Molière
Szelmostwa Skapena
komedia w trzech aktach
1671
tłum. Tadeusz Boy-Żeleński
Wstęp
Mówiąc o Psyche, wspomniałem, iż, w okresie przygotowań do wystawienia tej feerii w swoim teatrze, Molier wypełnia lukę repertuaru nową sztuką swego pióra. Sztuką tą są Szelmostwa Skapena, bezpretensjonalna i wesoła farsa, w której Molier przykrawa główną rolę na miarę dla siebie, dla swojej werwy komicznej, tak jak i dziś pisuje się sztuki na miarę świetnych aktorów.
Jak w Amfitrionie, jak w Skąpcu, tak i tu Molier daje transkrypcję komedii łacińskiej. Mimo iż dobrze znając komediową literaturę łacińską z kolegium, Molier w pierwszym okresie swej twórczości nie czerpie z jej wzorów; stara farsa francuska, Hiszpania, Włochy, to, jak widzieliśmy, elementy, z których wyrasta w początkach komedia molierowska. Dopiero w tym późnym stosunkowo okresie twórczości reminiscencje łacińskie nasuwają mu się pod pióro. Tutaj kanwą Moliera jest Formion Terencjusza; poza tym, swoim zwyczajem, Molier wspomaga się w rozmaitym sposobie; częścią czerpie z dawnej farsy Gorgibus w worku grywanej w czasie wędrówek po prowincji; to znów weźmie scenę całą z Oszukanego pedanta Cyrana de Bergerac, aby, też swoim zwyczajem, pogłębić i udoskonalić cudzy pomysł. Koloryt całej komedii trąci Włochami, co wyraża się w umiejscowieniu akcji w Neapolu, w imionach jej aktorów, w samej figurze zresztą Skapena.
Skapen jest krewniakiem Maskaryla z Wartogłowa, jak w ogóle cały ten utwór, produkt późnej twórczości Moliera, dość bliski jest typem inspiracji owemu pierwszemu jego większemu utworowi. Ten sam lokaj niewyczerpany w pomysłach i braku skrupułów, ci sami młodzi panicze, ci sami tradycyjni ojcowie i młode branki wykradzione przez Cyganów; ta sama beztroska o rozwiązanie sztuki, nie mniej fantastyczne i cudowne. Tylko kipiący werwą wiersz Wartogłowa zmienia się na szybciej jeszcze toczącą się prozę, która iskrzy się co chwila scenkami kryjącymi tyleż wesołości i pustoty, co filozoficznego spojrzenia na naturę ludzką. Spowiedź Skapena (II, 5), dalej owo przesławne „po kiegóż diabła łaził na ten statek!”, genialnie „złupione” z Cyrana de Bergerac i mnóstwo innych głębokich rysów wznoszą Szelmostwa Skapena o wiele ponad poziom farsy, z której czerpią tyle elementów. A cóż dopiero brawurowa jego tyrada na temat ówczesnego wymiaru sprawiedliwości! Kto wie, czy to nie było przygrywką do „komedii prawniczej”, którą Molier może już nosił w sobie, a której przedwczesna śmierć nie dała się urodzić. Z przygrywki tej mielibyśmy prawo wnosić, że ówczesny stan prawniczy niewiele by lepiej wyszedł niż biedny stan lekarski!
Molier, autor Mizantropa, Molier, ów znękany, schorowany człowiek, ten Molier, któremu niejeden z komentatorów chce wcisnąć na twarz maskę o tragicznym piętnie, grał Skapena; przez trzy akty szalał po scenie, roztaczając niespożytą werwę, która dochodzi swego najwyższego nasilenia w owej cyrkowej już scenie z Gerontem w worku. Czy i to mamy uważać za „śmiech przez łzy”, za śmiech bolesny? Chyba nie; trudno by dojrzeć przyczynę, która by kazała Molierowi — Molierowi z owej epoki — zmuszać się, zniżać do tej roli, gdyby mu ona nie odpowiadała, gdyby nie była jedną z naturalnych form jego „wyżycia się” na scenie. Raczej godzi się przyjąć, iż Molier był naturą bardziej złożoną, niżby to chciała dopuścić symplifikacja komentarzy; że zarówno w patosie Alcesta, jak w bufonadzie Skapena pozostawał on sobą, mocą tej samej tajemnicy, która pozwalała Balzakowi „wyżywać się” w d'Arthezie, w Lucjanie de Rubempré i w Vautrinie. Tej cechy temperamentu Moliera nie umiał zrozumieć roztropny Boileau, któremu Szelmostwa Skapena psuły koncepcję Moliera, jaką sobie wytworzył po Mizantropie. Toteż w wierszach, które — dzięki Molierowi — stały się sławne, żali się, że w worku Skapena nie umie poznać autora Mizantropa:
Dans ce sac ridicule ou Scapin s'enveloppe
Je ne reconnais plus l'auteur du Mizanthrope…
A jednak, trudno się oprzeć wrażeniu: mimo fajerwerku wesołości, jaki tryska z tej krotochwili, śmiech Moliera brzmi tutaj ostrzej niż kiedyś za młodu, kiedy poeta bawił się, w dobie wędrówek po prowincji, figlami Maskaryla. Czujemy to po osadzie smutku, jaki w nas zostawia ta wesołość.
Szelmostwa Skapena
OSOBY:
* ARGANT, ojciec Oktawa i Zerbinety
* GERONT, ojciec Leandra i Hiacynty
* OKTAW, syn Arganta, zalotnik Hiacynty
* LEANDER, syn Geronta, zalotnik Zerbinety
* ZERBINETA, mniemana Cyganka, która okazuje się córką Arganta
* HIACYNTA, córka Geronta
* SKAPEN, służący Leandra, hultaj
* SYLWESTER, służący Oktawa
* NERYNA, piastunka Hiacynty
* KARLO, awanturnik
* DWÓCH TRAGARZY
Rzecz dzieje się w Neapolu.
AKT PIERWSZY
SCENA PIERWSZA
/ OKTAW, SYLWESTER. /
OKTAW
Och, cóż za przykre nowiny dla kochającego serca! W jakimż opłakanym położeniu znalazłem się nagle! Zatem, Sylwestrze, dowiedziałeś się w porcie, że ojciec wraca?
SYLWESTER
Tak.
OKTAW
Przybywa tu dziś rano?
SYLWESTER
Dziś rano.
OKTAW
Z córką Geronta?
SYLWESTER
Geronta.
OKTAW
Że ta córka wędruje tu po to aż z Tarentu?
SYLWESTER
Tak.
OKTAW
I wszystkie te nowiny masz od mego wuja?
SYLWESTER
Od wuja.
OKTAW
Któremu ojciec przesłał je listownie?
SYLWESTER
Listownie.
OKTAW
A wuj, powiadasz, zna wszystkie nasze sprawki?
SYLWESTER
Wszystkie sprawki.
OKTAW
Ach, mówże sam przecież, nie każ sobie słów wydzierać z gardła.
SYLWESTER
Cóż mam jeszcze dodać? Nie przepomniał pan niczego, powiada pan dokładnie wszystko tak właśnie, jak się rzeczy mają.
OKTAW
Poradźże mi co bodaj, powiedz, co czynić w tej okrutnej niedoli.
SYLWESTER
Daję słowo, jestem co najmniej w takim samym kłopocie jak i pan; sam byłbym bardzo wdzięczny, gdyby mi ktoś co poradził.
OKTAW
Ten niespodziany powrót zabija mnie po prostu.
SYLWESTER
A mnie!
OKTAW
Skoro ojciec dowie się o wszystkim, czuję, że spadnie na mnie burza najgwałtowniejszych wymówek.
SYLWESTER
Wymówki to fraszka; dałby Bóg, abym i ja się mógł wykpić ze sprawy za tę cenę! Ale, co do mnie, bardzo łatwo mogę drożej przypłacić pańskie szaleństwa; już widzę z daleka, jak się zbiera cała chmura kijów, która wyładuje się na moich plecach.
OKTAW
O nieba! Jak wybrnąć z kłopotu?
SYLWESTER
O tym trza było myśleć, nim się pan w niego wpakował.
OKTAW
Och, dorzynasz mnie jeszcze przez swe spóźnione morały.
SYLWESTER
Pan mnie bardziej dorzynasz przez swoje wybryki.
OKTAW
Co czynić? Co postanowić? Gdzie szukać ratunku?
SCENA DRUGA
/ OKTAW, SYLWESTER, SKAPEN. /
SKAPEN
Cóż to, panie Oktawie? Co panu? Co się stało? Co za nieszczęście? Widzę pana w takim pomieszaniu…
OKTAW
Och, poczciwy Skapenie, jestem zgubiony, zrozpaczony, jestem najnieszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem.
SKAPEN
Jak to?
OKTAW
Nic nie słyszałeś, co na mnie spadło?
SKAPEN
Nie.
OKTAW
Ojciec wraca z Gerontem i chcą mnie ożenić.
SKAPEN
No i cóż za nieszczęście?
OKTAW
Niestety! nie znasz przyczyn mej udręki!
SKAPEN
Nie; ale od pana zależy, bym ją poznał niebawem; jestem człowiek chętny w niesieniu pociechy, zdolny wejść w położenie młodego panicza.
OKTAW
Ach, Skapenie, gdybyś mógł wpaść na jaki pomysł, ukuć sztuczkę, aby mnie wydobyć z nieszczęścia, winien bym ci był więcej niż życie.
SKAPEN
Po prawdzie, niewiele jest dla mnie rzeczy niemożliwych, skoro się szczerze zabiorę do dzieła. Niebo obdarzyło mnie dość ładnym talencikiem do owych zmyślnych konceptów, owych finezji dowcipu, którym ciemne pospólstwo daje miano szelmostwa; mogę powiedzieć, bez próżnej chwalby, że nie widziano na świecie człowieka, który by był zręczniejszym majstrem owych sprężynek i kruczków, i więcej nabył chwały w tej szlachetnej profesji. Ale, na honor, prawdziwa zasługa spotyka się dziś ze smutną nagrodą; toteż zawiesiłem na kołku rzemiosło od czasu kłopotów, w jakie niedawno popadłem.
OKTAW
Cóż to było? Co takiego, Skapenie?
SKAPEN
Pewna przygoda, która mnie poróżniła trochę z prześwietnym sądem.
OKTAW
Z sądem?
SKAPEN
Tak; małe nieporozumienie.
SYLWESTER
Ty z sądem?
SKAPEN
Tak. Bardzo się brzydko obszedł ze mną; ta niewdzięczność społeczeństwa rozżaliła mnie do tego stopnia, że postanowiłem już palcem nie ruszyć. Basta! Bądź co bądź, niech mi pan opowie swoje utrapienia.
OKTAW
Wszak wiesz, Skapenie, że przed dwoma miesiącami stary Geront wraz z moim ojcem wybrali się w podróż w sprawach handlowych.
SKAPEN
Tak, słyszałem.
OKTAW
I że, zostawiając tu w domu mnie i Leandra, mnie powierzyli opiece Sylwestra, a Leandra twojej.
SKAPEN
Tak. Wywiązałem się bez zarzutu.
OKTAW
Wkrótce potem Leander poznał się z młodą Cyganką, w której się zadurzył.
SKAPEN
I o tym wiem także.
OKTAW
Ponieważ jestem jego najlepszym przyjacielem, zwierzył mi się i zaznajomił ze swą ukochaną; istotnie piękną, lecz nie tak znowu jak on mniema. Od tego czasu prawił codziennie o niej, wynosił pod niebiosy jej wdzięk i urodę, sławił dowcip, powtarzając najdrobniejsze słowa i siląc się je przedstawić jako istny cud świata. Nieraz wymawiał mi, że nie dość, jego zdaniem, przejmuję się tym, co mi opowiada i bez ustanku czynił mi wyrzuty za moją obojętność na sprawy miłości.
SKAPEN
Jeszcze nie widzę, dokąd to wszystko zmierza.
OKTAW
Pewnego dnia wyprawiliśmy się razem w miejsce, gdzie znajduje się jego bogdanka; przechodząc koło domku na ustronnej ulicy, usłyszeliśmy głośne szlochania i jęki. Zapytujemy o przyczynę; jakaś kobieta odpowiada z westchnieniem, że możemy być świadkami bardzo żałosnego zdarzenia i że jeśli nie jesteśmy zupełnie wyzuci z litości, nie zdołamy się oprzeć wzruszeniu.
SKAPEN
Gdzież to wszystko prowadzi?
OKTAW
Z prostej ciekawości namówiłem Leandra, aby zajrzeć. Wchodzimy do izby: widzimy na łóżku konającą staruszkę; koło niej klęczy służąca, odmawiając modlitwy, i młoda dziewczyna cała we łzach; najpiękniejsza i najbardziej chwytająca za serce istota, jaką sobie można wyobrazić.
SKAPEN
Aha!
OKTAW
Każda inna wydałaby się wstrętną w tej postaci: miała na sobie jedynie lichą spódniczynę i nocny kaftanik z prostego barchanu; włosy, wymykające się spod żółtego czepeczka, spadały w nieładzie na ramiona; a jednak mimo to twarzyczka jej jaśniała tysiącem powabów; jakiś dziwny urok był w całej osobie.
SKAPEN
Czuję już, na co się zanosi.
OKTAW
Gdybyś ją widział, Skapenie, w owej chwili, osłupiałbyś z zachwytu.
SKAPEN
Och, ani wątpię; nawet nie widząc, widzę, że była czarująca.
OKTAW
Łzy nie szpeciły bynajmniej jej twarzy; przeciwnie, płacz jej miał coś dziwnie wzruszającego, a boleść była najpowabniejsza w świecie.
SKAPEN
Jakbym był przy tym!
OKTAW
Każdy musiał się rozpłakać, widząc, jak czule obejmuje ciało umierającej, którą mieniła swą ukochaną matką; niepodobna było nie rozczulić się, patrząc na te skarby wrodzonej dobroci.
SKAPEN
W istocie, to rozczulające; ani wątpię, że ta jej wrodzona dobroć kazała się panu w niej zakochać.
OKTAW
Ach, Skapenie, barbarzyńca by ją pokochał.
SKAPEN
Rozumie się. Jakżeby inaczej?
OKTAW
Po kilku słowach, którymi starałem się ukoić rozpacz ślicznego biedactwa, opuściliśmy domek. Spytałem Leandra, co sądzi o młodej istocie; odpowiedział, że jest niebrzydka. Chłód tego określenia zmroził mnie; wolałem ukryć przed nim wrażenie, jakie czary jej wywarły na mym sercu.
SYLWESTER
/ do Oktawa /
Jeśli pan nie skróci, to gotowe potrwać do jutra. Niech mi pan pozwoli dokończyć w dwóch słowach.
/ do Skapena /
Od tej chwili serce mego pana rozpaliło się straszliwym ogniem: nie widzi w życiu innego celu, jak tylko pocieszać piękną żałobnicę. Próbuje ją odwiedzać: spotyka się z oporem służącej, która po śmierci matki stała się jedyną opiekunką sieroty. Nasz młodzian w rozpaczy: nalega, błaga, zaklina; na nic. Oświadcza mu, że dziewczę, choć ubogie i opuszczone, pochodzi z dobrej rodziny i że, kto nie ma zamiaru jej zaślubić, niech sobie co rychlej wybije zaloty z głowy. Przeszkody te potęgują oczywiście miłość mego pana: zaczyna robić głową, zastanawia się, waha, rozważa, godzi się wreszcie: i oto od trzech dni młoda para jest po ślubie.
SKAPEN
Rozumiem.
SYLWESTER
A teraz dorzuć tyle: ojciec, oczekiwany dopiero za dwa miesiące, wraca niespodzianie; wuj odkrył tajemnicę małżeństwa mego pana; zarazem zaś starzy planują związki z córką imć Geronta, którą poczciwina miał z drugiej żony, zaślubionej podobno w Tarencie.
OKTAW
Na domiar wszystkiego dodaj jeszcze nędzę, w jakiej znajduje się moja ukochana, i mą zupełną bezsilność przyjścia jej w czymkolwiek z pomocą.
SKAPEN
Już wszystko? Otoście mi obaj w straszliwym kłopocie dla takiej bagatelki! Jest o co doprawdy głowę tracić! I ty się nie wstydzisz, ty? Nie umieć sobie dać rady z takim głupstwem? Cóż u diabła! Wyrosłeś wielki i gruby jak ojciec i matka razem i nie potrafisz znaleźć w swej mózgownicy, wysmażyć w kuchni swego dowcipu jakiejś przemyślnej sztuczki, jakiegoś tęgiego hultajstwa, aby wybrnąć z kłopotu! Pfuj! To trzeba być doprawdy skończonym wałkoniem! Chciałbym bardzo mieć zawsze tylko z naszymi starymi do czynienia; zagrałbym na nich jak na kręconej fujarze; jeszczem od ziemi nie odrósł, a już sławny byłem z tego, że nie było rzeczy ni człowieka, z którymi bym sobie nie umiał dać rady.
SYLWESTER
Wyznaję, iż niebo nie dało mi twoich talentów; brak mi konceptu po temu, aby rozgrywać partyjkę z panami sędziami.
OKTAW
Oto i moja słodka Hiacynta.
SCENA TRZECIA
/ HIACYNTA, OKTAW, SKAPEN, SYLWESTER. /
HIACYNTA
Ach, Oktawie, czy to prawda, co Sylwester powiedział przed chwilą Nerynie, że ojciec wraca i chce cię ożenić?
OKTAW
Tak, piękna Hiacynto; wiadomość ta jest dla mnie okrutnym ciosem. Ale co widzę? Płaczesz? O cóż te łzy? Powiedz, czy mnie podejrzewasz, że mógłbym zawieść twą wiarę? Czy nie jesteś dość pewna mej miłości?
HIACYNTA
Tak, Oktawie, pewna, że mnie kochasz, ale nie jestem pewna, czy zawsze będziesz kochał.
OKTAW
Och, czyliż pokochawszy ciebie, można nie kochać na wieki?
HIACYNTA
Słyszałam, Oktawie, iż wasza płeć podobno kocha mniej trwale niż my, kobiety, i że zapały męskie to ognie, które równie łatwo rozpalają się, jak gasną.
OKTAW
Ach, droga Hiacynto, w takim razie moje serce nie jest podobne sercu innych; co do mnie, wierzaj, będę cię kochał do grobu.
HIACYNTA
Chętnie wierzę, iż czujesz, co mówisz i nie wątpię, że słowa twoje są szczere; ale lękam się, iż nadmiar przeszkód może zwalczyć w twym sercu te tkliwe uczucia. Jesteś zależny od ojca, który cię pragnie ożenić z inną; otóż gdyby to miało nastąpić, przypłaciłabym niechybną śmiercią ten zawód.
OKTAW
Nie, piękna Hiacynto, nawet ojciec nie zdolny jest mnie zmusić, abym ci miał złamać wiarę; gotów jestem raczej rzucić kraj rodzinny, choćby dziś jeszcze, jeśli tak wypadnie, niż opuścić ciebie, najdroższa. Nie widziałem nigdy w życiu tej, którą mi przeznaczają za żonę, a już przejęty jestem dla niej najżywszym wstrętem i, nie będąc okrutny z natury, pragnąłbym, aby morze usunęło ją z mej drogi na zawsze. Nie płacz przeto, błagam, luba Hiacynto; łzy twoje zabijają mnie; kiedy na nie patrzę, mam uczucie, jakby mi kto żelazo wbijał w serce.
HIACYNTA
Skoro każesz, chętnie osuszę łzy i ze spokojem będę oczekiwała, co niebu spodoba się postanowić o mym losie.
OKTAW
Niebo z pewnością będzie nam przychylne.
HIACYNTA
Wszystko, o co się doń modlę, to abyś ty mi został wierny.
OKTAW
Tego możesz być pewna.
HIACYNTA
Zatem i szczęście moje pewne.
SKAPEN
/ na stronie /
Nie taka głupia ta mała i wcale niebrzydka.
OKTAW
/ wskazując Skapena /
Oto człowiek, który, gdyby zechciał, mógłby nam być niezmiernie pomocnym.
SKAPEN
Przysiągłem sobie wprawdzie nie mieszać się do spraw tego świata, jednak, jeśli mnie bardzo poprosicie oboje, może…
OKTAW
Ach, jeśli tylko chodzi o prośby, to zaklinam cię z całego serca, byś zechciał ująć ster naszej łodzi.
SKAPEN
/ do Hiacynty /
A piękna pani nic mi nie powie?
HIACYNTA
I ja również błagam pana, na wszystko co mu najdroższe, byś raczył użyczyć naszej miłości swego poparcia.
SKAPEN
Trzeba się dać wzruszyć i mieć ludzkie serce. Dobrze więc, pomyślę.
OKTAW
Wierz mi, że…
SKAPEN
/ do Oktawa /
Sza!
/ do Hiacynty /
Proszę teraz udać się do siebie i być najlepszej myśli.
SCENA CZWARTA
/ OKTAW, SKAPEN, SYLWESTER. /
SKAPEN
/ do Oktawa /
A pan niech się pan przygotuje, aby w spotkaniu z ojcem okazać całą stanowczość.
OKTAW
Wyznam ci, że to spotkanie przyprawia mnie już zawczasu o drżenie; jestem z natury nieśmiały i nie wiem, czy będę się umiał przezwyciężyć.
SKAPEN
Trzeba wszelako stawić się ostro przy pierwszym natarciu, aby przypadkiem, widząc pańską lękliwość, nie zechciał cię prowadzić na pasku jak dziecko. Najlepiej niech się pan stara ćwiczeniem wyrobić w sobie nieco śmiałości; dobrze byłoby z góry ułożyć cięte repliki na wszystko.
OKTAW
Postaram się zrobić, co będzie w mej mocy.
SKAPEN
No, przepróbujmy trochę, żeby się pan oswoił. Przepowiemy sobie rolę; pokaże się, czy dobrze idzie. Dalej, mina gęsta, głowa do góry, wzrok śmiały.
OKTAW
Czy dobrze?
SKAPEN
Jeszcze trochę.
OKTAW
Tak.
SKAPEN
Dobrze. Wyobraź pan sobie teraz, że ja jestem pańskim ojcem, świeżo z podróży i odpowiadaj mi ostro, jakby jemu samemu. „Jak to! obwiesiu, łotrze, gałganie, synu niegodny takiego jak ja ojca! Śmiesz pokazywać mi się na oczy po wszystkich hultajstwach, po zuchwałej sztuczce, którąś spłatał w mej nieobecności? To jest nagroda za moje starania, błaźnie? To nagroda za moje starania? To posłuszeństwo? To szacunek, któryś mi powinien? (No, śmiało!) Ty śmiesz, hultaju jeden, wiązać się bez pozwolenia ojca, zawierać tajemne małżeństwa! Odpowiadaj, nicponiu, odpowiadaj! Posłuchajmyż, jak ty się będziesz tłumaczył!…” Ech! cóż u diabła, czegóż pan sterczysz jak tuman jaki?
OKTAW
Bo mam uczucie, że słyszę ojca.
SKAPEN
No, więc cóż; właśnie dlatego nie trzeba stać jak trusia.
OKTAW
Spróbuję wzbudzić w sobie więcej odwagi i będę odpowiadał w najostrzejszym tonie.
SKAPEN
Z pewnością?
OKTAW
Z pewnością.
SYLWESTER
Oto właśnie ojciec.
OKTAW
Nieba, jestem zgubiony!
SCENA PIĄTA
/ SKAPEN, SYLWESTER. /
SKAPEN
Hola, panie Oktawie! Panie Oktawie! Drapnął. Cóż za niezdara, doprawdy! Nie dajmyż czekać staruszkowi.
SYLWESTER
Co ja mu powiem?
SKAPEN
Pozwól mnie mówić, tylko przyświadczaj.
SCENA SZÓSTA
/ ARGANT, SKAPEN i SYLWESTER w głębi. /
ARGANT
/ myśląc, że jest sam /
Słyszał kto kiedy o podobnym wybryku?
SKAPEN
/ do Sylwestra /
Już się dowiedział o całej sprawce; widać mocno mu zajechała w głowę, kiedy głośno mówi o niej sam do siebie.
ARGANT
/ j. w. /
To doprawdy nadto zuchwalstwa!
SKAPEN
/ do Sylwestra /
Posłuchajmyż, co on tam mamrocze.
ARGANT
/ j. w. /
Bardzom ciekaw, co oni mi powiedzą o tym pięknym małżeństwie.
SKAPEN
/ na stronie /
Pomyśleliśmy o tym.
ARGANT
/ j. w. /
Czy spróbują przeczyć w żywe oczy?
SKAPEN
/ na stronie /
Nie: ani nam w głowie.
ARGANT
/ j. w. /
Czy też zaczną się usprawiedliwiać?
SKAPEN
/ na stronie /
To prędzej.
ARGANT
/ j. w. /
Czy będą mnie tumanić jakimiś baśniami?
SKAPEN
/ na stronie /
Być może.
ARGANT
/ j. w. /
Wszystkie cygaństwa na nic się nie zdadzą.
SKAPEN
/ na stronie /
Zobaczymy.
ARGANT
/ j. w. /
Mnie oczu nie zamydlą.
SKAPEN
/ na stronie /
Nie zarzekajmy się zbytnio.
ARGANT
/ j. w. /
Znajdę dla mego obwiesia bezpieczne schronienie.
SKAPEN
/ na stronie /
Już my się o to postaramy.
ARGANT
/ j. w. /
A hultaja Sylwestra kijami zatłukę.
SYLWESTER
/ do Skapena /
Byłbym bardzo zdziwiony, gdyby o mnie zapomniał.
ARGANT
/ spostrzegając Sylwestra /
Oho! Jesteś, troskliwy opiekunie rodziny, stateczny kierowniku młodzieży!
SKAPEN
Panie, cieszę się, że pana widzę z powrotem.
ARGANT
Jak się masz, Skapenie.
/ do Sylwestra /
Doprawdy, ładnieś się wywiązał z moich rozkazów! Widzę, że syn bardzo przyzwoicie prowadził się w mej nieobecności!
SKAPEN
Wraca pan w dobrym zdrowiu, jak widzę.
ARGANT
Dosyć dobrym.
/ do Sylwestra /
Ty nic nie mówisz, łotrze! Nic nie mówisz?
SKAPEN
Podróż pan miał szczęśliwą?
ARGANT
Owszem, bardzo. Pozwólże mi się wyzłościć!
SKAPEN
Pan chce się złościć?
ARGANT
Tak, chcę.
SKAPEN
Aj! Na kogóż to, panie?
ARGANT
/ wskazując na Sylwestra /
Na tego łajdaka.
SKAPEN
Dlaczego?
ARGANT
Nie słyszałeś, co tu się stało w czasie mej nieobecności?
SKAPEN
Tak, słyszałem o jakiejś drobnostce.
ARGANT
Jak to! O jakiejś drobnostce! Postępek tego rodzaju!
SKAPEN
Poniekąd ma pan słuszność.
ARGANT
Zuchwalstwo tak niesłychane!
SKAPEN
To prawda.
ARGANT
Żeby syn ośmielił się żenić bez pozwolenia ojca!
SKAPEN
Tak, można by temu wiele zarzucić. Ale ja byłbym zdania, aby pan nie robił z tą historią hałasu.
ARGANT
A ja jestem innego zdania i chcę robić tyle hałasu, ile się zmieści. Jak to! Nie uważasz, że mam wszelkie prawo wściekać się o takie hultajstwo?
SKAPEN
Owszem. I ja zirytowałem się zrazu, skorom się o tym dowiedział i przejąłem się pańską sprawą tak dalece, że poszedłem wyburczeć pańskiego syna. Niech się go pan spyta, jaki mu paternoster wsypałem i jak mu zmyłem głowę za ten brak uszanowania dla ojca, którego ślady stóp powinien by całować. Sam pan by mu lepiej nie wypalił tego wszystkiego. Ale cóż! Musiałem wreszcie wejść w jego położenie i po namyśle doszedłem do przekonania, że, w gruncie, nie zawinił tyle, ile by można przypuszczać.
ARGANT
Co ty mi pleciesz? Nie zawinił tyle, żeniąc się tak, prosto z mostu, z jakąś przybłędą?
SKAPEN
Cóż pan chce? Los go do tego zmusił.
ARGANT
Aha! Dobra racja. Można zatem dopuszczać się największych zbrodni; oszukiwać, kraść, mordować i powiedzieć na swą wymówkę, że los do tego zmusił.
SKAPEN
Mój Boże! Pan bierze moje słowa zbyt filozoficznie. Ja chciałem powiedzieć, że się nieszczęśliwie zaplątał w całą sprawę.
ARGANT
A po cóż się zaplątał?
SKAPEN
Skądże chcieć, aby był tak roztropny jak pan? Młodzi są młodzi, nie mają tyle statku, aby zawsze robić same rozumne rzeczy: przykładem nasz Leander, który, mimo wszystkich moich nauk, przestróg, nabroił gorszych jeszcze historii. Chciałbym bardzo wiedzieć, czy pan sam nie byłeś młody i czy za dobrych latek nie robiłeś szaleństw jak inni. Słyszałem nawet coś nie coś, że pan się niegdyś tęgo kręciłeś koło spódniczek; żeś się ponoś kumał z najładniejszymi kobietkami swego czasu i że gdyś na którą zagiął parol, toś nie popuścił, pókiś swego nie dopiął.
ARGANT
To wszystko prawda, nie przeczę; ale zawszem się trzymał w granicach miłostek i nigdy bym się nie posunął do tego co on.
SKAPEN
Cóż zatem miał zrobić według pana? Widzi młodą osobę, która nań mile spogląda (bo to już ma po panu, że żadna kobieta koło niego spokojnie nie przejdzie); podoba mu się, odwiedza ją, prawi czułości, wzdycha, durzy się. Ona ulega jego namowom, chłopak korzysta jak może. I oto raz przyłapują go rodzice na takim czułym gruchaniu i przemocą wprost zniewalają do małżeństwa.
SYLWESTER
/ na stronie /
A to szczwany cygan!
SKAPEN
Miał się pozwolić zabić wedle pana? Z dwojga złego lepiej być jeszcze żonatym niż trupem.
ARGANT
Nic mi nie mówiono, że sprawa miała się w ten sposób.
SKAPEN
/ wskazując Sylwestra /
Niechże pan jego spyta: nie powie ani na włos inaczej.
ARGANT
/ do Sylwestra /
Więc przemocą go ożeniono?
SYLWESTER
Tak, panie.
SKAPEN
Przecież bym nie kłamał.
ARGANT
Powinien był zatem natychmiast iść zaprotestować przeciw gwałtowi u najbliższego rejenta.
SKAPEN
Otóż tego nie chciał uczynić.
ARGANT
To by mi ułatwiło w znacznej mierze zerwanie małżeństwa.
SKAPEN
Zerwanie małżeństwa?
ARGANT
Tak.
SKAPEN
Ależ pan go nie zerwie.
ARGANT
Ja nie zerwę?
SKAPEN
Nie.
ARGANT
Jak to! Czy nie starczą do tego prawa ojcowskie i przemoc, której dopuszczono się na synu?
SKAPEN
On się na to nigdy nie zgodzi.
ARGANT
On się nie zgodzi?
SKAPEN
Nie.
ARGANT
Mój syn?
SKAPEN
Pański syn. Chcesz pan, aby tym samym przyznał, że był zdolny dać się przestraszyć i że go zniewolono siłą? Nigdy na to nie przystanie; to by znaczyło przedstawić się w najgorszym świetle i okazać się niegodnym takiego ojca jak pan.
ARGANT
Drwię sobie z tego.
SKAPEN
Musi, po prostu dla swego i pańskiego honoru, powiadać wszystkim, że zaślubił ją dobrowolnie.
ARGANT
A ja chcę, dla mego i jego honoru, aby powiadał wprost przeciwnie.
SKAPEN
Nie; jestem pewny, że tego nie uczyni.
ARGANT
Potrafię go zmusić.
SKAPEN
Nie zrobi tego, powiadam panu.
ARGANT
Zrobi albo go wydziedziczę.
SKAPEN
Pan?
ARGANT
Ja.
SKAPEN
Bagatela!
ARGANT
Jak to: bagatela?
SKAPEN
Nie wydziedziczy pan.
ARGANT
Nie wydziedziczę?
SKAPEN
Nie.
ARGANT
Nie?
SKAPEN
Nie.
ARGANT
Ejże! A to doskonałe! Ja nie wydziedziczę syna?
SKAPEN
Nie, powiadam.
ARGANT
Któż mi zabroni?
SKAPEN
Pan sam.
ARGANT
Ja?
SKAPEN
Tak. Nie będzie pan miał serca.
ARGANT
Będę.
SKAPEN
Żartuje pan.
ARGANT
Nie żartuję.
SKAPEN
Czułość ojcowska zrobi swoje.
ARGANT
Nic nie zrobi.
SKAPEN
Zrobi, zrobi.
ARGANT
Mówię ci, że tak się stanie.
SKAPEN
Fraszki!
ARGANT
Nie trzeba mówić: fraszki.
SKAPEN
Mój Boże; ja pana znam; pan jest dobry z natury.
ARGANT
Wcale nie jestem dobry, umiem być zły, jak zechcę. Skończmy tę gawędę, która żółć mi tylko wzburza.
/ do Sylwestra /
Ruszaj stąd, obwiesiu; biegaj szukać tego hultaja. Ja tymczasem pójdę do Geronta, aby mu opowiedzieć swoje zgryzoty.
SKAPEN
Panie, jeśli mogę być panu w czymkolwiek użyteczny, niech pan tylko raczy rozkazać.
ARGANT
Dziękuję.
/ na stronie /
Ach, czemuż on jest mym jedynym synem! Czemuż nie ma tu w tej chwili córki, którą niebo mi wydarło! Zaraz bym go wydziedziczył na jej korzyść.
SCENA SIÓDMA
/ SKAPEN, SYLWESTER. /
SYLWESTER
Przyznaję, że z ciebie wielki człowiek i że sprawa przybrała nieco szczęśliwszy obrót. Ale teraz zdałoby się pomyśleć o drugiej stronie medalu: trzeba na gwałt pieniędzy; i tak wierzyciele depcą nam po piętach.
SKAPEN
Nie troszcz się o to: wszystko już obmyślone. Szukam jedynie w głowie człowieka, któremu byśmy mogli zaufać i który by się podjął zagrać wyznaczoną rolę. Czekaj. Obróć no się trochę. Nasuń no czapkę na czoło. Rozkracz trochę nogi. Wesprzyj się pod bok. Zrób wściekłą minę. Przejdź się trochę, a szeroko, tak jak to królowie w teatrze. Doskonale; już mamy. Chodź za mną. Sam się zajmę przeobrażeniem twojego głosu i gęby.
SYLWESTER
Zaklinam cię tylko, Skapenie, nie wpędź mnie w jakie zatargi ze świetnym trybunałem.
SKAPEN
Ech, co tam, podzielimy się niebezpieczeństwem jak bracia: trzy lata galer mniej czy więcej, cóż to jest dla człowieka z sercem i honorem?
AKT DRUGI
SCENA PIERWSZA
/ GERONT, ARGANT. /
GERONT
Tak, to rzecz pewna: wobec takiej pogody, ludzie nasi powinni być dziś tutaj. Pewien majtek, który przybywa z Tarentu, zapewnił mnie, że widział, jak moja służba gotowała się wsiadać na statek. Ale widzę, że przyjazd mej córki trafia na bardzo niepomyślne okoliczności, i to, co mi powiadasz o synu, wielce utrudnia spełnienie naszej umowy.
ARGANT
Nie troszcz się o to, szanowny sąsiedzie i przyjacielu; ręczę, że obalę zaporę i nawet spieszę natychmiast czynić kroki w tej sprawie.
GERONT
Na honor, mości Argancie, chcesz, abym ci powiedział, co myślę? Otóż wychowanie dzieci jest to rzecz, którą się trzeba zajmować bardzo serio.
ARGANT
Bez wątpienia. Do czego się to odnosi?
GERONT
Do tego, że wybryki młodych ludzi płyną najczęściej z tego, że ojcowie nie umieli ich chować jak należy.
ARGANT
I to się trafia. Ale co chcesz przez to powiedzieć?
GERONT
Co chcę powiedzieć?
ARGANT
Tak.
GERONT
Że gdybyś był, jak troskliwy ojciec, lepiej trzymał synalka, nie byłby ci pewnie wypłatał takiego figla.
ARGANT
Pięknie. To niby znaczy, że ty zawsze swojego dobrze trzymałeś?
GERONT
Z pewnością; i wcale byłbym nierad, gdyby mi urządził coś podobnego nawet w przybliżeniu.
ARGANT
A gdyby ten syn, którego ty, jako troskliwy ojciec, trzymałeś tak dobrze, nabroił jeszcze o wiele gorzej niż mój? No?
GERONT
Hę?
ARGANT
Hę?
GERONT
Cóż to ma znaczyć?
ARGANT
To ma znaczyć, mości Geroncie, że nie trzeba być tak rychliwym w sądzeniu drugich i że kto chce prawić kazania, winien dobrze patrzyć, czy u niego wszystko idzie jak należy.
GERONT
Nie rozumiem zgoła tej zagadki.
ARGANT
Łatwo ci ją będzie wytłumaczyć.
GERONT
Czyżbyś słyszał cośkolwiek o mym synu?
ARGANT
Możebne.
GERONT
Cóż zatem?
ARGANT
Twój Skapen, rozmawiając o moim strapieniu, napomknął mi tylko coś ogólnikowo; ale możesz od niego albo od kogo innego dowiedzieć się bliższych szczegółów. Co do mnie, idę czym prędzej naradzić się z adwokatem i wymiarkować, jakich sposobów trzeba będzie użyć. Do zobaczenia.
SCENA DRUGA
GERONT
/ sam /
Co by to mogła być za sprawka? Jeszcze gorsza niż jego syna! Na honor, nie łatwo mi, doprawdy, wyobrazić sobie coś gorszego; uważam, że ożenić się bez pozwolenia ojca jest postępkiem, który przechodzi wszelką imainację.
SCENA TRZECIA
/ GERONT, LEANDER. /
GERONT
A, jesteś tutaj!
LEANDER
/ biegnąc ku Gerontowi, aby go uściskać /
Ach, ojcze, jakże się cieszę, widząc cię z powrotem!
GERONT
/ odpychając Leandra /
Powoli. Pomówmy nieco o rzeczach serio.
LEANDER
Pozwól, niech cię uściskam i…
GERONT
/ odpychając go znowu /
Powoli, mówię.
LEANDER
Jak to, ojcze! Nie pozwalasz mi wyrazić uściskiem mej najszczerszej radości?
GERONT
Nie. Mamy wprzódy pewną rzecz do wyjaśnienia.
LEANDER
Cóż takiego?
GERONT
Stań no tu, abym cię dobrze widział.
LEANDER
Jak to, ojcze!
GERONT
Popatrz mi prosto w oczy.
LEANDER
I cóż?
GERONT
Powiedz no mi, co się tu działo?
LEANDER
Co się działo?
GERONT
Tak. Coś tu robił w czasie mej nieobecności?
LEANDER
Cóż miałem robić, ojcze?
GERONT
Nie pytam o to, co miałeś robić, ale coś robił.
LEANDER
Ja? Nic takiego, z czego miałbyś prawo być niezadowolony.
GERONT
Nic? Doprawdy?
LEANDER
Nic.
GERONT
Bardzoś sobie rezolutny!
LEANDER
Bo pewny swojej niewinności.
GERONT
Jednak Skapen powiadał mi ładne rzeczy o tobie.
LEANDER
Skapen?
GERONT
Ohoho! Widzę, że mi się czerwienisz.
LEANDER
Skapen mówił coś o mnie, ojcze?
GERONT
Tu nie miejsce po temu, aby załatwiać takie sprawy; pogadamy o tym gdzie indziej. Proszę mi iść do domu; przybędę tam za chwilę. A nicponiu! Jeśli ty hańbą chcesz okryć moją siwą głowę, wyrzekam się ciebie najkrótszą drogą: możesz na zawsze zniknąć z moich oczu.
SCENA CZWARTA
LEANDER
/ sam /
Zdradzić mnie w taki sposób! Łotr, który dla stu powodów powinien pierwszy strzec pilnie mojej tajemnicy, sam spieszy wydać ją przed ojcem! Ha! Przysięgam na niebo, ta zdrada nie ujdzie mu bezkarnie.
SCENA PIĄTA
/ OKTAW, LEANDER, SKAPEN. /
OKTAW
Ach, drogi Skapenie, ileż zawdzięczam twoim staraniom! Cóż z ciebie za cudowny człowiek! Co to za szczęście dla mnie, iż niebo cię zesłało ku mojej pomocy!
LEANDER
A, a! Jesteś tu! Bardzo się cieszę, że cię spotykam, łotrze spod ciemnej gwiazdy!
SKAPEN
Najniższy sługa. Zbyt wiele honoru mi pan czyni.
LEANDER
/ dobywając szpady /
Co, drwinki stroisz!… Ja cię nauczę…
SKAPEN
/ padając na kolana /
Panie!
OKTAW
/ rzucając się między nich i wstrzymując Leandra za ramię /
Leandrze! Co czynisz!
LEANDER
Nie, Oktawie, nie wstrzymuj mnie, proszę.
SKAPEN
/ do Leandra /
Och, panie!
OKTAW
/ wstrzymując Leandra /
Przez litość!
LEANDER
/ chcąc ugodzić Skapena /
Pozwól mi nasycić mą wściekłość.
OKTAW
W imię naszej przyjaźni, Leandrze, oszczędź mu życie.
SKAPEN
Panie, cóżem ja uczynił?
LEANDER
/ chcąc ugodzić Skapena /
Coś uczynił, zdrajco!
OKTAW
/ wstrzymując znowu Leandra /
Ech! Z wolna!
LEANDER
Dobrze, Oktawie, zatem niech sam mi tu wyzna w tej chwili szelmostwo, które mi wypłatał. Tak, łotrze, znam twoją sprawkę: dowiedziałem się o niej przed chwilą! Nie wyobrażałeś sobie pewno, aby ten sekret miał dojść mej świadomości; ale żądam, byś mi tu wyznał wszystko własnymi usty albo ta szpada przeszyje na wylot twoje nędzne ciało.
SKAPEN
Och, panie, pan miałby sumienie?…
LEANDER
Więc gadaj.
SKAPEN
Ja panu coś zrobiłem?
LEANDER
Tak, łotrze; wiesz doskonale, o czym myślę.
SKAPEN
Przysięgam, że nie wiem.
LEANDER
/ zamierzając się, aby ugodzić Skapena /
Ty nie wiesz!
OKTAW
/ wstrzymując go /
Leandrze!
SKAPEN
Więc dobrze, panie, skoro pan chce koniecznie, wyznaję panu, że to ja, wraz z przyjaciółmi, wypiłem tę baryłkę hiszpańskiego wina, które pan dostał w podarku przed kilkoma dniami. Ja również zrobiłem szparę w beczułce i rozlałem wodę naokoło, aby można było mniemać, że samo wyciekło.
LEANDER
Więc to ty, obwiesiu, wypiłeś wino! Więc ja za ciebie tak zwymyślałem służącą, pewny, że to ona spłatała mi tę sztuczkę?
SKAPEN
Tak, panie, to ja; pokornie przepraszam.
LEANDER
Bardzo się cieszę, że się i o tym dowiedziałem. Ale w tej chwili nie o to szelmostwo mi chodzi.
SKAPEN
To nie to, panie?
LEANDER
Nie: to inna sprawa, która dotyczy mnie o wiele bliżej; żądam, byś mi ją wyznał.
SKAPEN
Panie, nie przypominam sobie, abym jeszcze coś uczynił.
LEANDER
/ zamierzając się znowu /
Nie chcesz gadać?
SKAPEN
Aj!
OKTAW
/ powstrzymując Leandra /
Czekaj!
SKAPEN
Więc dobrze, panie; prawda, posłał mnie pan kiedyś, przed trzema tygodniami, wieczorem, abym zaniósł zegareczek młodej Cygance, pańskiej ukochanej. Wróciłem do mieszkania z sukniami okrytymi błotem i twarzą pełną krwi i powiedziałem panu, że natknąłem się na złodziei, którzy mnie zbili i odebrali zegarek. To ja, panie, przywłaszczyłem go sobie.
LEANDER
Ty przywłaszczyłeś sobie zegarek?
SKAPEN
Ja, panie, żeby wiedzieć, która godzina.
LEANDER
Ho, ho! ładnych się tu rzeczy dowiaduję! Uczciwego mam sługę, doprawdy! Ale to jeszcze nie to, o co pytam.
SKAPEN
Nie to?
LEANDER
Nie, łotrze bezwstydny, jeszcze coś innego; i masz mi gadać w tej chwili.
SKAPEN
/ na stronie /
A, do licha!
LEANDER
Mów prędko, bo mi spieszno.
SKAPEN
Panie, to już wszystko.
LEANDER
/ zamierzając się /
Wszystko?
OKTAW
/ stając przed Leandrem /
Ależ…
SKAPEN
Więc dobrze, jeszcze coś, panie. Przypomina pan sobie tego wilkołaka przed pół rokiem, który panu w nocy wsypał tyle kijów, że pan o mało karku nie skręcił, wpadłszy w ucieczce do piwnicy.
LEANDER
No więc?
SKAPEN
To ja, panie, udawałem tego wilkołaka.
LEANDER
To ty, zdrajco, udawałeś wilkołaka?
SKAPEN
Tak, panie; jedynie aby panu napędzić strachu i odebrać ochotę wyciągania mnie na wędrówki nocne, jak to było pańskim zwyczajem.
LEANDER
Potrafię ja sobie przypomnieć, w swoim czasie i miejscu, to, czego się tu dowiedziałem. Ale teraz wróćmy do rzeczy: żądam, abyś mi wyznał, coś powiedział ojcu.
SKAPEN
Ojcu?
LEANDER
Tak, szelmo, ojcu.
SKAPEN
Ależ ja go nie widziałem nawet po powrocie.
LEANDER
Nie widziałeś?
SKAPEN
Nie, panie.
LEANDER
Z pewnością?
SKAPEN
Z pewnością. Sam ojciec może poświadczyć.
LEANDER
Jednakże ja wiem o tym właśnie od niego.
SKAPEN
W takim razie, z przeproszeniem pańskim, nie powiedział prawdy.
SCENA SZÓSTA
/ LEANDER, OKTAW, KARLO, SKAPEN. /
KARLO
Panie, przynoszę wiadomość nader bolesną dla pańskiej miłości.
LEANDER
Jak to?
KARLO
Cyganie mają zamiar uprowadzić stąd Zerbinetę; sama, ze łzami w oczach, prosiła mnie, abym pospieszył cię uwiadomić, że jeśli do dwóch godzin nie złożysz żądanego okupu, stracisz ją z oczu na zawsze.
LEANDER
Dwóch godzin!
KARLO
Dwóch godzin.
SCENA SIÓDMA
/ LEANDER, OKTAW, SKAPEN. /
LEANDER
Och, poczciwy Skapenie, błagam, chciej mi dopomóc.
SKAPEN
/ podnosząc się i przechodząc hardo mimo Leandra /
A, poczciwy Skapenie! Teraz jestem poczciwym Skapenem, kiedy jestem potrzebny.
LEANDER
No, no, już ci przebaczam wszystko, coś mi tu wyznał, i więcej jeszcze, jeśliś jeszcze coś przeskrobał.
SKAPEN
Nie, nie; niech mi pan nic nie przebacza; niech mi pan wpakuje w sam brzuch tę szpadę. Będę uszczęśliwiony, jeśli mnie pan zabije.
LEANDER
Nie; błagam cię raczej, ty chciej mi wrócić życie, podając rękę mej miłości.
SKAPEN
Nie, nie: lepiej będzie, jak mnie pan zabije.
LEANDER
Życie twoje jest dla mnie zbyt cenne: zaklinam cię, chciej rozwinąć dla mej sprawy ów cudowny geniusz, dla którego nie ma nic niepodobnego na świecie.
SKAPEN
Nie. Niech mnie pan zabije, proszę bardzo.
LEANDER
Ach, przez litość, nie pamiętaj już dłużej; pomyśl, jak by mi pomóc w tym, o co cię proszę.
OKTAW
Skapenie, trzeba coś dla niego uczynić.
SKAPEN
Jakże to możliwe po upokorzeniu, którego doznałem?
LEANDER
Błagam cię, wybacz mą porywczość i chciej użyczyć mi swoich talentów.
OKTAW
I ja dołączam za nim moje prośby.
SKAPEN
Zbyt mnie ubodła w serce ta zniewaga.
OKTAW
Zapomnij.
LEANDER
Skapenie, chciałbyś mnie opuścić w tak okrutnym położeniu?
SKAPEN
Taki mi afront wyrządzić, ot, ni stąd ni zowąd!
LEANDER
Zbłądziłem, wyznaję.
SKAPEN
Wymyślać od łotrów, szelmów, wisielców, infamisów!
LEANDER
Żałuję najserdeczniej.
SKAPEN
Chcieć mnie na wylot przewiercić szpadą!
LEANDER
Proszę cię o przebaczenie z całego serca. Jeżeli chodzi tylko o to, bym ukląkł przed tobą, oto masz mnie na kolanach, Skapenie; błagam cię jeszcze raz, abyś mnie nie opuścił.
OKTAW
Nie, na honor, Skapenie, musisz wreszcie ustąpić.
SKAPEN
Może pan wstać. Na drugi raz niech pan nie będzie taki porywczy.
LEANDER
Przyrzekasz zająć się mą sprawą?
SKAPEN
Pomyśli się o tym.
LEANDER
Ale wiesz, że czas nagli.
SKAPEN
Niech pana o to głowa nie boli. Ile panu trzeba?
LEANDER
Pięćset talarów.
SKAPEN
A panu?
OKTAW
Dwieście pistolów.
SKAPEN
Wydobędę te pieniądze od ojcaszków.
/ do Oktawa /
Co się tyczy pańskiego, już mam na niego sposób;
/ do Leandra /
co zaś do pańskiego papy, to, chociaż z niego skończony kutwa, jeszcze mniej będziemy mieli z nim kłopotu; jak panu bowiem wiadomo, Bóg nie obdarzył go zbytnią bystrością dowcipu; można w poczciwca wmówić co się żywnie podoba. Niech to pana nie obraża: nie ma pomiędzy nim a panem ani cienia podobieństwa; wiadomo panu zresztą, iż nie brak ludzi, którzy twierdzą, że on jest ojcem twoim jedynie w sensie formalnym.
LEANDER
Hola, mości Skapenie!
SKAPEN
Dobrze, dobrze, któż by przywiązywał znaczenie do takiego głupstwa! Kpisz pan, czy co? Ale otóż i ojciec pana Oktawa. Zacznijmy od niego, skoro się nawinął. Oddalcie się.
/ do Oktawa /
A pan spiesz ostrzec Sylwestra, aby szybko przybył odegrać swą rolę.
SCENA ÓSMA
/ ARGANT, SKAPEN. /
SKAPEN
/ na stronie /
Ciągle jeszcze przeżuwa swoje.
ARGANT
/ myśląc, że jest sam /
Tak mało mieć rozwagi, tak mało statku! Wplątać się w takie zobowiązanie! Och, och, lekkomyślna młodzież!
SKAPEN
Sługa najniższy.
ARGANT
Jak się masz, Skapenie.
SKAPEN
Duma pan nad przygodą syna?
ARGANT
Wyznaję, że mnie to gryzie niepomiernie.
SKAPEN
Panie, życie ludzkie najeżone jest przeciwnościami: toteż dobrze jest każdej chwili być na nie przygotowanym. Swego czasu słyszałem na ten temat zdanie starożytnego mędrca, które na zawsze zachowałem w pamięci.
ARGANT
Cóż za zdanie?
SKAPEN
Że jeśli ojciec rodziny choćby przez krótki czas był poza domem, winien przejść w myśli wszystkie przykre wydarzenia, jakie może zastać za powrotem; wyobrazić sobie, że dom spłonął, pieniądze skradli złodzieje, żona umarła, syn okaleczał, córkę zgwałcono; to zaś, co go ominęło, przypisać szczególnemu szczęściu. Co do mnie, trzymałem się zawsze tej nauki w mojej skromnej filozofii; ile razy zdarzyło mi się wracać do domu, za każdym razem byłem przygotowany na gniew państwa, na wymyślania, na zniewagi, kopnięcie w zadek, kije i batogi; za wszystko zaś, czego mi oszczędzono, składałem dzięki dobremu losowi.
ARGANT
Bardzo ładnie; ale z tego nie wynika, bym miał cierpieć bezecne małżeństwo, stające w poprzek związkom, które układałem dla syna. Właśnie zasięgałem rady adwokatów, w jaki sposób można by rzecz całą unieważnić.
SKAPEN
Na honor, panie, gdyby pan mnie chciał słuchać, starałby się pan załagodzić sprawę na innej drodze. Wie pan, co to są procesy w tym kraju; dobrowolnie się pan pakuje w gniazdo os.
ARGANT
Masz słuszność, czuję to aż nadto dobrze. Ale jakaż to inna droga?
SKAPEN
Zdaje mi się, że ją znalazłem. Tak mi żal pana, doprawdy, kiedy patrzę na pańskie zmartwienie, że mimo woli zacząłem szukać w głowie jakiegoś sposobu, aby pana wydobyć z kłopotu. Taką już mam naturę, że nie mogę patrzeć bez wzruszenia na zacnych rodziców cierpiących zgryzoty z powodu niesfornych dzieci; prócz tego, zawsze czułem dla pańskiej osoby całkiem szczególny szacunek.
ARGANT
Szczerze ci jestem obowiązany.
SKAPEN
Poszedłem więc rozmówić się z bratem dziewczyny. To jeden z owych zawodowych rębajłów, ludzi, których życie streszcza się w machaniu szpadą: wciąż mówią tylko o zadźganiu kogoś i tyle im znaczy zamordować człowieka, co drugiemu golnąć szklankę wina. Naprowadziłem rozmowę na małżeństwo, wykazałem, jak łatwo byłoby je unieważnić na podstawie oczywistego gwałtu; podkreśliłem ojcowskie przywileje; oparcie, jakie panu dają wobec trybunałów i słuszne prawo, i majątek, i stosunki. Tak mu zakręciłem głowę, że wreszcie dał się nakłonić, aby umorzyć sprawę za jakąś okrągłą sumkę; słowem, gotów przystać na unieważnienie, byle mu pan dał odszkodowanie pieniężne.
ARGANT
I ileż?
SKAPEN
Och, z początku roiły mu się złote góry.
ARGANT
Hm, ile?
SKAPEN
Bajońskie sumy.
ARGANT
Ale przecież?
SKAPEN
Nie chciał słyszeć o mniej niż pięciuset lub sześciuset pistolach.
ARGANT
Niechże go febra ściśnie pięćset i sześćset razy! Czy on sobie kpi?
SKAPEN
To samo mu powiedziałem. Wzruszyłem ramionami na takie pretensje i wytłumaczyłem jasno, że pan nie jest tak głupi, aby dać z siebie wycisnąć sześćset pistolów. Wreszcie, po długich rokowaniach, oto do czego sprowadza się wynik. Zbliża się czas, powiedział, w którym mam się zaciągnąć do wojska; muszę się wyekwipować i trzeba mi gotowizny: rad nierad zatem, muszę się zgodzić na propozycje. Trzeba mi wierzchowca; trudno zaś dostać niezłego konika za mniej niż sześćdziesiąt pistolów.
ARGANT
Dobrze więc, na sześćdziesiąt może rachować.
SKAPEN
Do konia potrzebny jest rząd i pistolety; to jeszcze jakieś dwadzieścia pistolów.
ARGANT
Dwadzieścia a sześćdziesiąt, byłoby osiemdziesiąt.
SKAPEN
Właśnie.
ARGANT
To dużo; ale niech będzie: zgadzam się i na tyle.
SKAPEN
Trzeba mu również konia pod siodło dla pachołka: co najmniej trzydzieści pistolów.
ARGANT
Cóż u diaska! Niechże mu kat świeci; nic nie dam.
SKAPEN
Panie, panie!
ARGANT
Nie: to trzeba być bezczelnym błaznem!
SKAPEN
Chce pan, aby pachołek gonił za nim piechotą?
ARGANT
Niech goni jak mu się podoba i jego pan także.
SKAPEN
Mój Boże, panie, niechże się pan nie zacina przy takiej drobnostce. Niech się pan nie wdaje w procesy, błagam; raczej niech pan wszystko odda, byle się uchronić rąk sprawiedliwości.
ARGANT
Niechże więc stracę; gotów jestem wreszcie zapłacić i te trzydzieści.
SKAPEN
Trzeba mi również, powiedział, jucznego muła, który by…
ARGANT
Co! Niechże mi się zabiera do czarnego diaska ze swoim mułem! To już za wiele; pójdziemy do sądu.
SKAPEN
Panie, niech pan ustąpi.
ARGANT
Nie, mowy nie ma.
SKAPEN
Maleńki mułek.
ARGANT
Ani nawet osła.
SKAPEN
Niech pan rozważy.
ARGANT
Nie; wolę się procesować.
SKAPEN
Ech, drogi panie, co pan doprawdy wyplata? Czy pan wie, na co się pan naraża? Niech pan ogarnie myślą wszystkie stopnie i szczeble sprawiedliwości. Niech pan spojrzy, ile tu instancji i apelacji; ile zawikłanych procedur; ile zwierząt drapieżnych, przez których pazury przejść ci będzie trzeba: woźnych, pełnomocników, prokuratorów, adwokatów, pisarzy, substytutów, referendarzy, sędziów i ich pomocników. Nie ma pomiędzy nimi ani jednego, który by, dla najbłahszego powodu, nie był zdolny karku skręcić najsłuszniejszej sprawie. Woźny doręczy panu fałszywe powołanie, wskutek czego skażą pana, ani nie będziesz wiedział o tym. Pański prokurator porozumie się z przeciwnikiem i sprzeda cię za miłą gotowiznę. Adwokat, tak samo przekupiony, nie stawi się na rozprawę lub będzie bronił w sposób, który rzecz tylko pogrzebie. Pisarz wystosuje zaoczne wyroki. Sekretarz trybunału uprzątnie rozmyślnie akta z dowodami albo też sam referendarz pominie to, co widział; a skoro, po największych wysiłkach, zdołałbyś się pan uporać z tym wszystkim, przekonasz się z przerażeniem, że bądź to pobożne duszyczki, bądź też damulki, które trzymają sędziów w garści, nastroiły ich przeciw panu. Och, panie, jeśli tylko możesz, ratuj się z tego piekła. Mieć proces w tym kraju, to znaczy być potępionym za życia: sama myśl o procesie wygnałaby mnie stąd aż na krańce Indii.
ARGANT
Na ileż on szacuje tego muła?
SKAPEN
Panie, na tego muła, na oba konie, rynsztunek, pistolety i jakiś drobny dług w gospodzie, żąda, jedno w drugie, okrągłych dwieście pistolów.
ARGANT
Dwieście pistolów!
SKAPEN
Tak.
ARGANT
/ chodząc w gniewie tam i z powrotem /
Dobrze, dobrze, będziemy się procesować.
SKAPEN
Niech się pan zastanowi…
ARGANT
Będę się procesował.
SKAPEN
Niech się pan nie naraża…
ARGANT
Chcę się procesować.
SKAPEN
Ależ, aby się procesować, też panu będzie trzeba pieniędzy. Będzie ich trzeba na koszta śledztwa: będzie trzeba na odszkodowanie świadków; będzie trzeba na prokurację, prezentację, należytość za posiedzenia, taksę pełnomocnictwa i diety prokuratora. Będzie ich panu trzeba na konsultacje i obronę adwokatów, na prawo wycofania aktów i sporządzenie odpisów. Będzie ich panu trzeba na raporty substytutów, na poczestne, na wciągnięcie aktów przez pisarza, na sporządzenie orzeczenia, wyroki, kontrole, podpisy i ekspedycje dependentów, nie mówiąc już o podarkach, bez których się nie obejdzie. Niech pan da te same pieniądze owemu człowiekowi, a pozbędzie się pan całej sprawy.
ARGANT
Jak to! dwieście pistolów!
SKAPEN
No tak. Zyska pan jeszcze na tym. Ot tak, na próbę, zrobiłem w myśli obrachunek wszystkich kosztów; i przekonałem się, że dając drabowi dwieście pistolów, zarabia pan na czysto co najmniej sto pięćdziesiąt, nie licząc kłopotów, łażenia i utrapień. Choćby tylko chodziło o oszczędzenie sobie epitetów, jakich panu nie pożałują przed całą publicznością te szelmy adwokaci, wolałbym zapłacić trzysta pistolów, niż mieć proces.
ARGANT
Drwię sobie z tego: chciałbym widzieć adwokata, który by sobie pozwolił coś na mnie powiedzieć!
SKAPEN
Zrobi pan, co się panu spodoba, ale gdybym był na pana miejscu, wolałbym uniknąć.
ARGANT
Nie zapłacę dwustu pistolów.
SKAPEN
Otóż i człowiek, o którym mowa.
SCENA DZIEWIĄTA
/ ARGANT, SKAPEN, SYLWESTER przebrany za rębajłę. /
SYLWESTER
Słuchaj no, Skapenie, pokaż mi przy sposobności tego Arganta, ojca naszego Oktawa.
SKAPEN
Na cóż to panu?
SYLWESTER
Dowiedziałem się, że chce wytoczyć proces i na tej drodze unieważnić małżeństwo.
SKAPEN
Nie wiem, czy ma ten zamiar; to tylko wiem, że nie chce się zgodzić na dwieście pistolów, których pan żąda; powiada, że to za wiele.
SYLWESTER
Kroćset bomb i kartaczy! Niech go tylko dopadnę, naszpikuję go jak zająca, choćby mnie mieli żywego kołem łamać.
/ Argant kryje się, drżąc cały, za plecami Skapena. /
SKAPEN
Ho, ho, panie; ojciec Oktawa to odważny człowiek: nie nastraszy się z pewnością.
SYLWESTER
Co, on! Do stu kartaczy! Gdybym go tu spotkał, wpakowałbym mu w brzuch tę szpadę po rękojeść.
/ spostrzegając Arganta /
Co to za człowiek?
SKAPEN
To nie on, panie, to nie on!
SYLWESTER
Może ktoś z jego przyjaciół?
SKAPEN
Nie, panie, przeciwnie, to jego zawzięty wróg.
SYLWESTER
Zawzięty wróg?
/ do Arganta /
Pan jesteś wrogiem tego hultaja Arganta? Hę?
SKAPEN
Tak, tak, ręczę.
SYLWESTER
/ potrząsając gwałtownie ręką Arganta /
Uściśnij mi pan rękę. Daję panu słowo i przysięgam na honor, na szpadę, którą noszę przy boku, na wszystkie zaklęcia, jakie istnieją pod słońcem, że nim dzień upłynie, uwolnię pana od tego draba, tego starego łotra, Arganta. Niech się pan na mnie spuści.
SKAPEN
Mój panie, gwałty w tym kraju do niczego dobrego nie prowadzą.
SYLWESTER
Drwię sobie ze wszystkiego: nie mam nic do stracenia.
SKAPEN
Będzie się miał na baczności, to pewna; ma przyjaciół, krewnych i służbę, którzy osłonią go w razie napaści.
SYLWESTER
Chciałbym to widzieć, do czarta! A, do wszystkich diabłów! Czemuż go tu nie mam przed sobą w tej chwili, razem z jego całą hałastrą! Czemuż mi nie stanie do oczu w otoczeniu bodaj i trzydziestu ludzi! Czemuż nie skoczą tu na mnie z bronią w ręku!
/ stając w pozycji /
Co, hultaje! Wy byście śmieli na mnie się porywać! Tam do kata, bij, morduj!
/ zadaje pchnięcia na wszystkie strony, jak gdyby walczył z kilkoma osobami /
Bez pardonu. Masz! Ostro. Trzymaj! Roztropnie a śmiało. A, łotry! A, draby! Swędzi was skóra, swędzi? Już ja wam ją wygarbuję. Macie gałgany, macie! Dalej! Masz i ty, i ty! Trzymaj!
/ zwracając się w stronę Arganta i Skapena /
I to jeszcze, i to! Co, dajecie drapaka? Stać mi tu ostro, stać ostro!
SKAPEN
No, no, no, panie! My nie trzymamy z nimi.
SYLWESTER
To was nauczy robić sobie ze mnie zabawkę.
SCENA DZIESIĄTA
/ ARGANT, SKAPEN. /
SKAPEN
Masz pan, widzisz, ile tu trupów za marnych dwieście pistolów. Bądź pan zdrów, życzę panu dobrego powodzenia.
ARGANT
/ cały drżący /
Skapenie!
SKAPEN
O co chodzi?
ARGANT
Namyśliłem się dać tych dwieście pistolów.
SKAPEN
Bardzo mnie to cieszy dla pana.
ARGANT
Chodźmy go dogonić: mam właśnie przy sobie.
SKAPEN
Wystarczy, jeśli mnie pan wręczy. Jakoś nie wypada panu się pokazywać wobec tego, że tu uchodziłeś za kogo innego; a przy tym lękam się, czy, poznając pana, drab nie zażądałby więcej.
ARGANT
Pewnie, pewnie, ale widzisz, skoro już płacę, miałbym ochotę to widzieć.
SKAPEN
Może mi pan nie ufa?
ARGANT
Ach, nie; ale…
SKAPEN
Tam do licha! Panie, albo jestem filutem, albo uczciwym człowiekiem: jedno z dwojga. Czyż chciałbym pana oszukiwać i czy w tej całej sprawie mam jakikolwiek inny interes niż dobro pańskie i mego pana, którego również dotyczy sprawa owego małżeństwa? Jeśli mnie pan w czymkolwiek podejrzewa, nie mieszam się do niczego: może pan sobie szukać kogo się panu podoba, aby załatwiał pańskie sprawy.
ARGANT
Masz zatem.
SKAPEN
Nie, panie, niech mi pan nie powierza tej sumy. Bardzo mi to będzie na rękę, jeśli pan użyje kogo innego.
ARGANT
Ale bierzże, dla Boga.
SKAPEN
Nie, mówię; lepiej niech mi pan nie ufa. Kto wie, czy ja nie chcę po prostu wyłudzić tych pieniędzy.
ARGANT
Masz, powiadam, nie spierajmyż się już o to dłużej. Ale pamiętaj zabezpieczyć się z nim należycie.
SKAPEN
Niech się pan na mnie spuści; nie na głupiego trafił.
ARGANT
Będę czekał na ciebie w domu.
SKAPEN
Stawię się niezawodnie.
/ sam /
Jeden byłby gotów. Pozostaje teraz rozejrzeć się za drugim. Słowo daję, właśnie idzie. Zdaje się, że samo niebo sprowadza ich na zawołanie w sieci.
SCENA JEDENASTA
/ GERONT, SKAPEN. /
SKAPEN
/ udając, że nie widzi Geronta /
O nieba! O, cóż za nieszczęście! Biedny ten ojciec! Biedny Geroncie, i cóż ty poczniesz teraz?
GERONT
/ na stronie /
Co on tam o mnie mówi? Jakiś wydaje się strapiony.
SKAPEN
Czyż nikt mi nie powie, gdzie jest w tej chwili biedny pan Geront?
GERONT
O cóż chodzi, Skapenie?
SKAPEN
/ biegając po scenie, nie chcąc widzieć ani słyszeć Geronta /
Gdzież mógłbym go spotkać, aby mu zwiastować to straszne nieszczęście?
GERONT
/ zatrzymując Skapena /
Ale cóż się stało?
SKAPEN
Próżno biegam na wsze strony: nie mogę go znaleźć…
GERONT
Oto jestem.
SKAPEN
Musiał się chyba gdzieś schować: ale gdzie?
GERONT
/ zatrzymując Skapena /
Człowieku, czyś ty ślepy, że mnie nie chcesz widzieć?
SKAPEN
Ach, panie, nie ma sposobu pana dopaść.
GERONT
Od godziny stoję tu przed tobą. Cóż się stało?
SKAPEN
Panie…
GERONT
Co?
SKAPEN
Syn pański…
GERONT
Cóż syn?
SKAPEN
Popadł w najbardziej niespodziane nieszczęście.
GERONT
Jakież?
SKAPEN
Spotkałem go przed chwilą w głębokim strapieniu z powodu czegoś, co mu pan powiedział i do czego pan wmieszał dość niepotrzebnie i moją osobę. Pragnąc rozproszyć choć trochę owo przygnębienie, udaliśmy się na przechadzkę do portu. Rozglądając się dokoła, zauważyliśmy statek turecki, wcale sobie pokaźny. Młody Turek, wyglądający bardzo przyzwoicie, zachęcił nas, abyśmy wstąpili na pokład, i sam nas nawet przeprowadził. Poszliśmy. Obsypał nas mnóstwem grzeczności, ofiarował podwieczorek składający się z wybornych owoców i doskonałego wina.
GERONT
Cóż w tym za nieszczęście?
SKAPEN
Zaraz, panie, już nadchodzi. Gdyśmy zajadali, on spuścił statek na morze: następnie zaś, kiedy port był już daleko, kazał mnie wsadzić w czółno i wyprawił do pana, abym powiedział, że jeśli nie przyślesz mu natychmiast przeze mnie pięciuset talarów, uprowadzi syna do Algieru.
GERONT
Jak to, u diaska! Pięciuset talarów!
SKAPEN
Tak, panie; i, co więcej, zostawił mi na to tylko dwie godziny.
GERONT
A, pies turecki! Zarzynać mnie w taki sposób!
SKAPEN
Niechże pan zatem, nie tracąc czasu, pomyśli nad sposobem wybawienia syna, którego kochasz tak tkliwie.
GERONT
Po kiegóż diabła łaził na ten statek?
SKAPEN
Nie przypuszczał tego, co mu się trafiło.
GERONT
Leć prędko, Skapenie, i powiedz temu Turkowi, że ja mu zaraz policję na kark naślę.
SKAPEN
Policja na pełnym morzu! Pan żartuje?
GERONT
Po kiegóż diabła łaził na ten statek?
SKAPEN
Zły los tak igra niekiedy z człowiekiem.
GERONT
Skapenie, dziś musisz okazać, że jesteś wiernym sługą.
SKAPEN
W jaki sposób?
GERONT
Spiesz powiedzieć Turkowi, aby mi odesłał syna i oddaj się jako zakładnik w jego miejsce, póki nie zgromadzę sumy, której ten rozbójnik żąda.
SKAPEN
Ech, panie, co też pan opowiada? Pan myśli, że ten Turek obrany jest z rozumu, aby przyjąć takiego mizeraka jak ja w miejsce pańskiego syna?
GERONT
Po kiegóż diabła łaził na ten statek?
SKAPEN
Nie przeczuwał nieszczęścia. Niech pan pamięta, że dano mi tylko dwie godziny.
GERONT
I mówisz, że żąda…
SKAPEN
Pięćset talarów.
GERONT
Pięćset talarów! Czy on nie ma sumienia?
SKAPEN
Także coś! Turek i sumienie!
GERONT
Czy on wie dobrze, ile to jest pięćset talarów?
SKAPEN
Tak, panie, wie, że to tysiąc pięćset funtów.
GERONT
Czy ten łotr myśli, że tysiąc pięćset funtów znajduje się na ulicy?
SKAPEN
Alboż tego rodzaju ludziom można coś wytłumaczyć?
GERONT
Ale po kiegóż diabła łaził na ten statek?
SKAPEN
To prawda. Ale cóż! Nikt nie przewidywał, co się stanie. Panie, przez litość, niech pan nie traci czasu!
GERONT
Masz, oto klucz od szafy.
SKAPEN
Dobrze.
GERONT
Otworzysz ją.
SKAPEN
Wybornie.
GERONT
Znajdziesz w lewej przegrodzie wielki klucz, który otwiera drzwi od strychu.
SKAPEN
Wiem.
GERONT
Zbierzesz tam wszystkie ubrania, schowane w wielkim koszu, i pójdziesz je sprzedać handlarzom starzyzny, aby uzyskać ten okup.
SKAPEN
/ oddając mu klucz /
Ech, panie, czy panu się coś marzy? Ani stu franków nie dostałbym za to wszystko; a potem wiesz pan, jak mało czasu zostawiono na załatwienie sprawy.
GERONT
Ale po kiegóż diabła on łaził na ten statek?
SKAPEN
Och! Ileż słów na próżno! Zostaw pan już ten statek i pomyśl, że czas nagli; narażasz się na to, że możesz nie ujrzeć syna. Och! Biedny paniczu! Kto wie, czy cię jeszcze zobaczę kiedy! Kto wie, w tej chwili może uwożą cię już skutego w kajdany do Algieru. Ale niebo mi będzie świadkiem, że uczyniłem dla ciebie wszystko, co było w mej mocy, i że, jeśli mi się nie uda cię wykupić, winne temu będzie jedynie nieczułe serce ojca.
GERONT
Czekaj, Skapenie, pójdę poszukać tej sumy.
SKAPEN
Niechże się pan spieszy, panie: boję się, że będzie za późno.
GERONT
Prawda, mówiłeś, że żąda czterysta talarów?
SKAPEN
Nie. Pięćset talarów.
GERONT
Pięćset talarów!
SKAPEN
Tak.
GERONT
Po kiegóż diabła on łaził na ten statek?
SKAPEN
Ma pan słuszność, ale niech się pan spieszy.
GERONT
Czyż nie miał innego miejsca do przechadzki?
SKAPEN
To prawda; ale niech pan nie marudzi.
GERONT
Ha! przeklęty statek!
SKAPEN
/ na stronie /
Zajechał mu w głowę ten statek.
GERONT
Czekaj, Skapenie, zapomniałem zupełnie, że przed chwilą wręczono mi właśnie takąż sumę w złocie. Nie myślałem, że tak prędko przyjdzie mi się z nią rozstać.
/ wyjmując sakiewkę i podając Skapenowi /
Masz, idź, wykup syna.
SKAPEN
/ wyciągając rękę /
Dobrze, panie.
GERONT
/ nie wypuszczając sakiewki, którą niby dawał Skapenowi /
Ale powiedz temu Turkowi, że jest skończonym zbrodniarzem.
SKAPEN
/ wyciągając znowu rękę /
Dobrze, panie.
GERONT
/ j.w. /
Bezecnikiem!
SKAPEN
Dobrze, panie.
GERONT
/ j.w. /
Człowiekiem bez czci i wiary, złodziejem!
SKAPEN
Już niech się pan na mnie spuści.
GERONT
/ j.w. /
Że mi wydziera te pięćset talarów wbrew boskim i ludzkim prawom!
SKAPEN
Dobrze, panie.
GERONT
/ j.w. /
Że jeszcze nie skończona sprawa między nami.
SKAPEN
Już dobrze.
GERONT
/ j.w. /
I że, jeśli go kiedy dopadnę, potrafię się na nim zemścić!
SKAPEN
Tak.
GERONT
/ chowając sakiewkę z powrotem do kieszeni i odchodząc /
Idź, idź co żywo wykupić syna.
SKAPEN
/ biegnąc za Gerontem /
Hej, panie!
GERONT
Co takiego?
SKAPEN
A gdzież pieniądze?
GERONT
Czyż ci ich nie dałem?
SKAPEN
Niech Bóg broni: schował je pan z powrotem.
GERONT
Ach, tak! To z boleści tak straciłem głowę.
SKAPEN
Widzę.
GERONT
Po kiegóż diabła łaził na ten statek! Ha! Przeklęty statek! Ha! Zdrajca Turek! A, wszyscy diabli!
SKAPEN
/ sam /
Nie może strawić tych pięciuset talarów, które zeń wydrwiłem: ale jeszcześmy się nie skwitowali; musi mi w innej walucie zapłacić, że mnie oczernił w oczach syna.
SCENA DWUNASTA
/ OKTAW, LEANDER, SKAPEN. /
OKTAW
I cóż, Skapenie, udało ci się coś dla mnie uzyskać?
LEANDER
Czyś co uczynił, aby wybawić mą miłość z kłopotu?
SKAPEN
/ do Oktawa /
Oto dwieście pistolów, którem wycisnął z ojca.
OKTAW
Och, jakaż radość!
SKAPEN
/ do Leandra /
Dla pana nic się nie dało zrobić.
LEANDER
/ chcąc odejść /
W takim razie trzeba mi zginąć; nic mi po życiu, jeśli mam postradać Zerbinetę.
SKAPEN
Hola, hola, powoli. Jaki pan, u diaska, gorący.
LEANDER
/ odwracając się /
I cóż mi zostało?
SKAPEN
Czekaj pan, mam coś dla pana.
LEANDER
Ach, życie mi wracasz.
SKAPEN
Ale, pod warunkiem, że mi pan pozwoli na małą zemstę nad ojcaszkiem za sztuczkę, którą mi wypłatał.
LEANDER
Co zechcesz.
SKAPEN
Przyrzeka pan przy świadkach?
LEANDER
Tak.
SKAPEN
Bierz pan, oto pięćset talarów.
LEANDER
Spieszmyż tedy wykupić ubóstwianą.
AKT TRZECI
SCENA PIERWSZA
/ ZERBINETA, HIACYNTA, SKAPEN, SYLWESTER. /
SYLWESTER
Tak, kochankowie wasi postanowili pomieścić was tu razem; spełniamy rozkaz, jaki nam wydano.
HIACYNTA
/ do Zerbinety /
Co do mnie, zachwycona jestem tym pomysłem. Z radością witam tak miłą towarzyszkę losu; wiele dałabym za to, aby przyjaźń, która łączy drogie nam osoby, mogła i nas zespolić słodkim węzłem.
ZERBINETA
Przyjmuję z duszy uprzejmą propozycję: nie mam zwyczaju się drożyć, gdy mnie ktoś częstuje przyjaźnią.
SKAPEN
A miłością?
ZERBINETA
Co do miłości, rzecz trochę inna; z tej strony grozi nieco więcej niebezpieczeństw, tu nie jestem równie śmiała.
SKAPEN
Myślę jednak, że nie odnosi się to do mego pana; po tym, co uczynił dla panienki, zasłużył chyba na wszelkie dowody wzajemności.
ZERBINETA
Tak zupełnie nie jestem przekonana; to wszystko nie wystarcza jeszcze; aby w całej pełni zdobyć moje zaufanie. Jestem z natury wesoła i śmieję się bez ustanku, ale mimo tych płochych pozorów patrzę bardzo poważnie na pewne rzeczy. Twój pan łudzi się bardzo, jeśli myśli, iż wystarczy, że mnie kupił, aby mnie posiąść na własność. Aby to osiągnąć, musiałby poświęcić coś więcej niż pieniądze; nim bym mogła odpowiedzieć na jego miłość tak, jak tego pragnie, trzeba by, aby zapewnienie jego wiary znalazło poparcie w pewnym obrządku uznanym przez świat za niezbędny.
SKAPEN
Tak też i on to rozumie. Przejęty jest dla panienki najuczciwszymi chęciami; i ja też nie mieszałbym się z pewnością w tę sprawę, gdybym go o co innego podejrzewał.
ZERBINETA
Chętnie wierzę, skoro pan tak powiada; ale przewiduję niejakie trudności ze strony ojca.
SKAPEN
Znajdziemy jakiś sposób.
HIACYNTA
/ do Zerbinety /
Losy nasze są tak podobne, iż to powinno wzmocnić jeszcze wzajemną sympatię: obie przechodzimy te same niepokoje, obu nam grozi toż samo niebezpieczeństwo.
ZERBINETA
Ty, Hiacynto, masz bodaj tę przewagę, że wiesz, czyją jesteś córką. Poparcie rodziny, na którą łatwo ci się powołać, może pomyślnie zwrócić całą sprawę, zapewnić twoje szczęście i wyjednać zezwolenie na zawarte już małżeństwo. Ja natomiast nie mogę się znikąd spodziewać pomocy; a ubóstwo moje nie przyczyni się do zmiękczenia woli ojca, oglądającego się jedynie na majątek.
HIACYNTA
Ale ty znowu masz tę przewagę, że nikt nie próbuje odwrócić od ciebie kochanka pokusą innego związku.
ZERBINETA
Zmienność drogiego serca nie jest jeszcze tym, co najwięcej grozi kobiecie. Może polegać tyle na własnej wartości, aby wierzyć, iż zdoła utrzymać raz pozyskaną zdobycz: najstraszliwszą w takim położeniu wydaje mi się przemoc władzy ojcowskiej, w oczach której żaden nasz powab nie ma wartości.
HIACYNTA
Och, i czemuż tak już jest na świecie, że najszczersze skłonności trafiają na tyle przeszkód? Jakże słodką rzeczą jest miłość, skoro lubym wiązom dwojga serc nie grozi żadne niebezpieczeństwo!
SKAPEN
Panienka żartuje! Spokój w miłości, podobnie jak cisza morska, nigdy nic dobrego nie wróży. Jednostajne szczęście zbyt rychło się przykrzy; w życiu trzeba przypływu i odpływu; trudność podnieca zapały i zaostrza przyjemność.
ZERBINETA
Ale prawda, Skapenie, opowiedzże nam, jakiego to paradnego podstępu użyłeś, aby wycisnąć pieniądze ze starego kutwy? Ma to być coś przezabawnego; a wiesz, że nie darmo się trudzi, kto mi coś wesołego opowiada i że odpłacam mu to sowicie radością i śmiechem.
SKAPEN
Sylwester wam to opowie nie gorzej ode mnie. Ja bo mam głowę nabitą planem małej zemsty, na którą już zawczasu się cieszę.
SYLWESTER
I po cóż ty z dobrej woli chcesz zdrową głowę kłaść pod ewangelię?
SKAPEN
Lubię nad życie takie śmiałe przedsięwzięcia.
SYLWESTER
Szczerze ci radzę, posłuchaj mnie i daj temu pokój.
SKAPEN
Mądrze radzisz, ale ja wolę słuchać siebie samego.
SYLWESTER
Po kiego diaska bawić się w takie żarty?
SKAPEN
Po kiego diaska ciebie o to głowa boli?
SYLWESTER
Bo widzę, jak bez żadnej potrzeby narażasz grzbiet na porządną porcję kijów.
SKAPEN
Więc dobrze, narażam; ale nie twój, tylko swój własny.
SYLWESTER
Masz słuszność: jesteś panem swoich pleców, możesz nimi rozrządzać, jak ci się spodoba.
SKAPEN
Tego rodzaju niebezpieczeństwa nigdy mnie nie odstraszały. Gardzę owymi tchórzami, co to, chcąc niby wszystko przewidzieć, ze zbytku ostrożności nie ważą się na żaden hazard.
ZERBINETA
/ do Skapena /
Będziemy jeszcze potrzebowały twojej pomocy, Skapenie.
SKAPEN
Idźcie teraz. Dogonię was niebawem. Nie będzie powiedziane, iż mógł ktoś bezkarnie narazić mnie na to, żem się sam zdradził tak haniebnie i bez potrzeby wydał tajemnice rzemiosła.
SCENA DRUGA
/ GERONT, SKAPEN. /
GERONT
I cóż, Skapenie, jak stoi sprawa syna?
SKAPEN
Syn w bezpiecznym schronieniu; z panem natomiast diablo niedobrze jest w tej chwili: wolałbym dla pana, abyś się znajdował we własnym mieszkaniu.
GERONT
Jak to?
SKAPEN
Po prostu szukają pana wszędzie, aby pana zamordować.
GERONT
Mnie?
SKAPEN
Tak.
GERONT
Któż taki?
SKAPEN
Brat osoby, którą Oktaw zaślubił. Mniema, słusznie czy niesłusznie, że główną pobudką zamierzonego zerwania małżeństwa jest chęć utorowania pańskiej córce drogi do ołtarza; nabiwszy sobie głowę tą myślą, przysiągł głośno wyładować na panu wściekłość i pomścić swój honor. Przyjaciele jego, jeden w drugiego rębacze jak on, przetrząsają całe miasto i dopytują się gdzie mogą o pana. Sam, idąc tu, spotkałem paru żołnierzy z jego kompanii, jak brali na spytki przechodniów i osaczali przystęp do pańskiego domostwa; nie możesz ani schronić się do siebie, ani też uczynić kroku, aby nie wpaść w ich ręce.
GERONT
I cóż ja zrobię, mój złoty Skapenie?
SKAPEN
Nie wiem, panie; głupia sprawa. Sam drżę za pana od stóp aż do głowy i… Niech pan czeka.
/ Skapen udaje, że idzie w głąb sceny zajrzeć, czy nie ma nikogo. /
GERONT
/ drżąc /
No?
SKAPEN
/ wracając /
Nie, nie, nie, to nic.
GERONT
Nie umiałbyś znaleźć sposobu, aby mnie wydobyć z matni?
SKAPEN
Mam pewien pomysł; ale sam bym przy tym musiał nadstawić karku i to grubo.
GERONT
Skapenie, Skapenku, pokaż się wiernym sługą. Nie opuszczaj mnie, proszę na wszystko.
SKAPEN
Dobrze więc. Jestem tak do pana przywiązany, że nie potrafiłbym pana zostawić bez pomocy.
GERONT
Nie obejdzie się to bez nagrody, możesz być pewny. Przyrzekam ci to ubranie, które mam na sobie, skoro je trochę podniszczę.
SKAPEN
Niech pan czeka. Oto coś, co znalazłem pod ręką bardzo w porę dla pańskiego ratunku. Musi pan wleźć do tego worka i…
GERONT
/ mniemając, iż kogoś spostrzega /
Och!
SKAPEN
Nie, nie, nie, nie, to nikt. Musi pan, powiadam, wleźć do tego worka i siedzieć w nim najciszej jak zdołasz. Ja pana wezmę na plecy niby jakiś ładunek i zaniosę w pośrodku nieprzyjaciół do domu; skoro się zaś raz tam znajdziemy, będziemy mogli się zabarykadować i wezwać pomocy dla odparcia napaści.
GERONT
Pomysł dobry.
SKAPEN
Świetny. Przekona się pan.
/ na stronie /
Zapłacisz mi swoje oszczerstwo.
GERONT
Hę?
SKAPEN
Mówię, że wystrychniemy ich na dudków. Niechże pan wlezie na samo dno; a zwłaszcza niech się pan nie waży wychylać i ani drgnie, co bądź by się mogło zdarzyć.
GERONT
Spuść się na mnie; będę się umiał zachować…
SKAPEN
Niech się pan ukryje: oto jakiś rębajło nas szuka.
/ mówi zmienionym głosem, udając akcent gaskoński /
„Ha! Czy nie będę miał tej pociechy, aby przewiercić brzuch staremu Gerontowi? Czyż nikt, dla Boga, nie wskaże mi, gdzie on się ukrywa!”
/ do Geronta swoim głosem /
Niech się pan nie rusza.
„Tam do licha, już ja go znajdę, choćby się schował do środka ziemi”.
/ do Geronta swoim głosem /
Niech się pan nie wychyla.
/ Mówi cały czas na przemian swoim i zmienionym głosem. /
„Hej tam, człowieku, ty, z workiem!”
Co, panie?
„Dostaniesz ludwika, jeśli mi powiesz, gdzie może być Geront”.
Pan szuka pana Geronta?
„Tak, do kata, szukam”.
I wolno wiedzieć w jakiej sprawie?
„W jakiej sprawie?”
Tak.
„Chcę go, do stu kaduków, po prostu zatłuc tym kijem”.
Ech, panie, nie tłucze się kijem ludzi tak szanownych; zaręczam panu, że Geront nie zasłużył na to.
„Kto? Geront? Ten błazen, hultaj, szelma?”
Pan Geront, panie, nie jest błaznem, hultajem, ani szelmą; powinien byś się, doprawdy, wyrażać o nim w inny sposób.
„Co, ty śmiesz mi się stawiać?”
Staję, jak przystało, w obronie honoru człowieka, którego ktoś obraża.
„Jesteś może przyjacielem Geronta?”
Tak, jestem.
„A, do stu czartów, jesteś przyjacielem: doskonale”.
/ waląc kijem po worku /
„Masz, masz, schowaj to w nagrodę przyjaźni”.
/ krzycząc, jak gdyby bity kijem /
Och, och, och, och, panie! Och, och, za pozwoleniem! och, och, powoli! Och, och, och!
„Masz, zanieś mu to ode mnie. Bądź zdrów”.
A, niech diabli tego Gaskończyka! Och!
GERONT
/ wychylając głowę z worka /
Och, Skapenie, już kości nie czuję…
SKAPEN
Och, panie, zbił mnie na kwaśne jabłko, plecy mam jak jedną ranę.
GERONT
Jak to! Wszak on mnie grzmocił.
SKAPEN
Nie, panie, mnie walił po moim własnym grzbiecie.
GERONT
Cóż ty pleciesz? Przecież dobrze czułem i czuję do tej pory.
SKAPEN
Ależ nie, mówię; ledwie końcem kija musnął pana kilka razy.
GERONT
Powinieneś się był odsunąć nieco, aby mnie oszczędzić…
SKAPEN
/ wkładając mu głowę do worka /
Baczność! Oto znów jakaś podejrzana figura.
/ Mówi jak poprzednio, na przemian swoim i udanym głosem, przybierając wymowę Szwajcara. /
„Na honor, ja konił cały dzień jag chart, a nie mókł nikdzie topaść teko djapelskiego Geronta”.
Niech się pan dobrze schowa.
„Bowiećże mi, broszę, mój topry szlowiegu, dży nie wiecie, kdzie jest ów Keront, gtóra tag żukam?”
Nie, panie, zgoła nie wiem.
„Bowiec mi żdżerze, dży nie fiecie; ja mu nie chcę fielki grżywdy sropić. Chciałbym mu tylko fzypadź małą borcyjkę gijóf na plecy i parę bchniędzia z ta żpada w biersi”.
Upewniam pana, że nie wiem, gdzie go pan znajdzie.
„Zdało mi zię, że dzoś się ruszyło w forku”.
Za pozwoleniem, panie.
„Tam bewnie coś musi pyć we żrotku”.
Zapewniam pana, że nie.
„Ja miałby ochotę tak, na brópkę, nagłuć drochę ze szpadą ten foreg”.
Niechże pana Bóg broni, abyś miał to uczynić.
„Bokażcież mi więc, co tam macie fe źrotku”.
Za pozwoleniem, panie.
„Jak to, za boswoleniem?”
Tak to, że panu nic do tego, co ja niosę w worku.
„A giedy ja chciał fidzieć”.
Nie zobaczy pan.
„No, tosyć już z te figle”.
To moje stare rupiecie.
„To mi je ukaż”.
Nie pokażę.
„Nie ukażesz?”
Nie.
„To ja z tym patydżkiem potańdzuje na dfoje bledzy”.
Kpię sobie z tego…
„A, kpi zopie z tego. Zadżekaj”.
/ okładając worek kijami i krzycząc, jak gdyby sam je dostawał /
Au! au! au! Au! panie! au! au! au! au!
„Z panem pogiem, druhu, to dla małego sapamiętania, że nie tobże pyć suchwala”.
A, niechże czarci porwą tego kiepskiego szwaba! Au!
GERONT
/ wychylając głowę z worka /
Och, już tchu nie mam!
SKAPEN
Och, ja już nie żyję!
GERONT
Po kiegóż licha oni mnie walą?
SKAPEN
/ wciskając mu głowę do worka /
Panie, ostrożnie; z jakie pół tuzina żołnierzy tu idzie.
/ Udając głosy wielu osób naraz: /
„Dalej, dalej, musimy znaleźć tego Geronta, szukajmy wszędzie. Nie żałujmy fatygi. Zbiegnijmy całe miasto. Nie omińmy żadnej kryjówki. Przetrząśnijmy wszystko. Węszmy na wszystkie strony. Gdzież teraz pójdziemy? Skręćmy w tę stronę. Nie, w tamtą. Na lewo. Na prawo. Nie, nie. Owszem, właśnie”.
/ do Geronta swoim głosem /
Niech się pan dobrze schowa.
„Hej, towarzysze, przecież to jego służący. Dalej, łotrze, musisz nam powiedzieć, gdzie pan”.
Aj, aj, panowie, nie szarpcie mnie tak.
„Nuże, gadaj, gdzie on jest. Mów zaraz. Spiesz się. Szybko. Bez marudztwa. Już!”
Powoli, panowie, powoli.
/ Geront wychyla ostrożnie głowę z worka i spostrzega szalbierstwo Skapena /
„Jeśli nam w tej chwili nie pomożesz go odnaleźć, chmara kijów spadnie na twój grzbiet”.
Wolę raczej wszystko wycierpieć, niż zdradzić swego pana.
„Zatłuczemy cię, łotrze”.
Róbcie, co wam się podoba.
„Skóra cię świerzbi, hultaju”.
Nie zdradzę swego pana.
„A więc chcesz koniecznie? A, masz!”…
Och!
/ W chwili gdy Skapen się zamierza, Geront wychodzi z worka; Skapen ucieka. /
GERONT
/ sam /
A, zdrajco, a, bezecniku, łotrze! Toś ty mnie tak urządził!
SCENA TRZECIA
/ ZERBINETA, GERONT. /
ZERBINETA
/ śmiejąc się i nie widząc Geronta /
Ha, ha, ha! Muszę nieco tchu zaczerpnąć!
GERONT
/ na stronie, nie widząc Zerbinety /
Zapłacisz mi to, przysięgam.
ZERBINETA
/ nie widząc Geronta /
Ha, ha, ha, ha! A to paradna historia! Cóż za stary głupiec!
GERONT
Nic zabawnego; głupi, kto się z tego śmieje.
ZERBINETA
Co? Do czego pan to powiada?
GERONT
Do tego, że nie powinnaś się ze mnie natrząsać.
ZERBINETA
Z pana?
GERONT
Tak.
ZERBINETA
Co! A któż myśli natrząsać się z pana?
GERONT
Po cóż więc przychodzisz mi tutaj w nos parskać?
ZERBINETA
To pana w niczym nie dotyczy; śmieję się, ot, tak sobie, z historii, którą właśnie słyszałam, najzabawniejszej historii pod słońcem. Nie wiem, czy to dlatego że i o mnie w tym chodzi, ale jeszcze nic mnie tak w życiu nie ubawiło, jak ta sztuczka, którą pewien syn wypłatał ojcu, aby wydobyć zeń nieco pieniędzy.
GERONT
Syn ojcu, aby wydobyć zeń pieniędzy?
ZERBINETA
Tak. Jeśli pan ładnie poprosi, może bym się zgodziła opowiedzieć; skoro usłyszę zabawną historyjkę, mnie samą zawsze język świerzbi, aby się nią z kimś podzielić.
GERONT
Owszem, dziecko, opowiedz.
ZERBINETA
Bardzo chętnie. Nie ma co zresztą robić wielkiej tajemnicy, bo i tak rzecz nie może długo zostać w ukryciu. Los chciał, żem się znalazła wśród bandy Cyganów, z tych, co to wałęsając się od miasta do miasta, zarabiają na życie wróżeniem, a nieraz i innymi sposobami. Skoro przybyliśmy tutaj, ujrzał mnie pewien młody człowiek i zapałał miłością. Od tej chwili ścigał mnie na każdym kroku, mniemając widocznie, jak każdy taki młokos, że wystarczy pokazać się i przemówić, by za pierwszym słowem wygrać sprawę; natrafił jednakże na dumę, która wyleczyła go z płochych nadziei. Zwierzył się ze swą miłością ludziom, w których byłam ręku; zgodzili się odstąpić zdobycz w zamian za pewną sumę. Trudność była w tym, że mój wielbiciel znajdował się w położeniu, w którym często widzi się synów zamożnego domu, to znaczy był bardzo kuso z pieniędzmi. Ma ojca, który, choć bogaty, jest zakutym sknerą: brr, paskudna figura. Czekaj pan. Może sobie przypomnę nazwisko. Zaraz. Niechże mi pan pomoże. Nie umiałby mi pan wymienić kogoś z miasta, kto znany jest jako najobrzydliwszy skąpiec?
GERONT
Nie.
ZERBINETA
Jakoś się tak nazywa… coś na ron… ront… Or… Oront… Nie. Ge… Geront. Tak, Geront, właśnie, to imię tego brudasa, przypomniałam sobie; o tego kutwę chodzi. Wracam tedy do rzeczy. Otóż Cyganie chcieli opuścić dziś to miasto; już ukochany mój miał mnie postradać jedynie dla braku pieniędzy, gdyby nie pomoc służącego, który przyrzekł wydrzeć je od jego własnego ojca. Co się tyczy służącego, to pamiętam imię doskonale. Nazywa się Skapen; człowiek wprost niezrównany, wart wszelkich pochwał.
GERONT
/ na stronie /
A ty arcyłotrze!
ZERBINETA
Oto więc jakim posłużył się podstępem, aby zmamić starego czopa. Ha! ha! ha! ha! Nie mogę się nie śmiać, skoro sobie przypomnę. Ha! ha! ha! Poszedł zatem do tej skąpej bestii… ha! ha! ha! i powiedział, że przechadzał się w porcie z jego synem, hi! hi! hi! spostrzegli turecki statek, na który ich zaproszono; młody Turek ugościł ich, ha! ha! podczas gdy jedli, spuszczono statek na morze, Turek jego samego wyprawił w czółnie z rozkazem oznajmienia ojcu, iż uwiezie jego syna do Algieru, jeśli natychmiast nie otrzyma pięciuset talarów. Ha, ha, ha! Otóż i kutwa, dusigrosz, w straszliwym utrapieniu; czułość dla syna zaczyna się zmagać z piekielnym skąpstwem. Pięćset talarów, których odeń żądają, to jakby pięćset ciosów sztyletu w serce. Ha! ha! ha! ha! ha! Nie może się zdobyć, aby tę sumę wypruć sobie z wnętrzności; męka, którą przechodzi, podsuwa mu sto pociesznych sposobów ratowania syna. Ha! ha! ha! Chce wyprawić policję na morze, aby ścigała statek. Ha! ha! ha! Błaga służącego, aby się ofiarował w miejsce syna, póki on sam nie zgromadzi sumy, z którą nie ma żadnej ochoty się rozstać. Ha! ha! ha! Aby zebrać tych pięćset talarów, poświęca wreszcie kilka starych ubrań, które razem nie są warte trzydziestu. Ha! ha! ha! Służący przedstawia mu raz po raz niedorzeczność jego sposobów; a za każdym słowem następuje wzdychanie: „Po kiegóż diabła łaził na ten statek! Ach! przeklęty statek! A, zdrajca Turek!”. Wreszcie po wielu wybiegach, nastękawszy się, najęczawszy do syta… Ale pan się coś nie śmieje: cóż pan o tym powiada?
GERONT
Powiadam, że twój młody człowiek jest obwieś i hultaj, który otrzyma od ojca słuszną karę za swe zuchwalstwo; twoja Cyganicha, natrząsająca się z godnego człowieka, jest błaźnica, którą potrafimy nauczyć rozumu za uwodzenie chłopców z dobrego domu; a twój służący jest skończony łotr, który z łaski Geronta najdalej do jutra znajdzie się na szubienicy.
SCENA CZWARTA
/ ZERBINETA, SYLWESTER. /
SYLWESTER
Gdzież się znów panna wyrwała? Czy wiesz, żeś mówiła przed chwilą z ojcem swego gagatka?
ZERBINETA
Właśniem tak pomyślała; a co gorsze, to, żem mu, bez cienia złej myśli, opowiedziała co do słowa jego własną historię.
SYLWESTER
Jak to, jego historię?
ZERBINETA
Tak. Cała byłam nabita tym opowiadaniem; świerzbiało mnie, żeby je komuś powtórzyć. Ale mniejsza! Tym gorzej dla niego. Nie zdaje mi się, aby to mogło pogorszyć albo polepszyć naszą sprawę.
SYLWESTER
Potrzebnie się panna wybrała z paplaniem; strasznie trzeba mieć długi język, żeby nie umieć trzymać za zębami własnych sekretów.
ZERBINETA
Czyżby się nie dowiedział tego samego od kogokolwiek?
SCENA PIĄTA
/ ARGANT, ZERBINETA, SYLWESTER. /
ARGANT
Hej tam! Sylwestrze!
SYLWESTER
/ do Zerbinety /
Niech panienka wraca do domu. Pan mnie właśnie szuka.
SCENA SZÓSTA
/ ARGANT, SYLWESTER. /
ARGANT
Więc wyście się zmówili, hultaje, zmówiliście się, Skapen, ty i mój syn, aby mnie otumanić, i myślicie, że wam się to udało?
SYLWESTER
Na honor, panie, jeśli Skapen pana tumani, ja umywam od tego ręce i ręczę, że nie mam w tym najmniejszego udziału.
ARGANT
Przekonamy się o tym, gałganie, przekonamy się. Nie myśl, że ci się uda wystrychnąć mnie na dudka.
SCENA SIÓDMA
/ GERONT, ARGANT, SYLWESTER. /
GERONT
Och, mości Argancie, widzisz mnie w ciężkim strapieniu.
ARGANT
I mnie również dotknęło srogie nieszczęście.
GERONT
Ten obwieś Skapen przez swoje cygaństwa wyłudził ze mnie pięćset talarów.
ARGANT
Ten sam obwieś Skapen, też przez swoje cygaństwa, wydusił ze mnie dwieście pistolów.
GERONT
Ba! Nie poprzestał na tym, że wyłudził talary; obszedł się ze mną w sposób, do którego wstyd się przyznać. Ale zapłaci za to.
ARGANT
Już ja się z nim porachuję za sztuczkę, którą mi wypłatał.
GERONT
Pomszczę się na nim należycie.
SYLWESTER
/ na stronie /
Dałby Bóg, abym i ja przy tym nie oberwał swojej porcji!
GERONT
Ale to nie wszystko jeszcze, mości Argancie; nieszczęście nigdy nie przychodzi samo jedno. Cieszyłem się dziś nadzieją oglądania córki, w której spodziewałem się znaleźć jedyną pociechę; tymczasem dowiaduję się od sługi, że już od dawna wyjechała z Tarentu i że, jak się zdaje, musiała zginąć wraz z całym okrętem.
ARGANT
Po cóż było zostawiać ją w Tarencie i pozbawiać się radości chowania jej przy sobie?
GERONT
Miałem przyczyny; pewne względy rodzinne kazały mi dotąd trzymać w tajemnicy to drugie małżeństwo. Ale kogóż ja widzę?
SCENA ÓSMA
/ ARGANT, GERONT, NERYNA, SYLWESTER. /
GERONT
Co, ty tutaj, nianiu?
NERYNA
/ rzucając się do kolan Geronta /
Ach, panie Pandolfie, jakże…
GERONT
Nazywaj mnie Gerontem i nie używaj więcej tamtego imienia. Znikły już przyczyny, które kazały mi się posługiwać nim u was, w Tarencie.
NERYNA
Och, panie, ileż trosk i niepokoju zgotowała nam ta zmiana nazwiska! Jakże nam utrudniła poszukiwania!
GERONT
Gdzie córka i żona?
NERYNA
Córka mieszka o kilka kroków stąd; jednak, nim ją przyprowadzę, muszę pana prosić o przebaczenie, że w opuszczeniu, w jakim, nie mogąc pana odszukać, znalazłyśmy się obie, zgodziłam się ją wydać za mąż.
GERONT
Córka zamężna?
NERYNA
Tak, panie.
GERONT
Z kimże?
NERYNA
Z młodym człowiekiem imieniem Oktaw, synem niejakiego pana Arganta.
GERONT
O nieba!
ARGANT
Cóż za wydarzenie!
GERONT
Prowadź nas, prowadź jak najspieszniej do niej.
NERYNA
Wejdźcież panowie do tego domu.
GERONT
Idź przodem. Chodź za mną, chodź za mną, mości Argancie.
SYLWESTER
/ sam /
Oto doprawdy szczególny zbieg okoliczności.
SCENA DZIEWIĄTA
/ SKAPEN, SYLWESTER. /
SKAPEN
I cóż, Sylwestrze, co porabia cała kompania?
SYLWESTER
Mam dla ciebie dwie rzeczy. Jedna, że sprawa Oktawa załatwiona. Pokazało się, że Hiacynta jest córką Geronta i że przypadek dopełnił tego, co zamierzały chęci ojcowskie. Druga, to że oba staruchy odgrażają się straszliwie na ciebie, a zwłaszcza imć Geront.
SKAPEN
To niewiele. Groźby jeszcze nigdy nie zrobiły mi nic złego; to chmury, które przepływają wysoko nad głową.
SYLWESTER
Miej się na baczności. Synowie pojednają się z ojcami, a ty możesz zostać w saku.
SKAPEN
Nie troszcz się o to; znajdę sposób ułagodzenia ich.
SYLWESTER
Zmykaj, idą.
SCENA DZIESIĄTA
/ GERONT, ARGANT, HIACYNTA, ZERBINETA, NERYNA, SYLWESTER. /
GERONT
Chodź, córko, chodź do mego domu. Radość byłaby zupełną, gdybym wraz z tobą mógł oglądać twoją matkę.
ARGANT
Otóż i Oktaw zjawia się w samą porę.
SCENA JEDENASTA
/ ARGANT, GERONT, OKTAW, HIACYNTA, ZERBINETA, NERYNA, SYLWESTER. /
ARGANT
Pójdź, synu, pójdź cieszyć się wraz z nami szczęśliwym obrotem twego małżeństwa. Niebo…
OKTAW
Nie, ojcze; wszystkie namowy na nic. Nie chcę grać z tobą dłużej komedii; wszak znane ci są dobrze me zobowiązania.
ARGANT
Tak. Ale nie wiesz…
OKTAW
Wiem wszystko, com powinien.
ARGANT
Chcę ci powiedzieć, że córka pana Geronta…
OKTAW
Córka pana Geronta nie będzie nigdy niczym dla mnie.
GERONT
To ona…
OKTAW
/ do Geronta /
Nie, panie; daruje pan, ale postanowienie moje niewzruszone.
SYLWESTER
Niech pan słucha…
OKTAW
Nie. Zamilcz. Nic nie chcę słyszeć.
ARGANT
/ do Oktawa /
Twoja żona…
OKTAW
Nie, ojcze, powtarzam; raczej zginę, niźli opuszczę ukochaną Hiacyntę.
/ przechodząc przez scenę i stając obok Hiacynty /
Tak. Próżne namowy; oto ta, której ślubowałem wiarę. Przysiągłem kochać ją całe życie i nie chcę innej.
ARGANT
Toż, do stu diabłów, właśnie ci ją dajemy. A cóż za wartogłów, nie chce niczego wysłuchać!
HIACYNTA
/ wskazuje Geronta /
Tak, Oktawie, otom odnalazła ojca; wszystkie utrapienia skończone.
GERONT
Chodźcież wszyscy do mnie; lepiej nam będzie rozmawiać.
HIACYNTA
/ wskazując na Zerbinetę /
Ach, ojcze, błagam, przez litość, nie chciej mnie rozdzielać z tą miłą i drogą istotą. Skoro ją poznasz bliżej, sam będziesz musiał uznać jej rzadkie przymioty.
GERONT
Chcesz, abym przyjął do domu osobę, w której twój brat się durzy i która przed chwilą nagadała mi w nos głupstw?
ZERBINETA
Chciej mi pan przebaczyć; nie byłabym mówiła w ten sposób, gdybym wiedziała, że to pan, ale znałam pana jedynie z reputacji.
GERONT
Jak to z reputacji?
HIACYNTA
Ojcze, uczucie, jakie brat mój żywi dla niej, nie ma w sobie nic występnego; ręczę za jej uczciwość.
GERONT
A to paradne! Może byście jeszcze chcieli, abym ożenił z nią syna? Przybłęda jakaś, w dodatku prosta włóczęga!
SCENA DWUNASTA
/ ARGANT, GERONT, LEANDER, OKTAW, HIACYNTA, ZERBINETA, NERYNA, SYLWESTER. /
LEANDER
Ojcze, nie rzucaj mi w oczy, że kocham przybłędę bez rodziny i mienia. Ci, od których ją odkupiłem, odkryli mi, iż pochodzi z tego właśnie miasta i z zacnej rodziny: oni sami wykradli ją jako czteroletnie dziecko, a oto naszyjnik, który mi dali, aby ułatwić odszukanie jej rodziców.
ARGANT
Boże, ten naszyjnik świadczyłby, że to moja córka, którą straciłem w tym właśnie wieku.
GERONT
Wasza córka?
ARGANT
Tak, to ona, już same rysy upewniają mnie, że nie jestem w błędzie. O, droga córko!
HIACYNTA
Nieba! cóż za cudowne wydarzenia!
SCENA TRZYNASTA
/ ARGANT, GERONT, LEANDER, OKTAW, HIACYNTA, ZERBINETA, NERYNA, SYLWESTER, KARLO. /
KARLO
Ach, panowie, stało się nieszczęście.
GERONT
Co takiego?
KARLO
Biedny Skapen…
GERONT
To łotr, którego poślę na szubienicę.
KARLO
Niestety, panie, nie potrzebuje pan sobie zadawać tego trudu. Właśnie przechodził koło jakiegoś budynku, gdy mu spadł na głowę młot od ciosania kamieni, tak, iż pękła mu czaszka i cały mózg jest na wierzchu. Już kona; prosił tylko, aby go przyniesiono tutaj: chce mówić z panami, nim wyzionie ducha.
ARGANT
Gdzież jest?
KARLO
Oto go niosą.
SCENA CZTERNASTA
/ ARGANT, GERONT, LEANDER, OKTAW, HIACYNTA, ZERBINETA, NERYNA, SKAPEN, SYLWESTER, KARLO. /
SKAPEN
/ niesiony przez dwóch ludzi, z głową owiniętą w płótna, tak jakby był zraniony /
Ojoj, ojoj! Moi państwo, widzicie mnie… Oj, oj! Widzicie mnie w bardzo smutnym stanie. Au! au! Nie chciałem umrzeć, nim mi nie będzie danym uzyskać przebaczenia wszystkich osób, które mogłem przypadkiem obrazić. Au! au! Tak, panowie, nim wydam ostatnie tchnienie, błagam z całego serca, byście mi odpuścili wszystko, co mogłem uczynić, a przede wszystkim proszę o to panów Arganta i Geronta. Au! au!
ARGANT
Jeśli o mnie chodzi, odpuszczam ci; możesz umierać w spokoju.
SKAPEN
/ do Geronta /
To pana, panie drogi, najciężej obraziłem tymi kijami, które…
GERONT
Nie mów już o tym; przebaczam ci także.
SKAPEN
To było straszne zuchwalstwo z mej strony te kije, co…
GERONT
Zostawmy to.
SKAPEN
W godzinie śmierci trapię się okrutnie tymi kijami, które…
GERONT
Mój Boże! Siedźże już cicho.
SKAPEN
Te nieszczęśliwe kije, którymi…
GERONT
Cicho siedź, mówię, zapominam o wszystkim.
SKAPEN
O Boże! Ileż dobroci! Ale czy, w istocie, ze szczerego serca przebacza mi pan te kije, które…
GERONT
Ech, do licha, tak, tak. Nie mówmy już o niczym; przebaczam wszystko; rzecz załatwiona.
SKAPEN
Och, panie! Czuję, że mi lepiej, odkąd usłyszałem te słowa.
GERONT
Tak; ale ja ci przebaczam pod tym warunkiem, że umrzesz.
SKAPEN
Jak to, panie?
GERONT
Cofam słowo, gdybyś się miał wylizać.
SKAPEN
Au! au! Znów czuję straszliwe boleści.
ARGANT
Mości Geroncie, dla uczczenia naszego wesela daruj mu bez zastrzeżeń.
GERONT
Niechże i tak będzie.
ARGANT
Chodźmyż teraz razem wieczerzać, aby tym lepiej nacieszyć się swoim szczęściem.
SKAPEN
A mnie niechaj zaniosą też na koniec stołu, nim śmierć zamknie moje biedne oczy.
GRUPA MEDIA INFORMACYJNE & ADAM NAWARA |