Biografia Vincent Van Gogh
Van Gogh postanowił poświęcić się sztuce dopiero w dwudziestym siódmym roku życia. Rysowanie było jego cichą, nieco skrywaną pasją już od dawna, ale traktował je jako rozrywkę, marginalny sposób notowania wrażeń. Początkowo bowiem główne swoje powołanie widział w duszpasterstwie i pracy kaznodziejskiej. Zmiana decyzji dokonała się, po długiej walce, podczas dwuletniego pobytu w belgijskim zagłębiu węglowym Borinage (1878-1880). Można powiedzieć, że przeobrażeniu uległy środki działania, a nie jego główny cel: malarstwo miało służyć wskazywaniu prawdy, wychodzić z trudnej szarej codzienności i wznosić się ponad nią, torować drogę przeżyciom wzniosłym, czynić ludzi lepszymi. Vincent van Gogh z kaznodziei stał się malarzem, lecz istota jego powołania nie zmieniła się, ani nie osłabła fanatyczna gwałtowność, zapamiętanie, chęć całkowitego zatracenia się w pracy dla dobra innych. Pomimo iż spalał się cały w tym, by bez względu na nędzę, choroby, obłęd wreszcie, sumiennie wypełnić swoje posłannictwo, całe życie dręczony był niepewnością i myślą o tym, że jest bezużyteczny, że coraz bardziej staje się ciężarem dla najbliższych, zwłaszcza dla brata Theo, któremu zawdzięczał skromne utrzymanie w ostatnim, kilkuletnim okresie. Owa myśl zdawała się nadawać piętno niecierpliwości wszystkim jego wysiłkom, przyspieszać i tak gorączkowe artystyczne dojrzewanie. „Za moje malarstwo płacę ryzykiem życia, ono zabrało mi połowę rozumu” – pisał do brata tuż przed śmiercią.
Rembrandt, Millet oraz siedemnastowieczni holenderscy pejzażyści i malarze rodzajowi stanowili dla van Gogha pierwsze i zawsze najbliższe źródło, wzór sztuki mówiącej o człowieku i ku ludziom zwróconej. Chciał, idąc ich śladem, ukazywać ludzi prostych, pospolitych, takich, jakich widział i z jakimi żył w Borinage, w Brukseli i w Hadze; pragnął być – na podobieństwo Milleta – malarzem chłopów, których obserwował i szkicował podczas decydującego dla rozwoju jego sztuki pobytu w domu rodzinnym w Nuenen. Aż do pierwszego świadomego zetknięcia się z impresjonizmem, tzn. do wiosny 1886 roku, Vincent van Gogh pozostaje niemal wyłącznie w kręgu takich, z ogromną siłą przeżywanych podniet. Jego obrazy były w tym czasie „ciężkie”, mroczne i drapieżne.
Takie całkowicie własne, w samotności i izolacji odkryte, jest najważniejsze dzieło pierwszego okresu, podsumowujące pracę pierwszych pięciu lat: płótno zatytułowane Jedzący kartofle, ukończone w Nuenen w roku 1885. Zwyczajna scena kolacji została tu przemieniona w tajemnicze, pełne skupienia i napięcia misterium, przypominając nastrój zbliżony do nastroju niektórych płócien Rembrandta. W czasie, kiedy wśród młodych malarzy jest już prawie regułą stosowanie palety rozjaśnionej, obraz Vincenta van Gogha musiał razić surową prostotą „przybrudzonych” barw – ciemnych brązów, oliwkowych zieleni i czerni. Światło jest tutaj traktowane jakby nierealistycznie: jego źródłem zdaje się być lampa wisząca nad stołem, ale w istocie emanuje ono ze wszystkich przedmiotów, zwłaszcza z twarzy zgrupowanych przy stole postaci. Porównywane z nieco późniejszymi kompozycjami van Gogha, płótno to jest może nieco nieporadne jeszcze, a zarazem świadomie nieefektowne, nieomal brzydkie. Jednak deformowane w karykaturalny prawie sposób postaci dalekie są od karykatury, są poważne, pełne godności, swoiście piękne w swym skupieniu i sile.
Nie sposób nie docenić wpływu, jaki na późniejsze malarstwo van Gogha wywarli impresjoniści, z którymi stykał się bezpośrednio i których dzieła poznał podczas dwuletniego pobytu w Paryżu, od marca 1886 do początków 1888 roku. Artysta trafił na moment wyjątkowy, na tę chwilę, kiedy niemal jednym spojrzeniem dało się objąć to wszystko, co powstało w kolejnych etapach skomplikowanego rozwoju tego prądu: od Pissarra, Moneta i Sisley’a, po Seurata, Signaca, Gauguina i Cezanne’a – od punktów wyjścia po najdalsze konsekwencje ewolucji. Mógł poznać cały impresjonizm od razu, w całym bogactwie jego wariantów, i po raz pierwszy rozjaśniając swoją paletę mógł zarazem, jak neoimpresjoniści, uczyć się konsekwentnego podziału tonów i stosować technikę puentylistyczną. Mógł od razu wybierać to, co zdawało mu się właściwe i potrzebne, i to co brał mógł natychmiast przetwarzać na swój sposób, przystosowywać do własnej, dojrzałej już, absolutnie ukształtowanej koncepcji malarstwa – nie wrażeniowego ale wyrazowego, nie impresyjnego lecz ekspresyjnego, koncepcji zdobytej w trakcie dotychczasowego życia, wizji odrębnej i ugruntowanej na artystycznych, moralnych i poznawczych podstawach, których doszukał się sam. Zafascynowało go to nowe malarstwo głównie nowymi perspektywami, jakie otwierało przed jego twórczością. Natomiast obce dla van Gogha pozostały wewnętrzne problemy i konflikty tej doktryny. Jego niezależność pochodziła może przede wszystkim stąd, iż był outsiderem. Przychodził z zewnątrz i po przeżyciu tej lekcji szedł dalej swoją drogą, w swoim własnym kierunku. Nie musiał niczego przezwyciężać w swoim stosunku do impresjonizmu; co więcej, był w stanie tylko przekształcać jego metody i zdobycze.
W Paryżu, równocześnie z odkryciem możliwości czystej gamy barwnej, Vincent van Gogh odkrył inną jeszcze, równie ważną podnietę twórczą – japoński osiemnastowieczny drzeworyt. Jego najbardziej „ipresjonistyczne” płótna łączą w sobie cechy neoimpresjonizmu i „japońszczyzny”. Pisał kiedyś do brata: „Gdy się studiuje sztukę japońską, widzi się, że człowiek mądry, inteligentny, filozof, spędza czas na czym? Na badaniu odległości ziemi od księżyca? Na zgłębianiu polityki Bismarcka? Nie, studiuje źdźbło trawy. Ale to źdźbło trawy pozwala mu później rysować wszystkie rośliny, a potem pory roku, pejzaże, zwierzęta, wreszcie postać ludzką. W ten sposób spędza życie i życie jest zbyt krótkie, żeby mógł zrobić wszystko. Proszę, czy to, czego uczą nas ci prości Japończycy, którzy żyją wśród przyrody, jakby sami byli kwiatami, nie jest niemal prawdziwą religią? I nie można studiować sztuki japońskiej nie stając się zarazem bardziej wesołym i szczęśliwym; trzeba powrócić do natury mimo naszego wykształcenia i naszej pracy w świecie konwencji.”
Te potrzeby, poczucie takich braków skierowały artystę do Arles. Znając Prowansję tylko z literatury i z opowiadań, w pełni świadomy swych potrzeb, van Gogh postanowił osiedlić się tam, by doświadczenia nabyte w Paryżu ugruntować i sprawdzić wobec bujnej, intensywnie barwnej śródziemnomorskiej przyrody. I rzeczywiście, tam nastąpiło pierwsze pełne zrównoważenie przeczuwanej wewnętrznej wizji z otaczającym malarza krajem: „czuję się tu jakbym był w Japonii”, wyznawał często w korespondencji z Arles. „Dlaczego największy z kolorystów, Eugene Delacroix, uznał za konieczny wyjazd na Południe i dotarł aż do Afryki? Oczywiście dlatego, że nie tylko w Afryce, ale od Arles począwszy, można znaleźć piękne przeciwstawienia czerwieni i zieleni, błękitów i oranżów, siarki i fioletów.”
Płótna z okresu arlezjańskiego wskazują, iż van Gogh odszedł od impresjonizmu równie nagle, jak nagłe było jego zetknięcie się z tym kierunkiem. Impresjonizm zostawił w jego twórczości jeden trwały ślad: żywość i świetlistość koloru, który artysta doprowadził do nieznanej przedtem ostrości, intensywności, wykorzystując go w sposób antynaturalistyczny, jako środek służący przede wszystkim ekspresji i symbolizowaniu natury.
Gdyby ktoś próbował ustalić jakąś hierarchię „ważności” kolorów w palecie van Gogha, musiałby chyba na najwyższym miejscu postawić żółcień. Żółty dom i pokój, w którym mieszkał w Arles, wielka seria płócien ze słonecznikami, żółte tła portretów, żółte łany zbóż w pejzażach z Auvers malowanych przed śmiercią, żółte słońca ponad postaciami żniwiaży i siewców. Ta barwa zdaje się uzmysławiać „temperaturę” całej twórczości van Gogha. Sam artysta upatruje w niej jakis wysoki cel, łączy z nią jakieś tajemnicze znaczenie. W ściganiu tej barwy jest jakby cień fatalizmu. Po pierwszym ataku furii, przebywając jeszcze w szpitalu, Vincent van Gogh pisze do brata Theo o rozmowie z lekarzem: „Pan Rey powiada, że zamiast odżywiać się dobrze i regularnie, żyłem głównie kawą i alkoholem. Zgadzam się z tym wszystkim, ale żeby uzyskać wysoką żółtą nutę, do czego doszedłem tego lata, trzeba mi było silniejszej podniety.”
GRUPA MEDIA INFORMACYJNE & ADAM NAWARA |