, Hermiono?
- Myślę też, że powinniśmy mieć nazwę - powiedziała pogodnie z ręką nadal uniesioną w powietrze. - To sprzyja poczuciu ducha drużyny i jedności, nie uważacie?
- Możemy być Ligą Anty-Umbridge'ową? - spytała z nadzieją w głosie Angelina.
- Albo Grupą "Ministerstwo Magii to Kretyni" - zaproponował Fred.
- Myślałam - powiedziała Hermiona rzucając Fredowi pochmurne spojrzenie - bardziej o nazwie, która nie będzie mówić wszystkim, czym się zajmujemy, tak byśmy mogli odnosić się do niej bezpiecznie poza spotkaniami.
- Agencja Defensywna? - spytała Cho - AD jako skrót, tak by nikt nie wiedział o czym mówimy?
- Tak, AD jest fajne - powiedziała Ginny - Tylko niech to będzie Armia Dumbledore'a, bo to jest to, czego Ministerstwo obawia się najbardziej, czyż nie tak?
Na te słowa rozległa się niezła ilość doceniających pomruków i śmiechów.
- Wszyscy za AD? - spytała despotycznie Hermiona przyklękając na swojej poduszce by policzyć głosy. - Jest większość, wniosek przeszedł!
Przypięła kawałek pergaminu z podpisami ich wszystkich do ściany i napisała na górze wielkimi literami:
ARMIA DUMBLEDORE'A
- W porządku - powiedział Harry, kiedy ponownie usiadła - możemy zacząć ćwiczenia w takim razie? Tak sobie myślałem, pierwszą rzeczą, jaką powinniśmy przećwiczyć jest Expelliarmus, no wiecie, Zaklęcie Rozbrajające. Wiem, że jest całkiem proste, ale dla mnie okazało się całkiem przydatne...
- Weź przestań - zaparł się Zachariasz Smith przewracając oczami i zakładając ramię na ramię. - Wiesz, nie sądzę, by Expelliarmus miało nam pomóc przeciwko Sam-Wiesz-Komu.
- Ja użyłem go przeciw niemu - powiedział Harry cicho - To uratowało mi życie w czerwcu.
Smith otworzył głupkowato usta. Reszta sali była bardzo cicho.
- Ale jeśli uważasz, że jesteś za dobry na to, możesz wyjść - dokończył Harry.
Smith nawet nie drgnął. Ani nikt inny.
- OK - powiedział Harry. Wszystkie oczy wpatrzone były w niego i poczuł, że jego usta są nieco bardziej suche niż zwykle. - Myślę, że powinniśmy się wszyscy podzielić w pary i ćwiczyć.
To było strasznie dziwne uczucie, tak wydawać polecenia, ale jeszcze dziwniejsze było patrzenie, jak wszyscy ich słuchają. Wszyscy natychmiast wstali na nogi i podzielili się. Co było do przewidzenia, Neville został bez pary.
- Możesz ćwiczyć ze mną - powiedział do niego Harry - W porządku... na trzy w takim razie... raz, dwa, trzy...
Sala wypełniła się nagle krzykami Expelliarmus. Różdżki poleciały we wszystkich kierunkach. Spudłowane zaklęcia uderzyły w książki na półkach i wyrzuciły je w powietrze. Harry był za szybki dla Neville'a, którego różdżka obracając się wypadła mu z dłoni, uderzyła w sufit wzbudzając deszcz iskier i wylądowała z łoskotem na półce z książkami, skąd Harry przyciągnął ją do siebie Zaklęciem Przywołującym. Rozglądając się dokoła pomyślał, że miał rację proponując, by najpierw poćwiczyli podstawy. Dokoła widział mnóstwo efektów tandetnie wykonanych czarów. Wielu ludziom w ogóle nie udało się rozbroić swoich przeciwników, ale sprawili zaledwie, że cofnęli się oni o parę kroków, kiedy ich kiepskie czary świsnęły nad nimi.
- Expelliarmus! - powiedział Neville i Harry przyłapany na nieuwadze poczuł, jak jego różdżka wylatuje mu z dłoni.
- UDAŁO MI SIĘ! - krzyknął rozradowany Neville - Nigdy wcześniej nie zrobiłem tego... UDAŁO MI SIĘ!
- To było dobre! - oznajmił Harry zachęcająco, decydując że nie będzie wskazywał na to, iż w prawdziwym pojedynku przeciwnik Neville'a nie będzie raczej stał i gapił się w przeciwnym kierunku z różdżką trzymaną luźno przy boku. - Słuchaj, Neville, mógłbyś na zmianę poćwiczyć z Ronem i Hermioną przez kilka minut, tak żebym mógł przejść się i zobaczyć jak idzie reszcie?
Harry ruszył na środek sali. Coś dziwnego działo się z Zachariaszem Smithem. Za każdym razem, kiedy otwierał usta, by rozbroić Anthony'ego Goldsteina, jego własna różdżka wylatywała mu z rąk, chociaż wydawało się, że Antoni nie wydawał z siebie żadnego dźwięku. Harry nie musiał patrzeć daleko, by rozwiązać tą zagadkę. Fred i George stali o kilka stóp od Smitha i na zmianę celowali swoimi różdżkami w jego plecy.
- Sorry, Harry - powiedział pospiesznie George, kiedy napotkał wzrok Harry'ego. - Nie mogliśmy się oprzeć.
Harry przeszedł się do innych par, próbując poprawiać tych, którzy źle wykonywali zaklęcie. Ginny była w parze z Michaelem Cornerem. Szło jej bardzo dobrze, podczas gdy Michael albo był bardzo kiepski albo bardzo nie chciał rzucić w nią zaklęciem. Ernie Macmillan niepotrzebnie wymachiwał za bardzo swoją różdżką, dając swojemu partnerowi czas na przedostanie się pod jego gardą. Bracia Creevey podeszli do tego bardzo entuzjastycznie, ale niecelnie i to głównie oni byli odpowiedzialni za wszystkie książki wylatujące z półek wokół nich. Luna Lovegood była podobnie nieregularna, czasami wyrzucając różdżkę z ręki Justina Fincha-Fletchleysa, a innym razem ledwie sprawiając, że jego włosy stawały dęba.
- OK, stop! - krzyknął Harry. - Stop. STOP!
Potrzebuję gwizdka, pomyślał i natychmiast zauważył jeden leżący na szczycie najbliższego rzędu książek. Chwycił go i dmuchnął w niego z całej siły. Wszyscy opuścili różdżki.
- Nie było źle - oznajmił Harry - ale z pewnością można jeszcze sporo poprawić. - Zachariasz Smith zerknął na niego. - Spróbujmy jeszcze raz.
Ruszył znów przez pokój, zatrzymując się gdzieniegdzie i udzielając porad. Zwolna ogólne wykonanie poprawiło się.
Przez jakiś czas unikał podchodzenia blisko Cho i jej przyjaciółki, ale po tym jak przeszedł po dwa razy obok każdej innej pary w pokoju, czuł, że nie może ich dłużej ignorować.
- Och nie - wrzasnęła raczej dziko Cho, kiedy się zbliżył. - Expelliarmious! To znaczy, Expellimellius! Ja... och, tak mi przykro, Marietto!
Rękaw jej kędzierzawej przyjaciółki zapalił się. Marrieta zgasiła go swoją różdżką i spojrzała na Harry'ego, jakby to była jego wina.
- Zdenerwowałam się przez ciebie, wcześniej wszystko szło mi dobrze! - powiedziała Cho Harry'emu ze smutkiem.
- To było całkiem niezłe - skłamał Harry, ale kiedy uniosła brwi, powiedział - No dobrze, to było do kitu, ale wiem, że umiesz to robić poprawnie, patrzyłem stamtąd.
Zaśmiała się. Jej przyjaciółka Marietta popatrzyła na nich trochę kwaśno i odwróciła się.
- Nie przejmuj się nią - mruknęła Cho - Ona tak naprawdę nie chce być tutaj, ale ja zmusiłam ją do przyjścia ze mną. Rodzice zabronili jej robić cokolwiek, co mogłoby zezłościć Umbridge. Bo widzisz... jej mama pracuje dla Ministerstwa.
- A co na to twoi rodzice? - spytał Harry.
- No cóż, oni też zabronili mi przeciwstawiać się Umbridge - oznajmiła Cho wyciągając się dumnie - Ale jeśli myślą, że nie mam zamiaru walczyć z Sam-Wiesz-Kim po tym, co stało się Cedrikowi...
Przerwała trochę zakłopotana i zapadła między nimi niezręczna cisza. Różdżka Terry'ego Boota przeleciała ze świstem koło ucha Harry'ego i trafiła mocno w nos Alicję Spinnet.
- A mój tata bardzo popiera każde działanie przeciwko Ministerstwu - odezwała się dumnie Luna Lovegood zaraz za plecami Harry'ego. Ewidentnie podsłuchiwała ich rozmowę, podczas gdy Justin Finch-Fletchley próbował wyplątać się z szat, które uniosły się w górę i zasłoniły mu głowę. - On zawsze powtarza, że uwierzy we wszystko co dotyczy Knota. To znaczy, w liczbę goblinów, które zamordował Knot! I oczywiście wykorzystuje Departament Tajemnic do rozwijania straszliwych trucizn, które sekretnie podaje każdemu, kto się z nim nie zgadza. I jeszcze ten jego Umgubular Slashkilter....
- Nie pytaj - wymamrotał Harry do Cho, kiedy zaintrygowana otworzyła usta. Zachichotała.
- Hej, Harry - zawołała Hermiona z drugiego końca pokoju. - sprawdzałeś, która godzina?
Spojrzał w dół na zegarek i z szokiem zauważył, że było już dziesięć po dziewiątej, co oznaczało, że natychmiast musieli wracać do swoich wspólnych sal, albo będą ryzykować złapanie i ukaranie przez Filcha za nieprzestrzeganie nakazów. Dmuchnął w gwizdek. Wszyscy przestali wykrzykiwać "Expelliarmus" i ostatnich kilka różdżek stuknęło o podłogę.
- No dobrze, było całkiem nieźle - oznajmił Harry - Ale jesteśmy tu już za długo i lepiej zostawmy to w tym momencie. W tym samym miejscu o tej samej porze?
- Wcześniej! - wyskoczył gorliwie Dean Thomas i wielu ludzi przytaknęło na zgodę.
Jednak Angelina powiedziała szybko - Zaczyna się sezon quidditcha, musimy też przecież trenować!
- W takim razie powiedzmy w przyszłą środę wieczorem - ogłosił Harry. Wtedy możemy zadecydować o dodatkowych spotkaniach. Dalej, lepiej się zbierajmy.
Wyciągnął znów mapę Huncwotów i sprawdził dokładnie, czy są jakieś oznaki nauczycieli na siódmym piętrze. Wypuszczał ich wszystkich trójkami i czwórkami obserwując z niepokojem ich maleńkie kropki, aby upewnić się, czy bezpiecznie wrócili do swoich dormitoriów: Puchonów do korytarza w suterenie, który prowadził również do kuchni, Krukonów do wieży po zachodniej stronie zamku, a Gryfonów wzdłuż korytarza aż do portretu Grubej Damy.
- To było naprawdę, naprawdę dobre, Harry - powiedziała Hermiona, kiedy w sali zostali tylko ona, Harry i Ron.
- No, było! - przytaknął entuzjastycznie Ron kiedy wyślizgnęli się za drzwi i obserwowali jak stapiają się ponownie w kamień za nimi. - Widziałeś jak rozbroiłem Hermionę, Harry?
- Tylko raz - odcięła się Hermiona. - Dorwałam cię o wiele razy więcej niż ty mnie...
- Dorwałem cię nie tylko raz, przynajmniej trzy razy...
- Cóż, jeśli policzysz ten raz, kiedy potknąłeś się o własną stopę i wytrąciłeś różdżkę z mojej ręki...
Sprzeczali się przez całą powrotną drogę do wspólnej sali, ale Harry nie słuchał ich. Śledził cały czas Mapę Huncwotów, ale myślał też o tym, co powiedziała Cho. Że przez niego się zdenerwowała.
ROZDZIAŁ DZIEWĘTNASTY
Lew i Wąż
Przez następne dwa tygodnie Harry czuł, jakby w środku klatki piersiowej nosił pewnego rodzaju talizman, żarliwy sekret, który pomagał mu przetrwać lekcje z Umbridge, a nawet sprawił, że stało się dla niego możliwe uprzejme uśmiechanie się, kiedy patrzył w jej okropne wyłupiaste oczy. On i AD stawiali opór pod samym jej nosem, robiąc dokładnie to, czego ona i Ministerstwo najbardziej się bali, zawsze gdy miał czytać książkę Wilberta Slinkharda podczas jej lekcji, zamiast tego przywoływał najlepsze wspomnienia z ich ostatnich spotkań, przypominając sobie jak Neville skutecznie rozbroił Hermionę, jak Colin Creevey opanował Zaklęcie Unieruchamiające po ciężkiemu wysiłku w czasie trzech kolejnych spotkań, jak Parvati Patil rzuciła tak dobre Zaklęcie Redukujące, że zredukowała w pył stół, na którym stały wszystkie fałszoskopy.
Okazało się niemal niemożliwe, by ustalić regularny wieczór w tygodniu na spotkania AD, jako że mieli do pogodzenia treningi trzech różnych drużyn quidditcha, które często zmieniał porę ze względu na złą pogodę. Ale Harry'emu nie było przykro z tego powodu. Miał przeczucie, że prawdopodobnie lepiej było utrzymywać nieprzewidywalną porę ich spotkań. Gdyby ktoś ich obserwował, byłoby mu ciężko ustalić jakiś schemat.
Hermiona wkrótce obmyśliła bardzo sprytną metodę do oznajmiania daty i godziny następnego spotkania dla wszystkich członków, na wypadek, gdyby musieli je zmienić w krótkim czasie, ponieważ wyglądałoby to podejrzanie, gdyby uczniowie z różnych Domów byli zbyt często widywani jak przechodzą przez Wielką Salę by porozmawiać ze sobą. Dała każdemu z członków AD fałszywego galeona (Ron bardzo się podniecił, kiedy po raz pierwszy zobaczył kosz i był przekonany, że Hermiona naprawdę rozdaje złoto).
- Widzicie cyfry dookoła krawędzi monet? - spytała Hermiona pod koniec ich czwartego spotkania podnosząc jedną dla przykładu. Moneta błyszczała żółto w świetle pochodni. - Na prawdziwym galeonie to tylko numer seryjny odnoszący się do goblina, który odlał monetę. Ale na tych fałszywych monetach cyfry zmienią się, by odzwierciedlać czas i datę następnego spotkania. Monety staną się gorętsze, gdy data spotkania się zmieni, tak byście mogli je poczuć nosząc je w kieszeni. Każdy weźmie jedną, a kiedy Harry będzie wyznaczał datę kolejnego spotkania, zmieni cyfry na swojej monecie i ponieważ rzuciłam na nie Zmienny Urok wszystkie zmienią się tak, by naśladowały jego.
Głucha cisza zapadła po słowach Hermiony. Spojrzała wkoło na wszystkie trochę zażenowane twarze odwrócone w jej stronę.
- No.... myślałam, że to dobry pomysł - powiedziała niepewnie. - To znaczy, nawet jeśli Umbridge każe nam wywrócić kieszenie, to chyba nie ma nic podejrzanego w noszeniu przy sobie galeona, prawda? Ale... cóż, jeśli nie chcecie ich używać...
- Potrafisz rzucić Zmienny Urok? - zapytał Terry Boot.
- Tak - odpowiedziała Hermiona.
- Ale to jest.... to jest poziom NUTeK... - powiedział słabo.
- Ach.... - Hermiona próbowała wyglądać skromnie. - Ach... no... tak, przypuszczam, że tak.
- Jak to się stało, że nie jesteś w Ravenclawie? - zapytał, gapiąc się na Hermionę z niemałym zdumieniem. - Z twoim mózgiem?
- Otóż, Tiara Przydziału poważnie rozważała umieszczenie mnie w Ravenclawie, podczas mojego przydziału - powiedziała Hermiona wesoło. - Ale koniec końców wybrała Gryffindor. Tak więc, czy to znaczy, że będziemy używać galeonów?
Rozległ się pomruk zgody i wszyscy ruszyli naprzód, by wziąć po jednym z kosza. Harry spojrzał w bok na Hermionę.
- Wiesz co one mi przypominają?
- Nie, co?
- Znaki Śmierciożerców. Voldemort dotyka jednego z nich i wszystkie ich blizny palą i wiedzą, że mają do niego dołączyć.
- No... tak - wyjaśniła cicho Hermiona - stąd właśnie wzięłam pomysł... ale zauważ, że zdecydowałam się raczej wygrawerować datę na kawałkach metalu niż na naszych skórach.
- No... Twój sposób bardziej mi odpowiada - powiedział Harry i uśmiechnął się szeroko wsuwając swój galeon do kieszeni. - Przypuszczam, że jedynym niebezpieczeństwem związanym z nimi jest to, że możemy je przypadkowo wydać.
- Akurat - stwierdził Ron, który przyglądał się swojemu fałszywemu galeonowi z lekko żałobną miną. - Nie mam żadnych prawdziwych galeonów żeby pomieszać je z tym.
Jako że pierwszy mecz quidditcha w sezonie, Gryffindor przeciwko Slytherinowi, zbliżał się, spotkania AD zostały wstrzymane, bo Angelina nalegała na prawie codzienne treningi. Fakt, że Puchar Quidditcha nie był wręczany od tak dawna zwiększył znacznie zainteresowanie i podekscytowanie wokół nadchodzącej gry. Krukoni i Puchoni żywo interesowali się występem, jako że oczywiście mieli przed sobą gry z obiema drużynami w nadchodzącym roku. Również Opiekunowie Domów, chociaż próbowali ukryć to udając skromne zainteresowanie sportową rywalizacją zdecydowanie chcieli zobaczyć jak ich strona wygrywa. Harry zdał sobie sprawę, jak bardzo profesor McGonagall zależało na pokonaniu Slytherinu, kiedy powstrzymała się od zadania im pracy domowej w tygodniu przed meczem.
- Myślę, że macie dość zajęć na głowie w tej chwili - powiedziała wyniośle. Nikt nie wierzył zupełnie własnym uszom, dopóki nie spojrzała na Harry'ego i Rona i powiedziała surowo - Zostałam przyzwyczajona do oglądania Pucharu Quidditcha w mojej pracowni, chłopcy, i naprawdę nie chciałabym być zmuszona do przekazania go profesorowi Snape'owi, więc poświęćcie dodatkowy czas na trening, dobrze?
Snape był w niemniej oczywisty sposób stronniczy. Zarezerwował boisko do quidditcha na treningi Slytherinu tak często, że Gryfoni mieli trudności z dostaniem się na nie by pograć. Był również głuchy na wiele doniesień dotyczących ślizgońskich prób zaczarowywania graczy Gryffindoru na korytarzach. Kiedy Alicja Spinnet pojawiła się w skrzydle szpitalnym z brwiami rosnącymi tak szybko i gęsto, że zasłoniły jej widok i zatamowały usta, Snape obstawał przy tym, że musiała próbować rzucić na siebie Urok Pogrubiania Włosów i nie chciał słuchać czternastu naocznych świadków, którzy nalegali, iż widzieli obrońcę Slytherinu, Milesa Bletchleya, jak rzuca na nią od tyłu czar, w czasie gdy pracowała w bibliotece.
Harry był dobrej myśli jeśli chodziło o szanse Gryffindoru. W końcu przecież nigdy nie przegrali z drużyną Malfoya. Choć trzeba było przyznać, że Ron nadal nie prezentował od standardu Wooda, ale pracował ciężko nad poprawą. Jego największą słabością była tendencja do utraty pewności siebie kiedy zdarzyło mu się popełnić błąd. Jeśli przepuścił jedną bramkę, stawał się podenerwowany i było wielce prawdopodobne, że wpuści ich więcej. Z drugiej strony Harry widział jak Ronowi zdarzają się naprawdę widowiskowe obrony kiedy był w formie. Podczas jednego pamiętnego treningu zawisł na jednej ręce na swojej miotle i odkopnął kafla sprzed obręczy tak mocno, że ten poszybował przez całą długość boiska i przeleciał przez środkową obręcz po drugiej stronie. Reszta drużyny uznała tą obronę za porównywalną z jedną dokonaną w ostatnim czasie przez Barry'ego Ryana, Międzynarodowego Irlandzkiego Obrońcę po strzale najlepszego ścigającego Polski, Władysława Zamojskiego. Nawet Fred powiedział, że może on i George będą jeszcze z niego dumni, i że poważnie rozważali przyznanie się, że jest z nimi spokrewniony, czemu (jak zapewnili go) próbowali zaprzeczać przez ostatnie cztery lata.
Jedyną rzeczą, która naprawdę martwiła Harry'ego było to, jak bardzo Ron ulegnie taktyce drużyny Slytherinu denerwowania go zanim jeszcze w ogóle wejdą na boisko. Harry oczywiście znosił ich złośliwe komentarze przez ponad cztery lata, więc szepty w stylu: "Hej, Potty, słyszałem jak Warrington przysięgał, że zmiecie cię z miotły w sobotę" zamiast mrozić jego krew tylko go rozśmieszały.
- Celność Warringtona jest tak żałosna, że martwiłbym się bardziej, gdyby celował w kogoś obok mnie - odpowiedział, co sprawiło, że Ron i Hermiona wybuchnęli śmiechem, a złośliwy uśmieszek zniknął z twarzy Pansy Parkinson.
Ale Ron nigdy nie doświadczył bezustannej kampanii zniewag, drwin i zastraszania. I kiedy Ślizgoni, pośród których byli siódmoklasiści znacznie więksi niż on sam, mruczeli mijając go na korytarzach "Zarezerwowałeś sobie łóżeczko w skrzydle szpitalnym, Weasley?", nie śmiał się, ale przybierał delikatny odcień zieleni. Kiedy Draco Malfoy naśladował Rona upuszczającego kafla (co robił zawsze, gdy tylko jeden pojawiał się w zasięgu wzroku drugiego), uszy Rona rozżarzały się czerwienią, a ręce trzęsły mu się tak bardzo, że był w stanie i tym razem upuścić wszystko cokolwiek trzymał w nich w tym momencie.
Październik zgasł wraz z natłokiem wyjących wichrów i ulewnych deszczów i nastał listopad, zimny jak zmrożone żelazo, z ciężkimi mrozami każdego ranka i lodowatymi podmuchami, które gryzły odkryte ręce i twarze. Niebo i sufit Wielkiej Sali zmieniły się w bladą, perlistą szarość, góry wokół Hogwartu pokryły się śniegiem, a temperatura w zamku opadła tak nisko, że na korytarzach, w przerwach między lekcjami, wielu studentów nosiło swoje grube ochronne rękawice ze smoczej skóry.
Ranek w dniu meczu zaświtał jasny i zimny. Kiedy Harry obudził się, zerknął na łóżko Rona i zobaczył go siedzącego sztywno z rękami zaplecionymi wokół kolan, gapiącego się w bezruchu w przestrzeń.
- Wszystko w porządku? - spytał Harry.
Ron skinął głową, ale nie odpowiedział. Harry'emu siłą nasunął się na myśl dzień, kiedy Ron przypadkiem rzucił na siebie Urok Wymiotowania Ślimakami. Był dokładnie tak samo blady, tak samo spocony jak wtedy, nie wspominając, że tak samo niechętny do otwierania ust.
- Musisz tylko coś zjeść - powiedział ożywczo Harry - Dalej.
Wielka Sala wypełniała się szybko kiedy przybyli, rozmowy były głośniejsze, a ogólny nastrój bardziej tryskający energią niż zwykle. Kiedy przechodzili obok stołu Slytherinu, szmery nasiliły się. Harry spojrzał w tę stronę i spostrzegł, że oprócz swych zwykłych zielonosrebrnych szalików i czapek, każde z nich nosiło srebrną odznakę w kształcie czegoś, co wyglądało jak korona. Z jakiegoś powodu wielu z nich machało do Rona śmiejąc się hałaśliwie. Kiedy przechodzili Harry próbował zobaczyć, co jest napisane na plakietkach, ale był zbyt zajęty szybkim przeprowadzeniem Rona koło ich stołu, aby pozostawać tam na tyle długo, by móc je przeczytać.
Przy stole Gryffindoru, gdzie wszyscy ubrani byli na złoto i czerwono spotkało ich porywające powitanie, ale zamiast podnieść Rona na duchu, oklaski jakby tylko wyczerpały resztki jego morale. Opadł na najbliższą ławkę, wyglądając przy tym jakby miał przed sobą swój ostatni posiłek.
- Chyba byłem psychiczny, że się zgłosiłem - oznajmił skrzekliwym szeptem - Psychiczny.
- Nie bądź głupol - powiedział stanowczo Harry podając mu zestaw płatków śniadaniowych - zobaczysz, że będzie w porządku. To jest normalne, że się denerwujesz.
- Jestem do kitu - zakrakał Ron - Jestem do bani. Nie potrafię grać o życie. Co ja sobie myślałem?
- Weź się w garść - rzekł surowo Harry - Przypomnij sobie tą obronę, jaką wykonałeś nogą tamtego dnia. Nawet Fred i George powiedzieli, że była genialna.
Ron zwrócił ku Harry'emu umęczoną twarz.
- To był przypadek - wyszeptał z przygnębieniem - Ja wcale nie chciałem tak zrobić... Ześlizgnąłem się z miotły kiedy nikt z was nie patrzył i kiedy próbowałem się dostać z powrotem na górę, przez przypadek kopnąłem kafla.
- No cóż - powiedział Harry szybko otrząsając się z nieprzyjemnej niespodzianki - jeszcze kilka takich przypadków i zwycięstwo mamy w kieszeni, nie?
Hermiona i Ginny usiadły naprzeciwko nich ubrane w czerwono - złote szaliki, rękawiczki i rozetki.
- Jak się czujesz? - spytała Ginny Rona, który wpatrywał się właśnie w resztki mleka na dnie pustego talerza z płatkami, jakby poważnie zastanawiał się nad próbą utopienia się w nich.
- Po prostu jest podenerwowany - wyjaśnił Harry.
- Dobrze, to dobry znak. Tak myślę, że na egzaminach nigdy nie wypadasz dobrze jeśli nie jesteś trochę podenerwowany - oznajmiła serdecznie Hermiona.
- Cześć - odezwał się niewyraźny i senny głos za ich plecami. Harry spojrzał za siebie: od stołu Ravenclawu podeszła do nich Luna Lovegood. Wielu ludzi gapiło się na nią, a kilkoro otwarcie śmiało się i wytykało palcami. Udało jej się zdobyć kapelusz w kształcie naturalnej wielkości lwiej głowy, który osadzony był teraz niepewnie na jej głowie.
- Kibicuje Gryffindorowi - powiedziała Luna wskazując niepotrzebnie na kapelusz. - Posłuchajcie, co to robi.
Sięgnęła do góry i stuknęła go swoją różdżką. Kapelusz otworzył szeroko paszczę i wydał z siebie niesamowicie realistyczny ryk, który sprawił, że wszyscy w sąsiedztwie podskoczyli na swoich miejscach.
- Dobre, co? - oznajmiła radośnie Luna - Chciałam, żeby jeszcze przeżuwał węża, reprezentującego Slytherin, no wiecie, ale nie było czasu. W każdym razie... powodzenia, Ronald!
Odpłynęła dryfując łagodnie. Nie otrząsnęli się do końca z szoku spowodowanego kapeluszem Luny, kiedy w pośpiechu przybyła Angelina w towarzystwie Katie i Alicji, której brwi na szczęście zostały przywrócone do normalności przez panią Pomfrey.
- Jak będziecie gotowi - powiedziała - idziemy prosto na boisko sprawdzić warunki i przebrać się.
- Będziemy tam za jakiś czas - zapewnił ją Harry. - Ron tylko musi zjeść jakieś śniadanie.
Jednak po dziesięciu minutach okazało się jasne, że Ron nie jest w stanie zjeść nic więcej i Harry pomyślał, że najlepiej będzie zabrać go na dół do szatni. Kiedy podnieśli się od stołu, Hermiona też wstała i chwytając Harry'ego za ramię odciągnęła go na bok.
- Nie pozwól, by Ron zobaczył, co jest na tych plakietkach Ślizgonów - wyszeptała nalegająco.
Harry spojrzał na nią pytająco, ale potrząsnęła tylko ostrzegawczo głową. Ron właśnie przyczłapał do nich, wyglądając przy tym na zagubionego i zdesperowanego.
- Powodzenia, Ron - powiedziała Hermiona unosząc się na palcach i całując go w policzek - Tobie też, Harry...
Ron zdawał się wracać trochę do siebie, kiedy szli przez Wielką Salę. Zakłopotany dotknął miejsca na twarzy, w które pocałowała go Hermiona, jakby nie był do końca pewien, co się właśnie wydarzyło. Był zbyt rozkojarzony, by zauważać cokolwiek dokoła siebie, ale Harry, kiedy przechodzili obok stołu Slytherinu, rzucił zaciekawione spojrzenie na naszywki w kształcie korony. I tym razem udało mu się zobaczyć wyryte na nich słowa:
Weasley jest naszym królem
Z nieprzyjemnym uczuciem, że to nie może oznaczać nic dobrego popędził Rona przez Salę Wejściową w dół po kamiennych stopniach na zewnątrz, na lodowate powietrze.
Zmrożona trawa chrzęściła pod ich stopami, kiedy spieszyli w dół pochyłą łąką w kierunku stadionu. Nie było w ogóle wiatru, a niebo miało perłowo biały kolor, co oznaczało, że widoczność będzie dobra, bez słonecznego światła bijącego prosto w ich oczy. Harry wskazał Ronowi te zachęcające czynniki kiedy szli, ale nie był pewien, czy Ron w ogóle słucha.
Angelina przebrała się już i kiedy weszli tłumaczyła coś reszcie drużyny. Harry i Ron wciągnęli na siebie swoje szaty (Ron przez kilka minut próbował zakładać swoje tył na przód, aż w końcu Alicja zlitowała się nad nim i podeszła mu pomóc), po czym usiedli, by posłuchać przedmeczowych instrukcji. Gwar głosów na zewnątrz stawał się coraz głośniejszy, jako że nadciągał tłum wylewający się z zamku w kierunku boiska.
- OK, właśnie się dowiedziałam o ostatecznym ustawieniu Slytherinu - oznajmiła Angelina sprawdzając kawałek pergaminu. - Pałkarze z zeszłego roku, Derrick i Bole odeszli, ale wygląda na to, że Montague zastąpił ich raczej zwykłymi gorylami, niż kimś, kto jakoś szczególnie dobrze potrafi latać. Mowa o dwóch gościach, nazywanych Crabbe i Goyle, nie wiem zbyt wiele na ich temat...
- My wiemy - odezwali się razem Harry i Ron.
- Cóż, jak dla mnie nie wyglądają na dość bystrych, by rozróżnić jeden koniec miotły od drugiego - powiedziała Angelina chowając do kieszeni pergamin - ale z drugiej strony zawsze się dziwiłam, że Derrickowi i Bole'owi udaje się odnaleźć drogę na boisko bez drogowskazów.
- Crabbe i Goyle są z tej samej gliny - zapewnił ją Harry.
Słyszeli setki kroków ludzi dosiadających ławek w miejscach dla widzów. Niektórzy śpiewali, chociaż Harry nie mógł zrozumieć słów. Zaczynał czuć podenerwowanie, ale wiedział, że motyle w jego żołądku są niczym w porównaniu do Rona, który ściskał swój brzuch i gapił się znów wprost przed siebie z zaciśniętą szczęką i z poszarzałą bladą twarzą.
- Już czas - oznajmiła Angelina ściszonym głosem spoglądając na zegarek. - Dalej wszyscy... powodzenia.
Drużyna powstała, zarzucili na ramię miotły i wymaszerowali pojedynczym rządkiem z szatni w oślepiające światło słoneczne. Powitał ich ryk dźwięków, pośród którego Harry wciąż słyszał to śpiewanie, chociaż było ono przytłumione przez wiwaty i gwizdy.
Drużyna Slytherinu stała już czekając na nich. Oni również nosili je srebrne naszywki w kształcie korony. Nowy kapitan, Montague, zbudowany był podobnie jak Dudley Dursley, z wielkimi ramionami, przypominającymi owłosione szynki. Za nim czaili się Crabbe i Goyle, niemal tak samo wielcy. Mrugali głupkowato w słońcu wymachując swoimi nowymi kijami pałkarzy. Malfoy stał z boku, jego jasne blond włosy połyskiwały w promieniach słońca. Złapał spojrzenie Harry'ego i uśmiechnął się złośliwie pukając w naszywkę w kształcie korony na swojej piersi.
- Kapitanowie, uściśnijcie dłonie - rozkazała sędzina, pani Hooch, kiedy Angelina i Montague stanęli naprzeciw siebie. Harry przysiągłby, że Montague próbował zgnieść palce Angeliny, chociaż ona nawet nie drgnęła. - Dosiąść mioteł...
Pani Hooch wetknęła gwizdek do ust i dmuchnęła.
Piłki zostały uwolnione i czternaścioro graczy wystrzeliło w górę. Kątem oka Harry dostrzegł, że Ron wystrzelił w kierunku obręczy. Harry poszybował wyżej unikając tłuczka i wystartował szerokim łukiem wokół boiska wypatrując błysku złota. Z drugiej strony stadionu Draco Malfoy robił dokładnie to samo.
- I oto Johnson... Johnson ma kafla, co za gracz z tej dziewczyny, mówię to od lat, a ona wciąż nie chce się ze mną umówić...
- JORDAN! - wrzasnęła profesor McGonagall.
- ... tylko taka zabawna ciekawostka, pani profesor, dodaje trochę zainteresowania... - unika Warringtona, mija Montague... aucz... została trafiona tłuczkiem przez Crabbe'a... Montague chwyta kafla, Montague wraca na górę boiska i... niezły tłuczek ze strony George'a Weasley, to znaczy tłuczek wali prosto w głowę Montague i upuszcza on kafla, którego łapie Katie Bell, Katie Bell z Gryffindoru podaje tyłem do Alicji Spinnet i Spinnet nie trafia...
Komentarz Lee Jordana rozbrzmiewał ponad stadionem i Harry wsłuchiwał się w niego tak mocno jak mógł przez wiatr świszczący mu w uszach i zgiełk tłumu, wszystkie te krzyki, gwizdy i śpiewy.
- ...uchyla się przed Warringtonem, unika tłuczka... było blisko, Alicja... i tłumowi to się podoba, tylko posłuchajcie, o czym tam śpiewają?
I kiedy tylko Lee przerwał, by posłuchać, z morza zieleni i srebra w sektorze miejsc Slytherinu uniosła się głośno i wyraźnie piosenka:
Weasley sam nas dziś wyręczy
Nie zasłoni dziś obręczy
Więc Ślizgoni piejmy chórem:
Weasley jest naszym królem.
W koszu się urodził nam
Zawsze kafla puści sam
Weasley sprawi, że wygramy
W Weasley'u króla mamy
- ...i Alicja podaje z powrotem do Angeliny! - wrzasnął Lee i Harry poczuł jak we wnętrznościach aż mu zawrzało na to co właśnie usłyszał. Skręcając gwałtownie wiedział, że Lee próbuje zagłuszyć słowa piosenki - No dalej, teraz, Angelina... wygląda na to, że został jej tylko obrońca do pokonania! ... STRZELA! - STRZEL... Aaaach...
Bletchley, obrońca Slytherinu obronił strzał. Rzucił kafla do Warringtona, który popędził z nim mijając zygzakiem Alicję i Katie. Kiedy zbliżał się coraz bardziej do Rona, śpiew z dołu stawał się coraz głośniejszy.
Weasley jest naszym królem,
Weasley jest naszym królem
Zawsze kafla puści sam
Weasley jest królem nam.
Harry nie potrafił się oprzeć: zostawiając poszukiwania znicza obrócił się, by obserwować Rona, samotną postać na dalekim końcu boiska, unoszącą się przed trzema obręczami. Potężny Warrington walił wprost na niego.
- ... i teraz Warrington ma kafla, Warrington zmierza na bramkę, jest poza zasięgiem tłuczka i ma przed sobą tylko obrońcę...
Potężna fala śpiewu uniosła się znad miejsc Slytherinu poniżej:
Weasley sam nas dziś wyręczy
Nie zasłoni dziś obręczy...
- ... tak więc mamy pierwszy test nowego obrońcy Gryffindoru, Weasleya, brata pałkarzy George'a i Freda i obiecującego nowego talentu w drużynie... dalej Ron!
Ale z końca Slytherinu dobiegł krzyk zachwytu: Ron zanurkował gwałtownie z szeroko rozłożonymi ramionami i kafel przeleciał między nimi prosto przez centralną obręcz Rona.
- Slytherin zdobywa punkty! - głos Lee przebił się przez wiwaty i gwizdy dobiegające z tłumu - tak więc mamy dziesięć do zera dla Slytherinu... pech, Ron.
Ślizgoni zaśpiewali jeszcze głośniej:
W KOSZU SIĘ URODZIŁ NAM
ZAWSZE KAFLA PUŚCI SAM...
- ... Gryffindor znów w posiadaniu kafla i to Katie Bell mnie przez boisko... - krzyczał mężnie Lee, chociaż śpiewy były teraz tak ogłuszające, że ledwie mógł sprawić, by jego głos był słyszalny ponad nimi.
WEASLEY SPRAWI, ŻE WYGRAMY
W WEASLEY'U KRÓLA MAMY...
- Harry, CO TY ROBISZ? - wrzasnęła Angelina przelatując obok niego by dogonić Katie. - RUSZAJ SIĘ!
Harry zdał sobie sprawę, że wisi nieruchomo w powietrzu przez ponad minutę, obserwując przebieg meczu, nie zastanawiając się w ogóle gdzie może być znicz. Przerażony zanurkował i zaczął znów krążyć wokół boiska rozglądając się dokoła, próbując zignorować chór głosów, grzmiących teraz wokół stadionu:
WEASLEY JEST NASZYM KRÓLEM,
WEASLEY JEST NASZYM KRÓLEM...
Ale gdziekolwiek patrzył, nie widział ani śladu znicza. Malfoy nadal okrążał stadion tak samo jak on. Minęli się nawzajem gdzieś w połowie boiska lecąc w przeciwnych kierunkach i Harry usłyszał jak Malfoy śpiewa głośno:
W KOSZU SIĘ URODZIŁ NAM...
- ... i znów Warrington - darł się Lee - który podaje to Puceya, Pucey mija Spinnet, no dalej, Angelina, możesz go dorwać... no okazuje się, że nie możesz... ale niezły tłuczek Freda Weasleya to znaczy, George'a Weasleya, a zresztą, kogo to obchodzi, jednego z nich w każdym razie i Warrington upuszcza kafla i Katie Bell... eee... też go upuszcza. Tak więc teraz Montague ma kafla, kapitan Slytherinu, Montague chwyta kafla i leci z górę boiska, no dalej, Gryffindor, zablokujcie go!
Harry przeleciał wzdłuż końca stadionu za obręczami Slytherinu nie chcąc patrzeć na to, co działo się po stronie Rona. Kiedy pędził obok obrońcy Slytherinu, usłyszał jak Bletchley śpiewa wraz z tłumem pod nimi:
WEASLEY SAM NAS DZIŚ WYRĘCZY...
- ... I Pucey znów wyminął Alicję i zmierza wprost po gola, powstrzymaj to, Ron!
Harry nie musiał patrzeć, żeby wiedzieć co się stało: z końca zajmowanego przez Gryffindor rozległ się potężny jęk, w parze z nowymi okrzykami i brawami ze strony Slytherinu. Spoglądając w dół Harry zobaczył mopsowatą twarz Pancy Parkinson, stojącej przed trybunami tyłem do boiska i dyrygującej kibicom Slytherinu, którzy ryczeli:
WIĘC ŚLIZGONI PIEJMY CHÓREM:
WEASLEY JEST NASZYM KRÓLEM.
Ale dwadzieścia do zera to było nic, Gryffindor nadal miał czas, by odrobić stratę lub złapać znicz. Kilka goli i znów będą na prowadzeniu jak zwykle, zapewniał siebie Harry, balansując i wijąc się pomiędzy graczami w pogoni za czymś błyszczącym, co okazało się być paskiem od zegarka Montague.
Ale Ron wpuścił dwa kolejne gole. Pragnienie Harry'ego, by znaleźć znicz było już teraz na krawędzi paniki. Gdyby tylko mógł go wkrótce złapać i zakończyć szybko tą grę.
- ... i Katie Bell z Gryffindoru unika Puceya, omija Montague, niezły zwód Katie, i rzuca do Johnson, Angelina Johnson przejmuje kafla, mija Warringtona i zmierza po goal, no dalej, teraz, Angelina... GRYFFINDOR ZDOBYWA PUNKTY! Jest czterdzieści do dziesięciu, czterdzieści do dziesięciu dla Slytherinu i Pucey jest w posiadaniu kafla...
Pośród wiwatów z sektora Gryffindoru Harry dosłyszał ryczenie śmiesznego lwiego kapelusza Luny Lovegood i dodało to mu otuchy. Tylko trzydzieści punktów różnicy, to było nic, łatwo mogli to odrobić. Harry uniknął tłuczka, którego jak rakietę posłał w jego kierunku Crabbe i wrócił do szaleńczego przeczesywania boiska w poszukiwaniu znicza, trzymając jednocześnie oko na Malfoyu, na wypadek gdyby on pokazał jakieś znaki zauważenia złotej piłki. Ale Malfoy, podobnie jak on, dalej szybował wokół stadionu kontynuując bezowocne poszukiwania...
- ... Pucey rzuca do Warringtona, Warrington do Montague, Montague z powrotem do Puceya... Johnson interweniuje, Johnson przechwytuje kafla, Johnson do Bell, zapowiada się dobrze... to znaczy źle... Bell zostaje trafiona tłuczkiem przez Goyle'a ze Slytherinu i to Pucey jest znów w posiadaniu kafla...
W KOSZU SIĘ URODZIŁ NAM
ZAWSZE KAFLA PUŚCI SAM...
WEASLEY SPRAWI, ŻE WYGRAMY...
Ale Harry dostrzegł go w końcu - maleńki trzepoczący złoty znicz unosił się o stopę nad ziemią na końcu boiska po stronie Slytherinu.
Zanurkował...
To była kwestia sekund i Malfoy mknął z nieba po lewej stronie Harry'ego jak zielono-srebrna plama leżący płasko na swej miotle...
Znicz okrążył podstawę jednej z obręczy i popędził w kierunku drugiej strony słupów. Zmiana kierunku pasowała Malfoyowi, który był teraz bliżej. Harry podciągnął Błyskawicę i on i Malfoy lecieli teraz bark w bark...
Stopę nad ziemią Harry uniósł prawą rękę znad miotły wyciągając ją w kierunku znicza... po jego prawej stronie również wyciągnięte ramię Malfoya sięgało, chwytało...
W ciągu dwóch desperackich, wstrzymujących dech w piersiach sekund było po wszystkim... Palce Harry'ego zamknęły się na malutkiej, trzepoczącej piłce... Paznokcie Malfoya drapnęły beznadziejnie po wierzchniej stronie dłoni Harry'ego... Harry pociągnął miotłę w górę trzymając w dłoni wyrywającą się piłkę i kibice Gryffindoru wykrzyknęli z radości...
Byli uratowani, nie miało znaczenia, że Ron wpuścił te gole, nikt nie będzie tego pamiętał, bo w końcu Gryffindor wygrał...
ŁUUUP.
Tłuczek trafił Harry'ego centralnie w kark i poleciał naprzód zlatując z miotły. Na szczęście był zaledwie pięć czy sześć stóp nad ziemią, po tym jak zanurkował tak nisko by złapać znicz, ale mimo wszystko został pozbawiony tchu lądując płasko na plecach na zmrożonym boisku. Usłyszał ostry gwizdek pani Hooch wrzawę gwizdów na trybunach, pełne złości wrzaski i drwiny, łupnięcie, a potem gorączkowy głos Angeliny.
- Wszystko w porządku?
- Jasne, że tak - odpowiedział ponuro chwytając jej dłoń i pozwalając jej pociągnięciem postawić go na nogi. Pani Hooch podlatywała do jednego z graczy drużyny Slytherinu ponad nim, chociaż z tego kąta nie widział do kogo.
- To ten łotr Crabbe - powiedziała ze złością Angelina - walnął w ciebie tłuczkiem w chwili, gdy zobaczył, że złapałeś znicza... ale wygraliśmy, Harry, wygraliśmy!
Harry usłyszał prychnięcie za plecami i odwrócił się, nadal mocno ściskając znicz w swojej dłoni.
Obok niego wylądował Draco Malfoy. Twarz miał białą z wściekłości, a mimo to nadal udawało mu się uśmiechać szyderczo.
- Uratowałeś głowę Weasleya, co? - powiedział do Harry'ego. - Nigdy nie widziałem gorszego obrońcy, no ale w końcu urodził się w koszu... podobały ci się moje teksty, Potter?
Harry nie odpowiedział. Odwrócił się do pozostałych graczy z drużyny, którzy lądowali teraz jeden po drugim krzycząc i wymachując pięściami w geście zwycięstwa. Wszyscy z wyjątkiem Rona, który zsiadł z miotły przy słupach swoich bramek i powoli ruszył sam z powrotem do szatni.
- Chcieliśmy napisać jeszcze kilka wersów! - zawołał Malfoy kiedy Katie i Alicja ściskały Harry'ego. - Ale nie mogliśmy znaleźć rymów dla gruba i paskudna... wiesz, chcieliśmy zaśpiewać o jego matce...
- Gadasz tak, bo przegrałeś - powiedziała Angelina rzucając Malfoyowi pełne obrzydzenia spojrzenie.
- ... nie mogliśmy też wpasować bezużyteczny niedołęga... wiesz, dla jego ojca...
Fred i George zdali sobie sprawę o czym mówił Malfoy. Zesztywnieli w połowie potrząsania ręki Harry'ego spoglądając na Malfoya.
- Daj spokój! - powiedziała natychmiast Angelina chwytając Freda za ramię - Daj spokój, Fred, niech sobie pokrzyczy, po prostu nie może przeboleć, że przegrał, arogancki mały...
- ... ale ty lubisz Weasleyów, nie, Potter? - mówił dalej Malfoy uśmiechając się szyderczo. - Spędzasz u nich wakacje i w ogóle, prawda? Nie umiem sobie wyobrazić jak znosisz ten smród, ale przypuszczam, że skoro byłeś wychowywany przez mugoli, to nawet nora Weasleyów pachnie OK...
Harry chwycił George'a. W międzyczasie Angelina, Alicja i Katie wspólnym wysiłkiem powstrzymywały Freda przed skoczeniem na Malfoya, który śmiał się otwarcie. Harry zerknął na panią Hooch, ale ona nadal upominała Crabbe'a za jego nielegalny atak tłuczkiem.
- A może - powiedział Malfoy łypiąc okiem i wycofując się - pamiętasz jak śmierdział dom twojej matki, Potter, i chlew Weasleyów przypomina ci...
Harry nie zdawał sobie sprawy z wypuszczenia George'a, wiedział tylko, że chwilę później obaj pędzili w kierunku Malfoya. Zapomniał całkowicie, że wszyscy nauczyciele patrzą, wszystko czego chciał, to sprawić Malfoyowi tyle bólu ile tylko był w stanie. Nie mając czasu na wyciągnięcie różdżki cofnął tylko pięść zaciśniętą na zniczu i ze wszystkich sił zatopił ją w brzuchu Malfoya...
- Harry! HARRY! GEORGE! NIE!
Słyszał głosy krzyczących dziewczyn, jęczącego Malfoya, przeklinającego George'a, świszczący gwizdek i wrzawę tłumu dookoła, ale nie dbał o nie. I do czasu aż ktoś w pobliżu wrzasnął Impedimenta! i został odrzucony w tył przez moc czaru, nie zaprzestawał prób walenia pięścią każdego cala Malfoya, którego był w stanie dosięgnąć.
- Co wy wyprawiacie? - krzyknęła pani Hooch kiedy Harry zerwał się na nogi. Wyglądało na to, że to ona trafiła go Zaklęciem Unieruchamiającym. W jednej dłoni trzymała gwizdek, w drugiej różdżkę. Jej miotła leżała kilka stóp dalej. Malfoy kulił się na ziemi szlochając i jęcząc, z jego nosa płynęła krew. George masował obrzmiałą wargę. Fred nadal był siłą powstrzymywany przez trójkę ścigających, a Crabbe rechotał z tyłu. - Nigdy jeszcze nie widziałam takiego zachowania... marsz do zamku, obaj, i prosto do gabinetu opiekuna Domu! Idźcie! Natychmiast!
Harry i George odwrócili się na piętach i odmaszerowali z boiska. Obaj ciężko dysząc, ale żaden nie odezwał się słowem do drugiego. Wrzaski i szyderstwa tłumu stawały się coraz cichsze i cichsze, aż dotarli do Sali Wejściowej, gdzie nie słyszeli już nic poza swoimi krokami. Harry zdał sobie sprawę, że coś nadal szamocze się w jego prawej ręce, której kłykcie potłukł na szczęce Malfoya. Spoglądając w dół dostrzegł srebrne skrzydełka znicza wystające spomiędzy jego palców, usiłujące się uwolnić.
Ledwie zdążyli dotrzeć do drzwi gabinetu profesor McGonagall, kiedy ona sama pojawiła się maszerując korytarzem za nimi. Miała na sobie szalik Gryffindoru, ale idąc w ich kierunku zerwała go z szyi trzęsącymi się dłońmi. Była wściekła.
- Wejść! - powiedziała z furią wskazując na drzwi. Harry i George weszli. Przemaszerowała za biurko i stanęła twarzą do nich. Trzęsąc się z wściekłości odrzuciła szalik Gryffindoru na bok na podłogę.
- Słucham? - rzekła. - Nigdy nie widziałam tak haniebnego przedstawienia. Dwóch na jednego! Wytłumaczcie się!
- Malfoy nas sprowokował - wyjaśnił sztywno Harry.
- Sprowokował was? - krzyknęła profesor McGonagall waląc pięścią w biurko tak, że jej kraciasta puszka ześlizgnęła się na bok z blatu i otworzyła wysypując na podłogę Imbirowe Traszki. - Właśnie przegrał, prawda? Oczywiście, że chciał was sprowokować! Ale co on takiego do diaska powiedział, co usprawiedliwiałoby to, że we dwóch...
- Obraził moich rodziców - warknął George - I matkę Harry'ego.
- Ale zamiast zostawić tą sprawę do wyjaśnienia pani Hooch, zdecydowaliście się dać pokaz mugolskiego pojedynku, prawda? - zagrzmiała profesor McGonagall. - Czy w ogóle macie pojęcie, co....
- Khem, khem.
Obaj Harry i George obrócili się. Dolores Umbridge stała w przejściu owinięta w zieloną, tweedową pelerynkę, która ogromnie zwiększała jej podobieństwo do gigantycznej ropuchy i uśmiechała się w potworny, niezdrowy złowieszczy sposób, który kojarzył się Harry'emu z nadciągającym nieszczęściem.
- Mogę pomóc, profesor McGonagall? - spytała profesor Umbridge swoim najbardziej jadowicie słodkim głosem.
Profesor McGonagall krew uderzyła do głowy.
- Pomóc? - powtórzyła zaciśniętym głosem. - Co ma pani na myśli mówiąc pomóc?
Profesor Umbridge weszła do gabinetu nadal uśmiechając się tym swoim niezdrowym grymasem.
- Czemu, pomyślałam, że może być pani wdzięczna za odrobinę dodatkowego autorytetu.
Harry nie zdziwiłby się widząc iskry buchające z nosa profesor McGonagall.
- Więc źle sobie pani pomyślała - oznajmiła odwracając się plecami od Umbridge.
- A teraz wy dwa, lepiej słuchajcie uważnie. Nie obchodzi mnie jaką prowokację zaoferował wam Malfoy, nie obchodzi mnie, czy obraził wszystkich członków rodziny, jakich posiadacie, wasze zachowanie było odrażające i daję każdemu z was tydzień szlabanu! Nie patrz na mnie w ten sposób, Potter, zasłużyliście na to. I jeśli któryś z was kiedykolwiek...
- Khem, khem.
Profesor McGonagall zamknęła oczy, jakby modliła się o cierpliwość kiedy zwróciła swoją twarz ponownie w kierunku Umbridge.
- Tak?
- Myślę raczej, że zasługują na coś więcej niż szlabany - oznajmiła Umbridge uśmiechając się jeszcze szerzej.
Oczy profesor McGonagall otworzyły się.
- Ale na twoje nieszczęście - powiedziała próbując odwzajemnić uśmiech, co sprawiło, że wyglądała jakby miała szczękościsk - liczy się to, co ja myślę, jako że należą do mojego domu, Dolores.
- No cóż, właściwie, Minerwo - wdzięczyła się profesor Umbridge - myślę, że przekonasz się, że to co ja myślę też się liczy. Dobrze, gdzie to jest? Korneliusz właśnie mi to przysłał... To znaczy chciałam powiedzieć - uśmiechnęła się fałszywie grzebiąc w torebce - Minister właśnie mi to przysłał... ach tak...
Wyciągnęła kawałek pergaminu, który zaraz rozwinęła przeczyszczając z przejęciem gardło zanim zaczęła czytać, co było na nim napisane.
- Khem, khem... "Dekret Edukacyjny Numer Dwadzieścia Pięć".
- Tylko nie kolejny! - wykrzyknęła gwałtownie profesor McGonagall.
- Cóż, tak - oznajmiła Umbridge nadal uśmiechając się - Tak właściwie, Minerwo, to ty sprawiłaś, że zobaczyłam iż potrzebujemy kolejnej poprawki... pamiętasz jak ominęłaś moje zalecenia, kiedy byłam niechętna ponownemu uformowaniu się drużyny Gryffindoru? Jak poszłaś z tą sprawą do Dumbledore'a, który nalegał, żeby pozwolić drużynie na grę. No cóż, w tej sytuacji nie mogłam sobie na to pozwolić. Skontaktowałam się natychmiast z Ministrem i on zgodził się całkiem ze mną, że Wielki Inkwizytor musi mieć władzę odzierania uczniów z przywilejów albo on, to znaczy w tym wypadku ja, będzie mieć mniejszy autorytet niż zwykli nauczyciele! I widzisz teraz, czyż nie, Minerwo, że miałam rację próbując powstrzymać ponowne sformowanie drużyny Gryffindoru? Okropne temperamenty... w każdym razie, czytałam naszą poprawkę... khem, khem...
"Wielki Inkwizytor będzie mieć odtąd ostateczną władzę ponad wszystkimi karami, sankcjami i zdejmowaniami przywilejów odnoszącymi się do uczniów Hogwartu, oraz upoważnienie do zmieniania tychże kar, sankcji i zdejmowań przywilejów narzuconych przez pozostałych członków grona pedagogicznego. Podpisane, Korneliusz Knot, Minister Magii, Kawaler Orderu Merlina Pierwszej Klasy, etc., etc."
Zwinęła pergamin i włożyła go z powrotem do torebki cały czas się uśmiechając.
- Tak więc... Naprawdę myślę, że będę musiała zakazać tym dwóm gry w quidditcha na zawsze - powiedziała spoglądając to na Harry'ego to na George'a.
Harry poczuł jak znicz zatrzepotał szaleńczo w jego dłoni.
- Zakazać nam? - spytał, a jego głos zabrzmiał dziwnie niewyraźnie. - Gry... na zawsze?
- Tak, panie Potter, myślę że dożywotni zakaz powinien poskutkować - powiedziała Umbridge, a jej uśmiech rozszerzał się coraz bardziej, kiedy obserwowała, jak zmaga się z zrozumieniem tego, co właśnie powiedziała. Pan i pan Weasley. I myślę, że dla bezpieczeństwa, brat bliźniak tego pana również powinien być powstrzymany... Gdyby koleżanki z jego drużyny nie powstrzymały go, jestem pewna, że on również zaatakowałby pana Malfoya. Nakażę oczywiście, aby ich miotły zostały skonfiskowane. Będę je bezpiecznie trzymać w moim biurze, aby upewnić się, że mój zakaz nie zostanie pogwałcony. Ale nie jestem nierozsądna, profesor McGonagall - ciągnęła dalej odwracając się z powrotem do profesor McGonagall, która stała teraz nieruchomo, jak wykuta z lodu wpatrując się w nią. - Reszta drużyny może w dalszym ciągu brać udział w grach, nie zauważyłam oznak gwałtowności ze strony żadnego z nich. No dobrze, zatem do widzenia.
I z miną krańcowego zadowolenia Umbridge opuściła pokój zostawiając za sobą przerażającą ciszę.
* * *
- Zdyskwalifikowani - odezwała się Angelina głuchym głosem późnym wieczorem we wspólnej sali. - Zdyskwalifikowani. Bez szukającego i bez pałkarzy... co my na litość boską zrobimy?
Wcale nie czuło się, jakby wygrali mecz. Wszędzie gdzie tylko Harry spojrzał, napotykał strapione i wściekłe twarze. Sama drużyna obsiadła wkoło kominek, wszyscy z wyjątkiem Rona, którego nikt nie widział od zakończenia meczu.
- To jest po prostu tak niesprawiedliwe - odezwała się drętwo Alicja - To znaczy, co z Crabbem i tym tłuczkiem, którego uderzył po gwizdku? Czy jemu dała zakaz?
- Nie - odparła ponuro Ginny. Ona i Hermiona siedziały po obu stronach Harry'ego. - Dostał tylko pisanie zdań, słyszałam jak Montague śmiał się z tego przy kolacji.
- I ta dyskwalifikacja Freda, kiedy on nawet nic nie zrobił! - wściekała się Alicja uderzając w kolano pięścią.
- To nie moja wina, że nic nie zrobiłem - wyjaśnił Fred z wyjątkowo paskudnym wyrazem twarzy. - Zmiażdżyłbym tego małego śmiecia na miazgę, gdybyście wy trzy mnie nie powstrzymywały.
Harry gapił się ponuro w ciemne okno. Padał śnieg. Znicz, którego złapał wcześniej latał teraz w tą i z powrotem po wspólnej sali. Ludzie obserwowali jego ruchy jak zahipnotyzowani, a Krzywołap skakał z fotela na fotel próbując go złapać.
- Idę do łóżka - powiedziała Angelina wolno wstając na nogi. - Może to wszystko okaże się tylko złym snem... może obudzę się jutro i okaże się, że nie graliśmy jeszcze...
Wkrótce za nią poszły Alicja i Katie. Jakiś czas później do łóżek powłóczyli się Fred i George patrząc groźnie na wszystkich, których mijali, a niedługo potem poszła Ginny. Tylko Harry i Hermiona zostali przy kominku.
- Widziałeś Rona? - spytała Hermiona cichym głosem.
Harry potrząsnął głową.
- Myślę, że nas unika - oświadczyła Hermiona. - Jak myślisz, gdzie..?
Ale dokładnie w tym momencie rozległ się skrzeczący dźwięk za ich plecami, kiedy Gruba Dama odchyliła się do przodu i Ron wylazł z dziury za portretem. Był naprawdę bardzo blady i we włosach miał śnieg. Kiedy zobaczył Harry'ego i Hermionę zatrzymał się momentalnie w miejscu.
- Gdzie byłeś? - spytała zaniepokojona Hermiona doskakując do niego.
- Łaziłem - wymamrotał Ron. Wciąż miał na sobie strój do quidditcha.
- Wyglądasz na zmarzniętego - powiedziała Hermiona. - Chodź tu i siadaj.
Ron podszedł do kominka i opadł na fotel jak najdalej od Harry'ego, nie patrząc na niego. Skradziony znicz zatrzepotał nad ich głowami.
- Przepraszam - wymamrotał Ron patrząc w swoje stopy.
- Za co? - spytał Harry.
- Za to, że myślałem, że mogę grać w quidditcha - odparł Ron. - Mam zamiar zrezygnować jutro z samego rana.
- Jeśli zrezygnujesz - powiedział poirytowany Harry - w drużynie zostanie tylko trójka graczy.
A kiedy Ron popatrzył na niego zdumiony wyjaśnił - Dostałem dożywotni zakaz. Tak samo jak Fred i George.
- Co? - jęknął Ron.
Hermiona opowiedziała mu całą historię. Harry nie był w stanie mówić o tym ponownie. Kiedy skończyła, Ron wyglądał na jeszcze bardziej udręczonego.
- To wszystko moja wina...
- To nie ty zmusiłeś mnie, żebym walnął Malfoya - zezłościł się Harry.
- ... gdybym tylko nie był tak koszmarny w quidditcha...
- ... to nie ma z tym nic wspólnego.
- ... to ta piosenka mnie uraziła...
- ... uraziłaby każdego.
Hermiona podniosła się i podeszła do okna, z dala od kłótni, obserwując śnieg wirujący po drugiej stronie szyby.
- Słuchaj, daj spokój, dobrze! - wybuchnął Harry. - Już i tak jest dość źle, bez obwiniania się o wszystko!
Ron nie powiedział nic, ale usiadł i wlepił pełen cierpienia wzrok w wilgotny skraj szaty. Po chwili powiedział głuchym głosem - Nigdy w całym moim życiu nie czułem się gorzej.
- Witaj w klubie - powiedział gorzko Harry.
- No cóż - odezwała się Hermiona, a jej głos trząsł się lekko - znam jedną rzecz, które może rozweselić was obu.
- Czyżby? - spytał sceptycznie Harry.
- Tak - powiedziała Hermiona odwracając się od czarnego, pokrytego śniegiem okna z szerokim uśmiechem na twarzy. - Hagrid wrócił.
GRUPA MEDIA INFORMACYJNE & ADAM NAWARA |