Bajki i baśnie
Przygoda z literaturą
Pierwsze kroki
Zima w tym roku była nieznośna, wpierw trzymał siarczysty mróz, a już za kilka dni było ciepło i zaczęły rozwijać się bazie. Nie znaczy to bynajmniej, że nadchodziła wiosna, gdyż właśnie świat okrywał się białym puchem i temperatura spadała poniżej zera. Znów pod kurtkę trzeba było zakładać swetry, a katar i kaszel stały się czymś normalnym.
Filip i Kaja „wylądowali” w łóżkach. Przez pierwsze dwa dni mieli podwyższoną temperaturę i czuli się osłabieni, co powodowało, iż w domu panowała nienaturalna cisza przerywana tylko czasem prośbą o herbatkę lub poświęcenie troszkę czasu „ciężko choremu”.
- Mamo! Poczytaj mi coś, bo jestem taki słaby, że nie mogę utrzymać nic w rękach.
- Czy ja muszę się zarazić od ciebie? Kto będzie wtedy zajmował się wami i mną na dokładkę?
- Jak to kto? Tata. Przecież on to już nieraz robił, to sobie poradzi.
- Ty lepiej jeszcze trochę wygrzej się, a za dzień lub dwa będziesz mógł wyjść z łóżka.
Następnego poranka Filip wyglądał na zupełnie zdrowego i domagał się, by go „uwolnić”. Faktycznie leki zadziałały prawidłowo i choroba ustępowała, więc zgodnie z obietnicą mama kazała mu założyć dres i zachowywać się cicho gdyż Kaja nadal wygląda jak balon, z którego uszło powietrze.
- Wiem co będę robić. Napiszę dla Kaji opowiadanie o „Wawelskim Smoku”.
- O ile mi wiadomo, ktoś już to napisał...
- Takiej nie ma na pewno. Ona powstała w łóżku, to znaczy w mojej głowie, kiedy leżałem chory.
- Cieszę się bardzo, może wyrośniesz na wielkiego pisarza i stworzysz jakieś arcydzieło...
- Pewnie, że stworzę już biorę się do pracy.
Filip usiadł przy komputerze i powolutku, literka po literce zaczął wystukiwać:
„Dawno, dawno, dawno... temu, a może nie tak dawno. W grodzie Kraka wszyscy mieli problem, ale główny problem miał król, bo się jąkał, więc zapytany gdzie mieszka odpowiadał:
- W Kra-kra-kra-kowie
Mało złego na jednego, pod zamkiem, nad samiuteńką Wisłą wygrzebał sobie pieczarę smok. Nie był zbyt okrutny, lecz charakter miał wredny. Lubił zeżreć barana czy gąskę, a krowy rozgonić jako, że były zbyt duże. Jednakże niczym to wszystko naprzeciw temu co wyprawiał, gdy białogłowę jakowąś dostrzegł. Zaczynał wariować i uganiał się za nią, nawet za córką młynarza co szpetną była, a usposobieniem gadowi nawet nie ustępowała.
Tedy kra-kra-kra-kowski Pan słał gońców na cztery państwa swego strony i tak nakazał obwieścić:
- Z rozkazu jaśnie panującego Króla Kraka głosi się, że każdy, kto pokona bestię otrzyma rękę księżniczki Kaji i pół królestwa!
Ruszyli posłańcy w drogę. Co miasto, co wieś, co zagroda dęli w trąby i pismo czytali.
Wprzódy ruszyli zawadiacy różnej maści, lecz z tymi smok obszedł się okrutnie.
Oczy popodbijał, ubrania w strzępy poszarpał, a nie jednego na śmierć wystraszył.
Szybko rozeszła się wieść, że tylko prawdziwy rycerz radę dać mu może.
Tedy ruszyło ciężkozbrojne rycerstwo, bronić honoru króla i czci księżniczki. Gdy tylko podjechali dwaj pierwsi, z „łbami” zakutymi w hełmach, chichot wydobył się z groty.
- Co to, czyżby zaczęli posyłać konserwy? Trzeba je będzie podgrzać.
Zionął ognistym oddechem aż się zbroje do czerwoności rozgrzały. Tak że rycerze oręż porzucili i skacząc od żaru uciekli do Wisły „zapał” swój ostudzić.
Wielu jeszcze śmiałków kopie kruszyło ze smokiem, lecz ni jeden zwycięsko z potyczki nie wyszedł.
Gdy król już całkiem wiarę utracił, że można cios zadać straszydłu, przyszedł doń wychudły, mizerny na pozór, syn szewca.
- Jam Ci Panie – tutaj skłonił się do ziemi – Filip szewczyk, syn Dratewki.
- I c-c-co, bąblu ma-ma-mały ra-ra-dzisz?
- Jeśli tylko Król pozwoli, to smokowi zadam bobu, tylko kilka rzeczy proszę.
- Wszak ni-nikt be-be-bestii nie poradził, te-tedy próbuj. Słu-słu-słudzy moi da-dadzą ci co tylko trze-trzeba.
- Dajcie mi z barana skórę, cztery kołki – może z płotu, niewielką beczułkę smoły i kucharza.
- Bo-bo-boże Miły! A kto zu-zupę mi uwarzy kieeedy kucharz sam zje-zje-zjedzonym ma być?
- Panie miły żyw on, zdrów i takim będzie, a potrzebne z kuchni twojej są przyprawy: słone, kwaśne, gorzkie oraz te co język palą. Czymś tę smołę trza doprawić.
Filip zgrabnie skórę zaszył, kołki potem wetknął równo, a do środka włożył beczkę z miksturą paskudną.
- Bę-bę-będziesz rzuuucał tym do gada?
- Sam zobaczysz Panie rankiem, skoro tylko kur zapieje.
Nocą w ciszy i z ukradka Filip „barana” postawił przed grotą. Skoro świt, wszystkie okna już zajęte, nawet się zakładano czy smok zje co mu podano.
Nagle poczwara wyskoczyła ze swego ukrycia i jednym kłapnięciem swej paszczy połknęła to co jej Filip podstawił.
- D-d-d-dla czego ni-ni-nic się nie stało?
- Nie bądź Królu w gorącej wodzie kąpany, trzeba dać czas smokowi.
I gdy większość już zrezygnowała, zza okien doszło straszliwe wycie.
- WODY!!! DAJCIE MI WODY! TYLKO DUŻO!
Dratewka z góry przez okno zawołał do smoka, tak by bardziej go rozdrażnić.
- Co ci się stało?
- Pali mnie i piecze! Chyba zaraz wypali mi dziurę w brzuchu!
- Stoisz nad rzeką.
- Ty nazywasz to rzeką, wiesz jakie tam brudy pływają?
- Jak chcesz, ale nic innego nie mogę ci zaoferować.
- Raz kozie śmierć.
Wsadził łeb do Wisły i pił, pił, pił. Miał ogromny brzuch, ale pił i pił, łapami nie sięgał już ziemi, ale pił i pił.
Gdy słońce chyliło się ku wieczorowi straszny huk, a potem smród nieziemski zaintrygował krakowian.
To pęknął smok. Kawałki skóry rozleciały się po całym Krakowie tak, iż przez wiele jeszcze lat szewcy mieli z czego buty robić.
Filip Dratewka wyszykował także parę z wysokimi cholewami i ruszył do króla po nagrodę.
- To prezent dla Ciebie. Obiecałeś Panie pół królestwa, nich jednak król siedzi na tronie, jak pies na swoim ogonie. Dratwa, szydło mnie by wszystko wnet obrzydło. Obiecałeś rękę księżniczki, a pytałeś ją co ona na to, że zostanie bez ręki? Jeśli ona się zgodzi to ją biorę, ale całą.
- Zgadzam się – wykrzyknęła radośnie księżniczka Kaja.
Wziął więc księżniczkę za żonę i żyli długo i szczęśliwie – jak w każdej bajce.
Jeszcze jedno, kiedy będziecie w zamku wawelskim poszukajcie butów ze smoczej skóry. Ponieważ paliły i piekły, król w nich nie chodził i stoją gdzieś w jakimś zapomnianym kącie”.
„Koniec”. - dumnie oznajmił mistrz pióra.
Po chorobie
Zafascynowany swym dziełem młody literat oznajmił, że mama jako „bezstronny” krytyk może przeczytać bajkę pierwsza. Znaczy to, iż musi przeczytać i najlepiej aby wydała pozytywny werdykt, by nie urazić kruchej jeszcze dumy eseisty.
Pani Renata zagłębiła się w twórczość syna, kilkakrotnie szczerze się uśmiechnęła i gdy doszła do końca zastanowiła się przez chwilę...
- Wiesz Filip, nie podejrzewałam cię o takie zdolności.
- To co znaczy, że ci się podobało?
- Tak. Miałeś też rację mówiąc, iż nikt przed tobą nie napisał takiej wersji. Mam dla ciebie propozycję, kiedy wrócisz do szkoły po chorobie powinieneś pokazać waszej pani od polskiego swoją pracę.
- Lepiej nie bo chłopaki się będą śmiali.
- Zastanów się spokojnie, czy któryś z nich napisał sam opowiadanie...
- Ale pani też się będzie śmiała.
- Przecież widziałeś, ja się śmiałam kiedy czytałam i wiesz, że nie złośliwie tylko dla tego, iż twoja bajka jest sympatyczna i wesoła.
Filip jeszcze przez kilka dni musiał zostać w domu by całkiem wyzdrowieć. Uzupełnił zeszyty i przejrzał książki choć bardzo mu się nie chciało i był gotów dostać „lufę” byle tego nie robić. Cały czas myślał jednak o tym co mówiła mama odnośnie bajki o smoku. Wreszcie z bojową miną oznajmił:
- Niech się dzieje wola nieba, biorę bajkę do szkoły...
- Świetnie, na pewno nie będziesz żałował.
- No, to się dopiero okaże.
- Każdy pisarz zaczyna skromnie zanim zdobędzie sławę i ogólne uznanie.
- Wiem, tylko mam „cykora”...
- Spokojnie, do szkoły idziesz dopiero jutro.
Dzień kiedy Filip miał się dowiedzieć co jest warta jego praca nadszedł tak szybko, że wychodząc z domu miał trochę niepewną minę, lecz słowa otuchy od mamy napełniły go na powrót optymizmem.
Ze szkoły przyszedł, a raczej wpadł jak burza krzycząc już od drzwi i promieniejąc taką radością, od razu widać było powodzenie.
- Mamo!, Tato!, pełen sukces!
- Spokojnie, weź głęboki oddech i opowiedz wszystko po kolei.
- ... było tak, najpierw pokazałem pani, ona przeczytała po cichu i powiedziała, że dostaję szóstkę do dziennika za to, iż w czasie gdy nie chodziłem do szkoły zająłem się polskim. Potem przeczytała głośno całej klasie i zapytała na jaki stopień koledzy oceniają tę pracę. Wszyscy dali mi piątkę, nawet Magda co się zawsze wymądrza.
- Czyli warto było zebrać się na odwagę?
- Tak i nikt się ze mnie nie naśmiewał.
- Przecież ci mówiłam, ale żeby zostać poważnym autorem trzeba wiele się uczyć i sporo pracować bo nie zawsze pomysł przychodzi tak łatwo, więc zacznij od odrobienia lekcji, tylko pamiętaj by wcześniej umyć ręce.
Tym razem słomiany zapał przyniósł dobry efekt, tylko jak długo to potrwa? Często największe umysły w dzieciństwie nie wykazywały dyscypliny i pracowitości.
Może, więc Filip jest na tej ścieżce...
©® GRUPA MEDIA INFORMACYJNE & ADAM NAWARA |