Zygmunt Miłkowski
Do spółobywateli
list otwarty
Zürich, 24 lutego 1905
Niegdyś w Polsce głos mój był jeżeli nie słuchany, to dosyć szeroko uwzględniany. Wspomnienie to nietylko daje mi prawo, ale — do pewnego stopnia — wkłada na mnie obowiązek odezwania się obecnie do spółobywateli moich. Do pełnienia obowiązku tego powołują mnie wypadki natury polityczno-społecznej, których z początkiem roku b. teatrem stała się dzielnica Ojczyzny naszej, znajdująca się pod panowaniem rosyjskiem — mówiąc wyraźnie: pozostająca w niewoli carskiej. O istocie niewoli tej rozwodzić się nie będę. Tę onej jeno zaznaczę osobliwość, że głównie i przeważnie cięży ona na duszy narodu, którą mu całą, na jaką kolosalne mocarstwo zdobyć się może, siłą wydziera i którą, gdyby wydarło, żadne narodowi zwrócićby nie zdołały tryumfy socyalistyczne.
Mówiłem to w pierwszych zawitania do Polski socyalizmu chwilach, ostrzegałem — mówiłem i ostrzegałem nie z punktu widzenia kapitalistycznego, będąc sam nie kapitalistą, ale robotnikiem z kategoryi wyrobniczej. Rozumiem przeto racye, dla których się robotnicy poprawy stosunków społecznych domagają. Racye te uznaję, z podwójnem atoli zastrzeżeniem: raz, co do programu, przyjmując nie maksymalny, lecz minimalny; powtóre, co do stosowności domagania się poprawy ze względu na warunki polityczne, w jakich się naród znajduje.
O zastrzeżeniu pierwszem mówienie zbyteczne by było. Program maksymalny długo chyba jeszcze — wieki i wieki — wyłącznie studyów przedmiotem będzie i… ze sfery tej nie wyjdzie może nigdy.
Zastrzeżenie drugie bezpośrednio się do Polski w momencie obecnym odnosi — do Polski, dotknięte szerzącemi nędzę w klasach ludności włościańskiej klęskami elementarnemi, łącznie z klęską zastoju fabrycznego, spowodowaną wojną na Dalekim Wschodzie, pozbawiającą ze swojej strony tysiące rodzin ubogich żywicieli, w osobach pędzonych do szeregów wojskowych rezerwistów. To ostatnie dotkliwie uczuć się dało zarówno w Polsce i w Rosyi. W stolicy carstwa wywołało ono d. 22 stycznia r. b. w wielkich rozmiarach strajk robotniczy.
*Co nam do wojny na Dalekim Wschodzie?…*
*Co za związek zachodzi pomiędzy Petersburgiem a Warszawą?…*
Pytanie pierwsze tyczy się roli, do odegrania której historya powszechna powołała nie wyraźniej, niż inne, na olbrzymim Oceanie Spokojnym grupujące się archipelagi, uwypuklony archipelag wysp japońskich. Japonia w oczach politykę na wielką skalę uprawiającego a kołysanką pokojową, odegraną w Haadze niderlandzkiej przez gabinet petersburski, usypianego świata, jawiła się nagle i niespodzianie. W ciągu niedługiego wynurzania się jej z mgławicy przeszłościowej peryodu, przy uroczych kołysanki carskiej akordach, państwa kulturalne pierwszorzędne, jakoteż wszystkie w areopagu mocarstwowym udziału nie biorące, wszystkie na wyścigi, na potęgę się zbroiły, te zaś, którym na to możność pozwalała, w Afryce, w Azyi, na Oceanii, wszędzie, gdzie się dało, tu otwarcie, ówdzie pod osłoną zadzierżawiania ziem i portów, zabory czyniły. Na drodze tej przodowała inicyatorka, pokoju twórczyni, Rosya, zapożyczająca się u Francyi na miliardy dla ugruntowania pokoju. Pokój gruntowała za pomocą zagartywania pod władzę swoją w Azyi państw całych zakaspijskich i zadzierżawiania w Chinach strategicznych szlaków kolejowych, prowincyj, portów i warowni. Znamionowało to i charakteryzowało istotę pokoju, służącego za maskę dla grabieży na zewnątrz i na wewnątrz. Wewnętrzne dokonywały się pod postacią wydzierania przemocą narodom pozbawionym bezprawnie samodzielności, lecz nie pozbawionym ewentualnie możliwości upominania się o nią, dusz ich narodowych. Gwałtom tym wtórowała piosenka pokojowa, najczęściej i najgłośniej wyśpiewywana przez mocarza wszechartystę, naśladującego Rosyę niewolniczo w zaborach na zewnątrz i w wydzierstwach na wewnątrz, a gorączkowo przeciwko niej w Europie i w Ameryce przymierzy poszukującego. Gonienie za przymierzami stało się ogólną manią dyplomatyczną. Nie uległa jej w Europie jedna Anglia. W ciągu gruntowania przez Rosyę pokoju na Dalekim Wschodzie, nie złakomiła się ona na żadne Kiao-Czau, lecz, zająwszy w Wei-hai-Wei stanowisko obserwacyjne, ze stanowiska tego Japonię — która już w r. 1894 i 1900 o sobie znać dała — dopatrzyła. Dopatrzyła i z nią się sprzymierzyła. Świadczy to, że wobec uprawianego przez Rosyę zadania pokojowego, ona jedna trafiła na sprzymierzeńca odpowiedniego.
Sprzymierzeniec ów zdarł z Rosyi maskę pokojową. Nie trudnem to było: powszechne, forsowne zbrojenia się świadczyły, że powszechnie znano osłonione maską tą zamiary. Nie to więc karlików o żółtej cerze naród na tle dziejowem uwydatnia. Na tle tem przedstawił się on, jako logicznie nieprzewidzialne, psychicznie nieprzypuszczalne zjawisko.
Czy było do przewidzenia, ażeby jeden z odskoków rasy, hodowanej wiekami i wyhodowanej w doktrynach, które umysłowo obezwładniły seciny milionów głów liczące ludy, zamieszkujące ziemie koreańskie, mandżurskie, mongolskie, chińskie, tybetańskie, anamickie, indyjskie, ażeby odskok ów wyspiarski z dziś na jutro do doktryn tych przystosował cywilizacyę europejską w mierze i stopniu, zmieniających niedołęstwo azyjskie na energię umysłową jakości zdumiewającej?…
Czy rozum filozoficzny przypuszczać pozwalał, ażeby absolutny narodu władca (mikado — cesarz) zdobył się, na co się żaden Marek Aureliusz, cywilizacyi greckiej wychowanek, żaden z monarchów chrześcijańskich nie zdobył: na powołanie do spółwładzy narodu?…
Nieprzewidziane to i nieprzypuszczalne zjawisko wyszło z łona narodu japońskiego i naród ów do tego wypotężniło stopnia, że pozwoliło mu na rękę wyzwać zagrażające jego swobodzie, a trzy z górą razy od niego ludniejsze i pięćdziesiąt dwa razy rozleglejsze carstwo wszechrosyjskie, pozwoliło mu wyzwać na rękę absolutyzmu w Europie ostoję, stanowiącą rezerwę bojową wzdychającego — najszczerzej i najmocniej w Niemczech pod pikelhaubą pruską — do skruszenia więzów konstytucyjnych monarchizmu.
Wszechrosya carska, dzięki wyjściu jej ręką obronną z opałów raz w r. 1812, drugi raz w r. 1856, dzięki udzielanemu jej przez przedrzeźniającą z w. XVIII republikanizm Francyę kredytowi, uchodzi za potęgę niezwalczalną. Mniemanie to wynika przedewszystkiem z ufności caratu w siebie — ufności zdefiniowanej przez Mikołaja I. w r. 1848, zamieszczoną w manifeście cytatą z pisma św.: „Z nami Bóg, któż się sprzeciwi nam?”, odnoszącą się do pochodzenia boskiego władzy, która: „zmarszczy brwi i tysiące kibitek w świat leci; podpisze — tysiąc matek opłakuje dzieci; skinie — padają knuty od Niemna do Chiwy”.
Na to, ażeby posiadać ilość niezliczoną kibitek i knutów i rozporządzać ilością odpowiednią związanych nierozerwalnie z caratem woźnic i wykonawców, potrzebne są środki pieniężne, wymagające dostarczycieli, których nie można rekrutować gdzieindziej, jeno w środowisku, hodującem woźnice i wykonawców odpowiednich. *Środowiskiem tem jest cywilno — wojskowo — cerkiewne czynownictwo*. Czynownictwo i car stanowią jedno, nierozerwalne i nietykalne — jedno, tem znamienne a z polityczno — społeczego ustroju państw azyatyckich przez to wypływające, że w niem czynownictwo zależy od cara, car od czynownictwa. Ustrój ten, prawnopaństwowy, ze wschodu zapożyczony, niegdyś w Europie praktykowany, obecnie zaś w Rosyi tylko w całości zatrzymany, ogromnie jest dla władzy najwyższej niebezpieczny. Prowadzi on prostą drogą do nadużyć i dla zatrzymania uroku w oczach narodu wymaga nieustającej, ostentacyjnej manifestacyi siły. Rzecz to kosztowna, pochłaniająca zasoby krajowe bezużytecznie i przyprowadzająca państwa do upadku.
Drogą tą kroczy Rosya, zadłużająca się dla zatrzymania przedewszystkiem władzy w blasku i chwale. Władza absolutna z porządku rzeczy rozpada się na rozkazującą i rozkazy wykonującą. Rozkazodawca, będący zarazem prawodawcą, chociażby go natura Cezara lub Napoleona I. geniuszem obdarzyła, wszechprzewidującym i wszechodgadującym na polu ustawodawczem być nie może. Od niego jednak ostateczna zależy decyzya. Nie trudno wyobrazić sobie, jak i jakie decyzye urabiać się muszą w głowie ciasnej, znajdującej się pod wpływem serca, przejętego miłowaniem osoby własnej, zajmującej stanowisko wyjątkowe, *nadczłowiecze*, nieodpowiedzialne za nic przed nikim, a uprawnionej do czynienia wszystkiego, co jej się podoba, i nie mającej troski innej, tylko obawę o siebie. Nie trudno wyobrazić sobie, jak na osobnika tego rodzaju oddziaływa otoczenie, składające się z doradców i doradczyń, w pierwszym rzędzie krwią z nim związanych, stryjów, wujów, stryjenek, wujenek, braci, sióstr, kuzynów, kuzyneczek, przejętych takim samym co on egoizmem, mających się jak on za nadludzi, żądnych używania i odpowiedzialnych tylko przed nim. Po nich idą doradcy urzędowi, stojący w szeregach naczelnych wykonawców dzielących się na klas czternaście. Cała ta razem wzięta hierarchia stanowi ramy, w których z narodu wydziela się cywilno-wojskowo-kościelna organizacya czynownicza. W organizacyi tej, na mocy prawa naturalnego tłumaczącego się przysłowiem: „Od głowy ryba cuchnie”, każdy z członków jej ma się w sferze działalności swojej za cara, za nadczłowieka, upoważnionego do wyzyskiwania na korzyść własną, w sposób godziwy i niegodziwy, stanowiska swego. Stąd kradzież w Rosyi stała się systemu rządowego podstawą. Stąd w carstwie ilu jest czynowników, tyle rządów oddzielnych, dostosowujących się do systemu ogólnego, upozorowującego porządek, zasługujący na nazwę anarchicznego. Dzięki porządkowi temu, oddającemu państwo na pastwę władzy czynowniczej, Rosya żyć musi wydzierstwami wewnątrz, i zaborami na zewnątrz — zaborami, na które środków nie dostarcza rabunkowe, o siebie przedewszystkiem dbające, gospodarstwo czynownicze. O środki, państwo, w którem bogactwa naturalne napraszają się o eksploatacyę, kołatać musi za granicą.
Ulegając manii przymierzowej, Francya nastręczyła się Rosyi na kredytorkę i w zamian za „porozumienie serdeczne” („entente cordiale”) dostąpiła zaszczytu tego. *Wypożyczone przez nią miliardy całkowicie na czynownictwo poszły*. Nie na co innego — wcale nie na rozgłaszany rozwój przemysłu, dla którego rzekomo budowano drogi żelazne, wyłącznie strategiczne, nie dla którego atoli carat, gwoli zapewne gruntowania „pokoju zbrojnego”, zaopatrywano w broń poprawną, i w wojska mnogie, nie dla którego kraje zakaukazkie, leżące na drodze do granic indyjskich, jakoteż Mandżuryę z Portem Artura zbrojną (pokojowo?) zagartywano ręką, nie dla którego oraz armie szpiegów w Rosyi i po całej niemal kuli ziemskiej rozsypano, policyę i żandarmeryę wzmacniano i na wysławianie wewnątrz i na zewnątrz w całym splendorze i chwale potęgi carskiej milionów nie żałowano. Wszystkie te rozwoje, budowy, zbrojenia, zabory, wykazy obracały się i obracają na rzecz władzy, dzierżonej przez cara wespół z doradzającą mu rodziną jego (31 wielkich książąt i 29 wielkich księżen i księżniczek), wykonywanej przez czynownictwo, a mającej przeciwko sobie dokuczającą jej garstkę inteligencyi i pod sobą siedmdziesiąt-milionową masę ludu ciemnego, periodycznie głodem morzonego, i caratowi ślepo oddanego. Lud ten jest opoką, na której świetny, błyszczący oślepiający wznosi się kościół carski, jest tym gruntem, na którym wedle Mickiewicza, car Piotr stolicę zbudował — gruntem błotnym, w który „wpędzić rozkazał sto tysięcy palów i wdeptać ciała stu tysięcy chłopów”. Kościół ów, na pozór bogactwem i mocą imponujący, w istocie grzęźnie w topielisku błotnem.
Pozorem tym carat długo — długo Europę łudził. Tumanił ją kredyt, przez Francyę mu udzielany, — a w dużej części na dekorowanie władzy carskiej obracany. Czy nie łudził on i Polaków, stykających się z Rosyą bezpośrednio, z Rosyą, ciążącą nad znajdującą się w niewoli jej częścią narodu polskiego dozorem więziennym odocznym, tłumiącym i łamiącym najmniejsze narodowe życia polskiego dążenie, szczującym na Polskę, Litwinów i Rusinów? — czy nie przedstawia to podległym Rosyi Polakom caratu pod postacią siły niespożytej? Czy nie łudził on Polaków w zaborach pruskim i austryackim, zapatrujących się na Rosyę przez nasuwany im przed oczy pryzmat, przez który patrzyła na nią Europa wogóle, poszczególnie zaś zachodnia i południowa Słowiańszczyzna, widząca w niej opatrznościową rasy słowiańskiej opiekunkę, obronicielkę i wyzwolicielką — pewną, bo potężną?
Potężną w sojuszu z Francyą, mającą pełne prawo powtórzenia zacytowanych manifestacyjnie w języku starocerkiewnym przez Mikołaja I słów: „S nami Boh, kto-że protiwu nas!”
W sposób ten wyraża się moskalofilizm udzielony przez Czechów Słowakom, Kroatom, Serbom i innym plemionom słowiańskim, udzielony i nam, nie w takiej jak zachodnim i południowym pobratymcomm naszym mierze, ale znacznie i znacząco. Wytworzył on śród nas w sferze inteligencyjnej dwa prądy antipolskie: jeden ugodowy, tchnący serwilizmem, liczy na wybłaganie ułaskawienia wspaniałomyślnego mowy polskiej pod warunkiem szczerego, bezwzględnego wkluczenia się w państwa austryackie, pruskie i rosyjskie; drugi socyalistyczny, buntowniczy, nie dba o mowę i różne „przeżytki” narodowe, lecz o dobro klasy robotniczej, które wywalczyć zamierza w sojuszu z socyalizmem międzynarodowym, zastąpionym na razie, z racyi pobliża, tu niemieckim, tu moskiewskim.
Socyalizm tem się od ugodowizmu różni, że lepiej znając grunt rosyjski, nie zaślepia się potęgą caratu i za rzecz możliwą wymuszenie na nim „konstytucyi” uważa. Jeden i drugi Polskę w Rosyę — ten lojalnie, ów rewolucyjnie — wtłacza. Jeden i drugi, każdy z osobna i obydwa razem, stanowią inteligencyjną w narodzie zaprawę nie liczną, w danym jednak razie i w danych warunkach na wpływ liczyć i ruchy odpowiednie wywoływać mogącą. Mniemania atoli o potędze caratu prądy te ani wzmacniają, ani osłabiają. Złudzenie we względzie tym panowało ogólnie w Europie i w Polsce — w Polsce wszelako z wyjątkiem, któremu łuska oczów nie zasłaniała, a o którym wspomnę poniżej.
*Łuskę odnośnie do Rosyi z oczów świata cywilizowanego zdjęła Japonia. *
Operacya ta okulistyczna, na Dalekim Wschodzie przez Japonię dokonana, dla pracowników w trzecim pomiędzy dwoma powyżej zaznaczonemi kroczących prądzie, ogromnego jest znaczenia. Praca ich, mająca na celu odbudowanie Polski, a łamać się zmuszona ze stawianemi przez dozory zaborcze przeszkodami i z ugodowo — socyalistycznemi ducha polskiego w dwie przeciwne strony rozciąganiami, rozwijać się nie mogła raźnie. Wszczepiane przez ugodowców i socyalistów w przyszłość Polski zwątpienie i w energię narodową niewiara, urabiały w społeczeństwie niebezpieczną obojętność w odniesieniu do sprawy narodowej. Trzeba było usilnie a cierpliwie do serc i umysłów kołatać, ażeby w początkach zwłaszcza, wobec dotkliwie uczuwać się dających potęgi Rosyi objawów, pracowników jednego po drugim sciągać. Praca szła i idzie jeszcze opornie, o czem świadczy zbyt powolne środków na prowadzenie jej w instytucyi Skarbu Narodowego gromadzenie. Każdemu do włożenia do skarbony narodowej grosza wzywanemu w myśli strzela zapytanie: „Czyż grosz mój przyczyni się do zwalczenia dzierżącego ojczyznę moją w niewoli mocarstwa, mającego w rezerwie śniegi i mrozy (r. 1812), którego nie zwalczyła koalicya pierwszorzędnych w Europie państw (r. 1853–56), któremu Francya miliardy po miliardach na skinienie daje?”
Obecnie zwycięstwa japońskie nietylko chyba przekonywują zwątpiałych i zobojętniałych, że potęga Rosyi jest złudzeniem optycznem, ale i wykazują złudzenia tego powody, tkwiące w istocie rządu, zorganizowanego nie dla służenia narodowi, ale dla *panowania* nad nim, dla wyzyskiwania go na rzecz i korzyść wyłączną korporacyi, funkcyonującej wedle wygłoszonej przez Bismarcka zasady: „Siła nad prawem”. Zwycięstwa japońskie na jaw wyciągnęły tajemnicę siły bezprawia tego, pozbawiającego naród soków żywotnych i wszczepiającego weń nieufność, pogardę i nienawiść, dla każącej siebie ubóstwiać władzy. *Zwycięstwa japońskie wykazały, że potęga carskiej czynowniczej Rosyi jest jej słabością, do upadku carat prowadzącą. *
Nie jest-że to dla pracowników nad odbudowaniem Polski pociechą?… Nie dodajeż to im otuchy?… Nie wzmocniż to w szeregach Demokracyi Narodowej ducha?…
Oto — „*co nam do wojny na Dalekim Wschodzie*”.
Należy odpowiedzieć jeszcze na pytanie drugie: „Co za związek zachodzi pomiędzy Petersburgiem a Warszawą”?
Odpowiedź na pytanie to wymaga wyjaśnienia wstępnego. Wyraża się ono krótko, jak następuje:
W dobie głębokiego w społeczeństwie polskiem upadku na duchu, w siódmym XIX — go stulecia lat dziesiątku w momencie, w którym bezradność doszła u nas stopnia rezygnacyi politycznej bezwarunkowej i znalazła wyraz swój w zwiastującem trójlojalizm, ratyfikującem rozbiory, pamiętnem „Przy tobie, panie”…. — w momencie owym na inteligencyę polską spłynęło niby objawienie *ex septentrione lux. Z Petersburga do Warszawy młodzież polska wniosła socyalizm* — rzecz w Polsce nową i interesującą. Dla mnie ona nową nie była: obznajomiłem się z nią przed powstaniem styczniowem w Londynie, po powstaniu w Brukseli, przestudyowałem ją i przyznawałem jej racyę bytu w krajach wolnych i niepodległych, ale nie u narodów w niewoli, które się odzyskania wolności, wymagającego zgodnej wszystkich klas i stanów społecznych spółpracy, nie zrzekły. W Polsce, do której zaborce, w celach asymilacyjnych, wprowadzili system okrucieństwa (Rosya i Prusy) w połączeniu z systemem klasowego (włościanie a szlachta) i narodowościowego (polsko — rusko-litewsko-żydowskiego) divide et impera, wszczepienie jeszcze drugiego klasowego antagonizmu, było pchaniem Polski do samobójstwa — pchaniem tem wyraźniejszem, że socyalizm na grunt polski przeflancowany, wystąpił pod hasłem: „Precz z Polską!” A hasło to, z racyi odwieczności i kosmopolityczności nieporozumień pomiędzy pracobiorstwem a pracodawstwem (praca a kapitał) wynika zasadniczo z istoty socyalizmu i tkwi w nim musowo, dogmatycznie, przecząc wszelakim patryotycznym wywodom i na patryotyzm zaprzysięganiom się, będącym w ustach rzeczy świadomych menerów podstępem — wabikiem na rzesze nieuświadomione lub fałszywie uświadamiane robotnicze (fabryczne zwłaszcza) i w ciemnocie pogrążone włościańskie, w ustach amatorów najczęściej młodocianych — małpiarstwem niedorzecznem i lekkomyślnem.
Wzory agitacyjne i kredyt naukowy socyaliści moskiewscy i polscy czerpali zagranicą, w Niemczech zrazu przeważnie, tłumacząc gorączkowo pisma ulotne, mowy i broszury niemieckie i wprawiając się dialektykę krasomowczą Lassalów. Tak ukwalifikowany socyalizm, będący na miejscu swojem, w krajach przemysłowych, przeludnieniem dotkniętych lub zagrożonych, niepodległych, nie nadawał się zgoła Polsce w niewoli. W Rosyi, brutalnością posuwanej do granic najskrajniejszych doktryny, służyć on mógł za podłoże rewolucyjne; w Polsce, szczepiąc nienawiść międzyklasową, wysuwając na plan pierwszy rewindykacyę praw nie narodowych, lecz kastowych, mącił umysły, tłumił w sercach młodzieży miłość ojczyzny i odrywał ją od pracy dla niej, zrażał i zniechęcał pracowników, drażliwych na zniewagi osobiste, okraszające metodycznie agitacyę socyalistyczną: *dla sprawy polskiej przeto wymagającej w walce o nią związania braterstwem demokratycznem narodu w pęk jeden liktorski, socyalizm stawał się w pierwocinach swoich bezwzględnie szkodliwym i szkodliwym być nie przestał obecnie*.
Moje „obecnie” odnosi się do miesięcy zimowych r. 1905 — do strajków w Polsce.
Strajki te przyszły stamtąd, skąd przed laty przyszedł socyalizm.
Na zbiegu faktów z dat odległych, ani na tożsamości — regulowanego nb. przez rząd — położenia robotników fabrycznych w Rosyi i w Polsce, szkodliwości socyalizmu dla sprawy polskiej dowodzić nie myślę. Na dowód jest coś ważniejszego — coś, dla czego do r. 1858–59 cofnąć się muszę. W czasie owym Paryż zapełnionym był Polakami — młodzieżą zwłaszcza. Śród Polaków na porządku dziennym dyskusyj nieustających znajdowała się kwestya powstaniowo-rewolucyjna, agitowana na tle zlewanych na Polskę „wielkodusznych” liberalizującego naonczas caratu „dobrodziejstw”, zaakcentowanych wystosowanemi w Warszawie do Polaków przez Aleksandra II ostrzeżeniami: „Ce que mon pére a fait est bien fait. Point des rêveries: je saurai sévir, et je sévirai”. Frazesy te cechowały znaczenie i doniosłość „dobrodziejstw”. Nie ochładzały one rewolucyjno-powstańczych gromadki polskiej zapałów.
Do chłodzenia zapałów tych jął się był przybyły z Petersburga profesor, znakomity adwokat, posiadający już na naukowem i na literackiem polu wziętość p. Włodzimierz *Spasowicz*. Walczył przeciw nim argumentami „ad hominem”, broniąc wyższości rozumu nad uczuciem, domagając się nieprzeszkadzania w zaprowadzeniu w Rosyi reform liberalnych, popieranych mocno przez Katkowych i Pobiedonoscewych i tłumacząc „nieprzyzwoitość” odezwania się carskiego tem, że Aleksandrowi II zdarza się bywać w stanie, rozwiązującego mu nazbyt niekiedy język podochocenia. Argumenty te kto wie, czyby do przekonań nie trafiły, gdyby nie argument użyty przez profesora w sensie racyi nie do zbicia. Polegał on na tem, że *jeżeli Polacy z uznaniem i wdzięcznością przyjmą nadania, ulgi i ustępstwa carskie*, da to im, wyżej, niż Moskale kulturalnie stojącym, możność dokonania tego, co się nie powiodło, ani Olgierdowi, ani później Batoremu, Zygmuntowi III i Władysławowi IV: podboju Moskwy — opanowania Rosyi tak, jak Grecya Rzym opanowała.
Argument ten — luboć taki ponętny — nie tylko do przekonania wszystkich nie trafił ale argumenty inne osłabił. Śród słuchaczy profesora jednym zgoła o podbijanie Rosyi nie chodziło, innym w perspektywie nasunęła się przed oczy pociągania ku sobie własność posiadająca otchłań, dla Polski się otwierająca. Przedstawiło się im w niedalekiej może przyszłości: *Polski przez Rosyę wchłonięcie organiczne, przysposabiane przy współdziałaniu magnata polskiego, dużej miary męża stanu, margrabiego Aleksandra Wielopolskiego*. Dziś działalność ta nosi miano „wciągania Polski do państwowego wnętrza Rosyi”. Wówczas dążność owa miana technicznego nie nosiła, lecz znano ją: z powyżej w języku francuskim wypowiedzianych ostrzeżeń carskich, z udzielania ulg i ustępstw pod nazwą „łask” i „dobrodziejstw”, z zachowywania się wreszcie wyższych urzędników moskiewskich wobec objawów domagań się polskich i wobec patryotów wybitniejszych. Perspektywa doli Polski, w świetnych przez profesora petersburskiego ukazywana barwach, przeważyła szalę na rzecz powstania orężnego.
W kraju i na emigracyi postanowionem ono zostało nie dla podbijania żadnego, lecz, jak powstanie listopadowe, jak wojna Kościuszkowska (1794), jak wojna r. 1792, jak konfederacya Barska, jak formacye legionów polskich za granicą: celem protestowania przeciwko panowaniom obcym i dokumentowania w każdym razie praw narodu polskiego do niepodległości absolutnej. W tym duchu, na tej podstawie zasadniczej walczyła Polska i orężnie i pracą kulturalną, domagając się niepodległości i broniąc od wlania się w obcy organizm państwowy.
Wielopolski ją do wlania się w organizm rosyjsko państwowy ciągnął i w spadku po sobie pozostawił tak zwaną „*ugodę*”, prowadzącą rozwiązywanie postanowionego przezeń zadania dalej, drogą legalną i lojalną.
Socyalizm zadanie to samo podjął — na drodze rewolucyjnej.
Podążanie ku jednemu i temuż samemu celowi drogami różnemi, często wręcz przeciwnemi, nie rzadko się na polu dążeń politycznych powtarza. Ugoda w sprawie polskiej zeszła się z socyalizmem, przejawiając spółdziałalność celową nieraz cale wyraźnie, że przypomnimy sojusz ognisty z r. 1903 na 1904 „Krajów” „Czasów”, „Dzienników Poznańskich” z „Naprzodami”, „Robotnikami”, „Przedświtami”, a nawet ze specyalnemi demokracyi krakowskiej, lwowskiej etc. organami. Różnicę pomiędzy niemi stanowi maniera. Ugoda działalność swoją prowadzi gładko, stylowo, socyalizm brutalnie, zuchwale, celując w gorliwości agitacyjnej, w które stronnictwom za przykład służyć może. W agitacyi, doprowadzonej do wysokiego stopnia doskonałości, chodzi mu nie o prawdę naukową, polityczną, społeczną, nie o racyę, nie o cokolwiek pozostającego z publiczną lub prywatną etyką w styczności, tylko o ton, o giest, o frazes, o sprawienie wrażenia i pozyskanie posłuchu rzesz, mających liczne do uskarżania się się na ucisk i niesprawiedliwości powody, a nie mających wyobrażenia o tem, jak złemu zaradzić. Jakże łatwo rzesz takich posłuch w momentach odpowiednich zyskać!… Jak łatwo słówkiem obietnicy do ruchu je pchnąć!… Łatwem to jest, w Polsce zwłaszcza, gdzie lud i tradycyjnie i narodowo krzywdę Ojczyzny odczuwa, gdzie przeto ruch każdy polityka cechuje.
Nieznane mi są tajemnice organizacyj partyj socyalistycznych, których się wytworzyło kilka i wśród których jedna, zaznaczająca siebie inicyałami P. P. S. ubarwiła się patryotyzmem. Agitowały one wśród rzemieślników zrazu, wśród robotników fabrycznych następnie, gdy przemysł fabryczny począł się w Królestwie rozwijać. Następstwa agitacyj nie zaznaczały się wyraźnie, trzymając się w sferach młodzieży przeważnie szkolnej, kierującej się na Lasallów, Guesdów, Beblów, Daszyńskich. Nadawało to partyom energię młodzieńczą. Zapowiadały one ciągle blizkie dzieł wielkich dokonywanie.
Na pełnienie zapowiedzi tych nadszedł moment, gdy niepowodzenia wojenne w Mandżuryi wywołały niezadowolenie i niepokoje w inteligentnych społeczeństwa rosyjskiego sferach — niezadowolenie i niepokoje, komunikujące się klasom robotniczym, dzięki szerzącej się wśród nich nędzy, spowodowanej: zastojem w przemyśle, odrywaniem od żywienia rodzin, pędzonych do szeregów wojskowych rezerwistów, zdzierstwami czynowniczemi, nadużyciami władzy wykonawczej, kradzieżami potwornemi, w ogóle w szerokich rozmiarach rozstrojem administracyjnym…
Cierpienia te mocniej, aniżeli w cesarstwie dotykały ludność w przyłączonych do cesarstwa ziemiach polskich, wydanych czynownictwu na pastwę. Stan taki rzeczy wołał głosem wielkim do pełnienia zapowiadanych dzieł wielkich partye socyalistyczne polskie. „Dziś albo nigdy!” Nadszedł na nie moment czynu.
Nie będę się rozpisywał o księciu Mirskim, o łaskawości okazywanej przezeń przedstawicielstwu magnateryi polskiej u stóp pomnika Katarzyny Wielkiej, o mnogości i jakości podanych mu przez Polaków memoryałów, ani o mnogości i jakości korenspondencyj polskich do „*Rusi*”, ani o manifestach i odezwach polskich, ani o polemice dziennikarskiej — o niczem, znamienującem, rozbudzenia się życia w społeczeństwie, zmuszonem do chodzenia w dybach i mówienia ustami zakneblowanemi. Wspomniałem o niezadowolnieniu i niepokojach w klasach inteligentnych i robotniczych, oraz usprawiedliwiłem dostatecznie istnienie nie posiadającego innej wytycznej rewolucyjnej socyalizmu w Rosyi. Tłumaczy to działalność tego ostatniego, zniewolonego w czasach pokojowych zamykać ją w kółkach inteligencyi demokratycznej, radykalnej, anarchistycznej, nadających się na materyał organizacyjny. Kółka te, znalazłszy się w momencie niepokojów wobec przejawów liberalnych w warstwie inteligentnej i coraz to zwiększającego się niezadowolnienia w robotniczej, liczyły na to, że w niezadowolnieniu tem tkwi dostatecznie silna podnieta rewolucyjna — dostatecznie silna na to, ażeby na caracie czynowniczym, konstytucyę wymusić!
Liberałom równie jak socyalistom i najskrajniejszym anarchistom rosyjskim nie o co innego, jeno o *konstytucyę* — o konstytucyę jakąkolwiek — chodzi. Mówię o tem z pewnością całą, zetknąłem się był bowiem ze skrajnymi w momencie bardzo dla utrzymania w Rosyi absolutyzmu ważnym. Pożądaną jest im konstytucya, chociażby taka jak pruska. Łudzono się zrazu, że ziemstwom uda się wykołatać u rządu coś podobnego. Rychło jednak przekonano się, że ziemstwa, wespół z korporacyami profesorskiemi, literackiemi, dziennikarskiemi, prawniczemi, inżynierskiemi i wszelakiemi innemi, takiej nawet u wielkoksiążęcej z carem na czele korporacyi nie wykołaczą. Nie pozostawało przeto co innego, tylko wyszykowanie odpowiednio demonstracyi robotniczej, pobrzękującej zagadkowo w głębi groźbą rewolucyjną.
Zastosowano się do tego. Dnia 22 stycznia rb. wyszykowaną została demonstracya pokojowa, pod przewodnictwem kapłana prawosławnego, z chorągwiami cerkiewnemi, z obrazami, nie domagająca się konstytucyi, ani niczego podobnego, tylko zanosząca do cara na kolanach błagania o polepszenie smutnej ludu robotniczego doli.
Znanym jest błagania tego rezultat. Po pierwszej, do złożonego z mężczyzn, niewiast i dzieci tłumu bezbronnego salwie karabinowej, demonstracya błagalna zmieniła się na strajk postulujący. Od strajku tego w Rosyi całej rozległo się hasło strajkowe, wywołując strajki *prowincyonalne*: w Moskwie, Saratowie *Warszawie*, Twerze, *Łodzi*, Woroneżu, *Sosnowcu* i innych miastach *prowincyonalnych rosyjskich*. Podznaczanie mianownikiem jednym miast polskich i rosyjskich bez znaczenia nie jest. Osłabia je to, że od etnografów o mianowniku „*pa siemu byt'*!” pochodzi. Ważniejszem bez porównania jest podporządkowywanie przez Polaków sprawy polskiej, sprawie rosyjskiej. Dla Rosyanina przejętego patryotyzmem najgorętszym, kwestya narodowa nie istnieje; dla Polaka nad wszystkiemi innemi góruje, wszystkim innym przoduje, będąc życiową, stanowiąc o bycie narodowym. W Rosyi racjonalnem jest wysuwanie naprzód kwestyi ekonomicznej, podszywając nią dążności polityczne wewnętrzne i zewnętrzne — w momencie obecnym: złagodzenie formy rządu i zaprzestanie głupio wywołanej, niedołężnie prowadzonej i otwierającej szeroko dla potwornych nadużyć czynowniczych pole, wojny na Dalekim Wschodzie; w Polsce kwestye te mają znaczenie drugorzędne — o ile się ona, w niewoli rosyjskiej znajdując, musi na nie podatek z mienia i krwi składać; sam ów mus atoli, sama niewola naprzód w umyśle i sercu zdrowo myślącego i normalnie czującego Polaka, wysuwa sprawę bytowania narodowego niepodległego. Z tego Polski do Rosyi — Polaka do Rosyanina — koniecznego, dzięki niewoli, zestosunkowania się wynika, że „wlewanie Polski do środka Rosyi”, czy to metodą patryotyczną (?) (drogą podboju kulturalnego), wskazaną przez Wielopolskich i Spasowiczów a torowaną przez ugodowców, czy też, wedle maskowanego lub niemaskowanego kosmopolityzmu, drogą przejętego przez Polaków od Moskali socyalizmu — wlewanie jej takie lub inne do środowiska rosyjskiego jest wyraźnem, wątpliwości zgoła nie podlegającem, sprawy narodowej polskiej zaprzepaszczeniem. Ugoda atakuje ją z góry — wali obuchem w łeb; socyalizm podkopuje z pod spodu — odciąga od niej jedną z klas społecznych, klasę, która wydała Kilińskich, Borelowskich, Berków Josielewiczów i in. i in.
W momencie obecnym rzekomo polski socyalizm na scenę polityczną w sposób popisowy się wysunął — wywabiony na nią, przez wypadki w Rosyi.
Nie można było nic głupszego, ani dla sprawy szkodliwszego, nad wywołanie obecnie strajków w Polsce wymyślić. Nie przyświeca im żaden cel rozumny, żaden wzgląd na pożytek jeżeli nie ogólny, to bodaj klasy robotniczej.
Rozum nie pozwalał na łączenie sprawy robotniczej w Polsce z moskiewską, z uwagi na to, że we wszelakich przez Polaków prowadzonych sprawach, rząd rosyjski dopatruje wstrętny mu podkład polityczny. Wątpliwości nie ulega, że podkład ów pod rozwagę brać będzie komitet ministrów, powołany przez ukaz carski z dnia 25 grudnia r. 1904 do uregulowania włościańskich i robotniczych stosunków. Pytanie: jak z przyprawą taką regulacya wypadnie? Przypuszczać można, że z racyi tej samej, jaką kierował się rząd Aleksandra II. po uśmierzeniu powstania styczniowego w regulowaniu w ziemiach polskich stosunków włościańskich, zostaną w duchu Milutynowskim *udobrodziejstwowani* robotnicy fabryczni. Gdyby atoli dobrodziejstwo to na nich spłynęło, to nie inaczej, tylko pod ścisłym dozorem policyjnym i pod warunkiem rozjemstwa czynowniczego, w razach nieporozumień z zarządami fabrycznemi. Jedno i drugie uczyni dobrodziejstwowanie nieustającem. Jakby na tem wyszedł przemysł? Co na tem robotnicy wskurają?
Ustawiczność dobrodziejstwowania bez następstw nie pozostaje: uzależni ona robotników od rządu, oswoi ich z nim, na klasę robotniczą wpłynie asymilacyjnie. Co na tem wygra sprawa polska?…
Zastanawiając się nad rozlewem krwi w razie najlepszym daremnym i nad lekkomyślnem panującej przed rozruchami w kraju nędzy spotęgowaniem, nie sposób o sprawcach rozruchów obojętnie, z pobłażaniem, najmniej zaś z jakiemeś uznaniem myśleć. Co nimi powodowało? — Nie co chyba innego, jeno zaślepienie partyjne, podniecane przez polegającą na popisach, metodą agitacyjną. Przypuszczalnie i próżność, wykazująca od lat dwudziestu kilku wyższość socyalizmu nad „patryotnictwem”, nie pozostawała, gdy się wieści o strajku w Petersburgu po świecie rozeszły, wśród podniet bez wpływu.
„Teraz pokażemy, co umiemy!”
Pokazali.
Krążą jeszcze wieści o podniecie „ad hoc”, której bez opartego na świadectwie pewnem dowodu nie powtórzę. To pewne, że w Polsce, agitacyę strajkową na miejscu prowadzili ochotnicy ze sfer młodzieży szkolnej i rzemieślniczej. Ci bezimienni szli, na czele tłumów bezbronnych, pod kule moskiewskie, podczas, kiedy dygnitarze socyalistyczni w Krakowie przesiadywali i, daremnemu rozlewowi krwi przyklaskując, doniosłość rozlewu tego i zasług własnych reklamowali.
A może złudziło ich powszechne o rewolucyi w Rosyi mniemanie — i mniemanie to nakazało im urządzić w Polsce, głodem i poborami rezerwistów nękanej, demonstracyę, na wzór tej, jaką w Rosyi, skąd do Polski socyalizm wszedł, urządzają socyaliści. Byłoby to dla nich „okolicznością winę łagodzącą”. Winy ich bowiem nie łagodzą: ani usprawiedliwianie rozruchów „przeglądem technicznym sił socyalistycznych”, ani niemożliwość sentymentalna „przypatrywania się z rękami założonemi rozlewowi krwi robotniczej w Rosyi” — która się nietylko, ileż razy! przypatrywała, ale rozlewała krew *narodową* w Polsce, ani „uzyskanie niejakich ze strony pracodawców na rzecz robotników ustępstw” — niemających znaczenia bez uznania urzędowego, ani deklamacye publicystyczne o heroizmie dzieciaków, ginących ze sztandarem czerwonym w ręku, jak Wiktor Cymerys w Radomiu, ani wykazywanie zza węgła sztandaru powstaniowego, nierozwiniętego „dzięki oporowi demokracyi narodowej do spółki z rządowcami”, ani nic podobnego. Mogłaby im na złagodzenie winy posłużyć rewolucya tylko, której w strajkach w Rosyi było tyle, co w nie socyalistyczna młodzież rosyjska wsunęła.
W strajkach rewolucyjnego nic nie było i być nie mogło. Po za garścią inteligencyi, po za produkującą ją młodzieżą szkolną, z której łona podziw i cześć wzbudzający bohaterowie wolności wychodzą, materyałów rewolucyjnych w dybach carato-czynowniczych chodząca Rosya nie posiada. Znalazłoby się coś takiego w wojsku chyba — byłby to atoli pretoryanizm, brzemienny zmianą władzę dzierżących osobistości niesympatycznych na sympatyczne. Chciałbym się co do możliwości pretoryanizmu w armii rosyjskiej mylić. Jeżeli się jednak we względzie tym nie mylę, w razie takim, w Rosyi, na wykołatanie konstytucyi jakiej takiej sposobu nie masz innego, tylko przerażający, strachem panicznym sfery rządzące przejmujący teroryzm czerwony. Sprawa to czysto i wyłącznie rosyjsska. Polacy do wtrącania się do niej mało potrzeby, mniej jeszcze prawa mają.
Cóż Polacy!… czy w niewoli moskiewskiej na zmiłowanie Boże z założonemi czekać mają rękami?…
Czekać mają… z rękami jednak *niezałożonemi*.
Czekać mają… na zmiłowanie Boże w tym rodzaju, co nieprzewidywana wojna z Japonią.
Zmiłowanie Boże w tym rodzaju powtórzy się — powtórzyć się musi. Pokój tworzący i miłujący carat, po wyjściu tak lub inaczej z opał na Dalekim Wschodzie, gwałtownie będzie potrzebował odbarwienia mocno w gruntowaniu w Mandżuryi pokoju zblakłego prestigium swego. Popchnie go ku temu prawdopodobnie również bardzo tryumfów wojennych potrzebujące cesarstwo niemieckie i nawet spółkę mu do zgniecenia wrogów takiego, jakiego Rosya i Niemcy chcą pokoju, zaofiaruje. Nie to, to co innego do gruntowania pokoju caratowi posłuży i pozwoli Polakom doczekać się okazyi — nie „z założonemi rękami”, ale w pracy, pracy ciągłej, usilnej i gorliwej: nad rozwijaniem i ćwiczeniem moralnych i materyalnych sił polskich, nad szykowaniem ich do akcyi na wszelki wypadek, nad gromadzeniem na akcyę zasobów odpowiednich.
Praca taka, to nieustająca z wrogiem o wszystko, co polskie walka — walka o kulturę polską, o swobodę myśli, o wierność dla ojczyzny, o neutralizowanie działalności zgubnej, szczepiącej wyznaniowe, narodowościowe i klasowe „divide et impera”.
Praca ta, do której za podnietę służyć winno zrobione w dniach lutowych r. b. przez socyalizm doświadczenie zawodności szowinizmu partyjnego i wysługiwania się interesom obcym — praca, po takiem we krwi lekkomyślnie spławionem doświadczeniu, zdolną jest zapełnić życie nie jednego, nie dziesięciu, nie setek Polaków szczerych, demokratów rzetelnych, wyznających patryotyzm nie partyjny, nie dzielnicowy, nie dekoracyjny, lecz powołujący do spółpracy dla Ojczyzny wspólnej każdego — bez względu na urodzenie w pałacu książęcym, czy w chałupie chłopskiej, bez względu na wyznanie, narodowość — każdego w granicach Rzeczypospolitej dawnej obywatela, pod warunkiem: pamiętania na przekaz Unii Lubelskiej z r. 1569 i w stosunku do zaborców trzymania się reguły, przekazanej w r. 1862 przez męża rozumu wielkiego, zacności wielkiej i zasług wielkich:
„*O nic nie prosić*;
Zwrotu *wszystkiego*, co nam wydarto, *domagać się*;
*Wszystko* nam zwracane *przyjmować*;
*Z niczego nie kwitować*”.
Kroczenie po tak przez Konstytucyę polską i przez *Andrzeja Zamojskiego* wytyczonej drodze — po drodze, na której na kroku każdym ze stawianemi przez zaborców przeszkodami łamać się potrzeba — czy jest: „Siedzeniem z rękami założonemi i czekaniem na zmiłowanie boże?…”
Na drogę tę, którą, jeżeli na nią pracownicy narodowi nie wejdą, chadzać będą wszelacy przyszłości Ojczyzny naszej psotnicy, wzywam Was, Spółobywatele w Polsce, Litwie, Rusi!
Do pracy!…
Do zwrócenia się do Was z wezwaniem powyższem ośmiela mnie nie tyle prawo starości w połączeniu z długą sprawie polskiej służbą, co ta racya, że wygnaniec mam siebie za równego Wam na gruncie ojczystym, kontuszowce, surdutowce, siermiężni.
Pozdrowienie i cześć Wam!…
GRUPA MEDIA INFORMACYJNE & ADAM NAWARA |